czwartek, 3 maja 2018

--- Bez tytułu.

Nie miałem w planach o niczym dzisiaj pisać, ale przecież wiadomo, że życie jest przewrotne.
Właśnie dowiedzieliśmy się, że Furia (pies, który od początku pomagał nam w opiece nad dziećmi... co wcale nie jest przesadą) ma nowotwór.  Zaczęło się niewinnie, pies zaczął utykać na jedną nogę. Nic go niby nie bolało. Wydawało się, że sam się z tego wyliże. Ostatecznie ja też po każdym treningu wylizuję się przez kilka dni. To już nie ten wiek, a Furia jest ode mnie sporo starsza (w przeliczeniu na wiek człowieka).
Dostaliśmy do wyboru trzy opcje. Pierwsza to amputacja jednej łapy. Bieganie na trzech nie byłoby większym problemem – pies bez problemu potrafi się tego nauczyć. Niestety Furia ma już przerzuty na inne organy. Druga możliwość, to trzymanie jej w kojcu i wyprowadzanie na krótkiej smyczy (to dawałoby jej szansę na dłuższe życie). Trzecia – środki przeciwbólowe i czekanie na dzień, w którym złamie sobie łapę, co może nastąpić w każdej chwili. Kości Furii robią się puste w środku.
Wybraliśmy ostatni wariant. Do końca będzie z nami, wśród dzieci, które kocha... a nie w kojcu. Gdy się połamie podejmiemy decyzję o eutanazji. Nie będziemy amputować jej wszystkich kolejnych nóg.
Furia nie jest moim pierwszym psem, jednak wszystkie poprzednie odchodziły nagle, umierając na „starość”. Teraz jest inaczej.

Kilka refleksji z tym związanych.

Razem z Majką należymy do pokolenia upośledzonego emocjonalnie... w pewnym sensie jesteśmy chorzy psychicznie. Byliśmy wychowywani na ludzi, którzy muszą radzić sobie sami. Nie potrzebujemy pomocy innych... nie szukamy tej pomocy. Gdy dowiedzieliśmy się, co jest naszemu psu, przytuliliśmy się do siebie, wymieniliśmy kilka zdań. Majka uroniła kilka łez, ja udawałem twardziela. W nocy pewnie będziemy „ryczeć” do poduszki. Ja dla złagodzenia negatywnych emocji, opróżniłem spiżarnię ze wszystkich znajdujących się tam puszek piwa (nie pomogło).

Rozstania z dziećmi przebywającymi w naszej rodzinie też przeżywamy i razem i osobno.
Może to normalne, ale pewnymi emocjami z tym związanymi, nie chcę dzielić się nawet z Majką, która w zasadzie jest moim jedynym przyjacielem. Wydaje mi się, że Majka też ma swoje tajemnice... coś czego ja nie ogarniam.

Kolejna sprawa. Co czują dzieci „widząc” nasze emocje?
Furia zachowuje się dzisiaj nie tak jak zawsze. Przecież nie zrozumiała, co mówił o niej lekarz. Nie chciała wieczorem jeść. Patrzyła na mnie jak ten koń, którego prowadzą na rzeź. Ploteczka, która zawsze zasypia w moich ramionach, tym razem nie chciała usnąć.
O czym myślą dzieci, widząc po raz pierwszy swoich rodziców adopcyjnych?
One czują to co my.

Nie wiem co będzie dla mnie łatwiejsze, odwiezienie Kapsla do Domu Dziecka, czy Furię do uśpienia. Może jest to niewłaściwe porównanie
Ja pierdolę, Furia jest dla mnie ważniejsza,

24 komentarze:

  1. O matko :(, aż mnie zatkało po przeczytaniu pierwszych zdań. Bardzo mi / nam przykro. Dla nas nasz pies też jest bardzo ważny. Trzymajcie się, Dawid

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej! To taki sympatyczny pies...nam też przykro.
    Szkoda. Dobrze, że ma tak kochanych Państwa,jak Wy, którzy dbają o Nią...
    Pikuś, a co do Domu Dziecka i Kapsla... ..może nie będzie tak...może chociaż to DPS...chociaż i jedno i drugie to placówka. ..to w tej drugiej jest...więcej miejsca na słabość u dzieci...
    Pozdrawiam, Nikola

