sobota, 26 maja 2018

ROMULUS i REMUS


Od kilku dni mamy pod opieką bliźniaki. Dwójkę chłopców w wieku dwóch lat.
Wczesnym wieczorem, gdy zaczęliśmy szykować się do kąpieli naszej aktualnej czwórki, do Majki zadzwonił telefon. Kurator sądowy – interwencja policji, bójka na imprezie, wszyscy pijani - z wyjątkiem czwórki dzieci. Prośba o zaopiekowanie się dwójką młodszego rodzeństwa. Majka poprosiła o 5 minut na skonsultowanie się z mężem (czyli ze mną). Ciekawy jestem, co by powiedziała, gdybym absolutnie nie zgodził się na przyjęcie tych dzieci?
Pojechała... policja nie przywozi nam dzieci. Podobno dlatego, że nie ma na wyposażeniu fotelików do ich przewożenia.

Romulus i Remus

Romulus i Remus, to jednak bardzo dziwne bliźnięta.
Pierwszy jest dużo wyższy, drugi raczej marnej postury, powiedziałbym nawet, że nieco wychudzony.
Pierwszy wycofany, drugi bardzo otwarty.
Pierwszy „nicniemówiący”, drugi gaduła (a nawet śpiewający).
Pierwszy unikający towarzystwa dorosłych, drugi lubiący się przytulać.
Pierwszy mówiący do mnie „mama”, drugi „tatuś”.
Pierwszy urodzony dzień wcześniej, drugi dzień później (być może rodzili się koło północy, a może nie).

Mając pod opieką czwórkę dzieci, bez większego tłumaczenia moglibyśmy nie zdecydować się na przyjęcie tej dwójki (nawet biorąc pod uwagę, że Sasetka i Maruda, w ciągu kilku tygodni odejdą do rodziny adopcyjnej). Nie mieliśmy jednak wątpliwości. Ten wątek rozwinę na samym końcu.

Niestety sprawa trochę się skomplikowała (dla mnie), ponieważ Majka od rana następnego dnia, jechała z Kapslem na tak zwane badanie więzi, mające ocenić kompetencje rodzicielskie mamy chłopca. Później były zajęcia z integracji sensorycznej, a po południu „dzień rodziny” w przedszkolu Sasetki.
Nie miałem wyjścia, musiałem wziąć urlop na żądanie, co w moim przypadku przekłada się na wyłączenie telefonu. Brzmi to prosto, ale dzień po wykonaniu takiej operacji jest nie do pozazdroszczenia.

Jednak ten pierwszy, wspólny dzień był całkiem przyjemny, chociaż mógłbym go zatytułować: „Trzy gamonie i Ploteczka”. Gdyby odwiedził nas ktokolwiek i miał określić, które dziecko jest z nami od wczoraj, to bez wątpienia wskazałby na Marudę. Chłopiec większość czasu spędził na tarasie, leżąc na kocyku i obserwując zachowania nowej dwójki. Reagował tylko w sytuacji, gdy obiektem zainteresowania chłopców byłem ja, albo jego bardzo osobiste przedmioty (np. kubek). Bliźniacy poznawali teren. Chłopcy są bardzo sprawni fizycznie i niczego się nie boją. Mógłbym powiedzieć – dwa lata doświadczeń w radzeniu sobie samemu. Pokonują barierki zabezpieczające, których nie przeskoczy nawet dwa razy starsza Sasetka. Nie ma znaczenia, że po drugiej stronie lądują głową w dół. Wchodzą i wychodzą ze swoich łóżeczek. Pierwszy z chłopców otwiera drzwi, bo już dosięga do klamki, drugi bo potrafi doskoczyć. W ciągu kilku godzin rozpracowali wszelkie przyrządy do zabawy na zewnątrz domu: jeździki, rowerki biegowe, hulajnogi, kosiarki do trawy, taczki, wózki dla lalek. Na trampolinę weszli jakby mieszkali u nas od wielu miesięcy. Ze zjeżdżalni korzystali jakby była ich. Eksperymentowali, ale się tego nie bali. Zjeżdżali na plecach, na brzuchu, głową w dół, a nawet próbowali skakać niczym Kamil Stoch. Wchodzili na drabinki, a nawet wisieli na płocie. Nie współpracowali, każdy działał na własną rękę. Furia, która teraz biega na trzech łapach, próbowała ich jakoś ogarnąć, ale w końcu dała za wygraną. Zresztą ja też. Wyszedłem z założenia, że teren jest bezpieczny. Na ulicę nie wyjdą, a jedyne zejście z tarasu do ogrodu sam kontrolowałem. Niestety trochę się zdziwiłem, gdy chłopcy przedarli się do ogrodu od frontu. Wydawało mi się, że to przejście kontroluje kłujący ognik. Nawet Kapslowi ta sztuka się nigdy nie udała.


Trzy gamonie




... i Ploteczka

Pierwszego dnia (gdy znaliśmy się dopiero od dwóch godzin) bez problemów weszli do wanny, pozwolili sobie umyć głowy i... nie chcieli wyjść.
Z każdym dniem, chłopcy są coraz bardziej sobą. Cieszy nas to, chociaż oznacza, że są coraz bardziej absorbujący.
Dzisiaj miało miejsce bardzo ciekawe zdarzenie. Majka pojechała na jakiś piknik z Kapslem i Sasetką. Spędziłem więc popołudnie z Marudą, Ploteczką i bliźniakami. W którymś momencie, ci ostatni zaczęli się kłócić o zmiotkę – taką zwyczajną do zamiatania podłogi. Niestety, jako negocjator, się nie spisałem. Nie chciałem im brutalnie zabierać obiektu pożądania – postanowiłem poczekać na dalszy rozwój wypadków. Zamknąłem tylko drzwi od tarasu, aby sąsiedzi nie wezwali policji. Po kilku minutach wzajemnych przepychanek, zmiotka znalazła się w rękach Romulusa. Byłem ciekawy, co z nią zrobi? Odłożył na bok i położył się spać na macie Ploteczki. Remus za chwilę zrobił dokładnie to samo – położył się obok brata. Chłopcy uciekli w sen przed sytuacją, która ich przerosła. Zapewne tak samo postępowali w domu rodzinnym.






