Z pewnością mnie to czeka. Zastanawiam się nie „czy”, lecz „kiedy”. Dawniej wydawało mi się, że pewnego dnia pojawi się jakieś dziecko, przy którym powiem „mam dość”. Będzie to taki Kapsel, albo Balbina. Albo wręcz przeciwnie – taka Smerfetka, albo Ploteczka. Jednak z biegiem lat zaczynam dochodzić do wniosku, że wypalenie emocjonalne jest procesem, który prawdopodobnie w moim przypadku już się rozpoczął. Rozpoczął się również w przypadku wielu innych rodziców zastępczych... chociaż pewnie wielu z nich nie dopuszcza do siebie takiej myśli.
Moje dzisiejsze rozważania nie dotyczą rodziców, którzy zaopiekowali się jakimś jednym dzieckiem i od lat tworzą zwyczajną rodzinę. Patrzę głównie na siebie, ale też inne rodziny zastępcze, w których ma miejsce rotacja dzieci. Jedne przychodzą, inne odchodzą... a jeszcze inne pozostają i na to wszystko patrzą. Są też dzieci biologiczne. Jakie są ich przemyślenia, nawet jeżeli nikt je o to nie pyta?
Często się zastanawiam, kiedy zacznę używać zwrotów „poczekam na decyzję”, „ja tylko robię swoje”, a nawet „mi to wisi”.
Patrzę na Stokrotkę, która jest mi chyba niemal tak samo bliska jak Ploteczka. Ale co znaczy to „niemal”?
To może jeszcze Calineczka.
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że dobro dziecka nie powinno być jedynym wyznacznikiem naszego postępowania. Chyba słuszne jest twierdzenie, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami.
Wspomnę jeszcze o Paprotce. Sędzia zapytał :
Dlaczego nie przyszła pani na badanie kompetencji rodzicielskich w OZSS?
- Byłam chora.
- A co pani było?
- Jak to co... miałam katar i kaszel.
Jak bardzo ta mama mnie podbudowuje. Nie dzwoni, nie spotyka się z Paprotką. Posługuje się młodzieżowym żargonem i używa wielu wulgaryzmów. Szkoda tylko, że na pierwszej rozprawie nie powiedziała, że ma „wyjebane” na swoje dzieci. Ale jednak na drugi wyznaczony termin spotkania z psychologami przyjechała. Majka nawet stwierdziła, że całkiem fajnie bawiła się ze swoimi dziećmi. To co? Może damy jej jeszcze jakąś szansę?
Podsumuję ten wpis refleksją na temat Jowity. Nigdy nie poświęciłem jej więcej niż kilka zdań, chociaż jest matką chrzestną tego bloga. Jowita jest naszym koordynatorem... można powiedzieć urzędnikiem. Kilka lat temu niemal zmusiła mnie do pisania, bo podobno potrafiłem. Właściwie to nie wiem co potrafiłem? Już sobie przypomniałem... potrafiłem motywować ludzi do pozostania rodzicem zastępczym. Chyba jednak zmieniła zdanie. Teraz mówi, że nie zagląda na bloga bo nie ma czasu.
Czasami spotykam się z opiniami typu „co ona właściwie dla was robi?”, albo „przecież to jest jej praca”. A ja do Majki kiedyś powiedziałem, że musimy dbać o Jowitę, bo jej koniec czasami może też być naszym końcem. Niedawno udałem się do naszego PCPR-u. Na własnej skórze przekonałem się, co może poczuć ktoś, kto jest nieznany... kto dla pewnej pani za biurkiem jest nikim. Miałem przyjść o umówionej godzinie i podpisać jakiś papier. W czasach epidemii wszystko jest pozamykane na trzy spusty. Nie ma dzwonków, domofonów... są tylko szklane drzwi. Gdy ujrzałem panią wychodzącą zza tych drzwi, bardzo się ucieszyłem. Próbowałem jej powiedzieć, że jestem umówiony, że mam się zgłosić do pokoju 33, że...
