sobota, 30 stycznia 2016

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - cz.14


Co czuje dziecko biologiczne będące członkiem rodziny zastępczej lub adopcyjnej?

Tydzień temu w komentarzu napisała Ula:

U nas jest podobnie. Temat zostania rodziną zastępczą przewija się przez nasze życie od wielu lat. Problemem jest podjęcie decyzji. Raz jest na tak, zaraz potem dopadają mnie wątpliwości. Moje dzieci mają 12 i 15 lat, więc chyba jeszcze poczekam aż w 1/2 będą dorosłe. Jeżeli możesz to napisz coś o relacjach twoich dzieci z dziećmi "zastępczymi".
Pozdrawiam i powodzenia.

Jest to moim zdaniem bardzo ważny temat, chociaż trochę po macoszemu traktowany zarówno przez rodziców zastępczych czy adopcyjnych, a już z pewnością na szkoleniach organizowanych przez PCPR-y i Ośrodki Adopcyjne. Ponieważ moja pamięć jest coraz bardziej zawodna, przed chwilą przejrzałem tematy poruszane na naszym szkoleniu (trzy lata temu). Temat dzieci biologicznych prawie nie istniał. Wszystko skupiało się głównie na uczuciach i emocjach dziecka przyjmowanego. Jedyną większą wzmianką na temat własnych dzieci, był fragment w temacie „Przygotowanie do zmian”, który przytaczam poniżej:

Kolejna sprawa do zastanowienia się, jak zareagują wasze własne dzieci (jeśli je macie) na przyjęcie do naszej rodziny dziecka. Nie ma tu żadnych reguł, ale jeśli np. w naszej rodzinie mamy dwunastoletnią córkę przyzwyczajoną do tego, że wszystko jest dla niej i jest zawsze pierwsza, być może powinniśmy zastanowić się co zrobić, by jak najmniej narazić nasze dziecko na stres i uczucie zazdrości. W sytuacji stresu zaszkodzilibyśmy również przyjętemu dziecku, które mogłoby nie radzić sobie z problemem 'konkurencji' i rywalizacji o uczucia i uwagę opiekunów.
Dlatego szczególnie, gdy posiadamy własne dzieci powinniśmy:
  • Dobrze przygotować własne dziecko lub dzieci do decyzji o rodzinie zastępczej lub adopcyjnej. Dzieci muszą uczestniczyć w tej decyzji. Bez ich zgody nie możecie podjąć się opieki zastępczej czy adopcji.
  • Dobrze byłoby umożliwić dzieciom rozmowę z dziećmi innych opiekunów zastępczych/adopcyjnych.
  • Dzieci należy przygotować do tego, że przynajmniej w początkowym okresie dzieci przyjęte do rodziny zastępczej mogą być traktowane inaczej niż one. Trzeba jednak wyjaśnić, że chodzi o inne kompetencje i potrzeby nowych dzieci, trudności w adaptacji do zmiany i przejściowy okres uczenia się zasad i norm panujących w domu.
  • Zaplanować czas dla własnych dzieci. Dać im do zrozumienia, że są dla nas wyjątkowe i ważne. Okazywać uczucia i pytać o uczucia dziecka.
  • Rozważyć, jakie dziecko lub dzieci (w jakim wieku, z jakim charakterem, potrzebami itd.) uzyska od wszystkich członków rodziny największą pomoc.
  • Zastanowić się, jakie dziecko będzie najlepszym 'uzupełnieniem' naszej rodziny- wniesie najwięcej radości i nowych treści.

Z doświadczenia wielu rodzin zastępczych wynika, że przygotowanie własnych dzieci naturalnych jest jednym z kluczowych problemów stanowiących o sukcesie rodziny. Wiele nieprzygotowanych pod tym względem rodzin zastępczych narażonych było na poważne problemy a nawet rozwiązanie rodziny zastępczej.”

Ogólnie rzecz biorąc, zawarte w powyższym tekście informacje są bardzo ważne i trudno się z nimi nie zgodzić. Szkopuł jednak może tkwić w samych rodzicach zastępczych lub adopcyjnych. Jeżeli będą oni przeświadczeni o słuszności swojej decyzji (bagatelizując potencjalne zagrożenia), to może się okazać, że realizacja powyższych zaleceń, to tylko „słowa, słowa, słowa”.
Przecież świadomość małego dziecka (a często nawet nastolatka) jest budowana w oparciu o światopogląd jego rodziców. Można przedstawić dziecku piękny obraz przyszłego życia, w którym dziecko zastępcze będzie kumplem, będzie kimś z kim „można konie kraść”. A potem okaże się, że ten nowy brat czy siostra wcale nie chcą być kumplem. Chcą być kimś ważniejszym, nie chcą być partnerem ale narzucają swoją wolę. Nauczeni doświadczeniem, potrafią walczyć „o swoje”, często „po trupach” - nie mają zasad. Nie chcą się bratać, chcą dominować.
Być może kwestią czasu jest zrozumienie pewnych reguł postępowania, może po jakimś czasie dzieci te utożsamią się z nową rodziną, może hierarchia wartości rodziny stanie się ich hierarchią wartości.
Czy jednak własne dziecko to wytrzyma? Czy nie obudzą się w nim jakieś mechanizmy obronne? A jak na to zareagują rodzice? Czy wystarczy im argumentów, aby udowodnić że nowe dziecko mimo wszystko nie jest konkurencją?

Jeżeli potencjalny rodzic cieszy się, że jego własne dziecko zaakceptowało pomysł bycia rodziną zastępczą i nie może doczekać się nowego członka rodziny, z którym na przykład będzie grało w piłkę, to jest to radość przedwczesna. Może tak się zdarzyć, ale też może być zupełnie inaczej (i ta druga możliwość jest dużo bardziej prawdopodobna).

Wiele razy już pisałem, że długo broniłem się przed zostaniem rodziną zastępczą. Nie dlatego, że nie lubię dzieci albo nie widzę potrzeby tworzenia rodzin zastępczych. Jednak pomaganie innym, paradoksalnie może skrzywdzić nasze dzieci. Każdy musi sam sobie odpowiedzieć, kiedy będzie na to czas. Moim zdaniem w tej kwestii ważniejsze nie są motywacje rodziców zastępczych, ale ich świadomość potencjalnych zagrożeń dla swoich bliskich.

Uważam, że najważniejszą sprawą jest duża różnica wieku między dziećmi zastępczymi a własnymi. Ich sfery funkcjonowania nie powinny się zazębiać. Najlepiej gdy dziecko zastępcze jest dużo młodsze, a nasze dziecko biologiczne jest dla niego „guru”.
W swoich rozważaniach pomijam sytuacje, gdy nasze dzieci są bardzo małe (powiedzmy jeszcze nie szkolne) i do rodziny trafia dziecko w tym samym wieku lub młodsze. Wówczas faktycznie nie powinno być problemów w nawiązaniu braterskich więzi.
Jednak nawet w tak młodym wieku (w przypadku rodzin zastępczych zawodowych – gdy następuje rotacja dzieci zastępczych), dzieci biologiczne dokonują podziału. Nie chcę powiedzieć, że traktują dzieci zastępcze jako „gorszy sort”, ale ma miejsce pewnego rodzaju selekcja, zazdrość i konkurencja (jest to opinia, którą sobie wypracowałem na podstawie obserwacji innych rodzin zastępczych). Nawet kilkuletnie dzieci potrafią przedstawić inne dzieci w swojej rodzinie: „to jest moja siostra, a to jest moja prawdziwa siostra”. Można by to zbagatelizować, uznając że takimi słowami tylko rozróżnia swoje rodzeństwo (zastępcze i biologiczne), ale jak pada stwierdzenie: „dzisiaj przyszedłeś się bawić ze mną i moją prawdziwą siostrą”, z wyraźnym pominięciem „siostry zastępczej”, to warto się nad tym głębiej zastanowić.

Osobnym problemem jest wieczny brak czasu w przypadku rodzin zastępczych zawodowych (opiekujących się większą ilością dzieci zastępczych). I nie chodzi tu o dobre czy złe chęci. Niestety własne dzieci muszą dzielić się tym czasem z pozostałymi dziećmi. Pewnie w jakiś sposób wpływa to też na ich rozwój. Istnieje ryzyko, że poszukają sobie jakiejś innej grupy osób, w której staną się kimś ważnym. Okres dojrzewania jest bardzo trudny dla każdego nastolatka i jego rodziców. W rodzinie zastępczej, problem ten jest zdecydowanie spotęgowany.

Przejdę może, do naszych doświadczeń. Moje córki są już pełnoletnie (jeszcze w grudniu mogłem napisać, że prawie wszystkie – dzisiaj mogę powiedzieć, że wszystkie trzy).
Dzieci zastępcze, które u nas przebywają to w większości niemowlaki (szkraby kilku-kilkunastomiesięczne). Nie ma żadnych problemów. Być może w pewien sposób dzieci te zaspokajają budzące się potrzeby macierzyńskie naszych córek. Być może fakt, że nasze dziewczyny zawsze były trzy i w pewien sposób musiały dzielić się między sobą naszą uwagą, powoduje że traktują nasze dzieci zastępcze „jak swoje” i możemy liczyć na duże wsparcie z ich strony.
Ale nie zawsze było tak różowo. Mieliśmy w naszym pogotowiu dwie starsze dziewczynki (opisałem je w artykułach „Sztanga” i „Asteria”). Wprawdzie nie było otwartych konfliktów, ale wiele razy musieliśmy wysłuchać tekstów o nierównym traktowaniu, o nierównym podziale obowiązków. Nam wydawało się, że każde nasze dziecko (zarówno własne jak też zastępcze) miało przydzielane zadania adekwatnie do wieku, umiejętności i możliwości ich realizacji. Dla rodzica czasami takie przydziały zadań są bardzo trudne. Bywają dzieci, które przerasta wyniesienie śmieci, ale chętnie zrobią obiad. Rodzeństwo samo dojdzie do porozumienia. Czasami dyskusje są bardzo żywiołowe, jednak nie pozostają żadne wzajemne animozje.
Obawialiśmy się, że przyzwolenie na takie samo traktowanie dzieci zastępczych może spowodować jakiś uraz psychiczny a przynajmniej smutek nieuzasadniony daną sytuacją. Prosiliśmy nasze córki o zachowanie umiaru. Zastosowały się do naszych próśb.
Nie wiem czy dobrze zrobiliśmy. Z jednej strony nie było otwartych konfliktów, ale też wzajemne relacje naszych dzieci i dzieci zastępczych były trochę sztuczne. Gdyby Sztanga i Asteria miały u nas zamieszkać na długi okres, to musielibyśmy znaleźć inne rozwiązanie.

Niestety już dziecko kilkuletnie ma swoje nawyki, swoją klasyfikację wartości (opartą na dotychczasowych doświadczeniach), niekoniecznie zgodną z naszym światopoglądem. Patrzy na życie zupełnie inaczej. Często dziecko, które przychodzi do rodziny zastępczej jest bardzo dojrzałe jak na swój wiek, po prostu przeskoczyło okres „szczenięcych lat” i nie potrafi już do niego wrócić. Jak pogodzić rówieśników mających tak odmienne doświadczenia? Czy potrafią mieć wspólny temat, rozmawiać o swoich problemach? Mówią o tym samym ale myślą zupełnie inaczej.    

sobota, 23 stycznia 2016

CHAPIC 2

Dzisiaj po raz kolejny przekładam opisanie drugiej części Luzaka, jednak jest ku temu powód. W jego życiu w niedługim czasie może wydarzyć się coś ważnego, więc postanowiłem się jeszcze wstrzymać.
Zdecydowałem się za to na drugą część losów Chapicka. Wprawdzie nie jest to jeszcze część ostatnia (ponieważ okazuje się, że chłopiec jeszcze trochę u nas pobędzie), ale w ostatnim czasie wydarzyło się coś, co sprawiło, że byliśmy z niego bardzo dumni.
Jeżeli więc ktoś nie ma ochoty na czytanie opisów jego zachowań w kolejnych miesiącach, to proponuję od razu przejście do dnia 441.
Pierwszą część historii Chapicka zakończyłem informacją, że chłopcem zainteresował się włoski ośrodek adopcyjny. Był to 324 dzień pobytu u nas.

