piątek, 26 stycznia 2018

PLOTKA

Będzie to trochę nietypowy wpis. Po pierwsze będzie krótki, a po drugie będzie dotyczył dziecka, które jeszcze z nami nie zamieszkało. Sasetka na swój pierwszy opis, czekała ponad pół roku.

Gdy wróciłem dzisiaj z pracy, byłem świadkiem bardzo śmiesznej sytuacji. Sasetka nie poszła do przedszkola, ponieważ wczoraj zagorączkowała. Jak się jednak rano okazało, to Maruda obudził się z dużo większym kaszlem i katarem. Kapsel po powrocie z przedszkola, też nie chciał być gorszy, więc również kaszlał, aby zwrócić na siebie uwagę. Kubuś zakaszlał tylko raz (bo pewnie się zakrztusił), ale ponieważ był zmęczony zdawanymi egzaminami, położył się na tapczanie i przysnął.
No i rozpoczęły się dyskusje między Sasetką i Kapslem, w jakim stanie jest Kuba. Doszli w końcu do wniosku, że chyba czas już wzywać pogotowie.
Na to Majka stwierdziła: „widzicie... i tak się rodzi plotka”.
Od kilkunastu minut wiedziałem, że w ciągu kilku dni zostanie u nas umieszczony noworodek, ale jeszcze nie miałem okazji porozmawiać o tym z Majką. Aby nie wzbudzać sensacji, zadałem Majce ciche i krótkie pytanie: „to kiedy się urodziła?”. Nie wiem dlaczego, ale mam jakieś wewnętrzne przeczucie, że jest to dziewczynka.

Niestety nasze dzieci nie słyszą gdy się je o coś prosi, ale najbardziej cichy szept wyłapie nawet „głuchy” Kapsel.
  • Tak..., urodziła się plotka – stwierdził Kapsel.
  • Taaak? - zapytała Sasetka.
  • Łoś – podsumował Maruda
Tak więc niezależnie od tego, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka, będzie miał (lub miała) ksywkę „Plotka”.

Nasza wiedza dotycząca dziecka, kończy się na tym, że zostaliśmy poinformowani, iż urodziło się kilka dni temu. Nie wiemy nic na temat jego rodziców, stanu zdrowia, i jak wcześniej wspomniałem, czy jest chłopcem, czy dziewczynką. Na dobrą sprawę, może się również okazać, że wszystko zostanie odwołane i dziecko zostanie umieszczone u kogoś z rodziny. Zdarzało się tak już kilka razy, jednak dotyczyło to raczej starszych dzieci.

Niektóre Ośrodki Adopcyjne w naszym kraju, praktykują adopcje noworodków. Chociaż w zasadzie nie do końca jest to adopcja od samego początku, ponieważ mama dziecka, nawet gdy sama zrzeknie się swoich praw rodzicielskich, ma jeszcze sześć tygodni na zmianę decyzji. W takim przypadku rodzice decydujący się na adopcję tak małego dziecka, przez jakiś czas pełnią funkcję rodziny zastępczej. Istnieje nie tylko ryzyko, że mama biologiczna się odmyśli, ale również to, że wyjedzie nie wiadomo gdzie i na jak długo (zanim przed sądem zrzeknie się praw do swojego dziecka). Zgodnie z prawem, ma również dostęp do danych osobowych rodziny zastępczej (która w tym przypadku ma przecież tylko i wyłącznie motywacje adopcyjne). Kiedyś byłem bardzo przeciwny takim procedurom. Teraz jestem dużo bardziej otwarty, ponieważ z punktu widzenia dziecka, jest to najlepsze rozwiązanie... o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem. Chociaż często chodzi mi też po głowie myśl, na ile świadomość tymczasowości może blokować pełne zaangażowanie emocjonalne rodziców adopcyjnych (przynajmniej niektórych z nich).
Jeżeli kogoś interesuje ten temat, to podaję link do bardzo ciekawej dyskusji sprzed wielu miesięcy (w której również wziąłem udział):
Zwróciłem wówczas uwagę na to, że odrębny pogląd prezentowali rodzice adopcyjni, a odrębny zastępczy. Ci pierwsi kierowali się sercem, ci drudzy – doświadczeniem. Były też różnice zdań pomiędzy rodzicami adopcyjnymi oczekującymi na dziecko lub będącymi krótko po przysposobieniu, a tymi z dłuższym stażem, mającymi więcej kontaktów z innymi rodzicami adopcyjnymi. Chociaż może jest to tylko moje subiektywne zdanie.

