Wciąż
jesteśmy razem i chociaż od dawna jest „zlecenie” na
umieszczenie chłopców w rodzinie zastępczej długoterminowej (w
domyśle – na zawsze), to sytuacja raczej przez dłuższy czas się
nie zmieni.
Na
ostatnim posiedzeniu zespołu, mama bliźniaków dostała krótki
przekaz: „Ma pani trzy miesiące na uporządkowanie swojego życia.
Jeżeli nic się w tym czasie nie zmieni, to po następnym zespole
wnioskujemy do sądu o odebranie władzy rodzicielskiej i kierujemy
dzieci do ośrodka adopcyjnego”. Dziewczyna przyjęła to
oświadczenie ze zrozumieniem, wyraziła skruchę i postanowiła
poprawę.
W
związku z takim obrotem sprawy, wstrzymane zostały wszelkie
działania zmierzające do znalezienia dla chłopców rodziny
zastępczej. O ile w ogóle zostały rozpoczęte, bo wszyscy mówią,
że u nas takiej rodziny nie ma.
Przez
jakiś czas widzieliśmy więc jakieś światełko w tunelu, licząc
że być może ośrodek adopcyjny ma w zanadrzu rodziców marzących
o przyjęciu dwóch nie do końca zdyscyplinowanych czterolatków.
Szybko się jednak okazało, że mamusia Omena i Dagona nie za bardzo
wzięła sobie do serca zalecenia z ostatniego zespołu, gdyż
zwyczajnie poszła sobie „posiedzieć”. Zapewne za jakieś
duperele, ale tak czy inaczej nie będzie jej na najbliższym zespole
i zapewne nikt nie zawnioskuje za odebraniem jej władzy
rodzicielskiej, bo przecież w więzieniu nie ma za bardzo okazji się
wykazać jako dobra matka, a tym bardziej poszukać mieszkania i
jakiejkolwiek pracy. A następny zespół dopiero za kolejne pół
roku, gdyż chłopcy wiekowo są już na wyższym poziomie, na którym
ich sytuacja będzie omawiana tylko raz na sześć miesięcy.
Nie
wiem, czy w takiej sytuacji będzie szukana jakaś rodzina zastępcza.
Ostatecznie dzieci mają opiekę, rozpoczętą terapię, chodzą do
przedszkola i raczej czują się w naszym domu całkiem dobrze – a
wręcz coraz lepiej. Odnoszę wrażenie, że zanosi się na pobicie
rekordu pobytu dziecka w naszej rodzinie. A szkoda, bo każdy kolejny
miesiąc, to coraz mniejsza szansa na znalezienie jakiejkolwiek
rodziny. Być może więc za jakiś czas ktoś wpadnie na pomysł, że
powrót do mamy będzie najlepszym rozwiązaniem. Albo bardziej –
jedynym.
Tyle
tylko, że wówczas najprawdopodobniej wszystko co zostało
dotychczas zrobione, zostanie zaprzepaszczone. Kiedyś się
zastanawiałem nad sytuacją mamy chłopców i doszedłem do wniosku,
że dla każdej ze stron najlepszym rozwiązaniem byłoby, aby dzieci
nigdy nie opuściły systemu pieczy zastępczej, a ona mogła
okazywać miłość matczyną na spotkaniach, dwa razy w miesiącu.
Dziewczyna jest zupełnie sama. Ma wprawdzie mamę, ale raczej nie
pełni ona funkcji wspierającej. Mieszkania ma rotacyjne – zadłuża
je i ucieka. Być może właśnie za to siedzi. Z pracą jest
podobnie. Raz ją ma, raz nie. Mottem na profilach wielu znanych nam
mam biologicznych jest: „Szlachta nie pracuje”. Nie pamiętam,
czy ona też kieruje się tą zasadą, chociaż sprawia takie
wrażenie. Przeliczyłem kiedyś pobieżnie wszystkie stałe
miesięczne wydatki na chłopców. Wyszło, że ledwo, ledwo
starczyłaby Majki pensja. A przecież zarabia nie najgorzej. Mama
chłopców pewnie może liczyć najwyżej na najniższą krajową, o
ile nie na pracę dorywczą za psie pieniądze. Nie mam pojęcia, czy
razem ze wszystkimi świadczeniami społecznymi, wystarczyłoby jej
na utrzymanie trzyosobowej rodziny. Raczej w to wątpię, bo przecież
samo wynajęcie mieszkania sporo kosztuje. Do tego – jak sama
kiedyś mówiła – młodość ma swoje prawa. Dzieci jakoś nie do
końca wpisują się w ten scenariusz. Zarówno finansowo, jak też
czasowo. Przypuszczam, że cięcia rozpoczęłaby od terapii, bo
pewnie uważa, że chłopcy są tylko żywiołowi i sami wyrosną na
ludzi.
Jest
jak jest i wcale tej dziewczynie nie zazdroszczę jej pozycji na tym
świecie. Przypuszczam, że ona nawet by chciała jak najlepiej.
Chciałaby mieć fajną rodzinę i mieć możliwość wychowywać
swoje dzieci. Ale jest tylko dwudziestoparolatką, od której wszyscy
wymagają rzeczy niemal niemożliwych. I ta perspektywa chyba ją
trochę przeraża.
Bo
chłopcy niestety nie są przeciętnymi czterolatkami. A żeby tak
się stało, potrzeba dużo czasu, cierpliwości i wiedzy. Ich
zachowanie wciąż zmienia się jak w kalejdoskopie, chociaż wydaje
mi się, że idzie ku lepszemu. Niestety nadal, gdy tylko oczami
wyobraźni zobaczę wspólne życie na zawsze, to ciarki przechodzą
mi po skórze. Na szczęście jest to niemożliwe. I nie wiem, czy
kiedykolwiek powiem inaczej niż: „jakoś da się z nimi
wytrzymać”. Zresztą mniej więcej w podobny sposób wypowiadają
się wszyscy, którzy mają z chłopcami do czynienia: „Dają
popalić”, „Staram się jakoś przeżyć”, „Jeszcze daję
radę”.
Niedawno
Omen po przyjściu z przedszkola pochwalił się swoim zachowaniem:
– Wujku,
dzisiaj w przedszkolu byłem grzeczny.
– To
super, a co robiłeś?
– Nie
kopałem pani.
W
każdym razie, aby nie trzeba było z chłopcami tylko „wytrzymywać”
– staramy się działać. Zaprowadzanie ich na terapię jest tylko
jednym z elementów. Równie ważne (a może i ważniejsze) jest
postępowanie na co dzień. A tutaj potrzebna jest wiedza i właściwe
postrzeganie tych dzieci.
