Mam wrażenie, że im jestem starszy, tym czas pędzi coraz szybciej.
Jeszcze tylko kilkanaście dni (może ciut więcej) i będziemy
wyprawiać roczek Stokrotce. A początkowo wydawało się, że
wszystko może się zakończyć po kilku miesiącach.
W tej
chwili sprawa stała się już tak skomplikowana, że wszystko może
się wydarzyć. Trudno przewidzieć nie tylko decyzję sądu, ale
również czas, w którym zechce ją podjąć.
Stokrotka
jest dziewczynką, która potrafi ująć za serce każdego. Właściwie
nie wiem dlaczego, ponieważ oceniając ją w swojej kategorii
wiekowej, i porównując choćby do Paprotki czy Calineczki (nie
wspominając o weteranach typu Plotka, albo Smerfetka), wypada
zdecydowanie blado. Jest trudna do ogarnięcia... a jednak potrafi
unieść, zawładnąć uczuciami. Wczorajszej nocy prawie nie
zmrużyłem oka. Stokrotka odzywała się co kilkanaście minut. Gdy
już zaczynałem odpływać w błogą nicość, wyrywało mnie z niej
„e,e,e,e”. Dziewczynka właściwie niczego ode mnie nie chciała.
Na proponowane mleko zaciskała wszystkie trzy zęby i wykrzywiała
głowę, a smoczek już sama potrafi odnaleźć, więc jego podanie
zupełnie jej nie satysfakcjonowało. Patrzyła na mnie i tego samego
wymagała ode mnie. Czegoś chciała. Nie potrzebowała pogłaskania.
Nie potrzebowała podania ręki. Nieee... na nocne oberki jest już
za stara. Nawet nie próbowałem. Majka mówi, że wychodzą jej
zęby, a to że Paprotka ma już prawie pełną gablotę i nigdy z
tego powodu nawet nie zakwiliła – nic nie znaczy. Mam nadzieję,
że to wychodzenie zębów zakończy się po jednej nocy. W tej
chwili jest cisza.
Czym
więc zauroczyła również mnie Stokrotka? Mam pewną teorię, która
nabiera coraz realniejszych kształtów. Być może już do tego
wątku kiedyś nawiązywałem, ponieważ więzi są czymś, co w
pewien sposób mnie fascynuje. Jednak nie próbuję zgłębiać ich
tajemnic poprzez zapoznawanie się z literaturą. W tym względzie
zatrzymałem się na podstawach i Bowlby w zupełności mi wystarczy.
Staram się jednak być wnikliwym obserwatorem. Dużo przyjemniej
jest samemu odkrywać nawet to, co już dawno zostało odkryte.
Stokrotka
od kilku miesięcy spędza noce razem ze mną. Chociaż wszystko
rozpoczyna się od kąpieli, którą dziewczynka bardzo lubi. Nie
sposób pominąć tego elementu, nawet jeżeli czasami zdarza nam się
skądś wrócić nieco później. Trudno też zastąpić mnie w roli
kąpiącego. Myślę, że chodzi o powtarzalność, a nawet kolejność
wykonywania pewnych czynności. Dlatego Majka unika kąpieli jak
ognia. Ale ja to doskonale rozumiem, bo ją trudno podmienić jako
czytającego bajki przed kolacją.
Łóżeczko
Stokrotki przylega do mojego łóżka, a dwa wystawione szczebelki
pozwalają podać sobie ręce. Dziewczynka na ogół budzi mnie raz w
ciągu nocy. Gdy wychodzę zrobić jej mleko, to się uspokaja...
cierpliwie czeka. Czasami jednak budzi się bezdźwięcznie i
sprawdza czy jestem. Przez kilka minut wpatruje się we mnie i
ponownie zasypia. Na wszelki wypadek udaję, że śpię. Nad ranem
domaga się zainteresowania sobą. Jednak wystarczy jej gdy wezmę ją
do swojego łóżka razem z kilkoma ulubionymi zabawkami. Nie muszę
nic do niej mówić. Nawet mogę się jeszcze chwilę zdrzemnąć.
Czy to
jest przepis na nawiązanie silnych więzi? Paprotka nie jest tak
bardzo do mnie przywiązana, chociaż też się lubimy. Jednak gdy
znikam z jej pola widzenia to nic się nie dzieje. Stokrotka w takiej
sytuacji natychmiast mnie woła swoim „e,e,e,e”.
