Wielokrotnie
opisywałem historie dzieci, które znalazły się w naszej rodzinie
zastępczej, głównie zwracając uwagę na ich rozwój fizyczny i
emocjonalny. W pewien sposób starałem się też przedstawić
portret ich rodziców biologicznych oraz naszkicować sytuację,
która była przyczyną umieszczenia tych dzieci w naszej rodzinie.
Opowieść z reguły kończyła się na odejściu dzieci do nowych
rodziców (adopcyjnych lub zastępczych).
Dzisiaj
chciałbym opisać ich dalsze perypetie. Nie będą to żadne
szczegóły z ich życia (bo ich po prostu nie znamy), ale bardziej
opisy naszych późniejszych relacji, zarówno z dziećmi, jak też z
ich nowymi rodzicami.
Na
wstępie chciałbym się odnieść do tytułu, który nadałem
dzisiejszemu artykułowi. Długo zastanawiałem się, czy nazwanie
małych dzieci „parszywą dwunastką”, nie jest pewnego rodzaju
nietaktem. Stwierdziłem jednak, że ten tytuł ma swoje głębokie
uzasadnienie. Nawiązałem do filmu z lat sześćdziesiątych, w którym dwunastka straceńców, ludzi
wyjętych spod prawa, o różnych temperamentach i charakterach,
niechętnych wszelkim nakazom i zakazom, staje się grupą
przyjaciół. Każdy z nich jest w stanie nawet oddać życie za
innego członka grupy, mimo że te przyjaźnie bywają szorstkie. Tak
samo jest w naszej rodzinie. Dzieci, które do nas przychodzą mają
różną przeszłość, różne przyzwyczajenia, charaktery,
temperamenty. Nawet jeżeli są to dzieci bardzo małe, to muszą
dzielić się wszystkimi przywilejami (jak choćby noszeniem na
rękach) z innymi maluchami. Uważam jednak, że przebywanie w
grupie, daje tym dzieciom dużo korzyści, a wynikające z tego
niedogodności są mniej ważne. Co szczególnie zwraca naszą uwagę,
to fakt, że nawet małe dzieci (które książkowo powinny bawić
się obok siebie), bawią się razem, są dla siebie kumplami,
braćmi.
Często
ludzie pytają nas, co czujemy gdy jakieś dziecko od nas odchodzi?
Ja bardziej się zastanawiam, co w takiej sytuacji czują te dzieci,
które zostają. Nawet pies zauważa brak jednej osoby, więc tym
bardziej człowiek, choćby bardzo malutki.
Podzielę
opis na trzy części, bo trochę tego będzie. Postaram się
przedstawić dzieci w takiej kolejności, w jakiej pojawiały się w
naszej rodzinie. Mogą w tym względzie pojawić się pewne odstępstwa od
rzeczywistości, bo zdaję się tylko na swoją pamięć (ale
przecież nie ma to większego znaczenia).
Przy
każdym dziecku, tytułem wstępu przedstawię krótką
charakterystykę jego sytuacji, gdy było w naszej rodzinie.
KRÓLEWNA
Jest
to niewidoma dziewczynka z porażeniem mózgowym. Mimo
zakwalifikowania do adopcji, nie było chętnych, którzy chcieliby
zostać jej rodzicami. W naszym pogotowiu rodzinnym nie mogła już
dłużej przebywać, trzeba było oddać ją do domu pomocy
społecznej. Zrobiliśmy co było w naszej mocy, aby wybrać placówkę
(naszym zdaniem) najlepszą.
W
każdym razie, jej odejście było dla nas ogromnym przeżyciem. Dla
mnie była to najsmutniejsza chwila w moim dotychczasowym życiu. Dla
Majki być może też, nie wiem, poczucie „straty” nie jest dla
niej obcym terminem.
Jednak
historia dziewczynki jeszcze się nie zakończyła. Wprawdzie
ośrodek, w którym przebywa jest rewelacyjny i z pewnością
Królewna nie może narzekać na brak opieki, to cały czas staramy
się wspierać dwójkę wspaniałych ludzi, których celem stało się
adoptowanie dziewczynki.
