Co jakiś
czas czuję potrzebę zresetowania się w jakiejś dziedzinie. Bywa,
że jest to praca zawodowa, czasami finanse, innym razem chodzi o
natłok informacji natury gospodarczo-politycznej. Bywało też, że
miałem już szczerze dość czytania czegokolwiek na temat
ogrodnictwa... chociaż jest to przecież mój konik.
Niedawno
musiałem odetchnąć od wszystkiego co dotyczy dzieci. Nie w sensie
fizycznym... wręcz przeciwnie. Potrzebowałem być z naszymi dziećmi
z pominięciem wszelkich teorii i metod wychowawczych. Musiałem
uporządkować swoje myśli i odpowiedzieć sobie na pytanie „jakim
właściwie jestem ojcem?”. Przestałem czytać o radościach i
problemach innych rodzin. Odstawiłem fora społecznościowe na
prawie trzy tygodnie.
Z dużą
trudnością napisałem poprzedniego posta na tym blogu, chociaż
dotyczył on przecież Stokrotki, z którą uwielbiam spędzać czas.
Podarowałem
sobie ocenę Bliźniaków na ostatnie posiedzenie zespołu. Bo i po
co? Niczego już ona nie zmieni.
Kim więc
jestem? Kim jestem dla naszych dzieci zastępczych? Może już czas
zakończyć etap życia zwany pogotowiem rodzinnym?
Może...
Może ktoś tak uzna. No ale ja jeszcze nie.
Długo
się przed tym broniłem, ale w końcu powiedziałem sobie wprost, że
nie rozumiem wielu innych rodzin zastępczych. Nie rozumiem ich
misyjnego postrzegania samych siebie. Ja jestem inny. Mogę takim
być?
Zupełnie
inaczej rozumiem pojęcie „dobro dziecka”. Co ono właściwie
oznacza i czym jest dla tego konkretnego dziecka?
Ktoś mi
kiedyś w jakimś komentarzu napisał, że nawet najgorsza rodzina
zastępcza jest lepsza niż placówka. W teorii może tak.
Jednak
gdyby Kapsel nadal był z nami, to zdecydowanie miałby gorzej niż
teraz, gdy przebywa w domu „sióstr pingwinów”. Kiedyś do Majki
zadzwoniła mama chłopca. Może pomyliła numer, a może faktycznie
chciała się wygadać. Nie zamierza już składać żadnego wniosku
o przywrócenie praw rodzicielskich. Nie daj boże, ktoś chciałby,
aby chłopiec znowu zamieszkał razem z nią. Jej wystarczy kilka
tygodni, a nawet dni spędzonych z Kapslem... i ma go już dość.
Powinienem napisać, że jej nie oceniam. Ale jednak oceniam. Ma
drugie dziecko i jakoś sobie radzi. Kapsel z dużym
prawdopodobieństwem wszystko by zniszczył.
Wiele
osób uważa, że domy dziecka i domy pomocy społecznej są
placówkami, których trzeba się pozbyć... że jest to jakiś
relikt przeszłości dziwnym trafem całkiem dobrze funkcjonujący w
naszym kraju.
Co do
zasady, się zgadzam.
Ale czy
mamy jakąś alternatywę?
Przecież
u nas istnieją rodziny, które są dysfunkcyjne z pokolenia na
pokolenie. Takie, w których nikt nie zainteresuje się dzieckiem
swojej siostry, brata... a nawet dzieckiem swojego dziecka. A nawet
jak się zainteresuje, to nie ma ochoty, czy też możliwości
podjęcia się opieki. Majka niedawno napisała w komentarzu, że
byłaby za szybszym odbieraniem dzieci z takich nieprawidłowo
funkcjonujących rodzin.
Ja w
zasadzie też, ale tylko do pewnego wieku tych dzieci lub w przypadku
skrajnego ich zaniedbania, albo krzywdzenia. Może czasami lepiej
pozwolić tym dzieciom pozostać w rodzinie i wbrew wszelkim zasadom
próbować ją wspierać.
Nie
jesteśmy Włochami, Anglią, czy Australią. Ale też nie jesteśmy
Kenią, czy Marokiem.
Znowu
się pogrążam? Może... ale w ostatnim czasie poznałem historie
wielu dzieci, które dla ich dobra były przerzucane z jednej rodziny
do drugiej. To są dzieci tak poranione emocjonalnie, że moim
zdaniem lepszym rozwiązaniem byłoby od razu umieszczenie ich w
placówce, a może nawet pozostawienie w dysfunkcyjnej rodzinie
biologicznej (wspieranej na ile się da).
Niedawno
była u nas koordynatorka Jowita i z pewnym żalem stwierdziła, że
dla trójki naszych Ptysi raczej nie uda się znaleźć rodziny
zastępczej. Nie wiem czy była bardziej zdziwiona, zasmucona, czy
zadowolona, gdy stwierdziłem, że moim zdaniem każde z dzieci
powinno zamieszkać w osobnej rodzinie. Współistnienie Ptysi
powoduje ciągłe bycie w przeszłości... ciągłe wracanie do
wspomnień, które są złe. Może się czepiam, ale drobne rzeczy
powodują skojarzenia sprzed wielu miesięcy. Do czego może służyć
plastikowy miecz? Dla dziecka molestowanego seksualnie (niekoniecznie
fizycznie), nie zawsze do odrąbania komuś głowy, chociaż to nawet
mieści się w moich standardach rozumienia sensu istnienia miecza.
Największe
problemy mamy z Balbiną. Czasami się zastanawiam, czy nawet rodzina
zastępcza, która zostałaby przeszkolona tylko dla tej konkretnej
dziewczynki, dawałaby gwarancję tego, że zacznie ona funkcjonować
w miarę poprawnie. Niedawno przy okazji jakiejś dyskusji, ktoś
wspomniał o takiej możliwości, opierając się na swoim
przykładzie kilkuletniego chłopca. Zadałem pytanie, jak potoczyły
się dalsze losy tego dziecka, jakie są refleksje jego rodziców
zastępczych? Okazało się, że chłopak spędził fragmenty swojego
życia w trzech różnych rodzinach zastępczych, by ostatecznie
znaleźć się w placówce. Do tego wcale nie był jedynym dzieckiem
w rodzinach zastępczych. Podejrzewam, że był tylko ich jedynym
dzieckiem zastępczym... ale rodzice mieli też dzieci biologiczne,
bądź adoptowane.
Dlatego
ostatnio często się zastanawiam, czy tego chciałbym dla Balbiny?
Czy warto podejmować ryzyko? Kto powinien podjąć taką decyzję?
Rodziny
zastępcze często narzekają na swoje PCPR-y (czy inne MOPS-y), że
niewiele mogą, że ich zdanie zupełnie się nie liczy. U nas
niestety się liczy, bo jesteśmy pytani o zdanie i jest ono brane
pod uwagę. Napisałem „niestety”, gdyż wiąże się to z
ogromną odpowiedzialnością. Czy powinniśmy zasugerować, że
Balbina nie powinna pójść do tej samej rodziny, co Ptyś (bo
szkoda chłopaka)? Czy powinniśmy zasugerować, że Balbina powinna
pójść do placówki? Myślę, że każda rodzina zastępcza
potępiłaby nas za takie mówienie... pewnie nawet PCPR by się
zdziwił.
Czym
jednak jest dobro dziecka? Czym jest dobro Balbiny? Czy dziewczynka
nie trafi do rodziny, w której skończy jak mama naszej Stokrotki?
To nie była zła rodzina. Nawet powiedziałbym, że zbyt dobra.
Często
też się spotykam z twierdzeniem, że rodzin zastępczych jest w
Polsce wystarczająca ilość, aby żadne małe dziecko nie musiało
być umieszczane w placówce. Aby wreszcie przestano budować kolejne
domy dziecka, aby respektowano to, że dziecko do dziesiątego roku
życia nie może znaleźć się w placówce. Tak, ja też bym tak
chciał. I zlikwidowanie bezsensownej rejonizacji pewnie nieco by
sprawę polepszyło. Tylko tutaj mam dwie uwagi. Skoro chcemy dbać o
korzenie dzieci w rodzinach zastępczych, to dlaczego drugą ręką
je podcinamy? Babcia Ptysi ma do przejechania ponad 300 kilometrów,
aby zobaczyć swoje wnuki (z czego dwoje jest takich trochę
patchworkowych).
Jest to
prosta osoba (w sensie otwartości, prostolinijności, chociaż też
z niewielką wiedzą na tematy wychowywania dzieci), ale na pewno nie
prostacka. Stara się, pokonuje te kilkaset kilometrów raz na dwa
miesiące... a ma ponad siedemdziesiąt lat. Czy mama dzieci byłaby
do tego zdolna? Albo Helmut (partner mamy), który kiedyś walczył o
dzieci i ich mamę pisząc pisma do prokuratury na wredny system,
który odbiera rodzinie dzieci i godność? Teraz pisze pisma do sądu
dyskredytujące mamę. Być może faktycznie dziewczyna zdecydowała
się od niego odejść.
Nie znam
żadnych danych dotyczących ilości rodzin zastępczych w Polsce. A
nawet gdybym je znał, to pewnie nikt nie prowadzi żadnych statystyk
dotyczących tego, ile dana rodzina chciałaby przyjąć dzieci, jak
bardzo chore albo zaburzone, no i... czy ta rodzina nie jest tylko
zapisem w bazie danych. Katolików „na papierze” też w naszym
kraju jest całkiem sporo.
Nasz
powiat jest jednym z największych w kraju. A jednak są ogromne
trudności ze znalezieniem rodzin dla wielu dzieci. Jest sporo
kandydatów na rodziców zastępczych, którzy nawet nie zostają
zakwalifikowani do odbycia szkolenia. Są rodziny, które są
przeznaczone do wygaszenia, oraz takie w których nikt nie ośmieli
się umieścić żadnego dziecka. Kto o tym decyduje? Nie wiem, ale
raczej nie tylko pani Kasia, albo Basia z PCPR-u.
A pomimo
tego, są też zwrotki (czyli dzieci, które przebywając w rodzinie
ponownie wracają do systemu). Czy rodzinom, które oddają dzieci,
odbiera się kwalifikacje? Nie mam pojęcia. Być może są już to
tylko martwe dusze mające jedynie odzwierciedlenie w statystykach.
Czy
znajdzie się rodzina dla Balbiny? Czy warto jej szukać? A może
lepiej zafunkcjonuje w placówce? Domyślam się, że wielu osobom
trudno jest w tej chwili zrozumieć, że cały czas mam na myśli
dobro dziewczynki.
Majka
rozmawiała ostatnio z panią Jolą - psycholożką z naszego
przedszkola. Zabrała z sobą notatnik, aby zapisać wszelkie uwagi,
bo może robimy coś źle, albo może możemy robić coś lepiej...
inaczej. Kilka dni wcześniej skończyła czytać książkę
Agnieszki Stein „Dziecko z bliska”, po której doszła do
wniosku, że wszystko co robiliśmy wychowując nasze dzieci
biologiczne, to jedna wielka porażka. Zabieram się do przeczytania
tej pozycji i jestem ciekawy swoich odczuć.
Okazuje
się, że rodzicielstwo bliskości ma bardzo różne oblicza. Majka
wróciła z dwoma wpisami, chociaż rozmowa trwała trzy godziny.
Balbina wymyka się wszelkim zasadom. Jej próby przejmowania
kontroli w przedszkolu są dużo bardziej otwarte niż u nas w domu,
i jeszcze bardziej natarczywe, niż nam się wydawało.
Co w jej
przypadku można przyjąć z filozofii rodzicielstwa bliskości?
Pracowanie nad swoją złością i odpowiadanie sobie na pytanie,
dlaczego akurat to zachowanie się nam nie podoba. Co się stanie,
gdy powiemy „okej, niech będzie tak jak chcesz”.
Niby
proste, a jednocześnie strasznie trudne w przypadku dziewczynki.
Kilka
dni temu dzieci przyszły z przedszkola. Romulus i Balbina wbiegli do
mojego pokoju na piętrze, w którym miałem na kolanach Stokrotkę.
Romulus położył się obok mnie z lewej strony, a Balbina z prawej.
Moja lewa ręka muskała delikatnie twarz Romulusa, a prawa... robiła
dokładnie to samo. Chociaż właściwsze byłoby stwierdzenie, że
tak samo. Jednak ta lewa ręką była ręką miłości, a ta prawa
bezdusznym ramieniem robota wykonującym zaprogramowane zadanie. Czy
Balbina to wyczuwa? A czy ja jestem w stanie zaprogramować się na
miłość?
Balbina
przeszła ze mną w fazę otwartej wojny. Nie wykonuje moich poleceń,
wykrzykując do tego najczęściej „Nie! Nie!... Nieeee!!!”
Wczoraj pobiła Romulusa. Gdybym nie był świadkiem tego zdarzenia,
to pomyślałbym, że zapewne miała jakiś powód, bo chłopiec też
święty nie jest. Zapytałem dlaczego to zrobiła? W odpowiedzi
usłyszałem „bo chcę cukierasa”. Próbowałem doszukać się w
tym stwierdzeniu jakiejś logiki. Czyżby pobiła go za to, że w
naszym domu nie ma cukierków? A do tego skąd takie określenie -
„cukieras”?
Balbinie
zdarzają się proste teksty skierowane w moją stronę, typu „nie
lubię cię”. No i to nawet mogę zrozumieć, ale już skąd
sformułowanie „ja pójdę po prąd i cię zabiję”? Co w tym
dziecku jeszcze siedzi?
Parę
dni po rozmowie z panią psycholog miało miejsce spotkanie rodziców
przedszkolnych z panią Sławką, która na co dzień prowadzi
zajęcia z integracji sensorycznej, a w przedszkolu ma kilka, czy
kilkanaście godzin w tygodniu z dziećmi z rozmaitymi deficytami.
Również Ptyś będzie na te zajęcia uczęszczał, ale chyba
jeszcze czekamy na opinię psychologa z naszej poradni.
Nawiasem
mówiąc, gdy pani ta podała kilka przykładów rozmaitych zachowań,
to stwierdziłem, że mi również być może przydałaby się jakaś
terapia (i piszę to zupełnie poważnie). Jeżeli dziecko ma jakąś
jedną cechę, na przykład lubi chodzić boso, to być może po
prostu lubi chodzić boso. Ale jeżeli tych elementów jest więcej?
Nie
lubię mieć obcinanych włosów, nie pozwoliłbym komuś obciąć
sobie paznokci, nie lubię nadmiernej bliskości innych osób. Nie
cierpię chodzić do dentysty, a nawet do innych lekarzy (na
szczęście innych jeszcze nie muszę odwiedzać). Dlaczego lubię
chodzić boso? Czy przypadkiem nie uwierają mnie skarpetki? A może
jeszcze metka od koszulki?
Wracam
jednak do rodzicielstwa bliskości w rozumieniu naszego przedszkola.
Jednak danie przedszkolakowi do wyboru jednej z dwóch koszulek nie
jest manipulacją jak to Majka przeczytała we wspomnianej książce.
Ono nie potrafi jeszcze w tym wieku wybrać koszulki mając otwartą
całą szafę... potrzebuje wsparcia rodzica, jakiejś sugestii. W
tym momencie nasunął mi się przypadek Billa (najstarszego z
Ptysi), którego mama zaprowadziła do przedszkola w piżamie,
twierdząc że tak chciał. Bo pewnie tak chciał, a ona w stu
procentach podążyła za swoim dzieckiem.
W jednej
z naszych grup przedszkolnych (przynajmniej w jednej), dzieci mogą
bawić się zabawkami tylko na dywanie. To dziecko, które znacznie
oddali się ze swoją zabawką poza obręb dywanu, ma ją odbieraną.
Jest to konsekwencja wynikająca z ustalonych zasad. Ale nie
naturalna konsekwencja. Można powiedzieć, że zwyczajna kara. A
jednak jest to przez wszystkich akceptowane. Co najważniejsze, przez
same dzieci. Gdy któreś wyjedzie ze swoim samochodzikiem pod same
drzwi, to samo zostawia zabawkę i bez niej wraca na dywan.
Może to
ja się za bardzo przejmuję i ostrzegam Balbinę wiele razy...
przecież ona też doskonale zna zasady. Dzisiaj tłukła Ptysia
zupełnie bez sensu i za nic. Mówiłem kilka razy „nie bij go”.
W końcu powiedziałem „jeszcze raz, i będziesz miała wypad”.
