Odeszli...
Czy
czuję ulgę? Tak.
Czy była
to dobra decyzja? Nie wiem.
Jednak
okazało się, że propozycja sądu, w którym toczy się
postępowanie Ptysi, aby dzieci zostały przeniesione do nowej
rodziny zastępczej postanowieniem PCPR-u, nie wypaliła. Wyszło na
to, że nasza koordynatorka Jowita, to nie cały PCPR. A ten (czyli
pani z jakiegoś innego działu) stwierdził, że takie numery to
były dozwolone kilka lat temu. Teraz musi być decyzja sądu i
kropka.
Ja, ze
swoją katastroficzną wizją świata, już widziałem kolejne
miesiące z siódemką dzieci, z których czwórka będąca razem,
jest niemal nie do opanowania.
Ale
Jowita nie dała za wygraną. Ponownie zadzwoniła do sędziego, z
pytaniem „i co pan na to?”. No to Pan stwierdził, że co powiat,
to inny zwyczaj. Skąd ja to znam... sam często mówię „co sąd,
to obyczaj”. I tak się bujamy wszyscy, licząc na dobrą wolę
kogoś, kto jest władny w podejmowaniu decyzji.
Tym
razem się udało. Pan sędzia w końcu stwierdził „to do kogo mam
przenieść Ptysie?”.
Nagle
bariera w postaci toczącej się sprawy i fakt przekazania całej
dokumentacji specjalistom sądowym (w celu przygotowania się do
badania więzi), runęła.
Odczekaliśmy
jeszcze kilka dni, próbując w tym czasie wytłumaczyć dzieciom
całą sytuację. Niby wiedziały, że nie będą u nas mieszkać na
zawsze. Miały świadomość tego, że być może wrócą do mamy, a
być może zamieszkają z inną rodziną... już na stałe.
Póki co
ziścił się drugi wariant. Ale czy na stałe?
Aktualni
rodzice zastępczy Ptysi nie są gotowi na adopcję. Ale też nie
mają nic przeciwko utrzymywaniu kontaktów z mamą dzieci.
Co
będzie, jeżeli sąd za trzy miesiące odbierze rodzicom
biologicznym władzę rodzicielską?
Na dobrą
sprawę, to teraz wszystko należałoby przeciągać do granic
możliwości. Tak, aby dzieci stały się „za stare” na adopcję.
Nie wiem, czy są one gotowe po raz kolejny zmienić rodzinę. Nie
wiem też, czy istnieje rodzina adopcyjna, która chociaż zrozumie
trudności, i nie będzie chciała tego zbagatelizować. Cały czas
mam przed oczami mamę biologiczną Stokrotki... i jej mamę
adopcyjną. Tam też miłość miała wszystko uzdrowić. Ale tak się
nie stało.
Obecna
mama zastępcza Ptysi jest pedagogiem. Niech ją jakoś nazwę...
może Afrodyta? Nie próbuję się tutaj w żaden sposób odnosić do
urody. Po prostu, też na „A”.
Rodzice
mają już jedno dziecko zastępcze, więc można powiedzieć, że są
wprawieni w boju. Pytanie tylko, czy Ptysie to ten sam kaliber?
Jak
ostatnio wspomniałem, rodzice zastępczy nie dostali adresu do
bloga. Zbyt dużo cierpkich słów tutaj wypowiedziałem. Za bardzo
odkryłem swoje emocje.
Chociaż
może obiektywnie nie za bardzo... ale za bardzo dla nich.
Za to
nasz Ośrodek Adopcyjny ma namiary na bloga. Nie wiem, czy teraz ktoś
go czyta. Może w sytuacji, gdy jest do umieszczenia jakieś dziecko
z naszej rodziny. Jakby nie było, jest tu pewnego rodzaju wiedza
tajemna. Informacje, których trudno szukać w oficjalnych ocenach
dzieci kierowanych do PCPR-u. Może więc ktoś uzna, że Ptysie nie
mogą być zakwalifikowane do adopcji i na zawsze pozostaną w
rodzinie Afrodyty.