Dzień 343

Coś ruszyło się w sprawie Chapicka. Jakiś tydzień temu odezwała się do nas osoba będąca przedstawicielem włoskiej agencji adopcyjnej na Polskę (jest to chyba jakaś fundacja). W piątek Majka do niej zadzwoniła i okazało się, że jest jakaś rodzina zainteresowana chłopcem. Niestety wyświadczyłem chłopcu "niedźwiedzią przysługę". Jak dowiedziałem się o "makaroniarzach", to czym prędzej "wrzuciłem" Chapicka na bloga. Chciałem, aby "zobaczyli" jakie zrobił postępy od czasu gdy do nas "przyszedł". Wyszło na to, że przeczytali to bardzo dokładnie (wg statystyki na blogu - wchodzili 7 razy, więc raczej nie zadowolili się podpiętym translatorem). Nawet wyłapali informację z przed prawie roku o zanikających nerwach wzrokowych. Sprawa jest już nieaktualna, ale faktycznie nigdzie dalej tego już nie "odszczekałem". Na szczęście niedługo idziemy z małym do okulisty, więc poprosimy o odpowiedni wpis w książeczce zdrowia. Niestety okazało się, że jego problemy zdrowotne nie są tak ważne jak to, że Malwina z Werbinka cały czas "myśli". Podobno nawet jak ruszy cała procedura adopcji zagranicznej, a na którymś etapie pojawi się zainteresowana rodzina z Polski, to wszystko zostaje przerwane. W związku z tym pani z Torunia (ta przedstawicielka) poprosiła nas, abyśmy trochę "przydusili" Malwinę, żeby się w końcu opowiedziała (tak lub nie), bo bez tego niewiele da się zrobić. Malwina zabrała Chapicka do siebie na weekend ... i myślała. W niedzielę odwiózł go Jeremi (mąż Malwiny) - nic nie powiedział.
Więc Majka zadzwoniła do Malwiny - ta poprosiła o jeszcze jedną noc. Dzisiaj rano odbyła się bardzo smutna rozmowa. Malwina płakała, Majka płakała (dobrze, że mnie przy tym nie było). W każdym razie Malwina "dała Chapickowi zielone światło", chociaż wydaje nam się, że jeszcze liczy na to, że Włosi się odmyślą. Tak czy inaczej już dzisiaj poszła notatka do ośrodka adopcyjnego w Turynie i najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu będziemy mieli wizytę pani z Torunia.


Dzień 356

W sobotę odwiedziła nas pani, która prowadzi sprawę adopcji zagranicznej Chapicka. Przeprowadziła z nami wywiad, zebrała brakujące dokumenty, postawiła małego przy "ściance" i "napstrykała" mnóstwo zdjęć. Teraz wszystko będzie tłumaczone na włoski. Jeżeli będzie zainteresowanie rodziny z Włoch (podobno nie powinno być problemu), to zgodę na adopcję musi wyrazić zarówno strona polska jak i włoska (odpowiednie ministerstwa - tak więc Chapic przynajmniej przez chwilę będzie ważną osobistością). W każdym razie oceniła, że "czasowo" to pewnie do Wielkanocy jeszcze u nas "pokibluje".

Okazało się, że jednak nie jest jeszcze znana żadna rodzina adopcyjna. Najpierw agencja adopcyjna zbiera wszelkie informacje o dziecku, tłumaczy to na swój język i dopiero wówczas takie dziecko jest proponowane zainteresowanym rodzicom.


Dzień 395

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (18 miesięcy).

Chapic zadomowił się u nas na dobre, jest tu już ponad rok.
Aktualnie pozytywne jest to, że chłopiec „oczekuje” na adopcję zagraniczną. Niestety ta procedura „trwa”. Już od prawie dwóch miesięcy tłumaczone są wszystkie jego dokumenty (łącznie z opiniami medycznymi) na język włoski, ponieważ jest nim zainteresowany ośrodek adopcyjny w Turynie. Dalszy tok postępowania pod względem czasowym też nie napawa optymizmem.
Chapic jest dzieckiem z podejrzeniem zespołu FAS i jak dotychczas cały czas „gonił” swoich rówieśników. Był mniej więcej opóźniony o trzy miesiące.
Aktualnie wydaje nam się, że ten dystans uległ zmniejszeniu. Wprawdzie patrząc na niego można odnieść nieco inne wrażenie, ponieważ waży tyle samo co 7 miesięczna Smerfetka, jednak widząc go „w akcji”, trzeba przyznać, że przynajmniej dorównuje piętnastomiesięcznemu Luzakowi, a w wielu aspektach go przerasta.


Wykaz umiejętności nabytych w ostatnim kwartale.

  • Mimo rehabilitacji, chłopiec cały czas preferuje własny sposób przemieszczania się, szorując lewym kolanem po ziemi. Mam wrażenie, że wszyscy już sobie podarowali próbę zmiany tego zachowania, licząc na to, że za chwilę zacznie chodzić. Faktycznie niewiele już mu brakuje. Sprawnie chodzi mając jakiś punkt podparcia. Jednak gdy chce dokądś podejść, szybko przechodzi do parteru.
  • Na dobrą sprawę opisując Chapicka, mógłbym przepisać wszystko, co napisałem na temat Luzaka. Chapic próbuje go naśladować pod każdym względem. Na przykład nauka robienia pilota w swoim łóżeczku zajęła mu nie więcej niż tydzień. Od Luzaka różni się tylko tym, że nawet jak wyjdzie ze śpiwora, to nie rozbiera się do naga. Może jest mu po prostu zimno, co świadczyłoby o dużej inteligencji.
  • Chapic uwielbia wyrzucać. Jak tylko znajdzie jakiś pojemnik, natychmiast próbuje go otworzyć i opróżnić. Test psychologiczny polegający na wyciąganiu małych przedmiotów z dużego, zdaje na szóstkę.
  • Nadal w minimalnym zakresie operuje sylabami, mimo że można powiedzieć, że jest gadułą. Woli naśladować dźwięki – szczekanie psa, miałczenie kota, cmokanie. Powtarza dźwięki wydawane przez zabawki – na przykład radiowóz.
  • Wszystko co znajdzie bierze do buzi. Jeżeli nie jest to niebezpieczne, pozwalamy na to – niech liże, niech wącha – w końcu tak poznaje się świat.
  • W przeciwieństwie do Luzaka jest dużo bardziej ostrożny. Nie ryzykuje życiem. Wchodzi tylko tam, skąd potrafi zejść. Czy jest to wynik zimnej kalkulacji i swojego młodszego kolegę traktuje jak nierozważnego młokosa? Trudno powiedzieć. W każdym razie guzy nabija sobie dużo rzadziej.
  • Bardzo lubi wieczorne „pogawędki” z Luzakiem. Po kąpieli każdy idzie do swojego łóżeczka (ale śpią w tym samym pokoju). Rzadko się zdarza, aby natychmiast zasnęli. Bywa, że rozmawiają z sobą nawet dwie godziny. Nie płaczą, nie krzyczą, tylko każdy pokazuje co potrafi. Podskakują, biją sobie brawo, pokazują „jakie dobre” (tego akurat nie rozumiem, ale chyba się dogadują, bo żaden nie sprawia wrażenia zdziwionego), uderzają rękami w ścianę, śmieją się do siebie.
  • Uwielbia się przytulać, wybuchy złości zdarzają się coraz rzadziej, jest coraz fajniejszy, coraz normalniejszy, coraz ...

Adopcja zagraniczna jest dla nas nowym doświadczeniem. Wprawdzie jest to proces długotrwały i nie wiemy jeszcze jak będzie przebiegało zaznajamianie się z nowymi rodzicami, to biorąc pod uwagę dobro chłopca, jest to dla niego najlepsze rozwiązanie.

Dzień 426

Poznaliśmy nazwisko nowych rodziców Chapicka. Niestety Majka rozmawiając z panią z Torunia była tak zaaferowana, że je zapomniała. Może gdyby się nazywali Francesca i Giuseppe Rossi, to byłoby łatwiej zapamiętać. Tak więc póki co nie wiemy jak będzie się nazywał nasz „przyszywany” synek. A swoją drogą ciekawy jestem jak będzie miał na imię (bo chyba nie zostanie Chapickiem).
Może Carlo.
Carlo Rossi - brzmi nawet znajomo.

Pierwsze spotkanie planowane jest na przełom stycznia i lutego. Trochę zaczyna nas niepokoić zaangażowanie Malwiny. Chłopiec spędza u niej prawie każdy weekend. Dzisiaj zadzwoniła, czy może jutro wziąć Chapicka w ramach prezentu dla Jeremiego (ma imieniny, czy urodziny). W środę są podobno imieniny Chapicka, więc być może też będą chcieli wziąć go do siebie. Majka chce z nią porozmawiać, czy nie angażują się za bardzo.


Dzień 427

Majka jak postanowiła, tak też zrobiła – porozmawiała z Malwiną. Dostaliśmy zapewnienie, że również ich celem (jej i Jeremiego) jest dobro chłopca i cieszą się, że trafi do kochającej rodziny, w której może będzie tym jedynym i najważniejszym. Ostatecznie Malwina też w końcu jest rodziną zastępczą, więc wie o czym mówi. Chapic bardzo lubi do nich jeździć. Dla nas jest to też informacja, że umiejętność nawiązywania więzi chłopak ma opanowaną. Nie powinien mieć większych problemów z polubieniem nowych (włoskich) rodziców.


Dzień 441

Ponieważ Chapic w ostatnim czasie zaczął rozwijać się na niespotykaną dotąd skalę, postanowiliśmy ponownie wykonać badania psychologiczne. Początkowo myśleliśmy o tym samym ośrodku, w którym miał robione badania Foxik, ale niestety nic z tego nie wyszło. Jednak otrzymaliśmy "namiary" na inną panią psycholog, która stosuje tą samą metodę BSID (Bayley ... i coś tam dalej). W przypadku Chapicka jest to o tyle ważne, że jest to system międzynarodowy, więc skala porównawcza z pewnością może coś powiedzieć również specjalistom włoskim. Okazało się, że chłopiec tylko w niewielkim stopniu odstępuje od normy. W trzech różnych kategoriach uzyskał 80,83 i 91 punktów, w których norma zaczyna się od 85 punktów. Tą dobrą wiadomością podzieliliśmy się również z panią Balbiną (zajmującą się całą procedurą adopcji zagranicznej Chapicka). Mamy więc nadzieję, że nowi rodzice chłopca już też się cieszą z tak pozytywnych wyników. Niestety dowiedzieliśmy się, że przeciągające się procedury nie pozwalają na zbytni optymizm. Na jakąkolwiek wiadomość ze strony włoskiej musimy poczekać przynajmniej do połowy lutego. Jak tak dalej pójdzie, to chłopak zacznie mówić i pisać, bo faktycznie z każdym dniem robi coraz większe postępy. Aktualnie już chodzi. Wprawdzie wygląda to tak, jakby był po niezłej imprezie, ale udało nam się już doliczyć do 31 kroków (zanim klapnął na "dupsko"). Jest też coraz bardziej przewidywalny. Nie wścieka się już tak jak kiedyś bez powodu. Najczęściej nie potrafi sobie poradzić z emocjami gdy jest zmęczony (wówczas nie pomaga nic, poza położeniem go do łóżeczka i zostawieniem w spokoju). W nocy śpi spokojnie. Pewnie, że czasami się obudzi i płacze, ale jest to takie samo zachowanie jak innych dzieci. Nie są już to takie napady szału jak kiedyś. Jest bardzo sprytny i inteligentny. Podczas badania uporał się z próbą wyjęcia zabawki z pudełka (takiego specyficznego, z niektórym ściankami przezroczystymi a niektórymi otwartymi), z którą często nie potrafią poradzić sobie nawet dzieci trzyletnie .Obronną ręką wyszedł też z zabawy odgadnięcia pod którą szmatką ukryta jest zabawka (to taka gra w trzy kubki jak kiedyś Franek Dolas oszukiwał Arabów). Byliśmy z niego bardzo dumni.
PS. Zapomniałem dodać, że Chapic całuje kobiety po rękach. Gdy zaczął całować panie w poradni psychologicznej, to Majka poczuła się trochę "zmieszana", bo nie wiedziała jak będzie to odebrane. Okazało się, że zostało to zapisane Chapickowi "na plus". Zdarza mu się również mnie pocałować w rękę – jednak w tym przypadku nie wiem jak mam to rozumieć.