Spojrzała na mnie i z uśmiechem na ustach zdzieliła go przez łeb.
Wyleciała na schody i wyła przez kilkanaście minut.
Zupełną
przeciwnością Balbiny jest Ptyś, który potrafi przyjść,
przytulić się i powiedzieć „wujku, kocham cię”. Często się
zastanawiam, co jest przyczyną tak skrajnych zachowań tego
rodzeństwa. Czy jest możliwe, że Ptyś, który przyszedł do nas
niczym zastraszone zwierzątko z łatką swojej mamy że nie jest do
końca normalny, w jakiś podświadomy sposób chronił swoją
psychikę?
Po
rozmowie z Majką (po przyjściu od pani psycholog), która trwała
prawie kolejne trzy godziny, doszedłem do wniosku, że przynajmniej
ja pozwalam Balbinie na dużo więcej, niż innym naszym dzieciom...
tak dla świętego spokoju. Po wyjściu z kąpieli, jest jedyną,
którą wycieram ręcznikiem. Ona twierdzi, że nie potrafi, a ja nie
mam ochoty na kolejną aferę o nic. Jednak kilka dni temu Remus
(który jeszcze nie zdążył się wytrzeć) przeszedł obok niej i
niechcący zostawił jej na ręce trochę piany. No i zaczęła się
„jazda”. Czasami się zastanawiam, czy pisanie o Balbinie, że
„wyje”, nie jest jest jakąś formą wyrażania mojej złości –
bo przecież powinienem napisać, że „płacze”. Ale pocieszyło
mnie, gdy z ust kilku osób z przedszkola, też usłyszałem takie
określenie. Bo to nie jest płacz.
No i co
powinienem zrobić z tą Balbiną po kąpieli? Wytarłem jej szybko
tę pianę i powiedziałem, że przecież nic się nie stało. Jednak
niczego to nie zmieniło... wyła dalej. Pewnie należało ją
przytulić i powiedzieć, że ją kocham. Ale już mi się nie chce,
bo próbowałem wiele razy... no i wcale jej nie kocham.
Ptysia
przytuliłem kilka razy, gdy kiedyś widziałem, że zaczyna się
zawieszać. Nie wiem, czy akurat to pomogło, ale teraz takie
zachowania już nie mają miejsca. Jak długo mam przytulać wyjącą
Balbinę, która w tym momencie wcale tego przytulenia nie chce?
Tutaj
wtrącę pewną opinię pani Sławki (którą w pełni podzielam), że
dziecka, które rzuca się na ziemię (w takiej kategorii widzę
zachowania Balbiny) nie trzeba brać pod pachę i wychodzić z nim
wbrew jego woli... o ile nie leży na środku jezdni. Jeżeli nie
chce się przytulić, to takie jego prawo. Jednak pewną granicą
jest agresja (czy to w stosunku do siebie, czy też innych osób). Co
zatem powinienem zrobić, gdyby Balbina wyjąc, zechciała na
przykład mnie kopać, albo okładać pięściami? Powinienem ją
przytulić. Ale przecież ani ona tego nie chce w tym momencie, ani
ja nie mam takich potrzeb. Byłaby to zwyczajna pacyfikacja,
zwyczajna przemoc mająca na celu tylko obezwładnienie
dziewczynki... chociaż ładnie nazwana.
Przemoc
ma bardzo różne oblicza. W stosunku do Balbiny jest ona w zasadzie
na porządku dziennym, chociaż często nazywam ją konsekwencją.
Ostatnio poprosiłem dzieci, aby posprzątały porozrzucane zabawki.
Ptyś i Remus zabrali się do pracy (chociaż temu drugiemu musiałem
co chwilę przypominać, że właśnie sprząta). Romulus? Duża
zmiana... dopiero po kilku ponagleniach zabrał się do pracy.
Balbina stanowczo powiedziała swoje „nie!”. Przypominałem jej
co chwilę „Balbina sprzątaj”... na co ona nadal konsekwentnie
„nie!”. Kilka ostatnich zabawek sam wrzuciłem do pudeł, po
czym powiedziałem „chłopcy siadajcie do stołu – będzie
deser”. Balbina była pierwsza na krześle. Tym razem ja
powiedziałem „Sorry Balbina, ale nie”. Oj, wycie trwało
przynajmniej pół godziny.
Co się
zmieniło na przestrzeni czasu (w ciągu ostatnich kilku miesięcy)?
Teraz Ptyś w pewnym momencie przestaje sprzątać, twierdząc, że
swoje już zrobił (choć kiedyś tak nie było), a Romulus zaczyna
mieć coraz większy „olew”, bo przecież skoro Balbina nie musi,
to dlaczego on musi. Oj ciężkie będą najbliższe dni przymusowej
kwarantanny w domu.
Odwołam
się jeszcze do wspomnianego wcześniej behawioralnego elementu
rodzicielstwa bliskości z naszego przedszkola, polegającego na
oddaniu zabawki po przekroczeniu obszaru wyznaczonego dywanem.
Czym
różni się to od odebrania Balbinie deseru? Tym, że Balbina albo
nigdy się nie podda, albo my będziemy mieli poczucie, że ją
złamaliśmy.
Balbina
czasami jest bardzo miła. Można z nią porozmawiać, powygłupiać
się. Jednak każde nasze działanie musimy na bieżąco analizować,
co też w pewien sposób powoduje, że nie jesteśmy naturalni, że
boimy się wszelkich zachowań spontanicznych. Kiedyś w przypadku
Kapsla, psycholog proponował nam zabawę polegającą na czasowym
(10 minutowym) oddaniu kontroli chłopcu... kontroli nad tym co się
w danym momencie dzieje. Jednak teraz to się zupełnie nie sprawdza.
Dziewczynka nie potrafi wyjść z tej zabawy i wszystko zawsze źle
się kończy. Być może chwilowe oddanie władzy jest dla niej
sygnałem, że wreszcie jej ulegliśmy.
Czasami
gdzieś czytam, że jest poszukiwana rodzina dla jakiegoś dziecka...
trudnego dziecka, które tęskni, aby mieć kochającą mamę i tatę.
Ale też czytam zdania niektórych rodzin, które mają żal, że
nikt im nie powiedział całej prawdy o dziecku, które przyjęły do
siebie. Jak mam się zachować w przypadku Balbiny, gdy znajdzie się
dla niej rodzina zastępcza? Pominąć niektóre jej zachowania i
mieć czyste sumienie, bo pewnie to tylko między nami nie iskrzy?
Jakie są
moje uprawnienia (głównie moralne), aby powiedzieć, że najlepszym
rozwiązaniem będzie rozdzielenie całej trójki Ptysi? A co jeżeli
się okaże, że Ptyś nie potrafi funkcjonować bez Balbiny?
Kto
właściwie powinien podejmować takie decyzje? Sąd? Choćbym nie
wiem jak bardzo merytorycznie i emocjonalnie opisał całą naszą
sytuację, a sąd się nad tym pochylił i wszystko spróbował
przeanalizować posiłkując się rozmaitymi specjalistami, to i tak
będzie to dla niego tylko pewien przypadek... bezemocjonalny
przypadek.
Pewnie
niejeden pomyśli, że skreślam Balbinę, podobnie jak kiedyś
skreśliłem Kapsla. Nie chcę jednak walczyć o jej dobro kosztem
dobra innych dzieci i mało świadomych rodziców.
Sąd
Ptysi po raz trzeci odracza wydanie decyzji, która jako ostateczna miała być wydana w grudniu. Nie mam pojęcia o co mu chodzi. Teraz
brakuje mu dokumentu rozwodowego siedemdziesięcioletniej babci
dziewczynki, która chce zostać dla niej rodziną zastępczą. Czy
sąd faktycznie bierze pod uwagę taką możliwość? Starsza pani
bez jakiejkolwiek wiedzy z pracą z zaburzonym dzieckiem, i bez
żadnego wsparcia ze strony jej synka (taty Balbiny). Ale taka
decyzja uwolniłaby Ptysia.
Niedawno
przyszła do nas Stokrotka. Nawet jeszcze nie minęły trzy tygodnie.
Mogło by się wydawać, że jest to przecież dziecko zupełnie
niezagrażające pozostałej czwórce. Pewnego rodzaju maskotka
rodziny. A jednak nie do końca tak jest. Od tego czasu Remus budzi
się już każdej nocy przynajmniej raz, aby sprawdzić czy jestem w
pokoju obok. Bywa więc, że jestem mniej wyspany niż Majka, która
śpi z noworodkiem.
Romulus,
gdy tylko mnie widzi, to przybiega i krzyczy „wujeczku mój
kochany”. Ptyś w jakiś sposób się wycofał i (jak nigdy od
wielu tygodni), muszę go zapewniać że jest super chłopakiem, że
go kocham, i... no i nic więcej, bo przecież nie mogę mu
powiedzieć, że już na zawsze będziemy razem. Znowu zaczął
wchodzić pod łóżko.
A
Balbina? Chyba jeszcze nie potrafi się określić. Z jednej strony
wykorzystuje każdą sytuację, aby się do mnie przytulić i wejść
na kolana, a z drugiej mówi, że mnie nie lubi i że ze mną wygra.
I tak
się zastanawiam, co bym zrobił, gdyby Majka usilnie nalegała na
to, że jesteśmy gotowi zaopiekować się dziesiątką takich
dzieci. Nie jest to przecież nic niezwykłego wśród rodzin
zastępczych. Miałbym na tyle dużo odwagi, aby powiedzieć „żegnaj”
(po trzydziestu latach)? A może wbrew sobie tkwiłbym w tym
układzie? No i gdzie w tym wszystkim jest dobro dziecka?
Dwa
posty wstecz, napisałem kilka komentarzy. Nie chciałbym tego wątku
rozkręcać, bo ani nie chcę się usprawiedliwiać, ani brnąć w
uzasadnienia swoich myśli. Jednak trochę nad tym myślałem. Majka
mnie zrąbała. Córka, która na bieżąco śledzi tego bloga
powiedziała, że akceptuję przemoc. Kilka innych osób też
stwierdziło, że trochę to tak wybrzmiało. Były to łagodne
stwierdzenia... może z litości dla mnie, a może z sympatii do
Majki.
No i nie
wiem z czego to wynika, bo przecież nigdzie nie napisałem, że
jestem za jakąkolwiek przemocą w stosunku do dziecka. Chciałem
tylko powiedzieć, że czasami metody dyscyplinowania dziecka są
bardzo ograniczone.
Być
może jakąś rolę odgrywa tutaj płeć... w sensie takim, że ja
jednak jestem facetem. Pewnie mój język, którym się posługuję
jest zupełnie inny niż Majki.
Może...
ale jest też sprawa odbioru tego języka.
Opiszę
sytuację, która miała miejsce kilka dni temu podczas odwiedzin
Jowity (naszej koordynatorki). Odebrałem Ptysie i Bliźniaki z
przedszkola. Po powrocie zaczęło się szaleństwo. Dzieci wchodziły
na mnie, biegały, krzyczały... krótko mówiąc wariacje,
kombinacje i permutacje w jednym. Pewnie niejeden koordynator
stwierdziłby, że nie potrafimy zapanować nad naszymi dziećmi, że
nie potrafimy ich zdyscyplinować. No ale nie Jowita. Zachowanie
dzieci było pewnego rodzaju radością z powrotu do domu... co
zresztą wybrzmiało z jej ust na najbliższym posiedzeniu zespołu
dotyczącym oceny Bliźniaków.
Jednak w
pewnym momencie Remus zleciał z fotela na głowę – pewnie
nabijając sobie solidnego guza. Mój komentarz był mniej więcej
taki: „no i dobrze... wcale nie jest mi ciebie żal –
ostrzegałem, że tak to się skończy”. Majka z kolei powiedziała:
„przestań płakać i chodź się przytulić”. Remus otarł łzy,
wstał... spojrzał na Majkę, na mnie, i przyszedł się przytulić
do mnie. Dlaczego?
Wypada
jakoś podsumować cały ten wpis.
Uważam,
że wcale nie jestem dobrym ojcem zastępczym. Jestem dobrym
pogotowiem rodzinnym. Potrafię funkcjonować w krótkim czasie.
Razem z Majką potrafimy wydobyć z dzieci to, co da się wydobyć.
Zdiagnozować to, co da się zdiagnozować. Przekazać następnej
rodzinie maksymalną wiedzę, jaką udało nam się zdobyć o
dziecku. Potrafimy zawalczyć o dziecko wtedy, gdy uważamy, że
trzeba zawalczyć.
Nie
byłbym dobrym ojcem zastępczym na zawsze ani dla Kapsla, ani dla
Balbiny. Jeszcze siedem lat temu wydawało mi się, że takie dzieci
nie istnieją. Wydawało mi się, że wystarczy dużo miłości,
zainteresowania, bycia z dzieckiem... jak to mówią, witamina „M”
plus terapia (bo przecież mocno wierzę we wsparcie specjalistów).
Ale jak
tu kochać wbrew sobie? Jak kochać kogoś, kto się broni przed tą
miłością... raniąc coraz bardziej?
Informacje,
które ponad rok temu otrzymaliśmy na temat Balbiny były takie, że
dziewczynka jest swego rodzaju szarą eminencją, prezesem, kimś kto
kontroluje i dominuje w swojej rodzinie... że razem z braćmi i
swoją mamą demoluje każde mieszkanie, do którego się wprowadza.
Kilka (a
nawet kilkanaście) pierwszych miesięcy pobytu w naszej rodzinie
zupełnie temu przeczyło. Jeszcze całkiem niedawno mówiliśmy w
przedszkolu, że dziewczynka u nas tak się nie zachowuje. Ale już
się tak zachowuje, o czym pisałem powyżej. Ściany w jej pokoju są
porysowane, miejscami zdrapana jest farba, rolety w oknach
powyrywane. Na ścianie są dziwne smugi... ni to krew, ni kupa.
Biorąc jednak pod uwagę to, że co jakiś czas Balbina odkłada do
prania majtki z kupą (nie pobrudzone, ale z kawałkami kupy), to
raczej zakładam drugą opcję.
Przeżyłem
Kapsla, przeżyję i Balbinę... choćby to miało trwać jeszcze
rok, czy dwa.
Najsmutniejsze
jest to, że jest mi wszystko jedno, czy wróci ona do mamy,
zamieszka z siedemdziesięcioletnią babcią, trafi do rodziny
zastępczej, adopcyjnej, czy do domu dziecka.
Tylko
Ptysia mi żal. Ktoś może się upierać, że powinien od nas odejść
w pakiecie z Balbiną. Czy powinienem mówić, że to nie ma sensu?
Czy jestem o tym przekonany?
Nie
wiem.
Pikuś ile oni teraz dokłądnie mają lat? Bliźniaki, Balbinka i Ptyś?
OdpowiedzUsuńPtyś prawie sześć, Balbina prawie pięć, a Bliźniaki cztery z haczykiem.
UsuńNatomiast Stokrotka nie pobije rekordu Irokeza, bo sąd odwołał wszystkie rozprawy do końca miesiąca.
a to miało być co? Pozbawienie matki praw?
UsuńTak
Usuńto nie muszą czekać, az mała skończy 6 tyg, bo to nie zrzeczenie, tak? Ech
UsuńNie. Żadnemu dziecku nie będzie lepiej w placówce, nawet Balbinie. Każde dziecko a takie jak Balbina może jeszcze bardziej potrzebuje rodziców, rodziny. Zgadzam się jednak,że może powinno się rozważać rozdzielenie tego rodzeństwa. Coś mogą stracić ale o wiele więcej zyskać. Może Balbina ma szanse na normalność w rodzinie gdzie byłaby jedynym dzieckiem ze świadomymi, mądrymi rodzicami. Pikuś często Ci powtarzam i zrobię to także tu, publicznie:to że my nie moglibyśmy być jej rodzicami na zawsze nie oznacza że nie ma takich ludzi. Trochę pokory 😉Inne pytanie, czy takich znajdziemy? ale ja nie tracę nadziei. To jeszcze małe dziecko, któremu trzeba dać szansę.
OdpowiedzUsuńPikuś, ja poprosiłabym o rozwinięcie wątku placówki dla Balbiny. Co takiego Balbinie może dać dom dziecka, czego nie da rodzina zastępcza? Pytam bez chęci oceny, czysta ciekawość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Agnieszka
Balbina (podobnie zresztą jak Kapsel) ma ogromny potencjał do tego, aby rozwalić niejedną rodzinę.
