Nie będę
się wymądrzał w temacie, którym zatytułowałem dzisiejszy wpis.
Jestem zbyt „cienki”, aby spojrzeć na sprawę w sposób
kompleksowy. Bardziej przedstawię moje spostrzeżenia i wątpliwości,
które pojawiły się w związku z pobytem szóstki dzieci
zastępczych, o czym pisałem ostatnio. Po tygodniu funkcjonowania
już tylko z trójką dzieci, powoli wszystko wraca do normy.
Najgorzej radzi sobie Kapsel. Cały czas jest jakiś pobudzony, panie
w przedszkolu się na niego skarżą … może potrzebuje jeszcze
kilku dni.
Francis
Fitzgerald napisał kiedyś: „Im więcej wiesz, tym więcej
pozostaje do poznania i wciąż tego przybywa”. Niby to tylko taka
złota myśl, którą można wpisać komuś do pamiętnika, a jednak
w moim przypadku stała się ona całkiem prawdziwa – przynajmniej
w zakresie budowania więzi.
Czym
właściwie są więzi? Pewnymi relacjami z innymi ludźmi, czymś co
chętniej nazwałbym przywiązaniem, przyjaźnią, miłością.
Trzy
tygodnie temu przyszła do naszej rodziny trójka dzieci, które
znały się od kilkunastu miesięcy. Ich wzajemne relacje były
bardzo silne. Nawet gdy się kłóciły między sobą, było to inne
niż gdy kłóciły się z naszymi dziećmi. Najczęściej jest tak,
że przychodzi do nas jedno dziecko, które wtapia się w naszą
rodzinę zastępczą. Stopniowo staje się jednym z nas – być może
dlatego, że nie ma innego wyjścia. Jednak w naszym ostatnim
przypadku stanęła trójka przeciw trójce. Podział na „my i wy”
był do samego końca.
Jednak
zdarzyło się coś, czego nie potrafiłem zrozumieć. Próbowaliśmy
razem z Majką sobie wszystko wyjaśnić, chociaż nie mam pojęcia
czy dobrze.
Pierwsze
dni pobytu nowej trójki wyglądały tak, że trzyletni Dennis
rozrabiał niezależnie od tego, pod czyją opieką przebywał. Nieco
starszy Cezar wiecznie tęsknił za wujkiem, nie potrafił się bawić
z innymi dziećmi, stał i powtarzał „kiedy przyjedzie wuja?”.
Zakreślaliśmy na kartce z kalendarza każdy przebyty dzień. Cezar
na palcach pokazywał ile dni dzieli go jeszcze do powrotu do wujka.
Dziesięcioletnia Landryna wydawała się być pogodzona z losem.
Wiedziała, że musi z nami spędzić dwa tygodnie.
Jednak
ostatnie dni były dość specyficzne. Być może takie zachowania
dzieci nie powinny nas dziwić … a jednak.
Najpierw
Landryna przy obiedzie zapytała mnie, czy musi wrócić do wujka.
Niestety zbyłem ją jakimś głupim dowcipem, czego do teraz żałuję
(bo mogłem pociągnąć temat). Później pytała Majkę, czy
jeszcze będziemy się spotykać, czy będzie mogła do nas
przyjeżdżać.
Cezar
przestał odliczać dni do spotkania z wujkiem. Stał się większym
rozrabiaką niż Dennis, po prostu zaczął czuć się u nas dobrze.
Tylko ten drugi (czyli Dennis) był cały czas taki sam. Wprawdzie
zdarzyło mu się raz wejść mi na kolana i się przytulić, ale był
to chyba przypadek.
Czy to
oznacza, że tylko czas określa siłę nawiązywania więzi? Jakie
znaczenie mają więc kilkutygodniowe spotykania się z rodzicami
adopcyjnymi?
Gdy
wujek przyjechał po dwóch tygodniach, Dennis natychmiast do niego
podbiegł. Cezar natomiast przytulił się do mnie i nie chciał
odejść. A przecież przez dwa tygodnie czekał na to spotkanie.
Jednak to właśnie jego zachowanie raczej świadczyło o prawidłowym
rozwoju emocjonalnym. Tak samo reagowały nasze dzieci, gdy
odbieraliśmy je po wakacjach w innej rodzinie zastępczej.
Początkowo wydawało mi się, że takie zachowanie wynika z faktu,
że nas zapomniały. Z kolei gdy pierwsze dzieci przebywające u nas
na wakacjach nie ucieszyły się na widok odbierającej je cioci, to
byłem zdumiony. Nawet postawiłem tezę, że być może w tej
rodzinie nie ma żadnych silniejszych więzi. Bardzo się wtedy
myliłem.