Romulus i Remus nie mieli większych problemów, aby stać się członkami naszej rodziny.
Takie zachowanie już nas nie dziwi. Przez długi czas było dla nas zagadką, dlaczego dzieci umieszczane w naszej rodzinie zastępczej, nie tęsknią za rodzicami? Dlaczego o nich nie wspominają? Nawet jeżeli więzi z rodzicami nie były prawidłowe, to przecież jakieś były?
Zastanawialiśmy się, że być może powinniśmy umożliwić im kilka spotkań z rodzicami biologicznymi, w krótkim czasie po przyjściu do naszej rodziny. W końcu, właśnie czegoś takiego oczekujemy od rodziców adopcyjnych.
Na jednym z warsztatów otrzymaliśmy wyjaśnienie, które chyba odpowiada na nasze wątpliwości. Dzieci po odebraniu rodzicom biologicznym, nagle znajdują się w stabilnym otoczeniu. Nikt na nikogo nie krzyczy, nikt nikogo nie bije. Dzieci podświadomie nie czują potrzeby ponownego zmierzenia się z tym, co było dla nich przykre. Natomiast każde spotkanie z rodzicami powoduje, że dawne krzywdy na powrót odżywają. Często jest tak, że dziecko będąc w odwiedzinach u swoich rodziców jest idealne - uśmiechnięte, zadowolone. Po powrocie do rodziny zastępczej wciela się niemal w demona. Płacze, krzyczy, demoluje swój pokój. Pierwsze skojarzenie jest takie, że tęskni, że nie może pogodzić się z rozłąką. Jednak przyczyna najczęściej jest zupełnie inna. Odwiedzając rodziców, dziecku wracają wspomnienia. Zaczyna działać „w stanie wojny”, aby zadbać o swoje bezpieczeństwo. Jest miłe dla swoich rodziców, cieszy się z każdego ciepłego słowa... chce przetrwać. Nie jest to działanie świadome. Po powrocie do domu, skumulowane emocje muszą znaleźć gdzieś ujście.

Teoretycznie, nasze bliźniaki są obiektem pożądania każdej rodziny adopcyjnej. Niestety jest to tylko pierwsze wrażenie.

Mamę Romulusa i Remusa poznaliśmy niecałe cztery lata temu, gdy do naszego pogotowia trafił Filemon, wówczas młodszy z jej dzieci. Sąd po kilku miesiącach uznał, że zarówno chłopiec, jak i jego brat, wrócą do mamy. Być może zasugerował się tym, że w jej życiu pojawił się trzeci mężczyzna (dotychczasowa dwójka rodzeństwa miała różnych ojców). Był bardzo opiekuńczy. Mama dzieci była uzależniona od alkoholu i narkotyków, przy czym wpadała w stany, gdy zupełnie nie kontrolowała swoich zachowań. Poszła na terapię odwykową, której nie ukończyła. Jednak jej nowy mężczyzna był w jakimś sensie gwarancją powodzenia podjętej przez sąd decyzji.
W krótkim czasie, mama zaszła w kolejną ciążę (której owocem są przebywające u nas dzieci). Nie mam pojęcia co zrobiła z mieszkaniem, w którym dotychczas przebywała, ale przeprowadziła się do raczej obskurnej nory. Być może była to konieczność, a może wynik zimnej kalkulacji. Przeprowadzka często powoduje, że dana osoba staje się dla „systemu” kimś bez przeszłości. Tym razem było inaczej. Rodzina miała nadzór kuratora. Nie zmienia to faktu, że próby pomocy trwały ponad trzy lata.
Czara goryczy przelała się właśnie kilka dni temu. Ten opiekuńczy mężczyzna, okazał się człowiekiem z kryminalną przeszłością... i teraźniejszością. Chociaż trzeba przyznać, że ze swojej przestępczej działalności, utrzymywał również dwójkę nie swoich dzieci. Ale w domu dobrze nie było i wszyscy o tym doskonale wiedzieli. Pewnie gdyby ich teraz zapytać (kuratora, asystenta rodziny), to zapewne powiedzieliby, że każdego dnia widzieli jakieś światełko w tunelu.
Szkoda, że nie wiedzieli, iż trauma związana z ciągłymi kłótniami rodziców jest jedną z najsilniejszych, nawet przewyższającą traumę po molestowaniu seksualnym.
Filemon ma w tej chwili pięć lat, jego starszy brat – prawie dwanaście. Jakie mają szanse na adopcję? Cztery lata temu, wszystko zdawało się być zupełnie innym.

A jak wygląda sytuacja bliźniaków? Niestety istnieje duże prawdopodobieństwo istnienia alkoholowego zespołu płodowego określanego skrótem FAS. Romulus – ten starszy (o dzień), jest jakiś nieobecny. Remus ma pewne cechy dysmorficzne twarzy. Co ciekawe, zauważam to dopiero na zdjęciach. Oboje są niesamowicie odporni na ból. Praktycznie nie płaczą. Zarówno Romulus jak i Remus, mieli dzisiaj wiele bliskich spotkań z chodnikiem. Maruda wymagałby wielu minut ukojenia (nie mówiąc o hipochondryczce Sasetce.) i przyklejenia kilku plasterków. Chłopcy mówią tylko „bam” i kontynuują zamierzone działanie.
Pierwszego dnia podczas kąpieli, starałem się obejrzeć obydwóch pod kątem jakichś uszkodzeń. Nic szczególnego nie zauważyłem. Dzisiaj wyglądają jak dzieci z rodzin patologicznych... guzy, siniaki, zadrapania. Przejęzyczyłem się – wyglądają jak dzieci szczęśliwe... brudne, ale eksplorujące świat.

Czy istnieje prawdopodobieństwo, że cała czwórka rodzeństwa, ponownie wróci do swojej mamy?
Ogromne.
Niestety wcale nie dlatego, że rodzice biologiczni przejdą jakąś metamorfozę i nagle staną się wspaniałą rodziną. Nawet niekoniecznie wspaniałą, ale taką, w której można spokojnie dorastać. Zastanawiam się, jaką drogę obierze kurator sądowy. Pracuje już z mamą dzieci od mniej więcej pięciu lat. Czy to nie wystarczy, aby wreszcie powiedzieć „pas”?