W naszym przypadku sytuacja wygląda tak, że ani nasz PCPR, ani Ośrodek Adopcyjny nie zamierzają od razu umieszczać noworodków w docelowej rodzinie adopcyjnej, nawet gdyby decyzja rodziców biologicznych była jednoznaczna: „chcemy oddać nasze dziecko do adopcji”. Naszym zadaniem (jako rodziny zastępczej) jest przede wszystkim zaopiekowanie się nim, stworzenie dla niego rodziny, ale również wykonanie szeregu konsultacji medycznych (będących zaleceniami w wypisie ze szpitala, lub pojawiających się w trakcie wizyt u lekarzy). W pewien sposób monitorujemy również aktywność rodziców biologicznych dziecka - czy się nim interesują, a jeżeli tak, to w jakim zakresie? W tym czasie PCPR zbiera wszelką dokumentację dotyczącą rodziców i dalszej rodziny dziecka. Rozpoczyna się współpraca z kuratorami sądowymi i asystentami rodzin (o ile tacy zostali ustanowieni). Chodzi o to, aby rodzice decydujący się na adopcję za kilka miesięcy, mieli bardzo szerokie spektrum przy podejmowaniu decyzji.
Rodzice chcący adoptować noworodka zwracają uwagę, że umieszczenie dziecka na tych kilkanaście tygodni w rodzinie zastępczej, pozbawia ich najpiękniejszych chwil przebywania z dzieckiem. A co do ewentualnych zaburzeń i chorób, to zdarzają się przecież również u dzieci biologicznych i nikt z tego powodu nie przestaje ich kochać. Trudno się z tymi argumentami nie zgodzić, chociaż trzeba brać pod uwagę to, że prawdopodobieństwo wystąpienia rozmaitych nieprawidłowości w rozwoju u dzieci kierowanych do adopcji jest dużo większe. Wiele rodzin decydujących się na przysposobienie, stawia warunek, że chce adoptować dziecko zdrowe, ewentualnie z niewielkimi deficytami (w domyśle – takimi, które da się w krótszym, czy dłuższym okresie, zniwelować poprzez terapię, rehabilitację, leczenie). Gdybym w swoim życiu stanął przed podjęciem decyzji o przysposobieniu dziecka, to byłbym właśnie takim rodzicem. Wydaje mi się, że jest to zupełnie normalne zachowanie. Nie każdy jest gotowy podjąć się opieki nad dzieckiem upośledzonym (w takiej, czy innej postaci). Nie każdy też jest gotowy zmierzyć się psychicznie z możliwością rozstania z dzieckiem, które już pokochał. Przecież mama biologiczna dziecka, nie tylko może w ciągu sześciu tygodni podjąć decyzję o powrocie dziecka do niej, ale może również nie zrzec się w sądzie praw rodzicielskich. Rozpocznie się postępowanie, mające na celu pozbawienie jej tych praw. Nawet gdy do tego dojdzie, mama może się odwoływać od wyroku, składać wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich – taka sytuacja może trwać latami. Dlatego uważam, że adopcja noworodka nie jest dla wszystkich... jest dla ludzi o silnych nerwach, chociaż z punktu widzenia dziecka, jest niewątpliwie korzystna. Zwolennicy tego rodzaju postępowania zwracają uwagę na fakt, że do takiej adopcji kierowane są dzieci, przy których istnieje prawie stuprocentowa pewność, że mama zupełnie nie jest zainteresowana swoim dzieckiem i będzie szczęśliwa jeżeli pozbędzie się problemu. Pewnie tak..., tyle tylko, że jest to jakaś interpretacja sytuacji, na podstawie wewnętrznych przekonań kilku osób z danego Ośrodka Adopcyjnego.

