Jest to
historia dziewczynki, dla której czas zaczyna biec coraz szybciej.
Pewnie pierwszym skojarzeniem jest myśl o jakiejś ciężkiej
chorobie, o pilnej potrzebie wykonania jakiejś operacji albo
konieczności przeprowadzenia terapii. Nic z tych rzeczy. Sasetka ma
cztery lata i jest zupełnie zdrowym dzieckiem. Jest też wolna
prawnie, co oznacza … No właśnie, na tą chwilę jeszcze nic nie
oznacza. Sędzia odebrał prawa rodzicielskie rodzicom dziewczynki,
pozostawiając ją i jej brata nadal w naszej rodzinie.
Kiedyś
powiedziałbym, że sprawa powinna być już dawno zamknięta. Dzieci
powinny być już zgłoszone do adopcji, a w zasadzie mieszkać w
kochającej je rodzinie. Teraz też tak myślę, chociaż coraz
częściej patrzę na sprawę z punktu widzenia innych stron i
zaczynam dostrzegać złożoność sytuacji.
Do sądu
wpłynął wniosek rodziny spokrewnionej z mamą dzieci, o
ustanowienie jej rodziną zastępczą. W takiej sytuacji sędzia
wstrzymał się z wydaniem ostatecznej decyzji, do dnia rozpatrzenia
tego wniosku na odrębnej rozprawie. Niestety powoduje to
niepotrzebne wydłużenie pobytu dzieci w naszej rodzinie, co niczemu
dobremu nie służy. Rozmawialiśmy niedawno z tą rodziną –
termin rozprawy nie został jeszcze wyznaczony.
Patrząc
z perspektywy władzy sądowniczej z pewnością jest to krok w
dobrym kierunku (szkoda tylko, że tak bardzo rozłożony w czasie).
Może się przecież okazać, że dzieci były bardzo związane z
kimś bliskim (ciocią, babcią, kuzynką). Umieszczenie dziecka w
takiej rodzinie, daje mu możliwość kontaktów z rodzicami
biologicznymi (oraz dalszą rodziną, którą najczęściej zna) i jakieś prawdopodobieństwo powrotu do nich. Znajomość
„korzeni” jest bardzo ważna z punktu widzenia psychiki
człowieka. Często jednak bywa, że taka opieka zastępcza źle się
kończy. Opisywałem kiedyś historię Sztangi i Asterii.
Dziewczynki zostały odebrane mamie, która odeszła od taty. Starsza
z sióstr została umieszczona w rodzinie siostry mamy, młodsza
wróciła do taty. Po kilku latach mama wróciła do taty i
przywrócono jej prawa rodzicielskie do starszej dziewczynki.
Historia zatoczyła koło. Podobno wcale nie jest lepiej, niż było
kiedyś.
Dla
rodzin zastępczych spokrewnionych, opieka nad dzieckiem kogoś z
rodziny, też często nie jest sytuacją komfortową. Zupełnie
inaczej układają się relacje z kimś obcym, a zupełnie inaczej z
rodziną. Gdy my rozmawiamy z rodzicami biologicznymi przebywających
u nas dzieci, to jest „krótka-piłka”. Konkretne zasady i
żadnych ustępstw. W ostatnim czasie „ożywił” się tata
Sasetki, nawet przyjechał się spotkać z nią i Marudą. O ile
chłopiec zupełnie go już nie pamięta, to dla dziewczynki jest to
nadal ważna osoba. Obiecał, że będzie dzwonił w każdy piątek.
W przeciwieństwie do Kapsla, Sasetka wie, kiedy jest piątek.
Wczoraj podczas kąpieli opowiadała mi, że rozmawiała wieczorem z
tatą przez telefon, że niedługo z nim zamieszka. Wprawdzie gdy
zapytałem „kiedy zamieszkasz?”, odpowiedziała, że „wczoraj”,
ale pewne pojęcia jeszcze się jej czasami mylą. Byłem przekonany,
że dzwonił. Okazało się, że nie. Majka nie popuści, następną
okazję będzie miał za tydzień. Jak postąpiłaby, gdyby tatą
Sasetki był jej brat? Bardzo często rodzice biologiczni „wchodzą
na głowę” spokrewnionej rodzinie zastępczej.