Nie lubię wdawać się w tematy polityczne. Wychodzę z założenia, że osoby decydujące się na pozostanie rodzicami zastępczymi, albo akceptują istniejący stan rzeczy, albo nie wchodzą do tej „rzeki”.
Jednak gdy manipuluje się dobrem dzieci, aby pochwalić się rosnącymi wskaźnikami i większą skutecznością, to nie mogę przejść koło tego tematu obojętnie.
Nowelizacja ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, przewiduje wzrost partycypacji w wydatkach na utrzymanie dziecka w pieczy zastępczej przez gminę, z której pochodzi dziecko. Już sam ten fakt jest w mojej ocenie trudny do zaakceptowania. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że biedne gminy, to takie, w których jest mało inwestycji, jest większe bezrobocie, więcej osób korzysta z pomocy społecznej, jest więcej rodzin niewydolnych, więcej dzieci jest umieszczanych w opiece zastępczej.
Gmina, w której mieszkamy jest jedną z najbogatszych w powiecie. Od wielu lat nie odebrano żadnym rodzicom ich dziecka. Jest jednak inna gmina, z której pochodził Chapic, Filemon, Maruda, Sasetka, Plotka, Romulus, Remus. To tylko kilkoro dzieci z tej gminy, które znalazły się w naszej rodzinie.
Być może wydatki na utrzymanie dzieci w rodzinach zastępczych, to kropla w morzu potrzeb całej gminy. Nie zmienia to jednak faktu, że gminy bogate się bogacą, a biedne – biednieją.
Niestety ta sytuacja stała się pożywką do wymyślenia koncepcji doskonałej.
Hasło „dziecku nigdzie nie będzie lepiej, niż w rodzinie biologicznej” zacznie się wreszcie realizować. Niestety tylko statystycznie, wizerunkowo.
W nowelizacji ustawy przewidziane są bowiem kary i nagrody dla gmin. Jeżeli dziecko w ciągu roku od odebrania rodzicom biologicznym do nich wróci, to gmina będzie mogła liczyć na zwrot części poniesionych kosztów. W przeciwnym przypadku, będzie musiała jeszcze dopłacić. Zastanawiam się, która gmina będzie chciała dopłacać?
Aktualnie mam bardzo dobre zdanie o pracownikach ośrodków pomocy społecznej, asystentach rodziny. Ale pewnie nie jest problemem wymiana ich na takich o nieco bardziej giętkim kręgosłupie.
Chapickowi (rzutem na taśmę) udała się adopcja zagraniczna. Maruda i Sasetka już czekają na rodziców adopcyjnych. A co czeka Romulusa i Remusa? Co czeka Plotkę?
Jakby ktoś chciał zgłębić tajemnice ustawy, to załączam odpowiednie "paragrafy":

Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej (aktualnie obowiązująca):

DZIAŁ VII Zasady finansowania wspierania rodziny i systemu pieczy zastępczej
Art. 191.
1. Powiat właściwy ze względu na miejsce zamieszkania dziecka przed umieszczeniem go po raz pierwszy w pieczy zastępczej ponosi:
  1. wydatki na opiekę i wychowanie dziecka umieszczonego w rodzinie zastępczej albo rodzinnym domu dziecka;
  2. średnie miesięczne wydatki przeznaczone na utrzymanie dziecka w placówce opiekuńczo-wychowawczej, regionalnej placówce opiekuńczo-terapeutycznej albo interwencyjnym ośrodku preadopcyjnym;
  3. wydatki na finansowanie pomocy na kontynuowanie nauki i usamodzielnienie.
(…)

9. W przypadku umieszczenia dziecka w rodzinie zastępczej albo rodzinnym domu dziecka gmina właściwa ze względu na miejsce zamieszkania dziecka przed umieszczeniem go po raz pierwszy w pieczy zastępczej ponosi odpowiednio wydatki, o których mowa w ust. 1 pkt 1, w wysokości:
  1. 10% wydatków na opiekę i wychowanie dziecka – w pierwszym roku pobytu dziecka w pieczy zastępczej;
  2. 30% wydatków na opiekę i wychowanie dziecka – w drugim roku pobytu dziecka w pieczy zastępczej;
  3. 50% wydatków na opiekę i wychowanie dziecka – w trzecim roku i następnych latach pobytu dziecka w pieczy zastępczej.



104) w art. 191:
(...)
f) w ust. 9 zdanie pierwsze otrzymuje brzmienie: „W przypadku umieszczenia dziecka w rodzinie zastępczej albo rodzinnym domu dziecka gmina właściwa ze względu na miejsce zamieszkania dziecka przed umieszczeniem go po raz pierwszy w pieczy zastępczej, ponosi odpowiednio wydatki, o których mowa w ust. 1 pkt 1, w wysokości:
  1. 30% wydatków na opiekę i wychowanie dziecka  w pierwszym roku pobytu dziecka w pieczy zastępczej;
  2. 40% wydatków na opiekę i wychowanie dziecka  w drugim roku pobytu dziecka w pieczy zastępczej;
  3. 50% wydatków na opiekę i wychowanie dziecka  w trzecim roku i następnych latach pobytu dziecka w pieczy zastępczej.”,

g) po ust.. 9 dodaje się ust. 9a i 9b w brzmieniu:

9a. W przypadku powrotu dziecka umieszczonego w rodzinie zastępczej albo rodzinnym domu dziecka do rodziny przed upływem roku od dnia umieszczenia dziecka w pieczy zastępczej, powiat zwraca gminie 20% wydatków poniesionych na opiekę i wychowanie dziecka do dnia powrotu dziecka do rodziny.
9b. W przypadku, gdy po upływie roku od dnia umieszczenia dziecka w pieczy zastępczej, nie nastąpi powrót dziecka umieszczonego w rodzinie zastępczej lub rodzinnym domu dziecka do rodziny, gmina obowiązana jest do poniesienia jednorazowo, poza wydatkami, o których mowa w ust. 9 pkt 2, 10% wydatków poniesionych na dziecko w roku poprzednim.”,

sobota, 19 maja 2018

--- Adopcja.