Pytanie
o to, do jakiej rodziny może trafić Stokrotka jest tak szerokie, że
nawet trudno cokolwiek przewidywać. Pewne jest to, że dziewczynka
nie będzie na zawsze mieszkać z nami. Prawie pewne, że nie
zamieszka ze swoją mamą.
Mama
Stokrotki jest osobą bardzo tajemniczą. Kilka razy próbowała
zasugerować Majce, że być może wie więcej, niż ona myśli... że
może czyta tego bloga.
Ale
dlaczego jej prawnik jeszcze tego nie wykorzystał? Być może za
bardzo anonimizuję całą sytuację, a może jest to jego as w
rękawie... chociaż nie wiem w jakim celu i w jakiej sytuacji mógłby
tę wiedzę wykorzystać.
Niech będzie... powiem „sprawdzam”. Poniższa wiadomość
(przesłana przez mamę Stokrotki) jest znana tylko jej i nam.
Nietrudno będzie udowodnić, że ona, to rzeczywiście ona.
|
Zapewne coś to oznacza |
Mama
dziewczynki nie raz twierdziła, że znalazła się w sytuacji, w
której wszystko jest już ustalone za jej plecami przez
niezdefiniowanych „onych”. Uważa, że istnieją rodzice
adopcyjni Stokrotki, którzy nie tylko czekają na decyzję sądu,
ale nawet spotykają się z jej córką.
Ciekawe
jest to, że nie tylko ona tak myśli. Bardzo podobne opinie wyrażają
różne osoby, które spotykamy na swojej drodze... ludzie, którzy
są jakby z zewnątrz tego systemu. I wcale nie chodzi tylko o
Stokrotkę. Wielu osobom się wydaje, że dziecko już w momencie
umieszczenia w naszej rodzinie ma dobieranych rodziców adopcyjnych,
którzy podejmą się opieki nad nim w przypadku odebrania praw
rodzicielskich jego rodzicom biologicznym.
Tak
oczywiście nie jest. Byłoby to nieludzkie w odniesieniu do tych
rodziców.
Ale
jakieś ziarno prawdy w takich rozmyślaniach można znaleźć. Pod
koniec lata Stokrotka spędziła nieco ponad tydzień w rodzinie
Marlenki. Była tam razem z Bliźniakami. Ponieważ Marlenka ma
szerokie grono znajomych, to nietrudno było o rodzinę (akurat trafiło na sąsiadów), która
zafascynowała się Stokrotką. Dziewczynka była zapalnikiem do
poznania tematu pieczy zastępczej. Szybko przyszła decyzja o
zapisaniu się na jesienne szkolenie na rodziców zastępczych i
pozostanie naszą tak zwaną rodziną zaprzyjaźnioną... rodziną
która nie istnieje w sensie prawnym. Stokrotka spędza w jej domu
przynajmniej trzy dni w miesiącu. Staje się dla niej coraz
ważniejsza. W rodzinie jest też dwójka rodzeństwa, dla której
Stokrotka jest coraz bliższa. To trwa już prawie pół roku.
Często
się zastanawiam, czy powinniśmy do takich sytuacji dopuszczać. Czy
nie patrzę tylko i wyłącznie przez pryzmat dobra dziecka, które z
nami mieszka.
Jeżeli
sąd stwierdzi, że nie widzi powodu do odebrania praw rodzicielskich
mamie Stokrotki i zdecyduje o umieszczeniu jej w rodzinie zastępczej,
to dla naszej dziewczynki będzie to idealne rozwiązanie. Brak
ukończonego szkolenia i kwalifikacji na rodzica zastępczego nie
będzie problemem. Sąd tylko zobowiąże rodziców do dopełnienia
wszelkich procedur.
A co,
jeżeli prawa rodzicielskie zostaną odebrane? Żegnaj rodzino
zaprzyjaźniona.
Majka mi
dzisiaj powiedziała, że jestem mało empatyczny, usłyszawszy
„gdybyś tak łapami nie machała, to...”. Może tak, choć łapki i
rączki zostawiam na zupełnie inne stany swoich emocji. Może tak,
ponieważ nie za bardzo przejmuję się osobami dorosłymi. One jakby
wiedzą na co się piszą. Ale co z ich dziećmi? Jak to wpłynie na
ich psychikę?
