Okres
Świąt Bożego Narodzenia jest bardzo specyficzny. Ich niezwykłość
udziela się chyba każdemu, niezależnie od wieku, wykształcenia, a
być może nawet wyznania.
Pewną
tradycją dotyczącą naszej rodziny zastępczej jest obdarowywanie
przebywających u nas dzieci (a czasami również nas), prezentami
zbieranymi w ramach akcji „Świąteczna paczka”. Jej inicjatorem
jest Komendant Gminny Straży Pożarnej. Odwiedził nas jakiś czas
temu, pytając przy okazji: „jakie macie potrzeby?”. Trochę
czujemy się w takich sytuacjach niezręcznie, bo w końcu my
otrzymujemy pieniądze na utrzymanie przebywających u nas dzieci i
na dobrą sprawę niczego im nie brakuje. Zawsze staramy się zwrócić
uwagę na osoby, którym bardziej przydałaby się pomoc. Sęk w tym,
że podobno doświadczenia w obdarowywaniu rodzin będących pod
kuratelą pomocy społecznej w naszej gminie, nie są dobre.
Stwierdziliśmy zatem, że być może przydałyby się naszym
dzieciom jakieś puzzle, albo gry – ponieważ właśnie są na
takim etapie. Wprawdzie mamy tego rodzaju zabawek też sporo, to
jednak w większości brakuje już jakiegoś elementu. To co
zobaczyliśmy, zwyczajnie wprawiło nas w osłupienie.
Mnóstwo
rozmaitych zabawek, nie tylko puzzli i gier. Przybory szkolne,
ciastoliny, samochody, kolejki, lalki.
Jak tu nie wierzyć, że są na świecie dobrzy ludzie? |
Majka i
ja, też dostajemy prezenty. I nie są to podarunki przypadkowe, ale
związane z naszą … pasją. Ostatnio na facebooku krążył taki
wpis, pozbawiony fajerwerków, mający na celu sprawdzenie, kto takie
nudne teksty czyta do końca. Taki trochę jak na moim blogu.
Sentencją było skłonienie do napisania w komentarzu „jednego
zdania o mnie” (czyli autorze tekstu), czegoś z czym najbardziej
on się kojarzy – przedmiotem, miejscem, chwilą. Majka najczęściej
miała wpisywane słowo „dzieci”, odmienione w rozmaitych
przypadkach.
Ja nie
mam facebooka, więc nie wiem co ktoś o mnie myśli. I dobrze, bo to
w sumie dość ryzykowna zabawa.
Wracam
jednak do tych prezentów dla nas. Dostaliśmy od dziewczyny, która
pomaga nam opiekować się kilka razy w miesiącu naszymi dziećmi,
książkę pod tytułem „Nieznane więzi natury”. Okazało się,
że poza zwrotem „więzi”, niewiele ma ona wspólnego z dziećmi.
Chociaż może się mylę, ponieważ czytamy ją sobie razem z Marudą
(gdy jesteśmy sami). Na razie przebrnęliśmy przez jeden rozdział.
Dowiedzieliśmy się, że wytrzebienie wilków powoduje wzrost
populacji jeleni, które nie dość, że wyjadają całą roślinność,
to jeszcze zmniejszają pogłowie bobrów, które nie budując tam
(powodujących naturalne rozlewiska), przyczyniają się do zagrożeń
powodziowych. Jest to dla mnie ciekawa lektura i cieszę się, że
również podoba się Marudzie, ponieważ co jakiś czas mówi
„oooooo!”. Zresztą sporo na ten temat już wiedzieliśmy. Od
czasu, gdy nie mamy psa przy budzie, sarny zjadły nam cały ogród.
Maruda jest tego świadkiem.
Jest
jednak ciekawsza pozycja, która wprawdzie jeszcze nie dotarła, ale
jest w drodze. Jedna z osób udzielających się tutaj w
komentarzach, wysłała nam książkę swojego autorstwa na temat in
vitro. Pewnie nie trudno zgadnąć o kogo chodzi. Jestem ogromnie
ciekawy tej lektury, zwłaszcza w konfrontacji z zupełnie
przeciwstawnym światopoglądem przedstawionym w podręczniku „Wobec
in vitro”, o którym wspomniałem ostatnio.