A teraz
strona rodziców biologicznych. Mama stwierdziła, że nie dorosła
do posiadania dzieci i godzi się na pozbawienie jej praw
rodzicielskich. Ja staram się odbierać to jako mądrą i
przemyślaną decyzję. Majka mówi, że nie ma w tym żadnej
mądrości – zwyczajnie idzie na łatwiznę. Chociaż gdy tata chce
walczyć o odzyskanie dzieci, stwierdza że tylko im szkodzi. Obie
postacie są dla mnie tragiczne. Mama musi zmierzyć się zarówno z
faktem, że już nigdy dzieci nie zobaczy, jak też z krytycznymi
ocenami otoczenia. Tata chodzi po wsi i opowiada jaka to ona wredna
s...ka, która zdecydowała się oddać własne dzieci. Z kolei on
sam jest alkoholikiem z zasądzoną terapią odwykową
(jeszcze na etapie, gdy dzieci mieszkały razem z nim). Od piątku do
niedzieli nie trzeźwieje. Pewnie wczoraj spotkał się z kolegami i
zapomniał, że miał zadzwonić. Nie chcę go ani oskarżać, ani
usprawiedliwiać. Niech robi co chce, ale niech pozwoli dzieciom
zamieszkać w szczęśliwej rodzinie.
A co na
to ta szczęśliwa rodzina? Nawet jeżeli sąd zadecyduje o
skierowaniu dzieci do adopcji, to zawsze będzie istniało
niebezpieczeństwo, że któryś z rodziców złoży wniosek o
przywrócenie praw rodzicielskich. Procedura adopcyjna zostanie
wstrzymana (nawet na etapie spotykania się z dzieckiem). Takie
niebezpieczeństwo istnieje zawsze, jednak w tym przypadku,
prawdopodobieństwo jest dużo większe. Jak taka aktywność ojca
może wpłynąć na decyzję rodziny adopcyjnej? Owszem może, wielu
rodziców może się przerazić.
Aktualnie
tata chyba nie rozumie całej sytuacji. Deklaruje chęć walki o
odzyskanie dzieci, chociaż od wyroku się nie odwołał. Mam
wrażenie, że w jego mniemaniu, dzieci jeszcze przez długi czas
będą mieszkać z nami, i ta świadomość, póki co zwalnia go z
podejmowania szybkich decyzji. Zresztą nawet mu się nie dziwię
takiej niewiedzy, bo sędzia sądu rodzinnego też nie za bardzo miał
pojęcie czym jest pogotowie rodzinne. Chciał pozostawić dzieci u
nas bezterminowo. Dlatego po raz pierwszy w życiu byłem wezwany na
rozprawę i musiałem wyrazić swoje zdanie. Biorąc pod uwagę sam
sposób wypowiedzi, ktoś mógłby pomylić mnie z tatą
biologicznym. Wprawdzie on mówił bzdury, to jednak był wyluzowany.
Ja byłem tak zestresowany, że do teraz nie pamiętam co
powiedziałem. Ale Majka twierdzi, że mądrze (albo tylko mnie
pociesza).
Żyjemy
więc cały czas w niepewności. Mam nadzieję, że od
przysposobienia dzieci, dzielą nas już tylko tygodnie. Niestety
doświadczenie nauczyło mnie, że równie dobrze może to być wiele
miesięcy. Wystarczy, że tata złoży wniosek o przywrócenie praw
rodzicielskich. Do najbliższej rozprawy miną jakieś trzy miesiące
(bo takie są u nas terminy). Jeżeli coś zacznie z sobą robić,
choćby uda się na terapię odwykową, to pewnie sędzia da mu
szansę... wszystko przeciągnie się o kolejne miesiące. A czas
biegnie coraz szybciej. Jeszcze trochę i Sasetka będzie miała już
pięć lat. W tym wieku szanse na adopcję zaczynają już bardzo
szybko maleć. Dziewczynkę ratuje na szczęście Maruda. Adopcja w
pakiecie z młodszym rodzeństwem jest dużo łatwiejsza.