A co
jeżeli wrócą do mamy? W tej chwili jest jeszcze zbyt dużo znaków
zapytania.
Przygotowywaliśmy
Ptysie do odejścia przez ponad miesiąc. To były nie tylko rozmowy,
ale też dwa weekendy spędzone z rodziną Afrodyty. Mieliśmy też w
pamięci miesiąc wakacji, który można uznać za w pełni udany.
Dzieci były zadowolone.
Chociaż
gdy wróciły do nas po tym okresie, miała miejsce sytuacja, która
nas nieco zaskoczyła. Mnie nawet zszokowała. Wiedzieliśmy już, że
wakacyjni rodzice mają w planach zostanie dla dzieci rodziną
długoterminową, być może na zawsze. Wiedzieliśmy też, że
dzieciom było tam całkiem miło, miały wiele atrakcji, chociaż
cały czas chodziły do swojego przedszkola.
Zadaliśmy
im pytanie „czy chcielibyście zamieszkać na stałe z ciocią
Afrodytą?”.
Ptyś
nic nie odpowiedział, ale to jest w jego stylu. Balbina powiedziała
krótko, acz dosadnie „nie”. Było to stwierdzenie wypowiedziane
tonem nie dającym nam przyzwolenia na jakikolwiek sprzeciw, czy
choćby dyskusję. Dlatego w tym momencie odpuściliśmy.
Druga
podobna sytuacja miała miejsce w dniu, w którym Majka odwoziła
dzieci do domu Afrodyty. Balbina najpierw kurczowo chwyciła za drzwi
samochodu, i przywarła do nich znowu krzycząc „nie”. Potem
przytuliła się do Majki, rozpłakała i stwierdziła, że nie chce
tutaj zostać.
Długo
rozważaliśmy z Majką całą sytuację. Doszliśmy do pewnych
wniosków, chociaż nie jestem przekonany, czy prawdziwych.
Balbina
przez cały okres pobytu w naszej rodzinie prowadziła z Majką
regularną wojnę. Chociaż może były to bardziej bitwy podjazdowe.
Dziewczynka przez cały czas próbowała narzucić jej swoją wolę,
chociaż doskonale wiedziała, że nie skończy się to dla niej
dobrze. Mnie z kolei (jako to słabsze ogniwo w naszej rodzinie)
ciągle testowała. Czy naprawdę liczyła, że w którymś momencie
się ugnę? Że pozwolę jej złamać obowiązujące w naszym domu
zasady?
Bardzo
często zdarza mi się być samemu z całą naszą gromadką dzieci.
Gdy Ptysie były z nami, to praktycznie cały czas musiałem je mieć
pod kontrolą... w zasadzie tylko Balbinę.
Gdy
chciałem skorzystać z toalety, to musiało to być przy uchylonych
drzwiach i zgaszonym świetle, bo Balbina wykorzystywała każdą
chwilę, w której zniknąłem z jej pola widzenia. Wchodziła do
kuchni w poszukiwaniu słodyczy, albo dopadała do leżaczka ze
Stokrotką i potrząsała nią tak mocno, że tylko pasy ratowały ją
przed wystrzeleniem z katapulty. Robiła więc to, co było
zabronione. Czy w ten sposób chciała pokazać (przynajmniej sobie),
że to ona ma nad wszystkim kontrolę?
Remus w
takich sytuacjach przychodził do tej toalety, w której siedziałem,
i mawiał „wujku, zapalę ci światło w imię ojca i syna i ducha
świntucha amen”.
Tak więc
przyjaźń między Balbiną a nami, była bardzo szorstka.
Dlaczego
zatem dziewczynka nie chciała odejść?
Doszliśmy
do wniosku, że prawdopodobnie poczuła rodzące się uczucie między
nią a Afrodytą. A uczucie i więzi, są czymś co pozbawia Balbinę
poczucia władzy, kontroli nad wszystkimi i wszystkim.