Często zapisuję sobie pewne sytuacje, zwroty, czy zachowania dzieci. Teraz już wiem, że to się nazywa notatka terenowa. Robię to w momencie gdy coś się wydarza, a potem nie pamiętam, czy już tę informację wykorzystałem, czy jeszcze nie. Mam wrażenie, że opisane poniżej zdarzenie już przedstawiałem, chociaż było to całkiem niedawno. Trudno... powtórzę to w kontekście opisu Jowity.
Majka wyszła z dziećmi na spacer, zapominając zabrać z sobą telefon. Jowita próbowała się do niej dodzwonić trzy razy. Nie wysłała do mnie maila, ani do mnie nie dzwoniła (chociaż też ma taki zwyczaj). Dlatego nie odbierałem. Zdecydowanie chciała porozmawiać z Majką. Po powrocie ze spaceru powiedziałem „Majka, zadzwoń do Jowity... jest dziecko do umieszczenia”. Jak to strasznie brzmi: „do umieszczenia”. Po rozmowie zapytała „skąd wiedziałeś?”. Przecież to proste... jestem jasnowidzem. Nie przewidziałem tylko tego, że dzieci jest dwoje. A właściwie dwie. Małe dziewczynki znalezione przez policję nad jeziorem, niekompletnie ubrane z pijaną matką. Interwencyjnie zostały umieszczone w najbliższym pogotowiu rodzinnym. Najbliższym... ale jednak należącym już do innego powiatu. Wyraziliśmy zgodę na przyjęcie tych dziewczynek, chociaż razem z Jowitą na tym nie poprzestaliśmy, mimo że nie były to już godziny jej pracy. Gdzie były dzieci? Tego też nikt nie wiedział. Powiedziałem do Majki: „zadzwoń do Lisków... tylko oni z tego powiatu byliby skłonni przyjąć dziesiąte i jedenaste dziecko”. Bingo. Dzieci okazały się być bardzo zadbane. Czyste, elokwentne jak na swój wiek. Mama po wytrzeźwieniu całkiem rozsądna, jej partner żałujący, że ją wypieprzył z domu. Ojca już nikt nie pytał, skoro w środku nocy odmówił przyjęcia swoich dzieci. Zadaliśmy pytanie „jaki to będzie sąd?” Boże... znowu sędzina Bliźniaków, Smerfetki, Chapicka, Sasetki i Maludy. Zanim cokolwiek ruszy, minie kilka miesięcy. Nastąpiła mobilizacja wszystkich, którzy mogli mieć jakikolwiek wpływ na decyzję sądu (tego w którym wszystko się rozpoczęło), mającego dwa wyjścia... umieścić dziewczynki w naszej rodzinie, albo warunkowo oddać je mamie. Druga opcja zwyciężyła. Mam nadzieję, że była to słuszna decyzja.
Wrócę na koniec do mojej przewodniej myśli tego wpisu, i do moich notatek terenowych. To nie było tak, że sobie usiadłem godzinę temu i napisałem to co właśnie opublikowałem. Pisałem ten tekst kilka tygodni. Bywało, że wieczorem przed snem dopisałem tylko jedno, albo dwa zdania.
Od czasu gdy w szkole pisałem rozmaite opowiadania, rozprawki, czy jakkolwiek się nazywały formy przelewania myśli na papier, zawsze miałem problemy z wstępem i zakończeniem. Chyba tak już mi to pozostanie do końca.
nie, proszę... :( Nie mówcie, że Ptysiom odebrano szansę :(
OdpowiedzUsuńCo za clifhanger...!
OdpowiedzUsuńBeza
ja zaznaczę, że jestem
OdpowiedzUsuńDużą trudnością byłaby dla mnie próba opisania przeciętnej rodziny zastępczej. Poznaję coraz więcej takich rodzin. Jedne osobiście, inne tylko w sieci. Wiele z takich osób się ze mną nie zgadza w moich poglądach, a wektory niezgody biegną w tak różnych kierunkach, że mogę stwierdzić, że jestem gdzieś pośrodku... czyli taki nijaki, właśnie przeciętny.
