niedziela, 31 stycznia 2021

--- Wypalenie emocjonalne

 


Z pewnością mnie to czeka. Zastanawiam się nie „czy”, lecz „kiedy”. Dawniej wydawało mi się, że pewnego dnia pojawi się jakieś dziecko, przy którym powiem „mam dość”. Będzie to taki Kapsel, albo Balbina. Albo wręcz przeciwnie – taka Smerfetka, albo Ploteczka. Jednak z biegiem lat zaczynam dochodzić do wniosku, że wypalenie emocjonalne jest procesem, który prawdopodobnie w moim przypadku już się rozpoczął. Rozpoczął się również w przypadku wielu innych rodziców zastępczych... chociaż pewnie wielu z nich nie dopuszcza do siebie takiej myśli.

Moje dzisiejsze rozważania nie dotyczą rodziców, którzy zaopiekowali się jakimś jednym dzieckiem i od lat tworzą zwyczajną rodzinę. Patrzę głównie na siebie, ale też inne rodziny zastępcze, w których ma miejsce rotacja dzieci. Jedne przychodzą, inne odchodzą... a jeszcze inne pozostają i na to wszystko patrzą. Są też dzieci biologiczne. Jakie są ich przemyślenia, nawet jeżeli nikt je o to nie pyta?

Często się zastanawiam, kiedy zacznę używać zwrotów „poczekam na decyzję”, „ja tylko robię swoje”, a nawet „mi to wisi”.

Patrzę na Stokrotkę, która jest mi chyba niemal tak samo bliska jak Ploteczka. Ale co znaczy to „niemal”?

Czy będę gotów zaakceptować decyzję sądu o umieszczeniu dziewczynki w rodzinie jej babci? Teoretycznie sytuacja byłaby idealna. Ale tylko teoretycznie. Stokrotka nadal przebywałaby w środowisku, z którego została zabrana. A nawet gorzej... stałaby się lekiem, który ma uzdrowić pewne relacje, zdrowie psychiczne niektórych osób. Na jednym z niedawnych spotkań, Majka zapytała babcię „Pani jest pewna, że sobie poradzi? Nie ze Stokrotką, ale z całą tą sytuacją?”. Odpowiedzią była cisza. Nie zamierzam tej ciszy przeoczyć przy najbliższej ocenie dziewczynki, z którą sąd zapewne się zapozna.
Ale machina już ruszyła. Za nami opinia OPS-u, wywiad w rodzinie babci, rozmowa z psychologiem. I co? OPS wystawił laurkę. Majka na to „słucham?”. Nie każda rodzina jest klientem ośrodka pomocy społecznej. Nie każda nie potrafił sobie poradzić z dwójką swoich dzieci. Czy potrafi poradzić sobie z wnuczką?

Bliźniaki?
Mama nie odzywa się od ponad miesiąca. Nie wiem, czy stwierdziła, że powinna pozwolić dzieciom odejść, czy zwyczajnie popłynęła. Tata się uaktywnił. Przez pierwsze dwa lata pobytu chłopców w naszej rodzinie praktycznie nie istniał. W ich życiu pojawił się na etapie odwołania od decyzji sądu o odebraniu praw rodzicielskich. Teraz chce o nich walczyć. Mówi, że przyjedzie pod nasz dom choćby na chwilę... żeby tylko ich zobaczyć. Ale widywany jest o piątej nad ranem... nawalony z siatką piw. Romulus z Remusem nie zadają pytań, dlaczego od miesiąca nie widują mamy i taty. Za to zupełnie spontanicznie potrafią zapytać o nowych rodziców, z którymi zamieszkają.
Nie żałuję tych trzech lat opisywania różnych sytuacji, przedstawiania argumentów, że powrót do rodziny biologicznej nie będzie dobrym rozwiązaniem. Chociaż może kiedyś stwierdzę, że przyczyniłem się do upadku rodziców chłopców. Może Bliźniaki mi to wypomną. Może ich losy wcale nie potoczą się tak jak bym chciał.

To może jeszcze Calineczka.

Dziewczynka ma zaledwie trzy miesiące... może nieco więcej. Uśmiecha się do mnie, lubi ze mną przebywać. Do Majki oczywiście jeszcze bardziej się uśmiecha i w jej towarzystwie częściej (głośniej) domaga się zainteresowania sobą.
Ale ma dwójkę starszego rodzeństwa.
Jakiś czas temu wspominałem o chłopcach, którzy z pogotowia rodzinnego poszli do rodziny zastępczej, by po kilku miesiącach ponownie wrócić do tego pogotowia. Tak zwane „zwrotki”. Dzieci, których nikt nie ewidencjonuje, nikt nie zadaje pytań... przecież wciąż przebywają w pieczy zastępczej. Co z tego że w innych rodzinach?
To byli właśnie bracia Calineczki. Starszy z chłopców chodzi już do szkoły. Bardzo lubi spotykać się z Calineczką. Wie, że to jego siostra. Lubi trzymać ją na kolanach. Dopytuje, kiedy znowu ją zobaczy.
Podjęliśmy jednak wraz z rodzicami zastępczymi braci Calineczki decyzję, że będziemy te kontakty ograniczać. Dziewczynka szybko znajdzie rodzinę adopcyjną... chłopcy raczej nie. Moglibyśmy forsować ideę, że nie rozdziela się rodzeństw. Moglibyśmy poszukiwać rodziców dla całej trójki. Ale nie chcę, aby Calineczka wystąpiła w roli przynęty.

