Impulsem do napisania dzisiejszego
artykułu stały się komentarze KAROLI. Jest ich sporo, więc nie
będę wszystkiego przytaczał. Jednak podsumowując je, można
stwierdzić, że KAROLA w szczególny sposób interesuje się opisami
„płci brzydkiej”. Przygląda się zarówno mężczyznom z rodzin
biologicznych dzieci, jak też nowym ojcom czy to w rodzinie
zastępczej, czy też adopcyjnej. W ostatnim tygodniu dziewczyna
„otworzyła” się trochę bardziej, co skłania mnie ku
przeświadczeniu, że jest ona osobą bardzo młodą, w której
zaczynają budzić się instynkty macierzyńskie. Ponieważ widzi
dość duże różnice pomiędzy chłopcami i dziewczętami w swoim
wieku (w wymiarze emocjonalnym) – czuje pewien dyskomfort.
Tak więc dzisiejszy tekst jest w
pewien sposób kierowany do niej.
Obawiam się jednak, że treści tutaj
zawarte mogą być wstrząsające, więc osoby o słabszych nerwach
lepiej jak sobie „podarują” dalsze czytanie.
Ponieważ zakładam, że moja osoba
(czyli Pikuś) jest dla KAROLI pewnym przykładem kogoś bardzo
rodzinnego, lubiącego opiekować się dziećmi, postanowiłem
przedstawić swój portret własny.
Mam nadzieję, że po takiej analizie
samego siebie, nie wyjdzie z tego „Pikusia pamięci żałobny
rapsod” i rano będę mógł jak zawsze spokojnie spojrzeć sobie w oczy przy
goleniu.
Opis będzie dotyczył głównie
osobowości (czyli emocji, motywacji, pewnych procesów poznawczych).
Jeżeli chodzi o mój rozwój fizyczny i intelektualny, to wszystko
jest w normie, nie będę w tej sprawie prowadził rozważań.
Ogólnie uważam, że jestem taki
„ultimus inter pares” (ostatni spośród równych) w świecie
płci męskiej, co oznacza że wśród znajomych KAROLI z pewnością
jest też sporo takich mężczyzn. Są może tylko na nieco innym
etapie rozwoju (na którym ja też byłem wiele lat temu).
Myślę, że jestem osobą godną
zaufania. Jak coś obiecam, to z pewnością to zrealizuję (choć
niekoniecznie natychmiast). Maja w ciągu tych dwudziestu kilku lat
dobrze mnie poznała i nie przypomina mi już o moich zobowiązaniach częściej niż co miesiąc. Ja przy tej okazji testuję jej cierpliwość.
Mam duszę artysty, zwłaszcza lubię
styl Art Deco polegający na poszukiwaniu piękna w funkcji
przedmiotu użytkowego. Niestety w tym względzie Majka za bardzo
mnie nie rozumie i ciągle każe zabierać swoje rzeczy z komody. Do
tego przynajmniej raz w tygodniu muszę przenosić moje dzieła
sztuki z pokoju, w którym pracuję (głównie laptopy, kalkulatory i
różne dokumenty nadające temu pokojowi wyjątkowy „klimat”),
ponieważ w nim Natasza rehabilituje nasze dzieci.
Do perfekcji opanowałem sztukę
opuszczania klapy w toalecie (wręcz mam na tym punkcie fobię).
Niestety mimo tego, jeżeli ktokolwiek zostawi klapę podniesioną i
tak zawsze jest na mnie. Ostatnio byliśmy z wizytą u FOXIKA i muszę
przyznać, że jego tata (Joy) jest bardzo pomysłowym człowiekiem.
Zamontował w swojej ubikacji „kibel bez klapy”. Polecam to
rozwiązanie wszystkim facetom.
Jakie jeszcze mam zalety? … Czyżby
to już były wszystkie?
O moich wadach nie będę pisał, bo
przecież ich nie mam.
To może teraz trochę retrospekcji.
Jako mały chłopiec raczej stroniłem
od towarzystwa innych dzieci. Fakt, że nie chodziłem do przedszkola
tym bardziej to potęgował. Pamiętam, że moim ulubionym zajęciem
było „puszczanie kulek”. W owych czasach istniał taki mebel,
który się nazywał „sekretarzyk”. Było to takie biurko z
blatem zamykanym w szafie. Po rozłożeniu był lekki spad. Układałem
sobie z książek „kanały” i puszczałem metalowe kulki z
łożysk. Ponieważ były one różnej wielkości (duże toczą się
szybciej), moim zadaniem było takie opracowanie strategii startu
poszczególnych kulek, aby na mecie znalazły się w tym samym
czasie. Mogłem w ten sposób bawić się godzinami.