OdpowiedzUsuńI tylko dlatego w jakimś sensie rozważam możliwość umieszczenia jej w placówce. Wcale nie oznacza to, że tego chcę, i że będzie to dla niej najlepsze rozwiązanie. To jest mniej więcej tak, jak ze stosowanym przez nas „wypadem”. Nie chodzi w nim o to, aby dziecku dowalić i pokazać kto jest silniejszy. Ono nie ma stać w kącie i zastanawiać się nad swoim postępowaniem, bo prędzej będzie nas przeklinać, niż dojdzie do jakichkolwiek przemyśleń. Chodzi o ochronę pozostałych członków rodziny.
Nie jest więc tak (jak napisała Majka), że twierdzę, że jak ja nie daję rady, to już nikt inny nie sprosta Balbinie. Z pewnością jest mnóstwo rodzin, w których dziewczynka może rozwinąć skrzydła. Pytanie tylko, jak ją znaleźć?
Właśnie dlatego tak szczerze opisuję swoje odczucia i zachowania naszych dzieci. Uważam się za przeciętnego ojca, z którym w jakiś sposób może się konfrontować ktoś, kto ma w planach pozostanie ojcem zastępczym. Z pewnością dla Balbiny będzie poszukiwana rodzina zastępcza. Jeżeli więc ktoś przeczyta moje opisy zachowań dziewczynki, towarzyszące temu moje odczucia, i na tej podstawie powie „nie, ja tego bym nie zniósł”, to właśnie o to mi chodzi. O to, aby powiedział to czytając moje wpisy, a nie pół roku później.
Wspomniałem niedawno o historii braci, którzy zostali umieszczeni w rodzinie zastępczej. Bardzo cieszyli się, że będą mieć swoją mamę i tatę... że będą mieć rodzinę. Właśnie wrócili do pogotowia rodzinnego, w którym mieszkali kilka miesięcy temu. Co takie dzieci czują? Są jak porzucone psy, których nikt nie chce.... i które na końcu trafiają do schroniska.
W takim kontekście rozważam ewentualną placówkę dla Balbiny. Padło pytanie Agnieszki, czym byłaby ona lepsza od rodziny zastępczej? Nie byłaby lepsza. Ale chociaż dawałaby szansę na jakąś stabilizację. Na to, że za jakiś czas jej rodzice zastępczy nie skończyliby na psychotropach, a ona nie przeniosła się do kolejnej rodziny, z coraz większym przekonaniem, że jest zła, do niczego się nie nadaje i nikt nie może z nią wytrzymać. No chyba, że właśnie o to jej chodzi.
Placówka nigdy nie będzie czymś lepszym od rodziny... nigdy. Ale od normalnej rodziny, a nawet kiepskiej rodziny. Jednak nie od rodziny, która marzy tylko o tym, aby cofnąć czas i wrócić do momentu, gdy tego dziecka jeszcze nie było. O takich przypadkach czytałem wiele razy, a sądzę, że jest to tylko niewielki procent tego zjawiska – bo przecież rodzice chętnie chwalą się sukcesami swoich dzieci, a porażki starają się przemilczać.
Zaburzenia w nawiązywaniu więzi są w moim przekonaniu najgorszym rodzajem zaburzeń. Gdybym miał wybierać między dzieckiem z RAD i FAS, to bez namysłu wybrałbym to drugie. Balbina z każdym upływającym tygodniem, coraz bardziej broni się przed bliskością. Na tę chwilę nikt nie potrafi nam pomóc, bo każdy psycholog mówi, że tutaj potrzebny jest terapeuta. A terapeuta może wejść do gry dopiero w momencie, gdy dziecko znajdzie się w docelowej rodzinie. I pewnie żaden nie da gwarancji, że kiedyś wszystko się unormuje.
I tylko o to mi chodzi, aby potencjalni rodzice zastępczy dla Balbiny mieli taką świadomość.
Brawo, Pikuś za ten post, zawarte w nim wnioski, a przede wszystkim za szczerość. Brawo za uzupełnienie w tym komentarzu. Os strony moralnej, to właśnie możesz zrobić w kontakcie z potencjalną rodziną dla dziewczynki - powiedzieć o swoich odczuciach na dziś o obawach o jutro. W imieniu takiej potencjalnej rodziny, bardzo proszę Cię, byś nie miał obiekcji i tak właśnie postąpił. Balbinie życzę, by mimo wszystko, rodzinę znalazła. Jednak ta rodzina ma prawo wiedzieć. Ty to wiesz i nie wypieraj tej wiedzy pod wpływem ideologii "dobrodziecizmu".
UsuńTa rodzina ma prawo wiedzieć, ale co? To, co pisze Pikuś, to też spostrzeżenia przepuszczone przez raster Jego osobistych oczekiwań wobec dzieci. Tu nie ma czegoś takiego jak opis obiektywny. I to nie jest 'dobrodziecizm', to jest uwaga uniwersalna odnosząca się do indywidualnych skrzywień poznawczych każdego z nas.
UsuńPodobnie możliwe jest to, że Ty, szanowny Anonimie, skonfrontowany z tym konkretnym dzieckiem doszedłbyś/doszłabyś do wniosku, że zajebiście, klika, jest chemia, to Twoje dziecko. Ale nie dojdziesz do tego wniosku, bo czytając opis Balbiny od razu będziesz wiedzieć, ze to nie dziecko dla Ciebie.
I nie udawajmy, że nie kreujemy rzeczywistości, a jedynie ją opisujemy. Bo to wcale nie jest takie proste.
Nie, będę wiedzieć, że to dziecko nie dla Pikusia i dlaczego nie dla niego. Być może uznam, że mam zupełnie inne uwarunkowania osobowościowe, inne doświadczenia i inny stan wiedzy. Może pojawi się chemia, choć to akurat argument infantylny i nawet gdybym ją rozpoznała, to bez rozważenia powyższych, nie świadczy o niczym i o niczym, samo w sobie, nie powinno decydować.
UsuńJoanna
ok, dzięki za odpowiedź, choć ja się nie zgadzam z tą chemią i jej infantylizmem. Być może jest to jakiś Twój wgląd i szanuję, ze Ty tak masz (zresztą pewnie miałabym podobnie), ale to nie jest żadna prawda o świecie. Są rodziny, które zbudowały się w sposób bardzo stabilny wychodząc własnie z kliknięcia, chemii etc., i które dzięki temu przekonaniu, o 'pierwotnym rozpoznaniu' były w stanie czerpać siłę w późniejszych latach. Zresztą miałam to pisać Pikusiowi: to, co nam się często wydaje (prawda, prawda i zawsze prawda o dziecku) też wcale nie jest jedyną opowieścią na ten temat. Jasne, że w różnych narracjach RA najsilniej wybija się wątek złości na 'zatajanie dokumentacji', zresztą trudno go nie rozumieć i się do niego nie przychylić, ale tytułem staranności wobec faktów dodam, że wśród moich rozmówców i rozmówczyń są rodziny twierdzące wprost, że całe szczęście, że przedstawiając im dziecko, ośrodek/RZ przekazały minimum informacji (choć posiadały ich więcej). I że dzięki temu w ogóle są rodziną, a odkrywanie prawdy dopiero w procesie pomogło im się nie rozsypać.
UsuńPodkreślam, że nie oceniam tego i nikogo nie zamierzam namawiać do ukrywania dowolnych faktów; mówię jedynie o tym, że tutaj też jest to jednak bardziej złożona kwestia.
Mam dużo myśli w głowie po przeczytaniu tego wpisu, celowo pominę wątek rodzicielstwa bliskości, bo wydaje mi się poboczny (widać wyraźnie, ze Ci to nie gra i poniżej napiszę, dlaczego moim zdaniem to nie gra w Twoim przypadku).
OdpowiedzUsuńZacznę od podziału dzieci na placówkowe i rodzinne.
To nie jest tak, Pikuś, że ktoś ma misję i sobie postanowił, ze dzieci mają być w rodzinach; to wynika bezpośrednio z wytycznych europejskich, które obowiązują też Polskę, a które z kolei opierają się na pierdylionie twardych danych, w tym takich, że nie ma ani jednego badania pokazującego, że wychowanie dziecka w instytucji byłoby w długim terminie (dorosłość) dla tego dziecka w jakikolwiek sposób lepsze. Sorry, ale nie ma (a jak są to okazują się metodologicznie wątpliwe i mało wiarygodne). Czasem - jak ktoś mnie bardzo wkurzy, ale to nie jest kejs tego wpisu - posuwam się do tekstu, że 'tak, najgorsza rodzina zastępcza jest lepsza niż najlepszy dom dziecka', ale to jest celowy skrót myślowy: w nim nie chodzi o konkretne RZ (które moga być beznadziejne) ani o konkretne placówki (które mogą być zajebiste), tylko o uśredniony obraz wyłaniający się z badań. Niewątpliwie dzieci trafiają czasem do super RZ i do beznadziejnych RZ, jak również trafiają do strasznych placówek i do fajnych placówek. Ale w takich badaniach bada się całą tę grupę z rozmaitością ich doświadczeń (w tym wspaniałych doświadczeń placówkowych). I rezultaty, jak napisałam, są wciąż bardzo podobne: dzieci po placówkach, już jako osoby dorosłe, ZAWSZE mają: wyższy wskaźnik porzucenia edukacji, wyższy wskaźnik konfliktów z prawem, zaburzeń psychicznych i niestabilnego życia osobistego.
Stąd - gdyby patrzeć na te wszystkie doświadczenia nie indywidualnie, a grupowo własnie - tak, rodziny zastępcze zawsze wygrają z placówkami pod kątem efektów długoterminowych dla dzieci.
Teraz to, co wydaje mi się najwazniejsze: moim zdaniem dokonałeś trafnej autoanalizy. Ty nie Jesteś ojcem zastępczym, Jesteś świetnym opiekunem zastępczym w pogotowiu. I to jest ok, nie Jesteś w niczym gorszy od rodzin misyjnych, ale nie Jesteś też lepszy. Wypełniamy inne nisze tego społecznego rynku.
Moim zdaniem z tego wynika, ze nie zagrają Ci żadne rodzicielstwa bliskości, bo jako pogotowie będziesz się stykał (i stykałeś się oraz stykasz) z przypadkami hardcore'owymi, które są w ogóle w innej szufladce niż rodzicielstwo bliskości, do którego - aby faktycznie je robić - trzeba jednak dać dziecku obietnicę i gwarancję, bo bez takiej wewnętrznej decyzji pewne procesy się nie uruchomią. Można oczywiście robić elementy rodzicielstwa bliskości i też pewnie fajnie.
Odnośnie Balbiny, którą potraktuję tu (przepraszam, Balbino), jako pewien symbol tzw. trudnego dziecka. Mogłabym napisac, że się z Tobą nie zgadzam, ale to byłoby uproszczenie: moim zdaniem Ty widzisz część obrazka, prawdziwą, ale wciąż tylko część. Nie Jesteś ojcem Balbiny (w różnych sensach, które sam zniuansowałeś we wpisie), więc nie zobaczysz Balbiny w taki sposób, w jaki zobaczyłby ją jej ojciec/matka
cdn. bo mam poczucie, że przekroczę zaraz limit znaków na wpis
cd.
OdpowiedzUsuńA więc co do Balbiny - nie chcę wchodzić nadmiernie w moją historię rodzinną, ale 'życie z Balbiną' nie jest mi obce. Napiszę tu jedynie to, co czego sama doszłam. Było mi cholernie trudno, miałam i mam trudne dziecko, mogłabym długi czas napisać to, co Ty. I wtedy do mnie dotarło, w którym punkcie jestem: albo podejmuję życiową decyzję 'puszczenia' tego dziecka, albo jednak nie. Wybrałam, ze go nie puszczę. I wtedy właściwie zaczęła się tworzyć inna historia, w której doświadczyłam tego, że z najtrudniejszymi dziećmi nie da się pracować, żyć, kochać 'w trybie przejściowym', pogotowianym, na 'jakoś to będzie'. To są takie dzieci, z którymi musisz podjąć decyzję fundamentalną w sobie - uznajesz je za własne dzieci czy nie? I jeśli uznasz, to zaczyna sie pot, krew i łzy, a ostateczne granice okazują się jednak niezupełnie ostateczne. Dla mnie to jest doświadczenie tego, że gdy mówiłam, że starałam się, próbowałam, dawałam z siebie wszystko i niestety, bez rezultatu, to była to gówno prawda. Bo prawdziwe staranie się jest wtedy, kiedy nie jest staraniem się. Nawet nie napisałabym, ze stawiasz wszystko na jednej szali, bo tu już nie ma szali, po prostu jest to Twoje dziecko.
Wcale nie chcę przez to powiedzieć, że wydarzył się we mnie trudny proces, wsparłam się specjalistami (choć się wsparłam) i postanowiłam pracować nad sobą (choć tak zrobiłam) i wydarzył się cud, bo oczywiście się nie wydarzył żaden cud w tym sensie, że Balbina nadal jest Balbiną, jeśli wiesz, o co mi chodzi. I ona będzie Balbiną. Łatwo nie jest, nie będzie, a w okresie dojrzewania zacznie się jazda bez trzymanki. No i ok, ja to przyjęłam. [myslę tu też o książce autobiograficznej pewnej Amerykanki, która przeszła podobną drogę, jej dzieci adopcyjne są już dorosłe i ona jest w tej chwili na takim etapie, że jedna z jej córek jest aktywną prostytutką, ponieważ tak wybrała, i ta matka to przyjęła. Sądzę, że to jest nie do zrozumienia przez kogoś, kto się nie otarł o temat, o którym rozmawiamy]
W każdym razie konkludując: z faktu, że Ty nie Jesteś ojcem Balbiny nie wynika, że ona swojego ojca nie znajdzie. Kapsel nie znalazł rodziców, to smutne, tak bywa, jestem jednak pewna, że gdyby istnienie Kapsla było wiadome całej ludzkości tej planety, znaleźliby się w tej liczbie paru miliardów jego rodzice. Kwestia statystyki, kwestia różnych ludzkich potrzeb, oczekiwań, gotowości.
Znam rodziny zastępcze, które uniosłyby Balbinę. Nie znam takich RA, ale to tylko dlatego, że adopcji nie da się przesymulować, ona się musi zadziać i wtedy wiadomo, czy zagrało czy nie. Spokojnie jednak zakładam, że w grupie wszystkich ludzi z kwalifikacjami ado znalazłaby się osoba/para gotowa akurat na sparowanie z Balbiną. Nie nazwałabym tych ludzi 'misyjnymi', bo co to jest misja? Ja z moją Balbiną nie robię misji, to jest już inny poziom relacji i układu; jednak nie zapominajmy, że w grupie RZ i RA są też ludzie, którzy przyjmują dzieci nie dla 'robienia dobra', ale po prostu dlatego, że z różnych powodów chcą takiej relacji, są gotowi na trudności i zapewnia im to ogólny wellbeing. Ja z pewnością nie jestem masochistką.
cdn, ale ostatni, przysięgam
I tyle. Uważam, że część Twoich rozdrapów bierze się z tego, ze porównujesz swoją pozycję z pozycjami cudzymi, a tam nie ma za wielu mianowników (na poziomie głębszych niuansów, bo na ogólnym to wiadomo: dzieci, dzieci z trudnych miejsc, dzieci z trudnych miejsc potrzebujące bezpiecznych dorosłych) - nie Jesteś typem długoterminówki, nie Jesteś typem adopcyjnym i gitara, nie musisz być. Rób swoją działkę, robisz ją świetnie. Ale proszę - nie odbieraj Balbinom szans na rodzinę tylko (albo aż) dlatego, że Ty sam byś się w tym klimacie nie odnalazł. Placówka nie jest odpowiedzią, odpowiedzią czasem jest rodzina zastępcza terapeutyczna (nie ma jej w Polsce) z szerokim wsparciem środowiskowym w postaci specjalistycznych ośrodków wsparcia dziennego (też nie w Polsce), o czym piszę tylko dlatego, aby pokazać, ze taki mechanizm już istnieje, funkcjonuje i służy dzieciom mocno pokiereszowanym, dla których faktycznie standardowa adopcja czy RZ nie są czasem dobrym wyborem, ale mimo to nikt ich nie skazuje na całodobowe zakłady.
OdpowiedzUsuńW Polsce natomiast są jednostki, które mimo braku formalnej struktury, podejmują podobną pracę i decyzje. Życzę Balbinie, aby wlaśnie na kogoś takiego trafiła.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńWklejam jeszcze raz bo coś mi się usunęło.