O
pozostanie rodziną zastępczą dla Stokrotki stara się także jej
babcia.
Pragnie
tego, czy chce sprostać żądaniom swojej córki adopcyjnej? Chce
coś naprawić, a może jeszcze coś utrzymać przez jakiś czas?
Czy
zlecone przez sędzinę badanie przez biegłych psychologów na to
odpowie?
Czy
istniejąca w tle pomoc społeczna, niebieska karta, wniosek o
ubezwłasnowolnienie, będą miały jakikolwiek wpływ na podjętą
decyzję sądu?
Czy ja
coś mogę zrobić?
Czasami
w chwilach słabości dochodzę do wniosku, że powinienem sobie
odpuścić jakiekolwiek zaangażowanie w najbliższą przyszłość
Stokrotki. Nie wiem co będzie dla niej najlepsze. Miotam się
pomiędzy rozmaitymi światopoglądami, teoriami, koncepcjami.
Mama
Stokrotki jest teraz niemal idealna... rozumiejąca, kochająca.
Znajduje się w apogeum sinusoidy, realizuje program swojego
prawnika, czy może pewne sprawy zaczyna rozumieć? Kiedyś
powiedziała do Majki: „Pani próbuje mi powiedzieć, że Stokrotka
nie wie, że ja jestem dla niej najważniejszą osobą?”."Tak, właśnie to próbuję pani powiedzieć" - odpowiedziała Majka. Teraz już
chyba to rozumie.
W
zasadzie powinienem kibicować babci. Stokrotka miałaby dobrą
opiekę i jednocześnie wzrastałaby w otoczeniu swojej rodziny.
Nigdy nie pojawiłoby się pytanie „kim jest moja mama?” I pewnie
tak by było (z moim kibicowaniem) gdyby nie wątpliwości babci, do
których nigdy nie przyzna się przed sądem, czy biegłymi. Lęk przed potrójnym
obciążeniem Stokrotki jest ogromny. Czy może on w jakiś sposób
determinować proces wychowania dziewczynki?
Mama
Stokrotki twierdzi, że dopiero w szpitalu psychiatrycznym (do
którego zgłosiła się na własną prośbę) zrobili z niej
wariatkę. Może jej mama biologiczna popełniła ten sam błąd. A
tata Stokrotki? Może tylko pracował w tym szpitalu jako hydraulik,
lekarz, albo też sam się tam zgłosił bo potrzebował L4.
Sąsiadka
Marlenki nie ma takich obaw. Może dlatego, że nie ma takich
doświadczeń jak babcia Stokrotki.
No to
jeszcze dołączę opis Stokrotki sprzed prawie dwóch miesięcy. Wiele rzeczy
jest już nieaktualnych. Między innymi poprosiliśmy jednak Nataszę
(naszą zaprzyjaźnioną rehabilitantkę), aby fizycznie pojawiła
się w naszym domu i swoim fachowym okiem spojrzała na nasze dzieci.
Telefony do znanych nam poradni rehabilitacyjnych cały czas są
głuche... a dokładniej, nikt nie odbiera. Natasza zaproponowała
nam przyjazdy swojej studentki. Jak to się wszystko powtarza –
kiedyś Natasza była taką studentką.
Stokrotce
właściwie nic nie dolega z medycznego punktu widzenia. Nawet ma
prawidłowe odruchy, które już dawno powinna wykorzystać do
raczkowania, czy siadania. Może zwyczajnie nie czuje takiej
potrzeby. Dziewczynka bardzo przypomina Gacka, który kilka lat temu
też tylko siedział. Wówczas uważałem, że była to wina jego
mamy, która zapewne sadzała go na podłodze, obstawiała poduszkami
i miała święty spokój. Jednak w przyszłości muszę być
bardziej rozważny przy formułowaniu tego typu tez.
Stokrotka
– 10 miesięcy
Ocena
na podstawie obserwacji opiekunów.
Sytuacja
zdrowotna
Stokrotka
w zasadzie nie choruje, ale czasami zdarza się, że pojawi się
drobny katar, czy też niewielki kaszel. Dwa tygodnie temu umówiliśmy
się do lekarza pediatry, aby nadrobić dwa brakujące szczepienia.