Przejście
do nowej rodziny okazało się wyjątkowo łagodne w sensie
utrzymywania wzajemnych kontaktów. Praktycznie widujemy się
codziennie.
W ramach
rozmaitych obostrzeń, nasze przedszkole pracuje teraz od godziny
ósmej. A rodzice zastępczy Ptysi, swoją pracę rozpoczynają dużo
wcześniej. Majka zaproponowała, że mogą przywozić dzieci do nas,
a ona razem z Bliźniakami odwiezie je do przedszkola.
Tak więc
codziennie z samego rana, mamy przynajmniej godzinę na wspólne
rozmowy i zabawy. Ptyś siedzi jak siedział na fotelu i najchętniej
gapi się w telewizor. A Balbina? Jest niesamowicie miła, pomocna i
uśmiechnięta. Gdy przewijam Stokrotkę, to sama bierze pieluchę
(nawet z kupą), zawija ją i odnosi do śmieci. Dawniej na prośbę
o odniesienie już zabezpieczonej pieluchy, najczęściej odpowiadała
„nie”. Teraz wchodzi mi na kolana, patrzy prosto w oczy, gładzi
po twarzy i mówi „wujku, kocham cię”.
Stałem
się dla niej bezpieczny. Jestem jak każdy inny ojciec jej kolegów
z przedszkola. Wie, że z nami nie będzie już mieszkać, więc
podświadomie czuje, że z pewnością nie zaangażuje się
uczuciowo. Bariera w postaci mieszkania osobno jest dla niej
wystarczającym buforem emocjonalnym.
W
rodzinie Afrodyty jeszcze jest dobrze. To znowu jest nowa sytuacja,
którą dziewczynka musi rozpracować, w jakiś sposób się w niej
odnaleźć.
Jest
ogromny kontrast między jej porannym zachowaniem w naszym domu, a
tym co dzieje się w przedszkolu. Tam sytuacja się nie zmieniła,
więc gdzieś trzeba pokazać swoją władzę. Teraz przedszkole jest
miejscem, w którym można rozładować swoje emocje. Bywają dni,
gdy Balbina tak się wydziera, że słychać ją nawet w salach na
piętrze. Dziewczynka ze zdwojoną siłą wchodzi w konflikt z
koleżankami, które nie chcą poddać się jej woli. To ona chce
decydować, kto będzie w grupie w której się bawi, a kto nie. To
ona chce decydować, z kim pójdzie na zajęcia logopedyczne, a kto
ma zostać w sali.
Nie są
to zachowania obce, które dziwiłyby panie wychowawczynie. Jednak
tym razem, ich skala chyba wszystkich przerasta.
Ptyś
też jest inny niż kiedyś. Tyle tylko, że jego odreagowanie emocji
polega na tym, że nie chce współpracować. Jest to znany nam
mechanizm, polegający na tym, że udaje że nie słyszy. Na
szczęście nie wraca zawieszanie się, które miało miejsce jeszcze
rok temu.
Majka
kilka dni temu była z Ptysiami na badaniu więzi. Trzy godziny w
jedną stronę i trzy w drugą. Gdybyśmy wiedzieli, że dzieci już
zamieszkają z Afrodytą, to złożylibyśmy wniosek o przeniesienie
tego badania do naszego miasta. Tyle, że mogłoby to trwać nawet
pół roku. Nasz OZSS musiałby wyznaczyć swój termin, należałoby
przewieźć całą dokumentację, co jak się okazuje wcale nie jest
kwestią kilku dni.
Jednak
wówczas zależało nam na czasie, więc Majka wyraziła zgodę na
przejechanie ponad dwustu kilometrów. Na dobrą sprawę powinna z
dziećmi pojechać Afrodyta, ale co ona wie o ich zachowaniu... póki
co, dzieci funkcjonują w stanie wojny. Próbują przeżyć, jakoś
się dostosować.
Niestety
na badaniu miał się stawić również tatuś Balbiny. Jakoś nie
czuł takiej potrzeby. W zasadzie nie wiem w jakim celu został
zaproszony, bo ani nie zamierza odzyskać Balbiny, ani nie łączą
go z nią jakiekolwiek więzi. Ostatni raz widział dziewczynkę, gdy
ta miała zaledwie kilka miesięcy.
