niedziela, 13 września 2020

Widzenia

Siedzimy sobie w restauracji w Mielenku. Jesteśmy w tej miejscowości już po raz trzeci w tym roku. Ale dopiero teraz czuję, że jest to prawdziwy urlop... chociaż jesteśmy tutaj z Paprotką i Stokrotką. Ja odwiedziłem tę jadłodajnię po raz pierwszy, gdyż dotychczas tylko Majka tutaj przychodziła i kupowała obiady na wynos. Baliśmy się, że nasza czwórka przedszkolaków mogłaby tę budę zwyczajnie zdemolować.

Ptysie i Bliźniaki są na wakacjach w innych rodzinach. Bliźniaki tęsknią, potrzebują naszych odwiedzin, rozmów przez telefon. Ptysiom jest wszystko jedno gdzie przebywają. Balbina czaruje swoją mamę wakacyjną. Jest bardzo pomocna. Bada teren... jak zareaguje mama, gdy będzie chciała postawić na swoim. Miesiąc miodowy.

Rodzice wakacyjni zaczęli rozważać możliwość zaopiekowania się Ptysiami na stałe. Bardzo bym chciał, aby ich pomysł się zrealizował. Mama wakacyjna jest pedagogiem i pracuje z dziećmi w nauczaniu początkowym. Sytuacja idealna.

Jednak mnie wciąż nurtuje myśl, na ile mogę się otworzyć w swoim odbiorze Balbiny. Mam się zamknąć i czekać, aż dziewczynka po raz kolejny przejdzie tą samą ścieżką? A może tym razem będzie zupełnie inaczej? Może wreszcie trafiła na kogoś, kto ją rozumie? Kogoś komu wreszcie zechce zaufać?


Tak więc siedzimy przy tym obiedzie, i zamiast rozmawiać o naszych pasjach (choćby turystycznych pasjach Majki)... rozmawiamy o naszych dzieciach zastępczych. O ich przyszłości, ich rodzicach. I wcale nas to nie nudzi... to chyba jakieś zboczenie.


Odnosząc się do tytułu tego posta... Bardzo nie lubię sformułowania, że dziecko ma widzenie z rodzicem biologicznym. Jakoś nieodparcie kojarzy mi się ono z zakładem karnym, a przecież wciąż uważam się za zupełnie normalną rodzinę. Ale mimo wszystko coś w tym jest, że sporo osób w ten właśnie sposób określa kontakty dzieci zastępczych ze swoimi rodzicami. A nawet gdy Majka mówi „idę na spotkanie z biologią”, to też nie brzmi to najlepiej.


Niestety wraz z upływem lat (będąc rodzicem zastępczym), coraz bardziej zauważam jak teoria rozmija się z praktyką, jak „idee zaczynają sięgać bruku”.

Zawsze uważałem, że dzieciom bardzo są potrzebne spotkania z ich rodzicami biologicznymi, nawet jeżeli prawdopodobieństwo powrotu do domu rodzinnego jest minimalne. Teraz powoli zaczynam je traktować jako zło konieczne, jako coś co dla nas jest bardzo uciążliwe, a dzieciom daje niewiele – przynajmniej w większości przypadków.


Niedawno odbyła się rozprawa dotycząca dalszych losów Stokrotki. To miała być krótka piłka. Wydawało mi się, że wszystko może zakończyć się już na pierwszym posiedzeniu.

Teraz zaczynam się obawiać, czy każde następne dziecko nie będzie kolejnym biciem rekordu wspólnie spędzonego czasu. Sędzina powiedziała do mamy: „jeszcze długa droga przed panią”. Mówiła poważnie, czy był to niestosowny żart? Okaże się za mniej więcej trzy miesiące.

Mama Stokrotki wyszła z zakładu psychiatrycznego. W zasadzie, to wyszła już dawno temu, ale do czasu rozprawy jakoś nie czuła potrzeby spotkania się z córką. Teraz wzięła adwokata z urzędu, który ją reprezentuje i jest bardzo ambitny, oraz bardzo naiwny w swojej wierze w możliwość naprawiania się rodziców biologicznych. Co więcej... może zna się na paragrafach, ale z pewnością nie na psychologii, co w sądzie rodzinnym raczej powinno być podstawą.

Tak więc mama Stokrotki złożyła wniosek o spotykanie się ze swoją córką trzy razy w tygodniu w godzinach 8.00 – 14.00. Jakże miałoby być inaczej, trzeba wykazać chęci... rzucono argumentem o konieczności utrzymywania więzi między matką, a córką.

