czwartek, 11 maja 2023

--- TENERYFA

Za kilka dni wylatuje samolot na Teneryfę. Dwa fotele będą puste – trudno.

Majka na prawie dwa tygodnie wróciła do domu. Krótko mówiąc, przed weekendem majowym wywalili ją ze szpitala, żeby nie mnożyła kosztów. Nikt nie zapytał, czy ma dokąd wrócić? Czy jest ktoś, kto się nią zaopiekuje? Przewinie, zrobi jedzenie, porozmawia.

Pierwsze dni były trudne. A w zasadzie noce. Z jednej strony miałem Argusa, który budził się co dwie-trzy godziny, a z drugiej Majkę nie mogącą samodzielnie przewrócić się z jednego boku na drugi. Do tego Omen z Dagonem bardzo emocjonalnie przechodzili do nowej rodziny. Ten drugi w środku nocy schodził po schodach i krzyczał, że chce się do mnie przytulić.
Ale mimo wszystko nie zamieniłbym tych dwóch tygodni na żadną Teneryfę, Wietnam czy nawet Peru.

Teraz znowu jestem samotnym ojcem zastępczym. Omen z Dagonem odeszli, Sajgon wrócił. Obelix na szczęście wciąż kibluje w psychiatryku. Staram się dbać o czteromiesięcznego Argusa, ale nie jest to proste. Chłopiec odstaje od swoich rówieśników i być może jest to moją winą. On zwyczajnie potrzebuje mamy, a nie podstarzałego wujka.

Balansuję na krawędzi, którą trudno mi zdefiniować. Pewnie jeden by powiedział, że to wypalenie, a drugi że przemęczenie. Prawda zapewne leży pośrodku.
Parę dni temu byłem na superwizji. Nie spodziewałem się odpowiedzi na pytanie, czyje dobro jest teraz ważniejsze. I takiej nie dostałem. Dziewczyna prowadząca spotkanie pewnie pamięta erę paleozoiku i być może właśnie dlatego tak dobrze nam się rozmawia. Każda moja decyzja będzie jednocześnie dobra i zła.

Świat jest mały, chociaż nie myślałem, że aż tak bardzo. Ostatnio poszedłem do naszej lekarki rodzinnej w sprawie Majki. Lekarz prowadzący w szpitalu nie wystawił Majce zwolnienia, nie wypisał recepty na wszystkie leki, ani nie wydał zlecenia na transport karetką do drugiego szpitala.

– Bo wie pani, on jest jakiś nieogarnięty. Taki Asperger, czy coś takiego – powiedziałem.

– Ooooo!? Good Doctor – odpowiedziała spoglądając na wypis ze szpitala.
– Zna go pani?
– Tak, razem pracowaliśmy.

Wspomniałem o tym, bo mam ochotę napisać o rodzinach zastępczych. Kim są, jakie mają motywacje, czego oczekują po ukończeniu szkolenia?

Być może znowu będę musiał usunąć jakieś fragmenty bloga. Być może znowu ktoś stwierdzi, że ciocia Majka nie ma czasu się spotykać, bo ma dużo dzieci pod opieką, chociaż wcześniej mówiła: „możecie wpadać kiedy chcecie”.

Żongluję tym blogiem losami dzieci i pewnie czas to zakończyć.

Pomijając pogotowia rodzinne, znam tylko jedną rodzinę zastępczą pragnącą spełnić swoją podstawową rolę – przywrócić dziecko rodzinie biologicznej. Jest nią mama zastępcza Ptysi. W jej przypadku miałem ogromne wątpliwości. Znałem Balbinę, widziałem jej negatywny wpływ na Majkę i całą naszą rodzinę. A jednak komuś innemu się udało. Ktoś inny stał się nie tylko matką tych dzieci, ale również matką matki.
Teraz patrzę na wszystko zupełnie inaczej. Przez prawie dwa miesiące miałem trójkę dzieci pod opieką. Mam dom, samochód, dobrą (bo zdalną) pracę, pieniądze. Myślę, że całkiem przyzwoitą wiedzę i nienajgorsze predyspozycje do bycia rodzicem. Mam wszystko, czego oczekuje sąd od rodziców biologicznych, aby oddać im dzieci. A jednak zaczynam wymiękać. Bo jestem sam. Bo o wielu sprawach zapominam, bo jestem zmęczony, niewyspany, bo... mam dosyć ryku Argusa i szaleństw Sajgona. Od trzech dni zabieram się do napisania czynnego żalu – zapomniałem wysłać w terminie PIT-a.