Tytułem wstępu, opiszę ostatnie perypetie Sasetki i Marudy. Są to dzieci, które od prawie pół roku są już wolne prawnie. Rodzice biologiczni mają odebrane prawa rodzicielskie, a chętnych rodziców adopcyjnych nie brakuje. Cała dokumentacja została już jakiś czas temu skompletowana. Psycholog z Ośrodka Adopcyjnego zapoznał się już z naszymi dziećmi... czekaliśmy na napisanie opinii i pierwsze spotkanie z rodzicami adopcyjnymi.
Na szczęście pani psycholog była bardzo zajęta i wydanie oceny trochę się przeciągało.
W dniu, w którym była już gotowa i właśnie zabierała się do wykonania „tego telefonu”, dostaliśmy wezwanie z sądu, ponieważ dalsza rodzina rodziców biologicznych naszych dzieci, złożyła wniosek o ustanowienie ich rodzicami zastępczymi.
Gdyby pani z ośrodka nie była aż tak bardzo zapracowana, to rodzice adopcyjni spotykaliby się ze swoimi dziećmi mniej więcej od dwóch tygodni.
Czasami się zastanawiam, jaką świadomość mają rodzice adopcyjni po ukończeniu szkolenia i otrzymaniu kwalifikacji. Czy ktoś ich informuje, że dopóki przysposobienie nie stanie się faktem (stwierdzonym prawomocnym wyrokiem sądu), wszystko jeszcze może się zdarzyć?
Jesteśmy od kilku dni po rozprawie. Ciocia naszych dzieci (która chciała wziąć je w opiekę zastępczą) dzwoniła do Majki jeszcze dzień wcześniej. Zapewniała, że będą walczyć. Skąd my to znamy? Nie zakładaliśmy, że sąd przychyli się do prośby rodziny – nie było ku temu najmniejszych podstaw. Jednak czarny scenariusz przewidywał odwołanie się od wyroku. Niestety to spowodowałoby, że dzieci spędziłyby w naszej rodzinie jeszcze przynajmniej rok, a z dużym prawdopodobieństwem nawet dwa lata..
Tym razem okazało się, że rodzina chciała wziąć dzieci w opiekę zastępczą, ponieważ uważała, że tak trzeba... że rodzina musi się trzymać razem, choćby działo się bardzo źle. Ludzie ci, sami nie byli do końca przekonani, czy faktycznie pragną zaopiekować się tymi dziećmi.
Nie byłem na tej rozprawie, ale z opowiadań Majki wnioskuję, że była ona nietypowa. Przypominała bardziej spotkanie kilku osób, których zadaniem jest rozwiązanie pewnego problemu. To była dyskusja, którą na dobrą sprawę prowadziła Majka (zresztą zupełnie zapominając o tym, że odpowiadając przed sądem, należy wstać). Nawet nie została oficjalnie przesłuchana. Rodzina wycofała wniosek, co oznacza, że okres uprawomocnienia się tej decyzji trwa tylko tydzień (a nie trzy, gdyby sędzina wydała postanowienie – jakiekolwiek).
Nie oznacza to, że rodzice adopcyjni, którzy do nas przyjdą, mogą już spać spokojnie.
Tata biologiczny cały czas deklaruje chęć złożenia wniosku o przywrócenie praw rodzicielskich. Sasetka ciągle mówi i czeka na nową mamę. My z kolei tak lawirujemy, aby wszystko doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Trochę mi doskwiera to, że pewne cnoty, jak choćby uczciwość, zaczynają być towarem. Nie jestem uczciwy wobec ojca dzieci i niestety zupełnie mi to nie przeszkadza. Niech lepiej zrobi coś, aby po raz kolejny nie zostać „naszym klientem”, bo jego kolejne dziecko jest już w drodze.

Przed treningiem, zawsze robię sobie długą rozgrzewkę, bo w moim wieku łatwo o jakąś kontuzję. Powyższy wstęp, też był dla mnie rozgrzewką przed tym, o czym tak naprawdę chcę napisać. Długo się zastanawiałem, czy jest sens wracać do tematu, który już wielokrotnie był rozważany. Czy nie będzie to zwyczajne „bicie piany”? Uznałem jednak, że warto.
Jesteśmy pogotowiem rodzinnym od prawie pięciu lat, a dopiero teraz mamy jasny pogląd na to, jak powinien wyglądać proces przekazania dziecka rodzicom adopcyjnym. Nikt nas tego nie uczył, nikt nie uczy też rodziców adopcyjnych.

Postanowiłem napisać tę notkę, ponieważ rodzice adopcyjni dla Sasetki i Marudy mogą pojawić się w naszym domu w każdej chwili. Pierwsze spotkanie jest zawsze bardzo emocjonalne i rodzice raczej nie „będą mieli głowy” do wysłuchania tego, o czym za chwilę napiszę. Zresztą potrzeba czasu, aby wszystko rozważyć na chłodno. Dlatego dostaną tylko link do dzisiejszego posta.

Na ostatnich warsztatach, sporo czasu zostało poświęcone właśnie procesowi umieszczania dzieci w rodzinie adopcyjnej. Dla mnie ważne jest to, że nie są to już tylko słowa, których sens (przekazując innym osobom), mogę przekręcić. Wprawdzie dr Teresa Szumiło, kilka miesięcy temu (na wykładzie) formułowała bardzo podobne wnioski, to jednak wówczas trzeba było trochę czytać między wierszami. Tym razem jest to konkretny „papier”. Zawiera on bardzo ważne myśli, z którymi powinni zapoznawać się zarówno rodzice zastępczy jak też adopcyjni. Niestety proponowana metoda w niektórych punktach ociera się o granicę prawa, a według niektórych osób nawet ją przekracza. Nie wiadomo więc, czy mogłaby zostać oficjalnie włączona do programu szkoleń.
Uważam jednak, że z punktu widzenia dobra dziecka, a także dobra rodziców adopcyjnych, jest to najkorzystniejsze rozwiązanie i my, jako rodzice zastępczy, jesteśmy w stanie podjąć pewne ryzyko. Potrzebujemy tylko wsparcia rodziców adopcyjnych.

Ponieważ otrzymaliśmy zgodę, na przekazywanie rodzicom adopcyjnym oryginalnej wersji otrzymanego tekstu, wydaje mi się, że nie będzie nietaktem poszerzenie kręgu rodziców adopcyjnych, poprzez umieszczenie go na tym blogu.

Przepiszę więc fragment załącznika do warsztatów dotyczący adopcji, następnie rozszerzę temat o to, co było dopowiedziane w ramach omówienia zagadnienia (momentami posiłkując się wiedzą z innych szkoleń), a na końcu może nasuną mi się jeszcze jakieś własne uwagi.

Małe dziecko w pogotowiu rodzinnym
dr Magdalena Czub

Miłość matki w niemowlęctwie i dzieciństwie jest tak istotna dla zdrowia
psychicznego jak witaminy i białko dla zdrowia fizycznego.” Bowlby, 1953

ADOPCJA
Przekazanie dziecka nowym opiekunom wiąże się z zerwaniem dotychczasowego przywiązania i koniecznością rozwinięcia przez dziecko nowego przywiązania do nowych opiekunów.

Proces ten zawsze wiąże się dla dziecka z traumą:
    • utrata figury przywiązania (zaburzenie poczucia bezpieczeństwa i żałoba)
    • utrata znajomego otoczenia (zaburzenie poczucia bezpieczeństwa)

Jak pomóc dziecku w poradzeniu sobie ze zmianą opiekunów i otoczenia?