Ta
druga kwestia była dla mnie dużo trudniejsza. Przez długi czas
poszukiwałem w obu braciach mocnych stron, na których można by
było bazować i je wzmacniać. Wyszło trochę jak z fraszką
Kochanowskiego o zdrowiu. Potrzebny był wstrząs, który wytrąciłby
mnie z jakiegoś marazmu, przekonania o nieuchronności
przeznaczenia. Od paru tygodni mieszka z nami kolejna dwójka braci –
Jacek i Placek. Jeden jest nieco starszy od bliźniaków, drugi
troszeczkę młodszy. Ich przyjście pozwoliło mi przejrzeć na oczy
i dostrzec to, czego dotychczas nie zauważałem. Ujrzałem mocne
strony.
Zebrałem
ostatnio w pewną całość wszystko, czego „dzięki” Omenowi i
Dagonowi się dowiedziałem. Zapewne się to jeszcze kiedyś przyda.
Być może już wkrótce – przy Jacku i Placku.
Prezentację
wspomnianej całości zacznę od możliwych przyczyn zaburzeń
występujących u naszych chłopców:
Obciążenia
genetyczne. W tym temacie nie mamy żadnej wiedzy. Chłopcy są
jedynymi dziećmi swojej mamy, a o rodzinie nie wiemy nic.
Teoretycznie można zrobić badania genetyczne, ale te podstawowe
niewiele wniosą do sprawy. Wszystkie bardziej skomplikowane
musiałyby zostać poparte przynajmniej jakimiś podejrzeniami, a
powiedzmy sobie szczerze – przyczyny genetyczne są w tym
przypadku mało prawdopodobne.
Czynniki
prenatalne. To, że mama wyklucza używanie alkoholu i
narkotyków w ciąży, nie za bardzo nas przekonuje. Chyba wszystkie
mamy naszych dzieci twierdziły, że „one to na pewno nie”.
Zresztą, chociaż sam alkohol jest najbardziej prawdopodobny, do
tej grupy należą również możliwe choroby i leki zażywane
podczas ciąży, a nawet przebyte zatrucia, czy stres emocjonalny
(którego jej nie brakowało).
Czynniki
okołoporodowe. Tutaj w grę może wchodzić wcześniactwo,
niedotlenienie przy porodzie, cesarskie cięcie, poród z użyciem
kleszczy, długi i bolesny poród, albo niska masa urodzeniowa. W
przypadku Omena i Dagona – faktycznie coś mogłoby być na
rzeczy.
Czynniki
poporodowe. Mowa tutaj o zanieczyszczeniu środowiska,
niewystarczającej stymulacji, hospitalizacji, pobycie w domu
dziecka. Raczej wszystko odrzucam. Przynajmniej dwa ostatnie punkty.
Czynniki
emocjonalne. Chodzi głównie o zaburzoną relację z rodzicem,
będącą następstwem zaniedbania, przemocy fizycznej lub
emocjonalnej, ale również będącą skutkiem choroby psychicznej
matki. Osobiście trzymałbym się przede wszystkim tego punktu (z
wykluczeniem choroby psychicznej).
Niezależnie
od przyczyn, chłopcy mają szereg zaburzeń, z którymi staramy
sobie jakoś radzić. Jest tego całkiem sporo.
Zaburzenia
w odbiorze dotyku:
Unikanie
dotyku. Obu chłopców nie można nazwać przytulaśnymi.
Owszem, przychodzą się przytulić, ale robią to w bardzo dziwny
sposób – przykładają głowę do naszej nogi. Chociaż w
przypadku Dagona następuje pewien przełom. Bywa, że przytula się
całym ciałem. Być może jest to efekt mocnego ugniatania ciała,
w zamian zwyczajnego głaskania – co zaleciła nam terapeutka
chłopca.
Nietolerowanie
czynności pielęgnacyjnych.
Mowa tutaj o obcinaniu paznokci, włosów, czesaniu, czy
myciu głowy. Niby jest coraz lepiej, chociaż idziemy do przodu
bardzo małymi krokami. I znowu coraz lepszy jest Dagon. Ostatnio
przy obcinaniu włosów siedział grzecznie, nie krzyczał, a nawet
mnie zagadywał. Dzięki temu wygląda całkiem przyzwoicie. Za to
Omen cały czas się wyrywał i wrzeszczał – wygląda więc, jak
wygląda. Podobnie jest z myciem głowy
Unikanie
kontaktu z substancjami lepkimi, sypkimi. Widać
ogromne postępy w obu przypadkach. Prawdopodobnie dużą rolę
odegrało tutaj również przedszkole. Ale przede wszystkim terapia integracji sensorycznej.
Podwyższony
próg bólu. W zasadzie dotyczy to tylko Dagona. Ciągle jest
poobijany, posiniaczony i obdrapany. Wszystkie skaleczenia robi
sobie po cichu, w sposób niezauważalny dla nas. Najczęściej nie
potrafi powiedzieć gdzie nabił sobie jakiegoś guza, albo czym się
zadrapał. A nawet jak potrafi, to te opowieści można włożyć
między bajki. Omen za to ma jakby w drugą stronę. Wystarczy go
dotknąć, a wrzeszczy jakby go ktoś ze skóry obdzierał.
Wkładanie
przedmiotów do ust. Tutaj
prym wiedzie Dagon. Wszystkie puzzle są poobgryzane, samochodziki
bez kół (a przynajmniej opon), a książeczki jak po spotkaniu z
Mango (psem).
Zawijanie
się w koce, firanki, kołdry, wchodzenie pod matę na podłodze.
Domena Dagona. Bardzo mu to pomaga w wyciszeniu się.
Hiperaktywność.
Znowu chodzi o Dagona, gdyż Omen jest flegmatykiem i "anemią" najwyższej klasy. Dagon jest w ciągłym ruchu. Jest impulsywny i
nieuważny. Cechuje go wzmożona irytacja i niezdolność do
skupienia uwagi. Pracujemy nad tym – na razie efekty są mizerne.
Chociaż wydaje się, że pewne skutki przynosi robienie częstych przerw –
takie odwrócenie na chwilę uwagi. Bywa, że nadmiar bodźców może
powodować zmęczenie, a dzieci ratując się przed całkowitym
wyczerpaniem albo się „wyłączają”, albo wręcz przeciwnie –
zachowują jeszcze gorzej. Dagon należy do tego drugiego obozu.
