Dziewczynki, które mam zamiar opisać,
pojawiły się u nas tylko na miesiąc. Można powiedzieć, że była
to pewnego rodzaju impresja..., jednak bardzo ekspresyjna. Były to
siostry z zespołem FAS, przebywające na stałe w innym pogotowiu
rodzinnym.
Od jakiegoś czasu, zawodowe rodziny
zastępcze mają prawo do urlopu. Z jednej strony jest to bardzo
dobre, pozwala na „wzięcie oddechu” przez rodziców zastępczych
przed kolejnym rokiem ciężkiej pracy, ale jednak osobiście cały
czas mam pewnego rodzaju dylemat moralny.
Dzieci zastępcze nie różnią się
niczym od własnych dzieci a przecież od nich nie bierzemy urlopu.
W bieżącym roku też byliśmy na
urlopie i muszę przyznać, że było fantastycznie. Oderwanie się
od zmagań z dniem codziennym, jest potrzebne każdemu. Jednak rok
wcześniej, gdy była u nas Królewna, takiego urlopu byśmy nie
wzięli. Nie wiem dlaczego napisałem „byśmy” - po prostu nie
wzięliśmy. Dziewczynka nie była emocjonalnie gotowa nawet na
krótkotrwałą rozłąkę.
Wracając do Krzykaczy. Były to
dziewczynki w wieku półtora i dwa i pół roku. Aby nie nazywać
ich Krzykacz Mały i Krzykacz Duży, przyjmijmy że ta mniejsza to
Asia, a większa Basia.
Były więc to dzieci, które przyszły
do nas na wakacje. Ich rodzice zastępczy mieli właśnie urlop.
Dla nas był to dość trudny okres,
ponieważ w danym momencie mieliśmy piątkę innych dzieci.
Na szczęście Asteria przez większą
część czasu, decyzją sądu przebywała na wakacjach u taty, a
Sztanga najpierw pojechała na obóz nad morze, a potem do cioci.
Obie dziewczynki spędziły u nas w tym miesiącu tylko pojedyncze
dni.
Mimo, że de facto mieliśmy więc
tylko piątkę dzieci, to Krzykacze decydowały o wszystkim.
W przypadku dzieci, które przychodzą
do nas na wakacje (jak do tej pory, te dwie dziewczynki były
jedyne), nie chcemy w jakiś drastyczny sposób narzucać im naszych zasad. Pragniemy, aby miały
jak najlepsze wspomnienia z tego okresu. Oznacza to, że w tym
wypadku to my musimy się jakoś dostosować.
W przypadku Krzykaczy, język którym
się posługiwaliśmy był bardzo prosty. Do nich nie docierało nic,
a one używały tylko trzech słów: Am,Apa i Baja. Szczęśliwe były
tylko wówczas, gdy miały zapewnione jednocześnie te trzy rzeczy.
Żeby być obiektywnym, muszę przyznać, że jakieś inne słowa też
wypowiadały (zwłaszcza Basia), ale niewiele można było z tego
zrozumieć. Dlatego też cały ten miesiąc był bardzo dziwny i
prawdę mówiąc czekaliśmy aż dobiegnie końca.
Jak wcześniej wspomniałem,
traktowaliśmy te dziewczynki jak dzieci, które przyjechały do nas
na wakacje. Chcieliśmy, aby
ten miesiąc był dla nich czymś przyjemnym.
Niestety skutkiem ubocznym było to
(przynajmniej dla mnie), że nie czuliśmy, że są nasze.
Jest to bardzo dziwne z
psychologicznego punktu widzenia. Inne dzieci też przychodzą do nas
na stosunkowo krótki okres (kilka, kilkanaście miesięcy). Bywa, że
odchodzą po miesiącu czy dwóch. A jednak te dzieci traktujemy
inaczej – one po prostu są nasze. Są dla nas tak samo ważne jak nasze dzieci biologiczne dwadzieścia lat temu.
Myślę, że dziewczynki też wyczuwały
to, że odnosimy się do nich inaczej niż dotychczasowi rodzice
zastępczy, a nawet inaczej niż do pozostałych dzieci, które
mieliśmy pod opieką.
Majce jakoś udawało się nad nimi
zapanować, ale jak ja zostawałem z nimi sam, to wpuszczałem je do
naszej sypialni (a dokładniej wchodziły do naszego łóżka),
dawałem winogrona (które uwielbiały), biszkopty, włączałem
jakąś bajkę w telewizji i... czekałem na powrót Majki.
Efektem takiego postępowania była
„upaskudzona” pościel (nadająca się tylko do prania) i mnóstwo
połówek winogron. Nie wiedzieć czemu, dziewczynki odgryzały tylko
połowę kulki winogrona – druga połowa ich nie interesowała.
Ale i tak było to dobre rozwiązanie,
ponieważ pozostawione w salonie, w którym przebywały inne dzieci,
były dla nich dużym zagrożeniem.
I nie tylko dla nich, również dla
siebie.
Obydwie chadzały po linii prostej
ciągle coś krzycząc. Nie ważne było co jest „po drodze”.
Jak leżał pies, to obejście go było rzeczą niemożliwą (mimo,
że z obu stron było mnóstwo wolnego miejsca). Przechodziły więc
po prostu po nim. Pies to jakoś wytrzymywał. Gorzej, gdy na drodze
znalazła się Królewna (która wówczas u nas była i lubiła
spędzać czas, leżąc na materacu – na podłodze). Niestety
„linia prosta”, po której biegały Krzykacze, nie była stała.
Czasami punktem docelowym była ściana (na której nie było niczego
szczególnego), chociaż po drodze było kilka przeszkód .
Nawet leżaczek nie był wystarczającym
zabezpieczeniem, musieliśmy przynieść kojec, który był azylem
dla mniejszych dzieci.
Asia uwielbiała wchodzić na stół.
To był horror. O ile można zabezpieczyć wejście na schody, do
kuchni, to jak zabezpieczyć stół? Trzeba chyba wynieść wszystkie
krzesła.
Dziewczynka wchodziła na blat stołu i
stawała na krawędzi. Może czuła się jak Ikar. Na szczęście
„odlotu” nigdy nie doświadczyliśmy (zawsze zdążyliśmy
dobiec).
Basia była rozsądniejszą dziewczynką
(ale tylko odrobinę).
Dzień, w którym przyjechała po nie
mama zastępcza, był bardzo szczęśliwy.
My nie musieliśmy już pilnować
stołu, nasze dzieci wyszły z kojca, pies mógł spokojnie położyć
się na podłodze – wszystko wróciło do normy.
Krzykacze również „wyszły na
ludzi”. Aktualnie dziewczynki przebywają w rodzinie zastępczej.
Tak się złożyło, że są rehabilitowane w tym samym ośrodku, do
którego jeździmy z naszymi dziećmi i czasami się spotykamy. Są
grzeczne, „ułożone”. Witają się z nami i naszymi dziećmi.
Oczywiście nas nie pamiętają, a my
nie pytamy, czy nadal próbują skakać ze stołu.
Myślę, że dzieci doskonale wiedzą z kim na co mogą sobie pozwolić. Krzykacze szybko zorientowały się, że są na wakacjach, gdzie więcej im wolno. Dały nam popalić, ale gdy się przytulały i czarująco uśmiechały, serce się radowało. Dla nas była to rewolucja, bo przed nimi nie mieliśmy chodzących maluchów, było trudno, ale z perspektywy czasu stwierdzam, że nie było tak źle. Po prostu dzieci pełne życia.
OdpowiedzUsuń