Za kilka dni wylatuje samolot na
Teneryfę. Dwa fotele będą puste – trudno.
Majka na prawie dwa tygodnie wróciła
do domu. Krótko mówiąc, przed weekendem majowym wywalili ją ze
szpitala, żeby nie mnożyła kosztów. Nikt nie zapytał, czy ma
dokąd wrócić? Czy jest ktoś, kto się nią zaopiekuje? Przewinie,
zrobi jedzenie, porozmawia.
Pierwsze dni były trudne. A w zasadzie
noce. Z jednej strony miałem Argusa, który budził się co
dwie-trzy godziny, a z drugiej Majkę nie mogącą samodzielnie
przewrócić się z jednego boku na drugi. Do tego Omen z Dagonem
bardzo emocjonalnie przechodzili do nowej rodziny. Ten drugi w środku
nocy schodził po schodach i krzyczał, że chce się do mnie
przytulić.
Ale mimo wszystko nie zamieniłbym tych
dwóch tygodni na żadną Teneryfę, Wietnam czy nawet Peru.
Teraz znowu jestem samotnym ojcem
zastępczym. Omen z Dagonem odeszli, Sajgon wrócił. Obelix na
szczęście wciąż kibluje w psychiatryku. Staram się dbać o
czteromiesięcznego Argusa, ale nie jest to proste. Chłopiec odstaje
od swoich rówieśników i być może jest to moją winą. On
zwyczajnie potrzebuje mamy, a nie podstarzałego wujka.
Balansuję na krawędzi, którą trudno
mi zdefiniować. Pewnie jeden by powiedział, że to wypalenie, a
drugi że przemęczenie. Prawda zapewne leży pośrodku.
Parę dni temu byłem na superwizji.
Nie spodziewałem się odpowiedzi na pytanie, czyje dobro jest teraz
ważniejsze. I takiej nie dostałem. Dziewczyna prowadząca
spotkanie pewnie pamięta erę paleozoiku i być może właśnie
dlatego tak dobrze nam się rozmawia. Każda moja decyzja będzie
jednocześnie dobra i zła.
Świat jest mały, chociaż nie
myślałem, że aż tak bardzo. Ostatnio poszedłem do naszej lekarki
rodzinnej w sprawie Majki. Lekarz prowadzący w szpitalu nie wystawił
Majce zwolnienia, nie wypisał recepty na wszystkie leki, ani nie
wydał zlecenia na transport karetką do drugiego szpitala.
– Bo wie pani, on jest jakiś
nieogarnięty. Taki Asperger, czy coś takiego – powiedziałem.
– Ooooo!? Good Doctor –
odpowiedziała spoglądając na wypis ze szpitala.
– Zna go pani?
– Tak, razem pracowaliśmy.
Wspomniałem o tym, bo mam ochotę
napisać o rodzinach zastępczych. Kim są, jakie mają motywacje,
czego oczekują po ukończeniu szkolenia?
Być może znowu będę musiał usunąć
jakieś fragmenty bloga. Być może znowu ktoś stwierdzi, że ciocia
Majka nie ma czasu się spotykać, bo ma dużo dzieci pod opieką,
chociaż wcześniej mówiła: „możecie wpadać kiedy chcecie”.
Żongluję tym blogiem losami dzieci i
pewnie czas to zakończyć.
Pomijając pogotowia rodzinne, znam
tylko jedną rodzinę zastępczą pragnącą spełnić swoją
podstawową rolę – przywrócić dziecko rodzinie biologicznej.
Jest nią mama zastępcza Ptysi. W jej przypadku miałem ogromne
wątpliwości. Znałem Balbinę, widziałem jej negatywny wpływ na
Majkę i całą naszą rodzinę. A jednak komuś innemu się udało.
Ktoś inny stał się nie tylko matką tych dzieci, ale również
matką matki.
Teraz patrzę na wszystko zupełnie
inaczej. Przez prawie dwa miesiące miałem trójkę dzieci pod
opieką. Mam dom, samochód, dobrą (bo zdalną) pracę, pieniądze.
Myślę, że całkiem przyzwoitą wiedzę i nienajgorsze
predyspozycje do bycia rodzicem. Mam wszystko, czego oczekuje sąd od
rodziców biologicznych, aby oddać im dzieci. A jednak zaczynam
wymiękać. Bo jestem sam. Bo o wielu sprawach zapominam, bo jestem
zmęczony, niewyspany, bo... mam dosyć ryku Argusa i szaleństw
Sajgona. Od trzech dni zabieram się do napisania czynnego żalu –
zapomniałem wysłać w terminie PIT-a.