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że dobro dziecka nie powinno być jedynym wyznacznikiem naszego postępowania. Chyba słuszne jest twierdzenie, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami.

Już teraz żałuję, że nie udostępniłem rodzicom zastępczym Ptysi adresu do tego bloga. Balbina wróciła na dawne tory. Zakończyła miesiąc miodowy. Rozpoznała teren i zaczęła walkę o przywództwo. Jest jeszcze gorzej niż było u nas. Afrodyta (nowa mama Balbiny) z przerażeniem w głosie mówi „ona ma tylko pięć lat, a zachowuje się jak nastolatka... ona na mnie krzyczy”. Tata zastępczy mówi z kolei „to nie tak miało być, piecza zastępcza jest tylko tymczasowa”. Rozumiem ich niepokój, chociaż przecież wspólnie z Jowitą mówiliśmy, że przyjmują Ptysie być może na zawsze... najprawdopodobniej na zawsze. Ale pewnie to jest tak jak z napisem na paczce papierosów: „palenie powoduje raka”. Nikt nie wierzy, że to się ziści.
Sąd po raz kolejny naciska na PCPR w sprawie umieszczenia całej trójki (czyli jeszcze z Billem) w jednej rodzinie. Niby jest to pytanie o możliwości, niby jest to tylko delikatna sugestia. Jednak efekt motyla powoduje, że emocje rodziców zastępczych Ptysi sięgają zenitu. Czy przyjąć pod swój dach jeszcze Billa? My mówimy „absolutnie nie”. Aktualni rodzice zastępczy Billa też mówią „nie”. PCPR kusi... nie wiem czym – może przejściem na zawodowstwo, może dofinansowaniem rozbudowy domu. Bill rozpieprzy całą tę kruchą konstrukcję, która nawet bez niego może rozsypać się jak domek z kart.
Gdy Balbina wejdzie w okres dojrzewania, jej tata zastępczy będzie miał 75+. Myślałem, że jest dużo młodszy. Czy jeszcze będzie mu się chciało?

Wspomnę jeszcze o Paprotce. Sędzia zapytał :

  • Dlaczego nie przyszła pani na badanie kompetencji rodzicielskich w OZSS?

  • Byłam chora.
  • A co pani było?
  • Jak to co... miałam katar i kaszel.

Jak bardzo ta mama mnie podbudowuje. Nie dzwoni, nie spotyka się z Paprotką. Posługuje się młodzieżowym żargonem i używa wielu wulgaryzmów. Szkoda tylko, że na pierwszej rozprawie nie powiedziała, że ma „wyjebane” na swoje dzieci. Ale jednak na drugi wyznaczony termin spotkania z psychologami przyjechała. Majka nawet stwierdziła, że całkiem fajnie bawiła się ze swoimi dziećmi. To co? Może damy jej jeszcze jakąś szansę?

Podsumuję ten wpis refleksją na temat Jowity. Nigdy nie poświęciłem jej więcej niż kilka zdań, chociaż jest matką chrzestną tego bloga. Jowita jest naszym koordynatorem... można powiedzieć urzędnikiem. Kilka lat temu niemal zmusiła mnie do pisania, bo podobno potrafiłem. Właściwie to nie wiem co potrafiłem? Już sobie przypomniałem... potrafiłem motywować ludzi do pozostania rodzicem zastępczym. Chyba jednak zmieniła zdanie. Teraz mówi, że nie zagląda na bloga bo nie ma czasu.

Czasami spotykam się z opiniami typu „co ona właściwie dla was robi?”, albo „przecież to jest jej praca”. A ja do Majki kiedyś powiedziałem, że musimy dbać o Jowitę, bo jej koniec czasami może też być naszym końcem. Niedawno udałem się do naszego PCPR-u. Na własnej skórze przekonałem się, co może poczuć ktoś, kto jest nieznany... kto dla pewnej pani za biurkiem jest nikim. Miałem przyjść o umówionej godzinie i podpisać jakiś papier. W czasach epidemii wszystko jest pozamykane na trzy spusty. Nie ma dzwonków, domofonów... są tylko szklane drzwi. Gdy ujrzałem panią wychodzącą zza tych drzwi, bardzo się ucieszyłem. Próbowałem jej powiedzieć, że jestem umówiony, że mam się zgłosić do pokoju 33, że...

O mało nie obcięła mi palców zatrzaskując drzwi tuż przed moim nosem. Przez chwilę pomyślałem, że może już jestem duchem, bo nie odezwała się ani słowem. Dobrze, że akurat Jowita była fizycznie (a nie zdalnie) w pracy. Machnęła swoją kartą magnetyczną i drzwi się otworzyły. Nawet zaprowadziła mnie dalej i wprowadziła do pokoju 33. Siedząca za biurkiem pani spojrzała na mnie i delikatnie mówiąc, kazała się wynosić. „Pan tutaj niczego nie podpisze, dlaczego Jowita pana tutaj wpuściła, proszę wyjść, nie wie pan, że jest pandemia?” Próbowałem zebrać myśli. Pomyślałem sobie, że pani w markecie (w którym robię zakupy) też zapewne wie, że jest epidemia... a jednak nie każe mi się wynosić. Na szczęście w porę pojawiła się pani kadrowa, która wiedziała, że przyjdę.