Patrząc na to z bagażem dzisiejszych
doświadczeń, powiedziałbym: dziecko autystyczne. Na szczęście
moi rodzice nie dopatrzyli się w tym zachowaniu niczego dziwnego,
więc uszedłem „z życiem” i nie zostałem poddany eksperymentom
psychologów a może i psychiatrów.
Czasami tęsknię do tej zabawy (myślę,
że jest to bardzo dobre doświadczenie rozwijające abstrakcyjne
myślenie), ale niestety nie mam sekretarzyka (ani kulek).
Pójście do szkoły było przełomem w
moim życiu. Zacząłem otwierać się na inne dzieci. Może nie
byłem łobuzem, ale nieobce mi były zachowania z pogranicza. W
drugiej klasie podstawówki miałem taką koleżankę – Marysia
miała na imię. Też mnie chyba lubiła, ponieważ na „dzień
chłopca” dostałem najlepszy prezent z całej klasy (właśnie od
niej). Był to model przedwojennego mercedesa (chociaż wówczas była
to chyba wersja współczesna). Pewnego dnia z grupą dzieci
wymyśliliśmy „głupią” zabawę w przechodzenie przez płot –
było to akurat w ogrodzie Marysi. Niestety miałem pecha i
„zawisłem” na tym płocie (zaczepiając się nogawką).
Wszystkie dzieciaki uciekły do domów a ja tak wisiałem. Jaki był
wstyd. Nie dość, że mama Marysi musiała mnie z tego płotu
ściągnąć, to jeszcze się uparła, że mi te spodnie zszyje
(niestety była krawcową). Paradowanie w samej bieliźnie na długo
utkwiło mi w pamięci (w zasadzie do dzisiaj).
Na szczęście nie było to na tyle
traumatyczne przeżycie, żeby mogło wpłynąć na dalszy mój
rozwój. W wieku jedenastu lat zacząłem uprawiać sport. Był to
tenis ziemny. Na fali popularności Wojciecha Fibaka na osiedlach
pojawiały się korty tenisowe. Ponieważ byłem dość dobry i w
większości „ogrywałem” kolegów, postanowiłem zapisać się
do klubu i trenować „wyczynowo”.
Z dwójką kumpli poszliśmy na
„zapisy” (co jakiś czas klub organizował coś takiego). W tej
chwili każdy może trenować co chce, ale za pieniądze. Wówczas
wszystko było bezpłatne, toteż chętnych było mnóstwo (to tak
może ku przemyśleniu naszym rządzącym). Wszelkie testy
sprawnościowe i wydolnościowe zdałem na piątkę – byłem na
pierwszej stronie prezentującej wyniki (a tych stron było
kilkanaście). Niestety wówczas po raz pierwszy w życiu
dowiedziałem się, że jestem „za stary”. Aby zostać zapisanym
do klubu w wieku jedenastu lat trzeba było mieć wyniki
ponadprzeciętne a nie tylko bardzo dobre. Co gorsza mój kolega z
klasy (który poszedł do szkoły rok wcześniej i miał dopiero
dziesięć lat) mimo gorszych wyników został przyjęty.
Będąc w liceum zacząłem interesować
się dziewczynami, poznałem smak alkoholu i papierosów. Może to
dziwne, ale również w tym wieku wypiłem pierwszą w życiu kawę.
Jednak te używki nie za bardzo mi smakowały, wolałem chadzać z
kolegami (a zwłaszcza koleżankami) na lody do Hortexu. Faktycznie
był to najprzyjemniejszy okres w moim życiu (chociaż może nie
najłatwiejszy, ponieważ wybrałem liceum z „górnej półki” i
trzeba też było sporo się uczyć).
Studia wybrałem dość przypadkowo.
Przypadkowo zrobiłem też kurs na opiekunów obozów i kolonii dla
dzieci (po prostu wszyscy go robili). Kilka razy byłem takim
wychowawcą w praktyce (w zasadzie też przez przypadek).
Jednak (o ile pamiętam) nigdy nie
planowałem ani swojego małżeństwa, a tym bardziej nie myślałem
o dzieciach. Cieszyłem się życiem i czekałem na swoją wybrankę.
Dopiero gdy poznałem Majkę i zacząłem
wiązać z nią dalsze plany, zaczął pojawiać się temat „dzieci”.
Ale to było dopiero w wieku dwudziestu trzech lat.
Jak zatem widać z pobieżnego mojego
życiorysu, byłem przeciętniakiem.