UsuńBloo, mam wrażenie,że w tej kwestii zgadzam się z Tobą w 100% i o tym pisałam a Ty to zrobiłaś jak zwykle piękniej i bardziej wyczerpująco. Co ciekawe, Pikuś w naszych dyskusjach generalnie się z tym zgadza, tylko jakoś tak nieprecyzyjnie się wyraża 😜Ja bardzo świadomie jestem Pogotowiem a nie Rz, wiem dlaczego tak wybrałam.
Z podobnym zdaniem napisałam wcześniej maila do Ciebie, Pikusiu. To miałam na myśli, choć z perspektywy ra bardziej :) Dla mnie placówka to najgorsze rozwiązanie dla Balbin. I chyba lepiej podjąć ryzyko rodziny,dać tę szansę niż odbierać ją bez próby. Dla mnie placówka przekreśli Balbiny po całości, nawet jeśli w niej będą funkcjonować w miarę poprawnie. Całego życia w końcu tam nie spędzą. Monika
OdpowiedzUsuńczyli w sumie zgadzamy się, że placówek w ogóle byc nie powinno i jest to twór do wyeliminowania, najbardziej nieprzyjazny i szkodliwy. A Pikuś to, o czym pisałaś, Bloo, na pewno wie. Wie, bo nie raz to pisał - ze inaczej się pracuje z dzieckiem, które już jest na zawsze, a nie na jakiś czas. Ech.
OdpowiedzUsuńpracuje - tak. Ale też inaczej się to dziecko wtedy postrzega. A tu jednak mówimy o aspekcie 'opisania dziecka' i podzielenia się własną opinią z organami decyzyjnymi (szczęśliwie nie naszą opinią, ale własnie opinią Majki i Pikusia). Nie wiem, czy w ogóle udaje mi się przekazać to, co bym chciała, ale chyba nie bardzo.
UsuńPikuś, dziękuję za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńMyślę, że placówka również może nie spełnić tych oczekiwań, o których napisałeś. Balbina może być odrzucona także z placówki i przeniesiona do innej placówki, czyli stabilizacji nie będzie. Balbina może też mieć negatywny wpływ na dzieci w placówce, tak samo jak może negatywnie wpływać na rodzinę zastępcze, jakieś dziecko/ inny człowiek i tak ucierpi.
Wątek Balbiny mnie fascynuje, usiłuję zrozumieć, ale ciągle mam problem, żeby ogarnąć. To znaczy rozumiem sformułowany problem "zaburzenia więzi", ale wciąż nie umiem sobie wyobrazić, w jaki sposób u tego dziecka to się przejawia i skąd 5-letnia dziewczynka miałaby mieć tak dużą siłę, żeby stanowić zagrożenie dla innych. Rozumiem, że Balbina wzbudza niechęć dorosłych, irytację, może nawet chłód? Co tu jest przyczyną, a co skutkiem? Czy Balbina unika bliskości, bo jest zaburzona, a to powoduje niechęć ze strony dorosłych, czy unika bliskości, bo wyczuwa chłód i niechęć innych?
W każdym razie szanuję to, że piszesz o tych "ciemniejszych" stronach zastępczego rodzicielstwa, bo chyba mało kto to robi, a kandydaci zarówno na RZ, jak i RA, powinni mieć pełen obraz sytuacji i emocji, jakie mogą być także ich udziałem.
Pozdrawiam,
Agnieszka
Zastanawiam się jeszcze nad tym, co Pikuś napisał o różnicy między Balbiną i Ptysiem ...
OdpowiedzUsuńBalbina w swojej rodzinie pochodzenia była hołubiona przez mamę, ale jednocześnie mama ją krzywdziła i pozwalała krzywdzić innym. Ptyś był wyłącznie krzywdzony. Może paradoksalnie jednoznaczność doświadczenia emocjonalnego Ptysia sprawia, że łatwiej mu zrobić emocjonalny krok do przodu, zostawić za sobą mamę, która go wyraźnie odrzucała i przywiązać się do kogoś, kto jest dla niego dobry. Balbina ma bardziej ambiwalentne doświadczenie i może to właśnie trzyma ją w miejscu, bo dziewczynka sama nie wie, co myśleć i czuć.
Spróbuję odnieść się do szeregu myśli zawartych w komentarzach z ostatnich dwóch dni. Postaram się wyrażać bardzo precyzyjnie, aby Majka nie musiała być moim adwokatem. Może mi się to uda.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że Balbina będzie miała szansę na zamieszkanie w rodzinie. My, jako pogotowie rodzinne nie decydujemy o tym, czy pójdzie ona do adopcji, do rodziny zastępczej, czy zostanie umieszczona w placówce. Możemy najwyżej wyrazić swoją opinię, czy powinna pójść do tej rodziny razem z Ptysiem, sama, a może powinniśmy walczyć o znalezienie rodziny dla całej trójki Ptysi.
Zgadzam się jednak, że w jakiś sposób kreuję rzeczywistość... i to zaczyna mnie coraz bardziej przerażać. Na moment odejdę od Balbiny i wspomnę sytuację Bliźniaków. Na posiedzenia zespołu przygotowywałem opisy dzieci, które były poparte konkretnymi nazwiskami, wynikami badań i liczbami. Pewnie by ich nie było, gdybym nie poznał Bloo. Wiele jej zawdzięczam. Bardzo dużo się od niej nauczyłem. Różnimy się w szczegółach, ale przecież z Majką też nie jestem jednomyślny... często prowadzimy dysputy i próbujemy wypracować jakąś wspólną strategię. Chociaż bywa, że jedna ze stron stwierdza „dobrze, rób jak uważasz”.
W przypadku Bliźniaków, te moje oceny (traktowane przecież jako opinie rodziny) zostały „przyklepane” przez zespół, i w takiej formie znalazły się w papierach sądu. Co by było, gdybym niczego nie pisał? Jakie byłyby wówczas wnioski zespołu i jaka decyzja sądu? Nikt nie spodziewał się, że zdecyduje się on na odebranie praw rodzicielskich. Efekt motyla?
No i czy teraz jestem z takiego rozwiązania zadowolony? Teraz, gdy w perspektywie jest jeszcze rok wspólnego pobytu?
Po raz pierwszy przeraziłem się przy Kapslu. Poszukiwaliśmy dla niego rodziców zastępczych na różnych platformach w sieci, gdyż w naszym powiecie nie było rodzin, które chciałyby się nim zaopiekować. Oczywiście podawałem linki do opisów chłopca na blogu, aby każdy miał pełen obraz zachowań Kapsla. Nikt się nie odezwał. Nikt o nic nie zapytał. Nikt nie zechciał go uratować.
I to są właśnie kwestie, na które sam nie do końca potrafię sobie odpowiedzieć. Jak dalece mogę się posuwać w opisywaniu swoich uczuć? O czym mogę pisać, a co powinienem przemilczeć, bo jest to tylko i wyłącznie wynik jakiejś specyficznej relacji między mną, a dzieckiem?
Zdaję sobie sprawę z tego, że w jakiejś mierze przeszkadzam Balbinie w znalezieniu rodziny. Może nie bezpośrednio, bo przecież nawet gdybym powiedział, że chcę aby poszła do domu dziecka, to najwyżej zostałbym wyśmiany... w końcu istnieją odpowiednie procedury. Ale może przyszły tata zastępczy Balbiny nie chciałby usłyszeć, że może ona chcieć znaleźć prąd i go zabić... bo przecież to dotyczyło tylko mnie.
Ale też nie chcę, aby dziewczynka znalazła się w pierwszej z brzegu rodzinie zastępczej, która jak we wspomnianym w poprzednim moim komentarzu, przypadku zwrotki dwójki braci, stwierdzi „przepraszam, ale nie tego się spodziewaliśmy”. Mógłbym ich zapytać, no to czego się spodziewaliście? Chcecie w zamian Balbinę i Billa?
Balbina jest dzieckiem bardzo trudnym i obecnie podchodzę do niej tylko z pozycji wyłącznie opiekuńczej – co też mi przeszkadza. Jednak nie jest mi obojętne do jakiej rodziny zastępczej trafi. Nie chciałbym, aby była przerzucana z jednej rodziny do drugiej... by ostatecznie i tak skończyć w domu dziecka.
UsuńNie do mnie należy decyzja co będzie dalej. PCPR będzie szukał rodziny zastępczej. Gdy któraś przyjdzie, to będę miał dwie możliwości... podać adres bloga, albo coś o dziewczynce opowiedzieć.
I co mam powiedzieć? Że to fajna pięciolatka? Tak... przez kilka miesięcy taka będzie, a potem gwarancja się kończy.
Nie mam pojęcia, co w jej przypadku jest przyczyną, a co skutkiem. Gdy Ptysie przyszły do nas ponad rok temu, to właśnie ona wydawała się być całkiem normalnym dzieckiem.
Chociaż gdy teraz wracam myślami do tego czasu, to zauważam, że zawsze była zdystansowana w stosunku do Majki. Nigdy się do niej nie przytulała i teraz też tego nie robi. Ale też nigdy nie powiedziała, że jej nie lubi, albo że ją zabije.
Czego więc oczekuje ode mnie? Może traktuje mnie jak najsłabsze ogniwo w rodzinie, albo wręcz przeciwnie, jestem tym elementem, na którym należałoby oprzeć terapię.
nie masz pojęcia, ile potrwa okres gwarancyjny Balbiny i czy w ogóle taki okres będzie, bo jedyne dane, które masz, to te, które zgromadziły się w czasie z Wami. A to są dane wysoce zależne od układu, jak wiesz. Na pewno jednak wiesz, że dopóki Balbina nie trafi do stabilnego domu, podjęcie głębokiej terapii nie będzie możliwe (i to ma duży sens, tu się chyba oboje w pełni zgadzamy). Zatem w Twoim układzie nie funkcjonują jeszcze dane, które się wtedy pojawią.
UsuńJako praktyczka powiedziałabym, że raczej wahadło pójdzie ostro w jedną ze stron, bo czas terapii to będzie czas otwierania ran. Tak więc owszem, Balbina potrzebuje nie jakiejś randomowej RZ bądź RA, a bardzo świadomych rodziców. Rodziców - to kluczowe. Nie opiekunów.
Jakie ma to znaczenie dla dziecka - ja bym powiedziała, że walne. U nas to zmieniło bardzo dużo, otworzyło też inne kierunki rozmów, a raczej tym dotychczasowym nadało inne wydźwięki. Samo to, że dziecko dostaje od dorosłego gwarancję stałości już powoduje rewolucję układu - testowana jest oczywiście stałość dorosłego, ale też ta praca odbywa się w zupełnie nowym kontekście bezpieczeństwa dziecka. U nas ta zmiana otworzyła m.in. przestrzeń na wiązanie przez dziecko jego trudnych emocji z faktem nieobecności ojca biologicznego; dopóki dziecko nie dostało jasnego komunikatu, że to jest jego dom na zawsze, było bardzo powściągliwe w powrotach do przeszłości, nie mówiąc o artykulacji krytycznych przetworzeń. Teraz to się zaczęło dziać.
Absolutnie nie twierdzę, ze jest to model ogólny, bo nie jest, ale ogólny jest w tym sensie, że stabilność i gwarancja zawsze wpłyną na układ. W jaki sposób - to będzie zależało od dziecka, jego wieku, potrzeb, poziomu umiejętności poznawczych dziecka i rodziny, dziesiątek czynników, ale samo oddziaływanie na układ się wydarzy.
W kwestii tego, czy rozdzielać rodzeństwo czy nie, nie wypowiem się, bo tu Wy Jesteście ekspertami, acz zerwanie kontaktu z bratem niemal na pewno ją wtórnie zaburzy - tak że raczej silny nacisk na świadomość nowych rodziców Balbiny i na to, że żadną miarą nie może im przyjść do głowy myśl o zrywaniu relacji.
Jeśli mogę coś podpowiedzieć: ja bym szukała dla Balbiny rodziny spełniającej pewne kryteria progowe. I wcale to nie opis Balbiny wydaje mi się tu wazny (moim zdaniem to był trochę błąd z Kapslem - Kapsel został dokładnie opisany, a może trzeba było temat ugryźć od zupełnie innej strony: opisać, jakiej rodziny potrzebuje Kapsel, a nie - jaki jest Kapsel i kto się zgodzi podjąć wyzwanie), tylko właśnie stworzenie takiej persony rodziny dla Balbiny.
To, co napisałeś o RZ 'zwracającej' dzieci jest szokujące, choć może powinnam się przyzwyczaić, ale w sumie odmawiam - rodziny zwracające dzieci nie powinny być traktowane jak zjawiska normalne, bo zawsze są to porażki. Enyłej, ja bym powiedziała, że Balbina potrzebuje rodziny, która nie tylko będzie otwarta na szukanie wsparcia i przyjmowanie tego wsparcia, ale będzie mieć też do tego zasoby: np. dobre doświadczenie w wychowywaniu innych 'trudnych' dzieci, nawiązane kontakty pomocowe, mieszkanie w lokalizacji ułatwiającej regularny dostęp do wsparcia (wioska w Bieszczadach raczej nie). Ogólnie bardzo uważnie bym się temu przyglądała, bo przy dzieciach z wysokimi potrzebami musi zagrać kilka kwestii równocześnie: 1. trzeba od początku ustawiać dziecko i rodzinę terapeutycznie 2. mieć zasoby i taki poziom zrozumienia świata, aby to kontynuować 3. umieć przyjmować informacje zwrotne od specjalistów 4. wystrzegać się pułapki naturalizacji ('to jest zwyczajne dziecko, jego problemy są przejściowe, po roku w naszej rodzinie powinno być ganc pomada') 5. mieć gotowość do pracy z dzieckiem w systemie, tzn. nie traktować dziecka jako nośnika problemów w super fajnej rodzinie, tylko widzieć tę rodzinę jako system, a więc terapeutyzować również siebie 6. mieć gotowość do poszerzania własnej wiedzy, by pomóc dziecku.
Wiesz Bloo... to nie jest takie proste. Znalezienie rodziny spełniającej punkty od 1 do 6?
UsuńMoże to jest dziwne, ale moim marzeniem byłoby znalezienie rodziny spełniającej punkt zero, czyli tylko takiej, w której Balbina byłaby jedynym dzieckiem... i nic więcej. Może wówczas by się udało. Bywają sytuacje, gdy spędzam z dziewczynką kilka godzin sam na sam. I wtedy jest naprawdę fajnie. Ale nie potrafię powiedzieć, czy to fajnie byłoby też po tygodniu, miesiącu, czy roku.
Balbina wchodzi w konflikt z każdym, również ze swoim bratem. Gdy jej nie ma, to cała nasza trójka chłopców bardzo dobrze funkcjonuje. Dogadują się, współpracują, potrafią się razem bawić, wymyślają zabawy... wchodzą w pewne role.
Pojawia się Balbina i wszystko się zmienia. Dziewczynka atakuje każdego, nad każdym chce panować. Jej zdanie ma być najważniejsze i niepodważalne. Chociaż strasznie się w tym gubi. Ostatnio zrobiła aferę, gdy dostała pół jajka (tak jak pozostała trójka), bo ona chciała całe. No to Majka stwierdziła, że podzieli się z nią swoim i dała jej drugie pół. Afera trwała dalej. I nie wiem, czy chodziło o to, że nie dostała jednego jajka w całości, czy że Majka zmieniła jej plany... bo ona chciała się buntować przeciwko tej połówce. Dzisiaj podeszła do stołu i rzuciła pluszowym pieskiem w wazon z kwiatami. Oczywiście się on zbił. Jednak nie zrobiła tego w złości, w afekcie, po jakiejś awanturze. Zwyczajnie podeszła i pierdalnęła tym pluszakiem w stojący na stole wazon.
Od kilku lat przychodzą do nas na praktyki rodziny zastępcze kończące szkolenie. Majka bierze też zawsze udział w panelu będącym zwieńczeniem tego szkolenia. Mamy więc pewien wgląd w strukturę rodzin otrzymujących kwalifikacje do bycia rodzicem zastępczym. Od dawna nie było chętnych do pozostania pogotowiem rodzinnym, rodziną zawodową, czy nawet jakąkolwiek rodziną, która brałaby pod uwagę możliwość wzięcia do siebie taką Balbinę Najczęściej są to rodziny spokrewnione, związane już z jakimś dzieckiem, albo poszukujące maluchów... najlepiej zdrowych i na zawsze.