To, że mama uważa, iż Stokrotka tylko ją może kochać prawdziwą miłością, to nawet bym zrozumiał. Ale żeby prawnik, który jest przecież osobą wykształconą, twierdził że istnieją więzi między matką i półroczną córką, które nigdy nie widziały się na oczy (poza porodówką)... to już mnie nieco dziwi. No chyba, że myli więzi i więzy (krwi).

Mama dziewczynki mocno wierzy w to, że między matką, a córką istnieje jakaś nierozerwalna nić, że gdy tylko się spotkają, to natychmiast zapałają do siebie bezgraniczną miłością. Do nas czasami dzwoni, prosi aby ucałować jej córkę i powiedzieć, że ją kocha... a po chwili wysyła wiadomość z pytaniem „i co ona na to?”. Aktualnie dziewczyna zamieszkała ze swoim (jak twierdzi) przyszłym mężem, który jakby się dobrze postarał, mógłby być jej dziadkiem. Nie przeszkadza jej to, że facet ma żonę, a jego dzieci przebywają w domu dziecka. No... nam to trochę przeszkadza. Mam nadzieję, że sądowi też będzie.

Ale wracając do spotkań. Oczywiście nie wyraziliśmy zgody na propozycję mamy. Dobrze, że Majka była na rozprawie, bo jeszcze sąd by się do tej prośby przychylił. Teoretycznie byłoby to możliwe, tyle tylko, że spotkania musiałyby mieć miejsce w naszym domu, i musielibyśmy mieć duże zaufanie do mamy. I pewnie miałoby to sens, gdyby chodziło o pogubione w życiu dziewczę, rokujące na przyszłość, mające duże szanse na powrót dziewczynki. Dlatego nie mówimy, że nigdy do takiej sytuacji nie dojdzie.

Ale nie teraz. Podobno mama Stokrotki potrafiła wpadać w taki szał, że dwóch rosłych mężczyzn miało problem z jej okiełznaniem. A z zakładu psychiatrycznego wyszła na własną prośbę... bo jej się znudziło. Nie jest ubezwłasnowolniona, więc nikt nie może jej tam przetrzymywać siłą. Obiecała, że będzie się leczyć. Ciekawe, czy ten jej przyszły mąż będzie odpowiednim wsparciem, i będzie pilnował, aby zażywała leki. Podejrzewam, że za jakiś czas mu się znudzi i wypieprzy ją ze swojego mieszkania, podobnie jak to zrobił ze swoją żoną.


A swoją drogą, chylę czoła (tak, to jest sarkazm) przed rządową inicjatywą ustawodawczą w celu zniesienia instytucji ubezwłasnowolnienia. No super... przecież każdy ma prawo do wolności, do decydowania o sobie, do wyjścia z psychiatryka na własne życzenie, do walczenia w sądzie o swoje dziecko latami (mimo niepełnosprawności intelektualnej, albo ciężkiej choroby psychicznej), ma prawo do... każdy może sobie dopisać przykłady z własnego podwórka. Owszem, wsparcie osób z niepełnosprawnością intelektualną i chorych psychicznie jest bardzo ważne, i takie inicjatywy trzeba wspierać. Ale co zrobić jeżeli osoba z zespołem maniakalno-depresyjnym i schizofrenią uważa się za całkiem zdrową, i obiecywanie leczenia się, jest tylko zabiegiem mającym odwrócić czyjąś uwagę?


Tak więc póki co, sąd wydał decyzję o spotkaniach raz w tygodniu, maksymalnie do dwóch godzin, w obecności pracownika PCPR-u. Mama będzie zatem pod ścisłym nadzorem dwóch osób. Spotkanie to, czy widzenie?

Stokrotka wchodzi w okres, w którym zaczyna pojawiać się lęk separacyjny. Nie uśmiecha się już do wszystkich. Na widok niektórych osób zaczyna płakać. W sytuacji zagrożenia, do nas wyciąga ręce i na nas patrzy błagalnym wzrokiem. Jak zachowa się mama, gdy jej wyobrażenie więzi matczynych runie jak domek z kart? Czy nie będzie chciała uciekać? Czy nie zrobi dziecku krzywdy?


Przekonanie o niepodważalnym istnieniu więzi w oparciu tylko i wyłącznie o wspólne geny, jest w zasadzie domeną wszystkich rodzin biologicznych. Nie trafiają do nich żadne argumenty, ani nie przekonuje ich zachowanie dzieci.

Babcia Ptysi właśnie grozi nam pójściem do telewizji, ponieważ przestaliśmy wyrażać zgodę na jej przyjazdy (w okresie pandemii, pociągiem, z południa Polski). Oczywiście argumentem jest niszczenie więzi, które łączą ją z wnukami. Tyle tylko, że tak naprawdę jest babcią Balbiny... a cała trójka rodzeństwa zapoznała się z nią nieco ponad rok temu. Dzieci zastanawiały się kim jest ta pani? No ale skoro zaczęła przywozić prezenty, to niech to będzie babcia. Chociaż Bill w tej chwili nie ma ochoty już się z nią spotykać – przywozi zbyt dziadowskie prezenty.