Ale za to, do tego czasu byłem
zupełnie zdrowy psychicznie. Pogarszać zaczęło mi się dużo
później. Zwłaszcza od ponad dwóch lat mam chyba jakieś „omamy”,
bo ciągle widzę pałętające się po domu dzieci, które muszę
przewijać, kąpać, karmić, bawić się z nimi. Do tego co jakiś
czas się zmieniają (jedne znikają, inne się pojawiają). Sceny
zupełnie jak z horroru „Inni” z Nicole Kidman. Chyba będę
musiał zwiększyć dawkę tych niebieskich tabletek...
Od Autora:
A teraz poważnie, bo za chwilę
przyjedzie policja i zamkną nam pogotowie (i mnie przy okazji też).
Majka by mi czegoś takiego nie darowała.
Chciałem pokazać KAROLI, że
przeciętny facet do pewnych rzeczy musi dojrzeć (często ten proces
trwa wiele lat) a i tak pewne przyzwyczajenia pozostają do śmierci.
Natomiast młodzi mężczyźni nie myślą o dzieciach i małżeństwie.
Najczęściej żyją chwilą i jest to moim zdaniem zupełnie
naturalne (oni tak po prostu „mają” i z reguły z tego
wyrastają). Tak więc KAROLA pewnie nie zostanie starą panną (jak
napisała). Musi tylko poczekać na tego swojego jedynego (który
choć w pewnym zakresie będzie zbliżony do jej ideału).
Inną sprawą jest to, że mężczyźni mają bardzo duże zdolności adaptacyjne znalazłszy się w zupełnie nowym środowisku, w którym panują zupełnie inne zasady.
Czasami można spróbować "wrzucić" ich na taką głęboką wodę, ale z pewnością nie bez przygotowania, bo się "utopią". Ja na przykład dzisiaj dowiedziałem się, że w poniedziałek przychodzi do nas noworodek (trzytygodniowy). Właściwie spłynęło to po mnie jak po kaczce. Jednak gdyby taka informacja dotarła do mnie trzy lata temu, to nie wiem, czy nie skończyłbym na oddziale intensywnej terapii.
Ciekawy jestem czy KAROLA napisze jakiś komentarz do tego artykułu. Mam nadzieję, że nie będzie to lapidarne stwierdzenie jak ostatnio: „dupek i tyle”.
Inną sprawą jest to, że mężczyźni mają bardzo duże zdolności adaptacyjne znalazłszy się w zupełnie nowym środowisku, w którym panują zupełnie inne zasady.
Czasami można spróbować "wrzucić" ich na taką głęboką wodę, ale z pewnością nie bez przygotowania, bo się "utopią". Ja na przykład dzisiaj dowiedziałem się, że w poniedziałek przychodzi do nas noworodek (trzytygodniowy). Właściwie spłynęło to po mnie jak po kaczce. Jednak gdyby taka informacja dotarła do mnie trzy lata temu, to nie wiem, czy nie skończyłbym na oddziale intensywnej terapii.
Ciekawy jestem czy KAROLA napisze jakiś komentarz do tego artykułu. Mam nadzieję, że nie będzie to lapidarne stwierdzenie jak ostatnio: „dupek i tyle”.
Dziękuję za poprawienie mi nastroju od samego rana.
OdpowiedzUsuńUbawiłem się do łez.
Mam tylko jedną uwagę. Niebieskie tabletki są na coś innego.
GALL
Aaaaaaaaaaa... To dlatego nos mi tak rośnie jak u Pinokia.
OdpowiedzUsuńOj, chłopcy, chłopcy!
OdpowiedzUsuńOglądacie za dużo reklam :)))
Dlaczego piszesz, że nie masz wad?
OdpowiedzUsuńPrzecież wszyscy je mają.
Od jakiegoś czasu zabieram się aby coś tutaj napisać, ale zawsze coś mi przeszkodzi.
OdpowiedzUsuńOdezwałam się ponad miesiąc temu i potem chciałam napisać, że nie jestem urażona opiniami o domach dziecka, ale jak się w takim pracuje, to mimo wszystko trochę przykro.
Dzisiaj chciałam zgłosić tego posta do nominacji w kategorii „Najlepszy post Pikusia”. Pisałeś, że prowadzą Aniołki Charliego, jak można obejrzeć taki ranking?
Bardzo chętnie czytamy twoje posty razem z dziećmi, głównie dziewczynkami a potem rozmawiamy. Dzieciom czytam opisy innych dzieci, ale o Pikusiu też na pewno chętnie posłuchają. Nie wiem tylko jak skomentować komentarze, które się tutaj znalazły :D
Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że nadal zaglądasz na tego bloga. A informacja, że czytasz pewne fragmenty również „swoim” dzieciom, po prostu mnie „powaliła”.
UsuńJedak Twój komentarz chyba największe wrażenie zrobił na mojej najmłodszej córce.