Nikola
i Tesla, bo o nich mowa, zdecydowali się na takie zmiany w swoim
życiu, które dla przeciętnego człowieka mogą wydawać się
niewykonalne.
Osoby
te, tak pokochały Królewnę, że nie wyobrażają sobie życia bez
niej. Niestety odbycie szkolenia na bycie rodziną adopcyjną lub
zastępczą nie jest takie proste. W ich przypadku problemem jest to,
że są zainteresowani konkretnym dzieckiem oraz, że Tesla jest
niewidomy (podobnie jak Królewna). Nie chcę wnikać w zasadność
stawianych przed nimi barier. Mogę tylko powiedzieć, że Tesla
potrafi sam odwiedzać Królewnę. Przyjeżdża pociągiem, potem
wsiada w tramwaj, dochodzi do domu, w którym mieszka Królewna i się
z nią bawi, spaceruje, śpiewa (głos ma całkiem niezły). Jego
przykład w pewien sposób zmienia moje postrzeganie osób
niepełnosprawnych. Czy ma jakiś dodatkowy zmysł, który umożliwia
mu poruszanie się? Może echolokację? Nie sądzę, pewnie by się
pochwalił.
W
końcu, my ludzie, dla ptaków też jesteśmy w jakiś sposób
niedoskonali, nie wyczuwamy pola elektromagnetycznego. Jeleń też
pewnie by się zdziwił, jak można nie widzieć w podczerwieni.
Być
może to osoby kierujące na szkolenie dla rodziców zastępczych lub
adopcyjnych, dysponują zbyt małą ilością zmysłów? Nie wiem,
podobno żadne przepisy nie dyskwalifikują osób niepełnosprawnych.
W
każdym razie Nikola i Tesla, zdecydowali się na kroki, na które
zdecydowałoby się niewiele osób … przeprowadzili się do innego
miasta. Wynajęli komuś swoje mieszkanie, po czym wynajęli od innej
osoby mieszkanie w mieście, w którym zostali zapewnieni przez
odpowiedni urząd, że będą mogli odbyć szkolenie. Czy zamieszkają
tam razem z Królewną – mamy taką nadzieję.
Wprawdzie
spowoduje to, że nasze kontakty z dziewczynką będą tylko
wirtualne (są to setki kilometrów od nas, więc na odwiedziny za
bardzo nie ma co liczyć), to mimo wszystko bardzo byśmy chcieli,
aby ten scenariusz się zrealizował.
Aktualnie
spotykamy się z Królewną mniej więcej raz w tygodniu
(przynajmniej Majka). Początkowo dziewczynka bardzo źle reagowała
na mój głos. Teraz jest już dobrze. Zdarzyło się nawet, że
spędziła weekend w naszym domu. Każde spotkanie z Królewną jest
dla nas ogromną przyjemnością. Dlaczego? Bo niezależnie od tego
gdzie i z kim będzie mieszkać, na zawsze pozostanie naszym
dzieckiem, ... naszą córeczką.
Na
koniec zostawiłem sobie osobę Nikoli. Dziewczyna ta jest dla
Królewny jak matka. Odwiedziny dziewczynki w domu pomocy społecznej
w zasadzie mogę pominąć, bo nie tylko to jest wyrazem jej
zaangażowania i miłości. Królewna często bywa w szpitalu. Są to
w większości planowane operacje na oddziale ortopedycznym.
Dziewczynkę odwiedzają różne osoby – ”siostry” i opiekunki
z domu pomocy społecznej, Natasza (wolontariuszka-rehabilitantka
naszych dzieci), Majka. Jednak osobą, która spędza z nią całe
dnie i noce w szpitalu jest Nikola. Jest to bardzo ważne dla
Królewny. Też spędziłem z nią w szpitalu kilka dni. Było to
dawno temu, ale wiem, że jest to jej potrzebne.
SZTANGA
Jest
to w tej chwili już piętnastoletnia dziewczynka. Nasze kontakty
ograniczają się do przesyłania życzeń z okazji imienin, urodzin
lub świąt. Częściej Majka rozmawia przez telefon z ciocią
Sztangi (sprawującą nad nią opiekę zastępczą), chociaż w
ostatnim czasie te kontakty też są sporadyczne.
