Wielokrotnie opisywałem
historie dzieci, które spędziły w naszym pogotowiu rodzinnym kilka
lub kilkanaście miesięcy. Jednak dotychczas nie spróbowałem tego
w żaden sposób podsumować.
Kim są gdy do nas
przychodzą i kim są kiedy odchodzą do innych rodzin adopcyjnych
lub zastępczych?
Nie wgłębiając się
zbytnio w temat, powiedziałbym, że są przeciętnymi dziećmi,
jakich miliony na świecie, jedne lepsze - inne gorsze, jedne
mądrzejsze - inne trochę mniej, jedne ładniejsze – inne mniej,
jedne zdrowsze … i tak dalej.
Dla nas, jako rodziców
zastępczych, nie ma większego znaczenia … „pochodzenie”
dziecka. Naszym zadaniem jest stworzenie mu domu, stanie się dla
niego rodziną.
Po jakimś czasie, pojawia
się ktoś, kto chce dla tego dziecka zostać całym światem.
Rodzice adopcyjni, po
wielomiesięcznych (a często wieloletnich) rozważaniach określają,
jakie dziecko chcieliby przyjąć pod swój dach. Niektórzy
chcieliby adoptować tylko malutkie i zupełnie zdrowe dziecko, inni
być może nieco starsze (nawet kilkuletnie), jeszcze inni
dopuszczają rozmaite zaburzenia a nawet choroby, z którymi będą
musieli się zmagać przez całe życie.
Cała historia medyczna
znajduje się w dokumentacji ośrodka adopcyjnego, który proponuje
dziecko danym rodzicom. Są to jednak suche fakty, podobnie jak
informacje o rodzicach biologicznych (wynikające z postanowienia
sądu, ewentualnie krótkich notatek koordynatora pieczy zastępczej,
a czasami opinii ośrodków pomocy społecznej).
Czy to wystarcza rodzicom
adopcyjnym? Okazuje się, że chyba tak.
Oczywiście nie jest to
regułą, jednak dla wielu rodziców adopcyjnych, proponowane im
dziecko jest osobą znikąd, jest „dzieckiem z chmur”, które w
wyobrażeniach przebywało w bliżej nieokreślonym miejscu, czekając
na ich miłość, akceptację i troskę, które w ich świadomości
tak naprawdę zaistniało w dniu, w którym zostali poinformowani
przez ośrodek adopcyjny i … uważają, że dla jego dobra trzeba
zrobić wszystko, aby jak najszybciej trafiło pod ich dach.
Staram się to rozumieć
…, być może na ich miejscu postępowałbym dokładnie tak samo.
Jednak jako rodzic
zastępczy, patrzę na cały proces adopcji przez nieco mniej różowe
okulary (a może po prostu podchodzę do sprawy w sposób mniej
emocjonalny). Każde dziecko (nawet kilkudniowe) ma swoją historię,
którą dobrze by było poznać.
Mało którzy rodzice
interesują się rodziną biologiczną dziecka. I wcale nie chodzi mi
o to, aby podtrzymywać jakiekolwiek kontakty z nimi...
Dawno temu, gdy byłem
jeszcze nastolatkiem, interesowały mnie tematy natury
filozoficzno-psychologicznej. Był to czas, w którym zasady eugeniki
były już od dawna skompromitowane przez nazistowskie Niemcy, za to
popularność ponownie zdobywała idea wpływu środowiska na
zachowanie człowieka. „Tabula rasa” jako punkt wyjścia i
możliwość plastycznego modelowania zachowań ludzkich (co zresztą
było na rękę klasie rządzącej), były obowiązującą doktryną.
Dzisiejsze badania i nauka
zajmująca się genetyką, każą nieco inaczej spojrzeć na tą
sprawę, również w kontekście adopcji dziecka. Oczywiście
współcześni natywiści nadal polemizują ze współczesnymi
empirystami, co ma większy wpływ na naturę człowieka: geny, czy
środowisko?
Gdybym sam miał to ocenić
(opierając się na różnych opracowaniach, a nawet własnych
doświadczeniach), to powiedziałbym: fifty-fifty. Oznacza to jednak,
że być może wpływ genów na życie człowieka jest w pewien
sposób marginalizowany przez rodziców adopcyjnych.
Oczywiście, że fakt, iż
ktoś ma loki na głowie, albo posługuje się lewą ręką, nie ma
większego znaczenia i jest tylko jego urodą. Jednak geny są
odpowiedzialne za posiadanie predyspozycji do zdobywania różnych
umiejętności (czasami będących wadą, a czasami zaletą). Na
szczęście, istnieje ścisła zależność między genotypem a
środowiskiem. W niektórych warunkach, pewne geny mogą się
uaktywnić, w innych zostaną stłumione.