Owszem,
czas jest sprzymierzeńcem w toku nawiązywania więzi. I właśnie
dlatego ważne jest, aby ten proces rozpoczął się przy adopcji
jeszcze na etapie mieszkania dziecka w rodzinie zastępczej.
Niewykluczone,
że rodzice adopcyjni Dennisa, będą nim zauroczeni na pierwszym
spotkaniu. Przyjdzie do nich jak gdyby znali się od dawna. Zaprosi
do zabawy, pokaże swoje zabawki, a może nawet się przytuli. Jednak
gdy będzie mu smutno, będzie liczył głównie na siebie.
Nie tak
dawno temu poruszyłem temat, funkcjonowania rodziców zastępczych w
świadomości dziecka adoptowanego. Gdy spotykamy się raz na kilka,
czy kilkanaście miesięcy z dziećmi, które kiedyś z nami
mieszkały, a teraz mają po kilka lat, to w zasadzie są to głównie
spotkania z ich rodzicami (chociaż z samymi dziećmi też dobrze się
bawimy). Po dawnych więziach prawie nie ma już śladu. Jedne dzieci
mają większą świadomość kim dla nich jesteśmy (a właściwie
byliśmy), inne mniejszą.
Kilka
dni temu zostaliśmy zaproszeni na chrzciny Luzaka, chłopca którym
opiekowaliśmy się przez prawie rok … no właśnie opiekowaliśmy
się, czy byliśmy jego rodzicami. Ja przynajmniej czuję się ojcem,
nawet jeżeli trwa to tylko chwilę. Nie staram się w jakiś
specjalny sposób przygotowywać dzieci do adopcji, nie rozważam w
myślach jak moje zachowanie i postępowanie wpłynie na ich rozwój.
Jestem sobą, jestem taki sam, jakim byłem gdy nasze córki były
małe. Majka bardziej się zastanawia nad rozmaitymi deficytami
przebywających u nas dzieci i pod tym kątem dobiera odpowiednie
zajęcia. Ja jestem dużo mniej kreatywny, więc angażuję dzieci w
to co sam mam do zrobienia. Wczoraj obierałem z Marudą ziemniaki.
Obierki odkładał na jedną kupkę, a resztę na drugą. Dzisiaj
Kapsel kroił owoce. Pewnie Ameryki nie odkryję, gdy stwierdzę, że
najlepszą zabawą dla dzieci jest możliwość uczestniczenia w
codziennych obowiązkach. Gdy kiedyś wyjeżdżając samochodem sam
otworzyłem bramę, Kapsel zmroził mnie swoim wzrokiem... bo
przecież jest to jego obowiązek.
Dlaczego
Landryna chciała u nas zostać? Może dlatego, że pozostawiamy
dzieciom dużą swobodę w podejmowaniu wielu decyzji. Mamy zasady,
których trzeba bezwzględnie przestrzegać, jednak ich ilość
bardziej przypomina dekalog niż kodeks drogowy. Niby dlaczego nie
mieliśmy wyrazić zgody na spędzenie wieczoru u koleżanki?
Dlatego, że nie mielibyśmy wówczas nad nią kontroli? Dlatego, że
gdyby coś się wówczas wydarzyło, to z urzędu wszedłby
prokurator? Trudno.
Staramy
się budować relacje ze wszystkimi naszymi dziećmi na bazie
zaufania. Nawet Kapslowi dajemy szansę za szansą. Dzisiaj wystąpił
na scenie z okazji przedstawienia mikołajkowego. Była to wielka
impreza w hali widowiskowej i nawet panie przedszkolanki uczulały
rodziców, że nie będą w stanie zapanować nad wszystkimi dziećmi,
więc odpowiedzialność za nie spoczywa tylko na nich (czyli na nas
- rodzicach). No ale jak tu zapanować nad Kapslem będącym na
scenie? Chłopak starał się jak mógł, chociaż program
artystyczny w krótkim czasie przestał go interesować. Zaczął od
zagadywania gości honorowych. Uciął sobie pogawędkę z wójtem,
zagadał do konferansjera prowadzącego imprezę, przepytał
lokalnych polityków. Jednak gdy jego obiektem zainteresowania stała
się pięknie przystrojona choinka … Majka musiała wkroczyć na
scenę.
Przez
taki właśnie pryzmat patrzę, gdy pojawia się temat tworzenia
więzi.
Jakiś
czas temu miał przyjść do naszej rodziny chłopiec, z którym nie
mogła sobie poradzić jego dotychczasowa rodzina zastępcza. Był
trudny, buntowniczy. Ostatecznie poszedł do jeszcze innej rodziny, w
której znalazł wspólną pasję z nowym ojcem zastępczym. A
przecież facet mógł powiedzieć, że to jego pasja i z nikim nie
zamierza jej dzielić.