Nieprawidłowości
w zakresie czucia głębokiego:
Sztywne
i nieskoordynowane ruchy. Problem
dotyczy obu chłopców, chociaż bardziej widoczny jest u Omena,
którego lewa ręka nie wie co robi prawa. Dużą nadzieję
pokładamy w naszym ogrodzie – placu zabaw, trampolinie,
zjeżdżalniach, rowerkach. A przede wszystkim w terapii.
Częste
potykanie się i upadanie. Gównie
Omen jest jakiś niezorganizowany. Co chwilę się przewraca, wpada
na przedmioty znajdujące się w jego otoczeniu, albo spada z
krzesła. Potrafi zapomnieć, że ma niepodciągnięte spodnie i
wyrżnąć się przy pierwszym kroku.
Trudności
z ubieraniem się i rozbieraniem. Tutaj mam pewne wątpliwości.
Pojawiły się one (te wątpliwości) w dniu, gdy poznałem Jacka i
Placka. Zwłaszcza ten drugi nie potrafi prawie nic. A do tego
zupełnie się tym nie przejmuje i nie wykazuje najmniejszego
zainteresowania samoobsługą.
Szuranie
nogami lub tupanie. U Omena
szuranie przeszło w tupanie. Nie wiem, czy jest to objaw
zdrowienia. Dagon czasami potupie, ale musi być naprawdę wściekły.
Prowokowanie
bójek w celu uzyskania informacji sensorycznej. Dziedzina
zarezerwowana dla Dagona. Zaczepia wszystkich i bez powodu. Z Omenem
i Jackiem prowadzi regularne wojny – czasami z dwoma naraz.
Wielkość strat jest bez znaczenia.
Objawy
dyspraksji. Niektórzy nazywają
to syndromem niezdarnego dziecka. Głównie chodzi o trudności w
wykonywaniu zadań sekwencyjnych, kłopoty z koordynacją,
przetwarzaniem bodźców i zapamiętywaniem. Również problemy z
motoryką małą i dużą, opóźnionym rozwojem mowy, zaburzeniami
równowagi. Nie do końca jestem przekonany, czy podam dobry
przykład, ale staje mi przed oczami Omen wchodzący do wanny w
skarpetkach. Myślał, że już je zdjął.
Inne
nieprawidłowości, które pewnie należą do którejś z
powyższych grup, ale jeszcze ich nie wymieniłem:
Zaburzenia
koncentracji uwagi, rozkojarzenie. Dotyczą
obu chłopców. Mam nadzieję, że następuje postęp, chociaż nie
za bardzo go zauważam.
Opóźnienie
rozwoju fizycznego i umysłowego. Pod
względem intelektualnym nastąpił wręcz rozkwit. Z przedszkolnych
testów wyszło, że chłopcy są w normie rozwojowej. Tyle tylko,
że Dagon musiał podchodzić do zadania w trzech etapach, gdyż
emocje go rozpierały. Ale obaj dobrze nazywają kolory i kształty.
Świetnie rozpoznają zwierzęta. Natomiast starszy Jacek potrafi
pomylić się nawet przy psie i kocie. Niedawno zadaliśmy mu
pytanie, prosząc aby bliźniacy nie podpowiadali:
– Co to jest?
– Nie wiem.
– Znasz kurę? To jest jej mąż. Ko...Ko...
– Koza.
Opóźnienie
rozwoju mowy. Wszystko zależy
z czym porównać. Przy Jacku bliźniaki wypadają blado. W
konfrontacji ze swoją przeszłością, jest bardzo dobrze, a w
zestawieniu z Plackiem można mówić o rozwojowej przepaści. A
przecież dotyczy to dzieci w mniej więcej tym samym wieku.
Zaburzenia
koordynacji wzrokowo-ruchowej
– to chyba czucie głębokie. Nie jest najlepiej, zwłaszcza jeśli
chodzi o Omena. Chociaż Dagon może się tylko dobrze kamuflować,
nadrabiając wszystko swoją nadaktywnością.
Problemy
z pamięcią, logicznym myśleniem i pojmowaniem związków
przyczynowo-skutkowych. Nadal
kiepściutko.
Kłopoty
z myśleniem abstrakcyjnym. Jak
wyżej.
Brak
rozumienia przenośni i ironii. Nie
jestem przekonany, czy będą kiedyś w stanie wstawić wodę na
kawę, albo wskoczyć w buty.
Trudności
w kontrolowaniu emocji. Utrzymujące się poczucie lęku i
niepokoju. Dagon robi duże
postępy. Być może dlatego, że zaczynał z bardzo niskiego
pułapu. Coraz rzadziej się wścieka. Omen nadal jest pod tym
względem w dużo lepszej formie, ale jakby stoi w miejscu.
Niewygaszone
odruchy pierwotne. Są. Bardzo liczymy na terapeutkę, chociaż
cudów nie obiecuje. Być może w niektórych przypadkach jest już
zbyt późno.
No
i teraz pytanie, co my możemy z tym wszystkim zrobić i co czeka
przyszłych rodziców chłopców?
Przede
wszystkim trzeba zmienić sposób myślenia. Nieodpowiednie
zachowanie i nieprzestrzeganie norm, nie są wynikiem lenistwa,
braku motywacji, czy błędów wychowawczych rodziców. Przyczyną
jest nieprawidłowa praca mózgu, być może trwałe jego
uszkodzenie.
Ważne
jest jak najszybsze rozpoczęcie terapii, co my już zrobiliśmy, a
której kontynuacja będzie należała do naszych następców. Póki
co, nie skupiamy się na przyczynach, bo już nie da się tego
odwrócić. Likwidujemy skutki. Zaczynamy od wygaszania odruchów
pierwotnych, gdyż ich pozostałości powodują istnienie
specyficznych trudności i niedojrzałości zachowania.
Najważniejsze zadanie stoi przed terapeutką chłopców, bo to ona
musi dać ich mózgom „drugą szansę”, aby nauczyły się
schematów ruchów wygaszających odruchy. Takich, które powinny
pojawić się dawno temu na odpowiednim etapie rozwoju. Powtarza
więc ciągle określone sekwencje ruchowe zgodnie z tym, jak
postępuje rozwój mózgu u chłopców . Jeżeli uda się skorygować
wadliwe działanie odruchów, to powinno minąć wiele dolegliwości
fizycznych i emocjonalnych. Zobaczymy. Mnie najbardziej fascynuje
niewygaszony odruch Moro, z którym zmaga się Dagon. Jest on
instynktowną reakcją na zagrożenie, pełniącą rolę mechanizmu
przetrwania. Powinien się wygasić w pierwszych 3-4 miesiącach
życia i zostać zastąpiony przez odruch wzdrygnięcia. Jeżeli
pozostaje na dłużej, to powoduje stałą nadwrażliwość na
niektóre bodźce – dotyk, hałas, światło. W starszym wieku
wywołuje ciągłe dążenie do konfrontacji, ciągłe zaczepki z
kimkolwiek – tak dla zasady. Dagon jest już na tym drugim etapie.