Pomyślałem sobie, że na przykładzie Ploteczki, spróbuję spojrzeć na tę kwestię zarówno z punktu widzenia rodzica zastępczego, jak też adopcyjnego. Tym pierwszym jestem. Bycie tym drugim, mogę sobie tylko wyobrazić.

Aktualnie wiadomo, że Plotka to w miarę zdrowy noworodek, który został skierowany do pieczy zastępczej. Jako pogotowie rodzinne, wyraziliśmy zgodę na umieszczenie dziecka u nas, bez drążenia tematu.
Rodzice adopcyjni na tym etapie też zbyt wiele więcej informacji by nie dostali. Prawdopodobnie dowiedzieliby się, jaka jest płeć dziecka, ile miało punktów w skali Apgar i zostaliby zaproszeni na rozmowę.

Czas pokaże, co będzie dalej.




niedziela, 14 stycznia 2018

SASETKA

Jest to historia dziewczynki, dla której czas zaczyna biec coraz szybciej. Pewnie pierwszym skojarzeniem jest myśl o jakiejś ciężkiej chorobie, o pilnej potrzebie wykonania jakiejś operacji albo konieczności przeprowadzenia terapii. Nic z tych rzeczy. Sasetka ma cztery lata i jest zupełnie zdrowym dzieckiem. Jest też wolna prawnie, co oznacza … No właśnie, na tą chwilę jeszcze nic nie oznacza. Sędzia odebrał prawa rodzicielskie rodzicom dziewczynki, pozostawiając ją i jej brata nadal w naszej rodzinie.
Kiedyś powiedziałbym, że sprawa powinna być już dawno zamknięta. Dzieci powinny być już zgłoszone do adopcji, a w zasadzie mieszkać w kochającej je rodzinie. Teraz też tak myślę, chociaż coraz częściej patrzę na sprawę z punktu widzenia innych stron i zaczynam dostrzegać złożoność sytuacji.

Do sądu wpłynął wniosek rodziny spokrewnionej z mamą dzieci, o ustanowienie jej rodziną zastępczą. W takiej sytuacji sędzia wstrzymał się z wydaniem ostatecznej decyzji, do dnia rozpatrzenia tego wniosku na odrębnej rozprawie. Niestety powoduje to niepotrzebne wydłużenie pobytu dzieci w naszej rodzinie, co niczemu dobremu nie służy. Rozmawialiśmy niedawno z tą rodziną – termin rozprawy nie został jeszcze wyznaczony.
Patrząc z perspektywy władzy sądowniczej z pewnością jest to krok w dobrym kierunku (szkoda tylko, że tak bardzo rozłożony w czasie). Może się przecież okazać, że dzieci były bardzo związane z kimś bliskim (ciocią, babcią, kuzynką). Umieszczenie dziecka w takiej rodzinie, daje mu możliwość kontaktów z rodzicami biologicznymi (oraz dalszą rodziną, którą najczęściej zna) i jakieś prawdopodobieństwo powrotu do nich. Znajomość „korzeni” jest bardzo ważna z punktu widzenia psychiki człowieka. Często jednak bywa, że taka opieka zastępcza źle się kończy. Opisywałem kiedyś historię Sztangi i Asterii. Dziewczynki zostały odebrane mamie, która odeszła od taty. Starsza z sióstr została umieszczona w rodzinie siostry mamy, młodsza wróciła do taty. Po kilku latach mama wróciła do taty i przywrócono jej prawa rodzicielskie do starszej dziewczynki. Historia zatoczyła koło. Podobno wcale nie jest lepiej, niż było kiedyś.