Dlatego ja nie obrażam się na placówki, chociaż wiem, że dzieci nie powinny tam trafiać. Ale co zrobić, gdy rodziców zastępczych zwyczajnie brak?
Czasami czytam komentarze, że zawodowe rodziny zastępcze powinny zarabiać przynajmniej średnią krajową. No i ja jestem w tym momencie taką Balbiną, która nie potrafi się określić. Ale może jednak dokładnie wie o co chodzi, tylko nie umie tego wyrazić. W tej materii nie o to chodzi.
no więc mnie się wydaje, że gdy rodzin zastępczych brak (a brak) to należy zebrać systemową dupę w troki i zająć się kryzysem rodzicielstwa zastępczego. Od razu powiem, że miałam wiele okazji dotrzeć z tym błyskotliwym komunikatem do tzw. osób decyzyjnych, i od razu też powiem, że z wynikiem żadnym. To znaczy przepraszam, uzyskałam odpowiedź - drogą Polski jest droga 'małych placóweczek'. Takich z trójką, czwórką dzieci i oddanym wychowawcą/czynią.
UsuńW mojej opinii to pokazuje problem wazniejszy niż stawki zawodowych rodzin zastępczych, ponieważ zgadzam się z Tobą, że ten kryzys nie wynika z prekaryjności zawodu opiekuna zastępczego, choć owszem, ustawowa stawka 2200 brutto też jest częścią problemu.
Nie wpływa to na to, że w czasie, gdy będziemy rozmawiać o tym, co niedomaga i dlaczego, Balbiny będą potrzebować rodzin, czyli wracamy do punktu wyjścia.
Piszesz o warunku zero - no ok, tylko nie chodzi też o to, aby zafundować Balbinie kolejną zwrotkę, o czym sam też już napisałeś. Zwyczajnie kompromisy w przypadku opieki nad dziećmi w pieczy kończą się źle.
Wychodzę z założenia, ze tym, co przynajmniej można robić nawet w obecnych warunkach, jest zawalczenie o konkretne dziecko. I o tym pisałam zamieszczając te punkty.
Mam również głębokie przekonanie poparte danymi, że nieradzące sobie RZ jednak potrafią sobie poradzić, jeśli dostaną pomoc: ośrodek wsparcia dziennego, superwizję, opiekę wytchnieniową. A więc to nie w trudności dzieci tkwi problem, tylko we wsparciu środowiskowym, a raczej w jego braku. Tak że jasne, można zrobić tylko warunek zero, który - jesli dziecko jest naprawdę wymagające - skończy się tym, że rozwalenie rodziny albo zostanie odsunięte w czasie, albo wydarzy się połowicznie (rozwód, ale dziecko zostanie w rodzinie). Bez wsparcia środowiskowego takie wózki nie jadą.
a, no i sekret placóweczek dla Balbin polega oczywiście na kwestii bardzo prostej, by nie rzec prostackiej: ten projekt wypala nie dlatego, ze placówki są dobre dla Balbin, tylko dlatego, bo pracują tam wychowawcy w systemie dyżurów. Oraz mają do pomocy psychologa, pedagoga i innych specjalistów. A jak Balbina da do wiwatu to się odlicza to końca szychty, to tylko 8 godzin. W rodzinie zastępczej tak nie ma, to jest praca 24/7.
UsuńDlatego pilotażowe programy 'rodzin terapeutycznych' z USA wyszły dokładnie z tego bazowego założenia: nikt nie podoła dziecku z trudnościami, jeśli będzie musiał z nim/nią być 24/7 bez opcji odpoczynku i wsparcia. Zapewniono więc to wsparcie i odpoczynek, i okazało się, że się daje.
dla mnie to jest też jakaś porażająca diagnoza naszego myślenia o dziecku - wskazujemy na placówkę nie dlatego, bo jest lepszym środowiskiem dla dziecka, a dlatego, bo ma logistyczne możliwości niedoprowadzenia opiekuna na skraj. Logistyka. Cały sekret polskiego fenomenu placówek, który sami zbudowaliśmy i utrwalamy.
Bloo - rozumiem, bardzo jasno tłumaczysz. Piszę o niuansie "pracuje"- "postrzega", ale nie potrafię dodać odp pod Twoją wypowiedzią. Odkąd jestem tu, na blogu, czyli niemal od jego początku, wiele się od Was nauczyłam. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńPikus, tu Yen. Zmeczenie nie pozwala mi napisac teraz wiecej, ale taka Balbina byla nasza Starsza. Nadal czasem / czesto (zalezy od tego czy akurat sie wnosimy czy opadamy) jest. Jej rekord wycia to ponad 4 godziny. Wierz mi ze da sie to przezyc. Pytanie - jakim kosztem. A ja caly czas mialam jeszcze drugie dziecko. Z ktorym zamknieta w pokoju, z braku sil i pomyslow, po prostu czasem staralam sie "przeczekac". I spiewac glosno piosenki, puszczac bajki Mlodszej. Byle tylko nie slyszec wycia Starszej. Miliony razy wyrzucalam sobie, ze ja powinnam przy niej byc. Tulic, kochac. Nie dalam rady, ratowalam siebie i Mlodsza. Wtedy ...
OdpowiedzUsuńi co dzien mam mysl - czy to kiedys wroci? a jak wroci czy dam rady to ZNOW przetrwac?
Z drugiej strony sobie mysle - wtedy przetrwalam, to i moze kolejny raz przetrwam.
No właśnie Yennefer... to jest dla mnie największy dylemat. Czy ratować dziecko kosztem często kilku innych osób – czasami też innych dzieci?
UsuńNiedawno natknąłem się w sieci na dyskusję, w której jakiejś rodzinie została zaproponowana do adopcji właśnie taka nasza pięciolatka. Do tego ze zdiagnozowanym RAD (nasza Balbina być może wcale nie ma zaburzonych więzi, a tylko jakąś utrwaloną potrzebę przejmowania władzy). Opinie były podzielone, chociaż osoby stojące na stanowisku, że absolutnie nie adopcja (ewentualnie piecza zastępcza), były oceniane raczej negatywnie... bo przecież każde dziecko ma prawo do bycia w rodzinie. Nie odzywałem się tam, bo może faktycznie mam teraz nieco zniekształcony punkt widzenia.
Ale tak sobie myślę, jak łatwo jest oceniać nie mając nigdy do czynienia z takim dzieckiem.
Majka czasami mówi mi, żebym napisał o Balbinie coś pozytywnego... bo tylko ciągle narzekam i narzekam. Zresztą bardzo podobnie mówiła, gdy opisywałem Kapsla.
Problem polega na tym, że czasami rodzic dochodzi do takiego momentu, gdy nawet miłe zachowania już nie cieszą, a nawet frustrują. Balbina jest bardzo opiekuńcza w stosunku do Stokrotki. Gdy ją karmię, to stoi obok mnie, i jedną ręką trzyma małą za główkę, a drugą dotyka palcem butelki z mlekiem. Niby nic niezwykłego. Pozwalam jej na to, uśmiecham się do niej... ale jak bardzo mnie to wkurza. Dlaczego? Może dlatego, że wiem, że za chwilę znowu będzie „jazda” o jakieś nic.
Dwa dni temu prawie trafiło do nas roczne dziecko. Majka stwierdziła, że jeżeli alternatywą jest dom dziecka, to bierzemy. Było jeszcze gorzej. Nie tylko nie ma już rodzin zastępczych, ale nawet domy dziecka w naszym powiecie są przepełnione. Ja przy szóstce dzieci też powoli czuję się domem dziecka.
Okazało się jednak, że to dziecko nie należy do powiatu, tylko do miasta. My odetchnęliśmy, ale mały pewnie pójdzie do pogotowia rodzinnego, może jako dziesiąty, albo jeszcze kolejny członek rodziny.
Więc tak sobie myślę... nie ma rodziny zastępczej dla rocznego, zdrowego chłopca, a będzie świadoma i świetnie przeszkolona dla Balbiny?
są rodziny i dla rocznych chłopców*, i dla Balbiny. Dla Balbiny są też RA, ich oczekiwania też się adaptują do sytuacji krajowej, gdzie coraz częściej do adopcji idą dzieci starsze, problemowe.
UsuńW ogóle nie widzę tego w tak ciemnych barwach, jakie konsekwentnie kreślisz, natomiast do pewnego stopnia jestem w stanie się w tym odnaleźć, bo w innych okolicznościach mogłabym pisać podobnie: fajne dziecko, ale wkurzające; nawet jak robi miłe rzeczy to już mnie to irytuje; zaburzenia dla najtwardszych zawodników; trzeba wyjątkowej rodziny, a takich nie ma itd.
Sorry za brutalną hipotezę, ale moim zdaniem wybija Ci dokładnie to, że Jesteś pogotowiem. Balbina jest u Was za długo i doszedłeś do punktu, w którym albo to dziecko uznajesz za swoje i zaczynasz kochać, albo zaczynasz nienawidzić za to, że jest jakie jest (a jeśli nienawiść jest za mocna, to powiedzmy o niechęci). To nie jest układ, na jaki się pisałeś, a ponieważ opcja pierwsza ('uznajesz za swoje') jest u Ciebie z góry wykluczona, to prostym nurem idziesz w opcję drugą i stawiam dolary przeciwko orzechom, że niechęć się będzie tylko pogłębiać.
Co w ogóle nie znaczy, że w swoich ocenach Balbiny Jesteś obiektywny, a ja bym powiedziała wręcz, że nie Jesteś i być nie możesz.
Daj temu dzieciakowi spokój. I szansę na rodzinę.
* co do tych rocznych dzieci to nie ściemniaj, Pikuś, są rodziny z pocałowaniem ręki biorące takich chłopców i dziewczynki. Tylko są to rodziny spoza powiatu i są one blokowane przez własne powiaty. Baza wolnych miejsc w RZ niezawodowych wygląda zaś tak, że ja mam dzieci od 3 lat i teoretycznie mam jeszcze jedno wolne miejsce w rodzinie. Liczba telefonów z zapytaniem o to, czy nie przyjęłabym kolejnego dziecka: 0 w ciągu 3 lat. Liczba dzieci z mojego miasta, które przez te trzy lata trafiły do domu małego dziecka - nie mam pojęcia, ale średnio przebywa w nim ok. 40 dzieci.
Fatalne zarządzanie bazą rodzin zastępczych i brak rzeczywistej woli umieszczania dzieci w rodzinach to nie są problemy biorące się z niedoboru RZ, a problemy systemowe. Te miejsca są i rodziny też są.
Gdybym miał się do tego odnieść jednym zdaniem, to napisałbym, że w pełni się z tym zgadzam.
UsuńAle jednak trochę to zdanie rozwinę.
Niestety muszę brać pod uwagę to, że póki co, żyjemy w takim systemie w jakim żyjemy (czyli istnieją powiaty), i z samego faktu, że gdzieś w Polsce są rodziny gotowe zaopiekować się Balbiną, i że istnieją wolne miejsca dla trzeciego, czy nawet drugiego dziecka zastępczego, niewiele wynika. W naszym powiecie pustych i chętnych rodzin zastępczych nie ma i tyle. Co może zrobić PCPR? Nie przeszkoli rodziny specjalnie dla Balbiny, bo musiałby mieć jakichś kandydatów spełniających bardzo wygórowane wymagania, a przynajmniej takich, którzy przeszliby wstępną kwalifikację do odbycia szkolenia. Nie pójdzie przecież do pośredniaka i nie zapyta „przepraszam, czy nie zechciałaby pani zostać mamą zastępczą dla pewnej dziewczynki?”. Może próbować znaleźć istniejącą rodzinę zastępczą, która ma już jakieś dziecko zastępcze... i być może tą drogą będzie szedł. Mojego wsparcia w takim przypadku mieć nie będzie. Zresztą prawdopodobnie będzie poszukiwana jedna rodzina dla Balbiny i Ptysia, bo przecież łatwiej znaleźć jedną rodzinę, niż dwie (dla każdego z rodzeństwa osobno). Ale tutaj też mojego wsparcia mieć nie będzie. A co jeżeli nic z tego nie wyjdzie? Czy zechce szukać jakiejś rodziny zastępczej w innych powiatach? Musiałby mieć jakąś kartę przetargową. Możliwość odwdzięczenia się w przyszłości albo mieć u kogoś dług wdzięczności. Czy skorzysta z niej (tej karty) w przypadku Balbiny, czy raczej będzie wolał poczekać na przypadek rocznego chłopca?
Jeżeli jednak jakaś rodzina zostanie nam przedstawiona, to nie będę się wymądrzał. Będzie mi najwyżej żal Ptysia (gdy pójdzie razem z Balbiną), albo dziecka, którego siostrą ewentualnie zostanie Balbina. Ale to nie moje sumienie będzie obciążone. Jest tylko pytanie, czy w takim przypadku daję temu dzieciakowi spokój i szansę na rodzinę, czy jestem już takim zimnym draniem, że jest mi wszystko jedno.
Na tę chwilę optymistycznie zakładam, że pojawi się jakaś rodzina, w której jedynym dzieckiem będzie Balbina.
Jeżeli jednak nasz PCPR stwierdzi, że nie ma innego wyjścia niż placówka, to podobnie jak w przypadku Kapsla będziemy szukać dla dziewczynki rodziny zastępczej innymi drogami... często bardziej skutecznymi niż urzędowe. Jednak tutaj nie wyobrażam sobie nie przekazania całej wiedzy na temat Balbiny. Łącznie z opisami wszelkich jej zachowań i moich emocji z nimi związanych (oczywiście, że subiektywnymi). Czyli namiar na bloga. Być może wiele osób stwierdzi, że zupełnie nie rozumie moich uczuć... oby tak było. Chociaż raczej nie uczuć, tylko interpretacji pewnych zachowań. Być może któryś z rodziców uzna, że Balbina bardzo dobrze zafunkcjonuje z jego dzieckiem.
Jest to jedyna dostępna mi droga poszukania dla Balbiny jakiejś rodziny. Nie mam dostępu do żadnej bazy danych i nie mogę tak jak ośrodek adopcyjny dobrać rodziców do dziecka.
W zasadzie, to ja nie mogę powiedzieć, że nie lubię Balbiny. Są chwile, gdy jest naprawdę fajnym dzieckiem. Jednak nie akceptuję pewnych jej złych zachowań, które z biegiem czasu są coraz częstsze. I być może jest to objaw zdrowienia, bo dziewczynka coraz częściej się do mnie przytula, a teraz (w dobie koronawirusa – gdy spędzamy z sobą dużo więcej czasu) wręcz na mnie wisi. Nawet ostatnio zaczęła do mnie mówić, że jestem piękny i wspaniały. Tyle tylko, że wszystko jest dobrze tak długo, dopóki jest po jej myśli... czyli stosunkowo krótko.
UsuńTak więc faktycznie doszedłem do punktu, gdy już nic więcej zrobić nie potrafię. A na wiele jej zachowań nie mogę pozwolić. Nie będę się więc zakładał, bo rzeczywiście kryzys będzie się pogłębiał. Nazwijmy go niechęcią... tak, to było dobre określenie.
Zastanawiam się tylko nad hipotezą istnienia punktu, po którym trzeba albo pokochać, albo znienawidzić. Bliźniaki są u nas dużo dłużej niż Ptysie (powoli dobijają do długości pobytu Kapsla, i zapewne ją przebiją), Ptyś jest tak samo długo jak Balbina... i nic się nie dzieje. A może to już jest miłość – chociaż wciąż nie uważam (i nigdy nie będę uważał) tych dzieci za swoje?