Ponieważ faktycznie duma nas rozpiera, pozwolę sobie „wkleić” opinię pani psycholog.
Naszą uwagę zwrócił fakt uzyskania aż 91 punktów w „mowie” (gdzie norma dla dziecka zdrowego zaczyna się od 85 punktów), ponieważ wydawało nam się, że Chapic wypowiada stosunkowo niewiele słów. Okazuje się, że nie ilość jest najważniejsza. Sylabami potrafi się posługiwać, jednak co ważniejsze – potrafi naśladować dźwięki np. Hhhhhh (gorące), Eoeo (dźwięk karetki pogotowia), Aaaaaaa (krzyk Smerfetki). Głos psa naśladuje nawet po angielsku, bo mówi Bow-wow.

Oto oryginalny opis badania psychologicznego:

Dziecko Chapic Rossi urodzony …. w 36 tc został zbadany testem wg Skali Bayley III w dniu …...

Dziecko zostało zbadane w 5 skalach (poznawczej, mowie biernej, mowie czynnej, motoryce precyzyjnej oraz motoryce dużej).

Skala poznawcza - chłopiec prawidłowo wyjmuje i wkłada przedmioty do kubeczka, odnajduje ukryty przedmiot pod ręcznikiem, demonstruje zabawę na niby, udając, że pije, że karmi misia. W tej sferze Chapic uzyskał 80 punktów, norma jest od 85. W trakcie badania chłopiec szybko uczył się nowych zabaw. Zatem przy dobrej stymulacji rozwoju, chłopiec ma duży potencjał do dobrego rozwoju.

Skala mowy biernej - chłopiec wykonuje sporo poleceń, pokazuje kilka przedmiotów na obrazku w książeczce.

Skala mowy czynnej - Chapic mówi około 8 słów, dużo słów powtarza.

W mowie dziecko uzyskało 91 punktów.

Skala motoryki precyzyjnej - dużo stuka przedmiotami, włoży 7 klocków do kubeczka, chwyta kredkę i od razu potrafi gryzmolić po kartce, potrafi ustawić klocek na klocek, ale zaraz go zrzucił.

Skala motoryki dużej - raczkuje, podnosi się do pozycji stojącej, wspina się na meble, przejdzie około 8 kroków samodzielnie.

W motoryce uzyskał 83 punkty.

Chłopiec wymaga stymulacji rozwoju w sferze poznawczej oraz motoryki.

xxx
Psycholog Kliniczny

Uwagi końcowe.

Nie miałem zamiaru rozpoczynać na tym blogu tematu związanego z FAS (zespołem zaburzeń i chorób będących skutkiem działania alkoholu w rozwoju płodowym dziecka). Po pierwsze dlatego, że nie czuję się ekspertem w tej dziedzinie, a po drugie chciałem zachować nieco inną formę pisanych przeze mnie artykułów (miały to być głównie opisy historii dzieci).
Niestety życie czasami weryfikuje pewne założenia i trzeba się do tego odnieść.

Na samym początku planowaliśmy, że uzyskamy dla Chapicka specjalistyczną opinię dotyczącą podejrzeń zespołu FAS. Chcieliśmy aby potencjalni rodzice, którzy będą nim zainteresowani, mieli jak najszerszy zakres wiedzy związanej z dolegliwościami chłopca.
Okazuje się, że tak naprawdę uzyskanie diagnozy FAS to na dobrą sprawę stwierdzenie: ma FAS lub go nie ma. Do tego jednoznaczne ustalenie tego faktu jest tak trudne, że żaden lekarz nie zaryzykuje takiej diagnozy. Istnieją specjalne ośrodki wydające tego rodzaju opinie. Ponadto istnieją dwie główne „szkoły” diagnozujące FAS, mające odmienną metodologię i polemizujące (delikatnie mówiąc) z zasadnością stosowania techniki strony przeciwnej. Do tego ośrodki adopcyjne również faworyzują różne metody, a nawet opinii niektórych ośrodków nie uznają za wiarygodne.
Wgłębiając się dalej w temat, okazuje się że ośrodki diagnozujące FAS, mają tendencję do nadinterpretacji. Często samo stwierdzenie, że matka piła w ciąży jest warunkiem wystarczającym aby wydać werdykt. Oczywiście trzeba jeszcze znaleźć przynajmniej trzy cechy występujące u dzieci, których mamy piły alkohol w ciąży. Uważam jednak, że często nawet u dzieci zdrowych, znalezienie takich cech nie stanowiłoby problemu.
Gdybyśmy poszli z Chapickiem do takiego ośrodka to na 90% byśmy uzyskali diagnozę: „ma FAS”. Wiadomo było, że jego mama nie stroniła od alkoholu, miał bardzo małą masę urodzeniową, niewielki obwód głowy. Pozostało by tylko znaleźć jakieś cechy dysmorficzne twarzy. Może ma małe i szeroko rozstawione oczy, a może krótki i zadarty nos, może wąską górną wargę, może …
Jak się będzie chciało coś zauważyć, to się to zauważy.
Stwierdziliśmy, że nie będziemy się starać o otrzymanie takiego orzeczenia.

Co bowiem daje taka diagnoza. Konkretnie nic, jest tylko zasygnalizowaniem problemu, którego my tak czy inaczej byliśmy świadomi. Chodzi o to, aby pewne opóźnienia rozwojowe nie były traktowane w sensie „to taka uroda dziecka”, „każdy rozwija się w swoim tempie”, „jeszcze ma na to czas”. Do tego dochodzą możliwości uszkodzeń narządów wewnętrznych, zwłaszcza mózgu.
Dlatego właśnie zaleca się diagnozować dzieci pod kątem FAS, a nie dlatego że uzyska się informację jakie dziecko będzie miało problemy w przyszłości, na co będzie chore i do jakich specjalistów trzeba się zgłosić. Zespół FAS jako taki nie jest jednostką chorobową. Nie przysługuje na to orzeczenie o niepełnosprawności a nawet skierowanie na rehabilitację. Jest tylko zwróceniem uwagi na to, że dziecko może mieć problemy zdrowotne, zwłaszcza natury neurologicznej. Dziecko z diagnozą FAS może być bardzo ciężko upośledzone, ale równie dobrze może mieć tylko niewielkie opóźnienia w stosunku do rówieśników, z których szybko „wyrośnie”.

Traktowaliśmy Chapicka tak jak dziecko, które ma stwierdzony zespół FAS. Został przebadany przez wszystkich możliwych specjalistów. Był rehabilitowany praktycznie codziennie, zarówno ruchowo, jak też w zakresie wczesnego wspomagania rozwoju, gdzie miał zajęcia między innymi z psychologiem i logopedą. Wszystkie te informacje były dostępne dla potencjalnych rodziców adopcyjnych.

I tutaj dochodzę do sedna sprawy. Ktoś nam kiedyś zarzucił, że specjalnie nie zdiagnozowaliśmy Chapicka pod kątem istnienia FAS, że oszukujemy jego przyszłych rodziców, nie mówiąc im całej prawdy.

Powiem dlaczego tego nie zrobiliśmy.
Diagnoza FAS w przypadku kierowania dziecka do adopcji to jest wyrok. W tym momencie być może wielu czytelników pomyśli „co za debil” (bo takie myślenie w środowiskach osób będących w temacie jest piętnowane). Niestety przynajmniej w obliczu dotychczasowych doświadczeń, mojego zdania nie zmienię. Już samo podejrzenie zespołu FAS (która to wiadomość przecież była dostępna dla wszystkich rodzin adopcyjnych) spowodowało, że nikt w Polsce nawet się chłopcem nie zainteresował.
Zagraniczne ośrodki adopcyjne też kierują się głównie podstawową informacją o dziecku. Te ze stwierdzonym zespołem FAS idą zapewne na koniec kolejki. Być może ktoś się kiedyś nimi zainteresuje, ale mogą minąć miesiące. Dziecko tak długo w naszej rodzinie zastępczej zostać nie może. Dwa-trzy miesiące bez echa (po pojawieniu się w bazie zagranicznej) powoduje, że dziecko trafia do placówki. W przypadku Chapicka byłaby to pewnie placówka specjalistyczna, pewnie dom pomocy społecznej. W jego papierach byłoby: „FAS, pobyt w domu pomocy społecznej”. Z taką „łatką” nie miałby szans nigdzie. Opuszczenie DPS-u graniczy niemal z cudem (chociaż znamy przypadki, gdy to się udało).

Według aktualnej opinii psychologicznej, chłopiec pewnie będzie miał jakieś problemy natury emocjonalnej. Może będzie miał kłopoty w szkole (trudności ze zrozumieniem pojęć abstrakcyjnych), może będzie zbyt impulsywny, może będzie zawsze trochę „niedojrzały”, może..., a może nie. Ilu z dorosłych ludzi mówi, że nie rozumie matematyki, że są cholerykami. Podobno sporo mężczyzn jest niedojrzałych do końca życia. Czy ktoś w związku z tym uważa siebie za osobę upośledzoną?

Być może Chapic będzie normalniejszy od niejednego „normalnego”.
Przed nim jeszcze wiele lat walki. Ale gdzie ma o siebie walczyć jak nie w rodzinie.
W domu pomocy społecznej?



czwartek, 21 stycznia 2016

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - cz.13

Właśnie doszedłem do wniosku, że na dobrą sprawę nie odpowiedziałem na pytania Nikoli z komentarza, który zamieściła pod artykułem „Pytania do czytelników”.
Wprawdzie z różnych moich przemyśleń można stworzyć sobie pewien obraz mojego poglądu na rodzicielstwo zastępcze i konkretnie na nasze pogotowie, to jednak do zadanych przez Nikolę pytań, nie odniosłem się w sposób bezpośredni.
Tak więc zamykam oczy i wyobrażam sobie, że pani redaktor Nikola, przeprowadza ze mną wywiad. Pozwoliłem sobie tylko trochę przeredagować pytania (głównie w zakresie „gubionych” przez telefon pani redaktor – wyrazów).
Mam nadzieję Nikola, że żadne zadane przez Ciebie pytanie, nie zatraciło pierwotnego znaczenia.

Co jest dla Was najłatwiejsze w prowadzeniu pogotowia rodzinnego?