Są to
wszystko bardzo miłe prezenty, świadczące o tym, że ktoś nas
lubi, docenia to co robimy dla naszych dzieci.
Jednak
jest coś, co ma dla nas dużo większe znaczenie, jest o wiele
lepszym prezentem.
W
ostatnim miesiącu odezwało się do nas wielu rodziców dzieci,
które kiedyś u nas przebywały. Gdyby nie epidemia ospy, to z
wieloma z tych rodzin byśmy się spotkali. Niestety nasze dzieci
spowodowały wręcz jakąś gminną pandemię ospy. Wczoraj u Kapsla
w przedszkolu było tylko osiem osób, a u Sasetki jedenaście. Ale
chociaż panie przedszkolanki, trochę przed świętami odpoczęły.
Wracając
do naszych byłych dzieci zastępczych. Chciał do nas wpaść
Białasek (z którym mamy chyba najmniejszy kontakt), Iskierka
odpuściła (chociaż jak się później okazało również
zachorowała na ospę – chyba zaraziła się przez telefon). Gacek
przed wyjazdem do ciepłych krajów też nie zaryzykował, za to
dzisiaj przysłał swojego tatę z prezentami i zaproszeniem na swoje
chrzciny. Mamy pojechać z całą ferajną i jeszcze Kubusiem (naszą
najmłodszą córką, z którą chłopiec był mocno związany).
Oczywiście pojedziemy. Tyle tylko, że ja na siebie mogę wziąć
Marudę i Sasetkę. Majka niech się ugania za Kapslem.
A'
propos tego ostatniego. Dwa dni świąt spędzi w domu swojej mamy.
Mimo odebranych praw rodzicielskich, sąd wyraził zgodę na to
spotkanie. To też pewnego rodzaju prezent. Wszyscy to przeżywają.
Zwłaszcza mama, która od prawie dwóch lat, nie spędziła z
chłopcem więcej niż godzinę przy jednym spotkaniu. My
zastanawiamy się co będzie po powrocie i musimy być w ciągłej
gotowości (choćby dlatego, że mama w każdej chwili może zacząć
rodzić). Tylko Kapsel jest spokojny … bo o niczym nie wie. W
przeciwnym wypadku już od tygodnia byłaby niezła jazda.
Mamą
Królewny (w sensie opieki prawnej) nie jest już Majka. Funkcję tę
przejęła Natasza, która od pierwszych dni życia dziewczynki, była
jej rehabilitantką. Dla dziewczynki to też jest prezent od życia …
życia, którego sam nie chciałbym przeżywać (na żadnych
warunkach). Królewna wymaga korzystania z wielu specjalistycznych
sprzętów. Aktualnie potrzebny jest pionizator, którego NFZ nie
refunduje w całości.
Ostatnia noc w naszym domu. |
Niedawno pisałem o Tymku, który jest już w
Stanach. W ciągu tygodnia udało się zebrać niewiarygodną kwotę
dwóch milionów złotych.
Królewna
potrzebuje dużo mniej. Może się uda. Podam namiary. Nie ukrywam,
że ta dziewczynka była i nadal jest mi bardzo bliska (chociaż
widujemy się teraz rzadko).
Trzy lata później (czyli teraz). |
Numer
KRS 0000387207
Cel
szczegółowy: Elwira Ciesielska
Darowizny:
Bank
Milenium 85 1160 2202 0000 0001 9214 1142
Tytułem: Magdalena Ciesielska
Za to
Maruda i Sasetka są bardziej prezentem dla nas. Ich zachowanie
sprawia, że wierzymy w sens naszej pracy (zwłaszcza gdy patrzę na
chłopca w odniesieniu do swojej osoby). Na początku, przez długi
czas nie chciał nawiązać ze mną jakichkolwiek relacji. Liczyła
się tylko Majka. Teraz, gdy wstaje rano z łóżeczka i przychodzi
do naszego łóżka, to liczę się tylko ja. Jest tak bardzo o mnie
zazdrosny, że nie mogę nawet przytulić Majki, bo krzyczy: nie, nie
,nie. Chce przytulać się tylko do mnie. Gdy w ciągu dnia wchodzę
do pokoju, to biegnie „na łeb, na szyję”, krzycząc „czeeeeść!”