Witam. Dzis trafiłam na bloga i nie moge się oderwać. Czytając o Balbinie i znając historię innej dziewczynki na B. Z zaburzeniem więzi przypomniała mi się historia ze szkolenia. Historia o adoptowanym chłopcu w wieku 11 lat ktory był w terapii .mała siostra z którą to rozdzielono. Robił okropne awantury głównie przy posiłkach. W terapii wyszło dlaczego oczywiście nie od razu. Miał tak zburzoną samoocene ze tuż przed odebraniem nagrody w systemie żetonowym robił taka zadymę ze ostatecznie odbierał sobie szanse na nagrodę. To taki przeblysk z tym walnięciem w głowę Pryska choć wiedziała jaki będzie koniec. Drugi wątek dlaczego choć z jednego gniazda tacy różni i tu myślę że mogę coś powiedzieć o moich biologicznych też mam taką Balbinę. Niż dawno zauważyłam że nawet to głosi mamy z mężem inny gdy mówimy do naszych dzieci. Może u Balbony w domu było podobnie. Ptys o którym matka myślała że jest nie teges od nie nie wymagała czegokolwiek. A Balbona może dostawała jasne sygnały ze nie jest dość dobra ze jest do bani itd. Co do tego że niektóre dzieci trudno jest kochać...No cóż nasza Księżniczka z ADHD rano Jeszce oczu nie otworzę już jest awantura już pokazuje jak jest nie zadowolona A to ze oburzona A to ze oburzona za wcześnie za późno. I weź tu TAKĄ przytul i takie tam... No cóż, trudny temat. W tym wszystkim możesz powiedzieć że nie musisz jej kochać przyszła i pójdzie. Moja Balbina jest biologiczna już od małego łatwo nie było gdzie się darła dla przez kolki... nic uczymybsie tej trudnej miłości każdego dnia, szczególnie w dobie pandemię i edukacji domowej
UsuńHej, znow Yennefer. Pikus, wiem jak trudno o takich dzieciach pisac / myslec pozytywnie. I wiem ze jak napisze ze z czasem moze byc latwiej to nikogo to nie przekona. ciesze sie, ze nie musze stawac przed decyzjami jak Wy. nam zostało dane, wzielismy z caloscia inwentarza. po 5 latach to juz nie jest to samo dziecko. zmiany sa znaczne. jezeli napisze ze Starsza od roku sama sie przytula (i to nie tylko wtedy gdy czegos chce), ze rozmawia czasem a nie tylko dyktuje warunki i zadaje milion pytan (znaczna czesc tych pytan jest bez sensu zupelnie, nawet nie czekala na odpowiedz), ze sie usmiecha (ale nie tylko ustami ale i oczami) i bawi z Mlodsza (a nie tylko prowokuje i awanturuje), ze potrafi skupic sie na ksiazce czy zadaniu, co moze byc wazne - juz parokrotnie uslyszalam od niej PRZEPRASZAM. ale takie "prawdziwe" przepraszam, z poczucia winy i zalu. a nie "wyuczone spolecznie" przepraszam. pierwszy raz w styczniu zostalam poproszona na zebraniu szkolnym o pozostanie (co mnie nie zdziwilo, bo po kazdym zebraniu jest taka prosba a potem litania co znow Starsza wymyslila) - to tym razem uslyszalam pochwaly (juz wiem jak to jest dy ktos chwali Twoje dziecko!). i czy to wszystko da Ci choc troche nadziei, ze MOZE byc inaczej? przy czym u nas minelo 5 lat prawie, ogrom pracy po naszej stronie i stronie naszych rodzin (glownie moich rodzicow). duzo kasy, czasu i terapii. rodzina na wlosku, malzenstwo tez. a moje zdrowie zdruzgotane. ale od jakiegos roku juz jest inaczej. i - choc przyznam ze mam obawy, iz pisze to w zlym momencie - jestesmy pierwszy raz w momencie gdy dluzej sie wznosimy nie spadamy. chwilo trwaj!
OdpowiedzUsuńciezko mi psychologizowac, ale wyglada na to ze Balbina ma mocno zaburzone wiezi. I moze wartoby do specjalisty uderzyc wlasnie w tym celu. nam to bardzo pomoglo (pomimo, ze uderzylismy do specjalistow glownie odradzanych w "naszych" ado i RZ kregach). rozwazaliscie to?
Wszyscy psycholodzy twierdzą (podobnie jak to napisała powyżej Bloo), że Balbina powinna natychmiast rozpocząć terapię. Tyle, że nie w naszej rodzinie, a dopiero tej, w której zamieszka na stałe. Wszystko bowiem opiera się przede wszystkim na więziach i zaufaniu. Do tego trudno przewidzieć okres, po którym będzie można powiedzieć, że dalsza terapia nie jest już potrzebna... być może nigdy to nie nastąpi. Z nami dziewczynka prędzej czy później będzie się musiała pożegnać. Wówczas jej zaufanie mogłoby legnąć w gruzach i cała praca z psychologiem poszłaby na marne. No i jeszcze najważniejsza sprawa, na którą też uwagę zwróciła Bloo. My (czyli Majka i ja) musielibyśmy się odblokować, a to wydaje mi się byłoby możliwe tylko w przypadku, gdybyśmy zaakceptowali, że Balbina zostanie z nami już do końca. W tej chwili nasz umysł ratuje się myślą, że to już długo nie potrwa. Inaczej, musiałby wymyślić coś innego.
UsuńNie ma rodziny dla rocznego chłopca.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony piszesz Pikuś, że ...wiele rodzin nawet nie jest dopuszczanych do szkolenia.....
Tak więc chyba coś jest nie halloo...
Nie będę tu pisać swoich przemyśleń nt. temat, lecz myślę, że warto zwrócić na to uwagę.
Na to, że potencjalni kandydaci,vowszem są i owszem nie każdy z nich zajmie się trudną Balbiną itd,ale...
Nikola
W tej kwestii nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Wychodzę jednak z założenia, że testów psychologicznych nie wymyślają idioci, i sposób ich interpretowania nie jest dowolny.
UsuńSposób interpretacji i owszem, nie jest.
OdpowiedzUsuńSposób analizy na ile dana interpretacja umożliwia coś lub nie, to już dowolność.
Tyle w tym temacie.
Pozdrawiam.
Ps. Jak Wam w domu?
Nikola
Pikuś, ja jak tak czytam, to uważam, że Ty się już ,,wypaliłeś Balbiną,,.
OdpowiedzUsuńTzn.zgadzam się z Blok, że wychodzi to, że jesteś świetny w roli pogotowia.
Lecz jest to kolejne dziecko na tym blogu, o którym piszesz bardzo dużo negatywów.
Jak o Kapslu.
Myślę, że Ci bardzo, bardzo trudno.
Lecz nie jestem do końca pewna, czy taki trochę 0:1 obraz dziecka, który jest wynikiem TWOJEGO być może wypalenia w tej sytuacji, służy Jej.
Nie jest prawdą, że Kapslowi w placówce jest świetnie.
To takie pocieszanie się, moim zdaniem, że lepiej tam niż w rodzinie.
Nie. Zwyczajnie w placówce nikt nie analizuje pewnych zachowań, jest tam jednym z wielu.
Nawet tak dobrej instytutucji, jak ta, w której przebywa.
Zobacz Pikuś, z jakim rozczuleniem piszesz o...małych noworodkach, dziewczynkach na blogu.
Lub...o dzieciach, które pokochałeś.
Prawie same plusy.
Tu...prawie same minusy.
I...chyba tak jest, że nie wszystkie dzieci się kocha tak samo.
Tylko, że ten fakt i fakt, że nie jesteście w swoim założeniu rodzina specjalistyczną, nie chcecie nią być,a to jest kluczowe, macie do tego prawo, fakt, że wisicie w zawieszeniu i Wy i Balbina...bo to czas, gdy powinna być już w docelowej rodzinie, oraz fakt, że dziewczynka jest bardzo pewnie trudnym wychowawczo dzieckiem do terapii....żaden z tych czynników nie pomaga w tym, by...o Balbinie pisać dobrze.
Jednak wiesz, że Balbina w innej rodzinie może funkcjonować btroche inaczej.
Dzieci też czują, czy je kochamy...
A trudno kochać dziecko, którego się nawetnie lubi. Które jest trudne. Ktore jest zaburzone, a czlowieka to przerasta.
Lecz samo pisanie negatywów o Balbinie, nic tu nie pomoże.
Być może w ten sposób zabierasz Jej szansę na dom.
Bo...to chyba nie jest cała prawda o tym dziecku....
Tylko subiektywna prawda z totalnym wypaleniem w tle i pilna potrzeba terapii dziecka, której nie ma jak przeprowadzić.
To tylko moje zdanie. Absolutnie nie chce nikogo urazić.
Nikola
Kiedyś jeden z psychologów powiedział, że podstawową rolą tego bloga jest jego funkcja terapeutyczna dla mnie, a jeżeli ktoś na tym moim pisaniu w jakiś sposób skorzysta, to jest to tylko efekt uboczny. Jednak aby tak było, to muszę wyrażać swoje emocje w taki sposób, w jaki je odbieram. Nie mogę koloryzować pewnych rzeczy, bo wtedy sam przed sobą stanę się nieuczciwy. Mógłbym najwyżej przemilczać pewne sprawy, choć wtedy być może Balbina przestałaby istnieć w tym wirtualnym świecie. Ale pewnie Agata zadałaby pytanie „a co tam u Balbiny?”... no i wróciłbym do punktu wyjścia.
UsuńJest też tak jak napisałaś, że nie wszystkie dzieci kocha się tak samo. Gdy kiedyś odbywaliśmy praktyki po zakończonym szkoleniu, to rodziny zastępcze u których byliśmy mówiły nam wprost „nie łudźcie się, będą dzieci, których nie pokochacie, których nie polubicie, a nawet takie, że będziecie tylko czekać, aż wreszcie od was odejdą”. Na grupach zamkniętych też czasami można przeczytać, że rodzina ma już dość, że się poddaje. Jednak na stronach ogólnodostępnych rzadko ktoś się przyznaje do swoich słabości. Bo nie wypada? Bo ktoś go źle oceni? Bo może komuś zaszkodzić?
Balbinie nie szkodzę tak długo, dopóki nie skieruję rodzica do moich opisów. Zresztą nie jestem zwolennikiem podawania namiarów na bloga nawet rodzicom dzieci, które były dla mnie bardzo ważne. Majce tylko czasami coś się wymsknie.
Zarówno ośrodek adopcyjny jak i PCPR (chociaż wiedzą o blogu) jeszcze nigdy żadnym rodzicom o nim nie powiedzieli. Z mojej strony dostają oni jedynie opisy, które przygotowuję na posiedzenia zespołu. A tam są tylko przedstawione pewne zachowania bez oceny emocjonalnej.
Jednak jeżeli dojdzie do sytuacji, że sam będę próbował znaleźć dla Balbiny rodziców, to będę czuł się w obowiązku przekazać wszystko. Historia Balbiny na blogu jest pewnego rodzaju studium przypadku. Jest opisem tego, jak zmieniały się moje odczucia na przestrzeni kilkunastu miesięcy. A przed nami może jeszcze kilkanaście kolejnych. Ktoś kto o tym czyta, może się ze mną identyfikować, albo wręcz przeciwnie – powiedzieć „we mnie pewne zachowania wzbudzałyby zupełnie inne uczucia”.
Balbinie potrzebna jest terapia z docelową rodziną. Jednak jeżeli komuś się wydaje, że jakiś magik sprawi, że po dwóch miesiącach nagle stanie się ona kochającym, grzecznym i wdzięcznym dzieckiem, to może jednak niech poczyta.
Uważam, że Balbinie nie szkodzę. Ale Balbinom może już tak. Jednak czy to znaczy, że lepiej milczeć?
Jeszcze dodam, że Balbina jest drugim dzieckiem, o którym w większości wypowiadam się negatywnie. Pewnie, że można powiedzieć, iż jest kolejnym dzieckiem... ale to ma już dużo bardziej nieprzyjazny wydźwięk. Wydaje mi się, że jak na ponad trzydziestkę dzieci, o których tutaj pisałem, może to być raczej budujące dla przyszłych rodziców (czy to zastępczych, czy adopcyjnych).
UsuńZresztą, czy ja się wypowiadam o niej negatywnie? Bardziej bym powiedział, że opisuję jej zachowania i towarzyszące temu moje negatywne emocje.
Pikuś,jak dla mnie wypowiadasz się negatywnie.
OdpowiedzUsuńPo prostu, jest to dziecko,z którym Wam trudno. Twój przekaz jest subiektywny i ma prawo taki być.
Z tą rolą terapeutyczną bloga, to pewnie tak jest.
Tak. Masz rację, jest to drugie dziecko, o którym piszesz prawie , w 90 procentach same negatywy.
I to uważam za krzywdzące.
Dziecko jest trudnym dzieckiem, lecz mam po prostu mieszane uczucia, czy Balbinie to nie zaszkodzi.
Jak dla mnie, może.
Wyobraź sobie, przychodzi do Was młoda RZ i słyszy SAME negatywy.....
Nikola
Rozmawiamy tutaj o prawie Balbiny do bycia w rodzinie. Ale czy rodzina zastępcza nie ma prawa do uzyskania szczegółowych informacji o dziecku, które chce przyjąć?
UsuńJa i tak tutaj nie opisuję wielu jej zachowań, które choć uchodzą za negatywne, to jednak mieszczą się w normie rozwojowej i dotyczą również naszych pozostałych dzieci, jak też pewnie części dzieci w przedszkolu.
Ale weźmy pod uwagę sytuację z dzisiejszego rana.
Balbina podchodzi co chwilę do Ptysia i go kopie. Ma przy tym świetny ubaw. Chłopiec tylko się opędza, mówiąc „Balbina, nie rób tak”.
Ja, kilka razy zwracam się do niej słowami: „Balbina, nie kop go”, „Balbina, przecież on ci nic nie robi”, „Balbina, dlaczego tak się zachowujesz”. A Balbina z radosnym uśmiechem nadal kontynuuje swoją zabawę. Do tego patrzy na mnie i jeszcze bardziej ją to jara.
W końcu musiałem wstać i ryja wydrzeć, na co ona usiadła w kącie i zaczęła wyć. Dawniej próbowałem do niej podejść i jeszcze raz tłumaczyć. Ale w tym stanie ona nawet nie słyszy mojego głosu.
No i teraz weźmy pod uwagę taką młodą rodzinę zastępczą, która być może ma synka w podobnym wieku. Powinienem to przemilczeć, jako zachowanie nieistotne? Przecież to nie był jednorazowy wybryk.
Uważam, że nie... nawet dla dobra samej Balbiny. Ja, jako wredny ojciec zastępczy pozwoliłem jej kopnąć Ptysia może z dziesięć razy... bo co mi tam, przecież on nie jest mój. Liczyłem, że może po dziewiątym razie Balbina się znudzi i nie będzie kolejnej afery.
Pikuś, ale Ty mówisz o czymś świadczy nnym niż ja.
OdpowiedzUsuńJa piszę o tym, że ta rodzina usłyszy SAME negatywy, to to będzie źle.Bardzo źle.
Ty o tym, żeby nie przemilczać.
Ja...nie mówię, byś takiej rodzinie nie mówił o tym co trdobr
Lecz, TEŻ mówił o tym co dobre w tym dziecku.
To zaśjest TEZ mówieniem prawdy.
Nikola
No i historia po raz drugi się powtarza. Czyli muszę szukać pozytywów, które przecież powinny być oczywiste i powinienem móc jednym tchem wymienić całą listę.
UsuńBalbina bardzo lubi współpracować przy pracach domowych. Jest tylko jeden warunek. To ona musi podjąć decyzję, że chce to robić, i nie może być konkurencji.
Bardzo lubi być przy Stokrotce, głaskać ją, dotykać, całować, przytrzymać smoczek. Niewątpliwie ta opiekuńczość jest wielką zaletą. I chociaż czasami drżę, aby przypadkiem nie wyrządziła jej krzywdy, to staram się wspierać te zachowania. Jednak tutaj wszystko wygląda podobnie jak przy innych pracach domowych. Konkurencja nie jest mile widziana, i to ona decyduje co ma zamiar zrobić. Gdy mówię „wyrzuć proszę pieluchę do śmieci”, to odpowiada „nie”. Wystarczy tylko jedno moje słowo: „Romulus”, aby usłyszeć „nieeee!!! jaaaa!!!”. Przypominam tylko, że ona ma pięć lat.
Ale mam propozycję. Majka jakiś czas temu powiedziała, że to jest mój blog. Ona nie będzie się odzywać, a ja mam wypowiadać się w pierwszej osobie... co zresztą w większości czynię. Ale może gdyby ktoś ją poprosił, aby wymieniła zalety Balbiny i jej zachowania, które mogą cieszyć rodzica, to może jednak zmieni zdanie i jakiś komentarz napisze.
Być może coś mi umyka.
PS Jeszcze mi się coś przypomniało... chętnie chodzi do przedszkola.