Niestety
w przypadku opieki zastępczej, czas nie jest sprzymierzeńcem.
Jesteśmy dla dzieci coraz ważniejsi, a i one też są nam coraz
bliższe. Kilka dni temu obudziłem się w środku nocy. Z jednej
strony przytulała się do mnie Majka, a z drugiej … Sasetka.
Raz na
kilka dni zdarza się, że przychodzi do nas do łóżka. Jest bardzo
bystra. Zawsze zakrada się cichutko, niemal bezszelestnie. Robi to
tak, aby nie obudzić Majki, bo wie, że wówczas zostanie odprowadzona przez nią do swojego łóżeczka. Niestety dzieci tak mają, że utulenie ich we własnym łóżeczku ma dużo mniejszą rangę, niż przytulenie się do rodziców w ich łóżku. Być może nie bez powodu ulubionym refrenem Sasetki (który często śpiewa) jest " ...jak się zbudzi, to nas zje". W każdym razie, ja nawet jak słyszę, to udaję, że nic nie słyszę. Co mi
szkodzi. Niezależnie od wszystkiego, przejście dziecka do nowej
rodziny jest dla niego ogromnym przeżyciem (nawet jeżeli zostanie
rozłożone na kilka tygodni). Jeżeli rodzice adopcyjni będą
chcieli wprowadzić swoje zasady, to dawne przyzwyczajenia szybko
zostaną zapomniane.
Psychika
dzieci jest dla mnie niepojęta. Niedawno zauważyliśmy (ciężko to
przeoczyć), że dzieciaki (zwłaszcza Maruda) trudno zasypiają.
Ciekawe było to, że w te wieczory, gdy Majki nie było w domu,
wszystko przebiegało bez najmniejszych problemów. Po kąpieli
dostawały po buziaku i nastawała cisza. Majka początkowo mi nie
wierzyła. Myślała, że pewnie wrzeszczą (nie mogąc zasnąć), a
ja na to nie reaguję. Od kilku dni, gdy kąpię dzieci, Majka ubiera
się w kurtkę i przychodzi do łazienki mówiąc, że wychodzi do
sklepu, albo do kina. Działa... wszyscy spokojnie śpią.
Sasetka
często kaszle. Ma wręcz napady kaszlu, zwłaszcza rano. Nawet panie
w przedszkolu zwróciły na to uwagę (wywiesiły kartkę na
drzwiach, z prośbą o nieprzyprowadzanie chorych dzieci … być
może chciały napisać „chorej Sasetki”). Tyle tylko, że nasza
lekarka rodzinna zawsze stwierdza, że nic jej nie jest.
Ostatnio
przeczytałem gdzieś o kaszlu psychogennym, mającym podłoże w
mózgu. Pobiegłem więc do Majki, podzielić się tą informacją.
Dowiedziałem się, że już na ten temat rozmawialiśmy. Może to
już starość, a może tata (nawet zastępczy) to ktoś inny niż
mama. Nie wszystko musi pamiętać, płazem uchodzą mu wszelkie
odstępstwa od reguły... jest tylko tatą.
Sasetka
dużo więcej czasu spędza z Majką. Ja w zasadzie się tylko
pojawiam (co jakiś czas, na jakiś czas). A jednak dziewczynka dużo
częściej przychodzi przytulić się do mnie, niż do Majki
(chociaż, gdy dzieje się jej krzywda, to biegnie do niej).
Niedawno
byliśmy na uroczystości rodzinnej u Gacka (naszego byłego
podopiecznego). Chłopiec wyłowił mnie wzrokiem z tłumu i krzyknął
„cześć!!!”. Gdy jego mama zaprosiła wszystkie dzieci do pokoju
na piętrze, to przyszedł do Kubusia i do mnie, każąc wstać i
zbierać się na górę. Kubuś ma niecałe dwadzieścia lat, więc
może jeszcze uchodzić za dziecko … ale ja?