Zdecydowanie urlop wypoczynkowy … Oczywiście żartuję. Wprawdzie od kilku lat taki urlop przysługuje wszystkim zawodowym rodzinom zastępczym, to jednak osobiście cały czas jest to dla mnie temat dosyć kontrowersyjny. Będę próbował poznać odczucia innych osób w tej kwestii (nie tylko rodzin zastępczych) i jeżeli dojdę na tej podstawie do jakichś konstruktywnych wniosków, to nie omieszkam się nimi podzielić.
Co jest najłatwiejsze? Trudno powiedzieć. Myślę też, że zależy to od tego, do kogo personalnie jest skierowane to pytanie. Dla Majki pewnie jest to sama opieka nad dziećmi (zabawy, spacery, spotkania z innymi osobami, innymi dziećmi). Jest to przede wszystkim najprzyjemniejsze.
Dla mnie najłatwiejsze jest techniczne „ogarnianie” dzieci: wyjazdy na rehabilitację, kąpiele, przewijanie, również spacery (chociaż w tym przypadku zainteresowanie ze strony przechodniów czasami jest trochę deprymujące). W przypadku starszych dzieci, to przewożenie do szkół, przedszkoli, na różne zajęcia pozalekcyjne. Takie robienie za „lokaja” często jest dobrym odstresowaniem od pracy zawodowej. Przejdźmy może do następnego pytania.

Co jest w takim razie najtrudniejsze?

W przypadku maluchów zdecydowanie ich nocny tryb życia. Wstawanie po kilka razy w nocy z pewnością nie jest marzeniem żadnego rodzica. Mając kilkoro maluchów musimy się nimi podzielić (jedna osoba nie byłaby w stanie zapanować nad nimi w nocy, nawet biorąc pod uwagę fakt, że się wzajemnie nie budzą, bo śpią w różnych pokojach i są tylko na podglądzie elektronicznej niani). My rozwiązaliśmy to w ten sposób, że ja mam pod opieką starszaki budzące się raz lub dwa razy w nocy, a Majka zajmuje się tymi bardziej „upierdliwymi”.
Przy starszych dzieciach są to często problemy z „duchami przeszłości”.
Złe nawyki i często już ukształtowany światopogląd (niestety wymagający skorygowania) może być większym problemem niż nieprzespane noce. Dotychczas starsze dzieci, które u nas przebywały były bardzo grzeczne, potrafiły z nami rozmawiać (jest to najważniejsze, nawet jak się ma odmienne zdanie).
Jednak często jest zupełnie inaczej. Zwłaszcza rodzice biologiczni mogą stanowić duży problem. Niestety nie dotyczy to bezpośrednich relacji między rodzicami biologicznymi a nami (rodzicami zastępczymi). Głównym problemem w takich przypadkach jest wpływ rodziców biologicznych na dziecko, które często musi wybierać między tym co mówi mama a tym co mówi ciocia (mama zastępcza). Ponieważ dotychczas w większości mieliśmy do czynienia z małymi dziećmi, nasze kontakty z rodzicami biologicznymi były całkiem przyzwoite. Jesteśmy osobami spolegliwymi, co oznacza że staramy się być niekonfliktowi, tolerancyjni, ale z drugiej strony jesteśmy pewni siebie, mamy granice, których nie można przekroczyć. Tak więc dotychczas udawało nam się zachować dobre relacje zarówno z osobami bardzo prostymi (tutaj główny problem polega na umiejętności zrozumienia ich zasad postępowania i tego, co chcą nam przekazać), osobami uzależnionymi od różnych używek, chorymi psychicznie a nawet osobami mającymi konflikty z prawem (również funkcjonującymi w tak zwanym „półświatku”).
Często duże trudności występują w kontaktach z urzędami. Już wiele razy się do tego odnosiłem, więc mówiąc krótko, uważam że w zachowaniu dobrych układów najważniejsze znaczenie ma wspomniana wcześniej spolegliwość, umiejętność zrozumienia argumentów strony przeciwnej i asertywność. Ja jeszcze pracuję nad tą trzecią cechą. Z kolei Majka doprowadziła wszystkie trzy przymioty do doskonałości. Jak czasami słucham jej rozmów z różnymi ludźmi (nie tylko rodzicami biologicznymi czy urzędnikami), to myślę sobie „ale zołza”. Jednak robi to w tak uroczy sposób, że wszyscy ją lubią. A może tylko udają? Może czas zacząć się jej bać?

Co Was najbardziej rozczarowało w odniesieniu do wyobrażeń, jakie mieliście o takim zajęciu?

Nic nie przychodzi mi do głowy. Jestem typem człowieka, który woli być mile zaskoczonym, niż rozczarowanym. Dlatego przy każdym przedsięwzięciu biorę pod uwagę najgorsze scenariusze. Siłą rzeczy Majka też ma w swojej głowie wszelkie moje wątpliwości.
Cały czas obawiam się, że najgorsze dopiero przed nami. Chciałbym za kilka lat móc powiedzieć dokładnie to samo co dotychczas. Czy tak będzie? Czas pokaże.

Czy macie choć troszeczkę czasu dla siebie samych?

Pewnie, że tak. Mamy zarówno czas dla siebie w sensie dosłownym (największym problemem jest tylko znalezienie wolnego pokoju), ale zdarza nam się też „wyjście na miasto”, spotkanie ze znajomymi. Duże zasługi w tym względzie mają nasze dzieci (biologiczne), które w 2/3 są już pełnoletnie i często na kilka godzin przejmują opiekę nad naszymi dziećmi zastępczymi.
Ogromną wagę przykładamy też do naszych zainteresowań sportem. Zwłaszcza stałe treningi są „święte”. Na szczęście ich terminy się nie pokrywają, więc nie ma żadnego problemu.
Trochę sobie tylko „odpuściłem” ogród. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że i tak większość roślin zjadły sarny, to może lepiej do niego nie wchodzić aby nie dostać zawału – z okna jakoś wygląda.

Czy rozstania z dziećmi są trudne?

Są smutne … chociaż radosne jednocześnie. Gdy dziecko odchodzi do nowej rodziny, zwłaszcza takiej, którą dobrze poznało, to czujemy że zrobiliśmy to co zamierzaliśmy. Może to co powiem będzie miało trochę pejoratywny wydźwięk, jednak czujemy się wówczas „profesjonalistami”.
Nie oznacza to oczywiście, że opiekując się dziećmi „odłączamy” uczucia. Kochamy je jak własne. Być może trudno to zrozumieć patrząc na to z boku.
Ciężkie chwile przeżywamy, gdy dziecko trafia do domu pomocy społecznej. To są bardzo trudne rozstania i nie sądzę aby można się było do nich przyzwyczaić. Myślę nawet, że jeżeli coś takiego nastąpi w którymś momencie (rutyna, przyzwyczajenie), to będzie to oznaczało, że czas zakończyć bycie rodziną zastępczą. Bycie tylko opiekunem nie ma sensu. Uczucia są podstawą tego co robimy.

Czy długo podejmowaliście decyzję o takim sposobie życia?

Oj długo. Może sama decyzja o zostaniu pogotowiem rodzinnym zajęła nam pół roku, potem drugie tyle szkolenie. Jednak temat opieki zastępczej co jakiś czas pojawiał się w naszej rodzinie. Majka była gotowa na taką rolę chyba od zawsze. Ja dojrzewałem kilkanaście lat. Uważałem (i nadal uważam), że pełnienie funkcji rodziny zastępczej (myślę tutaj o rodzinie zawodowej, która opiekuje się przynajmniej trójką dzieci zastępczych) niestety niekorzystnie wpływa na rozwój dzieci biologicznych. Owszem mamy tutaj do czynienia z empatią, jednak ten proces zrozumienia, utożsamienia się, paradoksalnie może spowodować, że nasze dziecko w którymś momencie życia dojdzie do zupełnie innych wniosków i powie: byłem jednym z wielu, tak jak dzieci, które pojawiały się w naszej rodzinie - a chciałem być tym jedynym.
Czy to oznacza, że egoistycznie podchodzę do życia? Może tak. A może po prostu trzeba poczekać na taki czas, w którym realizacja naszych planów i ambicji nie uderzy w naszych najbliższych.
Wiem, że moja opinia może spotkać się z krytyką wielu osób (nawet psychologów), ale tak to właśnie widzę.

Jak Wam się udaje być przygotowanym na przyjęcie i roczniaka i nastolatka? Te potrzeby są tak różne.

Są różne. Zaspokajanie potrzeb dzieci w różnym wieku powoduje, że rodzina zastępcza staje się dużo bardziej obciążona i jednocześnie jest mniej efektywna. „Mądre” PCPR-y mają to na uwadze i starają się „przydzielać” danym pogotowiom rodzinnym dzieci mniej więcej w tym samym wieku. Często jest to też związane z ilością pomieszczeń, którymi takie pogotowia dysponują. Bo przecież o ile nie będzie stanowiło problemu umieszczenie trójki chłopców przedszkolnych w jednym pokoju, o tyle umieszczenie nastolatka z dwójką niemowlaków trochę mija się z celem.
W tym momencie myślę głównie o pogotowiach rodzinnych, w których dzieci przebywają stosunkowo krótki czas. W innych rodzinach zastępczych sytuacja bardziej przypomina rodziny wielodzietne, w których starsze rodzeństwo najczęściej pomaga w opiece nad młodszym. Pewnie nie zawsze jest to jego marzeniem (starszego rodzeństwa), ale nie będzie stanowiło tak wielkiego problemu jak w pogotowiu rodzinnym.

Jak to robicie, że nie funkcjonujecie jak „mała instytucja”, rozwożąca dzieci na rehabilitacje, badania itd.? Da się w ogóle?

Byliśmy przez miesiąc taką „małą instytucją”. Był to okres wakacyjny, w którym poza „naszymi” dziećmi (które też były ponad stan), mieliśmy jeszcze dwie dziewczynki na wakacjach (ich rodzice zastępczy mieli urlop wypoczynkowy). W sumie mieliśmy siódemkę dzieci. Na szczęście starsze wyjechały na obóz lub były urlopowane do rodziny, więc w większości czasu opiekowaliśmy się tylko piątką. Niestety to była tylko typowa opieka jak w żłobku czy przedszkolu (a nawet gorzej bo dzieci były w różnym wieku). Trzeba było dbać, aby te większe nie stratowały mniejszych. Nawet pies, który uwielbia dzieci, szukał spokojnego kąta, w którym mógłby się zaszyć nieniepokojony przez nikogo. Na szczęście wakacje to okres, w którym mam trochę więcej czasu, więc mogłem w większym stopniu pomóc Majce. Mimo to, nie wspominam tego okresu miło.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy mamy dzieci mniej więcej w jednym wieku. W takim przypadku, nawet gdy „przejściowo” zdarzy się czwórka czy piątka – bez problemu dajemy sobie radę.

Jeżeli chodzi o PCPR-y, to chyba są zainteresowane głównie tworzeniem rodzin o charakterze pogotowia rodzinnego, więc współpraca chyba wygląda dobrze. Mam rację?