Do mnie przemawiają
zwłaszcza badania dotyczące bliźniąt jednojajowych, które jakby
nie było, są pewnego rodzaju naturalnymi klonami (100% zgodności
genetycznej). Rodzeństwa takie, wychowywane w różnych rodzinach i
z dala od siebie, wykazują niesamowite podobieństwo zachowań.
Natomiast zupełnie inaczej może wyglądać sytuacja, gdy bliźnięta
te wychowują się razem. Często jedno z nich zaczyna dominować nad
drugim, zupełnie zmieniając jego zachowania.
Wynika z tego, że geny,
to tylko pewne predyspozycje, mogące uaktywnić takie czy inne
zachowania. W tym kontekście, jak najbardziej zasadne byłoby
poznanie rodziny biologicznej dziecka. Niekoniecznie osobiście, ale
choćby z opowiadań. Z mojego doświadczenia wynika, że rodzice
adopcyjni wielokrotnie nie chcą tego słuchać. Podświadomie
wypierają wszelką wiedzę dotyczącą rodziców biologicznych
swojego dziecka.
Znam rodzinę, która
wiele lat temu adoptowała dwie dziewczynki. Zapytałem, co wie o
rodzicach biologicznych swoich dzieci? Okazało się, że praktycznie
… nic.
Jako rodzice zastępczy, w
większości przypadków, mamy kontakt z rodzicami biologicznymi
dzieci, które u nas przebywają. Jesteśmy pewnego rodzaju skarbnicą
wiedzy na ich temat dla rodziców adopcyjnych. Dlaczego najczęściej
nie chcą z niej skorzystać?
Geny, to nie tylko
predyspozycje do pewnych zachowań, ale również do dziedziczenia
rozmaitych chorób. Dlaczego nikt nie robi pod tym kątem wywiadu z
rodzicami biologicznymi? Dzisiejszy poziom nauk medycznych pozwala na
wczesne wykrywanie wielu schorzeń. Można by to kontrolować, mając
świadomość powtarzających się chorób w rodzinie biologicznej
dziecka. Brak wiedzy w tym zakresie z pewnością nie pomaga.
Jeszcze kilka lat temu
uważałem, że psycholog jest potrzebny tylko w sytuacjach
kryzysowych. Teraz dochodzę do wniosku, że dobrze jest mieć go
„pod ręką” również na co dzień. Rodzice adopcyjni bardzo
często mają tendencję do „zagłaskiwania kota na śmierć”, a
z kolei dla dzieci adopcyjnych, okres dojrzewania może być
bardziej burzliwy (niż to ma miejsce w przypadku dzieci
biologicznych). Mieliśmy kiedyś kontakt z pewną panią psycholog,
która mawiała, że bycie dobrą matką, to bycie dość dobrą
matką. Wielokrotnie się zdarza, że problemy z dziećmi tkwią w
ich rodzicach (tych, którzy wychowują). Nawet rodzice biologiczni
często nie potrafią tego faktu zaakceptować. W przypadku rodziców
adopcyjnych, jest to jeszcze trudniejsze. Niestety najczęściej nie
widzą w tym swojej winy. Zdarzało mi się już słyszeć
komentarze, że za zachowanie i charakter dziecka w 70% odpowiadają
geny, 20% to zasługa otoczenia (głównie szkoły i kolegów), a
tylko 10% to wpływ wychowywania przez rodziców. Tak więc w
przypadku problemów, najłatwiej wszystko zrzucić na geny.
Prawdę mówiąc, nigdy
nie drążyłem tematu wspierania rodzin adopcyjnych przez ośrodki
adopcyjne, pod kątem pomocy psychologicznej (już w czasie
przebywania dziecka w rodzinie). Rodzice zastępczy taką pomoc mają
(przynajmniej u nas i w kilku innych miejscach w kraju, o których
wiem).
Na dobrą sprawę, to co
napisałem powyżej, jest nazbyt rozbudowanym wstępem do tematu,
który chciałem poruszyć. Już w czasach szkolnych, często miałem
pod wypracowaniem, uwagę nauczyciela: „zbyt długi wstęp”.
Skoro do dzisiaj niczego się nie nauczyłem, to może faktycznie
należy jeszcze bardziej docenić znaczenie genów.
Postaram się, aby
rozwinięcie było zdecydowanie krótsze.
Dzieci, którymi się opiekujemy i przez jakiś czas je
wychowujemy, w większości przypadków mają rozmaite zaburzenia.
Biorąc pod uwagę zarówno swoje doświadczenia, jak też znanych mi
rodzin zastępczych, mógłbym powiedzieć, że zupełnie zdrowych
dzieci przebywających w opiece zastępczej jest mniej niż 30%. Nie
biorę przy tym pod uwagę chorób czy też zaburzeń, które nie
wynikają bezpośrednio z tego, w jakich warunkach i z jakimi
bodźcami stykało się dziecko zarówno w życiu płodowym, jak też
we wczesnym okresie rozwoju (np. różnego typu alergie).