Często zapisuję sobie pewne sytuacje, zwroty, czy zachowania dzieci. Teraz już wiem, że to się nazywa notatka terenowa. Robię to w momencie gdy coś się wydarza, a potem nie pamiętam, czy już tę informację wykorzystałem, czy jeszcze nie. Mam wrażenie, że opisane poniżej zdarzenie już przedstawiałem, chociaż było to całkiem niedawno. Trudno... powtórzę to w kontekście opisu Jowity.

Majka wyszła z dziećmi na spacer, zapominając zabrać z sobą telefon. Jowita próbowała się do niej dodzwonić trzy razy. Nie wysłała do mnie maila, ani do mnie nie dzwoniła (chociaż też ma taki zwyczaj). Dlatego nie odbierałem. Zdecydowanie chciała porozmawiać z Majką. Po powrocie ze spaceru powiedziałem „Majka, zadzwoń do Jowity... jest dziecko do umieszczenia”. Jak to strasznie brzmi: „do umieszczenia”. Po rozmowie zapytała „skąd wiedziałeś?”. Przecież to proste... jestem jasnowidzem. Nie przewidziałem tylko tego, że dzieci jest dwoje. A właściwie dwie. Małe dziewczynki znalezione przez policję nad jeziorem, niekompletnie ubrane z pijaną matką. Interwencyjnie zostały umieszczone w najbliższym pogotowiu rodzinnym. Najbliższym... ale jednak należącym już do innego powiatu. Wyraziliśmy zgodę na przyjęcie tych dziewczynek, chociaż razem z Jowitą na tym nie poprzestaliśmy, mimo że nie były to już godziny jej pracy. Gdzie były dzieci? Tego też nikt nie wiedział. Powiedziałem do Majki: „zadzwoń do Lisków... tylko oni z tego powiatu byliby skłonni przyjąć dziesiąte i jedenaste dziecko”. Bingo. Dzieci okazały się być bardzo zadbane. Czyste, elokwentne jak na swój wiek. Mama po wytrzeźwieniu całkiem rozsądna, jej partner żałujący, że ją wypieprzył z domu. Ojca już nikt nie pytał, skoro w środku nocy odmówił przyjęcia swoich dzieci. Zadaliśmy pytanie „jaki to będzie sąd?” Boże... znowu sędzina Bliźniaków, Smerfetki, Chapicka, Sasetki i Maludy. Zanim cokolwiek ruszy, minie kilka miesięcy. Nastąpiła mobilizacja wszystkich, którzy mogli mieć jakikolwiek wpływ na decyzję sądu (tego w którym wszystko się rozpoczęło), mającego dwa wyjścia... umieścić dziewczynki w naszej rodzinie, albo warunkowo oddać je mamie. Druga opcja zwyciężyła. Mam nadzieję, że była to słuszna decyzja.

Wrócę na koniec do mojej przewodniej myśli tego wpisu, i do moich notatek terenowych. To nie było tak, że sobie usiadłem godzinę temu i napisałem to co właśnie opublikowałem. Pisałem ten tekst kilka tygodni. Bywało, że wieczorem przed snem dopisałem tylko jedno, albo dwa zdania.

Od czasu gdy w szkole pisałem rozmaite opowiadania, rozprawki, czy jakkolwiek się nazywały formy przelewania myśli na papier, zawsze miałem problemy z wstępem i zakończeniem. Chyba tak już mi to pozostanie do końca.

Dzisiaj zakończenie pojawiło się zupełnie nieoczekiwanie, a dotyczy ono Ptysi. Majka tylko powiedziała: „proszę, nie pisz jeszcze nic o tym na blogu”. Oczywiście spełnię jej prośbę. Wspomnę tylko, że mój komentarz był bardzo krótki - „ja pierdolę”.

niedziela, 17 stycznia 2021

STOKROTKA 3


Mam wrażenie, że im jestem starszy, tym czas pędzi coraz szybciej. Jeszcze tylko kilkanaście dni (może ciut więcej) i będziemy wyprawiać roczek Stokrotce. A początkowo wydawało się, że wszystko może się zakończyć po kilku miesiącach.

W tej chwili sprawa stała się już tak skomplikowana, że wszystko może się wydarzyć. Trudno przewidzieć nie tylko decyzję sądu, ale również czas, w którym zechce ją podjąć.

Stokrotka jest dziewczynką, która potrafi ująć za serce każdego. Właściwie nie wiem dlaczego, ponieważ oceniając ją w swojej kategorii wiekowej, i porównując choćby do Paprotki czy Calineczki (nie wspominając o weteranach typu Plotka, albo Smerfetka), wypada zdecydowanie blado. Jest trudna do ogarnięcia... a jednak potrafi unieść, zawładnąć uczuciami. Wczorajszej nocy prawie nie zmrużyłem oka. Stokrotka odzywała się co kilkanaście minut. Gdy już zaczynałem odpływać w błogą nicość, wyrywało mnie z niej „e,e,e,e”. Dziewczynka właściwie niczego ode mnie nie chciała. Na proponowane mleko zaciskała wszystkie trzy zęby i wykrzywiała głowę, a smoczek już sama potrafi odnaleźć, więc jego podanie zupełnie jej nie satysfakcjonowało. Patrzyła na mnie i tego samego wymagała ode mnie. Czegoś chciała. Nie potrzebowała pogłaskania. Nie potrzebowała podania ręki. Nieee... na nocne oberki jest już za stara. Nawet nie próbowałem. Majka mówi, że wychodzą jej zęby, a to że Paprotka ma już prawie pełną gablotę i nigdy z tego powodu nawet nie zakwiliła – nic nie znaczy. Mam nadzieję, że to wychodzenie zębów zakończy się po jednej nocy. W tej chwili jest cisza.