Być
może coś takiego jak pobyt w pogotowiu rodzinnym, jest epizodem,
który starsze dzieci chciałyby wymazać z pamięci. Z pewnością
nie chodzi o jakieś niemiłe wspomnienia (bo niczego takiego sobie
nie przypominam), ale raczej o sam fakt zaistnienia takiej sytuacji.
Być
może za kilka lat Sztanga zadzwoni do drzwi (w końcu doskonale zna
nasz adres) i tak po prostu wpadnie na kawę. A może nie ..., może
będzie chciała zapomnieć o wszystkim.
Być
może czeka, aby ukończyć 18 lat i wyjechać do siostry do Niemiec
(jak wcześniej planowała).
Być
może czeka na swojego „księcia na białym koniu”, w końcu ma
dopiero 15 lat.
Być
może …
ASTERIA
Dziewczynka
odchodząc z naszego pogotowia miała dziewięć lat. Zaopiekował
się nią jej tata biologiczny, który wcześniej przez dłuższy
okres nie miał z nią bliższego kontaktu.
Aktualnie,
relacje między nami a dziewczynką sprowadzają się do przesyłania
życzeń z różnych okazji, których inicjatorem jest głównie
Majka.
Jednak
kilka miesięcy temu zdarzyło się, że zadzwonił telefon. Odezwała
się Asteria: „ciociu, czy możemy z tatą was odwiedzić za
godzinę?”
Oczywiście
wyraziliśmy zgodę, chociaż obawialiśmy się, że ta wizyta może
mieć jakieś drugie dno (ale nic nie przychodziło nam do
głowy). Spotkaliśmy się, porozmawialiśmy, było bardzo
sympatycznie. Tata Asterii nie ukrywał, że inicjatywa należała do
dziewczynki. Było nam bardzo miło, że przyjechali, a przede
wszystkim, że wyraził zgodę na prośbę Asterii.
Niestety
dochodzą do nas informacje, że burzliwy związek między mamą a
tatą dziewczynki cały czas trwa i niestety w negatywny sposób
wpływa na życie ich córki.
Sam
nie wiem, co jest lepsze dla takiego dziecka. Z jednej strony kładzie
się duży nacisk na „korzenie”, robiąc wszystko co jest
możliwe, aby dziecko pozostało w rodzinie. Jednak z drugiej strony,
Asteria mogła zostać adoptowana przez kochającą rodzinę, w
której mogłaby wzrastać i spełniać swoje marzenia.
Była
gotowa na taką ewentualność, ponieważ rozmawialiśmy z nią o
takiej możliwości. Któregoś dnia zapytała, czy może zostać z
nami na zawsze. Odpowiedź na to pytanie nie była prosta, ale Maja
potrafi prowadzić trudne rozmowy.
Przypuszczalnie,
gdyby trafiła do rodziny adopcyjnej, to teraz byłaby bardziej
szczęśliwa.
A
może nie?
Dzieci
doświadczane przez los (tak jak Asteria), patrzą na życie zupełnie
inaczej niż ich rówieśnicy.
Nie
potrafią dokonywać wyborów, pragną tylko być kochane i … same
chcą kochać.
HAWRANEK
Chłopiec
spędził w naszej rodzinie kilkanaście miesięcy. Był zupełnie
zdrowym dzieckiem, jednak sąd kilkukrotnie dawał jego mamie szansę
na uporządkowanie swojego życia. Dlatego też do adopcji został
skierowany dopiero krótko po ukończeniu roku.
Czy
jego mama była złym człowiekiem? Niby nie. Nie piła, nie biła.
Była w pewnym sensie zagubiona. Lubiła spotkania towarzyskie,
zapominając o tym, że w domu czekają dzieci.
Być
może inaczej by było, gdyby z tą dziewczyną zaczął pracować psycholog,
otrzymałaby jakieś konkretne wsparcie – może w postaci jakiejś
opiekunki do dziecka?