Moje osobiste dziecko przypominalo Balbinę. Też mieliśmy bardzo trudny start- moja córcia nie przyswajała pokarmów i w praktyce głodowała...dziś ma 8 lat i jest lepiej. Choc jest trudna najbardziej dla mnie. Bardzo wspołczuję wam i Balbinie. Jej jest najtrudniej- czuć się cały czas niepewną i nie umieć nikomu zaufać...biedna mała. mam nadzieję że znajdą się rodzice dla niej. będę się o to modlić. A powiem że miałam niesamowite doświadczenie ...kiedyś modliłam się o chłopca którego nikt nie chciał...i znalazła się rodzina z Włoch..na dodatek wygladająca jak on. Serdzecznie pozdrawiam was w dobie koronawirusa- mam nadzieje że dacie radę z tymi wszystkimi dziecmi w domu..
UsuńOdniosę się tylko do opiekuńczości Balbiny, z małą przestrogą. Oczywiście nie podejrzewam Was, że Balbina zostaje kiedykolwiek ze Stokrotką bez nadzoru. Uważaj jednak, bo dziewczynka może w nagły sposób przejść od okazywania ciepłych uczuć do agresji. Może np. głaskać przez chwilę, a potem niemal płynnym ruchem uszczypać. I pewnie nie umiałaby wyjaśnić dlaczego tak postąpiła.
UsuńJoanna
Pikuś, ale nie rozumiem, po co taka ironia?, Że powinny być oczywiste i w ogóle...Tak to odczytałam.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam.
Dziękuję,że piszesz.
Ja urazić niczym nie zamierzałam.
Zobacz, to dziecko MA zalety!
Wy chyba musicie jak najszybciej się rozstać z Balbiną, w sensie, byście mogli odpocząć, a Balbina by mogła iść na terapię i być , być już na stałe w nowej rodzinie.
Swoją drogą, w domu dziecka...myślisz, że Jej lepiej będzie? Nie będzie.
N.
Nie pisałem niczego z ironią. Zwyczajnie przy każdym innym dziecku, bez większego zastanawiania się, jestem w stanie wymienić szereg jego zalet. W przypadku Balbiny muszę je wymyślać na siłę. Problem z tą dziewczynką jest taki, że ona zwyczajnie nie chce współpracować. Co z tego, że dwa, czy trzy razy dziennie zrobi coś fajnego, skoro ma to miejsce tylko wtedy, gdy uzna, że chce to zrobić. To ona decyduje, czy jak ją o coś poprosimy to to zrobi, czy nie.
UsuńO tym, że dziewczynka powinna jak najszybciej od nas odejść, wiemy już od roku (po pierwszej ocenie psychologicznej, która jasno stwierdzała, że dziecku potrzebna jest jak najszybsza terapia w docelowej rodzinie). No ale sąd ma czas. Teraz podczas epidemii, to już zupełnie nie wiadomo, kiedy ogłosi swoją decyzję, a mama cały czas się odgraża, że się odwoła. Mając swoją prawniczkę, z pewnością to zrobi.
No i z tym domem dziecka wszyscy się mnie czepiają. Gdybym uważał, że tam będzie jej najlepiej, to przecież nie miałbym w planie poszukiwania dla niej rodziny. Jednak z pełną świadomością się nie zgadzam ze stwierdzeniem, że w najgorszej rodzinie będzie jej lepiej niż w placówce. Wiele razy czytałem opinie rodziców, którzy mieli tak dosyć swojego dziecka, że oddaliby duszę diabłu, aby cofnąć czas. Czy w takiej rodzinie dziecko może czuć się lepiej, niż w domu dziecka? Dobra rodzina, to szczęśliwa rodzina. O dobrą rodzinę dla Balbiny może być bardzo trudno. Nie może to być rodzina przypadkowa, zafascynowana ideą rodzicielstwa zastępczego, chęcią pomocy wszystkim dzieciom, i uważająca, że miłość wszystko uzdrowi. I ja tylko to staram się powiedzieć.
Pikuś, w rodzinach biologicznych ,nie negując zaburzeń dziewczynki absolutnie, które to jeszcze nasilają pewnie, też bywają takie ,,silne charakterki,,...
OdpowiedzUsuńDzieci uparte.
Nikola
Przepraszam, ale nie czujesz, że to zupełnie nie ten kaliber problemu?
UsuńJoanna
A po co napisałam, że NIE NEGUJĄC????
UsuńTeraz piszę dużymi literami, by to podkreślić.
Nikola
A to ,że na zaburzenia i traumę może nałożyć się taki charakter, to sprawy nie poprawia.
UsuńProszę czytać CALOSC wypowiedzi, ok?
Dziękuję.
Serdecznie pozdrawiam,
Nikola
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTak, czytałem „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały...”. Czytałem też parę innych książek, a Majka jeszcze dużo więcej. Brałem też udział w rozmaitych szkoleniach, warsztatach... również dotyczących zachowań i postępowania z trudnymi dziećmi.
UsuńW sprawie Balbiny wypowiadał się też niejeden psycholog dziecięcy (również mający z nią do czynienia niemal na co dzień) , który najczęściej kończył zdaniem „ale ja nie jestem terapeutą”. Bo w przypadku Balbiny nie ma złotych rad. Ciągle poszukujemy nowych rozwiązań. Czasami już nam się wydaje, że jest lepiej... i znowu cofamy się bez wyraźnego powodu.
Zadaniem terapeuty jest zatem pomoc w wymyślaniu strategii, korygowanie tego co jest dobre a co szkodliwe, czy potrzebne są wielokrotne próby, czy może jednak czegoś nie powinniśmy robić. Ale takie działanie nie do nas należy. My nie mamy moralnego prawa przełamywać pewnych barier związanych z nawiązywaniem więzi, bo przecież one za chwilę znowu zostaną zerwane.
Czy Balbina swoim zachowaniem chce zwrócić na siebie uwagę? Oczywiście, że tak. Wszystkie dzieci przebywające w naszej rodzinie zastępczej chcą na siebie zwrócić uwagę, bo przecież żadne z nich nie ma nas na wyłączność. Tyle tylko, że inne dzieci gdy już osiągną cel, to są zadowolone. Balbina brnie dalej. Dalej prowokuje, bo pewnie jej celem jest osiągnięcie takiego stanu, który zna... który ciągle pamięta z przeszłości. Możemy tylko gdybać, czy dzieci były kiedyś bite. Ptyś jeszcze teraz wskakuje pod łóżko, gdy któryś z kolegów na niego naskarży. Czy Balbina dąży do tego, aby ją uderzyć? Nie odrzucałbym tej hipotezy jako zupełnie niemożliwej.
Dziewczynka często ma naszą uwagę skupioną tylko na sobie. I często bywa, że pochwalenie jej, powoduje koniec współpracy. Świadomie się wówczas wycofuje. Musi coś spieprzyć, żeby się do nas nie zbliżyć. Czy zatem mamy ją chwalić, czy jednak nie pokazywać, że coś nam się podoba? Czy nie jest przypadkiem tak, że skupienie na niej uwagi, jej nie zadowala, bo zaczyna tracić kontrolę?
W przypadku Balbiny nie działają proste mechanizmy.
Przejdę do tego „darcia ryja”. Gratuluję rodzicom, którzy nigdy nie wydarli się na swoje dziecko (okej... nie podnieśli na nie głosu). Majka mówi, że jestem oazą spokoju. Skoro tak mówi, to może faktycznie coś w tym jest. Nie zmienia to jednak faktu, że czasami muszę krzyknąć, bo inaczej nikt mnie nie usłyszy. Czy mogłem wcześniej ruszyć dupę z tej kanapy, a nie czekać do dziesiątego kopnięcia? Mogłem... chociaż byłem zaledwie dwa metry od całego zajścia i cały czas ze stoickim spokojem próbowałem dziewczynkę przekonać, że to nie jest dobre zachowanie. No ale mogłem wstać po pierwszym kopnięciu... a może po czwartym. Mogłem podejść do Balbiny i powiedzieć „wiem, że jest ci źle, że jesteś wściekła, więc...”. Ale ona wcale nie była wściekła. No to mogłem powiedzieć „widzę, że chcesz się zabawić, to może...” To byłoby bliższe temu co wówczas czuła, ale czy byłoby wychowawcze nawet w przypadku zaburzonego dziecka? No i co na to Ptyś?
My cały czas musimy pamiętać, że na to wszystko patrzy pozostała trójka zranionych dzieci (zranionych w mniejszym, czy większym stopniu... ale zawsze). Do tego jest jeszcze Stokrotka, której przyjście niewątpliwie ma wpływ na zachowanie każdego dziecka z naszej czwórki pięciolatków (średnio pięciolatków).
Od kilku miesięcy piszę, że Balbina potrzebuje rodziny, w której mogłaby funkcjonować jako jedyne dziecko swoich rodziców.
UsuńCzy to oznacza, że my sobie z nią nie radzimy? Owszem radzimy sobie... na miarę sytuacji, w której wspólnie się znaleźliśmy. W tej chwili nie możemy zrobić dużo więcej i nie jest to przecież nasze widzimisię, tylko opinia specjalistów. I bynajmniej nie chodzi tutaj o pieniądze - jest to jedyna teza, która mnie zwyczajnie wkurwia (przepraszam za wyrażenie, ale chciałbym być dobrze zrozumiany) i nie zamierzam polemizować... sorry.
Nie jestem wypalony Balbiną. Jestem nią zmęczony. Jej ciągłymi awanturami, próbami narzucania swojej woli, wpadaniem w histerię bez żadnego powodu. Jeżeli ktoś nie jest gotowy na taką ewentualność, to niech nie zostaje rodziną zastępczą. Być może źle, że opisuję zachowania Balbiny. Ale właśnie przed jakąś hurra-optymistyczną rodziną chcę ją ochronić.
Co do refleksji i motywacji do tego co robię... Nie ma dnia, abyśmy z Majką nie analizowali zachowań naszych dzieci. Niewątpliwie Balbina gra tam główną rolę. Dyskutujemy również o naszych zachowaniach i postępowaniu.
Jednak nawet gdybyśmy coś przeoczyli, to co dwa lata mamy badania psychologiczne. Superwizję całej rodziny, gdzie omawiamy trudne emocje towarzyszące nam przy naszych dzieciach i szukamy właściwych rozwiązań.
Nie skreślamy tego dziecka. To sąd przetrzymuje je u nas już piętnasty miesiąc nie mogąc podjąć decyzji. To mama dziewczynki za chwilę odwoła się od decyzji sądu, uniemożliwiając jej znalezienie rodziny przez kolejnych kilka, albo kilkanaście miesięcy. To psycholodzy mówią nam, że nie możemy zacząć terapii. To... nikt nie wie co dalej robić.
A ja czasami muszę „wydrzeć ryja”, aby chociaż zostać zauważonym.
Opiszę jeszcze sytuację sprzed dwóch dni (tak a'propos).
Balbina rozebrała się przed kąpielą, rozrzucając swoje rzeczy po całej łazience. Staramy się uczyć dzieci, że ubiór nie składa się z dwóch elementów (góra i dół), tylko istnieje coś takiego jak skarpetki, spodnie, majtki, podkoszulka, bluzka... i każde z tych rzeczy z osobna powinno zostać odłożone do prania. Powiedziałem „Balbina wrzuć swoje rzeczy do kosza na pranie”. Balbina akurat wdała się w spór z Romulusem. Powiedziałem więc nieco głośniej „Balbina wrzuć swoje rzeczy do kosza na pranie”. Balbina nadal nic. No to... powiedziałem bardzo głośno:
Balbina słyszysz mnie?
Tak
To co powiedziałem?
Balbina słyszysz mnie.
Proszę to potraktować w charakterze anegdoty, a nie czepiania się. Będę wdzięczny.
PS Nawiążę jeszcze tutaj do Twojego komentarza pod „In vitro” (bo tam to już raczej nikt nie zagląda). Dlaczego uważasz, że in vitro jest nieludzkie? Przecież w tym przypadku nie można powiedzieć, że marzenie o dziecku usprawiedliwia mordowanie. Tutaj nikt nikogo nie zabija. Niewykorzystane zarodki są zamrażane. Istnieje też coś takiego, jak adopcja zarodków.
No i wysokie kary dla kobiet pijących w ciąży. Tutaj jestem i za i przeciw... ale jednak bardziej przeciw. To mniej więcej tak, jak trzydzieści tysięcy za naruszenie kwarantanny. A dlaczego nie trzysta tysięcy? Myślę, że niewiele by to zmieniło, i nie na tym polega problem.
Jednak jak najbardziej szanuję Twoje zdanie, i dziękuję za komentarz.
Szkoda, że usunęłaś swoje komentarze. To był ważny głos dotyczący postrzegania wychowywania dzieci po traumach.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOtóż widziałam film "Eugenika w imię postępu", tendencyjny gniot Grzegorza Brauna, który został następnie pokazany w liceum, do którego chodziła licealistka urodzona dzięki in vitro. Kaganiec oświaty, który niósł reżyser i zaproszeni do dyskusji goście świecił najwidoczniej tak oślepiającym blaskiem, że przy omawianiu ssanych z dupy tez [vide budowanie analogii między nazistowską eugeniką i metodą in vitro] zapomniano o zupełnie realnych, urodzonych już ludziach, ich godności i prawach.
UsuńTrochę nie umiem rozmawiać bez emocji z kimś, kto poważnie pisze o "usuwaniu nieudanych egzemplarzy", albo nie, niech przemówi przeze mnie jednak resztka litości: proszę przeczytać ustawę o leczeniu niepłodności z 2015 roku i przestać pisać bzdury. Surykatki mogą ewentualnie urodzić małe surykarzątka, bo macierzyństwem zastępczym zajmują się co najwyżej surogatki.
Jeśli idzie o źródła polecam jednak badania naukowe, a nie ideologiczne serwisy newsowe.
ps. źródeł metody in vitro upatrywałabym raczej we wczesnych pracach Gregorego Pincusa i Miriam Menkin, ale na pewno nie w eugenice, która była raczej zainteresowana ograniczaniem dzietności. Główny wątek eugeniczny wiążący ART z eugeniką dotyczył zupełnie innego obszaru, którym była plaga chorób wenerycznych i ich transmisja, na co proponowano dawstwo heterologiczne - był to jednak tak kontrowersyjny obyczajowo wątek, że w zasadzie nie wyszedł poza specjalistyczne piśmiennictwo (Hard i in.) i kliniki (takie jak klinika Barton w Londynie). Ideą tej propozycji była dokładnie próba ochrony populacji przed skutkami wad wrodzonych u noworodków wywoływanych głównie kiłą i rzeżączką. Był to jednak właściwie nieistotny odprysk eugeniczny, bo nie miał ani skali, ani publiczności.
UsuńAutentycznie żal mi ludzi, którzy uważają Grzegorza Brauna za autorytet w dowolnej dziedzinie, zwłaszcza historii medycyny reprodukcji, o której nie wie zupełnie nic.
A ja, Madika, chociaż w pośpiechu, bo czasu miałam niewiele, jednak zdążyła przeczytać to, co napisałaś i obiecałam sobie, bo mi ciśnienie skoczyło, że ci odpowiem. No i średnio odniosę się do tekstu oryginalnego, bo go ze wstydu - słusznego -usunęłaś. To było żenujące. Fragment, w którym proponujesz Pikusiowi wydatkowanie choć części pieniędzy uzyskiwanych na Balbinę - na jej terapię był absolutnie skandaliczny. Jestem zażenowana i zniesmaczona. Wstyd. Staram się nie napisać więcej, choć palce same lecą, ale skazuję. Wstydź się, Madika, wstydź, bo masz czego. To było bezczelne, to było obraźliwe. Ciesz się, że trafiłaś na cierpliwego człowieka. A kolejny twój komentarz taki kompletnie od czapy, w tym te surykatki, hehe, naprawdę dobre - wcale nie zatarł wrażenia. Czytanie "różnych publikacji zagranicznych" nie wystarczy. Koniec. Resztę kasuję.
UsuńDzięki, Agata, za głos, bo mnie też już pary starczyło tylko na ivf, natomiast o sugestiach dotyczących książki Faber/Mazlish i kasy na terapię wolałam się nie wypowiadać, nie do końca wierząc własnej dyplomacji.
UsuńAle napiszę coś innego za to, bo parę wątków mnie zaciekawiło. Dzieci z trudnych miejsc, adopcja, FAS, in vitro to są takie tematy, o których bardzo łatwo nabrać przekonania, że wie się bardzo wiele, podczas gdy wie się niemal nic. Miałam wiele lat, by się przyzwyczaić i nawet trochę się przyzwyczaiłam - kiedyś np. wydawało mi się, ze to in vitro (i w ogole niepłodność) przyciąga najwięcej ignorantów z potrzebą głosu, bo jest mocno zideologizowana, ale moim zdaniem w tym założeniu kryły się dwa błędy.