Większość dzieci zostaje u nas umieszczonych z powodu
zaniedbań. Ich przyczyną są najczęściej różnego rodzaju
uzależnienia i brak wsparcia w najbliższej rodzinie rodziców
dziecka. Jednak mógłbym to wszystko sprowadzić do jednego
określenia. Chodzi o stary (może nawet kilkudziesięcioletni)
neologizm: „tumiwisizm”. Tym rodzicom naprawdę wszystko „wisi”,
chociaż starają się udawać, że jest inaczej. W zdecydowanej
większości nie stać ich nawet na jeden przyjazd w tygodniu, aby
spotkać się ze swoim dzieckiem. Jak więc uwierzyć w dbałość w
okresie prenatalnym oraz w pierwszych miesiącach życia dziecka
(które są najważniejsze dla jego rozwoju emocjonalnego). Nawet
jeśli dziecko pod względem medycznym jest zupełnie zdrowe
(pomijając nawet lekkie opóźnienia ruchowe wynikające z
zaniedbań), to jednak nigdy nie wiadomo, jakie zostały poczynione
szkody w psychice. Mieliśmy wątpliwą przyjemność poznać mamę,
która poszła na imprezę, pozostawiając w domu dwoje rodzeństwa
(chyba 2 i 3 latka). Impreza trochę się przeciągnęła … Po
trzech dniach opieka społeczna (zawiadomiona przez sąsiadów)
weszła do mieszkania – na szczęście dzieci przeżyły. Mnie
tylko zastanawia, jak ten fakt wpłynął na ich psychikę? Jakie
spustoszenie w umyśle dziecka powoduje bicie, molestowanie,
odrzucenie?
Na
szczęście ogromną zaletą jest umiejętność zapominania. W
większości jest to zupełnie naturalny proces, chociaż w wielu
wypadkach może być mechanizmem obronnym umysłu (co oznacza, że
kiedyś te wspomnienia mogą powrócić). W każdym razie, powoduje
to, że dzieci bardzo szybko dostosowują się do nowych warunków.
Dzieci kilku-kilkunastomiesięczne, nawet już po kilku tygodniach (a nawet kilkunastu dniach) potrafią
zapomnieć dotychczasowych opiekunów i od samego początku umieją
nawiązać więzi (o ile zostały tego nauczone) z nowymi rodzicami.
Chociaż
z drugiej strony, już wielokrotnie mieliśmy do czynienia z
sytuacją, gdy dziecko potrafiło sobie przypomnieć pewne szczegóły
z życia, z okresu gdy nie miało nawet roku. Jakiś czas temu
opisywałem historię Iskierki. Dziewczynka nie jest już z nami od
ponad roku. Niedawno zaczęła opowiadać swojej mamie, że Majka
sadzała ją na deseczce. Po dłuższej analizie tego co mówi,
okazało się, że chodzi o nakładkę na ubikację – wszystko co
powiedziała było prawdą. Zresztą ja sam mam wspomnienia z bardzo
wczesnego dzieciństwa. Pamiętam stertę gruzu leżącego pod ścianą
kuchni, gdy przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Było to
prawie pół wieku temu i nawet moi rodzice tego nie pamiętają.
Jednak dla mnie, są to wspomnienia bardzo żywe. Podobnie pamiętam
historię, gdy ugrzązłem w błocie (miałem wówczas około
czterech lat). Niewiele się namyślając wyszedłem z butów (na
szczęście miałem kalosze, więc było łatwo) i w samych
skarpetkach wróciłem do domu.
Jakie
wspomnienia (gdzieś w podświadomości) przechowują dzieci
doświadczone przez los (albo bardziej przez własnych rodziców)?
Pewnie
dlatego, rodzice adopcyjni najchętniej decydują się na maluchy (im
młodsze, tym lepsze).
Niedługo
nasza rodzina powiększy się o sześciolatka. Problemem nie jest dla
nas ani jego wiek, ani zaburzenia, które posiada i które będziemy
się starali zredukować do minimum. Obawiamy się, że nawet gdyby
udało nam się doprowadzić go do stanu pełnej normy rozwojowej,
szanse na adopcję ma niezbyt duże – po prostu jest „za stary”
- przykre. Być może po raz drugi będziemy liczyć na adopcję
zagraniczną.
Czy
oznacza to, że wymagania rodziców adopcyjnych są zbyt wygórowane?
Gdy
staram się spojrzeć na proces przysposobienia oczami rodziców
adopcyjnych, to pewnie też chciałbym dziecko jak najmłodsze, z jak
najmniejszym bagażem doświadczeń. Chociaż z drugiej strony, nie
wszystkie doświadczenia są złe. Nie wszystkie mają negatywny
wpływ na rozwój młodego człowieka.