Dla rodzin zastępczych spokrewnionych, opieka nad dzieckiem kogoś z rodziny, też często nie jest sytuacją komfortową. Zupełnie inaczej układają się relacje z kimś obcym, a zupełnie inaczej z rodziną. Gdy my rozmawiamy z rodzicami biologicznymi przebywających u nas dzieci, to jest „krótka-piłka”. Konkretne zasady i żadnych ustępstw. W ostatnim czasie „ożywił” się tata Sasetki, nawet przyjechał się spotkać z nią i Marudą. O ile chłopiec zupełnie go już nie pamięta, to dla dziewczynki jest to nadal ważna osoba. Obiecał, że będzie dzwonił w każdy piątek. W przeciwieństwie do Kapsla, Sasetka wie, kiedy jest piątek. Wczoraj podczas kąpieli opowiadała mi, że rozmawiała wieczorem z tatą przez telefon, że niedługo z nim zamieszka. Wprawdzie gdy zapytałem „kiedy zamieszkasz?”, odpowiedziała, że „wczoraj”, ale pewne pojęcia jeszcze się jej czasami mylą. Byłem przekonany, że dzwonił. Okazało się, że nie. Majka nie popuści, następną okazję będzie miał za tydzień. Jak postąpiłaby, gdyby tatą Sasetki był jej brat? Bardzo często rodzice biologiczni „wchodzą na głowę” spokrewnionej rodzinie zastępczej.

A teraz strona rodziców biologicznych. Mama stwierdziła, że nie dorosła do posiadania dzieci i godzi się na pozbawienie jej praw rodzicielskich. Ja staram się odbierać to jako mądrą i przemyślaną decyzję. Majka mówi, że nie ma w tym żadnej mądrości – zwyczajnie idzie na łatwiznę. Chociaż gdy tata chce walczyć o odzyskanie dzieci, stwierdza że tylko im szkodzi. Obie postacie są dla mnie tragiczne. Mama musi zmierzyć się zarówno z faktem, że już nigdy dzieci nie zobaczy, jak też z krytycznymi ocenami otoczenia. Tata chodzi po wsi i opowiada jaka to ona wredna s...ka, która zdecydowała się oddać własne dzieci. Z kolei on sam jest alkoholikiem z zasądzoną terapią odwykową (jeszcze na etapie, gdy dzieci mieszkały razem z nim). Od piątku do niedzieli nie trzeźwieje. Pewnie wczoraj spotkał się z kolegami i zapomniał, że miał zadzwonić. Nie chcę go ani oskarżać, ani usprawiedliwiać. Niech robi co chce, ale niech pozwoli dzieciom zamieszkać w szczęśliwej rodzinie.

A co na to ta szczęśliwa rodzina? Nawet jeżeli sąd zadecyduje o skierowaniu dzieci do adopcji, to zawsze będzie istniało niebezpieczeństwo, że któryś z rodziców złoży wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. Procedura adopcyjna zostanie wstrzymana (nawet na etapie spotykania się z dzieckiem). Takie niebezpieczeństwo istnieje zawsze, jednak w tym przypadku, prawdopodobieństwo jest dużo większe. Jak taka aktywność ojca może wpłynąć na decyzję rodziny adopcyjnej? Owszem może, wielu rodziców może się przerazić.
Aktualnie tata chyba nie rozumie całej sytuacji. Deklaruje chęć walki o odzyskanie dzieci, chociaż od wyroku się nie odwołał. Mam wrażenie, że w jego mniemaniu, dzieci jeszcze przez długi czas będą mieszkać z nami, i ta świadomość, póki co zwalnia go z podejmowania szybkich decyzji. Zresztą nawet mu się nie dziwię takiej niewiedzy, bo sędzia sądu rodzinnego też nie za bardzo miał pojęcie czym jest pogotowie rodzinne. Chciał pozostawić dzieci u nas bezterminowo. Dlatego po raz pierwszy w życiu byłem wezwany na rozprawę i musiałem wyrazić swoje zdanie. Biorąc pod uwagę sam sposób wypowiedzi, ktoś mógłby pomylić mnie z tatą biologicznym. Wprawdzie on mówił bzdury, to jednak był wyluzowany. Ja byłem tak zestresowany, że do teraz nie pamiętam co powiedziałem. Ale Majka twierdzi, że mądrze (albo tylko mnie pociesza).