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam Pana bloga od dawna. Jest mi bardzo bardzo przykro z powodu Furii. Równocześnie od jakiegoś czasu czytając wpisy mam wrażenie nadciagajacego lub już trwającego kryzysu. Mam nadzieję że się mylę ! Trzymam kciuki i bardzo dziękuję za wiedzę, która się Pan tutaj tak hojnie dzieli. Serdecznie pozdrawiam Pana i Panią Majkę , A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też odnoszę wrażenie, że moje wpisy są coraz bardziej dekadenckie.
      Czy są one oznaką nadchodzącego kryzysu? Być może. Chociaż też mam nadzieję, że to jeszcze nie ten czas, że jeszcze zbyt wcześnie.
      Niedawno Majka pojechała z Kapslem w odwiedziny do jego mamy. Zostałem sam z Ploteczką, Marudą i Sasetką. To było piękne popołudnie.
      Decydując się na pozostanie pogotowiem, brałem oczywiście pod uwagę, że będziemy musieli zaopiekować się trudnym dzieckiem. Zdawałem sobie sprawę, że te teoretyczne cztery miesiące można włożyć między bajki. Zakładałem jednak, że sprawa każdego dziecka zakończy się w ciągu mniej więcej roku. Nie nadaję się na rodzica zastępczego na zawsze, i nigdy tego nie ukrywałem. Kapsel jest już z nami prawie dwa lata. Nie jestem już dla niego dobrym ojcem zastępczym. Przełożę może wszystko do świata motoryzacji. Nie chciałbym jeździć Polonezem z roku 1995. Ale gdybym mógł odrestaurować taki model i przekazać go jakiemuś pasjonatowi, to dałoby mi to dużą radość. Kapsel jest właśnie takim Polonezem z 1995 roku. Potrzebuje kogoś, kto o niego zadba. Ja go tylko „podrasowałem” i właśnie zaczyna rdzewieć – co mnie bardzo boli.
      Drugą sprawą jest to, że zaczynam podchodzić do tego bloga zbyt poważnie. Na początku było lekko, łatwo i przyjemnie. Pisałem co mi w duszy grało. Nie zastanawiałem się, kto i z jakiego powodu to przeczyta. Teraz wiem, że zaglądają tutaj zarówno rodzice (również przyszli) zastępczy, jak też adopcyjni. Staram się więc ważyć każde słowo, bo bardzo łatwo można kogoś urazić. Nie zawsze to wychodzi. Dzisiaj Majka zwróciła mi uwagę, że przeklinam. Wydaje mi się, że sformułowanie „ja pierdolę”, nikogo nie urazi, ale zrównanie Kapsla z Furią, już może.
      Trzecia kwestia, to wiedza. To czego dowiedziałem się na szkoleniu dla rodziców zastępczych, to był tylko wstęp. Potem były rozmaite szkolenia, wykłady, warsztaty, a przede wszystkim praktyka. Staram się tą wiedzą dzielić, odnosząc wszystko do konkretnych przykładów z naszej rodziny. Niestety najczęściej jest to bardzo przykre.
      Zgadzam się, że jesteśmy na zakręcie. Tym razem weszliśmy w niego z niewielką prędkością. Nie wiem co będzie przy następnym.

      Usuń
    2. przychylam się mimo zapewnień Majki, bo widzę tez po sobie (i po komentarzach na blogu również), że hasło 'rodzice Smerfetki" triggeruje tu połowę czytelniczek i czytelnikow, a kwestia Kapsla pozostaje niedyskutowana. Zastanawiałam się długo, dlaczego, i nawet przy ostatniej burzliwej dyskusji chciałam coś od siebie napisac, ale... nie zrobiłam tego oczywiście.
      I jak się tak zastanawiam, dlaczego, to myślę, że częściowo chodzi o potrzebę happy endów. I że to jest trudne dla dorosłych, że w życiu czasem happy endu nie ma i gdzie się nie obrócić tam d..a. Bo jak długo była szansa/nadzieja na rycerzy na białych koniach w postaci RA albo zagranicznych RA, a potem może świadomą RZ, tak długo łatwiej było mi myśleć o Kapslu.
      A przecież to nie ja go wychowuję, więc z założenia mam prościej.
      Myslę, że Kapsel jest też jakimś gorejącym wyrzutem sumienia dorosłego świata, w takim bardzo ogólnym sensie, bo oto dziecko, któremu nie da się pomóc tak, jakby wszyscy marzyli; gdzie z pewnością przytrzymanie go w systemie sprawiło, że szanse na adopcję się zmniejszyły. Będę teraz brutalna i powiem, że to tak jak z noworodkami - jak jesteś noworodkiem to nie ma znaczenia, co geny zapisały i jakie nici uprzędły prządki. Jesteś mały i wszyscy cię chcą. Jak jesteś duży to więcej wiadomo i niewielu chce wchodzić do rzeki, której nurt jest porywisty. W tym sensie mam świadomość, że gdyby ta historia potoczyła się inaczej, to wprawdzie Kapsel nie startowałby dziś w Kangurze, ale mógłby mieć mamę i tatę.
      A może to jest tylko uprawianie kolejnej spychologii? Bo wówczas Kapsel zostałby przydzielony przez system do jakiejś pełnej nadziei rodziny, zniknąłby ze statystyk, przestał być wyrzutem sumienia, ale za to dziś jakaś rodzina przeżywałaby dramat? Nie mam pojęcia.