Niestety tego dnia, od samego rana Stokrotka zaczęła kichać,
pokaszliwać, a smarki wylatywały niemal przez cały czas. Wprawdzie
osłuchowo wszystko było w porządku, to jednak lekarka stwierdziła,
że ponieważ jest to nowa infekcja, to szczepienie sobie odpuścimy.
Jednak
dobrze ją przebadała i obejrzała od strony ruchowej. Od jakiegoś
czasu zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie powinniśmy zacząć z
nią uczęszczać na zajęcia z terapii ruchowej, gdyż wydawało nam
się, że nieco odbiega od normy w stosunku do rówieśników.
Okazało się, że póki co, nie ma jeszcze żadnych powodów do
zmartwień, a nasze obawy wynikają z porównywania Stokrotki do
dziewczynki, która również z nami mieszka i jest tylko niecałe
trzy tygodnie starsza. Tyle tylko, że to ta druga dość znacznie
wychodzi przed szereg.
Funkcjonowanie
dziecka w domu
Rozwojem
fizycznym Stokrotki za bardzo pochwalić się nie możemy.
Dziewczynka niechętnie przewraca się z brzucha na plecy i
odwrotnie. Nie raczkuje i nie potrafi sama usiąść. Staramy się
ją motywować na tyle, na ile pozwala nam na to nasza wiedza
terapeutyczna (konsultowana na czacie wideo z zaprzyjaźnioną
rehabilitantką). Niestety Stokrotka nie jest skora do współpracy.
Od
czasu, gdy poznała dobrodziejstwa związane z siedzeniem (a było
to mniej więcej miesiąc temu), to w tej pozycji chciałaby spędzać
każdą chwilę, w której nie śpi. Przy próbie dotarcia do
jakiejś zabawki, udaje jej się trochę przemieścić. Jest to
jednak bardzo powolne, ponieważ w stosunku do innych znanych nam
dzieci, stosuje dziwną technikę, polegającą na poruszaniu górną
częścią ciała w przód i w tył, które to zachowanie kojarzy
nam się z „chorobą sierocą”... ale oczywiście nie o to
chodzi.
Wszystko
to, dziewczynka nadrabia rozwojem psychicznym. Zaczyna myśleć
dedukcyjnie, a jej działania są coraz bardziej celowe – na
przykład gdy pociąga za koc, na którym leży jakaś zabawka.
Posługuje
się tak zwanym chwytem pęsetowym (używając kciuka i palca
wskazującego), co umożliwia jej podnoszenie nawet małych
okruszków.
Uwielbia
zabawki wydające rozmaite dźwięki. Bardzo szybko uczy się, gdzie
trzeba nacisnąć, aby pojawił się głos, albo zapaliło jakieś
światełko. Potrafi trzymać zabawki w dwóch rączkach, wkładać
je i wykładać z pojemnika.
Zaczyna
mieć świadomość swojego ciała. Intensywnie okazuje uczucia
swoim opiekunom, przytulając się, chwytając za rękę, czy
gładząc po twarzy.
Jest
bardzo związana ze mną, czyli ojcem zastępczym. Upatruję ten
stan rzeczy w fakcie spania w nocy w jednym pokoju. Jej łóżeczko
jest tuż obok mojego łóżka, i to na mnie może liczyć, gdy ma
ochotę na mleko, albo zagubił się jej smoczek. Bywają sytuacje,
gdy budzę się w środku nocy i widzę dwoje wpatrzonych we mnie
oczu. Dziewczynka nie płacze i chyba wystarcza jej sama moja
obecność.
Stokrotka
jest w okresie lęku separacyjnego. Nie za bardzo lubi obcych, a
jeżeli chodzi o mężczyzn, to w bezpośredniej bliskości toleruje
tylko mnie i jeszcze jednego, który spędza z nią całkiem sporo
czasu. W okresie kiedy Stokrotka przebywała dwa razy po tygodniu w
rodzinie wakacyjnej (gdy my mieliśmy urlop), pojawiła się pewna
rodzina. Pomagała tej pierwszej, zabierając na kilka godzin do
siebie jakieś dziecko, albo wychodząc z którymś na spacer. Gdy
dzieci wróciły do nas, to stała się ona pewnego rodzaju rodziną
zaprzyjaźnioną, która na zasadzie wolontariatu, często do nas
przyjeżdża i bawi się z dziećmi. Stokrotka jest ich ulubienicą,
więc może stąd ta dość ciekawa i niezwykła więź... chociaż
na tę chwilę to chyba tylko przyjaźń.