Nie
uważam, abym miał jakieś niezwykłe predyspozycje do bycia ojcem,
ani też nie poświęcam naszym dzieciom zastępczym więcej czasu,
niż poświęcałem naszym córkom.
Raczej
dochodzę do wniosku, że łatwo być ojcem.
Niby
wpis miał dotyczyć Sasetki, a znowu rozpisałem się na różne
tematy.
Załączam
więc opis dziewczynki, z którym niedługo (mam nadzieję) zapoznają
się rodzice adopcyjni Sasetki i Marudy. Poza suchymi faktami
przedstawianymi w opiniach psychologów, lekarzy i innych osób
prowadzących dane dziecko, są to pierwsze, dużo bardziej osobiste
relacje zachowań dzieci. Dopiero potem następuje pierwsze spotkanie
z nimi. W jakiś sposób takie opisy budują wyobrażenie o dziecku.
Nawet
ja, gdy teraz przeczytałem ten opis sprzed trzech miesięcy,
zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie dotyczy on Sasetki.
Nastąpił kolosalny rozwój, zwłaszcza w zakresie mowy i zachowań
społecznych. A najbardziej chyba w układaniu puzzli. Jest lepsza od
Kapsla, a być może nawet ode mnie – nie próbuję stawać z nią
w szranki.
Ocena
rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (3,5 roku).
Dziewczynka
mieszka w naszej rodzinie od ponad trzech miesięcy. Z pozoru można
powiedzieć, że wyrwanie z domu rodzinnego, nie wywarło na niej
większego wrażenia. Od samego początku była bardzo otwarta w
stosunku do nas, chociaż nieśmiała (co zresztą zostało do
teraz). Lubi się przytulać, często do nas przychodzi, patrzy
prosto w oczy i się uśmiecha. Coś chce, ale nie potrafi tego
wyrazić. Początkowo myśleliśmy, że takie zachowanie jest właśnie
reakcją na rozstanie ze swoimi rodzicami. Jednak miały miejsce już
trzy wizyty jej mamy i te spotkania wyglądały bardzo podobnie …
zresztą z obu stron.
Wykaz
umiejętności dziecka:
Biorąc
pod uwagę rozwój fizyczny i motoryczny, można powiedzieć, że
wszystko jest bez zarzutu. Dziewczynka świetnie sobie radzi na
placu zabaw czy w przedszkolu, do którego uczęszcza. Biega, skacze
na trampolinie, kopie piłkę.
Sama
potrafi się ubrać i rozebrać. Trudność sprawiają jej guziki,
zamki błyskawiczne i sznurowadła, ale na to ma jeszcze czas.
Kontroluje
swoje potrzeby fizjologiczne. Bez problemu korzysta z toalety, sama
potrafi się umyć.
Pod
względem społecznym, również nie jest najgorzej. Sasetka słucha i
wykonuje polecenia opiekunów. Chętnie współpracuje, pomagając w
wykonywaniu prostych czynności.
Nie
umie bawić się samodzielnie, zawsze potrzebuje kogoś, kto jej tę
zabawę zorganizuje. Jednak, gdy to nastąpi, to potrafi bawić się
z innymi dziećmi, a nawet dzielić się z nimi zabawkami, czy
smakołykami. Od samego początku zwłaszcza dbała o swojego
młodszego brata. Nie zjadła niczego, dopóki on nie dostał tego
samego. Staramy się ją nauczyć, że wcale nie musi pełnić
funkcji matki dla chłopca i widać już pierwsze efekty (zaczyna
coraz częściej myśleć również o sobie).
Jest
jednak bardzo nieśmiała. Trudno jeszcze powiedzieć z czego to
wynika, ale na każdą sytuację, z którą nie potrafi sobie
poradzić, reaguje uśmiechem. Często nie odpowiada na zadane
pytanie, tylko się uśmiecha. Gdy ktoś na kogoś krzyknie
(niekoniecznie na nią), również się uśmiecha. Kiedy nie czuje
się obserwowana, albo jest świetna zabawa, czy chociażby kąpiel,
to potrafi wypowiadać swoje emocje pełnymi zdaniami. Wystarczy
jednak zapytać: „słucham, bo nie zrozumiałem?” i nagle jest
cisza.