Nie dalej jak pół godziny temu zaczął kopać Placka. Siedział
na fotelu, patrzył mi prosto w oczy i go kopał. A ten drugi
zamiast cokolwiek zrobić, to wył. Zwróciłem uwagę raz, drugi,
trzeci. Nic. Przecież wiedział jak to się skończy, bo jedną z
zasad jest konsekwencja. Ale nie o to mu chodzi. Uderzanie bez
powodu, wydzieranie zabawek z ręki, czy niszczenie układanych
puzzli i budowli z klocków, jest normą. Być może chłopiec
próbuje w taki sposób się uspokoić, ale nie ma wypracowanego
odpowiedniego mechanizmu i liczy na naszą pomoc. Jest to dość
karkołomna teza, ale możliwa. Mówienie w takiej sytuacji: „Dagon
uspokój się”, nie ma najmniejszego sensu. Za to można go na
kilka minut wyprowadzić i pomóc obniżyć napięcie i zmniejszyć
niepokój. W powyższym przypadku wyprowadziłem chłopca za kominek
– dosłownie kilka kroków od całego zamieszania. Już po
kilkunastu sekundach wrócił mówiąc: „Już nie krzyczę”.
Wprawdzie nie o krzyki tym razem chodziło, ale na jakiś czas się
wyciszył. Pocieszające jest to, że rozmaite napady szału i buntu
zdarzają się coraz rzadziej, a chłopiec uspokaja się w coraz
krótszym czasie. Ale i tak przed nami jeszcze sporo pracy.
Cóż
więc możemy robić sami? Po pierwsze nie szkodzić, ponieważ
dzieci często same uruchamiają system autoterapii i wykonują
czynności, które je stymulują, usprawniają, bądź rekompensują
niedobory. Dla przykładu, Omen czasami zatyka uszy rękami. Nie
oznacza to, że sam nie robi hałasu. Owszem robi, bywa że nawet
większy – tyle, że ten swój, potrafi kontrolować. Dagon
natomiast owija się kocem, firaną, albo wchodzi pod matę na
podłodze. Od czasu, gdy dostał w spadku po Mopiku kołderkę
wypełnioną kamyczkami, przykrywa się nią kilka razy dziennie. I
chyba faktycznie mu to pomaga.
Trzeba
też być wyrozumiałym, pogodzić się z pewnego rodzaju
niepełnosprawnością dziecka (bo chyba tak można to nazwać) i
dostosować swoje oczekiwania i wymagania względem niego. W
przeciwnym wypadku będzie narastała obustronna frustracja i
poczucie bezradności. Pewnym problemem może być umiejętność
ustawienia poprzeczki na odpowiednim poziomie – nie za wysoko, ale
też nie za nisko. Ja mam raczej tendencję do zaniżania poziomu, a
Majka z kolei śrubuje go do granic możliwości. Jak do tej pory,
wychodzi na to, że jej sposób jest lepszy. Dagon nauczył się
sprzątać prawie do perfekcji. Nie chodzi o to, że jest idealny
błysk (bo potrafi dziesięć razy przejść obok klocka i go nie
zauważyć), ale o umiejętność segregowania, łączenia w zbiory.
Omen jest pod tym względem dużo gorszy, a Jacek z Plackiem
zupełnie nie wiedzą o co chodzi. Oni w ogóle nie potrafią
sprzątać. Jacek mówi: „nie umiem”, a Placek zwyczajnie rżnie
głupa, udając że to nie do niego. Ciekawy jestem co będzie
dalej, bo Dagon sam z siebie przyjął funkcję nauczyciela. Nie
tylko pilnuje nowych kolegów aby sprzątali, ale uczy ich jak mają
to robić. W sumie mają cztery pudła i trzy szuflady. Do jednego
wkładają samochodziki, dalej zwierzęta, a potem kolejno klocki,
książeczki, układanki i... coś tam jeszcze – sam już nie
pamiętam. Dzisiaj Dagon powyrzucał im niepasujące zabawki na
podłogę (nie żeby przełożył do właściwych pudeł) i
powiedział: „sprzątać dalej”. Spojrzeli na mnie, ale nie
widząc żadnego wsparcia, szybko zabrali się do pracy. Akurat
Dagona, nigdy bym o takie umiejętności przywódcze nie
podejrzewał. Jest to poniekąd sprzeczne z zasadami, według
których powinniśmy naszych chłopców traktować jako młodszych
niż są w rzeczywistości i mieć nad nimi stały nadzór.
Omen
z Dagonem nie potrafią myśleć w sposób przyczynowo – skutkowy.
Zgodnie z zasadami, bezsensowne jest zadawanie pytania: „Dlaczego
to zrobiłeś?”, bo oni tego nie wiedzą. Należy tylko skupić
się na nauce właściwych zachowań, poprzez ciągłe powtarzanie –
w kółko, a potem znowu od początku. Jednak jak wytłumaczyć
opisane powyżej zachowanie Dagona? Wydaje się, że chłopiec
doskonale wie, że dopóki nie będzie posprzątane, to nie będzie
kolacji.
Chyba,
że w grę wchodzi rutyna. Bardzo ważny element dotyczący zabawy,
posiłków, kąpieli, snu – o którym nie możemy zapominać. Z
tym pojęciem bardzo ściśle wiąże się stałość. Nie
powinniśmy zaskakiwać chłopców nowymi pomysłami. Również
nowymi poleceniami, czy zwrotami. Wszystko musi być przewidywalne –
minuta po minucie, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Być może
jest więc tak, że Dagon zwyczajnie nie wyobraża sobie zjedzenia
kolacji, jeżeli wcześniej nie będzie miał miejsca rytuał
sprzątania. Zresztą nowi chłopcy też są dziwni. W naszym domu
do ogrodu wychodzi się przez taras. Latem drzwi są cały czas
otwarte i nikt nie liczy ziarenek wniesionego piasku, a tym bardziej
nie wymaga ciągłego zdejmowania i zakładania butów. Ostatecznie
mamy odkurzacz, a podłogę wyłożoną płytkami. Na polecenie:
„wchodzimy do domu”, Jacek z Plackiem zapychają wokół domu i
meldują się przed drzwiami wejściowymi – nawet gdy wystarczy
zrobić jeden krok, by przekroczyć próg tarasu. Może do wiosny
się nauczą, chociaż idzie im opornie.