Ale sąd
nie odpuszcza... badanie musi się odbyć. Tak więc Majka za dwa
tygodnie będzie miała kolejny kurs na południe Polski. Gdyby to
było lato, a Balbina nie była Balbiną, to może pojechałaby na
dwa dni i pokazała dziewczynce góry.
Na
szczęście umówiła się z psycholożkami w ten sposób, że jeżeli
tatuś pojawi się o dziewiątej, to Majka wsiada w samochód i
jedzie. Niech czeka te trzy godziny. Będzie miał więcej czasu na
skupienie się nad wypełnianymi testami. Jeżeli go nie będzie, to
zostanie wyznaczony nowy termin i tak będziemy się bawić do
skutku, albo gdy znudzi się to sądowi.
Badanie
psychologiczne było bardzo ciekawe. Śmiem nawet twierdzić, że
dużo lepsze niż u nas. Poza standardowym wypełnianiem testów i
rozmową, była też pani psycholog, która przez cały czas
siedziała w poczekalni i coś notowała.
No to
mama z babcią odstawiły piękne przedstawienie. Były cudowne.
Zainteresowane potrzebami dzieci. Co chwilę tylko łypały wzrokiem
na panią psycholog, czy aby to konkretne zachowanie zapisała.
Balbina też zachowywała się inaczej... przez długi czas była
wtulona w mamę, co dotychczas na taką skalę nigdy nie miało
miejsca. Czy była to reakcja na zachowanie mamy? A może dziewczynka
po przejściu do nowej rodziny bała się, że nigdy już mamy nie
zobaczy? Bo mama przez tych kilkanaście dni nie raczyła nawet
zadzwonić.
Doszliśmy
jednak z Majką do wniosku, że czterogodzinne badanie ma sens.
Kiedyś nas to bardzo irytowało, ale z punktu widzenia poprawności
wyciąganych wniosków, jest to dobre.
Już w
drugiej godzinie wszyscy zaczynali być znudzeni. Mama z babcią
doszły do ostatniej linijki scenariusza, a improwizować za bardzo
nie potrafiły. Zaczął się jeden wielki rozpiździel. Balbina
przysiadła się do Majki, a chłopcy (bo przecież był też Bill)
niemal nie rozwalili całej budy. Majka była tylko obserwatorem.
Podobnie jak psycholożka, która wciąż coś notowała. A mama z
babcią nic. Siedziały znużone, w oczekiwaniu, aż wszystko się
zakończy.
Dzień
przed wyjazdem Majka poprosiła mnie, abym wydrukował wszystko co
kiedykolwiek napisałem o Ptysiach. Zebrało się tego całkiem
sporo, a Majka przygotowując się do badania wszystko jeszcze raz
przeczytała. Okazało się, że o wielu sprawach już zapomnieliśmy.
Podkreśliła sobie najważniejsze sprawy zielonym pisakiem, aby
podczas rozmowy o czymś nie zapomnieć.
Okazało
się, że oceny Ptysi, które pisałem na posiedzenia zespołu w PCPR
były paniom już znane. Znajdowały się one w materiale przesłanym
z sądu.
Za to
fragmenty bloga były czymś nowym, często rzucającym inne światło
na daną sprawę. Mnie zaskoczyło to, że panie doskonale wiedziały
czym trudni się mama Ptysi. Zawsze wydawało mi się, że jej
profesja cały czas leży na pograniczu faktów i mitów, że może
nawet należy ją traktować w kategorii „plotka”. Widać sąd
oparł się na dużo bardziej wiarygodnych informacjach, niż tylko
nasze rozmowy z babciami dzieci.