OdpowiedzUsuńKto zawalił sprawę w kwestii Ptysi? Jeżeli już miałbym to oceniać w kategorii winy, to pewnie ja z Majką mieliśmy największą wiedzę. Na ile nasza chęć rozstania się z Balbiną przeważyła nad zdrowym rozsądkiem? Dlaczego doszliśmy do wniosku, że zapewne jest rodzina, która pokocha Balbinę? Dlaczego to właśnie miała być rodzina Afrodyty?
Kwestia odebrania szans... Może godząc się na zamieszkanie Balbiny u Afrodyty odebraliśmy jakieś szanse dwójce jej dzieci. Mam mnóstwo pytań, a odpowiedzi jak na lekarstwo.
Sam nie wiem co mam myśleć na temat tak zwanych dzieci nieadoptowalnych. Czy każda zwrotka musi być potępiana i napiętnowana? Czy zawsze należy zadać pytanie, kto jest temu winny?
Ptysia mi żal. Tak fajnie dogaduje się z synem Afrodyty.
Śledzę bloga od bardzo dawna, bardzo rzadko coś piszę bo zwyczajnie czasem lepiej milczeć jak się nie ma nic mądrego do powiedzenia ;-) . Nie wiem oczywiście co się stało z Ptysiami - mogę się tylko domyślać... Ale patrząc na ostatnie dwa zdania z komentarza Pikusia zastanawiam się czy Ptyś jednak nie powinien dostać samodzielnej szansy? Czy zawsze musi iść za "trudną" siostrą? Czy prymat nierozdzielania rodzeństw ma górować nad prawem indywidualnego dziecka do życia w tzw. normalnej rodzinie (adopcyjnej albo "docelowej" zastępczej)? Nie wiem kto jest winien temu, że Balbina jest jaka jest, pewnie złożyło się na to wiele czynników. Ale przecież Ptyś raczej swojej cegiełki nie dołożył a jednak ponosi konsekwencje...
OdpowiedzUsuńkombinujesz nad ra/rz TYLKO dla Balbiny? może tak właśnie byc powinno. I Balbina jako jedyne dziecko. Tylko znajdź tak pełnych poświecenia dorosłych, ha.
UsuńDokładnie o tym samym pomyślałam.
UsuńBardziej "kombinuję" nad samodzielną RA/RZ tylko dla Ptysia (brata Balbiny) - oczywiście konsekwencją jest osobna rodzina dla Balbiny. Jednak staram się patrzeć z perspektywy dziecka bardziej rokującego na szczęśliwe zakończenie (przede wszystkim dla niego). Wydaje mi się, że to trochę taka siła wyższa - trzeba wybrać - tak jak jest dwóch tonących i jeden ratownik. Obu nie uratuje a jak będzie próbował to sam się utopi. Może lepiej żeby uratować jedno dziecko niż zatopić oboje a do tego jeszcze jakąś rodzinę. Może jednak w sytuacji gdy dla Balbiny nie ma odpowiedniej rodziny to placówka z odpowiednim wsparciem socjoterapeutycznym będzie lepszym miejscem (tak wiem - takich małych dzieci nie można umieszczać w placówkach itp. itp. ale szczytne założenia sobie a życie sobie). Może powinna wrócić do mamy a Ptyś dostać szansę na życie w bardziej sprzyjających warunkach. To co piszę może się niektórym wydać brutalne i nieludzkie ("skreślam dziecko" - jakby niektórzy powiedzieli). Ale czy łączenie Ptysia z Balbiną nie skreśla Ptysia?