Ze
wszystkim o czym piszę nierozerwalnie łączy się język, którym
się posługujemy. Wszystkie polecenia muszą być zwięzłe, jasne
i proste, bo inaczej chłopcy nie zrobią nic. Powinniśmy dokładnie
opisywać co ma być zrobione. Wszystko krok po kroku, dzieląc
zadania na etapy. Mówić musimy wolno, dając czas na
zastanowienie, a co jakiś czas upewniać się, że zrozumieli.
Tyle, że gdy takiego Omena zapytam: „zrozumiałeś?”, to z
całym przekonaniem odpowie, że „tak”, nawet jak nie ma
zielonego pojęcia o co mi chodzi. Muszę więc zadawać pytania
pomocnicze. Ale nowi chłopcy nie są ani na jotę lepsi. Plackowi
nie zadaję prawie żadnych pytań, bo mi nie odpowiada – moja
poprzeczka leży więc na samej ziemi. Natomiast Jacka traktuję jak
przeciętnego czterolatka, bo jest i wygadany, i początkowo wydawał
się dużo bardziej kumaty od Omena z Dagonem razem wziętych. Bywa,
że wychodzi z wanny i stoi jak słup. Wytrzyj się w różowy
ręcznik – mówię do niego. Nadal stoi. Powtarzam. Nadal nic.
– Rozumiesz mnie?
– Tak.
– Wiesz co to ręcznik?
– Tak.
– Wiesz co to różowy?
– Tak.
– Widzisz ten ręcznik?
– Tak.
W
końcu brakuje mi pytań pomocniczych i sam muszę go wytrzeć.
Kolejną
sprawą jest przestrzeganie zasad i bycie konsekwentnym. Bo tylko
zasady sprawiają, że świat wokół dziecka zaczyna mieć dla
niego sens. No i nastał taki dzień, w którym Omen z Dagonem
dorwali się do mojego sprzętu, który po ostatnim malowaniu domu
nieopatrznie pozostawiłem w zasięgu ich wzroku. Wśród
rozmaitych pędzli i wałków, jakimś trafem znaleźli też
długopis. No i dawaj po tych niedawno wymalowanych ścianach. Farba
niby zmywalna. Najlepsza z najlepszych. Ale długopis za cholerę
nie chce zejść – trzeba będzie znowu przemalować. A żeby było
jeszcze ciekawiej, to jak malowanki już im się znudziły,
odnaleźli szafę z puzzlami i grami planszowymi dla dorosłych.
Całość zabrali do swojego pokoju i rozsypali po podłodze,
mieszając dokumentnie. A wszystko to robili podczas południowej
drzemki, kiedy ja niczego nieświadomy upajałem się błogą
ciszą. Majka stwierdziła, że puzzli nie da się inaczej
rozdzielić jak tylko układając poszczególne obrazki, a gry to
chyba są do wyrzucenia, bo zupełnie nie wiadomo co jest od czego.
No i teraz nie dość, że wieczorami ciągle haftuje, to za dnia
będzie układała puzzle. W każdym razie wykrzyczałem chłopakom,
że mam tego już dość i do wieczora nie ma żadnych przyjemności.
Żadnego podwieczorku, żadnych bajek, a na kolację suchy chleb i
woda. No i musiałem być konsekwentny, aby ich świat nie zatracił
sensu. Przygotowałem się do kolacji w sposób szczególny. Omen z
Dagonem dostali po kromce chleba z serem na osobnych talerzykach.
Już tylko to było zaprzeczeniem wszelkiej stałości, rutyny i
czego tam jeszcze, bo przecież zawsze jest szwedzki stół i każdy
je to co najbardziej lubi. Woda była tak jak każdego dnia, więc w
tej materii nic się nie zmieniło. Za to Jackowi i Plackowi
przygotowałem nadzwyczaj wykwintny posiłek. Zrobiłem sałateczkę
z zielonym groszkiem, pastę z pora i żółtego sera, kiełbaski,
jajeczka, ogóreczki, pomidorki. Wszystko było zwieńczone
półmiskiem z ananasikiem, arbuzikiem, winogronami, boróweczkami i
bananem. Omen zjadł co dostał, powiedział dziękuję i wstał od
stołu. Dagon skwitował całość jednym zdaniem: „On ma jajko”.
Nie było żadnej skruchy, lamentu, czy postanowienia poprawy. No i
na co mi taka konsekwencja? Tylko się napracowałem przy tych
sałatkach.
Nie
wypada nie wspomnieć o kolejnej przypadłości naszych chłopców,
a mianowicie o nierozumieniu metafor, przenośni, ironii, słów o
podwójnym znaczeniu. Z tego powodu nie powinniśmy używać tego
rodzaju zabiegów słownych, gdyż zwyczajnie nie ma to sensu. Ale
chyba gdy mówię: „Omen, skocz po ciocię. Ale tak na jednej
nodze.”, to raczej krzywdy mu nie wyrządzam, chociaż stoi
wówczas zdziwiony i nie wie czego od niego chcę. Podobnie jest gdy
zwracam się do Dagona ze słowami: „Rzuć okiem na Kori, czy nie
wypadła jej butelka z mlekiem”. Ciekawe jest to, że tłumaczyłem
już obu nie raz, co oznaczają te zwroty, ale jakoś nie mogą tego
pojąć. Chociaż może jest to tylko kwestia wieku, bo Jacek wcale
nie jest lepszy. Przybiegł do mnie jednego dnia ze słowotokiem, za
którym nie mogłem nadążyć myślą. Zrozumiałem tylko tyle, że Omen
coś ode mnie chce.
– A
on buzi nie ma, że sam nie umie powiedzieć? – zapytałem.
– Omen,
pokaż buzię... Nie, nie ma – oświadczył.
Być
może tym razem to on zastosował jakiś trik słowny, a ja
wyszedłem na idiotę.
Na
koniec mogę jeszcze dodać, że ważna jest też odpowiednia dieta.
Głównie chodzi o ograniczanie ilości spożywanego cukru i mleka,
gdyż składniki te mogą wywoływać u dzieci niepokój i
nadpobudliwość. My i nasze dzieci nie mamy z tym najmniejszego
problemu. Od lat płatki i musli są zjadane przez dzieci na sucho,
a słodycze są racjonowane.
Staramy
się jak możemy, chociaż niektórych rzeczy nie przeskoczymy.