      myslę jednak, ze rozumiem wpisy Pikusia. I że to jest rodzaj porażki, choć nie wiem czyjej? Matki Kapsla? Systemu? Czy może niesprawiedliwości świata po prostu? Może tu w ogóle nie ma odpowiedzi.

      Usuń
    3. Mnie historia Kapela bardzo tez " rusza", może jest po prostu zbyt mało rodzin specjalistycznych zawodowych?
      Mnie osobiście dosyć irytuje ogólna niechęć powiatów do tworzenia takich. No bo tak, dla 1 dziecka nie każdy powiat chce utworzyć specjalistyczna, bo mu się średnio oplaca ( nie tozumiem),a taki Kapsel nie powinien być w rodzinie, gdzie jeszcze jest 2 dzieci z zaburzeniami rozwojowymi.
      Wiem jedno, że do dziś nie rozumiem sugestii ze strony urzędów, by dla Królewny stworzyć zwykła rodzinę niezawodna, bo miała w niej być tylko jedna, a nie specjalistyczna. Gdzie akurat kto jak kto, Ona pod specjalistyczna powinna podlegać, a nie pod zwykła.
      Z Kacper może być podobnie, że ktoś kto przyjmie chłopca do domu powinien mieć komfort, minimum, że może zrezygnować z innych zajęć zawodowych by być z chłopcem. ..z drugiej strony zaś myślę, że może nie powinien taki ktoś rezygnować z pracy...by mieć odskocznie psychiczna od bardzo trudnej opieki...ale wtedy nie będzie to rodzina zawodowa, a taki stan jest taki.
      W naszej historii z Królewna sprawy potoczyły się w ogóle jeszcze inaczej,co spowodowało podjęcie przez nas pewnych konkretnych , bardzo decyzji ,
      jednak nadal uważam, że nie powinno być takiego oporu na tworzenie rodzin specjalistycznych.
      My Królewna byśmy przyjęli do zwykłej. ..bo mamy prace, która da się pogodzić. Jednak nadal nie uważam dlaczego tak mało powstaje rodzin specjalistycznych i czyja niechęć za tym stoi. Chyba systemu. Mam nadzieje na zmiane.
      Pozdrawiam.
      Nikola

      Usuń
    4. Kapsel jest przede wszystkim, naszą porażką. I wcale nie dlatego, że mimo ogromnej pracy, jaką staraliśmy się włożyć w jego rozwój, niewiele wyszło. Problem polega na tym, że nie bardzo potrafimy pogodzić się z tym, że czasami się nie da. Zwłaszcza Majka cały czas walczy i ma nadzieję, że coś się jeszcze zmieni, że może w którymś momencie przestawi mu się jakiś trybik w mózgu i ruszy z kopyta. Ja już sobie odpuszczam, co też powoduje, że czasami mam doła. Bo przecież nie powinienem, bo tak się nie godzi. Ale puszczam mu te ogłupiające bajki, skoro tak bardzo o nich marzy. Jeszcze dobrze nie wyjdziemy z przedszkola, a już zadaje pytanie: „czy będą bajki?”. Chociaż nawet nie o same bajki chodzi (bo niektóre mają całkiem pozytywny przekaz, potrafią nawet chłopca czegoś nauczyć), ale o to, że Kapsel dobodźcowuje się mrugającym obrazem. Czasami nawet nie potrzebuje dźwięku. Wszyscy uważają, że chłopiec nie powinien wrócić do mamy. A może właśnie powinien? Co z tego, że będzie gruby i nie rozgarnięty, bo cały dzień spędzi na jedzeniu i oglądaniu telewizji. Ale on tego właśnie pragnie. Będzie też wiedział, że wreszcie zamieszkał ze swoją mamą. Będzie szczęśliwy.
      Wiele razy, w rozmaitych komentarzach, padało stwierdzenie, że należy podążać za dzieckiem. W przypadku Kapsla, robimy zupełnie na odwrót.