Z
rozwojem intelektualnym jest nieco gorzej. Dziewczynka potrafi
mówić, jednak gdy do nas przyszła, posługiwała się
pojedynczymi słowami. Do tego były to wyrazy bardziej odpowiednie
dla dwulatka, typu: am, pi, ti-ti, chał, miał, halo i … gacie.
Proste zdania, które wypowiadała zaczynały się od słów:
„Maruda chce …”, albo „Maruda ma kupę” i służyły
głównie zwróceniu naszej uwagi na jej brata. Teraz jest już
trochę lepiej. Coraz częściej sama potrafi powiedzieć jakieś
inne proste zdanie, choćby „proszę pić”, albo bardziej
skomplikowane „wujek zobacz, tu jest rybka” (patrząc na
akwarium). Cały czas ma jednak trudności z odpowiadaniem na
zadawane pytania. Albo się uśmiecha, albo powtarza ostatnie
usłyszane słowo (zupełnie się nie zastanawiając nad sensem
swojej odpowiedzi). Na przykład „Czujesz się dobrze, czy źle?”
- „źle”, „Czujesz się źle, czy dobrze?” - „dobrze”,
„Jak się czujesz?” - uśmiech. Często się też zdarza, że
chodzi za kimś krok w krok i powtarza ostatnio wypowiadane przez
niego słowa, a nawet sylaby. Staramy się uczyć ją nazywać
kolory, których nie zna (ani słów, ani ich nie odróżnia).
Mówimy „zielony” - cisza. Na to my „zie-lo-ny” - w
odpowiedzi słyszymy „ny”.
Potrafi
powiedzieć jak ma na imię i ile ma lat, chociaż gdyby ktoś nie
wiedział, że to Sasetka, to z pewnością by się nie domyślił.
Raczej zajęcia z logopedą będą konieczne. Jutro pierwsze
(wstępne) spotkanie.
Poza
kolorami, ma trudności z rozróżnianiem pojęć teraźniejszości,
przyszłości i pór dnia. Z pewnym trudem posługuje się
wyrażeniami dłuższy-krótszy, większy-mniejszy, bliżej-dalej.
Dla przykładu, gdy na rysunku były dwie kiełbasy, to potrafiła
wskazać dłuższą, jednak na pytanie „a jaka jest ta druga?,
odpowiadała „parówka”.
Za
to całkiem dobrze liczy. Jak do tej pory jeszcze z naszą pomocą,
ale aż do jedenastu (z pominięciem dziesięciu – ta liczba jakoś
jej nie pasuje).
Układa
proste puzzle (składające się z 3-4 elementów).
Nauczyła
się kolorować obrazki i wykonywać proste rysunki. Na początku
nie wiedziała, co to jest kredka. Nie miała pojęcia, że kredkę
trzeba przycisnąć. Być może wcześniej posługiwała się tylko
długopisem, albo pisakami, bo stwierdzała, że „kredka nie
rysuje”.
Ogólnie
rzecz biorąc, lubi i potrafi się skupić na drobnych pracach
ręcznych. Przyjemność sprawia jej wyklejanie (chociaż rzadko
potrafi dopasować naklejkę do konkretnego obrazka) i lepienie z
plasteliny (chociaż trudno odgadnąć, co przedstawia jej praca).
Sasetka
jest dzieckiem nie sprawiającym problemów wychowawczych. Jest
grzeczna i posłuszna, można ją zabrać wszędzie razem z sobą (do
sklepu, urzędu). Troszkę przypomina naszą najstarszą córkę. Gdy
do niej mówiliśmy „idź pobiegaj”, to przebiegła ze 3-4 metry
i wracała z uśmiechem „już pobiegałam”. Z Sasetką jest
trochę podobnie.
Będziemy
się starać wykonać jej badania psychologiczne, ponieważ nieco nas
martwi to jej „uśmiechanie się”. Obawiamy się tylko, że w
obecności obcej osoby, może odpowiadać uśmiechem na każde zadane
polecenie.