1. Zapewnić jak najłagodniejsze przejście pod opiekę nowych osób:

a) rozłożone w czasie zapoznawanie dziecka z nowymi osobami:

- kontakt w obecności dotychczasowych opiekunów

- kontakt sam na sam w domu

- spacery poza domem z opiekunami „starymi” i „nowymi”

- spacery poza domem z nowymi opiekunami

- wizyty dziecka wraz z dotychczasowymi opiekunami u „nowych” opiekunów

- samodzielne wizyty dziecka w nowym domu (np. weekend)


b) mentalne przygotowanie dziecka:

- rozmawianie z dzieckiem (lub opowiadanie mu) o zmianie miejsca zamieszkania i      opiekunów – podawanie wielu informacji o nowym domu, rodzinie itp.

- rysowanie lub odgrywanie na lalkach czy pluszakach wyobrażeń dziecka nt nowej rodziny i „nowego życia”

- przygotowywanie wraz z dzieckiem wyprawki (różnego rodzaju przedmioty kojarzące się z RPO i rodziną biologiczną – np. zabawki, kubek, łyżeczka, zdjęcia dziecka i opiekunów, „pamiątkowe przedmioty”) i spakowanie ich w specjalny pojemnik

- sporządzenie wraz z dzieckiem (o ile to możliwe) „historii dotychczasowego życia” (opis prostymi słowami, rysunek, zdjęcia itp.)

c) pożegnanie z dzieckiem

- przygotowanie specjalnego czasu przekazania dziecka rodzicom adopcyjnym (czegoś w rodzaju przyjęcia pożegnalnego)

- pokazanie dziecku dobrych stosunków pomiędzy dotychczasowymi opiekunami a nowymi opiekunami

- zapewnienie dziecka (po uzgodnieniu tego z rodzicami adopcyjnymi) o utrzymywaniu kontaktu

2. Zapewnić ciągłość doświadczeń życiowych:

a) historia życia sporządzona z i dla dziecka powinna być w formie trwałej, aby dziecko mogło wracać do niej przez wiele lat

b) historia życia powinna zawierać osobiste wrażenia i uczucia opiekunów w stosunku do dziecka oraz charakterystyczne, nietypowe zdarzenia czy zachowania dziecka (takie jakie słyszymy w opowieściach rodziców czy dziadków na temat naszego dzieciństwa)

c) zaopatrzenie dziecka w album ze zdjęciami z okresu przebywania w RPO

d) sporządzenie opisu rozwoju dziecka dla nowych opiekunów (pomocne będzie prowadzenie „pamiętnika” pobytu dziecka przez cały okres przebywania w RPO):

- informacje nt życia i doświadczeń dziecka przed pobytem w RPO

- informacje nt zdrowia dziecka

- informacje nt przebiegu rozwoju dziecka (fizycznego, intelektualnego i emocjonalnego)

- informacje nt potrzeb dziecka

- informacje nt mocnych i słabych stron dziecka

e) utrzymywanie kontaktu z dzieckiem po adopcji i opuszczeniu przez dziecko RPO
Argumenty dla rodziców adopcyjnych: Dziecko przygotowane na zmianę i utrzymujące kontakt z poprzednimi opiekunami:

- łagodniej przechodzi żałobę po utracie bliskich

- kiedy nie czuje się zdradzone i porzucone ma większą gotowość do nawiązania nowej bliskiej relacji

- jest spokojniejsze i mniej przestraszone nowymi osobami i nowym otoczeniem

- brutalne zerwanie wcześniejszego przywiązania silnie zaburza poczucie bezpieczeństwa i może spowodować reakcje potraumatycze, które zaburzą zarówno jego rozwój jak i zdolność do przywiązania się do rodziców adopcyjnych


Czymś co budzi największe emocje, są spotkania rodziców zastępczych z dzieckiem, które już przebywa w nowym domu. Wprawdzie najczęściej jest to jeszcze przed rozprawą o przysposobienie i dziecko mieszka z rodzicami adopcyjnymi na zasadzie powierzenia pieczy (opiekunami prawnymi nadal jest rodzina zastępcza), to często możliwość takich spotkań wywołuje w rodzicach niepokój.
Zadaliśmy pytanie: „jak szybko powinna nastąpić taka rewizyta?” Odpowiedź brzmiała: „jak najszybciej”. Za pewną analogię do tej sytuacji, przedstawiony został przykład, gdy dziecko idzie do szpitala. Czego oczekuje? Tego, że rodzice szybko przyjdą go odwiedzić. A to, że popłacze gdy rodzice odchodzą jest zupełnie naturalne. Jest to dla dziecka o wiele mniej stresująca sytuacja, niż gdyby ci rodzice wcale nie przyszli.
W przypadku adopcji jest bardzo podobnie i nie ma co się łudzić, że po tych kilku, czy nawet kilkunastu spotkaniach w domu rodziców zastępczych, dziecko nawiąże tak silne więzi z rodzicami adopcyjnymi, że dotychczasowa rodzina będzie już mało ważna. W najlepszym razie, dziecko będzie czuło, że ma podwójny komplet rodziców. Jednak w podświadomości może czuć, że jest to tylko chwilowa sytuacja i że kiedyś wróci. Problemy mogą się zatem pojawić po miesiącu, dwóch, a nawet później.

W zacytowanym schemacie postępowania nie jest wyraźnie powiedziane, że muszą to być wizyty (jest mowa o kontaktach). W przypadku starszego dziecka mogą wystarczyć rozmowy telefoniczne albo tylko spotkania na FB. Wówczas również ten początkowy okres zapoznawania się z rodzicami, może być znacznie zredukowany. Gdy patrzę na Sasetkę, z jaką niecierpliwością wyczekuje nowej mamy, to nie jest wykluczone, że po powrocie z weekendu spędzonego w nowej rodzinie, nie będzie chciała u nas zostać. Tutaj jest jedną z wielu, zawsze musi poczekać na swoją kolejkę, a nawet zawalczyć o swoje prawa. Nie oznacza to, że w którymś momencie nie zacznie tęsknić.
Jak jednak zapewnić kontakty młodszym dzieciom, jak nie li tylko poprzez fizyczne spotkanie się?