Wrócę
jeszcze do Luzaka. W zasadzie staramy się nie uczestniczyć w imprezach rodzinnych dzieci, które mieliśmy kiedyś pod opieką. Bywają
jednak sytuacje, gdy nie wypada odmówić. Chłopiec na swojej
uroczystości był tak zaaferowany zgromadzonymi gośćmi i
otrzymanymi prezentami, że nie zwrócił na nas większej uwagi. Z
punktu widzenia jego historii, ważne było, że zostaliśmy
uwiecznieni na wspólnej fotografii. Rodzicom Luzaka bardzo zależało,
abyśmy byli obecni. Nie było to proste. Udało nam się jednak
przesunąć o jeden dzień pobyt Landryny, Cezara i Dennisa, oraz
znaleźć opiekę na te kilka godzin nad Kapslem, Sasetką i Marudą.
Jednak mimo wszystko bardzo mnie ucieszyło to zaproszenie. Majkę
pewnie jeszcze bardziej, bo już wszyscy zgromadzeni goście wiedzą
czym jest pogotowie rodzinne. Dla mnie przekaz rodziców Luzaka jest
taki: „Nic nie musimy, ale chcemy”. Pewnie tak samo jak i my, nie
wiedzą w jaki sposób fakt pojawiania się dawnych rodziców
zastępczych na rodzinnych fotografiach, może pomóc chłopcu (w
przyszłości) w uporaniu się ze swoją tożsamością. Ale pewnie
nie zaszkodzi, więc dlaczego nie próbować.
Odbiegnę
na koniec zupełnie od tematu tego wpisu.
Pewnie
kilka razy już wspominałem, że trenuję judo. Bywa, że spotykam
na macie kolegów młodszych ode mnie o kilkadziesiąt lat. Jeden z
nich potrzebuje właśnie pomocy.
Tymek
chciał pójść w ślady brata i gdy już wydawało się, że wygrał
z chorobą, zapisał się na treningi. Mam nadzieję, że zrealizuje
swoje marzenie. Pewnie razem nie powalczymy, ale może chociaż
miniemy się w szatni.
Choinka to jeszcze pikuś, interweniowałam gdy Kapsel zainteresował się złączem od nagłośnienia hali😁
OdpowiedzUsuńHmm... Księżniczka ma osiem miesięcy, a wszelkie kable i zasilacze woli 1000 razy od najlepszych zabawek... Mam się bać?
OdpowiedzUsuńDzieciaki w tym wieku tak mają...kable, kabelki, kontakty.
OdpowiedzUsuńDziewczyny też. Najlepsze te od zasilaniakomputera, gdy matka albo ojciec akurat pracują na tymze komputerze.
Jedyne konkurencyjne zabawki- metalowe i drewniane łyzki,pokrywki, garnki i inne akcesoria kuchenne. Zadne tam grające zabawki. Z takim kablem lub łyżka to mozna dzialac...a zabawka grająca pogra, pogra i nuda.
Nikola
Kabel a więzi ;)
OdpowiedzUsuńDlaczego nie, dzięki kablom mamy więź z elekrownią, internetem i prawie calym światem ;)
Temat jest i trudny i łatwy, można nie robić nic i więź się wytworzy, a mozna stawać na głowie i nic z tego nie będzie.
Cdn.
Dlaczego dzieci wolą bawić się kabelkami, komórkami, zasilaczami itp.? Bo uważają te rzeczy za nasze zabawki, dzieci chcą uczestniczyć w naszym życiu, chcą być z nami i żadne zabawki im tego nie zastąpią.
OdpowiedzUsuńWystarczy położyć się na podłodze razem z dzieckiem i jednym klockiem można się bawić w nieskończoność, dzieciom zależy na naszej obecności, chcą nas, a nie drogie grający i świecące zabawki.
Ale mamy też np. rodziny patologiczne, gdzie nikt dziecku czasu nie poświęca, a mimo to jest silna więź.