Prawdopodobnie
(mając kilkuletnią praktykę w charakterze rodzica zastępczego)
byłbym bardziej otwarty na dzieci z zaburzeniami.
Pod
jednym z niedawnych postów, znalazłem komentarz, który moim
zdaniem wart jest zacytowania:
"W czasach PRL-u, dużo częściej dochodziło do rozmaitych spotkań, w których alkohol lał się strumieniami. Kim są FAS-owcy z tamtych lat?"
Postawiłeś pytanie, które i ja często sobie w myślach zadaję. I powtórzę Twoje zastrzeżenie: nie bagatelizuję problemu FAS żadną miarą. Po prostu mam świadomość, ze my, ludzie z tamtego pokolenia (PRL i wódencja jako element niezbędny każdych imienin i spotkania rodzinnego) byliśmy prawdopodobnie nierzadko wspomagani kieliszeczkiem dla kurażu, dla lepszej zdrowotności ciąży, a przecież nie pochodziliśmy z rodzin, które - ujmując to obrazowo- nie trzeźwiały. Mimo to nikt nie wiedział wtedy o FASie, wiec nikt się nie zastanawiał, czy ta etykieta nie powinna być nam przypisana zmieniając diametralnie nasze życie, choćby w zakresie decyzji rodziców adopcyjnych. Dziś jest inaczej. To dobrze, że mówi się głośno o FASie, a jeszcze lepiej, że prowadzi się społeczne kampanie profilaktyczne. Mam za sobą setki dyskusji na forach rodzicielskich, gdzie uparcie powtarzałam "nie ma bezpiecznej dawki alkoholu w ciąży". Mimo to mam te same wątpliwości, co Ty, bo etykieta FAS ma również tę drugą, ciemną stronę. Oddala dziecko, każe na nie patrzeć podejrzliwie, w jakiś sposób monstroizuje FASowców jako tych, których szanse na normalność są często odbierane również społecznie po prostu na podstawie załozenia, że FASowiec nie ma prawa odnaleźć się w normalnej rzeczywistości i bedzie generować problemy w rodzinie.
Spędziłam ostatnio kilka dni w pogotowiu rodzinnym. Były tam maluchy z FASem. Nawet dla mnie, osoby ze zdawałoby się dobrze ułożonym poglądem na FAS, było zaskoczeniem zrozumienie, że tak, to są normalne dzieci. Bawią sie, śmieją, jedzą jogurt. Przyniosą wiele szczęścia rodzicom, którzy zdecydują się nimi zostać. Bardzo bym chciała, aby FAS przestał być traktowany jak jeż, i aby zaczął być traktowany normalnie, bez przekreślania tych dzieci.”
Wrócę
jednak do tego, kim są dzieci odbierane swoim rodzicom. Mogę
powiedzieć, że w większości przypadków, są to dzieci, którym
się „nie przelewa” (w sensie zamożności). Jednak nie to jest
powodem przekazania ich do rodzin zastępczych lub adopcyjnych. Oprę
się może na kilku cytatach dostępnych na stronie:
„Analiza
akt 43 spraw przekazanych przez sądy rejonowe, wskazanych pod koniec
2015 r. przez Ministerstwo Sprawiedliwości nie potwierdziła, aby
wyłączną przyczyną umieszczenia dziecka w pieczy zastępczej były
warunki materialne i socjalne rodziny.”
„W
analizowanych przez Rzecznika Praw Dziecka sprawach do najczęściej
występujących w rodzinie problemów lub czynników skutkujących
koniecznością ingerencji sądu w rodzinę należały: choroba
alkoholowa rodziców (52% analizowanych przypadków); zaniedbania
opiekuńczo-wychowawcze, w tym zdrowotne i higieniczne (39%
analizowanych przypadków); przemoc, w tym przemoc fizyczna,
psychiczna i seksualna (36% analizowanych przypadków); trudna
sytuacja materialna rodziny (21% analizowanych przypadków); brak
odpowiedniego nadzoru ze strony rodziców (18% analizowanych
przypadków); zaburzenia psychiczne rodziców (12% analizowanych
przypadków) i pozostawienie dziecka pod opieką innego członka
rodziny lub w szpitalu (27% analizowanych przypadków).”
Wielokrotnie
dzieci z bardzo ubogich rodzin bywają szczęśliwe i takie nie są
umieszczane w rodzinach zastępczych, ani nie trafiają do adopcji.
Dzieci, które przychodzą do naszego pogotowia rodzinnego są często
bardzo smutne (i wcale nie wynika to z faktu odseparowania ich od
rodziców). Niczego od nas nie chcą, nie płaczą. Czasami taki stan
mija dopiero po kilku tygodniach.
Staramy
się, aby dzieci odchodząc do nowej rodziny, były radosne. Do tej
pory nam się to udaje.