Jak wygląda współpraca z PCPR-em, starałem się się pokazać w „Opiniach … część 11”.
Teraz dodam może tylko tyle, że pogotowia rodzinne są tylko drobnym elementem . Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie muszą nadzorować wszystko co jest związane z opieką zastępczą.
Owszem, tworzone są nowe rodziny zastępcze (głównie niezawodowe), prowadzone są kursy, organizowane rozmaite prelekcje, szkolenia.
Jednak ważniejsze (przynajmniej w mojej ocenie) jest organizowanie wsparcia zarówno rodzinom zastępczym już funkcjonującym, jak też osobom opuszczającym rodziny zastępcze, domy dziecka, placówki opiekuńczo-wychowawcze. W tym drugim przypadku jest to nie tylko pomoc finansowa ale również pomoc w integracji z nowym środowiskiem.
Osobną rzeczą są sprawy czysto techniczne jak sprawozdawczość, finansowanie rodzin zastępczych, doradztwo (udzielanie informacji o prawach i uprawnieniach).
Nie są to wszystkie zadania PCPR-ów, ale w moim odczuciu najważniejsze.
Współpraca z rodzinami zastępczymi powinna wyglądać dobrze. W końcu jest to jednostka zaprojektowana jako jeden „organizm”. PCPR i rodziny zastępcze powinny być zespołem.
Ja nie narzekam, ale bywa rozmaicie. Cóż, relacje między ludźmi bywają różne, a punkt widzenia niestety często zależy od punktu stania.

piątek, 15 stycznia 2016

OLINKA

Dzisiejszy artykuł jest dosyć specyficzny. W planach miałem opisanie drugiego etapu życia Luzaka... , a tu nagle kilka dni temu pojawił się komentarz. Pisząc artykuł „Misiek”, „rzuciłem w przestrzeń” propozycję opisania historii Olinki. Dziewczynka podobnie jak Misiek, została wcześniej opisana pod innym imieniem. Podobnie jak jego imię, jej również pojawiało się we wcześniejszych postach pod dwoma różnymi określeniami. Zaproponowałem więc, aby ktoś stworzył taką fikcyjną tożsamość i opisał jej hipotetyczną historię. Prawdę mówiąc na nic nie liczyłem.
A jednak napisała Agnieszka83. Jej komentarz można przeczytać pod postem „MISIEK”. Z jej wcześniejszych komentarzy wiadomo, że jest opiekunką w domu dziecka.

Dzisiejszy artykuł jest więc pracą zbiorową, chociaż zainspirowaną przez Jacka Wesołka.

Mama Olinki napisała kiedyś pewnego rodzaju kartkę z pamiętnika i wrzuciła ją do sieci. Czy jest to prawda, czy tylko fikcja? Nie wiem, może Jacek wie coś więcej.

"Gdy miałam siedemnaście lat zaszłam w ciążę. Ukrywałam ten fakt przed rodzicami i koleżankami, chociaż nie było łatwo. Wiedziałam, że nie dam rady wychowywać tego dziecka i zaczęłam szukać dla niego dobrej rodziny. Tuż po porodzie porzuciłam dziecko na progu ich domu.Wiem, że niewiele osób mnie zrozumie, ale ja chciałam dla mojego dziecka lepszego życia niż to, które ja miałam! Było nas w domu ośmioro, nie starczało na jedzenie. Ojciec pił i bił matkę. Jak miałam wychowywać małe dziecko w takich warunkach?! Chłopak mnie zostawił, a ja nie miałam nic. Więc zdecydowałam, że oddam dziecko. 
Niedaleko mieszkała sympatyczna para – nauczycielka i prawnik. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że od dawna starają się o dzieci. Wiedziałam, że będą świetnymi rodzicami. Nie chciałam, żeby moja córeczka trafiła do obcych ludzi. Ale nie miałam też odwagi pójść do tych ludzi i powiedzieć, że oddam im swoje dziecko. Wahałam się aż do dnia porodu. Urodziłam u przyjaciółki w domu, jako jedyna wiedziała, co zamierzam zrobić. Obyło się bez komplikacji. A kiedy trzymałam córkę w ramionach tak bardzo chciałam ją zatrzymać! Była taka śliczna i malutka! Było mi tak strasznie ciężko… Owinęłam ją w ręczniki i kocyk, położyłam na progu i zadzwoniłam z budki telefonicznej do domu tego małżeństwa. Widziałam jak otwierają drzwi i zabierają małą do środka, widziałam, że jest bezpieczna. 
To zdarzyło się wiele miesięcy temu. Dziś moja córka ma roczek. Ta para ją adoptowała, jakoś to załatwili. Dziewczynka chowa się zdrowo. Czasem gdy mijam ją na ulicy, chcę ją zaczepić, serce bije mi mocno, ale wiem, że nie mogę tego zrobić. Codziennie przeżywam tamto zdarzenie na nowo, codziennie umieram z bólu, ale nic z tym nie robię, bo wiem, że moja córeczka jest szczęśliwa i ma wspaniałych rodziców. I chyba nie powinnam tego zmieniać, prawda? Jej szczęście jest najważniejsze! Bardzo chciałabym kiedyś z nią porozmawiać, wytłumaczyć, ale czy mam prawo w ogóle o tym marzyć? Co zrobilibyście na moim miejscu? Czy ktoś potrafi mnie zrozumieć? „


Pozwolę sobie dopisać ciąg dalszy.

Okazało się, że nauczycielka i prawnik, tak naprawdę byli rodziną zastępczą i mieli zupełnie inne zawody. Barbara - mama dziewczynki mieszkała w tej samej miejscowości. Wszyscy mówili, że tych dwoje ludzi opiekuje się dziećmi w pewien sposób porzuconymi przez rodziców – być może mówili jeszcze coś innego. Historie tworzone na kanwie drobnego (często) incydentu, mogą faktycznie obrastać legendą. W każdym razie Barbara uznała, że będą oni najlepszymi rodzicami dla jej córki. Zrobiła to co uznała za słuszne, jednak rozterki pozostały.

Maja i Pikuś, bo tak mieli na imię rodzice zastępczy Olinki, zaopiekowali się dziewczynką, chociaż cały czas próbowali odnaleźć jej rodziców biologicznych. Wiedzieli, że ta wiedza będzie dziewczynce potrzebna za jakiś czas, gdy będzie chciała poznać swoją historię (w pewien sposób poznać siebie).
Nadchodzi w życiu każdej młodej osoby taki okres, w którym chce ona dotrzeć do swoich „korzeni”. Nie na darmo w szkole dzieci rysują swoje drzewo genealogiczne. Zdarza się, że nawet rodzone dzieci doszukują się teorii spiskowych, przeglądając zdjęcia, rodzinne pamiątki, wspominając szczątkowe fragmenty rozmów dorosłych. Tak więc poszukiwanie rodziców Olinki było jedną z ważniejszych rzeczy w całym procesie opiekowania się dziewczynką.

Nieoczekiwanie, mama Olinki sama przyczyniła się do rozwiązania zagadki. Po prostu została opiekunką do dzieci w rodzinie zastępczej Majki i Pikusia. Może Pikuś niczego by ni zauważył, ale Majka nie miała wątpliwości, że wzajemne relacje między Olinką a Barbarą są zupełnie inne niż zachowania Barbary w stosunku do Hawranka czy Filemona (pozostałych dzieci). Majka nie naciskała, chociaż miała bardzo poważne podejrzenia. Pewnego dnia Barbara „otworzyła” się sama. Łzy lały się strumieniami. Gdy Pikuś wrócił z pracy i zobaczył zapłakaną Majkę i Barbarę, to o mało nie dostał zawału, myśląc że coś się stało … chociaż w zasadzie to stało się bardzo wiele. Maja postanowiła pomóc dziewczynie. Wspólnie napisały pismo do sądu o przywrócenie praw rodzicielskich (a w zasadzie o ustanowienie, bo nigdy nie zostały one jej odebrane), Maja uruchamiając sobie tylko wiadome „znajomości” załatwiła pobyt w Domu Samotnej Matki, gdy tylko sąd podejmie decyzję i dziewczynka wróci do mamy.

Minęły cztery miesiące. Prawdę mówiąc tym razem ( w przeciwieństwie do innych przypadków), nikt nie był niecierpliwy. Wręcz wszyscy poczuli zdziwienie, że sąd już wyraził zgodę na powrót Olinki do mamy. Przez tych kilka miesięcy Barbara spotykała się ze swoją córką, rzetelnie wypełniała też swoje obowiązki opiekunki w stosunku do innych dzieci. Nadal mieszkała w domu swoich rodziców, chociaż najchętniej spędzałaby cały dzień w rodzinie zastępczej – niestety takiej możliwości nie było.

Od trzech miesięcy Barbara przebywa wraz z Olinką w Domu Samotnej Matki. Jest z dzieckiem przez całą dobę, pracuje w kuchni tamtejszej placówki. Jest bardzo sumienna w pracy i opiekuńcza w stosunku do dziewczynki.

Można by powiedzieć „Happy End”.  Ale czy na pewno? Na co może liczyć mama samotnie wychowująca swoje dziecko?

W Domu Samotnej Matki nie można mieszkać w nieskończoność. Najczęściej pół roku, czasami rok. A co potem? Państwo wspiera takie matki finansowo w postaci przekazywania zasiłku rodzinnego, dodatku z tytułu samotnego wychowywania dziecka, pieniędzy z funduszu alimentacyjnego (o ile nie ma możliwości wyegzekwowania ich od ojca dziecka), refundacji kosztów opieki nad dzieckiem (gdy mama pracuje) i gdy to robi, to może wspólnie rozliczyć z dzieckiem PIT. Może to ładnie brzmi, ale nie są to wielkie kwoty, a do tego obwarowane wieloma ograniczeniami (zwłaszcza czasowymi). Pomoc społeczna też wspomaga takie matki, ale jak zapewnić podstawową potrzebę – dach nad głową? Pracę dla takiej mamy też można znaleźć, ale co w tym czasie z dzieckiem – kto zapłaci za opiekę nad nim? Niestety często dobre chęci każdej ze stron nie wystarczają.

Końcowe przemyślenia:

Za chwilę być może Pikuś dostanie 500 zł na dziecko. Nie potrzebuje tych pieniędzy, bo razem z Majką sam potrafi zadbać o zaspokojenie potrzeb finansowych swojej rodziny. Czy będzie skłonny przekazać te pieniądze Barbarze? Czy ma aż tak wielkie serce? A jak postąpią inni? 

A przecież za te pieniądze można by objąć ochroną wiele potrzebujących rodzin. Nie mówię, że wszystkie. Wręcz znaczną mniejszość – ale takie rodziny, które chcą, starają się, nie są „patologią” tylko im nie wychodzi, potrzebują być może nawet kilkuletniej pomocy, aby „rozwinąć skrzydła”. Trzeba by stworzyć spójny program opieki nad takimi rodzinami. Nie jest to proste. Cóż, łatwiej dać po równo.

Autorzy artykułu:

Mama Olinki

Jacek Wesołek

Pikuś Incognito







czwartek, 14 stycznia 2016

--- Opinie, pytania, odpowiedzi - cz.12

Dzisiaj chciałbym się odnieść do wątku poruszonego przez Lady Makbet, dotyczącego zachowań, a w zasadzie naszego odbioru zachowań rodzin adopcyjnych lub zastępczych.