Albo takie Bliźniaki. Chłopcy nie pamiętają swojego dawnego domu. Nie pamiętają jak tam było. Często po godzinie pobytu na spotkaniu, podchodzą do Majki i mówią „ciociu, chodźmy już do domku”. Mama nawet się stara. Tata tylko przyjeżdża... nie chce mu się choćby udawać. Niedawno Romulus spędził u swojej babci (która ma zgodę sądu na urlopowanie bliźniaków) trzy dni. Babcia nie broni rodzicom odwiedzania chłopców... mogą w tym czasie przychodzić kiedy chcą. Mama wpadła raz na godzinkę. Sama... pewnie znowu pokłóciła się z tatą chłopców. Pewnie znowu wyrzuciła go ze swojego mieszkania. Tata zjawił się u babci następnego dnia. Ale nie przyszedł odwiedzić Romulusa. Przyszedł pożyczyć od swojej mamy pieniądze.

Jak wcześniej wspomniałem, w tej chwili chłopcy spędzają wakacje w rodzinie zastępczej. Tej, w której byli rok temu, dwa lata temu... i być może będą w przyszłym roku. Mama wakacyjna nie jest taką wredną kobietą jak Majka i powiedziała mamie Bliźniaków, że może przyjeżdżać w odwiedziny w trzy dodatkowe dni w tygodniu. Oj... mama była tak zaskoczona, że zaniemówiła na ponad tydzień. W końcu się odezwała „no dobrze, to przyjadę we wtorek”.


Mama Ptysi ledwo wytrzymuje godzinę. Tłumaczy, że musi już wracać, bo zostawiła swoje najmłodsze (trzymiesięczne) dziecko z taksówkarzem, który na nią czeka. Konia z rzędem taksówkarzowi, który zostałby z obcym niemowlakiem choćby piętnaście minut. Ale może jest to niezwykły taksówkarz. Dzieci nawet nie wiedzą, że mają siostrę.

Mama przyjeżdża na spotkania obładowana torbami z tandetnymi zabawkami. Wielokrotnie ją prosiliśmy, aby niczego nie przywoziła, aby to ona była atrakcją dla swoich dzieci. No nie potrafi... albo doskonale wie, że nigdy tą atrakcją nie będzie.

Kiedyś Balbina strzeliła focha i nie odzywała się do mamy na spotkaniu. Dostała kilka prezentów, ale nie dostała lalki, którą zamówiła sobie poprzednim razem.


Przedstawiłem kilka aktualnych przykładów spotkań rodziców ze swoimi dziećmi. Gdybym się cofał rok po roku, dziecko po dziecku, to mógłbym pisać dokładnie w ten sam sposób.

Była jedna mama, której chcielibyśmy kibicować, i która nawet mogłaby na jakiś czas zamieszkać w naszym domu... ale ona nie chciała.


Czym więc są spotkania z rodzicami, jak nie tylko i wyłącznie widzeniami? Rodzic przypomina sobie o dziecku, gdy zbliża się termin rozprawy, albo złożył apelację od decyzji sądu. Bardziej aktywny jest jeszcze przed tak zwanym badaniem więzi, co w praktyce oznacza przyjrzenie się jego kompetencjom rodzicielskim przez psychologów.

Co więc jest celem, jeżeli nie chęć spotkania się ze swoim dzieckiem? Walka... walka o jego odzyskanie. Tylko po co?


A dzieci?


One, nie tęsknią, nie wspominają, nie dopytują kiedy będzie kolejne spotkanie... nawet jeżeli rodzice przyjeżdżają z workiem prezentów. Wychodzi na to, że dzieci są dużo odporniejsze na przekupstwo, niż dorośli.

Ktoś mógłby powiedzieć, że piszę o małych dzieciach. Ale mieliśmy przecież Asterię, mieliśmy Sztangę, znamy zdanie najstarszego z rodzeństwa Ptysi.

Czternastoletnia Sztanga wcale nie chciała spotykać się ze swoją mamą. Dla niej, był to powrót do czegoś, o czym chciałaby zapomnieć... chociaż na swój sposób kochała swoją mamę, próbowała ją tłumaczyć.


Wiele rodzin zastępczych ma bardzo podobne doświadczenia. Rodzice biologiczni pojawiają się i znikają. Są aktywni wtedy, gdy coś się dzieje. Mobilizują się na krótki czas.

Przyjeżdżają na „widzenia”, aby pokazać sądowi, że jeszcze są w grze.