Wbrew pozorom, modelowy proces postępowania, w swoich założeniach nie tylko dba o dobro dziecka. Może się to wydawać dziwne, ale chodzi również o rodziców adopcyjnych. Często wydaje im się, że dziecko nawiązało tak silne więzi z dotychczasowymi opiekunami, że nie ma już szans, aby ponownie powstały tak silne relacje z nimi. W takim poczuciu mogą żyć wiele miesięcy, a nawet lat. Rodzic zastępczy może się jawić jako wróg, ktoś kto jedną wizytą może zniszczyć budowane tygodniami (albo miesiącami) uczucie. A przecież wystarczy spotkanie z rodziną zastępczą, aby się przekonać, że jest zupełnie inaczej i tego rodzaju lęki nie znajdują żadnego uzasadnienia.
Bywają rodzice adopcyjni, którzy zrywają wszelkie kontakty z przeszłością dziecka. Sami likwidują konta w mediach społecznościowych, zmieniają numery telefonów, adresy e-mail.
Starają się zatrzeć wszelkie ślady, na które dziecko w przyszłości mogłoby trafić. Nie opieram się tutaj tylko na własnych doświadczeniach (bo mam ich niewiele), ale w ten sposób wypowiadają się głównie psychologowie, którzy spotykają się z takimi rodzinami na terapiach. Mnie najbardziej zaskoczyło, że podobno są takie Ośrodki Adopcyjne, które wręcz zalecają takie „ostre cięcie”. Zastanawiam się, czy pracujący w nich psychologowie, nigdy nie słyszeli czym jest więź? Nagłe zerwanie więzi może wprawdzie skutkować wyparciem rodziny zastępczej z pamięci, jednak z dużym prawdopodobieństwem ten temat kiedyś powróci.
Wydaje się to nieprawdopodobne, ale wciąż zdarzają się rodziny adopcyjne, które chcą wychowywać dziecko w przekonaniu, że jest ono ich dzieckiem biologicznym. Nie potrafię sobie wyobrazić, jaki ciągły lęk musi im towarzyszyć przez całe życie. Wszystko może się wydać niemal w każdej chwili. Czy można powiedzieć, że oni są szczęśliwi?
Ktoś kiedyś pisał w komentarzach, że dziecko szczęśliwych rodziców, będzie szczęśliwe. Zapewne w większości przypadków jest to prawda. Natomiast mało prawdopodobne jest, aby szczęśliwe było dziecko nieszczęśliwych rodziców, żyjących w ciągłym strachu.

Na szczęście w zdecydowanej większości przypadków, rodzice adopcyjni widzą potrzebę pielęgnowania wiedzy o rodzicach biologicznych dziecka (a przynajmniej poinformowania o pewnych faktach). Często jednak zapominają o rodzicach zastępczych. Nie zdają sobie sprawy, że dla dziecka rodzice biologiczni są najczęściej rodzicami tylko w sensie świadomościowym, natomiast zastępczy – przede wszystkim emocjonalnym. Gdy kontakty z tymi drugimi zostaną nagle zerwane, to pojawi się poczucie odrzucenia i dziecku trudniej będzie przywiązać się do nowych rodziców. Czasami rodzicom adopcyjnym wydaje się, że ich nowe dziecko jest takie grzeczne, ułożone, że cały proces wtopienia się w ich rodzinę przeszedł tak łatwo. Często jest to bardzo złudne. Może świadczyć o tym, że dziecko funkcjonuje „w stanie wojny”. Jest to sytuacja, w której człowiek działa najskuteczniej, bo jego celem jest zapewnienie sobie bezpieczeństwa.
Dziecko powinno mieć chimery, chcieć postawić na swoim, walczyć o swoją autonomię. Inaczej problemy mogą pojawić się po czasie. Bywa, że po miesiącu... ale również po kilku latach.

Autonomia, o której przed chwilą wspomniałem, jest terminem niedowartościowanym. Na wszystkich szkoleniach wszechobecna jest tylko więź. Więź, więź i jeszcze raz więź. A przecież już bardzo małe dziecko czuje potrzebę decydowania o sobie. Niestety te próby często są tłamszone w zarodku. Nieskromnie stwierdzę, że pod tym względem często ojcowie mogą mieć dużo więcej do powiedzenia (niestety czasami narażając się swoim żonom, partnerkom... mamom dzieci) . Weźmy jako przykład takiego Marudę. Niedawno był pod moją opieką i wybieraliśmy się na rower. Może to szumnie brzmi, ale wychodziliśmy na taras, a rowerek był biegowy. W każdym razie, chłopiec uparł się, że chce założyć te konkretne buty. Zgodziłem się, z czego Majka nie była zadowolona, bo chłopak „zjechał” czubki od „wyjściówek”. Ale poczuł, że dałem mu prawo podjęcia decyzji. Albo inny przykład. Mamy taki jeden pokój, który najpierw był garażem, później zamurowaliśmy bramę i stał się pokojem gościnnym, gdy zostaliśmy pogotowiem, stał się pokojem jednej z córek, później moją pracownią, a teraz... jest zwyczajną graciarnią. Majka spotkała mnie któregoś dnia w tym pokoju razem z Marudą. Robiliśmy pranie, ponieważ pokój pełni również funkcję pralni. „Dlaczego zabrałeś go do tej rupieciarni?” – zapytała. „Bo chciał” - odpowiedziałem.
Niestety prowadzenie dziecka „za rączkę” powoduje, że często dwudziestolatkowie, dla których w tej chwili cały świat stoi otworem, zwyczajnie są zagubieni. Oni nie znają siebie, bo nigdy nie było im dane poeksperymentować.
Dlatego jestem dumny z moich dzieci, które po kolei rozpoczynają pracę (jednocześnie studiując) i wyprowadzają się z domu. Właśnie poszła do pracy najmłodsza z córek i pewnie za jakiś czas nas poinformuje, że się wyprowadza. Mam wrażenie, że niektórzy sobie myślą: „pewnie dziewczyny mają już dość dzieci z pogotowia”. A ja myślę, że one zwyczajnie czują radość z tego, że mogą podejmować własne decyzje i żyć swoim życiem.
Ale też nigdy do niczego ich nie przymuszaliśmy. Gdy Kaśka rezygnowała z kursu tańca, albo Kubuś z treningów judo, nie przekonywaliśmy ich, że przecież mają świetne wyniki. Dziewczyny same decydowały o sobie, a potem podejmowały kolejne wyzwania. Nie zawsze wygrywały, czasami musiały zmierzyć się z porażką. Ale przynajmniej teraz wiedzą czego chcą od życia.
Trochę odszedłem od tematu. A przecież chciałem się tylko zastanowić, co robią rodzice adopcyjni, gdy ich dzieci mówią, że tęsknią, że chciałyby się spotkać z rodzicami zastępczymi... albo przynajmniej do nich zadzwonić.