Czym więc zauroczyła również mnie Stokrotka? Mam pewną teorię, która nabiera coraz realniejszych kształtów. Być może już do tego wątku kiedyś nawiązywałem, ponieważ więzi są czymś, co w pewien sposób mnie fascynuje. Jednak nie próbuję zgłębiać ich tajemnic poprzez zapoznawanie się z literaturą. W tym względzie zatrzymałem się na podstawach i Bowlby w zupełności mi wystarczy. Staram się jednak być wnikliwym obserwatorem. Dużo przyjemniej jest samemu odkrywać nawet to, co już dawno zostało odkryte.

Stokrotka od kilku miesięcy spędza noce razem ze mną. Chociaż wszystko rozpoczyna się od kąpieli, którą dziewczynka bardzo lubi. Nie sposób pominąć tego elementu, nawet jeżeli czasami zdarza nam się skądś wrócić nieco później. Trudno też zastąpić mnie w roli kąpiącego. Myślę, że chodzi o powtarzalność, a nawet kolejność wykonywania pewnych czynności. Dlatego Majka unika kąpieli jak ognia. Ale ja to doskonale rozumiem, bo ją trudno podmienić jako czytającego bajki przed kolacją.

Łóżeczko Stokrotki przylega do mojego łóżka, a dwa wystawione szczebelki pozwalają podać sobie ręce. Dziewczynka na ogół budzi mnie raz w ciągu nocy. Gdy wychodzę zrobić jej mleko, to się uspokaja... cierpliwie czeka. Czasami jednak budzi się bezdźwięcznie i sprawdza czy jestem. Przez kilka minut wpatruje się we mnie i ponownie zasypia. Na wszelki wypadek udaję, że śpię. Nad ranem domaga się zainteresowania sobą. Jednak wystarczy jej gdy wezmę ją do swojego łóżka razem z kilkoma ulubionymi zabawkami. Nie muszę nic do niej mówić. Nawet mogę się jeszcze chwilę zdrzemnąć.
Czy to jest przepis na nawiązanie silnych więzi? Paprotka nie jest tak bardzo do mnie przywiązana, chociaż też się lubimy. Jednak gdy znikam z jej pola widzenia to nic się nie dzieje. Stokrotka w takiej sytuacji natychmiast mnie woła swoim „e,e,e,e”.

Pytanie o to, do jakiej rodziny może trafić Stokrotka jest tak szerokie, że nawet trudno cokolwiek przewidywać. Pewne jest to, że dziewczynka nie będzie na zawsze mieszkać z nami. Prawie pewne, że nie zamieszka ze swoją mamą.

Mama Stokrotki jest osobą bardzo tajemniczą. Kilka razy próbowała zasugerować Majce, że być może wie więcej, niż ona myśli... że może czyta tego bloga.

Ale dlaczego jej prawnik jeszcze tego nie wykorzystał? Być może za bardzo anonimizuję całą sytuację, a może jest to jego as w rękawie... chociaż nie wiem w jakim celu i w jakiej sytuacji mógłby tę wiedzę wykorzystać.

Niech będzie... powiem „sprawdzam”. Poniższa wiadomość (przesłana przez mamę Stokrotki) jest znana tylko jej i nam. Nietrudno będzie udowodnić, że ona, to rzeczywiście ona. 


Zapewne coś to oznacza

Mama dziewczynki nie raz twierdziła, że znalazła się w sytuacji, w której wszystko jest już ustalone za jej plecami przez niezdefiniowanych „onych”. Uważa, że istnieją rodzice adopcyjni Stokrotki, którzy nie tylko czekają na decyzję sądu, ale nawet spotykają się z jej córką.

Ciekawe jest to, że nie tylko ona tak myśli. Bardzo podobne opinie wyrażają różne osoby, które spotykamy na swojej drodze... ludzie, którzy są jakby z zewnątrz tego systemu. I wcale nie chodzi tylko o Stokrotkę. Wielu osobom się wydaje, że dziecko już w momencie umieszczenia w naszej rodzinie ma dobieranych rodziców adopcyjnych, którzy podejmą się opieki nad nim w przypadku odebrania praw rodzicielskich jego rodzicom biologicznym.
Tak oczywiście nie jest. Byłoby to nieludzkie w odniesieniu do tych rodziców.

Ale jakieś ziarno prawdy w takich rozmyślaniach można znaleźć. Pod koniec lata Stokrotka spędziła nieco ponad tydzień w rodzinie Marlenki. Była tam razem z Bliźniakami. Ponieważ Marlenka ma szerokie grono znajomych, to nietrudno było o rodzinę (akurat trafiło na sąsiadów), która zafascynowała się Stokrotką. Dziewczynka była zapalnikiem do poznania tematu pieczy zastępczej. Szybko przyszła decyzja o zapisaniu się na jesienne szkolenie na rodziców zastępczych i pozostanie naszą tak zwaną rodziną zaprzyjaźnioną... rodziną która nie istnieje w sensie prawnym. Stokrotka spędza w jej domu przynajmniej trzy dni w miesiącu. Staje się dla niej coraz ważniejsza. W rodzinie jest też dwójka rodzeństwa, dla której Stokrotka jest coraz bliższa. To trwa już prawie pół roku.