      Usuń
    5. no więc zdiagnozowałeś sytuację. Dlaczego odpuszczanie sobie ma być świadectwem kryzysu, a nie wejściem na poziom odpuszczenia dziecku i zobaczenia w tym własnej dojrzałości?
      Odniosę się do zupełnie innego przykładu. Mam w rodzinie osobę z ZD i był czas w moim życiu, kiedy mocno łykałam opowieści o stymulacji i cudach wiankach dopytując, czemu szkoła życia, a nie szkoła integracyjna? Dlaczego zestaw "Strażnika Teksasu", a nie gra edukacyjna? Stymulujcie, nie odpuszczajcie, da się.
      Nie, nie da się. Zespołu Downa nie da się wyleczyć i choć wydaje się to oczywiste, to jest oczywiste tylko pozornie. Cały czas pracuje w nas cholerna narracja sukcesu: stać cię na więcej, dasz radę, deficyty można wyrównać, Chris Burke został aktorem, a Daniel Pineda z ZD skończył studia.
      To jest bullshit dla 99% rodzin i w głębi serca to wiemy, ale i tak wierzymy, że to właśnie determinacja i zagrzewanie do walki są drogą do sukcesu. Czyjego sukcesu? Dzieciaków i dorosłych przeoranych ambicjami rodziców/opiekunów czy może tych dorosłych, u których proces negocjowania oczekiwań musiał zaliczyć kolejne etapy edukacji, zanim wreszcie dotarli do punktu 'tak, mam dziecko z deficytem i wyżej tyłka nie podskoczę, po prostu dam nam żyć"?
      Niedawno czytałam wywiad z rodzicami dorosłej osoby z ZD, wstrząsający i wspaniały zarazem - linkuję, bo jest mega mądry:
      http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,23107217,co-by-bylo-gdybysmy-wiedzieli-ze-nasze-dzieci-beda-mialy.html

      ci ludzie powiedzieli to, co przeczuwałam od dawna, kiedy już zaczęłam pojmowac, że jednak "strażnik Teksasu", a nie gry edukacyjne i udawanie, że ZD to tylko taki fenotyp, można żyć jakby nic się nie stało. Wciąż są nowi rodzice nowych dzieci i szanuję ich potrzebę karmienia się nadzieją i przywoływanie historii typu Pineda, ale myślę też, że narracje nadziei i sukcesu robią krzywdę kolejnym rodzinom. Może i są potrzebne na pewnym etapie, może bez nadziei się nie da, ale może też warto docenić ten moment, który nazwałeś 'odpuszczeniem'.
      I przestać się nim biczować, bo to jest też moment, w którym można dać sobie wolnośc, ale dać ją tez... dziecku. To jest Kapslowi. I serio odpuścić. Nie w poczuciu porażki, a w poczuciu przyznania, że Kapsel zapewne będzie szczęsliwszy bez poprzeczek, których i tak nie jest w stanie przeskoczyć, poza tym że do niczego nie jest mu to tak naprawdę potrzebne.