Żyjemy więc cały czas w niepewności. Mam nadzieję, że od przysposobienia dzieci, dzielą nas już tylko tygodnie. Niestety doświadczenie nauczyło mnie, że równie dobrze może to być wiele miesięcy. Wystarczy, że tata złoży wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. Do najbliższej rozprawy miną jakieś trzy miesiące (bo takie są u nas terminy). Jeżeli coś zacznie z sobą robić, choćby uda się na terapię odwykową, to pewnie sędzia da mu szansę... wszystko przeciągnie się o kolejne miesiące. A czas biegnie coraz szybciej. Jeszcze trochę i Sasetka będzie miała już pięć lat. W tym wieku szanse na adopcję zaczynają już bardzo szybko maleć. Dziewczynkę ratuje na szczęście Maruda. Adopcja w pakiecie z młodszym rodzeństwem jest dużo łatwiejsza.

Niestety w przypadku opieki zastępczej, czas nie jest sprzymierzeńcem. Jesteśmy dla dzieci coraz ważniejsi, a i one też są nam coraz bliższe. Kilka dni temu obudziłem się w środku nocy. Z jednej strony przytulała się do mnie Majka, a z drugiej … Sasetka.
Raz na kilka dni zdarza się, że przychodzi do nas do łóżka. Jest bardzo bystra. Zawsze zakrada się cichutko, niemal bezszelestnie. Robi to tak, aby nie obudzić Majki, bo wie, że wówczas zostanie odprowadzona przez nią do swojego łóżeczka. Niestety dzieci tak mają, że utulenie ich we własnym łóżeczku ma dużo mniejszą rangę, niż przytulenie się do rodziców w ich łóżku. Być może nie bez powodu ulubionym refrenem Sasetki (który często śpiewa) jest " ...jak się zbudzi, to nas zje". W każdym razie, ja nawet jak słyszę, to udaję, że nic nie słyszę. Co mi szkodzi. Niezależnie od wszystkiego, przejście dziecka do nowej rodziny jest dla niego ogromnym przeżyciem (nawet jeżeli zostanie rozłożone na kilka tygodni). Jeżeli rodzice adopcyjni będą chcieli wprowadzić swoje zasady, to dawne przyzwyczajenia szybko zostaną zapomniane.
Psychika dzieci jest dla mnie niepojęta. Niedawno zauważyliśmy (ciężko to przeoczyć), że dzieciaki (zwłaszcza Maruda) trudno zasypiają. Ciekawe było to, że w te wieczory, gdy Majki nie było w domu, wszystko przebiegało bez najmniejszych problemów. Po kąpieli dostawały po buziaku i nastawała cisza. Majka początkowo mi nie wierzyła. Myślała, że pewnie wrzeszczą (nie mogąc zasnąć), a ja na to nie reaguję. Od kilku dni, gdy kąpię dzieci, Majka ubiera się w kurtkę i przychodzi do łazienki mówiąc, że wychodzi do sklepu, albo do kina. Działa... wszyscy spokojnie śpią.
Sasetka często kaszle. Ma wręcz napady kaszlu, zwłaszcza rano. Nawet panie w przedszkolu zwróciły na to uwagę (wywiesiły kartkę na drzwiach, z prośbą o nieprzyprowadzanie chorych dzieci … być może chciały napisać „chorej Sasetki”). Tyle tylko, że nasza lekarka rodzinna zawsze stwierdza, że nic jej nie jest.
Ostatnio przeczytałem gdzieś o kaszlu psychogennym, mającym podłoże w mózgu. Pobiegłem więc do Majki, podzielić się tą informacją. Dowiedziałem się, że już na ten temat rozmawialiśmy. Może to już starość, a może tata (nawet zastępczy) to ktoś inny niż mama. Nie wszystko musi pamiętać, płazem uchodzą mu wszelkie odstępstwa od reguły... jest tylko tatą.
Sasetka dużo więcej czasu spędza z Majką. Ja w zasadzie się tylko pojawiam (co jakiś czas, na jakiś czas). A jednak dziewczynka dużo częściej przychodzi przytulić się do mnie, niż do Majki (chociaż, gdy dzieje się jej krzywda, to biegnie do niej).
Niedawno byliśmy na uroczystości rodzinnej u Gacka (naszego byłego podopiecznego). Chłopiec wyłowił mnie wzrokiem z tłumu i krzyknął „cześć!!!”. Gdy jego mama zaprosiła wszystkie dzieci do pokoju na piętrze, to przyszedł do Kubusia i do mnie, każąc wstać i zbierać się na górę. Kubuś ma niecałe dwadzieścia lat, więc może jeszcze uchodzić za dziecko … ale ja?
Nie uważam, abym miał jakieś niezwykłe predyspozycje do bycia ojcem, ani też nie poświęcam naszym dzieciom zastępczym więcej czasu, niż poświęcałem naszym córkom.
Raczej dochodzę do wniosku, że łatwo być ojcem.