Często się zastanawiam, czy powinniśmy do takich sytuacji dopuszczać. Czy nie patrzę tylko i wyłącznie przez pryzmat dobra dziecka, które z nami mieszka.

Jeżeli sąd stwierdzi, że nie widzi powodu do odebrania praw rodzicielskich mamie Stokrotki i zdecyduje o umieszczeniu jej w rodzinie zastępczej, to dla naszej dziewczynki będzie to idealne rozwiązanie. Brak ukończonego szkolenia i kwalifikacji na rodzica zastępczego nie będzie problemem. Sąd tylko zobowiąże rodziców do dopełnienia wszelkich procedur.

A co, jeżeli prawa rodzicielskie zostaną odebrane? Żegnaj rodzino zaprzyjaźniona.

Majka mi dzisiaj powiedziała, że jestem mało empatyczny, usłyszawszy „gdybyś tak łapami nie machała, to...”. Może tak, choć łapki i rączki zostawiam na zupełnie inne stany swoich emocji. Może tak, ponieważ nie za bardzo przejmuję się osobami dorosłymi. One jakby wiedzą na co się piszą. Ale co z ich dziećmi? Jak to wpłynie na ich psychikę?

O pozostanie rodziną zastępczą dla Stokrotki stara się także jej babcia.

Pragnie tego, czy chce sprostać żądaniom swojej córki adopcyjnej? Chce coś naprawić, a może jeszcze coś utrzymać przez jakiś czas?
Czy zlecone przez sędzinę badanie przez biegłych psychologów na to odpowie?
Czy istniejąca w tle pomoc społeczna, niebieska karta, wniosek o ubezwłasnowolnienie, będą miały jakikolwiek wpływ na podjętą decyzję sądu?
Czy ja coś mogę zrobić?

Czasami w chwilach słabości dochodzę do wniosku, że powinienem sobie odpuścić jakiekolwiek zaangażowanie w najbliższą przyszłość Stokrotki. Nie wiem co będzie dla niej najlepsze. Miotam się pomiędzy rozmaitymi światopoglądami, teoriami, koncepcjami.

Mama Stokrotki jest teraz niemal idealna... rozumiejąca, kochająca. Znajduje się w apogeum sinusoidy, realizuje program swojego prawnika, czy może pewne sprawy zaczyna rozumieć? Kiedyś powiedziała do Majki: „Pani próbuje mi powiedzieć, że Stokrotka nie wie, że ja jestem dla niej najważniejszą osobą?”."Tak, właśnie to próbuję pani powiedzieć" - odpowiedziała Majka. Teraz już chyba to rozumie.

W zasadzie powinienem kibicować babci. Stokrotka miałaby dobrą opiekę i jednocześnie wzrastałaby w otoczeniu swojej rodziny. Nigdy nie pojawiłoby się pytanie „kim jest moja mama?” I pewnie tak by było (z moim kibicowaniem) gdyby nie wątpliwości babci, do których nigdy nie przyzna się przed sądem, czy biegłymi. Lęk przed potrójnym obciążeniem Stokrotki jest ogromny. Czy może on w jakiś sposób determinować proces wychowania dziewczynki?

Mama Stokrotki twierdzi, że dopiero w szpitalu psychiatrycznym (do którego zgłosiła się na własną prośbę) zrobili z niej wariatkę. Może jej mama biologiczna popełniła ten sam błąd. A tata Stokrotki? Może tylko pracował w tym szpitalu jako hydraulik, lekarz, albo też sam się tam zgłosił bo potrzebował L4.

Sąsiadka Marlenki nie ma takich obaw. Może dlatego, że nie ma takich doświadczeń jak babcia Stokrotki.

No to jeszcze dołączę opis Stokrotki sprzed prawie dwóch miesięcy. Wiele rzeczy jest już nieaktualnych. Między innymi poprosiliśmy jednak Nataszę (naszą zaprzyjaźnioną rehabilitantkę), aby fizycznie pojawiła się w naszym domu i swoim fachowym okiem spojrzała na nasze dzieci. Telefony do znanych nam poradni rehabilitacyjnych cały czas są głuche... a dokładniej, nikt nie odbiera. Natasza zaproponowała nam przyjazdy swojej studentki. Jak to się wszystko powtarza – kiedyś Natasza była taką studentką.

Stokrotce właściwie nic nie dolega z medycznego punktu widzenia. Nawet ma prawidłowe odruchy, które już dawno powinna wykorzystać do raczkowania, czy siadania. Może zwyczajnie nie czuje takiej potrzeby. Dziewczynka bardzo przypomina Gacka, który kilka lat temu też tylko siedział. Wówczas uważałem, że była to wina jego mamy, która zapewne sadzała go na podłodze, obstawiała poduszkami i miała święty spokój. Jednak w przyszłości muszę być bardziej rozważny przy formułowaniu tego typu tez.


Stokrotka – 10 miesięcy

Ocena na podstawie obserwacji opiekunów.

Sytuacja zdrowotna

Stokrotka w zasadzie nie choruje, ale czasami zdarza się, że pojawi się drobny katar, czy też niewielki kaszel. Dwa tygodnie temu umówiliśmy się do lekarza pediatry, aby nadrobić dwa brakujące szczepienia. Niestety tego dnia, od samego rana Stokrotka zaczęła kichać, pokaszliwać, a smarki wylatywały niemal przez cały czas. Wprawdzie osłuchowo wszystko było w porządku, to jednak lekarka stwierdziła, że ponieważ jest to nowa infekcja, to szczepienie sobie odpuścimy.