      Usuń
    6. jeszcze mi się przypomniało, jak parę miesięcy temu musiałam wejść głębiej w disability studies (to gałąź mojej dyscypliny poświęcona badaniom nad niepełnosprawnością, ale nie klinicznym, tylko społecznym- jak żyją rodziny, jakie strategie stosuje państwo, jak w ogóle postrzega sie niepełnosprawność itd.). I jak czytałam prace z lat 70/80 to tam własnie uderzające było podejście reintegrujące i stymulacyjne: tak, hurra, każdego będziemy terapeucić do usranej śmierci i wywindujemy poziom poznawczy z czterolatka na trzydziestolatka; myślmy pozytywnie!; reintegrujmy dzieci z dysfunkcjami i bez dysfunkcji; każdego da się przywrócić rynkowi i społeczeństwu.
      Gdzieś na poczatku lat dwutysięcznych to podejście się zaczyna lekko załamywać, bo pojawiają się już dane o dorosłych, których poddano reintegracji i zbombardowano stymulacjami, no i wiecie, oni wciąż mają zespół Downa, to wcale nie minęło, wow.
      I do tego są samotni, bo przez umieszczanie ich jako dzieci wśród zdrowych rówieśników oczywiście nie doszło do żadnych przyjaźni z powodów jasnych, za to uniemożliwiono im nawiązywanie relacji z dzieciakami z podobnymi dysfunkcjami, gdzie przynajmniej miałyby szansę na koleżeństwo i bliskość (i tu się własnie rady Nikoli dotyczące DPSu u Kapsla zaskakująco bronią. Albo wcale nie zaskakująco, bo jak się pomyśli logicznie to właśnie ma to sens).
      Przepraszam za sarkazm, ale mnie to wtedy uderzyło. Że w dużej mierze te wszystkie działania, które tyle lat podejmowano w dobrej wierze, były działaniami poniekąd maniakalnymi - zasadzały się na wierze, że wszyscy mogą doskoczyć do normy i że ta norma jest jedna. Ale też, że norma jest największą wartością i poza nią nie ma godnego życia, dobrego życia.

      Dzisiejsze disability studies kładą nacisk na zmianę oczekiwań ze strony społeczeństwa 'zdrowego' (tak to skrótowo nazwijmy): norm jest wiele, włączajmy osoby z dysfunkcjami w życie społeczne, ale respektując jednak ograniczenia i uwzględniając ich podmiotowość oraz potrzeby, a nie naszą wizję tej podmiotowości i potrzeb.
      Rehabilitacja ma głęboki sens i nikt jej nie kwestionuje jak długo służy dziecku/dorosłemu, a nie ściganiu marzeń jego/jej opiekunów, które są nierealistyczne. Bo to prędzej czy później doprowadzi do ściany i do frustracji - dziecko z dysfunkcją intelektualną pewnych szczytów nie osiągnie, ale może i powinno być szczęsliwe na swój sposób, własną miarę, własne potrzeby.

      Myślę, ze to co pisałeś, Pikus, o atmosferze grozy wokół skrótu DPS dobrze ilustruje te wnioski: bo dla kogo DPS byłby porażką? Naprawdę dla Kapsla? No raczej wiemy, że nie dla niego. Ale dla ludzi postronnych mających wizję 'wszechrehabilitacji' i możliwości wyciągnięcia każdego dziecka na poziom wysokofunkcjonujący, DPS kojarzy się z porażką, bo hej, Kapsel mógłby skończyć studia, gdybyśmy się bardziej postarali. A Kapsel ma studia gdzieś, chce oglądać bajki.
      Więc w tym sensie wydaje mi się, że to co piszesz o kryzysie, istotnie jest kryzysem, ale takim, który wiąże się z ważnym przełomem i który jest korzystny, bo otwiera oczy na kompletnie inną interpretację sytuacji.
      I to co napisałeś o matce Kapsla też to potwierdza.
      Nie zaryzykuję tezy, że wobec tego Kapsel powinien wrócić do mamy, bo tego nie wiem i za głupia jestem na podejmowanie takich ocen.
      Ważne za to wydaje mi się przyjęcie do wiadomości, ze nie każdy będzie samodzielny i że to nie zależy od nas, a mimo to musimy znaleźć dla niego/niej miejsce w społeczeństwie. I że również poza naszą 'normą' możliwe jest szczęście. I że to jest bardziej nasze zadanie i nasze wyzwanie - poradzić sobie z bólem, że polonezy zaczynają rdzewieć. Bo to jest jednak nasz zawód i rozczarowanie, a nie poloneza.


      na koniec - człowieku, ale nie rezygnuj z tego bloga, błagam. On jest ważny dla wielu ludzi, więc nie waż słów i przeklinaj, jak chcesz, ale pisz!