„Nurtuje mnie natomiast jedna kwestia. Na co zwracacie uwagę podczas pierwszego spotkania z rodzicami adopcyjnymi lub zastępczymi, którzy mają przejąć opiekę nad Waszymi podopiecznymi? Jakie ich cechy i zachowania sprawiają, że wzbudzają Wasze zaufanie?
Jak w ogóle przebiega takie spotkanie?
Lady Makbet”

Każde spotkanie „nowych” rodziców jest odbierane przez nich bardzo emocjonalnie. Wydawałoby się, że pierwsza wizyta i ostatnia jest najważniejsza. Okazuje się, że spotkania „środkowe”, mające na celu zbudowanie więzi i ustalenie wzajemnych relacji (dziecko, nowi rodzice i my jako rodzice zastępczy) często są dla nowych rodziców też bardzo trudne. Z jednej strony spotykają się ze „swoim” dzieckiem, ale po kilkugodzinnym spotkaniu muszą się rozstać, a dziecko rzuca się w nasze objęcia – idziemy się kąpać i spać.
W niektórych rodzicach miłość do dziecka rozbudza się stopniowo – jest w pewien sposób skorelowana z coraz większą ich akceptacją ze strony malucha. Inni wyraźnie czują smutek, gdy trzeba się rozstać (choćby na jeden dzień). Bywają przypadki, gdy emocje są tak wielkie, że na przykład nowy tata idzie się „przewietrzyć”. Myślę, że takie zachowanie doskonale rozumieją rodzice, dla których dziecko przez wiele lat było niedoścignionym marzeniem, które nagle się spełniło. Wydaje mi się, że jest to cudowne uczucie, chociaż cieszę się, że mimo wszystko nie było mi ono dane.
Dla nowych rodziców pewnie najtrudniejsze jest pierwsze spotkanie. Podejrzewam, że sami zastanawiają się jak mają postąpić, rozpatrując wcześniej wszelkie możliwe scenariusze. Być może obawiają się też spotkania z nami, jak zareagujemy, jak ich ocenimy?
Dla nas najtrudniejszy jest ostatni dzień. Najlepiej wówczas zająć się konkretną pracą i nie myśleć. Przecież taki był nasz cel. Dużą pociechą jest fakt, że nauczyliśmy dziecko kochać innych. Okazuje się, że dla niego „przejście” do nowej rodziny nie jest traumatyczne. Staramy się bowiem doprowadzić do takiej sytuacji, w której nowi rodzice są przynajmniej tak ważni jak my.
Często różne osoby nas pytają o rozstania z „naszymi dziećmi”, w większości przypadków mając na myśli smutek odchodzących dzieci. Smutek jest tylko po naszej stronie (przynajmniej dotychczas tak było), no ale my potrafimy sobie z tym poradzić.

Jakie cechy powinni mieć rodzice adopcyjni? Kim muszą być aby wzbudzić nasze zaufanie?
Nie mam pojęcia. Nie ma tutaj jednoznacznej odpowiedzi. Są rodzice bardzo pewni siebie (swoich umiejętności), zwłaszcza tacy, którzy mieli już do czynienia z innymi dziećmi. Są też tacy, którzy pytają o wszystko, dla których dziecko jest wielką tajemnicą, bo często nigdy dotychczas nie mieli z kimś takim styczności. Czy któryś z tych rodziców wzbudza we mnie większe zaufanie? Nie. Ważne, że pytają o przyzwyczajenia, rytuały, do których dzieci są „przywiązane”. Oczywistym jest, że każdy będzie wychowywał swoje dziecko według własnej hierarchii ważności, według własnych zasad. My jako rodzice zastępczy też tak robimy, mimo że dzieci przebywają u nas kilka-kilkanaście miesięcy. Maluchy są bardzo chłonne różnych zachowań. Czasami jak na nie patrzę to widzę siebie – zwłaszcza jak robią równie głupie miny.
Być może mówienie o malutkich dzieciach, że uczymy ich się uczyć, jest trochę na wyrost, to jednak one to potrafią. Być może jest to cecha pierwotna. W każdym razie staramy się aby jej nie zatraciły.
Jak przebiega pierwsze spotkanie? Ja kupuję rożki (ewentualnie inne ciastka), robię kawę a Majka opowiada. A potrafi długo opowiadać … Ostatnio byli u nas na praktykach rodzice zastępczy kończący kurs w PCPR-rze. Mieli być 5 godzin. Ja wymiękłem po trzech godzinach, Majka przetrzymała ich do wieczora (przyszli rano).
Z rodzicami adopcyjnymi jest podobnie. Nie ma takiej możliwości, aby nie dowiedzieli się jakiegoś szczegółu o swoim nowym dziecku.
Z kolei nasze doświadczenia z rodzicami zastępczymi są takie, że najczęściej planują oni adoptować dziecko, które do nich trafi. Nie różnią się więc niczym od rodziców adopcyjnych – wybierają tylko inną drogę, może krótszą, ale obarczoną dużym ryzykiem i dużo większą kontrolą ze strony urzędów sprawujących nadzór nad rodzinami zastępczymi.
Niedawno na stronie www.nasz-bocian.pl podjąłem wątek na temat pewnego rodzaju „obchodzenia” adopcji (na którą często czeka się wiele lat), poprzez pozostanie rodziną zastępczą, która po jakimś czasie przekształca się w rodzinę adopcyjną. Chciałem uzyskać opinie wielu osób, więc byłem trochę kontrowersyjny (czasami na „tak”, czasami na „nie”). Jeszcze jakiś czas odczekam, bo temat jeszcze nie „umarł” i spróbuję szerzej odnieść się do pytania : „Jak zdobyć dziecko?. Czy wszystko, co jest zgodne z prawem jest przejrzyste, dobre i akceptowalne przez innych?".
W moim mniemaniu „tak” - no ale ja patrzę okiem dziecka, dla którego ważna jest mama i tata. Skąd się wzięli? Nie ma na tą chwilę znaczenia. Ważne aby byli moi i to jak najszybciej.

Temat „korzeni" to dopiero przyszłość. 
Pewnie kiedyś pojawi się kluczowe pytanie o tożsamość – kim jestem?
Zmierzenie się z tym pytaniem, jest dużym wyzwaniem zarówno dla rodziców zastępczych, jak też adopcyjnych, a przede wszystkim jest bardzo trudne dla samego dziecka.
Właśnie Majka wróciła ze spotkania rodzin zastępczych na grupie wsparcia. Poruszony był bardzo smutny przypadek, w którym walka dziecka o tożsamość i powrót do „chorej rodziny”, potrafiła trwale zniszczyć wiele lat pracy, miłości, zaufania – oddania siebie.
To taka łyżka dziegciu, którą muszę dodać do mojego sielankowego opisu bycia rodziną zastępczą.
Mi popsuło to tylko humor, innym zniszczyło życie.

piątek, 8 stycznia 2016

LUZAK

Historię Luzaka przedstawię w typowej dla siebie konwencji, połączenia zapisów mailowych z panią Jowitą, ocen kwartalnych dla PCPR-u i aktualnych przemyśleń. Jest to swego rodzaju „kogel-mogel”, w którym pewne informacje się powtarzają, niektóre mogą być niezrozumiałe (bo odwołują się do wiadomości z wcześniejszych artykułów). Jak do tego dodać moje ciężkie poczucie humoru, to współczuję czytającym, ale jeżeli ktoś ma ochotę przebrnąć przez ten tekst, to zapraszam.
Luzaka odebraliśmy ze szpitala gdy miał pół roku. Tym razem nie był to szpital ginekologiczno-położniczy. Chłopiec znalazł się w nim z powodu pobicia. Była to już druga sytuacja, gdy lekarz rodzinny podczas wizyty zauważył dziwne obrażenia u dziecka. Za pierwszym razem były to ślady na plecach, tym razem na twarzy. Mama chłopca w obu przypadkach dosyć dziwnie tłumaczyła obrażenia. W tym przypadku Luzak podobno narobił sobie siniaków, obijając się o obojczyk mamy w trakcie noszenia go na ręce. Sąd nie dał wiary tym wyjaśnieniom, tym bardziej, że rodzina mamy Luzaka była znana opiece społecznej i istniało podejrzenie, że te dwa razy mogły nie być jedynymi takimi sytuacjami.


Dzień 1

Majka pojechała po chłopca do szpitala. Zastała tam jego mamę i ciocię (siostrę mamy). Nie było to miłe wydarzenie. Ciocia była nawet sympatyczna, a co najważniejsze – dało się z nią porozmawiać. Mama wprost przeciwnie. Są to jednak sytuacje, kiedy w pewien sposób rozumiemy niestosowne zachowanie rodziców dzieci. Jak by na nie nie patrzeć, w tym momencie jesteśmy dla nich agresorami, którzy przyszli odebrać im dziecko. Cała sytuacja nie była więc dla Majki czymś niezwykłym – dała sobie radę.


Dzień 3

Pani Jowito, przesyłam wypis ze szpitala Luzaka. Dzwoniła jego mama – tym razem była bardzo miła (myślę, że w czwartek w szpitalu miała prawo nie być sympatyczną - ja w takiej sytuacji chyba też nie tryskałbym optymizmem). Ustaliliśmy, że ma "pozbierać" dokumenty z różnych poradni, w których podobno była z chłopcem.
Jak go zobaczyłem, to chciałem krzyknąć, że wycofuję wszystkie zarzuty w stosunku do Chapicka (że jest na etapie dziecka półrocznego). Chapic w stosunku do Luzaka jest na dużo wyższym poziomie rozwoju. Wprawdzie Majka odejmuje Luzakowi dwa miesiące (tytułem wcześniactwa), jednak ja nie bardzo się z nią w tym przypadku zgadzam. Uważam, że dziecko rozwija się gdy ma jakieś bodźce - w brzuchu mamy ma ich zdecydowanie mniej niż po urodzeniu. Luzak ma problemy z napięciem mięśniowym, ale w drugą stronę niż Chapic - jest zbyt wiotki. Słabo operuje rączkami, nie przewraca się na brzuch i z powrotem. Miał zupełnie inny tryb życia, niż nasze dzieci. Dla przykładu - nasze dzieci rozpoczynają dzień o 9-tej rano - Luzak o tej porze szedł spać. Powoli przyzwyczajamy go do nowych zasad i przystosowuje się szybko. Wszystkie moje dziewczyny (Majka i córki) pokochały go od pierwszego dnia. Dla mnie jest jeszcze obcy (tak samo było na początku z Iskierką, Filemonem) więc nie będę się wypowiadał szerzej na jego temat, bo mogę nie być obiektywny. ... Chociaż może właśnie teraz, gdy nie jestem z nim związany emocjonalnie jestem bardziej obiektywny?


Dzień 7

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (6 miesięcy).

Luzak przebywa u nas od tygodnia. Jest wcześniakiem z 30-go tygodnia ciąży (2,5 m-ca przed terminem). Ma zbyt słabe napięcie mięśniowe (jest zbyt wiotki). Konieczne jest wczesne wspomaganie rozwoju. W OREW na Obuwniczej ma już „zaklepane” miejsce a w ośrodku rehabilitacyjnym na Walecznych będzie musiał chwilę poczekać (5 osób jest przed nim). Jednak gdy dodamy naszą rehabilitantkę – wolontariuszkę, to nawet na chwilę obecną chłopiec będzie miał całkiem przyzwoitą opiekę rehabilitacyjną.

Aktualny wykaz umiejętności:

  • Słabo przekręca się z pleców na brzuch i odwrotnie. Potrafi to zrobić, ale w ciągu minionego tygodnia zrobił to tylko kilka razy.
  • Słabo operuje rączkami. Umie złapać zabawkę i skupić na niej uwagę, ale robi to rzadko. Leżąc, bardziej przypomina noworodka, niż półroczne dziecko.
  • Nie przewraca się na przewijaku.
  • Nie jest lękliwy, nie posiada cech dziecka bitego (może jest zbyt mały).
  • Rozpoznaje osoby, uśmiecha się, ale nie gaworzy w odpowiedzi na „zaczepki”. Nie śmieje się głośno i nie wydaje okrzyków radości.
  • Nie reaguje na swoje imię, rzadko odwraca głowę gdy się go woła.
  • Odzywa się rzadko, ale można powiedzieć, że potrafi gaworzyć.
  • Nie potrafi sam się bawić, choć bywają chwile, gdy spokojnie leży w leżaczku i obserwuje otoczenie.
  • Gdy nie śpi, domaga się zainteresowania sobą – głównie chodzi o noszenie.
  • Śpiew,muzyka – póki co mogą nie istnieć (ale to się zmieni).
  • Nie odczuwa lęku przed obcymi (wszystko mu jedno, kto się nim zajmuje).
  • Jest bardzo głośny.
  • W nocy śpi niespokojnie, budzi się kilka razy.