Ciekawe
jest też to, że specjaliści sądowi (czyli te panie psycholożki)
nie mogą w swojej opinii opierać się na blogu i w jakikolwiek
sposób wykorzystywać jego fragmentów w swoim opracowaniu. Ale już
blog wydrukowany i przekazany przez rodzinę zastępczą, to zupełnie
coś innego. Tak więc panie zabrały Majce wszystkie wydrukowane
teksty i przyjęły do wiadomości, że blogowa Balbina to Balbina, a
Ptyś to Ptyś. Chciały też zeskanować odręczne notatki Majki,
ale ta nie przystała na tę propozycję. Cóż... gdyby nie używała
sformułowań typu „głupia baba”, to nie miałaby się czego
wstydzić.
Wyjazd
na badanie spełnił jeszcze jedną, może nawet ważniejszą rolę.
Pokazał dzieciom, że my wciąż istniejemy, że się nimi
interesujemy, że mogą z nami porozmawiać.
Ptyś
jest chłopcem małomównym (przy założeniu, że jest sam). Gdy
wyjeżdżaliśmy na wakacje, to zawsze brałem go do swojego
samochodu, bo przez prawie trzy godziny potrafił nie wypowiedzieć
ani jednego słowa. Tym razem był wyjątkowo gadatliwy. Opowiadał o
swoim nowym domu, o tym jak jest u cioci Afrodyty. Okazało się, że
mentalnie wciąż jeszcze mieszka z nami. Mówił na przykład
„kolacja u cioci jest inna jak u nas”, albo „w pokoju są takie
same meble jak u nas”. On ciągle żyje „u nas”. Potrzebuje
jeszcze trochę czasu. Oby tylko nie zamknęli przedszkoli.
Dorzucę
jeszcze moje ostatnie oceny na posiedzenie zespołu. Ostatnie... choć sprzed kilku miesięcy.
W
zasadzie nie chciałem tego robić. Może dlatego, że wszystkie moje
opisy są historią mojej (Majki też) porażki. To nie tak miało
wyglądać.
Może
gdybym przeniósł się w czasie do stycznia ubiegłego roku, to
stwierdziłbym, że to są zupełnie inne dzieci. Może... Ale jestem
tu i teraz. Widzę jak trudno jest pokochać dzieci, które tę
miłość odrzucają.
Gdyby
jednak się okazało, że Ptysie za jakiś czas znajdą się w bazie
Ośrodka Adopcyjnego, to poniższe teksty zostaną udostępnione
potencjalnym rodzicom adopcyjnym. Jak do tego podejdą? Czy nie rzucą
się z motyką na słońce?
Póki co
kibicujemy Afrodycie, licząc na to, że to jednak z nami jest coś
nie tak. Będziemy ją wspierać, pomagać jak się da. Nie wiem
jednak co będzie za kilka lat. Czy nie będzie przeklinać dnia, w
którym podjęła decyzję o zaopiekowaniu się dziećmi?
Czy
bycie pedagogiem jest wystarczającą gwarancją?
Balbina
(5 lat).
Sytuacja
zdrowotna
Balbina
jest zdrowa w bardzo szeroko rozumianym zakresie. Zmogła ją tylko
ospa, kilka miesięcy temu, i od tego czasu już nic. Nie miewa nawet
zwykłego przeziębienia, ani podwyższonej temperatury. Chociaż w
dobie pandemii, została jakiś czas temu odesłana z przedszkola z
powodu bycia smutną. Odebraliśmy ją, chociaż był to jeszcze
nieprzepracowany foch, strzelony z samego rana.
Żołądek
też ma zdrowy, ponieważ potrafi dobrać się do szafki ze
słodyczami, po którym to epizodzie nie ma ani mdłości, ani
wymiotów... a szkoda.
Funkcjonowanie
dziecka w domu
Balbina
bardzo lubi pełnić funkcje przywódcze. Chciałaby kontrolować
wszystko i wszystkich. Trójka innych naszych chłopców zastępczych
skutecznie się przed tym broni, co powoduje, że wielokrotnie
dochodzi do rozmaitych spięć, a nawet bójek. Chociaż cieszy nas
postawa jej brata, który kiedyś był przez nią regularnie bity, a
teraz potrafi sobie już sam poradzić... niekoniecznie odpowiadając
agresją.