Nieco inaczej spoglądam na rodziców biologicznych. Być może dlatego, że teraz to ja się z nimi spotykam, że do mnie dzwonią i do mnie wypisują wiadomości. Co mi szkodzi wysłać im jakieś zdjęcie, albo napisać dwa zdania. Oddzwaniam, przepraszając że poprzedniego dnia nie odebrałem telefonu. A przecież mógłbym powiedzieć, że nie był to ustalony dzień kontaktu i po jaką cholerę trują mi dupę. Tata Sajgona jest dla mnie miły, chociaż uchodzi za awanturnika. Próbuje mi coś tłumaczyć, a ja staram się to zrozumieć. Zastanawiam się jakim byłbym człowiekiem, gdybym urodził się w jego rodzinie. Lepszym? Wątpię.

Mama Sajgona nie ogarnia świata. Ale to jej matka zgotowała jej ten los. Mam być kolejną osobą, która dobija ją do dna? Wkrótce spotkamy się na badaniu psychologicznym. Mama Kasia, u której Sajgon spędził kilka ostatnich tygodni zapewne modli się o jak najgorszą opinię, która posłuży sądowi do odebrania władzy rodzicielskiej. Ale mama biologiczna Sajgona kocha swojego syna i pewnie zaakceptowałaby fakt, że chłopiec będzie dorastał w rodzinie zastępczej. Chciałaby tylko móc go co jakiś czas zobaczyć, zabrać na jakąś wycieczkę, albo wspólnie spędzić święta.
Mama dziewiątego dziecka stróża też nie nadaje się na matkę. Nie wytrzymuje godzinnego spotkania. Wraca dwadzieścia minut przed czasem, bo Argus beczy. Też z nią rozmawiam, opowiadam o chłopcu. Jest miła. Stara się mnie zrozumieć i ja ją. Nie chce stracić syna na zawsze.

Majka zawsze trzymała większy dystans. Bardziej przestrzegała ustalonych na początku zasad. Ale bywali też rodzice, którzy w jakiś sposób stawali się bliżsi. Niektórzy do teraz są w jakimś kontakcie. Są tacy, którzy dowiedziawszy się o chorobie Majki, przesłali życzenia, a nawet śpiewali piosenki. Najbardziej rozbawił mnie jeden tekst: „Pani Majko, pani tak dużo zrobiła dla moich dzieci. Jak ja panią kocham, no ja pierdolę. O przepraszam, kurwa mać.” Mogę tylko dodać, że wszystkie dzieci tej mamy mieszkają w rodzinach adopcyjnych.

No i teraz przejdźmy do rodziców zastępczych.

Po części są tacy jak ja. Wykształceni, trzymający życie na krótkiej smyczy. Mają pieniądze i wiedzę... teoretyczną. Nie mają mojego doświadczenia. Próbują wdrukować dziecko w swoje życie. Jak to się nie udaje (a nigdy się nie udaje) to odpuszczają. Po krótkim czasie zaczynają tęsknić, rozważać inne scenariusze – mówią, że kochają i nie potrafią bez tego dziecka żyć. Każdy przechodzi tę samą ścieżkę.
Sajgon wrócił po kilku tygodniach. Myślę, że nie na długo.
Wszystkie te osoby są szkolone tym samym programem, którym ja dziesięć lat temu. Gdyby ktoś mnie obudził w środku nocy i zapytał co z niego pamiętam, to wymieniłbym dwie rzeczy: więzi i rodzinę biologiczną. Jak to jest możliwe, że przychodzący do nas rodzice zastępczy tak bardzo wypierają historię dziecka? Oni jakby chcieli się o wszystkim dowiedzieć, a potem nagle o wszystkim zapomnieć i zacząć od początku. Lęk goni lęk. Lęk o wszystko. O dane osobowe, o to że ktoś zna historię dziecka, o to że pani w przedszkolu wie, że ojciec siedzi w pierdlu. Nie rozpowiadamy wszem i wobec o naszych dzieciach. Ale niektóre fakty są ważne, bo w jakiejś mierze mogą tłumaczyć pewne zachowania dzieci. Bywają rodzice, którzy przed drzwiami zdejmują dziecku czapkę, albo rozbierają je do majtek, bo ma ich spodnie. I to dziecko tak właśnie mówi, że to są spodnie cioci Beni – a nie, że to są moje spodnie jak inne leżące w szafie. I to wcale nie znaczy, że nie będą oni wspaniałymi rodzicami.
Lada dzień przyjdą rodzice do Argusa. Też zastępczy i z motywacją adopcyjną.

Patrzę przez okno na mój ogród i marzę tylko o tym, aby tam pójść na cały dzień.