Kontakty z rodzicami biologicznymi:

Pierwsze spotkanie z mamą u nas, dopiero przed nami. Wizyta raz w tygodniu jej nie wystarcza, rozważa wniesienie sprawy do sądu o zwiększenie ilości odwiedzin. Przy odbiorze chłopca była niegrzeczna i arogancka, ale została przez nas potraktowana grzecznie, acz stanowczo i na drugi dzień w rozmowie telefonicznej sprawiła wrażenie opanowanej i skłonnej do współpracy.
Przy odbiorze Luzaka ze szpitala była również jej siostra z mężem – ludzie na poziomie (można ich brać pod uwagę przy ewentualnym poszukiwaniu rodziny zastępczej).


Dzień 10

Odwiedziła nas mama Luzaka. Niby jest grzeczna (już nie "rzuca" wulgaryzmami), ale w zasadzie traktowała Majkę jak opiekunkę do dziecka, której mówiła co i jak ma robić. Na szczęście Maja jest inteligentna i opanowana - były riposty, ale czy trafiły? Wątpię. Mam nadzieję, że nie będę musiał mieć z nią bezpośredniego kontaktu, bo (mimo stoickiego spokoju) jak mi dwudziestoletnia "smarkula" będzie robiła uwagi jak np. mam kąpać jej dziecko, to nie będę tak miły jak Majka.

Dzień 18

Aktualnie mama Luzaka była u nas dwa razy. Bardzo zależało jej na spotkaniu w święta. Zgodziliśmy się - miała przyjechać na 11-tą. Przed 12-tą zadzwoniła, że nie przyjedzie bo... zaspała. W poniedziałek przyjdzie razem z tatą chłopca (jak nie zaśpi). Teoretycznie moglibyśmy nie wyrazić zgody na to spotkanie, ale jak do niego dojdzie, to będziemy mieli sporo nowych danych do analizy. Mama Luzaka dzwoni co kilka dni, chociaż skupia się na sprawach fizycznych (a właściwie fizjologicznych - jaka kupa, jaka pupa i czy kaszle).


Dzień 26

Otrzymaliśmy informację od pani Jowity, iż biegły sądowy ocenił, że ślady na ciele Luzaka mogły powstać w sposób opisany przez matkę, czyli krótko mówiąc niezawiniony przez nikogo. Wydawało nam się to dziwne, ponieważ widzieliśmy zdjęcia chłopca z siniakami na twarzy. Jakoś po prawie miesięcznym pobycie u nas nie powstał u niego ani jeden nowy. Cóż, może my mamy inne obojczyki. Ponadto chłopiec ma jedno dziwne zachowanie, które nigdy nie występowało u innych dzieci. Zdarza się, że w nocy (gdy śpi) przypadkowo przykryje się poduszką lub kołdrą (położy ją sobie na twarz). Wpada wówczas w szał, krzyczy a gdy tylko uda mu się wydostać, w jego oczach widać strach. Podzieliliśmy się tym spostrzeżeniem z panią psycholog. Zgodziła się z nami, że nie jest to do końca normalne zachowanie. Niestety wszystko jest w sferze przypuszczeń.
W każdym razie pojawiła się możliwość, że chłopiec wróci do mamy, a szanse na pozbawienie jej władzy rodzicielskiej są nikłe. W zasadzie nie mamy nic przeciwko powrotom do rodzin biologicznych, nawet gdy ich sytuacja materialna jest bardzo kiepska. Jednak ta dziewczyna jest jakaś dziwna. Pewnie, że można wiele wybaczyć młodemu 20-letniemu dziewczęciu. Jednak jej przypadek jest rozbrajający. Potrafi zaspać na wizytę o 11-tej, pomylić godzinę ślubu swojej siostry (na który Majka chciała zawieźć chłopca). Była już w drodze, gdy „dostała” telefon, że ślub jednak nie jest o 10-tej, tylko o 13-tej. No i ciągle bez pracy, wsparcia rodziny, za to z bujnym życiem na Facebooku.


Dzień 28

Mama Luzaka była u nas dwa razy 21 i 31-go. Zgodziliśmy się na wizytę w święta - miała być w sobotę ale zaspała, potem miała przyjechać ze swoim chłopakiem (ojcem Luzaka) w poniedziałek 13-go - odwołała wizytę, ponieważ dostała jakąś wysypkę. Ma przyjechać dzisiaj. W zasadzie aktualnie jest miła (ale niekoniecznie sympatyczna). Dzwoni co kilka dni i przepytuje Majkę jak się zajmuje Luzakiem, jaki jest jego stan zdrowia, jakie robi kupy, jaką ma pupę (bo przy drugiej wizycie pupa była zaczerwieniona), czy kaszle. Szkoda, że nie pyta czy tęskni, czy polubił nowe miejsce, nowe otoczenie i nowych domowników. Oczywiście w jego wieku jeszcze się nie tęskni, ale podejrzewam, że w jej mniemaniu tak właśnie jest - dziwne więc, że o to nie pyta. Majka (nie wiem dlaczego) trochę się nią stresuje i nawet wczoraj specjalnie poszła do lekarza - bo Luzak kaszle. Problem polega na tym, że Luzak kaszle od czasu jak do nas przyszedł. Przy czym nie ma temperatury, kataru - tylko kaszle, do tego nie ciągle, ale kilka razy w ciągu dnia (ale za to jak stary gruźlik). Dwie poprzednie wizyty wykazały, że płuca i oskrzela są czyste - wczorajsza wizyta też to potwierdziła. W związku z tym prawdopodobnie jest na coś uczulony - od dzisiaj będzie dostawał Ketotifen - zobaczymy co z tego wyjdzie. Może jest uczulony na kota - podobno duży odsetek ludzi jest uczulonych na kota. A' propos - może zna Pani kogoś, kto przyjąłby kota - jest wysterylizowany i do tego bardzo łowny (łapie i zabija wszystko co jest mniejsze od niego). Przynosi też w darze żywe zdobycze. Kiedyś przyniósł do pokoju zaskrońca (który ożył) - do dzisiaj go nie znaleźliśmy (ani żywego ani martwego). Musiałby jednak trafić do jakiegoś gospodarstwa, bo w mieszkaniu drapie wszystko co drewniane, robi kupy w wannie ... może doprowadzić do zawału. Kończę z reklamą mojego kota - wracam do Luzaka. Chłopiec jest bardzo sympatyczny. Początkowo wymagał ciągłego noszenia (wystarczyło trzymanie na kolanach ale przed telewizorem). Nawet tak małe dziecko potrafi mieć przyzwyczajenia, na podstawie których można określić w jakich warunkach się wychowywało. Włącznie telewizora nie miało większego wpływu na Hawranka, Iskierkę (jak już ją odzwyczailiśmy), Chapicka a nawet Filemona. Luzak przed telewizorem zastyga w bezruchu i patrzy w szklane szkiełko. Jednak stopniowo nauczył się bawić na macie w naszej obecności, później w obecności innych dzieci (np. Chapicka), teraz potrafi przez dłuższy czas bawić się samodzielnie, zwłaszcza że coraz częściej przewraca się z pleców na brzuch i odwrotnie. W ubiegłym tygodniu (gdy Majka była w sądzie w sprawie Hawranka) pojechałem na rehabilitację z Chapickiem i musiałem zabrać Luzaka. Pani Danusia (rehabilitantka) go obejrzała, stwierdziła że wprawdzie jest "luzak", ale trzeba mu pokazywać (stymulować pewne zachowania) a szybko nadrobi zaległości. Dostaliśmy wykaz ćwiczeń i trenowaliśmy z boku. Gdy na chwilę zrobiliśmy odpoczynek, słyszeliśmy -"chłopaki nie siedzą, tylko ćwiczą". Plusem tego było to, że po powrocie do domu miałem prawie trzy godziny spokoju - wystawiłem chłopców na taras i spali "jak zabici". Niestety Luzak, mimo że sprawia wrażenie dziecka, które jest w normie rozwojowej, wymaga stymulacji ruchowej i wizyt u lekarzy. Aktualnie jeździ z Chapickiem na Obuwniczą. Na Walecznych "czeka" na swoją kolejkę, ale jeżdżąc razem z Chapickiem może ćwiczyć z nami pod okiem rehabilitantów. Nasza wolontariuszka-rehabilitantka (Natasza) też z nim ćwiczy i uważa, że rehabilitacja jest konieczna. Jest to wprawdzie młoda dziewczyna (ostatni rok studiów), ale często jej opinia i tłumaczenie pewnych zależności bardziej do mnie trafia niż innych specjalistów. Wczoraj byliśmy u neurologa (w zasadzie z Chapickiem, ale "pokazaliśmy" też Luzaka) - USG głowy nie wygląda ciekawie. Moją uwagę zwróciło to, że zaniepokoiło to Majkę, choć wielu lekarzy, którzy oglądali to USG "przeszło nad tym do porządku dziennego". Aktualnie mamy jakieś badanie na „cito”, ale dokładnie nie pamiętam o co chodzi (Majka już śpi więc jej nie podpytam). Byliśmy z Luzakiem u okulisty (też trochę na podczepkę przy okazji badania Chapicka). Okazało się, że Chapic ma bardzo dobry wzrok (tylko ma zeza i będzie nosił okulary), natomiast Luzak ma zbyt dużą nadwzroczność (+4) i też pewnie będzie wymagał okularów (ale w obu przypadkach czekamy aż zaczną siadać - bo przy leżących dzieciach okulary się nie sprawdzają). Luzak faktycznie jest "luzakiem", który obija się o obojczyki (jak mówiła jego mama) i inne części ciała a nawet potrafi "walnąć" głową w podłogę. Jednak w przeciwieństwie do Hawranka (który w takim przypadku zawsze miał guza), Luzak jakoś nie ma siniaków. W zasadzie nie mamy nic przeciwko jego mamie. Jest to młode dziewczę pozbawione wsparcia rodziny. Tata Luzaka? Dwa tygodnie temu nie istniał , tydzień temu się pojawił, wczoraj znowu nie było o nim mowy - czy jutro przyjdzie razem z mamą?


Dzień 32

Tata Luzaka się nie pojawił, ponieważ miał przyjść razem z jego mamą w dniu, gdy ta miała wysypkę. Gdy mama chłopca umawiała się na wizytę, twierdziła, że tata chce się spotykać i zajmować synkiem, a także łożyć na jego utrzymanie. Przy następnej wizycie była tylko mama Bryza (nie pamiętam jak ma na imię, ale większość naszych mam, to Bryzy - więc prawdopodobieństwo, że zgadnę jest duże). Na pytanie o tatę Luzaka stwierdziła, że ten nadal wykazuje chęć spotykania się z synkiem, ale mu tego zabroniła - dopóki sam siebie nie ogarnie. Na pewno ma na imię Lukier. Póki co, do więzienia nie idzie - tak twierdzi jego kurator (jest to jednak informacja od Bryzy, którą trudno zweryfikować).


Dzień 45

Chłopiec spotyka się z mamą raz na jakiś czas – średnio może raz na dwa tygodnie (albo jeszcze rzadziej). Pismo do sądu o zwiększenie ilości odwiedzin (co zapowiadała na samym początku) oczywiście nie wpłynęło.
Jednak coś zaczęło się dziać. Wyprowadziła się z rodzinnego domu (uważając, że pobyt w nim ma na nią zły wpływ. Wynajęła mieszkanie, zaczęła szukać pracy.
Pomyśleliśmy, że może coś z tego będzie.
Chłopiec w międzyczasie szykuje się do operacji. Właściwie zabiegu – ma przepuklinę.