Choćby coraz silniejszych więzi emocjonalnych z rodziną. Z jednej
strony jest to bardzo dobre w procesie zdrowienia, ale musimy mieć
świadomość tego, że kiedyś zostaną one zerwane. Nie mam
pojęcia, czy będą one na tyle prawidłowe, że spowodują
bezpieczne przejście do nowej rodziny. Być może proces pójścia
do nowego domu będzie musiał wyglądać inaczej, niż praktykujemy
to do tej pory.
Jeżeli
jednak nie ma możliwości znalezienia rodziny na zawsze, a do tego
wciąż w grze jest prawdopodobieństwo powrotu do mamy biologicznej
– staramy się nie naciskać na znalezienie kolejnej rodziny
przystankowej.
Zresztą
w ogólnym rozrachunku jest coraz lepiej. Być może jest to kwestia
przyzwyczajenia. Nie wiem, ale jestem coraz bardziej cierpliwy i
coraz mniej irytują mnie pytania w stylu:
– Gdzie
jest ciocia?
– Poszła
siku.
– A
dlaczego?
Albo
wymuszanie wszystkiego w myśl zasady „bo ja chcę”, bez
słuchania argumentów, bez próby zrozumienia czegokolwiek.
Przyzwyczaiłem
się też do tego, że Omen nadal nie za bardzo wie, gdzie jest
śmietnik, a piżamę wciąż zamiast na wieszak, wrzuca do pojemnika
na brudną bieliznę. Przyzwyczaiłem się do wielu rzeczy.
Dołączę
jeszcze opis z ostatniego posiedzenia zespołu. Najciekawsze jest to,
że chociaż jest on całkiem „świeży”, to wiele spraw jest już
nieaktualnych. Wszystko zmienia się w tak szybkim tempie, że trudno
jest przewidzieć cokolwiek w perspektywie dłuższej, niż kilka
dni.
Omen
i Dagon – 3 lata i 8 miesięcy
Ocena
dzieci na podstawie obserwacji opiekunów
Sytuacja
zdrowotna
W
sensie fizycznym, nie mamy zastrzeżeń
do stanu zdrowia obu chłopców.
Nie chorują.
Nawet rzadko są zasmarkani, chociaż obaj chodzą do przedszkola i
są bardziej narażeni na rozmaite infekcje.
Gorzej
sytuacja wygląda
w sferze psychicznej i emocjonalnej. Niedawno otrzymaliśmy ocenę
rozwoju Dagona, opracowaną przez jego terapeutkę, która
jest pedagogiem specjalnym, logopedą
i terapeutą integracji sensorycznej. Wcześniej diagnozowaliśmy
Omena i to z nim kilka miesięcy temu rozpoczęliśmy terapię, którą
można nazwać wczesnym wspomaganiem rozwoju. Dagon wydawał nam się
dzieckiem dużo lepiej funkcjonującym w rozmaitych aspektach.
Wprawdzie był bardziej żywiołowy i trudniejszy we współżyciu,
to jednak jego zachowania wydawały się bardziej naturalne i łatwiej
udawało się je zinterpretować. Przede wszystkim nie dało się
zauważyć jakichkolwiek zaburzeń w kwestiach przywiązaniowych. Dagon był bardzo nieufny w stosunku do obcych osób.
Nie przytulał
się do nich tak jak Omen, a nawet stronił od podania ręki na
powitanie. Nie chciał też wychodzić na spacery z kimś, kogo nie
znał –
nawet w grupie innych dzieci (w tym ze swoim bratem). Pojawiały
się jednak pewne zachowania, które
być
może dałoby się wytłumaczyć w przypadku dziecka półtorarocznego,
ale przy prawie trzylatku były już niepokojące. Dagon od początku
pobytu w naszej rodzinie był w opozycji do wszystkiego, co spotykał
na swojej drodze. Po kilku miesiącach braku zmian w jego zachowaniu
zaczęliśmy tracić nadzieję, że jest to tylko przedłużający
się bunt dwulatka.
Zdiagnozowanie
chłopca
było dużo trudniejsze niż Omena. Razem z terapeutką prowadzącą
Omena, podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu terapii z Dagonem jeszcze
przed rozpoznaniem wszystkich jego deficytów.
Można
zatem przyjąć, że ocena Dagona uwzględnia wszystkie jego
nietypowe zachowania. Podsumowując ją w kilku zdaniach można
powiedzieć, że chłopiec ma zaburzenia w przesyłaniu informacji
pochodzących z różnych
systemów
zmysłowych.
Ma dysfunkcje w pracy systemu dotykowego, wzrokowego, słuchowego.
Problemy z motoryką dużą i małą oraz koncentracją uwagi. Jednak
co w tej opinii wydaje się najważniejsze i tłumaczące zachowania
Dagona, to niewygaszone odruchy pierwotne. Chłopiec ma asymetryczny
odruch szyjny ATOS, do tego STOS, TOB i parę innych
nieprawidłowości, co przekłada się na zaburzenia postawy,
równowagi,
obniżone
napięcie mięśniowe, szybkie męczenie się, trudności w
postrzeganiu wzrokowym, słuchowym, dotykowym, brakiem rozumienia
poleceń, nadruchliwością i trudnościami w panowaniu nad emocjami.
Prościej mówiąc,
chłopiec nie do końca odczuwa samego siebie.
Jednak
najbardziej niepokojący
(z mojego punktu widzenia) jest niewygaszony odruch Moro –
co w codziennym życiu
dość znacznie odróżnia
zachowania Dagona i Omena. Jeżeli nie uda się go wygasić, to w
przyszłości chłopiec może ciągle dążyć do zwady z każdym i
bez wyraźnego powodu. Aby to przełożyć na świat ludzi dorosłych,
terapeutka podała przykład osoby wyskakującej z kijem bejsbolowym
do kogoś, kto niechcący zajechał jej drogę jadąc samochodem.
Również
ciągłe niezdecydowanie chłopca „chcę – nie
chcę”, raczej jest wynikiem niewygaszonych odruchów
pierwotnych, chociaż
jest też dość charakterystyczne dla zachowań autystycznych. Na tę
chwilę skupiamy się na pierwszej możliwości. Bardziej interesuje
nas jak pomóc
chłopcu,
niż co jest przyczyną jego zaburzeń. Zdaniem terapeutki Dagon boi
się wszystkiego, co jest nowe albo zaskakujące. Z tego powodu Dagon
jest nieufny w stosunku do obcych. Lęk przed osobą, której
nie zna, jest silniejszy niż
chęć przytulenia się do niej. To powoduje również
całkiem poprawne zachowania w nowych sytuacjach, jak choćby
pierwsze spędzone dni w przedszkolu. Jednak w dłuższej
perspektywie wszystko się zmienia. Dagon przestaje skupiać się na
zagrożeniach i docierają do niego bodźce, które
go rozpraszają
–
coś
co dla przeciętnego człowieka jest niezauważalne. Chłopiec
koncentruje się na dochodzącym odgłosie przejeżdżającego kilka
kilometrów
dalej pociągu,
ledwie słyszalnym szczekaniu psa za oknem, albo dochodzącym zapachu
gotującego się obiadu.