Dziewczynka
bardzo lubi słuchać muzyki, chociaż jeszcze bardziej (niestety)
programów w telewizji. I jest jej wszystko jedno, czy jest to TVP,
TVN, czy inny kanał z bajkami. Staramy się nie włączać zbyt
często telewizji, ale wykorzystujemy to zainteresowanie Stokrotki
przy naszej porannej kawie. Jednak w tym czasie kształci się tylko
w dziedzinie gospodarki i polityki.
Stokrotka
reaguje na swoje imię, jak również niektóre słowa częściej
wypowiadane w jej obecności np. idziemy na spacer, idziemy spać.
Wymawia parę sylab, ale mistrzem konwersacji nie jest.
Z
zachowań wyuczonych poprzez powtarzanie, potrafi się przywitać,
zrobić pa-pa (chociaż przypomina to wkręcanie żaróweczki) i jak
bardzo chce, to brawo-brawo.
Jest
dzieckiem filigranowym. I chociaż waży w dolnej granicy normy dla
swojego wieku (8 kg), to wcale nie wygląda na dziecko wychudzone.
Jest śliczna, chociaż być może uroku dodaje jej to, że jest
kompletnie łysa. Trochę przypomina Zgredka z kultowej baśni. Ale
to też nie zaniepokoiło lekarki... leku na porost włosów nie
przepisała.
Jej
główne menu opiera się na mleku modyfikowanym (Bebiko), chociaż
dostaje również obiadki, deserki mleczne z jogurtem, deserki
owocowe. Z twardych rzeczy, jej jedyne dwa zęby pozwalają tylko na
zjedzenie biszkopta, albo jakiegoś herbatniczka zbożowego.
Niestety powinniśmy podawać jej zupki i dania z kawałkami
wymagającymi gryzienia, gdyż to stymuluje mięśnie twarzy i
przekłada się na rozwój mowy. Tyle tylko, że jak znajdzie choćby
kawałek ryżu, albo marchewki, albo czegokolwiek większego od
ziarna maku, to natychmiast grymasi, krzywi się, krztusi i wypluwa.
Chociaż być może akurat ta reakcja, mięśnie twarzy rozwija.
Śpi
bardzo ładnie. Około dwunastu godzin w nocy z jedną przerwą na
mleko. W ciągu dnia jej przedpołudniowa drzemka zaczyna się o
jedenastej. Czasami trwa nawet cztery godziny, a jeżeli tylko dwie,
to konieczna jest poprawka około szesnastej.
Kontakty
z rodzicami biologicznymi
W
ciągu ostatnich dwóch miesięcy miały miejsce tylko trzy spotkania
na placu zabaw, na które pani Anna (mama Stokrotki) przyjeżdżała
w towarzystwie swojej mamy, albo mamy i taty. Wcześniej odbywały
się one raz w tygodniu, chociaż też nie było ich zbyt wiele.
Jednak przy zaostrzonych rygorach związanych z pandemią,
postanowiliśmy te kontakty nieco skrócić i zmniejszyć ich
częstotliwość (a w pewnym momencie zawiesić je czasowo do końca
listopada).Początkowo
pani Anna przyjęła to ze zrozumieniem.Wszystko
zmieniło się kilka dni później, gdy mama Stokrotki jakby
zapomniała o ustaleniach, znowu domagając się spotkań.W mojej ocenie pani Anna
zupełnie nie rozumie zaistniałej sytuacji, a cała jej działalność
opiera się na egoistycznej potrzebie zaspokojenia swoich potrzeb.
Trudno bowiem zakładać, że dziewięciomiesięczna Stokrotka
traktuje ją jak swoją mamę, a dwugodzinne spotkania sprawiają, że
między mamą, a dziewczynką nawiązują się jakiekolwiek więzi.
Tego stanu rzeczy nie zmieniłoby nawet zwiększenie częstotliwości
spotkań, czy wydłużenie czasu ich trwania. Dla tak małego dziecka
ważna jest ta osoba, która jest przy nim cały czas. Ta, którą
widzi gdy idzie spać, i ta którą widzi gdy się przebudzi. Ta,
która karmi, kąpie i czuwa nad bezpiecznym snem.
