Bill nie
miał nigdy pojawić się w moich opisach głównie dlatego, żeby w
jak największym stopniu zachować anonimowość całej sytuacji i
chronić ewentualną możliwość identyfikacji mamy dzieci.
Okazało
się jednak, że odegrał istotną rolę, nie tylko w przełamywaniu
naszych lodów z jego młodszym rodzeństwem, ale również nam
(rodzicom zastępczym) uzmysłowił pewne rzeczy, które z pewnością
będą rzutowały na nasze dalsze postępowanie (nie tylko z tymi
dziećmi).
Chłopiec
jest najstarszy z rodzeństwa, ma sześć lat. Podczas ostatniej
interwencji policji, nie byliśmy jedynymi rodzicami zastępczymi,
którym mama dzieci chciała wydrapać oczy. Patrząc z jej
perspektywy, nawet się temu nie dziwię. Przyjechało dwóch
„facetów w czerni” i jakieś dwie „zołzy”. Bill został
zapakowany do jednej czarnej limuzyny, a Ptyś z Balbiną do drugiej.
Nagle została sama ze swoimi myślami... bo przecież i policja, i
kuratorzy, też pewnie szybko się wynieśli.
Rodzeństwo
zostało rozdzielone na wniosek sądu. Ale przecież sąd opiera się
na danych przekazanych przez organizatora pieczy zastępczej, czyli
przez PCPR. Aby to bardziej swojsko zabrzmiało – przez naszą
koordynatorkę Jowitę.
Gdy
zadzwoniła ona do nas dzień przed odebraniem dzieci, nie byliśmy
zachwyceni. Przyjęcie naraz trójki dzieci oznaczało, że będziemy
nagle rodziną z sześciorgiem dzieci. Będziemy mieć dwa klany
przeciwko sobie „Bliźniaki” kontra „Ptysie”, przy czym ten
drugi (nowy) klan byłby w przewadze. Decyzję pozostawiliśmy
Jowicie, chociaż nie kryliśmy, że wolelibyśmy tylko dwójkę
młodszego rodzeństwa. Patrzyliśmy na całość też pod kątem
logistycznym. Te wszystkie dzieci trzeba rozwieźć do przedszkoli i
szkół. Ptyś z Balbiną i bliźniaki chodziliby do tego samego
przedszkola, ale szkoła Billa jest już pięć kilometrów dalej.
Byłoby ciężko.
Uważam
jednak, że spieprzyliśmy sprawę. Powinniśmy byli powiedzieć, że
bierzemy całą trójkę, albo żadnego.
Kilka
ostatnich dni sześciolatek spędził w naszej rodzinie, mając
kontakt ze swoim młodszym rodzeństwem. Jego nowa rodzina miała
zaplanowane ferie w górach. I nawet chciała zabrać go z sobą,
jednak nie udało się już wynająć większego pokoju, ani nawet
załatwić jakiejś dostawki.
Dzień,
w którym Bill pojawił się w naszej rodzinie, odmienił wszystko.
Balbina zaczęła mówić do mnie wujek, przychodziła na kolana,
przytulała się. Pozwalała się uczesać i umyć przy kąpieli. To
nie ja, a Bill pokazał jej jak się myje zęby. To on zachęcił ją
do wspólnych zabaw ze mną. Robiliśmy razem przewroty, karuzele,
pompki, brzuszki...
Negatywnie
odbiło się to na Romulusie. Cofnął się do dawnych zachowań, gdy
starał się zwrócić na siebie uwagę poprzez wyrywanie innym
dzieciom zabawek, krzyczenie bez sensu i nieuzasadniony (z naszego
punktu widzenia) płacz. Remus zniósł to lepiej... chociaż może
są to tylko pozory, może tylko tak mi się wydaje.
Nastał
jednak dzień wyjazdu Billa... w zasadzie noc, bo obiecałem dzieciom
jeszcze wspólną kolację. Ptyś z Balbiną odprowadzili go wzrokiem
siedząc na parapecie. Przy kąpieli nie chcieli się bawić w wodzie
(jak dotychczas), tylko szybko pójść do łóżka.
Ptyś
przykrył się kołdrą i płakał. Nie chciał rozmawiać. Balbina
zasnęła z kciukiem w buzi. Nawet Remus nie mógł zasnąć i
musiałem go kilka razy uspokajać. Tylko Romulus był szczęśliwy.
Od rana
Balbina znowu zaczęła mówić do mnie „pan”, a do Majki „pani”.
Obawialiśmy się, że znowu przeniesiemy się do tych pierwszych
dni. Na szczęście po kilku kolejnych godzinach wszystko wróciło
do normy. Dzieciaki zachowują się tak samo, jak w okresie gdy był
z nami Bill. Nie wiem tylko co siedzi w ich głowie.
Postanowiliśmy
jednak, że będziemy się starać, aby rodzeństwo często się
spotykało. Rodzina opiekująca się Billem mieszka tylko kilka
kilometrów od nas. Nie ma więc większych przeszkód, aby chłopak
przyjeżdżał do nas na weekend, albo Balbina z Ptysiem pojechała do niego.
Zacząłem
się jednak zastanawiać, jak silne mogą być więzi braterskie. Czy
brat może być kimś ważniejszym, niż mama? Dzieciaki rozmawiają
z nią przez telefon prawie codziennie... nic się nie dzieje.
Chociaż pierwsze spotkanie dopiero przed nami.
Mama...
Poznajemy
się coraz lepiej, wiemy nieco więcej o jej przeszłości. Już
nie chce nam wydrapywać oczu. Przyjaciółmi nigdy nie będziemy,
ale próbujemy się wzajemnie zrozumieć.
Faktycznie
może być tak, że przyczyną odebrania dzieci, były te
przysłowiowe brudne paznokcie. Mama sama nie dawała sobie rady z
trójką dzieci, do tego uciekała przed partnerem, który bił ją i
dzieci. Bała się jego i bała się wszystkich... nie ufała nikomu,
kuratorom, asystentom rodziny, policji. W końcu ją dopadliśmy. Czy
system się pomylił? Czy nie pozwoliła sobie pomóc? Zobaczymy co
będzie dalej. Póki co, otwieramy nową kartę, resetujemy swój
umysł.
Odezwał
się do Majki Helmut, o którym ostatnio wspomniałem. Chce się
ożenić z mamą dzieci i je przysposobić. Pierwszą naszą myślą
było, że cel uświęca środki. Zapytaliśmy jednak dzieci: „kim
jest Helmut?”. W odpowiedzi usłyszeliśmy: „to nasz tata”.
Ale nie
jest tatą biologicznym żadnego z nich, przed którym ostrzega nas
mama. Ten prawdziwy za kilka miesięcy „wychodzi” i niestety zna
nasz adres. Chyba będę musiał odkopać piloty antynapadowe. Majka
twierdzi, że coraz bardziej przeklinam, ale ja pierdolę, o co w tym
wszystkim chodzi?
Chcę
jeszcze wspomnieć o Ptysiu. Między mną a chłopcem nawiązuje się
jakaś nietypowa, ale bardzo silna więź. Nie ma ona nic wspólnego
z tym co łączy mnie z Plotką, łączyło ze Smerfetką, czy innymi
dziećmi. Kiedyś przyjdzie dzień, gdy chłopiec od nas odejdzie. Już
teraz wiem, że powiem do niego „run Forrest, run”.