Niby wpis miał dotyczyć Sasetki, a znowu rozpisałem się na różne tematy.
Załączam więc opis dziewczynki, z którym niedługo (mam nadzieję) zapoznają się rodzice adopcyjni Sasetki i Marudy. Poza suchymi faktami przedstawianymi w opiniach psychologów, lekarzy i innych osób prowadzących dane dziecko, są to pierwsze, dużo bardziej osobiste relacje zachowań dzieci. Dopiero potem następuje pierwsze spotkanie z nimi. W jakiś sposób takie opisy budują wyobrażenie o dziecku.
Nawet ja, gdy teraz przeczytałem ten opis sprzed trzech miesięcy, zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie dotyczy on Sasetki. Nastąpił kolosalny rozwój, zwłaszcza w zakresie mowy i zachowań społecznych. A najbardziej chyba w układaniu puzzli. Jest lepsza od Kapsla, a być może nawet ode mnie – nie próbuję stawać z nią w szranki.


Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (3,5 roku).

Dziewczynka mieszka w naszej rodzinie od ponad trzech miesięcy. Z pozoru można powiedzieć, że wyrwanie z domu rodzinnego, nie wywarło na niej większego wrażenia. Od samego początku była bardzo otwarta w stosunku do nas, chociaż nieśmiała (co zresztą zostało do teraz). Lubi się przytulać, często do nas przychodzi, patrzy prosto w oczy i się uśmiecha. Coś chce, ale nie potrafi tego wyrazić. Początkowo myśleliśmy, że takie zachowanie jest właśnie reakcją na rozstanie ze swoimi rodzicami. Jednak miały miejsce już trzy wizyty jej mamy i te spotkania wyglądały bardzo podobnie … zresztą z obu stron.


Wykaz umiejętności dziecka:

  • Biorąc pod uwagę rozwój fizyczny i motoryczny, można powiedzieć, że wszystko jest bez zarzutu. Dziewczynka świetnie sobie radzi na placu zabaw czy w przedszkolu, do którego uczęszcza. Biega, skacze na trampolinie, kopie piłkę.
  • Sama potrafi się ubrać i rozebrać. Trudność sprawiają jej guziki, zamki błyskawiczne i sznurowadła, ale na to ma jeszcze czas.
  • Kontroluje swoje potrzeby fizjologiczne. Bez problemu korzysta z toalety, sama potrafi się umyć.
  • Pod względem społecznym, również nie jest najgorzej. Sasetka słucha i wykonuje polecenia opiekunów. Chętnie współpracuje, pomagając w wykonywaniu prostych czynności.
  • Nie umie bawić się samodzielnie, zawsze potrzebuje kogoś, kto jej tę zabawę zorganizuje. Jednak, gdy to nastąpi, to potrafi bawić się z innymi dziećmi, a nawet dzielić się z nimi zabawkami, czy smakołykami. Od samego początku zwłaszcza dbała o swojego młodszego brata. Nie zjadła niczego, dopóki on nie dostał tego samego. Staramy się ją nauczyć, że wcale nie musi pełnić funkcji matki dla chłopca i widać już pierwsze efekty (zaczyna coraz częściej myśleć również o sobie).
  • Jest jednak bardzo nieśmiała. Trudno jeszcze powiedzieć z czego to wynika, ale na każdą sytuację, z którą nie potrafi sobie poradzić, reaguje uśmiechem. Często nie odpowiada na zadane pytanie, tylko się uśmiecha. Gdy ktoś na kogoś krzyknie (niekoniecznie na nią), również się uśmiecha. Kiedy nie czuje się obserwowana, albo jest świetna zabawa, czy chociażby kąpiel, to potrafi wypowiadać swoje emocje pełnymi zdaniami. Wystarczy jednak zapytać: „słucham, bo nie zrozumiałem?” i nagle jest cisza.
  • Z rozwojem intelektualnym jest nieco gorzej. Dziewczynka potrafi mówić, jednak gdy do nas przyszła, posługiwała się pojedynczymi słowami. Do tego były to wyrazy bardziej odpowiednie dla dwulatka, typu: am, pi, ti-ti, chał, miał, halo i … gacie. Proste zdania, które wypowiadała zaczynały się od słów: „Maruda chce …”, albo „Maruda ma kupę” i służyły głównie zwróceniu naszej uwagi na jej brata. Teraz jest już trochę lepiej. Coraz częściej sama potrafi powiedzieć jakieś inne proste zdanie, choćby „proszę pić”, albo bardziej skomplikowane „wujek zobacz, tu jest rybka” (patrząc na akwarium). Cały czas ma jednak trudności z odpowiadaniem na zadawane pytania. Albo się uśmiecha, albo powtarza ostatnie usłyszane słowo (zupełnie się nie zastanawiając nad sensem swojej odpowiedzi). Na przykład „Czujesz się dobrze, czy źle?” - „źle”, „Czujesz się źle, czy dobrze?” - „dobrze”, „Jak się czujesz?” - uśmiech. Często się też zdarza, że chodzi za kimś krok w krok i powtarza ostatnio wypowiadane przez niego słowa, a nawet sylaby. Staramy się uczyć ją nazywać kolory, których nie zna (ani słów, ani ich nie odróżnia). Mówimy „zielony” - cisza. Na to my „zie-lo-ny” - w odpowiedzi słyszymy „ny”.
  • Potrafi powiedzieć jak ma na imię i ile ma lat, chociaż gdyby ktoś nie wiedział, że to Sasetka, to z pewnością by się nie domyślił. Raczej zajęcia z logopedą będą konieczne. Jutro pierwsze (wstępne) spotkanie.
  • Poza kolorami, ma trudności z rozróżnianiem pojęć teraźniejszości, przyszłości i pór dnia. Z pewnym trudem posługuje się wyrażeniami dłuższy-krótszy, większy-mniejszy, bliżej-dalej. Dla przykładu, gdy na rysunku były dwie kiełbasy, to potrafiła wskazać dłuższą, jednak na pytanie „a jaka jest ta druga?, odpowiadała „parówka”.
  • Za to całkiem dobrze liczy. Jak do tej pory jeszcze z naszą pomocą, ale aż do jedenastu (z pominięciem dziesięciu – ta liczba jakoś jej nie pasuje).
  • Układa proste puzzle (składające się z 3-4 elementów).
  • Nauczyła się kolorować obrazki i wykonywać proste rysunki. Na początku nie wiedziała, co to jest kredka. Nie miała pojęcia, że kredkę trzeba przycisnąć. Być może wcześniej posługiwała się tylko długopisem, albo pisakami, bo stwierdzała, że „kredka nie rysuje”.
  • Ogólnie rzecz biorąc, lubi i potrafi się skupić na drobnych pracach ręcznych. Przyjemność sprawia jej wyklejanie (chociaż rzadko potrafi dopasować naklejkę do konkretnego obrazka) i lepienie z plasteliny (chociaż trudno odgadnąć, co przedstawia jej praca).


Sasetka jest dzieckiem nie sprawiającym problemów wychowawczych. Jest grzeczna i posłuszna, można ją zabrać wszędzie razem z sobą (do sklepu, urzędu). Troszkę przypomina naszą najstarszą córkę. Gdy do niej mówiliśmy „idź pobiegaj”, to przebiegła ze 3-4 metry i wracała z uśmiechem „już pobiegałam”. Z Sasetką jest trochę podobnie.
Będziemy się starać wykonać jej badania psychologiczne, ponieważ nieco nas martwi to jej „uśmiechanie się”. Obawiamy się tylko, że w obecności obcej osoby, może odpowiadać uśmiechem na każde zadane polecenie.