Balbina
próbuje też przejąć władzę nad nami (czyli rodzicami
zastępczymi). To ona chce decydować kiedy coś się wydarzy.
Mocne
strony dziecka
Chciałbym
napisać, że to chęć współpracy. Często tak właśnie jest...
jednak wszystko zależy od tego, czy dziewczynka uzna, że ona w tym
momencie tego chce.
Gdy
przewijam naszą najmłodszą latorośl, i trzeba wyrzucić pieluchę
do śmieci, to bardzo trudno jest mi przewidzieć jej reakcję.
Czasami wyrzuca ją z chęcią, a czasami mówi „nie”. Gdy proszę
wówczas Romulusa (który zawsze jest pomocny), to wówczas rzuca się
na niego (a właściwie na tę pieluchę) niemal wydrapując mu
oczy... w każdym razie krzycząc „Jaaaaaaa!!!!”.
Balbina
potrafi bardzo ładnie rysować. Ale najczęściej nie chce. W
większości przypadków bierze do ręki kredkę (albo kredę na
tarasie) i maże. Byle jak, byle gdzie.
Gdybym
nie opisywał akurat tej dziewczynki, to uznałbym za mocną stronę
jej otwartość. Bo ona faktycznie potrafi oczarować różnych
naszych gości, a nawet zupełnie obce osoby spotkane na spacerze.
Jest wówczas miła, potrafi porozmawiać, a nawet się przytulić,
czy wejść na kolana.
Wydawałoby
się, że jej mocną stroną jest nawiązywanie kontaktów z innymi
dziećmi. Jednak jest to tylko chwilowe. Nie potrafi tych kontaktów
podtrzymywać. Z dziećmi silniejszymi psychicznie, szybko wchodzi w
konflikt. Tych słabszych, próbuje sobie podporządkować.
Ujawnione
u dziecka trudności
Balbina
bardzo dobrze funkcjonuje w nowej sytuacji. Tak było gdy pojawiła
się w naszej rodzinie, poszła do przedszkola, zamieszkała w
rodzinie wakacyjnej poprzedniego lata. Nawet tak było, gdy
rozpoczęła się epidemia i nagle wszyscy byliśmy razem w domu, bez
możliwości jego opuszczania. Tak też jest teraz, gdy ponownie
poszła do przedszkola. Jest czarująca, pomocna... próbuje rozeznać
sytuację i się do niej dostosować. Niestety taki okres sielanki
bardzo szybko się kończy.
Balbina
niemal codziennie moczy się w ciągu dnia. Dlaczego? Przecież w
nocy śpi już bez pieluchy i rzadko zdarzają się jej tylko drobne
popuszczenia. Nauczeni doświadczeniem z innym dzieckiem, staramy się
dawać jej dużo pić w ciągu dnia... bo pełen pęcherz szybciej
daje o sobie znać, niż wypełniony tylko w części. Nic z tego.
Planujemy wizytę u urologa, chociaż nie wiążemy z nią większych
nadziei.
Dziewczynka
ma też zwyczaj niewycierania pupy po zrobieniu kupy. Potrafi to
zrobić... zwłaszcza jak nad nią stoimy i przypominamy. Jednak gdy
sama idzie do toalety, to wychodząc zawsze ma brudne majtki (często
z przyklejonymi kawałkami kupy).
W
przypadku Balbiny, trudno jest nam stosować metodę podążania za
dzieckiem... metodę rodzicielstwa bliskości. Niestety podstawową
metodą wychowawczą jest tutaj stosowanie kar i nagród. Tak więc w
sytuacji, gdy ma kupę w majtkach, to musi te majtki wyprać. Zresztą
nie jest to nasz wymysł, a zasugerowany przez psychologa.
I
tutaj mogę się odwołać do tego, o czym napisałem wcześniej.