      Usuń
    7. Dzięki. To co napisałaś jest dla mnie bardzo ważne.
      Rodzicielstwo zastępcze jest trudne, ale jednocześnie fascynujące. Zastanawiam się, ile jeszcze razy będę przewartościowywał swoje poglądy.

      Usuń
    8. Tak sobie myślę że ja mam swoiste "rozdwojenie jaźni". Już wiem, że walka nie ma sensu, że spalamy się w niej i Kapsel i ja(łatwiej przyszło mi odpuścić tzw edukację szkolną ale jeszcze próbuję tak życiowo) , ale nadal nie umiem go w pełni zaakceptować takim jakim jest, irytuje mnie to i przeszkadza go kochać. Jest mi z tym źle.

      Usuń
    9. Jak byś Majka była bardziej leniwa (tak jak ja), to byłoby Ci dużo łatwiej.

      Ostatnia moja rozmowa z Kapslem, na temat dni tygodnia (co wałkujemy od tych prawie dwóch lat):
      Kapsel, jaki jest dzisiaj dzień?
      Środa.
      Na pewno? W środy chodzisz do przedszkola i jest to dzień, w którym możesz przynieść ulubioną zabawkę. Byłeś dzisiaj w przedszkolu?
      Nie.
      Czyli jest to albo sobota, albo niedziela. Pierwsza jest sobota. Wczoraj byłeś w przedszkolu. To jak myślisz, jaki jest dzisiaj dzień?
      Wtorek?
      OK, bierz rower, jedziemy do lasu.

      PS. Z Majką najczęściej rozmawiam twarzą w twarz. Ostatni komentarz a. już przedyskutowaliśmy.

      Usuń
    10. Bloo: Ja znam tak wielu rodziców i dzieci niepełnosprawnych intelektualnie oraz doroslych z dysfunkcja intelektualną , że mnie od wielu lat to zjawisko bardzo zastanawia. Są rodzice, którzy walczą bezmyślnie, nierracjonalnie do 7 roku życia. ..i wtedy bardzo często spotykają nauczyciela, który sugeruje...szkołę specjalnä . Często jest to wyzwalajäce. Dla dziecka. Dla rodziców. I nie mam na myśli tego, że rodzic ma nic nie robić z dzieckiem. Nie. To byłoby zaniedbanie.
      Jednak mocno krzywdzace jest stawianie wymagań, którym dziecko nie jest w stanie sprostać, czyli wymagać, by dziecko niepełnosprawne intelektualnie w stopniu lekkim funkcjonowało jak rówieśnicy bez obciążeń .
      Poza tym, żeby było jasne.
      Dla mnie każde dziecko powinno mieszkać w rodzinie. Nie w Domu Pomocy Społecznej.
      Tyle, że jeśli wybór jest między Domem Dziecka a Domem Pomocy Społecznej. ..to ten drugi jest właśnie dla niesprawnych intelektuanie. ..
      Miejscem dziecka jest bezpieczna rodzina. Tylko ja islam o sytuacji instytucja-instytucja..
      A, jeszcze coś...w tę walkę, złudna o " notmalnosc"często wmieszani są röwnież specjaliści. ..i tak rodzice razem z nimi nieraz nieludzko każą ćwiczyć i ćwiczyć i ćwiczyć. ..byleby tego zespołu czy porażenia czy upośledzenia nie było. Oczywiście ćwiczyć trzeba i ciało i umysł. ..ale znam i dzieci zaniedbane w tym zakresie, ale też znam sporo dzieci przestymulowanych, nieszczesliwych, za to wycwiczonych pozornie...Nikola

      Usuń
    11. Pikuś. Z tym tłumaczeniem dni tygodnia to już tak przekombinowałeś, że nawet ja zwątpiłam jaki dziś jest dzień😃

      Usuń
    12. bez urazy Pikuś, ale ja też czytałam dwa razy, aby załapać, o jakim dniu tygodnia mówisz ;)

      Usuń
    13. Bo tylko Kapsel potrafi podążać za moim tokiem myślenia :)))
      A może stwierdził, że nie warto, bo nigdy nie zastanawia się zbyt długo nad odpowiedzią.
      W lesie doszedł do wniosku, że dzisiaj jest czwartek.
      Ale co tam... do wieczora jeszcze jest trochę czasu. W końcu zgadnie.