W
chwili obecnej szczególną
wagę przywiązujemy do częstych zajęć terapeutycznych. Jeżeli z
jakichś powodów
mają
one wypaść, to termin przysługujący Omenowi przydzielamy
Dagonowi. Bacznie zwracamy uwagę na nasze zachowanie w stosunku do
Dagona. Wszystko powinniśmy robić mocno i jednoznacznie. Głaskanie
zamieniamy na mocne uciskanie (na przykład ramion albo głowy) i nie
dotykamy go w części ciała, których
nie widzi. Zwyczajne głaskanie
jest dla chłopca niezrozumiałe, ponieważ odbiera je jako
naprzemienne zbliżanie i oddalanie się. Wysyłamy jakby sprzeczne
sygnały –
Dagon nie rozumie, czy chcemy go przytulić,
czy odtrącić.
Funkcjonowanie
dziecka w domu
Gdyby
spojrzeć
na chłopców
z perspektywy prawie rocznego pobytu w naszym domu, to niewątpliwie
nastąpiła ogromna zmiana na lepsze. Kiedyś obaj wypowiadali
pojedyncze, jednosylabowe wyrazy, a zdania budowali najwyżej z
trzech słów.
W tej chwili zarówno Omen jak i Dagon, mówią
pełnymi zdaniami, chociaż jeszcze niezupełnie wyraźnie. Z Omenem
można się swobodnie porozumieć. Chłopiec jest coraz mądrzejszy,
można się z nim na coś umówić
i wytłumaczyć mu wiele spraw. Dagon mimo dość dużego zasobu
słów,
mówi jakby bez sensu. Pytania, które zadaje są
niedorzeczne, a odpowiedzi ni w pięć, ni w dziewięć.
Omen
potrafi zająć
się sobą –
ułożyć
puzzle, zbudować dom z klocków,
obejrzeć
książeczkę, czy pobawić się zabawkami. W przeciwieństwie do
niego, aktywności Dagona są krótkotrwałe.
Nie umie on skoncentrować się na jednej czynności. Wszystko co
bierze do ręki –
niszczy. Książeczki
drze, układanki zgniata, a wystające elementy zabawek obgryza. Nie
potrafi przewidywać (w przerwie między bajkami w telewizji zaczyna
płakać: „nie
ma bajki!!!”) i zapamiętywać
(na przykład w kółko
powtarza: „gdzie
jest ciocia?”). Nadal ciągle
jest w opozycji do wszystkiego, łącznie z samym sobą. Konieczność
podjęcia jakiejkolwiek decyzji prowadzi do przynajmniej
kilkuminutowego buntu, na który
jedynym sposobem jest ignorowanie zachowania i nie wchodzenie z
chłopcem
w dyskusję. Ostatnio taki atak wściekłości trwał prawie dwie
godziny, zaczynając się jak zwykle od niewinnej wymiany zdań:
– Załóż
spodnie.
– Nie.
– No
to nie.
– Ale
ja chcę.
– To
załóż.
– Nie
chcę.
Ignorowanie
powoduje, że
chłopiec zaczyna wykłócać
się sam z sobą, co chwilę zmieniając zdanie. W końcu jednak
milknie. I to nagle. Dyskutowanie z nim powoduje coraz większy
wzrost poziomu emocji, co w przypadku Dagona przekłada się na
wzrost poziomu lęku, a to zwiększa ilość wydzielanego kortyzolu i
spirala coraz bardziej się nakręca. Sugerowane przez terapeutkę
uciskanie ramion i głowy działało przez jeden dzień, gdy jeszcze
było czymś nowym i zaskakującym.
Takich
okresów rozdrażnienia
jest przynajmniej kilka w ciągu dnia, a powodem do zainicjowania
pierwszego „nie
chcę”
jest najczęściej drobiazg –
na przykład
przesunięcie talerzyka podczas jedzenia kolacji.
Chłopcy
bardzo ładnie śpią. W stosunku do sytuacji sprzed roku, widzimy
tutaj ogromny postęp. Omen nie budzi już się już z krzykiem po
kilka razy w nocy i nie wychodzi z łóżeczka
w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Dagon po przebudzeniu opuszcza
łóżeczko
w celu znalezienia jakiejś książeczki, po czym ponownie do niego
wchodzi i drze książeczkę w drobny mak. Próbowaliśmy
kiedyś chować przed nim wszystkie książki, ale przynosiło to
jeszcze gorszy skutek, bo chłopiec popisywał się jeszcze gorszym
zachowaniem, a do tego wydzierał się na całe gardło: „ciocia!!!”,
albo: „wujek!!!”. Niestety kończy
nam się zasób
mocno wyeksploatowanych książeczek,
więc czasami podrzucamy mu egzemplarze po pierwszym darciu –
nawet daje się
nabrać.
Bracia
śpią
sami w jednym pokoju. Nie wymagają już tak jak kiedyś, aby spał z
nimi ktoś z opiekunów.
Ogromny
postęp
nastąpił w sferze przywiązania. Obaj chłopcy tęsknią za nami
gdy nas nie ma, wspominają nas i pytają kiedy wrócimy.
Nie
ma żadnych
problemów
z jedzeniem. Chłopcy
jedzą raz lepiej, raz gorzej, ale w ogólnym
rozrachunku – dużo.
Dagon ma szansę zostać wegetarianinem, a Omen wprost przeciwnie.
Teraz, gdy są jedynymi dziećmi przy stole, świetnie spisuje się
tak zwany szwedzki stół,
czyli taca z różnorodnymi
wiktuałami. Każdy wybiera co chce i nie ma obawy, że chłopcy
wyjedzą wszystko innym dzieciom. Najwyżej Dagon Omenowi, bo ten
drugi ze swoją angielską flegmą je przynajmniej dwa razy wolniej.
Ale głodny żaden nie jest, gdyż na końcu zawsze jakieś kawałki
kanapek zostają. Najwyżej są już pozbawione obkładu.