Jednak dobrze ją przebadała i obejrzała od strony ruchowej. Od jakiegoś czasu zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie powinniśmy zacząć z nią uczęszczać na zajęcia z terapii ruchowej, gdyż wydawało nam się, że nieco odbiega od normy w stosunku do rówieśników. Okazało się, że póki co, nie ma jeszcze żadnych powodów do zmartwień, a nasze obawy wynikają z porównywania Stokrotki do dziewczynki, która również z nami mieszka i jest tylko niecałe trzy tygodnie starsza. Tyle tylko, że to ta druga dość znacznie wychodzi przed szereg.

Funkcjonowanie dziecka w domu

  • Rozwojem fizycznym Stokrotki za bardzo pochwalić się nie możemy. Dziewczynka niechętnie przewraca się z brzucha na plecy i odwrotnie. Nie raczkuje i nie potrafi sama usiąść. Staramy się ją motywować na tyle, na ile pozwala nam na to nasza wiedza terapeutyczna (konsultowana na czacie wideo z zaprzyjaźnioną rehabilitantką). Niestety Stokrotka nie jest skora do współpracy.

  • Od czasu, gdy poznała dobrodziejstwa związane z siedzeniem (a było to mniej więcej miesiąc temu), to w tej pozycji chciałaby spędzać każdą chwilę, w której nie śpi. Przy próbie dotarcia do jakiejś zabawki, udaje jej się trochę przemieścić. Jest to jednak bardzo powolne, ponieważ w stosunku do innych znanych nam dzieci, stosuje dziwną technikę, polegającą na poruszaniu górną częścią ciała w przód i w tył, które to zachowanie kojarzy nam się z „chorobą sierocą”... ale oczywiście nie o to chodzi.

  • Wszystko to, dziewczynka nadrabia rozwojem psychicznym. Zaczyna myśleć dedukcyjnie, a jej działania są coraz bardziej celowe – na przykład gdy pociąga za koc, na którym leży jakaś zabawka.

  • Posługuje się tak zwanym chwytem pęsetowym (używając kciuka i palca wskazującego), co umożliwia jej podnoszenie nawet małych okruszków.

  • Uwielbia zabawki wydające rozmaite dźwięki. Bardzo szybko uczy się, gdzie trzeba nacisnąć, aby pojawił się głos, albo zapaliło jakieś światełko. Potrafi trzymać zabawki w dwóch rączkach, wkładać je i wykładać z pojemnika.

  • Zaczyna mieć świadomość swojego ciała. Intensywnie okazuje uczucia swoim opiekunom, przytulając się, chwytając za rękę, czy gładząc po twarzy.

  • Jest bardzo związana ze mną, czyli ojcem zastępczym. Upatruję ten stan rzeczy w fakcie spania w nocy w jednym pokoju. Jej łóżeczko jest tuż obok mojego łóżka, i to na mnie może liczyć, gdy ma ochotę na mleko, albo zagubił się jej smoczek. Bywają sytuacje, gdy budzę się w środku nocy i widzę dwoje wpatrzonych we mnie oczu. Dziewczynka nie płacze i chyba wystarcza jej sama moja obecność.

  • Stokrotka jest w okresie lęku separacyjnego. Nie za bardzo lubi obcych, a jeżeli chodzi o mężczyzn, to w bezpośredniej bliskości toleruje tylko mnie i jeszcze jednego, który spędza z nią całkiem sporo czasu. W okresie kiedy Stokrotka przebywała dwa razy po tygodniu w rodzinie wakacyjnej (gdy my mieliśmy urlop), pojawiła się pewna rodzina. Pomagała tej pierwszej, zabierając na kilka godzin do siebie jakieś dziecko, albo wychodząc z którymś na spacer. Gdy dzieci wróciły do nas, to stała się ona pewnego rodzaju rodziną zaprzyjaźnioną, która na zasadzie wolontariatu, często do nas przyjeżdża i bawi się z dziećmi. Stokrotka jest ich ulubienicą, więc może stąd ta dość ciekawa i niezwykła więź... chociaż na tę chwilę to chyba tylko przyjaźń.

  • Dziewczynka bardzo lubi słuchać muzyki, chociaż jeszcze bardziej (niestety) programów w telewizji. I jest jej wszystko jedno, czy jest to TVP, TVN, czy inny kanał z bajkami. Staramy się nie włączać zbyt często telewizji, ale wykorzystujemy to zainteresowanie Stokrotki przy naszej porannej kawie. Jednak w tym czasie kształci się tylko w dziedzinie gospodarki i polityki.

  • Stokrotka reaguje na swoje imię, jak również niektóre słowa częściej wypowiadane w jej obecności np. idziemy na spacer, idziemy spać. Wymawia parę sylab, ale mistrzem konwersacji nie jest.

  • Z zachowań wyuczonych poprzez powtarzanie, potrafi się przywitać, zrobić pa-pa (chociaż przypomina to wkręcanie żaróweczki) i jak bardzo chce, to brawo-brawo.

  • Jest dzieckiem filigranowym. I chociaż waży w dolnej granicy normy dla swojego wieku (8 kg), to wcale nie wygląda na dziecko wychudzone. Jest śliczna, chociaż być może uroku dodaje jej to, że jest kompletnie łysa. Trochę przypomina Zgredka z kultowej baśni. Ale to też nie zaniepokoiło lekarki... leku na porost włosów nie przepisała.