Nieco inaczej spoglądam na rodziców
biologicznych. Być może dlatego, że teraz to ja się z nimi
spotykam, że do mnie dzwonią i do mnie wypisują wiadomości. Co mi
szkodzi wysłać im jakieś zdjęcie, albo napisać dwa zdania.
Oddzwaniam, przepraszając że poprzedniego dnia nie odebrałem
telefonu. A przecież mógłbym powiedzieć, że nie był to ustalony
dzień kontaktu i po jaką cholerę trują mi dupę. Tata Sajgona
jest dla mnie miły, chociaż uchodzi za awanturnika. Próbuje mi coś
tłumaczyć, a ja staram się to zrozumieć. Zastanawiam się jakim
byłbym człowiekiem, gdybym urodził się w jego rodzinie. Lepszym?
Wątpię.
Mama Sajgona nie ogarnia świata. Ale
to jej matka zgotowała jej ten los. Mam być kolejną osobą, która
dobija ją do dna? Wkrótce spotkamy się na badaniu psychologicznym.
Mama Kasia, u której Sajgon spędził kilka ostatnich tygodni
zapewne modli się o jak najgorszą opinię, która posłuży sądowi
do odebrania władzy rodzicielskiej. Ale mama biologiczna Sajgona
kocha swojego syna i pewnie zaakceptowałaby fakt, że chłopiec
będzie dorastał w rodzinie zastępczej. Chciałaby tylko móc go co
jakiś czas zobaczyć, zabrać na jakąś wycieczkę, albo wspólnie
spędzić święta.
Mama dziewiątego dziecka stróża też
nie nadaje się na matkę. Nie wytrzymuje godzinnego spotkania. Wraca
dwadzieścia minut przed czasem, bo Argus beczy. Też z nią
rozmawiam, opowiadam o chłopcu. Jest miła. Stara się mnie
zrozumieć i ja ją. Nie chce stracić syna na zawsze.
Majka zawsze trzymała większy
dystans. Bardziej przestrzegała ustalonych na początku zasad. Ale
bywali też rodzice, którzy w jakiś sposób stawali się bliżsi.
Niektórzy do teraz są w jakimś kontakcie. Są tacy, którzy
dowiedziawszy się o chorobie Majki, przesłali życzenia, a nawet
śpiewali piosenki. Najbardziej rozbawił mnie jeden tekst: „Pani
Majko, pani tak dużo zrobiła dla moich dzieci. Jak ja panią
kocham, no ja pierdolę. O przepraszam, kurwa mać.” Mogę tylko
dodać, że wszystkie dzieci tej mamy mieszkają w rodzinach
adopcyjnych.
No i teraz przejdźmy do rodziców
zastępczych.
Po części są tacy jak ja.
Wykształceni, trzymający życie na krótkiej smyczy. Mają
pieniądze i wiedzę... teoretyczną. Nie mają mojego doświadczenia.
Próbują wdrukować dziecko w swoje życie. Jak to się nie udaje (a
nigdy się nie udaje) to odpuszczają. Po krótkim czasie zaczynają
tęsknić, rozważać inne scenariusze – mówią, że kochają i
nie potrafią bez tego dziecka żyć. Każdy przechodzi tę samą
ścieżkę.
Sajgon wrócił po kilku tygodniach.
Myślę, że nie na długo.
Wszystkie te osoby są szkolone tym
samym programem, którym ja dziesięć lat temu. Gdyby ktoś mnie
obudził w środku nocy i zapytał co z niego pamiętam, to
wymieniłbym dwie rzeczy: więzi i rodzinę biologiczną. Jak to jest
możliwe, że przychodzący do nas rodzice zastępczy tak bardzo
wypierają historię dziecka? Oni jakby chcieli się o wszystkim
dowiedzieć, a potem nagle o wszystkim zapomnieć i zacząć od
początku. Lęk goni lęk. Lęk o wszystko. O dane osobowe, o to że
ktoś zna historię dziecka, o to że pani w przedszkolu wie, że
ojciec siedzi w pierdlu. Nie rozpowiadamy wszem i wobec o naszych
dzieciach. Ale niektóre fakty są ważne, bo w jakiejś mierze mogą
tłumaczyć pewne zachowania dzieci. Bywają rodzice, którzy przed
drzwiami zdejmują dziecku czapkę, albo rozbierają je do majtek, bo
ma ich spodnie. I to dziecko tak właśnie mówi, że to są spodnie
cioci Beni – a nie, że to są moje spodnie jak inne leżące w
szafie. I to wcale nie znaczy, że nie będą oni wspaniałymi
rodzicami.
Lada dzień przyjdą rodzice do Argusa.
Też zastępczy i z motywacją adopcyjną.
Patrzę przez okno na mój ogród i
marzę tylko o tym, aby tam pójść na cały dzień.