Niemal siłą wymusiła na mnie podanie hasła administratora do bloga i dokonała pewnych zmian. Nawet mi się podobają. Między innymi wprowadziła listę najbardziej „poczytnych” artykułów
(TOP 10), o które pytałaś.
Pewnie Pikuś ma wady (jak każdy, ale może niezbyt dużo)ale myślę że cały post jest z lekkim przymrużeniem oka a więc stwierdzenie o braku wad również. Ale przede wszystkim to ma wielkie SERCE.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że mam wady jak każdy. Nieśmiało dodam, że mam też zalety, a umiejętność zamykania klapy była tylko próbą pokazania pewnych typowych zachowań mężczyzn.
OdpowiedzUsuńStarałem się, aby post miał formę pastiszu. Chciałem więc w sposób
lekki, żartobliwy pokazać obraz przeciętnego mężczyzny (oczywiście nie zafałszowując mojej historii - wszystko co napisałem jest prawdą), delikatnego bałaganiarza, odwlekającego w czasie obietnice. Nie wiem czy mi się to udało, ale przynajmniej taki miałem zamiar. W tym kontekście brak wad jest częstym wyobrażeniem nas o nas (myślę o mężczyznach). Nie dodałem jeszcze, że każdy facet jest najlepszym kierowcą i najlepiej zna się na polityce. Też "tak mam", chociaż podchodzę do tego faktu z pewną powściągliwością i potrafię się z tego pośmiać.
Jednak gdy kobieta potrzebuje wsparcia, to nie ma jak mężczyzna (myślę, że każda to przyzna).
dzięki, dzieki, dzięki
OdpowiedzUsuńJeszcze nikt nie napisał niczegospecjalnie dla mnie. Nwet głupiego listu nigdy w życiu nie dostałam, tylko same smsy i emaile.
Ty jesteś moim ideałem faceta, ale masz Majke i sory ale jesteś dla mnie ciut za stary. ale może masz syna takiego jak ty, chętnie bym go poznała :))).
Buziaczki, KAROLA
Jeszcze raz dziękuję.
Karola, nieźle kombinujesz z tym synem ;) Ale niestety. Mówi się, że do trzech razy sztuka. Pikuś po trzech kolejnych próbach się poddał. Idealnego syna brak, są za to trzy (prawie) idealne córki :)
OdpowiedzUsuńA co do samego wpisu to podpisuję się pod tym wszystkim co już zostało powiedziane. Lekko, zabawnie, z „oczkiem” puszczanym do czytelników… Przyznaję, że z tygodnia na tydzień coraz bardziej zaskakuje mnie zarówno blog jak i jego autor. Czytam uważnie i czekam na więcej.
Kasia (najstarsza ze wspomnianych wyżej córek Pikusia)
Od początku śledzę tego bloga i ogromnie mnie cieszy zainteresowanie jakie on budzi, czym jednak nie jestem zaskoczona, bo nieskromnie przyznam, że sama namawiałam Pikusia na stworzenie bloga, bo wiedziałam, że ma chłopak talent do pisania. Wszystkie opisy rozwoju dzieci, jakie od niego otrzymuję są zawsze ogromnie wnikliwe , pisane z wielkim serduchem a przy tym mega zabawne i przedstawianie takich opisów na posiedzeniach zespołów ds oceny sytuacji dzieci jest zawsze dla mnie wielką przyjemnością. Dzięki temu blogowi mam nadzieję, że ludzie którzy myślą o zostaniu rodziną zastępczą znajdą inspirację do takiego działania.Z wielką frajdą czytam wszystkie wpisy. Cieszę się, że mam zaszczyt pracować z takimi cudownymi ludźmi jak Majka i Pikuś. Po blisko dwuletniej znajomości z nimi, wiem, że są to osoby, które wiele potrafią poświęcić dla dzieci, które znalazły się pod ich dachem. Nigdy też nie skarżą się na własny dyskomfort, bo mają świadomość ogromnych potrzeb swoich podopiecznych i pragną jak najlepiej te potrzeby zaspokoić - niestety często pomijając własne potrzeby. Majko i Pikusiu chylę przed Wami czoła. Jowita :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy za miłe słowa, ale z tym pomijaniem własnych potrzeb nie jest tak źle. Staramy się znaleźć trochę czasu dla siebie i nawet czasem się udaje.Pikuś tylko czasem narzeka, że jego potrzeby zaspakajam zbyt rzadko...,ale za to jak.
Usuń"Pikuś tylko czasem narzeka, że jego potrzeby zaspakajam zbyt rzadko...,ale za to jak." - ciekawy komentarz, intrygujący ;)
UsuńDawid