Jednak
dla nas, dzieci które mamy pod opieką, są również „naszymi
dziećmi”. Pragniemy, aby były szczęśliwe – one, a nie ich
rodzice. Dlatego decyzję sądu o odebraniu praw rodzicielskich jego
mamie, odebraliśmy z dużą radością.
W tej
chwili Hawranek ma wspaniałą rodzinę adopcyjną. Jest nam bardzo
miło, że nowi rodzice przekazują nam informacje o postępach
chłopca. Czasami się spotykamy. Chłopiec lubi nasze towarzystwo,
chociaż z pewnością nie pamięta nas z okresu sprzed kilkunastu
miesięcy.
Wydaje
mi się, że dzieci, które u nas przebywają są bardzo otwarte w
stosunku do innych osób (zarówno innych dzieci, jak też
dorosłych). Wprawdzie istnieje takie pojęcie jak „lęk
separacyjny”, kiedy to dziecko nie akceptuje nikogo poza mamą (i
ewentualnie tatą), to w przypadku naszych dzieci zastępczych, okres
ten albo nie występuje, albo ma charakter symboliczny.
Dlatego
też Hawranek lubi każdego, kto ma ochotę poświęcić mu trochę
czasu na zabawę.
Ostatnio
widzieliśmy się z nim dwa dni temu. Zostaliśmy zaproszeni przez
jego rodziców.
Trochę
urósł, trochę zmężniał, ale tak prawdę mówiąc pewne
zachowania się nie zmieniły. Śmiech, zażenowanie, kokietowanie -
te emocje przekazuje dokładnie tak samo jak kiedyś. Zresztą nie
jest wyjątkiem. Inne dzieci, które odeszły od nas do nowych
rodzin, zachowują się tak samo.
Jedyne
co się zmienia, to pewne przyzwyczajenia, nawyki. W przypadku
Hawranka, jest to z pewnością pewien dystans do psów. Zauważyłem
to już jakiś czas temu, gdy chłopiec odwiedził nas z rodzicami w
naszym domu. Dawniej pies był takim samym przyjacielem, jak każdy
inny domownik. Teraz jest tylko upierdliwym stworem, który ciągle
liże i trzeba przed nim uciekać.
Ostatnio
byłem ciekawy, czy pamięta jeszcze dawne nasze zabawy fizyczne, np.
tak zwany skok na bungee. Nie chciałem tego robić na oczach jego
mamy, więc schowaliśmy się za kominem …
Był
zdziwiony. Nie zapłakał, ale też nie sprawiło mu to przyjemności.
Ciekawy jestem, co wówczas pomyślał. Może chodziło o moją
osobę, bo bieganie z Majką wokół komina sprawiało mu dużą
frajdę.
Za to
wciągał nas w zabawy bardziej intelektualne. Zaprosił mnie do
układania puzzli. Z jego pomocą udało mi się ułożyć „konia na
pastwisku”, jednak jak zabrał się za układanie „świnki”,
gdzie wszystkie puzzle były tak samo różowe, to musiałem prosić o
wsparcie Majkę.
Najbardziej
nas rozśmieszyło, gdy zaczął karmić innych (tak na niby).
Najpierw była to mama, potem ciocia (czyli Majka). Mnie jakoś
opuścił, przechodząc od razu do misia. Dalej przyszła kolej na
dziewczynkę na obrazku. Jednak na tym nie poprzestał, dopatrzył
się Jezusa wiszącego na krzyżu nad drzwiami. Długo upierał się,
aby go nakarmić, jednak po jakimś czasie dał za wygraną.
Widocznie stwierdził, że jak nie chce, to niech wisi głodny.
Spotkania
z dziećmi, które odeszły z naszej rodziny zastępczej, są dla nas
ogromną przyjemnością, chociaż zdajemy sobie sprawę, że pewnie
będą one coraz rzadsze. W końcu jesteśmy tylko pewnym epizodem w
życiu tych dzieci. Liczymy jednak na to, że te kontakty nie zostaną
przerwane. Nam niewiele trzeba – wystarczy jakieś zdjęcie i
krótka informacja (choćby co kilka miesięcy).