A nie ta, która je
budzi, bo przyjechało na spotkanie z mamą i nie czas na spanie. Nie
ta, która w czasach epidemii nie potrafi zachować bezpiecznego
dystansu. Nie ta, która ściąga maseczkę. Nie ta, która całuje
przez maseczkę, na której są miliony bakterii i wirusów
przytarganych nie wiadomo skąd.Pani Anna zupełnie nie
przestrzega ustalonych zasad. Jej dniem, w którym otrzymuje zdjęcia
i informacje dotyczące Stokrotki jest wtorek. Niemal codziennie
wypisuje rozmaite treści, w których czegoś żąda, domaga się
przeprosin i delikatnie mówiąc jest niegrzeczna. Wysyłane przez
nią co jakiś czas znaki zapytania, sformułowania typu „halo”,
„a zdj.” w zasadzie można już traktować jako nękanie. Chociaż
po ostatniej rozprawie nieco się to poprawiło.Mama Stokrotki nie
rozumie, że jesteśmy rodziną. Nie rozumie, że mamy pod opieką
również noworodka, o którego musimy szczególnie dbać. Nie
rozumie, że nie po to czasowo zrezygnowaliśmy z posyłania
starszych dzieci do przedszkola, aby narażać się na kontakty z
osobą, która przejechała przez pół miasta w środkach
komunikacji miejskiej, a potem zaczęła tulić i całować swoją
córkę.Nie jesteśmy w stanie
zapewnić pomieszczenia zamkniętego z przegrodą z pleksiglasu, a
mama dziewczynki ma nawet problemy z zachowaniem dystansu w terenie
otwartym. Ostatnio przywróciliśmy możliwość spotkań raz w
tygodniu, licząc na zrozumienie ze strony pani Anny i przestrzeganie
ustalonych procedur. Liczymy również, że poprawią się nasze
relacje (rodzina biologiczna, a zastępcza), gdyż rozmaite
insynuacje, a nawet teorie spiskowe, zdecydowanie im nie służą.
Mama dziewczynki uważa, że Stokrotka ma już przygotowanych
rodziców adopcyjnych, co zapewne oznacza, że w zmowie są
sędziowie, pracownicy ośrodków adopcyjnych, pracownicy
organizatora pieczy zastępczej, psycholodzy i oczywiście my...
rodzice zastępczy. Pewnie tylko niewiedza, nie doprowadziła jej do
stwierdzenia, że to my chcemy Stokrotkę adoptować.Staramy się wyciągać
do pani Anny swoją dłoń. Przykładem może być sytuacja sprzed
dwóch miesięcy, gdy mama zadzwoniła, że nie zdąży dojechać na
spotkanie. Zostało ono przesunięte o dwie godziny. Biorąc pod
uwagę, że bierze w nim udział również osoba z PCPR-u, oraz że
mamy pod opieką jeszcze czwórkę innych dzieci zastępczych (którym
na czas spotkania trzeba zapewnić opiekę), to takie niewinnie
wyglądające przesunięcie o dwie godziny, jest sporym wyzwaniem
logistycznym.Albo
sytuacja, gdy dziewczynka zagorączkowała i już powiadomiliśmy
mamę, że z jutrzejszego spotkania nic nie wyjdzie. Jednak rano
temperatura minęła. Mogliśmy przecież nie dzwonić, skoro mama
już wiedziała, że Stokrotka jest chora. A jednak spotkanie się
odbyło.Zdaję sobie sprawę z
tego, że pani Anna pewnie wolałaby, aby jej dziecko przebywało w
domu dziecka. Mogłaby je częściej odwiedzać. Każdego dnia ktoś
odebrałby telefon i opowiedział o dziewczynce. Dla pani Anny,
teoria więzi jest tylko teorią... do tego nieznaną. Świadczy też
o tym zdanie, w którym podważa zasadność umieszczenia dziewczynki
w naszej rodzinie... bo przecież w szpitalu mogła pozostać nawet
90 dni. Nie jest ważne to, że w tej kwestii zupełnie mija się z
prawdą, ale to że nie ma pojęcia jak ważna jest rola opiekuna
podstawowego i jak bardzo poranione emocjonalnie może być niemowlę,
które pierwsze trzy miesiące swojego życia spędzi samo w
szpitalu.Trudno jest z tą
dziewczyną rozmawiać. Ciekawy jest na przykład fragment jej
wypowiedzi, w którym stwierdza, że nie mamy pisać tylko tyle, że
ze Stokrotką jest wszystko dobrze, bo gdyby było wszystko dobrze,
to mieszkałaby ze swoją mamą. Zupełnie nie przemawia do mnie jej
przekaz. Ona naprawdę nie rozumie, że tu chodzi o nią, że to z
nią nie jest wszystko dobrze.Jeżeli pani Anna będzie
zadawała merytoryczne pytania, to będziemy na nie odpowiadać. Na
pytanie „i co u Stokrotki?” odpowiadamy „dobrze”. Informujemy
ją o sprawach ważnych np. przeziębienie, choroba, pierwszy ząbek.