Pierwszy był taki, że tu nie chodzi o własność tematu, a o jego popularność. Adopcja ma dokładnie tyle samo mitów, co in vitro, tylko mniej hula w dyskursie, więc ludzie mają mniej okazji (i mniej imperatywów), aby epatować poglądami. Ale jak już okazja się zdarzy to wiadomo - patologie, opowieści o zadźganiu matki adopcyjnej nożem, wdzięczność sieroty, no pełen przegląd.
A drugi błąd i ważniejszy był taki, że owszem, tu chodzi o ideologizację tematu, tylko ta ideologizacja nie przebiega na prostej osi 'religia-ateizm', 'prawica/lewica', 'kościół katolicki/inne wyznania bądź denominacje chrześcijańskie', tylko dotyczy czegoś bardziej podstawowego, co nazywam stosunkiem do kobiet.
Wiem, że brzmi to w tej chwili jak ostry manifest feministyczny, ale jednak to uzasadnię na przykładzie FASu.
Od pewnego czasu fascynuje mnie, że dyskusje nt. FASu układają się wokół wachlarza pomysłów na kontrolowanie kobiet. Od lajtowych w postaci akcji edukacyjnych skierowanych do kobiet, po penalizację picia w ciąży i przymusowe hospitalizacje na oddziałach odwykowych (projekt Michalaka to zakładał). Nie zamierzam tego za bardzo pałować, bo rozumiem mechanizm (im więcej dzieci z FASem ktoś widział tym bardziej się chyba radykalizuje, stety lub niestety). Ale w tym zjawisku jest coś ciekawszego, to znaczy fakt kompletnej nieobecności innych winnych niż kobiety.
Żyjemy w kraju, który ma wyższe spożycie alkoholu per capita niż miał w czasach rozpitego PRLu, który w obrazach filmowych (Bareja, Tym itd.) odcisnął się jednak jako morze wódczanych popijaw w szarości dnia codziennego. A jednak. Dziś chlamy więcej.
cdn
Sprzedaż małpek wykręca kilkusetprocentowe przebicia w stosunku do ubiegłej dekady, alkohol jest wystawiony w każdym sklepie właczając w to Żabki, moją uwagę zwraca tez prezentacja alko, która uświadomił mi mój 6latek pytając "ciociu, a co to są te kolorowe soczki?'. Młody miał rację - obecność alkoholu stała się totalnie neutralna, przezroczysta. Jest na wyciągnięcie ręki, oswaja się z tym dzieci, że o szampanach piccolo nie wspomnę. To jest bardzo konsekwentna praca na wzorach kulturowych i nie jest to praca przypadkowa.
UsuńZadziwiające, że dyskutując o FASie gadamy o kobietach i sposobach lepszego dokręcenia im śruby (kary finansowe za picie w ciąży - miodzio, pomysł totalnie z choinki), ale jakoś zupełnie nie rozmawiamy o tym, że lobby wódczane jest w Polsce nietykalne, a nawet udało mu się wdrukować społeczeństwu przekonanie (kompletnie niezgodne z badaniami), że "promowanie picia wina i piwa obniży statystyki alkoholizmu", dzięki czemu cena alkoholu jest zwyczajnie śmieszna, a na tle Europy - niemoralnie niska i skandaliczna z tego powodu. Nie rozmawiamy więc o limitach godzinowych sprzedaży, o obowiązku chowania alkoholu na zapleczu, o zakazie sprzedaży alko na stacjach benzynowych, o znaczącym podniesieniu akcyzy (wszystko to rozwiązania istniejące w innych krajach).
Tu nadmienię, że jedyne kraje, które nie mają problemu FAS to kraje Zatoki Arabskiej. Bo mają szariat i kompletny kulturowy brak przyzwolenia na spożycie alkoholu. Im bardziej spopularyzowana jest kultura picia, tym wyższe sa odsetki FASu wśród dzieci (Francja, UK i Rosja są w górze stawki). To nie ma związku ani z profilaktyką (w UK i Francji edukacja seksualna jest świetna, antykoncepcja dofinansowana, a aborcja legalna), ani z nakładami państwa na kampanie społeczne, ani z przepisami penalizującymi picie w ciąży. To ma po prostu związek z piciem i statusem picia w danym kraju.Natomiast właśnie dzięki temu, że w Polsce pierwszym skojarzeniem dla załatwienia społecznego problemu jest walnięcie w kobiety i ich prawa (aborcja, pigułka dzień po, leczenie niepłodności, adopcja w pewnym sensie też, choć to bardziej zawikłany wątek) tworzy się świetny grunt dla pomysłów w rodzaju "ach, FAS, to bardzo przykre, ale wiem, mam koncepcję! Zacznijmy karać kobiety".
Niczego to nie rozwiązuje i nie rozwiąże dla zdrowia dzieci ani kobiet, ale jest bardzo nośne, co komentarz Madiki również pokazał.
Kończąc przydługi wpis chciałam napisac tylko tyle: karanie za picie w ciązy jest głupie, nieskuteczne i niczego nie rozwiązuje, oczywiście poza karmieniem tradycyjnego sadyzmu wobec kobiet, który stał się chyba naszą specjalnością a la Polonaise. FASu nie da się wyeliminować w kulturze takiej, jak europejska, ale można walczyć z obniżaniem odsetka FASu właśnie poprzez pracę na kulturze picia: zniechęcać, podnosić ceny, utrudniać dostęp. Wszystkim. Nie tylko kobietom.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńzdecydowanie za dużo czytasz i za dużo myślisz, Madika, a poziom twej wypowiedzi to równia pochyła. Załóż sobie bloga, a tu nie wypisuj nie związanych z tematem bredni. Kiedyś kobiety nie głosowały i nie miały problemu z płodnością. Teraz maja prawo głosu. Może powiążmy i te fakty? Te brednie to nie tutaj, zdecydowanie.
UsuńMasz spore braki w wiedzy historycznej i kulturowej.
UsuńAborcja nie jest wynalazkiem współczesności, a tym bardziej feminizmu, jest zjawiskiem starym jak świat, istniejącym pod każdą szerokością geograficzną i będącym główną przyczyną śmierci kobiet w krajach rozwijających się, ponieważ desperacka potrzeba nieurodzenia kolejnego dziecka jest silniejsza niż racjonalna ocena szans na własne przetrwanie w zderzeniu z prymitywnymi sposobami przerwania ciąży. To, co zawdzięczamy feminizmowi i ruchom prawno-człowieczym to właśnie upomnienie się o bezpieczeństwo tych kobiet - w dużym skrócie. Tu przypomnę, że skala dzieciobójstw i porzuceń dzieci jest dobrze udokumentowana historycznie i w samej Warszawie w XVIII wieku szła w ok. 20 tysięcy rocznie, a mowa jedynie o zarejestrowanych podrzutkach, czyli o dzieciach, które w ogóle dotarły do przytułku - nie mamy wiedzy o liczbie niemowląt uśmiercanych bezpośrednio po porodzie bądź rodzonych u 'sekretnych akuszerek', poza systemem rejestracji.
Teraz możesz powiązać ten fakt z istnieniem tabletki antykoncepcyjnej i zastanowić się, komu i dlaczego uratowała i ratuje życia (podobnie jak bezpieczna aborcja ratuje życie kobietom, a zarazem ratuje matki dla pozostałych żyjących już dzieci). W świetle historii pieprzenie o "cywilizacji śmierci" jest ponurym żartem, poza tym że świadectwem skrajnej ignorancji - nigdy w historii Europy dzieci nie były en masse tak bezpieczne i chronione jak obecnie, dotyczy to również kobiet (co nie oznacza, że nie mamy wciąż wielu wyzwań przed sobą, bo mamy, ale powoływanie się na to, ze 'kiedyś było lepiej i moralniej' jest świadectwem porażającej niewiedzy, szczególnie w odniesieniu do ciąż pozamałżeńskich i związanej z nimi stygmatyzacji).
Nie zamierzam wchodzić w dywagacje dotyczące gwałtów.
cdn
Problemy z niepłodnością i bezpłodnością są równie stare, choć samo pojęcie niepłodności istnieje dopiero od circa 60 lat, ponieważ wcześniej ten termin był pusty - bezdzietności nie potrafiono leczyć, więc nie było potrzeby stwarzania takiej kategorii medycznej. Nie jest prawdą, że niezamierzona bezdzietność była zjawiskiem incydentalnym - wskazuje na to historia pokątnych i legalnych adopcji, częściej przysposobień nieformalnych, którą w przypadku Polski możemy od biedy śledzić od 200 lat, ale dane są bardzo niepełne.
UsuńOgólnie na podstawie szczątkowych źródeł historycznych można powiedzieć, ze po pierwsze bezdzietność rozwiązywano zdradami pozamałżeńskimi bądź separacjami (jeśli przyczyna leżała po stronie kobiety), po drugie różnymi formami sztukowania pokrewieństwa (wychowańcy, nieformalne usynowienia). Od XIX wieku dawstwem nasienia. Od zawsze - społeczną anatemą, ponieważ bezdzietność była traktowana jako świadectwo bożego potępienia i wynikającej z niego kary. Istotnie, patrząc na setki tysięcy zrujnowanych małżeństw i biografii można śmiało powiedzieć, ze in vitro to cywilizacja śmierci, bo ocaliła zupełnie realnie miliony ludzi, a kolejnym milionom pozwoliła się urodzić.
Tworzenie hybryd jest zabronione na mocy dyrektywy tkankowej na terenie całej UE. Tworzenie chimer - tak samo. Dawstwo jawne jest w tej chwili większościowe w Europie, w Polsce niestety nie, ale to kwestia procesów prawnych. Odnośnie surogacji etycznym konsensusem jest surogacja altruistyczna (bez związanych z nią opłat).
Nad kondycją dzieci urodzonych dzięki metodom wspomaganej reprodukcji (zarówno homologicznej, jak i heterologicznej) prowadzi się badania od 30-40 lat, dotyczą one zarówno kondycji zdrowotnej, jak psychologicznej, emocjonalnej i społecznej. To obszerny temat, więc skondensuję konkluzje: są to dzieci nieróżniące się zdrowiem i dobrostanem w odniesieniu do populacji ogólnej, w przypadku dawstwa nasienia najlepiej (pod kątem więzi i dobrostanu emocjonalnego) wypadają dzieci jednopłciowych par żeńskich, w adopcji z kolei najlepiej wypadają ojcowie- geje (mają najniższy poziom stresu związanego z rodzicielstwem, co przekłada się na najniższe wskaźniki napięcia w relacjach z dziećmi; za nimi są pary hetero, potem matki - lesbijki). Pary hetero korzystające z ivf są tak niewyróżnialne jeśli idzie o jakoś rodzicielstwa, że tych badań od 10 lat jest coraz mniej, bo nie ma sensu badać czegoś, co nie stanowi odrębnej kategorii jakościowej.
Kończąc - największą zmorą współczesności są idioci, którzy rujnują życia innych ludzi tylko dlatego, bo te życia nie wpasowują się w model, którzy idioci uważają za pożądany. To, jak rozpaczliwie mało wiesz o przedmiocie, o którym się wypowiadasz, tylko dopełnia obrazu.
Bloo ja to samo, a zdecydowanie krócej ;). Z Twojego wpisu znowu wiele się dowiedziałam.
Usuńbtw. wszystkim - a rodzinom zastępczym zwłaszcza - polecam świeżo wydaną na rynku polskim "Traumę" Judith Herman. Jest na ebookach, jeśli ktoś unika wypraw do księgarni. Po pierwsze to lektura obowiązkowa, a po drugie w temacie naszej dyskusji zawiera też świetne streszczenie prac Freuda nad wykorzystaniem seksualnym kobiet wraz z objaśnieniem powodów, dla których porzucił taką hipotezę przyczyn histerii: otóż porzucił ją dlatego, bo kiedy zaczął słuchać głosów dorosłych pacjentek opowiadających o wykorzystaniu seksualnym w dzieciństwie, doszedł do wniosku, że nie mogą mówić prawdy, skoro było to doświadczenie tak powszechne.
UsuńNiestety one właśnie mówiły prawdę i taki był obraz społeczeństwa niemieckiego (i zapewne nie tylko niemieckiego) końca XIX i początku XX wieku: fasadowa moralność mieszczańska, za którą kryły się dramaty dzieci. Ale było to zbyt szokujące, by to przyjąć.
Książka jednak nie jest o Freudzie, jest o mechanizmach traumy, w tym o traumie wczesnodziecięcej i polecam ją bardzo, bardzo.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń"Żal Pikuś, że masz takie komentatorki- hejterki".
Usuńale brawo za refleksję i samoocenę
to, ze skasowałas, nie oznacza, ze nie napisałaś, prawda? jak to tam szło? Że Pikuś mógłby za twoją poradę oddać te chciwie gromadzone na dzieci pieniądze chociaz w małej części na psychologa. Tak jakoś to było? Ale szacun za końcową refleksję. chociaż tyle.
Bezpieczna aborcja Bloo, oznacza rozrywanie nienarodzonego dziecka na kawałki lub duszenie się dziecka, które ma niewykształcone płuca po wywołaniu przedwczesnego porodu- różne są metody zabijania, każda jednak zawsze wiąże się z niewyobrażalnym cierpieniem MORDOWANEGO DZIECKA!
OdpowiedzUsuńKażdemu myślącemu polecam film G. Brauna Nie o Mary Wagner. I tak Bloo, Braun przynajmniej próbuje ratować życie ludzkie, a nie promować kulturę śmierci- ponad 50 milionów aborcji !
Każdy kto ma odrobinę empatii nie może popierać ludobójstwa,które się dzieje!!
Niedawno w wyniku tzw bezpiecznej aborcji W Warszawie cudem przeżyło dziecko w 24 tyg z podejrzeniem ZDowna, godzinę płakało, nikt mu nie pomógł, skonało w m ęczarniach!! -nie mogę, jako kobieta pojąć okrucieństwa aborcjonistów i ludzi, którzy popierają te straszne zbrodnie.Takie sytuacje pokazują jakim okrucieństwem jest mordowanie dzieci- czasem personel lituje się i ratuje dziecko ocalałe od zabicia.Dziecko żyje od chwili poczęcia i matka, która nie może się nim zająć, może je oddać! Prawo do życia jest prawem każdego człowieka! Cywilizacja śmierci za św. Janem Pawłem II Humane vitae- kiedy matki mordują swoje dzieci i robią to w imię Praw kobiet! Nigdy nikogo nie zabijaj. Serce mi pęka ,gdy myślę o męce milionów dzieci zabijanych w 10, 20 czy 30 tygodniu ciąży. Kiedy życie uznawane jest za nieważne,za Hitlerem, Leninem i Stalinem- największe ludobójstwo nigdy się nie skończyło. Proszę wszystkich by przestali opowiadać się za mordowaniem dzieci! Czy nie wystarczy zobaczyć zdjęć dzieci po aborcjach,filmu Niemy Krzyk na you tubie czy filmu Nieplanowane , żeby nie popierać mordowania dzieci? Powiedz Bloo, gdzie Twoja empatia wobec cierpiących dzieci?
Myślę, że najlepiej będzie pozostawić Cię samą wśród tych wykrzykników i wiary w to, ze Grzegorz Braun robi dobre filmy (chciałam początkowo napisać 'rzetelne', ale jednak nawet sarkazm ma swoje granice). Sądzę jednak, ze Twoje serce musi być sklejone porządnym butaprenem, bo ciąże są przerywane, a płody spędzane od tysięcy lat, zanim jeszcze powstały terminu "ludobójstwo", "egzaltacja" i 'pierniczenie bzdur".
UsuńPozdrawiam cieplutko wraz z całą moją empatią, którą cieszą się wszystkie dzieci po odpępnieniu, a nawet rozszerzam ją na płody z wykształconym układem nerwowym, a więc zdolnością do odczuwania bólu. Stosunkowo najmniej mam jej dla rozhisteryzowanych dyletantek, ale i w tym przypadku nie odczuwam potrzeby zadawania krzywdy - sam tak skrajnie ograniczony swiatopogląd i czerpanie wiedzy z religijnych stron stanowi, w moim przekonaniu, najokrutniejszy dopust.