OdpowiedzUsuńZrobiliście Państwo dla Ptysi tyle ile się da na danym etapie ich życia, może nawet więcej. Rozumiem, że pojawiły się emocje, czy raczej wypalenie emocjonalne. Co zrobi system? Trudno powiedzieć. System nie lubi „ekstremalnych dzieci”, nie chcą się do niego dostosować i będą toczyć wojnę pod hasłem anarchia. Być może rozdzielenie rodzeństwa jest dobrym rozwiązaniem? Wydaje mi się, że Balbina powinna być jedynym dzieckiem w docelowej rodzinie i cała rodzinka (ra / rz) idzie na terapię grupową i indywidualną. Pewnie, łatwo się pisze, gorzej się robi. Ale….. dziecko krzyczy. Dlaczego? Bo cierpi, jest mu źle… Jak krzyczy noworodek to rodzic go tuli, nosi na rękach, uspokaja. Ona krzyczy z tego samego powodu. Wiem, wiem…. Bachor wyzywa, kopie, gryzie, niszczy zabawki, sika na środku salonu, wyzywa od najgorszych, a ja mam się dostroić do dziecka jak noworodka… No, tak. Trzeba traktować jak noworodka, nawet jak ten noworodek uskutecznia demolkę. Łatwiej się to robi z jednym dzieckiem. Wypalenie też może dopaść takiego stałego rodzica. Dlatego dobra terapia dla wszystkich. I regulować emocje, najpierw swoje, potem dziecka. Balbina wyczuje, że my tuląc doznajemy skrętu kiszek, bo mamy dość w danym momencie. Jak potrzeby dziecka, z czasem (proces na lata), zostaną zaspokojone to wszystko zacznie się normować. Trzeba pamiętać, że potrzeby opiekunów są równie ważne, muszą być zaspokajane. W tej relacji wszyscy są równi (uwzględniając wiek dziecka).
OdpowiedzUsuńSabina
Dawno temu, moja koleżanka terapeutka i mama adopcyjna powiedziała: traumy się nie da wychować, traumę trzeba leczyć. Owo leczenie to długi proces terapeutyczny dla całej rodziny. Oczywiście może się zdarzyć, iż na pewnym etapie, zwłaszcza w okresie dojrzewania, będą potrzebne stabilizatory nastroju. Nie posiłkowałam się nimi, natomiast zdarza się, że mogą pomóc w procesie terapeutycznym, podkreślam całej rodziny. Terapia ma skupiać się na regulacji emocji dziecka i rodziców, wzajemnym dostrojeniu, nauce dostrajania, reagowania na potrzeby. Szansa jest zawsze. Gotowych rozwiązań nie ma.
OdpowiedzUsuńSabina
Ja bym powiedział, że traumę trzeba przede wszystkim zaakceptować.
UsuńMajka już chyba nie czyta bloga, bo nic nie mówi. Albo może nie chce nic mówić, bo przekroczyłem pewną granicę.
Nie wiem gdzie przebiega granica. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zna nasze dzieci, i Ptyś z Balbiną nie są tylko postaciami z kreskówki. Dla wielu osób nie jest to tyko rozważanie pewnego przypadku. Być może również nasze przedszkole nie powinno mieć wiedzy na temat przebywających u nas dzieci. Może tak byłoby uczciwiej, ale jak bardzo ta wiedza może pomóc w pracy z nimi?
Ptyś jest chłopcem, który być może nie potrafi funkcjonować bez Balbiny. Gdy kiedyś był chory i nie poszedł do przedszkola, to w pewien sposób zniknął. On jest od niej uzależniony, bo to ona mówi mu co ma robić, co jest dla niego ważne i jak ma się zachowywać. To, że czasami walnie ją w łeb, chyba nie ma większego znaczenia.
Nie potrafię... a przede wszystkim nie chcę odpowiedzieć sobie na pytanie, co byłoby dla dzieci najlepszym rozwiązaniem.
Czy na to pytanie potrafi odpowiedzieć pani z PCPR-u, pani sędzina, pani psycholog?
Terapeuta?
sędzia na pewno nie. Sędzia dostaje opinię i na jej podstawie orzeka. terapeuta i psycholog - oni mogą być najbliżej rozwiązania.
UsuńWciąż czekamy na opinię psychologiczną z OZSS. Właściwie to już nie my, tylko Afrodyta. Sędzia zadał psycholożkom dodatkowe pytanie „czy można dzieci rozdzielić?”. No i panie myślą i myślą. Gdy Majka jechała z Ptysiami na badanie, to zaczynały opadać liście z drzew. Za chwilę zaczną wypuszczać nowe.
UsuńWłaściwie to nie wiem o co chodzi sędziemu. Przecież Bill i tak od dwóch lat mieszka w innej rodzinie. Jego rolą (sądu) jest odpowiedzenie na pytanie, czy dzieci mogą wrócić do mamy, czy ma mieć ograniczoną albo odebraną władzę rodzicielską. Nawet gdyby stwierdził, że cała trójka musi przebywać razem (ale nie z mamą), to piłeczka dalej będzie odbijana, bo razem to może być tyko w domu dziecka.