  • Jej główne menu opiera się na mleku modyfikowanym (Bebiko), chociaż dostaje również obiadki, deserki mleczne z jogurtem, deserki owocowe. Z twardych rzeczy, jej jedyne dwa zęby pozwalają tylko na zjedzenie biszkopta, albo jakiegoś herbatniczka zbożowego. Niestety powinniśmy podawać jej zupki i dania z kawałkami wymagającymi gryzienia, gdyż to stymuluje mięśnie twarzy i przekłada się na rozwój mowy. Tyle tylko, że jak znajdzie choćby kawałek ryżu, albo marchewki, albo czegokolwiek większego od ziarna maku, to natychmiast grymasi, krzywi się, krztusi i wypluwa. Chociaż być może akurat ta reakcja, mięśnie twarzy rozwija.

  • Śpi bardzo ładnie. Około dwunastu godzin w nocy z jedną przerwą na mleko. W ciągu dnia jej przedpołudniowa drzemka zaczyna się o jedenastej. Czasami trwa nawet cztery godziny, a jeżeli tylko dwie, to konieczna jest poprawka około szesnastej.

Kontakty z rodzicami biologicznymi

W ciągu ostatnich dwóch miesięcy miały miejsce tylko trzy spotkania na placu zabaw, na które pani Anna (mama Stokrotki) przyjeżdżała w towarzystwie swojej mamy, albo mamy i taty. Wcześniej odbywały się one raz w tygodniu, chociaż też nie było ich zbyt wiele. Jednak przy zaostrzonych rygorach związanych z pandemią, postanowiliśmy te kontakty nieco skrócić i zmniejszyć ich częstotliwość (a w pewnym momencie zawiesić je czasowo do końca listopada).
Początkowo pani Anna przyjęła to ze zrozumieniem.
Wszystko zmieniło się kilka dni później, gdy mama Stokrotki jakby zapomniała o ustaleniach, znowu domagając się spotkań.
W mojej ocenie pani Anna zupełnie nie rozumie zaistniałej sytuacji, a cała jej działalność opiera się na egoistycznej potrzebie zaspokojenia swoich potrzeb. Trudno bowiem zakładać, że dziewięciomiesięczna Stokrotka traktuje ją jak swoją mamę, a dwugodzinne spotkania sprawiają, że między mamą, a dziewczynką nawiązują się jakiekolwiek więzi. Tego stanu rzeczy nie zmieniłoby nawet zwiększenie częstotliwości spotkań, czy wydłużenie czasu ich trwania. Dla tak małego dziecka ważna jest ta osoba, która jest przy nim cały czas. Ta, którą widzi gdy idzie spać, i ta którą widzi gdy się przebudzi. Ta, która karmi, kąpie i czuwa nad bezpiecznym snem.
A nie ta, która je budzi, bo przyjechało na spotkanie z mamą i nie czas na spanie. Nie ta, która w czasach epidemii nie potrafi zachować bezpiecznego dystansu. Nie ta, która ściąga maseczkę. Nie ta, która całuje przez maseczkę, na której są miliony bakterii i wirusów przytarganych nie wiadomo skąd.
Pani Anna zupełnie nie przestrzega ustalonych zasad. Jej dniem, w którym otrzymuje zdjęcia i informacje dotyczące Stokrotki jest wtorek. Niemal codziennie wypisuje rozmaite treści, w których czegoś żąda, domaga się przeprosin i delikatnie mówiąc jest niegrzeczna. Wysyłane przez nią co jakiś czas znaki zapytania, sformułowania typu „halo”, „a zdj.” w zasadzie można już traktować jako nękanie. Chociaż po ostatniej rozprawie nieco się to poprawiło.
Mama Stokrotki nie rozumie, że jesteśmy rodziną. Nie rozumie, że mamy pod opieką również noworodka, o którego musimy szczególnie dbać. Nie rozumie, że nie po to czasowo zrezygnowaliśmy z posyłania starszych dzieci do przedszkola, aby narażać się na kontakty z osobą, która przejechała przez pół miasta w środkach komunikacji miejskiej, a potem zaczęła tulić i całować swoją córkę.
Nie jesteśmy w stanie zapewnić pomieszczenia zamkniętego z przegrodą z pleksiglasu, a mama dziewczynki ma nawet problemy z zachowaniem dystansu w terenie otwartym. Ostatnio przywróciliśmy możliwość spotkań raz w tygodniu, licząc na zrozumienie ze strony pani Anny i przestrzeganie ustalonych procedur. Liczymy również, że poprawią się nasze relacje (rodzina biologiczna, a zastępcza), gdyż rozmaite insynuacje, a nawet teorie spiskowe, zdecydowanie im nie służą. Mama dziewczynki uważa, że Stokrotka ma już przygotowanych rodziców adopcyjnych, co zapewne oznacza, że w zmowie są sędziowie, pracownicy ośrodków adopcyjnych, pracownicy organizatora pieczy zastępczej, psycholodzy i oczywiście my... rodzice zastępczy. Pewnie tylko niewiedza, nie doprowadziła jej do stwierdzenia, że to my chcemy Stokrotkę adoptować.
Staramy się wyciągać do pani Anny swoją dłoń. Przykładem może być sytuacja sprzed dwóch miesięcy, gdy mama zadzwoniła, że nie zdąży dojechać na spotkanie. Zostało ono przesunięte o dwie godziny. Biorąc pod uwagę, że bierze w nim udział również osoba z PCPR-u, oraz że mamy pod opieką jeszcze czwórkę innych dzieci zastępczych (którym na czas spotkania trzeba zapewnić opiekę), to takie niewinnie wyglądające przesunięcie o dwie godziny, jest sporym wyzwaniem logistycznym.