Pewnym elementem, którego my nie stosowaliśmy w praktyce (ale to się zmieni), jest tak zwane pudełko wspomnień, w którym powinny znajdować się „pamiątki” pochodzące zarówno z okresu, gdy dziecko było w rodzinie zastępczej, jak również biologicznej (o ile takowe istnieją). My wprawdzie przekazujemy rodzicom adopcyjnym rozmaite rzeczy: rysunki, kolorowanki, ulubione zabawki, kubeczki, kocyki, zdjęcia (ale już w formie elektronicznej, bo być może zechcą pokazać dziecku tylko te, na których nas nie ma). Chodzi jednak o to, aby było to pudełko fizyczne (a nie wirtualne), w którym będą również zdjęcia i to głównie takie, na których istniejemy też my, nasze dzieci biologiczne i inne przebywające w danym momencie dzieci zastępcze. Chodzi o to, aby dziecko mogło tam zaglądać, wspominać, aby wiedziało, że jest tam jego przeszłość. Być może nie wykrzyczy wówczas w wieku 14 lat: „powiedzcie mi w końcu, kim ja naprawdę jestem!”
Rodzice zastępczy mogą być ogromną pomocą dla adopcyjnych. Choćby dlatego, że posiadają najwięcej informacji na temat okresu sprzed adopcji (również na temat rodziców biologicznych). Pisałem niedawno o Iskierce, która zadaje mnóstwo pytań, łącznie z tym czy my przywieźliśmy ją do jej obecnego domu, czy rodzice odebrali ją z naszego? Czy miała ze sobą jakąś zabawkę? Gdzie przebywała wcześniej? Kim była ta rodzina?

Niestety puenta nie będzie zbyt optymistyczna.
Szkolenie było organizowane przez nasz Ośrodek Adopcyjny. Na kilkadziesiąt pogotowi rodzinnych z nim współpracujących, chęć uczestniczenia w warsztatach, wyraziły zaledwie cztery rodziny (jedną usprawiedliwiam, bo zajęła się naszymi dziećmi).
Pewnie wiele rodzin adopcyjnych, po przeczytaniu tego wpisu pomyśli: „o czym ten facet właściwie pisze?”. Inne ucieszą się, że nie musiały brać dzieci z naszego pogotowia (bo takie komentarze już wcześniej były).
Najbardziej współczuję rodzicom Sasetki i Marudy. Nie dość, że będą musieli przeczytać cały tekst (bo inaczej Majka go zreferuje), to jeszcze się do niego odnieść.


PS Chciałbym tylko dodać, że nie staram się nikogo do niczego zmusić, niczego nikomu narzucać. Mam tylko nadzieję, że będę mógł pomóc rodzicom w podjęciu ich decyzji.

środa, 16 maja 2018

--- Wściekła Majka.


Majka się dzisiaj wściekła. W zasadzie powinienem napisać bardziej dosadnie, ale nie wypada.
Okazało się, że termin dodatkowego badania psychologicznego Kapsla, mającego określić stopień jego upośledzenia, znacznie się przybliżył. Krótko mówiąc, chłopak pojechał na testy razem z Majką, właśnie dzisiaj. Piszę więc trochę kierowany emocjami, bo przecież wyniki będą dopiero za jakiś czas. Jednak już dzisiaj, pani psycholog stwierdziła, że raczej należy spodziewać się opóźnienia umysłowego w stopniu lekkim. Jeżeli tak będzie, to pryskają marzenia o rodzinie specjalistycznej, a nawet Domu Pomocy Społecznej. W obu przypadkach konieczne jest orzeczenie o niepełnosprawności. Czytałem ostatnio w Gazecie Wyborczej na temat orzekania przez komisje Powiatowych Zespołów do Spraw Orzekania o Niepełnosprawności. Często przy kolejnej komisji (ponieważ wielokrotnie orzeczenia są wydawane terminowo, np. na trzy lata – bywa, że nawet w przypadku dzieci z Zespołem Downa) bywają przypadki „cudownych uzdrowień”, mimo że od poprzedniej komisji nic szczególnego się nie wydarzyło. Zdarza się, że komisja nie czyta zgromadzonej dokumentacji, a jedynym kryterium jest to, czy dziecko potrafi się ubrać, najeść i skorzystać z toalety. Wierzę w to, ponieważ gdy stanęliśmy z Kapslem przed komisją, to zadano mu dwa pytania, ile ma lat i jak się nazywa. Wiedział – jaki bystry ośmiolatek. Nie jest więc wykluczone, że nawet gdyby pani psycholog z dzisiejszej poradni wykazała odrobinę zrozumienia i wystawiła chłopcu zaświadczenie o upośledzeniu w stopniu umiarkowanym, to orzeczenia o niepełnosprawności mógłby nie dostać. Ale już wiemy, że gdyby miał stanąć przed komisją, to należy go ubrać w koszulę z małymi guzikami, buty ze sznurowadłami i spodnie z zacinającym się zamkiem przy rozporku. Wówczas ani się nie rozbierze, ani nie skorzysta z toalety. Jednak nawet gdyby przed tą komisją zsikał się w gacie, to pewnie i tak większego wrażenia by nie zrobił. W końcu w dokumentacji na poprzedniej komisji, było napisane, że Kapsel nadal się moczy. Każdej nocy i raz na kilka dni w ciągu dnia. Urolog już rozłożył ręce, bo zrobił wszystko co jest możliwe. Anatomicznie wszystko jest prawidłowe. Leki pomogły do pewnego stopnia. Teraz wszystko siedzi w głowie, albo w ciele. Chociaż słabe odczuwanie parcia na pęcherz, też chyba jest w jakiejś mierze uzależnione od mózgu.
Ale nawet nie to mnie zadziwia. Kapsel nie widzi w tym niczego niestosownego, nie ma poczucia wstydu. Spływa po nim, gdy czteroletnia Sasetka mówi „znowu się zsikałeś?”. Gdy któregoś dnia odbierałem go z przedszkola wraz z podwójną zmianą mokrej bielizny, powiedział do mnie „wujek, ale tylko dwa razy”. Próbujemy go motywować, aby starał się kontrolować to, co dzieje się w nocy. Majka wymyśliła więc pewien system nagród. Bywa więc, że przychodzi rano po nagrodę, bo ma suchą pieluchę. Odkryliśmy jednak, że chłopak wstaje nad ranem, ściąga przesikaną pieluchę i zakłada nową. Można pomyśleć, że to choć jeden przebłysk inteligencji (nawet jeśli należałoby to określić cwaniactwem). Tyle tylko, że zamiast zużytą pieluchę ukryć w najgłębszym zakamarku pojemnika na pieluchy, on pozostawia ją na samym środku podłogi w łazience. Podejrzewam więc, że przychodząc po nagrodę, on naprawdę wierzy w to, że miał sucho przez całą noc.