Dziewczynka wypierze swoją bieliznę, ale tylko wówczas gdy ma na
to ochotę. Bywa, że potrafi dwie godziny siedzieć nad miską z
nalaną wodą... i wyć (płaczem tego nazwać nie można). Ale są
też sytuacje, gdy dokłada również rzeczy, które ma na sobie i
kończy pranie po dziesięciu minutach. Nie wymagamy od niej wyprania
tych majtek, czy piżamy. Ma tylko okazać chęć. Ma coś zacząć
robić... najlepiej wycierać pupę. Gdyby pies miał ręce a nie
łapy, to nauczyłby się tego szybciej niż ona. Bo pies zwyczajnie
by tego chciał.
W
czasie epidemii wróciły dawne zachowania o zabarwieniu seksualnym,
chociaż w nieco innej postaci. Dziewczynka potrafi położyć się
przed swoim bratem i powiedzieć „wąchaj mnie”... a on doskonale
wie co ma robić. Zdarzyło się też, że udawała w ogrodzie, że
robi kupę (ściągając majtki i informując o tym inne dzieci z
nami mieszkające). Trudno powiedzieć, jaki był jej cel. Chodziło
o to, aby się pokazać?
Nie
krzyczymy na nią za to. Staramy się zadawać pytania, chociaż nie
uzyskujemy żadnych odpowiedzi. Stoi i patrzy nam prosto w oczy, nie
wydając żadnego dźwięku.
Dziewczynka
cały czas faworyzuje wszystkich mężczyzn. Nawet biorąc pod uwagę
jej zaburzenia przywiązania, i to że potrafi przytulać się do
zupełnie obcych osób, to nigdy nie wybiera kobiet. Przytula się do
mnie, ale już nawet do cioci – nie.
Gdy
przychodzą do nas nasze dorosłe córki ze swoimi chłopakami, to
dziewczynka siada im na kolanach, przytula się, gładzi ich po
brodzie... zwyczajnie ich kokietuje. Chłopcy czują się zażenowani
i ani oni, ani my nie wiemy jak reagować. Najczęściej mówimy
„Balbina idź się bawić z dziećmi”. Ale ona nie zawsze chce.
Chociaż od niedawna (po licznych lekturach) wprowadziliśmy
komunikaty bardziej wprost. Przed wizytą mówimy wyraźnie, że może
przyjść na kolana tylko do cioci i wujka, i do nikogo innego.
Goście też są informowani. Ostatnio zadziałało.
Pewnym
problemem jest niszczenie wszystkiego i wszędzie. Balbina rysuje po
ścianach, zdrapuje kawałki farby, rozrywa maskotki, rzuca
zabawkami. Nie przywiązuje się do niczego. Nie ma ulubionych
rzeczy, o które chciałaby dbać. Jakiś czas temu babcia przywiozła
jej lalkę... podobno była to jej lalka, którą kiedyś się
bawiła. Balbina rzuciła ją na trawę w ogrodzie. Akurat zaczynał
padać deszcz. Poprosiłem, aby ją zabrała do domu, bo się
zniszczy. Po krótkim monologu (bo Balbina w takich sytuacjach nie
wchodzi w dyskusję) stwierdziłem, że jeżeli jej nie zależy na
tej lalce, to ją wyrzucę do śmieci. Spokojnie patrzyła jak
otwieram kubeł...
Balbina
cały czas próbuje decydować o wszystkim. Niestety podstawowym
celem, który jej przyświeca, jest kontrola sytuacji. Gdy kiedyś w
wannie któryś z chłopców powiedział „wujek nalej kolorowej
wody”, to Balbina natychmiast „ja nie chcę kolorowej wody”.
Odpowiedziałem „dobrze nie naleję” - „ale ja chcę kolorową
wodę!!!”.
Balbina
bardzo często sprawia wrażenie, jakby zupełnie nie słuchała
tego, co się do niej mówi. Pewnego dnia podczas kąpieli próbowałem
jej coś wytłumaczyć. A ona tylko nie i nie. W końcu pytam:
Balbina
czasami próbuje oczernić lub zrzucić winę na któregoś z trójki
chłopców mieszkających w naszej rodzinie. Pewnego dnia siedziała
na tapczanie i krzyczała „nie bij mnie, nie bij”. Jej brat był
w drugim końcu pokoju i bawił się zabawkami. Robiła to z
premedytacją, czy dysocjowała?