Albo sytuacja, gdy dziewczynka zagorączkowała i już powiadomiliśmy mamę, że z jutrzejszego spotkania nic nie wyjdzie. Jednak rano temperatura minęła. Mogliśmy przecież nie dzwonić, skoro mama już wiedziała, że Stokrotka jest chora. A jednak spotkanie się odbyło.
Zdaję sobie sprawę z tego, że pani Anna pewnie wolałaby, aby jej dziecko przebywało w domu dziecka. Mogłaby je częściej odwiedzać. Każdego dnia ktoś odebrałby telefon i opowiedział o dziewczynce. Dla pani Anny, teoria więzi jest tylko teorią... do tego nieznaną. Świadczy też o tym zdanie, w którym podważa zasadność umieszczenia dziewczynki w naszej rodzinie... bo przecież w szpitalu mogła pozostać nawet 90 dni. Nie jest ważne to, że w tej kwestii zupełnie mija się z prawdą, ale to że nie ma pojęcia jak ważna jest rola opiekuna podstawowego i jak bardzo poranione emocjonalnie może być niemowlę, które pierwsze trzy miesiące swojego życia spędzi samo w szpitalu.
Trudno jest z tą dziewczyną rozmawiać. Ciekawy jest na przykład fragment jej wypowiedzi, w którym stwierdza, że nie mamy pisać tylko tyle, że ze Stokrotką jest wszystko dobrze, bo gdyby było wszystko dobrze, to mieszkałaby ze swoją mamą. Zupełnie nie przemawia do mnie jej przekaz. Ona naprawdę nie rozumie, że tu chodzi o nią, że to z nią nie jest wszystko dobrze.
Jeżeli pani Anna będzie zadawała merytoryczne pytania, to będziemy na nie odpowiadać. Na pytanie „i co u Stokrotki?” odpowiadamy „dobrze”. Informujemy ją o sprawach ważnych np. przeziębienie, choroba, pierwszy ząbek. Zapewne dowie się od nas, gdy dziewczynka zacznie raczkować, siadać, zrobi pierwszy krok. Nie zamierzamy codziennie opisywać jej ile razy spała, jak długo, ile mleka wypiła, czy była uśmiechnięta, a może marudna.
Pani Anna rzadko pyta o konkretne rzeczy dotyczące rozwoju jej córki. Raczej skupia się na podważaniu zasadności tego, że dziecko zostało umieszczone w naszej rodzinie. Szuka dziury w całym, zadając na przykład pytanie, z jakimi obcymi osobami spotyka się Stokrotka?
Jakie to ma znaczenie?
Mama Stokrotki nie jest wyjątkiem wśród innych mam biologicznych, których dzieci mieszkały w naszej rodzinie. One wszystkie uważają, że między matką a dzieckiem jest jakaś niewidzialna nić porozumienia, która sprawia że na spotkaniu dziecko wie, że to jego mama, a mama wie co dla tego dziecka jest najlepsze i zna je dużo lepiej, niż rodzina w której mieszka ono od urodzenia.
Przykład? Pani Anna domaga się zdjęcia zrobionego teraz (bo to przesłane jej sprzed czterech dni uznaje za archiwalne). Nie ma dla niej znaczenia, że dziewczynka właśnie śpi i wejście do pokoju może ten sen przerwać. Ona doskonale wie, że się nie obudzi, bo w wózku na spacerze śpi jak zabita. Ona zna ją lepiej.
Rozmowy (głównie w formie pisanej) z panią Anną wyglądają bardzo różnie. Najczęściej nie są one przyjemne, wielokrotnie bardzo dziwne. Często przez cały dzień wylewa swoje żale. Czasami posługuje się jakimś szyfrem. Często domaga się czegoś, co zostało już uzgodnione w zupełnie innej formie.
Ale są też rozmowy krótkie i konkretne. Wprawdzie mama dziewczynki wciąż pyta o to samo, jak choćby o szczepienia, o ilość zębów, o to jakie pije mleko i jakie pokarmy lubi – to jednak są to pytania, do których można się jakoś odnieść i coś odpisać.
Pani Anna już wiele razy podkreślała, że Stokrotka ma też ojca. Zapewne ma rację. Tyle tylko, że bycie ojcem to nie tylko przywileje, ale również (a może przede wszystkim obowiązki). Ojciec Stokrotki nie zaopiekował się mamą przed porodem, nie był z nią w jego trakcie, nie zainteresował się swoim dzieckiem, gdy zostawało one umieszczane w naszej rodzinie. Na dobrą sprawę, to oficjalnie nie wiemy kim on jest, i gdzie przebywa.
W chwili obecnej mamy piątkę dzieci, a przez krótki okres mieliśmy siódemkę. Wszystkie inne mamy biologiczne doskonale rozumiały, że czasowe zaprzestanie bezpośrednich kontaktów, ma na względzie dobro ich dzieci i wszystkich innych przebywających w naszej rodzinie. Rozumiały, że gdy my (rodzice zastępczy) wylądujemy w szpitalu, to ich dzieci zostaną bez opieki i będą się tułać nie wiadomo po jakich rodzinach, czy placówkach.

Dla pani Anny liczy się tylko jej dobro. Ona ma prawo, więc żąda.