W opinii wszystkich osób pracujących z chłopcem, jak również psychologów nieco bardziej wgłębiających się w jego historię (nawet tylko z opowiadań), Kapsel jest upośledzony w stopniu umiarkowanym. Stopień lekki, według specjalistów, praktycznie jest niezauważany przez otoczenie.

Niestety o wszystkim decydują testy, ale również sposób ich przeprowadzenia. Kapsel miał dzisiaj wykonane badanie w innej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, ponieważ naszej nie jest na nie stać. Nie miałem pojęcia, że zakup licencji i używanych w danej metodzie rekwizytów, może kosztować nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Prywatne poradnie, które za badanie biorą 500-600 złotych, szybko wyjdą na swoje. Niestety ich opinia przy orzekaniu o niepełnosprawności nie ma większego znaczenia. Prawdopodobnie chodzi o to, aby nie dochodziło do nadużyć, ponieważ wielu specjalistów uważa, że dzieciom z placówek i rodzin zastępczych należałoby w pewnym zakresie zaniżać wynik badania, bo to daje im większe możliwości, szansę na lepsze życie.

Dopiero dzisiaj Majka opowiedziała mi, jak wyglądało pierwsze badanie, w którym Kapslowi zabrakło czterech (albo sześciu – już nie pamiętam) punktów do upośledzenia umiarkowanego. Miał na przykład pytanie, w którym były dwie odpowiedzi. Kapsel w większości przypadków strzela. To dawało mu już 50% prawidłowej odpowiedzi. Traf chciał, że mu się nie udało. Na to pani psycholog „Kapsel, na pewno?”. Chłopiec (jak ma to w zwyczaju) klepnął się ręką w głowę mówiąc „no pewnie, że nie”, i zaznaczył prawidłową odpowiedź. Albo przy innej nieudanej odpowiedzi: „Kapsel spróbuj jeszcze raz”. Nie znam się na przeprowadzaniu tego rodzaju testów. Być może w jakichś okolicznościach (na przykład, gdy wyraźnie widać, że dziecko odpowiedziało bez zastanowienia), jest to uzasadnione.
W dzisiejszym badaniu podpowiedzi nie było, chociaż niektóre pytania i następujące po nich odpowiedzi, zupełnie nie oddawały prawdziwego obrazu umiejętności chłopca. Było dla przykładu polecenie: „policz do dziesięciu”. Kapsel wyrecytował bez zająknięcia. I tak to należy rozumieć – wyrecytował. Nie oznacza to, że potrafi policzyć. Majka jak zwykle w takich przypadkach nie omieszkała wtrącić swojego zdania. Czy zostanie ono w jakiś sposób uwzględnione w wydanej opinii? Tak, czy inaczej, zostało odnotowane, że chłopak umie liczyć.

Majka wróciła z tego badania wściekła na cały świat, a konkretnie sama nie wiedziała na kogo. Dotarło do niej, że już niewiele może. Nie ma już się do kogo odwoływać. Dzisiejsze badanie i tak było już drugim i do tego możemy je traktować w kategorii przysługi. Nasza poradnia psychologiczna nie musiała kierować chłopca na dodatkowe testy w innej poradni.
Pod poprzednim postem pojawiło się w jednym komentarzu retoryczne (tak mi się wydaje) pytanie: „jak można pomóc takiemu chłopcu?”. Gdybym jednak miał na nie odpowiedzieć, to stwierdziłbym: „wystarczy orzeczenie o niepełnosprawności”.
Wszystko rozstrzygnie się w ciągu kilkunastu dni. Jeżeli we wnioskach będzie tylko upośledzenie w stopniu lekkim, to sprawa jest zamknięta i nie da się już niczego przeskoczyć. Chłopiec będzie z nami mieszkał jeszcze dwa lata (do tej myśli w zasadzie już się przyzwyczailiśmy), a potem Dom Dziecka.
Wiele się ostatnio słyszy w mediach o skazywaniu niewinnych ludzi. Kapsel też może być skazany – bo ktoś chciał dobrze. W Domu Dziecka sobie nie poradzi.
Coraz częściej zastanawiam się, czy na badaniu więzi chłopca z mamą, nie wystawić jej bardzo pozytywnej opinii. Bo przecież gdzie dziecku nie będzie lepiej, niż w rodzinie biologicznej? W obecnej sytuacji, to zdanie zaczyna być coraz bardziej prawdziwe.

Wrócę jeszcze do dzisiejszego popołudnia. Nie wiem dlaczego Majka zaczęła kontynuować z Kapslem zabawę w test na inteligencję. Być może zwątpiła w nasze postrzeganie umiejętności chłopca. A może stwierdziła, że skoro drugie badanie wykaże lekkie upośledzenie, to tak właśnie jest. W każdym razie poprosiła Kapsla, aby przyniósł jej 8 kredek (w końcu potrafi liczyć do dziesięciu). Aby przybrało to formę zabawy, wyznaczyłem nagrodę w postaci cukierka czekoladowego, który dla chłopca jest „zakazanym owocem”.
Męczył się z tym zadaniem prawie półtorej godziny. Rachunek prawdopodobieństwa wskazuje, że wykonał tyle prób, iż przynajmniej trzy razy powinien uzyskać prawidłowy wynik metodą chybił-trafił. Dla chłopca liczenie i wybieranie kredek z pudełka, to dwie odrębne sprawy. Czasami dobierał kredki wolniej niż liczył, czasami szybciej. Bywało, że liczył te, które zabierał, ale zawsze liczył wszystkie, które były w pudełku. Do tego liczył najczęściej do dziesięciu, ale bywało, że do trzynastu. Zdarzyło się, że policzył do ośmiu, ale wówczas miał w ręce już dziesięć kredek. Nie wiedział, dlaczego liczył do trzynastu. Na pytanie „co jest większe osiem, czy trzynaście” odpowiadał „osiem”. Być może dlatego liczył jeszcze dalej. W końcu przyniósł 8 kredek... tyle tylko, że pomogła mu czteroletnia Sasetka. Zabawa została zakończona. Jednak ta sytuacja (a może i cały dzień) przerosła go emocjonalnie. Gdy miał pójść posprzątać zabawki w swoim pokoju (co robi codziennie i nawet to lubi), zaczął się awanturować. W jego wykonaniu to nie jest płacz, jest to „zwierzęcy ryk”, przeplatany zdaniami „mamusiu kochana, gdzie jesteś”. Na szczęście nie rzuca się już na podłogę, nie tupie nogami i nie wali głową w ścianę.

Ufff. Ciężki dzień był dzisiaj. Teraz chłopiec smacznie śpi i pewnie o niczym już nie pamięta.