Dla mnie patologia to nie tylko takie rodziny jakie znamy, ale też takie gdzie rodzice są wiecznie zapracowani i nie maja czasu dla własnych dzieci. ....bo kasa, kasa, kasa.
odrzucenie opiekuna/rodzica po dłuższej nieobecności wydaje mi się bardzo prawidłowym zachowaniem wskazującym na to, że dziecko już się tak osadziło w więziach, że czuje się na tyle bezpiecznie, aby się obrazić. Trochę z innej parafii, ale przypomniała mi się sytuacja, kiedy Królowa dorwała się do glutoretki (takie glutowate coś do kąpieli, czego szczerze nienawidzę, a dzieci kochają) po czym otworzyła słoik, wysmarowała całą siebie oraz całą łazienkę (CAŁĄ). Królowa jest moją ulubienicą i zawsze jest traktowana ulgowo, ale wtedy tak się wkurzyłam, że na nią nakrzyczałam, chyba pierwszy raz. Dziecko otworzyło usta i wydało z siebie wrzask, który rozsadzał bębenki w uszach, po czym poszło do wujka wskazując oskarżycielsko na mnie palcem i denuncjując "ciocia be!". Do wieczora była na mnie obrażona.
OdpowiedzUsuńUcieszyło mnie to bardzo, bo jeśli dwulatek jest w stanie obrazić się pokazowo na ciocię to znaczy, ze musi być na sto procent pewien, że może to zrobić = nie zachwieje to w żaden sposób jego światem ani relacją.
A z innych rzeczy to donoszę, że właśnie wróciłam z dalekiej konferencji, która była super pod każdym względem, ale również pod takim, że udało mi się wyhaczyć dwie sesje poświęcone adopcji w USA. Pierwsza sesja dotyczyła re-homingu i była bardzo ciekawa, natomiast dość zastanowiły mnie komentarze ludzi siedzących koło mnie (antropolodzy ze Stanów), którzy co chwila komentowali dyskretnym szeptem wyświetlane slajdy: niemożliwe, nigdy o tym nie słyszałam/em, to się dzieje u nas?
Nie wiem, na ile moje środowisko jest reprezentatywne, ale jak się rzuci hasło "re-homing" ludziom z Polski, również niezwiązanym z adopcją, to na ogół kojarzą o wiele więcej niż amerykańscy lokalsi. Być może jest to częścią wyjaśnienia tego fenomenu, bo skoro Amerykanie niespecjalnie wiedzą o zjawisku dziejącym się w ich kraju to nie ma przeszkód, aby mogło się ono wydarzać dalej.
Btw. ponad 70% dzieci trafiających do re-homingu to dzieci z adopcji zagranicznych. Po pierwsze dlatego, że z założenia są 'trudniejsze', więc ryzyko problemów w rodzinie jest wyjściowo wyższe, a po drugie dlatego, ze adopcje zagraniczne nie są monitorowane postadopcyjnie. Te dzieci stają się przezroczyste w systemie i mogą dowolną ilość razy zmieniać opiekunów.
Co dla mnie osobiście oznacza, że adopcji z Polski do USA w ogóle nie powinno się procedować z uwagi na zbyt duże ryzyko (wiąże się to też z tym, że USA obok Somalii są jedynym krajem, który nie podpisał konwencji o prawach dziecka).
Druga sesja dotyczyła okien życia w Korei, ale tu dowiedziałam się niewielu nowych rzeczy poza tym, że fenomen okien zycia jest również pozaeuropejski. Niestety. Ideologia jest taka sama, tyle że w Korei samotne matki są piętnowane, więc to właśnie ich dzieci trafiają do okien zycia w pierwszej kolejności.
Najciekawszy jednak był komentarz pewnego Człowieka w Kapeluszu (jak się potem okazało, profesora z Yale oraz rodzica zastepczego), który spytał zgromadzonych, jak widzą w świetle dyskryminacji mniejszości fakt, że większość dzieci trafiających do pieczy zastępczej stanowią dzieci czarnoskóre? Zgromadzeni nie potrafili odpowiedzieć, ponieważ... temat pieczy zastępczej nie był bliżej znany antropologicznie.
Co jest sytuacją analogiczną do polskiej, gdzie piecza zastepcza również nikogo nie interesuje. Ciekawe, sądziłam, że Polska jest jednym z niewielu krajów, który tak olał adopcję i pieczę, sprowadzając oba te tematy do tematów wysoko eksperckich z jednej strony, i do tematów oddolnych (czyli opowieści samych RZ i RA), bez budowania mostów między tymi dwoma światami.
Okazuje się, że w Stanach jest tak samo.
Smutne.
Dużo dzieci jest teraz zaniedbywanych przez rodziców. Ciągły bieg za pieniądzem, całodniowe prace a dziecko również potrzebuje uwagi. Ja sobie nasze zabawy zapisuję w pamiętniku https://achdzieciaki.pl/pamietniki-206
OdpowiedzUsuńWięzi rodzinne szczególnie z dziećmi są bardzo ważne. Wtedy dziecko czuje się bezpieczne i kochane. Jeszcze lepiej jak dostaje zabawki z https://modino.pl to wtedy czuje się wyjątkowe :)
OdpowiedzUsuń