… czyli
kolejna odsłona historii Kapsla.
W
zasadzie to już czas najwyższy, abym napisał coś na temat
Sasetki, dziewczynki którą do tej pory tylko wspominałem (mimo że
mieszka z nami już ponad pół roku). Zostawię sobie jednak jej
opis na przyszły rok. Ten zakończę historią smutną … właśnie
Kapsla. Wiele już o nim pisałem. Niestety los nie jest mu
przychylny, a dla nas (jako rodziny zastępczej) będzie to
najprawdopodobniej pierwsza porażka. Nie dlatego, że chłopak ma
zaburzenia, ani dlatego że nie potrafimy sobie z nim poradzić, ale
dlatego że przypuszczalnie nie uda nam się znaleźć dla niego
odpowiedniej rodziny. A może dlatego, że już nie chcemy szukać
dla niego rodziny?
Chłopiec
mniej więcej rok temu został skierowany do adopcji. Odebranie praw
rodzicielskich jego mamie, teoretycznie otwierało przed nim drogę
ku lepszej przyszłości. Tak przynajmniej uważał sąd. Nam
początkowo wydawało się, że ta decyzja była zbyt pochopna. Od
tego czasu minęło już sporo miesięcy, w których niewiele się
działo. Wszelkie procedury adopcyjne trwały i trwały, chociaż w
przypadku małych dzieci wszystko już dawno byłoby domknięte.
Kapsel ma siedem lat i ma stwierdzone upośledzenie umysłowe w
stopniu lekkim. Kimś takim nie interesują się rodziny adopcyjne.
Czekaliśmy na moment, gdy chłopiec znajdzie się w bazie adopcji
zagranicznych. Była to dla niego jedyna szansa. W przypadku
niepowodzenia takiej opcji, rozpoczęłyby się poszukiwania rodziców
zastępczych, którzy zdecydowaliby się poprowadzić go do
dorosłości. Nawet znalazła się taka rodzina, z którą wstępnie
umówiliśmy się na bliżej nieokreślony termin.
Mieli
poznać chłopca, przyjść w odwiedziny jako nasi znajomi. Pod tym
względem, rodzice zastępczy mają przewagę nad adopcyjnymi. Nie
muszą podejmować decyzji na podstawie informacji zawartych w
dokumentacji dziecka, która często jest bardzo mizerna. Jednak cały
czas czekaliśmy. Ośrodek adopcyjny był proszony o przekazywanie do
centrali kolejnych informacji (między innymi dotyczących
hipotetycznych problemów związanych z nieznajomością obcego
języka).
Stała
się jednak rzecz, której na dobrą sprawę nikt się nie
spodziewał. Mama biologiczna Kapsla złożyła do sądu wniosek o
przywrócenie praw rodzicielskich.
W tym
momencie wszystko stanęło w miejscu. Nikt nie szuka już rodziny
adopcyjnej ani zastępczej. Ta druga teoretycznie mogłaby się
zaopiekować chłopcem, ale mało jest takich rodziców, którzy są
gotowi na życie w cieniu rodziny biologicznej, która ma dużą
szansę na powrót dziecka. A mama Kapsla taką szansę ma.
W
związku z zaistniałą sytuacją, podjęliśmy decyzję o zapisaniu Kapsla do szkoły specjalnej. Jeżeli znajdzie się
miejsce, to nawet w trakcie roku szkolnego. Wcześniej zdecydowaliśmy
o pozostawieniu go na kolejny rok w przedszkolu. Teoretycznie można
powiedzieć, że to taki „kibel” w przedszkolu, chociaż pewnie
nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Powtarzanie klasy w szkole
jest już dla dziecka większym obciążeniem (choćby dlatego, że
nagle znajduje się w zupełnie obcej sobie grupie dzieci). Kapsel
cały czas przebywa ze znajomymi. Nie ma znaczenia, że niektórzy są
od niego młodsi o trzy lata. Nikt tego nie zauważa.
Wiele
osób namawiało nas do zapisania chłopca do normalnej szkoły.
Orzeczenie o niepełnosprawności umysłowej, umożliwiałoby
przyznanie Kapslowi nauczyciela wspomagającego, który siedziałby z
nim w ławce na każdej lekcji, tłumaczył co mówi nauczyciel i
pomagał rozwiązywać zadania. Problem polega jednak na tym, że
takiego nauczyciela może nie być. Sytuacja wygląda podobnie jak z
rodzinami zastępczymi. Teoretycznie dziecko do dziesiątego roku
życia nie powinno znaleźć się w domu dziecka. Powinno trafić do
rodziny, której często zwyczajnie nie ma.