      Usuń
    14. Dzisiaj też pojechaliśmy do lasu.
      - Kapsel jedź uważniej, cały czas na mnie wjeżdżasz.
      - Ale wujek... moja kierownica mnie nie słucha.
      Kawałek dalej napotkaliśmy na wielkie mrowisko, zatrzymaliśmy się. Nie znam się jakoś szczególnie na życiu mrówek, ale trochę Kapslowi poopowiadałem.
      - OK Kapsel, to jedziemy dalej.
      - Nie, ja tu zostaję.
      - Ale mamy jeszcze kawał drogi do domu, a tam czeka kolacja.
      - Nie wujek, te mrówki to są moi przyjaciele, ja tu zostanę.
      - A ile jest tych mrówek?
      - Dużo.
      - To je policz.
      - Wujek, jedziemy dalej.
      Od kilku dni próbuję podchodzić do chłopca tak, jak rok temu na wakacjach. Jest dużo łatwiej.

      Usuń
  4. Proszę się o nas nie martwić. Rzeczywiście Kapsel jest dla nas wyzwaniem które momentami nas przerasta i nie zawsze możemy mu sprostać tak jakbyśmy chcieli, do tego przez ostatni rok działo się dużo spraw budzących skrajne emocje i teraz nasza Furia. Czasem trudno, ale jesteśmy razem i to daje nam siłę. Nie dajemy się i myślę że do kryzysu nie dojdzie 😉 pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. łe tam.To Twój blog i Twój pies. Masz prawo do włąsnych emocji i uczuć. A z Kapslem co niby nie wyszło? Tobie/Wam? Przestał zmieniać RZ jak rękawiczki, 2 lata stabilizacji to bardzo długo w stosunku do długości jego zycia i tego, co miał wczesniej. No i nadal u Was jest. Nie jest powiedziane, niestety, że w RA akurat by z Kapsolem wyszło. Kapsel jest, jaki jest. Profesorem nie będzie. Dajecie radę. Agata.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pikuś, chcę Ci bardzo podziękować za Twojego bloga. I wszystkim tu piszącym za ciekawe komentarze. Pokazują różne punkty widzenia. Dają mi sporo do myślenia. Jestem mamą ado od prawie dwóch lat. Córeczka trafiła do nas jako niemowlę. Była w pogotowiu. Gdy ją zabieraliśmy do domu, pani, która się nią zajmowała miała łzy w oczach. Zapytałam tylko, czy mogę do niej zadzwonić, gdy będę potrzebowała pomocy. Zgodziła się. A ja? Do tej pory się nie odezwałam.. Dlaczego? Nie wiem. Byłam tak pochłonięta nowym życiem, że nawet o tym nie pomyślałam. Po ostatniej dyskusji jaka tu się wywiązała, doszłam do wniosku, że popełniłam błąd - powinnam zadzwonić. I przynajmniej powiedzieć, že u nas wszystko ok. Teraz biję się z myślami, czy po tak długim czasie warto jeszcze dzwonić. Czy ta pani z pogotowia mnie pozna i czy pamięta jeszcze naszą córeczkę? Chciałabym też móc w przyszłości, oczywiście jeśli taka będzie wola córki, odwiedzić to pogotowie, by Mała mogła zobaczyć miejsce, w którym spędziła pierwsze tygodnie życia.
    Jeszcze jedno.. Mam wszystkie dane MB mojej córeczki (imię i nazwisko, adres i nawet pesel). Były tak zakazane, że łatwo można je odczytać). Myślę, że RA nie powinni mieć tych danych (gdzie tu ochrona danych osobowych?), ale może nam to wiele ułatwić w przyszłości, jeśli moja córka będzie chciała odnaleźć swoją MB.
    E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, komentarz opublikowała nie pod tym wpisem, pod którym miaó być..
      Wybacz Pikuś :-)
      E.

      Usuń
    2. E - zadzwoń tam.Agata.

      Usuń
    3. Też tak uważam.
      Mama zastępcza z pewnością Was pamięta i może nadal czeka na ten telefon. Tata zastępczy najwyżej zapomniał jak masz na imię. Ja tak mam, do tego często mylą mi się imiona z pseudonimami z bloga. Ale wszystkie historie doskonale pamiętam.
      Była kiedyś taka reklama: "nie trać czasu - dzwoń".

      Usuń
    4. Zadzwoń. Ja bym skakała z radości 😀

      Usuń