Dzień 62

Luzak właśnie jest w szpitalu, chociaż chyba nie bardzo mu to przeszkadza. Stał się maskotką oddziału. Wczorajszą noc spędził w dyżurce pielęgniarek. Myślałem, że zabrały go bo płakał. Okazało się, że wzięły go do siebie dużo wcześniej i tak im się spodobał, że został do rana (mały podrywacz). Szkoda, że nikt z rodziny go nie odwiedził. Dzisiaj była u niego nasza wolontariuszka Natasza i Majka a jutro już do nas wraca.


Dzień 65

Chłopiec jest już w domu (zgodnie z planem). Klara i Bastion, czyli pierwsi rodzice, którzy byli u nas na praktykach, wyrazili chęć opieki nad chłopcem w sierpniu (gdy my będziemy mieli urlop). Chyba się trochę "wkręcili". Mają nadzieję, że Luzak nie wróci do mamy (jego historia bardzo ich poruszyła). Wspomnieli nawet, że sami chętnie by go adoptowali.
A mama Luzaka? W szpitalu nie była (bo niby była chora). Od czasu, gdy wrócił do domu nie dzwoniła (chociaż wiedziała kiedy wychodzi ze szpitala) .


Dzień 66

Luzak czuje się bardzo dobrze. Trochę się obawialiśmy, że po powrocie ze szpitala (w którym praktycznie nie schodził z rąk pielęgniarek) zacznie być marudny. A tu niespodzianka - jest wręcz przeciwnie. Ładnie śpi, po przebudzeniu nie płacze, tylko przez jakiś czas zajmuje się sam sobą (rozgląda się, opowiada sobie różne rzeczy, bawi się w łóżeczku zabawkami). Być może obawia się, że jak się głośniej odezwie, to znowu ktoś do niego przybiegnie i będzie go obściskiwał (jak to było w szpitalu).
Rany nie widzieliśmy. Jest to opatrunek ok 5 cm x 10 cm, którego nie mamy ruszać. Nie można go też zamaczać, więc kąpię Luzaka w łyżeczce wody. Chłopak jest trochę zdziwiony taką suchą kąpielą (ponieważ bardzo lubi się kąpać), ale musi wytrzymać do czwartku (czyli do kontroli i zdjęcia opatrunku).


Dzień 73

Ocena rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (9 miesięcy).

Luzak przebywa u nas od prawie trzech miesięcy. Jest wcześniakiem z 30-go tygodnia ciąży (2,5 m-ca przed terminem), chociaż patrząc na niego – tego nie widać. Ma doskonały apetyt i wagę w normie (prawie 9 kg). Ma problemy z napięciem mięśniowym, w związku z czym jest rehabilitowany cztery razy w tygodniu. Krótko mówiąc – jest zbyt luźny – wygląda jak spadochroniarz przed otwarciem spadochronu. Dwa razy w tygodniu „ćwiczy” w ośrodku na Walecznych, raz w OREW na Obuwniczej (wczesne wspomaganie rozwoju) i raz z wolontariuszką w naszym domu.

Wykaz umiejętności nabytych w ostatnim kwartale:

  • Potrafi przekręcać się z pleców na brzuch i odwrotnie (nawet lubi spać na brzuchu), ale robi to stosunkowo rzadko. Z reguły położony na plecach – przewraca się na brzuch i to jest jego pozycja startowa do dalszej aktywności. W ostatnim czasie nauczył się pełzać. Na razie dojście w upatrzone miejsce zajmuje mu trochę czasu, ale pewnie wkrótce będzie szybszy od nas. W każdym razie zdecydowanie bardziej woli leżeć na brzuchu niż na plecach.
  • Lubi bawić się zabawkami. Zwłaszcza interesują go zabawki typu „wesołe miasteczko” (grające , świecące). Na szczęście nie mamy bębenków i trąbek. Błogosławieństwem są zabawki na baterie – które zawsze można wyłączyć.
    W każdym razie potrafi wziąć nawet dwie zabawki w ręce. Gdy ma jedną – obraca ją w dłoniach, ściska, ogląda. Potrafi też ją upuścić i patrzy co będzie dalej (wydaje nam się, że jest to celowe działanie, tak samo jak notoryczne wyrzucanie butelki z łóżeczka – po wypiciu mleka).
  • Luzak w sferze emocjonalnej jest nawet na etapie dziecka rocznego. Interesuje się innymi dziećmi. Wprawdzie najlepszą zabawą jest odebranie smoczka „przeciwnikowi”, ale nawet gdy ten nie posiada swojego atrybutu, jest dla Luzaka dużą atrakcją – w końcu można sprawdzić co ma w uchu, buzi – gorzej gdy zagląda do oka.
  • Potrafi podać rękę na „Dzień Dobry” i przybić „piątkę”. „Kosi-kosi” i „pa-pa” idzie nieco opornie. Chociaż czasami mam wrażenie, że Luzak wie o co nam chodzi, ale dobrze się bawi, gdy my robimy przed nim przysłowiowego „głupka”.
  • Jest raczej „milczkiem” niż „gadułą”. Może to i lepiej, bo głos ma „niczego sobie”.
    Czasami potrafi prowadzić monologi, chociaż sylab jest tam jeszcze niewiele. Można doszukać się „da-da”, „ła-ła”, „ma-ma”
  • Leżąc na macie lub siedząc w krzesełku, często sprawia wrażenie jakby chciał nawiązać z nami kontakt, a nie tylko zwrócić na siebie naszą uwagę. Nawet niedawno jadąc w tramwaju próbował „zagadać” do przypadkowego „faceta”, który akurat stał obok niego. Ten długo się opierał, ale tuż przed wyjściem „odcmoknął” Luzakowi w taki sam sposób. Sytuacja zarówno śmieszna jak i bardzo sympatyczna – czy Luzak był tym usatysfakcjonowany? (trudno powiedzieć).
  • Bardzo lubi zabawę z lustrem. Zwłaszcza widok siebie po drugiej stronie szkiełka niesamowicie go pobudza (taki mały Narcyz).
  • Jest bardzo pogodnym dzieckiem. Rozpoznaje domowników i często się do nich uśmiecha.
  • Teoretycznie powinien już rozpoznawać obcych i się ich bać. Nadal jest ufny w stosunku do każdego, kto okaże mu swoje zainteresowanie.
    Jednak z naszych dotychczasowych doświadczeń wynika, że okres nieufności nie tylko nie jest regułą, ale wręcz jest rzadkością, Dotychczas tylko jeden chłopiec (Hawranek) przejawiał tego typu zachowanie. Być może wynika to z faktu, że przez nasz dom „przewija” się mnóstwo różnych osób i dla naszych dzieci każdy kto ma dwie ręce i dwie nogi jest już „znajomym”.
  • Chłopiec reaguje na pochwały. Chwalony powtarza wykonywaną czynność, chcąc nam chyba sprawić przyjemność. Niestety karcony (np. gdy pluje obiadkiem) robi dokładnie to samo. Być może chodzi więc tylko o zwrócenie na siebie uwagi.
  • Potrafi sam jeść rzeczy, które można wziąć do ręki np. chrupki, biszkopty, banana. Gorzej wychodzi mu trzymanie butelki z mlekiem. A dokładniej – potrafi bardzo dobrze trzymać butelkę, ale gdy ją upuści to ma problem z jej podniesieniem. Nie potrafi pić z kubka, traktuje go jak zabawkę, a gdy jeszcze popryska się wodą, to już jest pełnia szczęścia.
    Teraz, gdy zrobiło się już ciepło na dworze, rozpoczniemy treningi w tym zakresie na tarasie.
  • Stosuje elementy dźwiękonaśladowcze. Zwłaszcza „cmokanie” jest jego ulubioną formą „zagajenia”.
  • Jeszcze nie próbuje siadać (nie wspominając już o wstawaniu). Prawdopodobnie wynika to z jego temperamentu. Jest typem flegmatyka, który nigdy i nigdzie się nie spieszy.
  • Podsumowując, jest dzieckiem radosnym, niestwarzającym problemów wychowawczych. Właściwie jedynym jego mankamentem jest to, że lubi się budzić o 2:46 i domaga się jedzenia (jest to jego pierwsze śniadanie, drugie je o 6:30). Ostatnio był dwa dni w szpitalu (z powodu przepukliny pachwinowej) i bardzo mu się tam podobało. Większość czasu spędził w dyżurce pielęgniarek i to wcale nie z powodu tego, że płakał. Po prostu stał się maskotką oddziału. Trochę się obawialiśmy jaki będzie po powrocie, ale już pierwszej nocy było „po staremu” (czyli pobudka 2:46 i 6:30).


Dzień 85

Zaczął pojawiać się Lukier (tata chłopca). Wprawdzie ma wyrok w zawieszeniu, ale na przestępcę nie wygląda. Mały, chudy – podobno dealer (niestety nie samochodów). Daleki jestem od oceniania jego osoby. Nie znam odpowiedzi na pytania: dlaczego?, kiedy?, co by było gdyby...?
Potrafię tylko ocenić jego aktualne zachowanie. A tutaj wypada całkiem przyzwoicie.
Niestety ma „przechlapane”. Na dobrą sprawę „nie istnieje”. Kiedyś nie uznał syna, bo podobno nie miał dowodu osobistego. Teraz ma dowód, ale nie ma „kasy”, a uznanie dziecka trochę kosztuje.
Jednak gdyby urodził się w innym czasie i miejscu, to mógłby z niego być całkiem przyzwoity ojciec.

Dzień 96

  • Luzak sprawnie pełza (zwłaszcza w kierunku psiej miski i schodów, więc musimy wszystko zabezpieczać),
  • podnosi "dupsko" i potrafi zrobić kilka kroków (oczywiście na „czworaka”)
  • za chwilę będzie raczkował,
  • zaczyna przypominać Hawranka (reaguje płaczem na odejście), mam nadzieję, że nasz urlop nie będzie dla niego ciężkim przeżyciem,
  • Lukier, jego tata mi się podoba, jest "ciepły", fajnie się bawi z Luzakiem (a nawet z innymi dziećmi),
  • mama Bryza sprawia wrażenie jakby chciała wykorzystać swojego chłopaka (tatę Luzaka) w procesie przywrócenia jej dziecka, a potem powiedzieć "adieu".


Dzień 105

Chłopiec coraz sprawniej pełza (myślę, że ta umiejętność opóźnia czworakowanie). Ma taką samą technikę jak Chapic (wygląda to jak pływanie stylem motylkowym), tylko ustępuje mu szybkością (pewnie jest za gruby). Ciekawy jestem, czy nauczył się tej metody od Chapicka?
Hawranek pełzał jak żołnierz (czyli czołgał się). Zobaczymy co wymyślą kolejne dzieciaczki.


Dzień 132

Nadszedł dzień, w którym rozpoczął się nasz urlop (w zasadzie Majki, bo ja mam swoją pracę).
Klara i Bastion, czyli rodzice zastępczy, którzy zdecydowali się zaopiekować Luzakiem w tym czasie, dobrze się z nim zapoznali. W ciągu ostatniego miesiąca bywali u nas wielokrotnie, bawili się z nim, zabierali na spacery.
Widzieliśmy, że były to już relacje „rodzice – syn”. Chłopiec zaczął utożsamiać się z dwiema rodzinami jednocześnie: naszą i ich.
Niestety Bryza i Lukier byli tylko kolegami do zabawy. Właściwie Lukier, bo Bryza skupiała się głównie na robieniu zdjęć i obserwacji zachowań chłopca.

Dalszą historię opiszę za tydzień.