Jednak
nawet gdyby taki nauczyciel był dla Kapsla dostępny, to w czym
mógłby mu pomóc. Kapsel nie potrafi ani odczytać, ani narysować
żadnej literki, albo cyferki. I nie potrafi się tego nauczyć.
Niedawno próbowałem go nauczyć rysowania cyfry 7. Niby umie
narysować jedynkę (chociaż wygląda ona jak laska Mojżesza).
Pochylenie nóżki w lewą stronę zwyczajnie go przerasta.
Czteroletnia Sasetka nauczyła się rysowania siódemki w kilka
minut. Kapsel nie potrafi tego zrozumieć. Do dzisiaj nie umie
policzyć do dziesięciu. Niby liczy, jest to jednak pewnego rodzaju
wierszyk (biały), którego nauczył się na pamięć. Gdy ma
policzyć konkretne rzeczy – kredki, kury, samochody … gubi się.
Majka
jest niepoprawną optymistką. Uczy go układać puzzle, łączyć w
zbiory. Próbuje nauczyć go czegokolwiek … wbrew zaleceniom
psychologów, według których my powinniśmy skupić się tylko na
opiece i dawaniu miłości.
Być
może powinniśmy traktować siedmioletniego Kapsla jak dwulatka. Nic
nie wymagać, przytulać i tyle. Jednak taki minimalizm nieco nas
przerasta.
Gdy
pytam chłopca co nie pasuje w zdaniu: zielone, zimne, różowe,
niebieskie? Odpowiada: Królik? Nie. Róża?
Gdy
biega wokół kominka z wózkiem dla lalek, tratując wszystko po
drodze, na moją uwagę odpowiada: „mam podać długopis?”
Pierwszym
wrażeniem może być to, że Kapsel jest nieco przygłuchy. Pewnie
wybierzemy się z nim do laryngologa, chociaż kilka miesięcy temu
zostało stwierdzone, że nic mu nie dolega i zapewne wszystko wróci
do normy po wycięciu migdałków. Jak widać, nie wróciło.
Kapsel z
ogromnym zaciekawieniem ogląda bajki w telewizji. Czasami dźwięk
jest ustawiony na bardzo niskim poziomie, że ja również mam
kłopoty z dosłyszeniem niektórych zdań. Kapslowi to nie
przeszkadza. Zastanawiam się, czy może jednak słyszy dobrze, czy
wystarczają mu same obrazy? Gdyby chłopiec potrafił opowiedzieć,
o czym była bajka, to może łatwiej byłoby nam postawić
przynajmniej wstępną diagnozę.
Chociaż
nie jest tak, że Kapsel jest kompletnym idiotą. Gdy ktoś przy nim
jest i odpowiednio go motywuje, to potrafi rozwiązać proste zadania
(z książeczek dla czterolatka), a nawet ułożyć
sześćdziesięciolelementowe puzzle. Niestety pamięć chłopca
przypomina dyskietkę sprzed dwudziestu lat. Jest tak mało pojemna,
że aby coś nowego w niej zapisać, trzeba najpierw coś z niej
usunąć. Gdy z wielkim trudem udało mu się pojąć, że dwie kury
i dwie kury, to razem cztery kury … zapomniał ile ma lat.
Dużym
problemem jest to, że nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami.
Bardzo lubi rozwiązywać różne zadania, testy. Dlatego chętnie
współpracuje z psychologiem, który ma określić jego
umiejętności. Jest pytanie – jest odpowiedź. Nie ważne, czy
dobra, czy zła… pojawia się kolejne pytanie i tak dalej. Chłopiec
jest zadowolony, wydaje mu się, że skoro nie jest poprawiany, to
wszelkie odpowiedzi są prawidłowe.
Gorzej,
gdy chodzi o sytuację, kiedy ktoś chce go czegoś nauczyć. Nigdy
nie wiadomo, które zdanie „spróbuj jeszcze raz” spowoduje
wybuch szału. Potrafi wówczas rzucać krzesłami, kopać w drzwi,
walić głową w ścianę. Krzyczy wtedy - „mamo, gdzie jesteś!”.