(nawet po pięciu minutach nieobecności). Czasami się zastanawiam,
czy tak silne więzi są czymś dobrym, poprawnym (w kontekście
czekającego nas niedługo rozstania)... ale "było już kiedyś
tak, było i będzie znów".
W
okresie przedświątecznym uczyliśmy dzieci śpiewania kolęd. Nawet
Kapsel nauczył się refrenu „Chwała na wysokości”. Za to
Maruda wyciągał ręce do góry i leciał swoje „Hallelujah” -
Cohena. Oporny jakiś, ale ma swoje zdanie i za to go lubię.
Jednak
nawet tysiąc puzzli nie przebije prezentu, którym był dla mnie
wpis, zamieszczony niedawno przez Francescę – mamę Chapicka. Być
może powinienem w tym momencie poprosić ją o zgodę na użycie
tutaj jej tekstu. Niestety z moim angielskim za bardzo się z nią
nie dogadam, a Kubuś na czas epidemii ospy wyprowadził się do
naszej starszej córki. Pamiętam jednak, że kiedyś Francesca
napisała, że mogę na blogu wykorzystywać historię Chapicka.
Włosi są bardziej otwarci na sprawę adopcji. Myślę, że wszyscy
ich znajomi doskonale orientują się w całej sytuacji i bardzo
wspierają rodziców … jak i chłopca, który podobno niedawno
zaliczył testy w zakresie mowy (oczywiście włoskiej).
Najsmutniejsze
jest to, że gdyby Chapic urodził się dwa lata później, to pewnie
czekałby na swoich wspaniałych polskich rodziców w domu pomocy
społecznej. I pewnie by się ich nie doczekał. Nie chcę krytykować
polskich rodziców. Może dlatego, że sam nie zdecydowałbym się na
jego adopcję. Znałem go niemal od urodzenia, a jednak …
Chapic
potrzebował młodych rodziców, w pełni mu oddanych. Ale nie tylko
kochających, również z dużymi możliwościami wspierania go w
kwestiach medycznych. Na szczęście takich znalazł.
Załączony
tekst jest tłumaczeniem wujka Googla (z języka włoskiego), ale i
tak jest piękny:
"Dwa
lata temu, w naszym życiu, przyszedłeś. W ciszy, przez światło
twoich oczu, które na tym zdjęciu, pomimo tego, co było. Guz w
gardle, nasze bity się zatrzymał, a potem zaczął biec szybko.
Miałeś twarz, historię. To byłeś ty, mój synu. A czekanie było
i Boisz się, że nie będziesz na twoim wzroście. Zmieniłeś nasze
życie, nasze dna, dzięki Tobie jesteśmy silniejsi. Masz dużo
rozsądku, Cię sól w naszych czasach. Wziąłeś nasze ręce, kiedy
mieliśmy zawroty głowy, Cię wszystko i nauczyłeś nas jak potężne
uściski są i jak silna miłość jest."
Kończę
na tym, od czego powinienem zacząć … czyli od życzeń.
Takich
uniesień (jak opisałem powyżej), spełniania się w swojej pasji,
poczucia robienia czegoś dobrego.
Tego
wszystkim życzę … zdrowia też.
Życzenia dla Was Pikuś i dla Majki.
OdpowiedzUsuńDobrze, że Madzia będzie miała pionizator. Zdjęcia mocno mnie poruszyły....tak,trudne to... Dobro jednak idzie dalej... Madzi życzymy też radosnych Swiat.
W jakiej fundacji jest zbiórka? Pozdrawiam świątecznie wszystkich.Nikola
Dodałem link do fundacji. Nie mogę tam znaleźć Magdy, ale być może jest to jeszcze zbyt świeża sprawa. Wczoraj chcieli od Nataszy zdjęcia, więc pewnie jeszcze wszystko na stronie nie ruszyło.
UsuńCiekawe, że występuje tam pod swoim drugim imieniem Elwira. Ale co tam, nie o to chodzi.
Również serdecznie Was pozdrawiamy. Spokojnych Świąt i wszystkiego dobrego w Nowym Roku.