Zapewne dowie się od nas, gdy dziewczynka zacznie raczkować,
siadać, zrobi pierwszy krok. Nie zamierzamy codziennie opisywać jej
ile razy spała, jak długo, ile mleka wypiła, czy była
uśmiechnięta, a może marudna.Pani
Anna rzadko pyta o konkretne rzeczy dotyczące rozwoju jej córki.
Raczej skupia się na podważaniu zasadności tego, że dziecko
zostało umieszczone w naszej rodzinie. Szuka dziury w całym,
zadając na przykład pytanie, z jakimi obcymi osobami spotyka się
Stokrotka?Jakie to ma znaczenie?Mama Stokrotki nie jest
wyjątkiem wśród innych mam biologicznych, których dzieci
mieszkały w naszej rodzinie. One wszystkie uważają, że między
matką a dzieckiem jest jakaś niewidzialna nić porozumienia, która
sprawia że na spotkaniu dziecko wie, że to jego mama, a mama wie co
dla tego dziecka jest najlepsze i zna je dużo lepiej, niż rodzina w
której mieszka ono od urodzenia.Przykład? Pani Anna
domaga się zdjęcia zrobionego teraz (bo to przesłane jej sprzed
czterech dni uznaje za archiwalne). Nie ma dla niej znaczenia, że
dziewczynka właśnie śpi i wejście do pokoju może ten sen
przerwać. Ona doskonale wie, że się nie obudzi, bo w wózku na
spacerze śpi jak zabita. Ona zna ją lepiej.Rozmowy (głównie w
formie pisanej) z panią Anną wyglądają bardzo różnie.
Najczęściej nie są one przyjemne, wielokrotnie bardzo dziwne.
Często przez cały dzień wylewa swoje żale. Czasami posługuje się
jakimś szyfrem. Często domaga się czegoś, co zostało już
uzgodnione w zupełnie innej formie.Ale są też rozmowy
krótkie i konkretne. Wprawdzie mama dziewczynki wciąż pyta o to
samo, jak choćby o szczepienia, o ilość zębów, o to jakie pije
mleko i jakie pokarmy lubi – to jednak są to pytania, do których
można się jakoś odnieść i coś odpisać.Pani Anna już wiele razy
podkreślała, że Stokrotka ma też ojca. Zapewne ma rację. Tyle
tylko, że bycie ojcem to nie tylko przywileje, ale również (a może
przede wszystkim obowiązki). Ojciec Stokrotki nie zaopiekował się
mamą przed porodem, nie był z nią w jego trakcie, nie
zainteresował się swoim dzieckiem, gdy zostawało one umieszczane w
naszej rodzinie. Na dobrą sprawę, to oficjalnie nie wiemy kim on
jest, i gdzie przebywa.W chwili obecnej mamy
piątkę dzieci, a przez krótki okres mieliśmy siódemkę.
Wszystkie inne mamy biologiczne doskonale rozumiały, że czasowe
zaprzestanie bezpośrednich kontaktów, ma na względzie dobro ich
dzieci i wszystkich innych przebywających w naszej rodzinie.
Rozumiały, że gdy my (rodzice zastępczy) wylądujemy w szpitalu,
to ich dzieci zostaną bez opieki i będą się tułać nie wiadomo
po jakich rodzinach, czy placówkach.Dla pani Anny liczy się
tylko jej dobro. Ona ma prawo, więc żąda.