Zachowuje się w ten sposób zarówno w domu jak też w przedszkolu.
Panie przedszkolanki chyba czekają, aż wreszcie odejdzie. Nie mają
wielu narzędzi, aby go uspokoić. Najczęściej tłumaczą i
czekają, aż mu przejdzie. Ja w takich przypadkach łapię go „za
szmaty”, stawiam do pionu i patrzę prosto w oczy. Nie wiem, czy
takie moje zachowanie można podciągnąć pod temat określany jako
„dyscyplina z sercem”. Pewnie nie. Majka mówi, że w takich
momentach, widzi w moich oczach taki poziom agresji, jakiego nie
widziała przez poprzednich trzydzieści lat. Zadaje mi pytanie
„czemu to ma służyć?” i „czym to się różni od
uderzenia?”. Być może faktycznie niczym, przynajmniej w
rozumieniu, albo bardziej odczuciu ze strony Kapsla. W danej chwili
przynosi to pożądany skutek... ale co dalej? Niestety na jakimś
etapie życia, chłopak może stwierdzić, że nie ustępuje
sprawnością i siłą fizyczną.
Niedawno
odwoziłem do naszego magazynu kilka niepotrzebnych w danym momencie
rzeczy – jakieś wózki, wanienki, rowerki. Podjechałem jak zawsze
pod dom (magazyn mamy w bloku mieszkalnym). Wyszedł jakiś taki
„inteligent”, który kazał mi się wynosić na parking.
Tłumaczenia nic nie pomagały. Mężczyzna wyraźnie dążył do
konfrontacji siłowej. Pewnie jeszcze kilka lat temu bym mu nie
podarował (zwłaszcza, że nie wyglądał na mistrza sztuk walki).
Rozmowa była na poziomie dyskusji z Kapslem, tyle tylko, że ten
drugi używa słów: słucham, proszę, przepraszam. No ale jakim problemem jest nauczenie się zwrotów typu: „kurwa, spierdalaj”.
Odpuściłem … pomyślałem, że może jest to Kapsel za
kilkadziesiąt lat. No i szkoda mi było samochodu.
Jednak
Kapslowi raczej mało kto odpuści, zwłaszcza gdyby poszedł do
normalnej szkoły. Najprawdopodobniej jednak byłby wystawiany jako
pierwszy do „odstrzału”, przy wszelkiego rodzaju rozróbach.
Za to
szkoły specjalne nie wyglądają już tak jak kiedyś. Klasy są
kilkuosobowe, a zajęcia dostosowane do poziomu uczniów.
Ważna
jest też możliwość przyuczenia do zawodu po takiej szkole. Gdyby
chłopiec jakimś cudem ukończył normalną podstawówkę
(przepychany z klasy do klasy), to zostanie z niczym. Na ukończenie
szkoły zawodowej, a tym bardziej technikum, raczej nie będzie go
stać.
Właśnie
zabraliśmy się do wyrobienia Kapslowi zaświadczenia o
niepełnosprawności, co jest niezbędne do zapisania dziecka do
szkoły specjalnej. Zrobiliśmy to po raz drugi w naszej historii.
Pierwszy raz było to konieczne do umieszczenia dziewczynki w domu
pomocy społecznej.
Czasami
się zastanawiam, czy dobrze postępujemy, wzbraniając się przed
uzyskaniem orzeczenia o niepełnosprawności. Dla dziecka jest to
„łatka”, która najczęściej powoduje, że rodzice adopcyjni
taką kandydaturę odrzucają bez wgłębiania się w szczegóły.
Kierujemy
się jedną zasadą – maksimum diagnoz, opinii specjalistów, a
jeszcze więcej opisów zachowań i umiejętności dziecka, minimum
„łatek”. Wszystko to w imię tak zwanego „dobra dziecka”.
Chociaż co z dobrem rodzica?
Ja,
Kapsla w pewnym sensie już sobie odpuściłem. Jak ma ochotę, to
robię z nim coś, dopóki mu się nie znudzi. Nie lubię, gdy rzuca
krzesłami po pokoju. Majka cały czas walczy. Chociaż ona tak musi…
musi działać, musi być skuteczna (co zresztą wypominają jej
psychologowie).