W
kwestii higieny jest dużo
gorzej. Obaj bracia wciąż mają jakąś fobię przed obcinaniem
paznokci, włosów
i myciem głowy.
Chociaż w przypadku Omena jest już dużo lepiej niż było kiedyś.
Największą sztuką jest umycie głowy Dagonowi. Krzyczy, rzuca się,
a potem przez tydzień wciąż chodzi po domu i marudzi: „nie
myjemy głowy,
nie myjemy głowy, nie myjemy głowy”. Dlatego staramy się go (i
siebie) nie stresować za bardzo i mycie głowy jest nie częściej
niż raz na dwa tygodnie. Niestety powoduje to, że nijak nie możemy
pozbyć się ciemieniuchy, którą
chłopiec ma od samego początku pobytu w naszej rodzinie. Czasami
się zastanawiam, czy nie jest to przypadkiem jakieś przebarwienie
skóry,
ale trudno to sprawdzić.
Dagon gdy tylko wyczuje nasze intencje, nie pozwala się do siebie
zbliżyć nawet na krok.
Najciekawsze
jest to, że
chłopcy bardzo lubią pluskać się w wannie. Nawet wylewają sobie
(to znaczy wzajemnie) wodę na głowę i jakoś nic się nie dzieje.
Myć się nie potrafią, chociaż doskonale wiedzą, że jak sami
tego dobrze nie zrobią, to będę musiał poprawić –
czego bardzo nie lubią.
Mycie przez nich polega na dotykaniu wyciśniętą niemal do sucha
gąbką okolic brody. Za to całkiem dobrze myją zęby. Niestety
mimo to, wybieramy się z Omenem do dentysty, gdyż dwa zęby ma
zepsute. Nie wiadomo co z tego wyjdzie, ponieważ prawdopodobieństwo,
że się zatnie i nie otworzy buzi wynosi prawie sto procent.
Kiepsko
jest też
z umiejętnością uczenia się. Omen lepiej rozróżnia
kolory, nazywa zwierzęta, czy figury –
ale szału
nie ma. Dagon jakby nie rozumiał, czego od niego oczekujemy. W
najlepszym razie powtarza to, co mówi
Omen.
Chłopcy
teoretycznie potrafią się już rozebrać i ubrać. W praktyce
wygląda to różnie.
Dagon jak się zatnie z tym swoim „tak-nie”,
to nie pozostaje nic innego jak włożenie
między bajki idei podążania za dzieckiem i szybkie ubranie go bez
zbędnych ceregieli. Flegmatyczny Omen pięć rzeczy ubiera przez pół
godziny, pytając przy każdej skarpetce: „dobrze?”,
a próbując
włożyć rękę do rękawa wygląda jak pies goniący swój
ogon.
Znaczny
postęp
widzimy w temacie korzystania z nocnika. Dagon wprawdzie jeszcze
przez cały dzień chodzi z pieluchą, ale już zaczął rozumieć,
że nocnik nie służy do posiedzenia i zanim usiądzie to ją
ściąga. Nie zawsze (a nawet rzadko) uda mu się zrobić to co
zamierza, ale jest dużo lepiej niż kiedyś. Musimy tylko pilnować
jak się ubiera, bo podciągając pieluchę zapomina schować
siusiaka i potem jest ambaras.
Omen
w ciągu
dnia chodzi już bez pieluchy, a wpadki są sporadyczne.
Bracia
uczęszczają
do przedszkola i na razie jest całkiem dobrze. Z Omenem nie ma
żadnych problemów,
a Dagon zaczyna czuć
się coraz bezpieczniej. Niestety oznacza to, że panie
wychowawczynie zaczynają mówić,
że jest uparty i przechodzi okres buntu. Chyba nie mają jeszcze
świadomości, że prawdopodobnie będzie się to nasilać, gdyż
zachowania chłopca z buntem dwulatka mają niewiele wspólnego.
Niewykluczone, że
w którymś
momencie ktoś stwierdzi, że Dagon burzy plan pracy grupy i do
przedszkola się nie nadaje.
Rozwój
fizyczny jest jako taki. Przez długi
czas wydawało się, że w tym względzie nie powinno być
zastrzeżeń, ponieważ chłopcy są bardzo ruchliwi i potrafią
wejść wszędzie. A nawet zejść, co niektórym
dzieciom w ich wieku nie zawsze się
udaje. Ale jednak ta ich ruchliwość jest nieco koślawa. Chłopcy
nie potrafią utrzymać równowagi
i często
się przewracają bez większego powodu. Jednego dnia nagle
usłyszałem głośny łomot. Spojrzałem i zobaczyłem leżącego
na podłodze Omena. Co robiłeś? –
zapytałem.
Stałem –
odpowiedział.
Myślę, że mówił
prawdę, bo Dagona nie było w pobliżu. W każdym razie przyczyn tej
niezdarności mamy upatrywać również
w niewygaszonych odruchach pierwotnych i zaburzeniach integracji
sensorycznej.
Podsumowując,
Omen staje się coraz bardziej sympatyczny, przewidywalny i pogodny.
Nie płacze już z byle powodu jak dawniej.
Dagon
ciągle
uchodzi za rozbójnika.
W przedszkolu jeszcze nie słyszeliśmy
skarg, ale w domu ciągle zaczepia Omena –
zabiera mu zabawki, uderza znienacka i bez powodu.
Jeszcze
jedna ciekawa sytuacja. Pewnego dnia Dagon zdjął
pieluchę i zrobił kupę na środku pokoju. Zaciekawiła go do tego
stopnia, że wdepnął w nią nogą w skarpetce i rozdeptał dalej po
całym pokoju. Coś mu jednak nie pasowało, ponieważ w następnym
kroku, próbował
wyczyścić skarpetkę ręką. Chyba przypadkowo podrapał się po
nosie, a nieciekawy zapach spowodował, że chciał go usunąć i
ostatecznie rozsmarował kupę po całej twarzy.
No
i wbrew pozorom było
to całkiem normalne, rozwojowe zachowanie. Zdarzyło się tylko raz.
Dagon zaspokoił swoją ciekawość i powtarzać tego nie próbuje.
Kontakty
z rodzicami biologicznymi
Chłopcy
spotykają się ze swoją mamą średnio co dwa tygodnie. Wiedzą, że
jest to ich mama, ale pomiędzy spotkaniami nigdy jej nie wspominają.
Kontakty nie wpływają w żaden sposób
na zachowania braci ani w krótkim, ani w długim
terminie. Jadą na spotkanie z radością, bo wiedzą, że będzie
fajna zabawa. Potem jakby o wszystkim nagle zapominają.