Zwrócił Pan uwagę na coś bardzo ważnego. Akceptacja. Trzeba zaakceptować dzieci i ich traumy. Na ostatnie pytanie nie ma chyba dobrej odpowiedzi. Co jest lepsze dla tych dzieciaków? Być może znajdzie się rodzina, która zaakceptuje Ptysie. Mam nadzieję, że tak będzie. I rozumiem to wypalenie. Będąc w środku można się wypalić. Chociaż mam nadzieję, że pasja zwycięży.
OdpowiedzUsuńDziękuję za przypomnienie o akceptacji. Sabina
ja zaś myślę, że na rozważanie placówek dla Balbiny jest mocno za wcześnie - siły poszły w znalezienie RZ długoterminowej, ale to są pierwsze dzieci tej RZ. I nie ma ona doświadczenia w pracy z traumą. To, co moim zdaniem należy zrobić, to wesprzeć rodzinę zastępczą. I to porządnie. Uważam, ze konieczna jest kompleksowa diagnostyka traumy wczesnodziecięcej (Żywiec lub Poznań, wiadomo), następnie terapia traumy, może TRE, a przede wszystkim mentoring doświadczonej rodziny zastępczej, która zjadła na tym zęby i będzie umiała tę drugą rodzinę poprowadzić w procesie. Terapia systemowa też jest bardzo dobrym pomysłem.
OdpowiedzUsuńTrochę wychodzimy z założenia, że dzieci są kawałkami układanki, ktore mają się dopasować. Prawie nigdy tak się nie dzieje, to dorośli muszą się dopasować. Im mniej problemowe jest dziecko, tym trudniej rodzinie zobaczyć, że naprawdę jest w procesie dopasowywania się, bo kosztuje ją to albo mało, albo też ma taki próg otwartości, że nie postrzega tego procesu jako własnej pracy. Ale to jest praca. I jeśli dziecko jest wysoko wymagające to wtedy nagle tę koniecznośc pracy widać, widać pot, krew i łzy. I część z nas mówi "sorry, ale dziękuję, postoję", a część - na szczęście statystycznie większa - mówi 'dobra, zobaczmy, co można z tym zrobić i jak pomóc nam wszystkim".
Odpuszczenie sobie Balbiny na tym etapie będzie końcem tego dziecka.
Majka mnie chyba zabije. Może inni też... ale trudno. Afrodyta nie jest zwyczajną rodziną zastępczą, która rozentuzjazmowana zapałała chęcią zaopiekowania się jakimś dzieckiem. Ponad dwadzieścia lat temu zaczęła od adopcji. Nie wdając się w szczegóły... było trudno, lecz dała radę. Potem pojawiła się dwójka dzieci biologicznych i na koniec chłopiec w pieczy zastępczej. Przygotowanie pedagogiczne dawało dużą nadzieję, że z Balbiną się uda. Afrodyta miała świadomość tego, że dziewczynka nie jest łatwym dzieckiem. Akceptowała to, że będzie musiała się podjąć terapii rodzinnej i indywidualnej dla dziewczynki. Bardzo starała się wkomponować w układankę, którą zaproponowała Balbina. Czegóż więcej można oczekiwać od rodziny zastępczej?
UsuńTeraz wszyscy czekają na decyzję sądu. Najsmutniejsze jest to, że ci „wszyscy” byliby szczęśliwi z najgorszego z możliwych rozwiązań... powrotu do mamy.
Nie wiem Bloo, co można teraz zrobić. Nie wiem nawet jak ja miałbym się zachować, gdyby pojawili się nowi rodzice zastępczy. Najprościej byłoby schować głowę w piasek.
Mój Boże, ten blog jest mocniejszy niż kryminał. Co mogę napisać? Trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńWiem, że nie na temat, ale czy masz może wiadomości w sprawie Białaska? Przejęłam się, że po latach bycia dla chłopca matką Anna może go stracić.
OdpowiedzUsuńBeza