Są
dzieci niepełnosprawne umysłowo (których stan jest oczywisty), są
takie, które wymagają dużo pracy, ale są wyzwaniem dla rodziców
i dają nadzieję na poprawę sytuacji. Kapsel jest chyba jakimś
ogniwem pośrednim.
Najsmutniejsze
jest to, że Kapsel w wieku roku, czy nawet dwóch lat byłby
wspaniałym dzieckiem adopcyjnym. Często się zastanawiam, czy można
było wówczas zrobić coś, co spowodowałoby, że chłopiec byłby
dzisiaj zupełnie innym człowiekiem. Być może nic. Być może rodzice, którzy by go wówczas adoptowali, nie byliby w stanie zaakceptować dalszego ciągu zdarzeń.
Czy jest
możliwe, że chłopak ma FAS? W zasadzie, czemu nie? Od ponad roku
prawie nie urósł, chociaż apetyt ma niczego sobie. Co tak naprawdę
wiemy o mamie chłopca?
W tej
chwili istnieją dwie możliwości, albo powrót do mamy, albo
pozostanie z nami jeszcze przez jakiś czas i … dom dziecka.
Pierwsza
z opcji jest moim zdaniem tym lepszym złem. W takiej perspektywie,
przynajmniej szkoła specjalna będzie dla chłopca dobrem. Gmina
musi zadbać, aby go tam dowieźć i przywieźć z powrotem. Zajęcia,
które teraz realizujemy dodatkowo (o które mama pewnie by nie
zadbała), będzie miał w pakiecie.
Pozostaje
tylko pytanie o życie rodzinne. Mama zmienia partnerów jak
rękawiczki. Kapsel słyszał już, że będzie miał nowego tatusia.
Ostatnio dowiedział się, że będzie miał braciszka, ale już nie
tego tatusia, bo tatuś jest już zupełnie inny (i nie od tego
braciszka). A miało być tak pięknie: „tylko ja i Kapsel” - tak
mówiła mama kilkanaście miesięcy temu.
Myśleliśmy
też, że być może dom dziecka będzie lepszym rozwiązaniem.
Chłopiec będzie miał zabezpieczenie, dostęp do niezbędnych usług
medycznych i bezproblemowe kontakty z mamą.
Czasami
się zastanawiam, czym jest dla niego mama. Konkretną osobą, czy
być może jakimś synonimem bezpieczeństwa. Gdy jest mu źle, to
woła na pomoc mamę. Gdy jest z nią, to nic się nie dzieje.
Ostatnio spędzili razem dwa dni świąt. Przy pożegnaniu płakał,
chociaż może dlatego, że płakała mama. Gdy wsiadł do samochodu,
to jakby do innego wymiaru. Kapsel żyje w dwóch alternatywnych
światach, które się nie przenikają. Przeskakując z jednego do
drugiego, zapomina o tym pierwszym. Chociaż może tylko tak mi się
wydaje. Po ostatnim pobycie u mamy, przez dwa dni był idealny.
Trzeciego zrobił awanturę w przedszkolu. Pluł na dzieci, kopał w
drzwi, uderzał głową w ścianę. Taka bomba z opóźnionym
zapłonem? Może.
Teoretycznie
istnieje jeszcze szansa na znalezienia chłopcu rodziny. Przecież
sąd może negatywnie ustosunkować się do wniosku mamy o
przywrócenie praw rodzicielskich.
Nie wiem
tylko, czy potrafię jeszcze mówić o Kapslu, jak o chłopcu z
potencjałem.
Niedługo
będą przychodzić do nas na praktyki rodziny kończące szkolenia
dla rodziców zastępczych. Często są to rodzice bardzo ambitni, z
ogromnymi planami i chęcią pomocy jakiemuś pokrzywdzonemu przez
los dziecku. Być może po przeczytaniu dziesiątek stron opisów
zachowań Kapsla, stwierdzą że ta historia ich nie przeraża.
Kiedyś
powiedziałbym „dacie radę” … a teraz „do zobaczenia na
grupie wsparcia”.
Szukałem
niedawno informacji o domach dziecka. Wiadomości bardziej od strony
pracujących tam osób i przebywających dzieci. Moją uwagę
zwróciła ta wypowiedź:
Czy
Kapsel jest gotowy na zamieszkanie w takim środowisku? Wątpię.
Chciałbym,
aby nie skończył jak tytułowa dziewczynka z zapałkami. Obawiam
się jednak, że swoje zapałki zaczął już odpalać.