Dziewczynka
potrzebuje też do zaśnięcia silnych bodźców. Tylko gdy jest
bardzo zmęczona, to zasypia bez hałasowania i awanturowania się.
Najczęściej biega, rzuca zabawkami, krzyczy, albo śpiewa. Jej
ulubionymi piosenkami są „sto lat, sto lat”, „jeszcze Polska
nie zginęła...”, „widziałam orła cień...”. Niestety z
każdej zna tylko po jednym wersie (i nie chce nauczyć się
pozostałych), więc zachowuje się jak zacięta płyta puszczona na
maksymalnej głośności. Można przychodzić i prosić wiele razy.
Po zamknięciu drzwi natychmiast wraca do wcześniejszych zachowań.
Trzeba zatem powiedzieć głośno (baaardzo głośno) i stanowczo,
jednocześnie zdecydowanym ruchem pakując ją do łóżka... wówczas
zasypia niemal natychmiast.
Balbina
nie stosuje się do umów i zasad ustalanych z nią wcześniej...
chociaż doskonale je zna.
Formy
spędzania wolnego czasu
Balbina
bardzo lubi robić to, czego w danym momencie robić nie powinna, lub
nie może.
Gdy
wszystkie dzieci bawią się w ogrodzie, to ona po pewnym czasie
krzyczy, że chce pójść „na górę” - czyli do swojego pokoju.
Mija może kilka minut, gdy słyszymy wrzask: „na dóóół!!!, na
dóóół!!!”. A przecież nikt nie każe jej tam siedzieć za
karę.
Dziewczynka
nie potrafi podjąć konkretnej decyzji, nawet gdy jest uprzedzana o
jej konsekwencjach. Ma to miejsce choćby w przypadku, gdy pytamy
„idziesz do lasu, czy bawisz się w domu?”, „bierzesz rowerek,
czy idziesz piechotą?”. Czasami mam wrażenie, że zastanawia się,
co my byśmy woleli... bo ona chce zrobić odwrotnie. Bywa, że
zmienia zdanie w trakcie spaceru... no ale wtedy mleko już jest
rozlane.
Nie
potrafi bawić się sama. Snuje się z kąta w kąt. Każda jej
aktywność jest krótkotrwała... nawet oglądanie bajki. Jej zabawy
są tylko odwzorowywaniem tego, co zobaczyła przed chwilą. Nie umie
być kreatywna. Gdy przygotowuje zupę dla cioci, to po chwili robi
kolejną zupę... i jeszcze następną. Nie potrafi wymyślić
drugiego dania, deseru, czy kompotu.
Bardzo
dobrze zachowuje się w sytuacjach nowych. Na przykład gdy dokądś
wyjeżdżamy.
Dlatego
z dużym spokojem patrzę na planowane wakacje nad morzem. Będzie
dobrze, o ile nie będą trwały dłużej niż tydzień.
Rozwijanie
zainteresowań u dziecka
Balbina
nie ma zainteresowań. Chyba, że za takie można uznać próby
wyjadania słodyczy i wylewanie wszystkich znajdujących się w
pobliżu płynów. Tym sposobem straciliśmy już kilka szamponów,
płynów do kąpieli, a nawet balsamów do ciała, które
nieopatrznie pozostawiliśmy w jej zasięgu.
Niedawno
była akcja „myjemy siusiaki”, którą zainicjowało pytanie „a
co to jest?”. No to wytłumaczyłem wszystkim, do czego służy
płyn do higieny intymnej.
Program
zakończył się po trzech dniach, gdy zapomniałem odłożyć płyn
na najwyższe piętro w szafce łazienkowej.
Chociaż
może nieco mijam się z prawdą z tymi zainteresowaniami. Balbina
lubi chodzić na trening judo. Początkowo lubiła też piłkę
nożną, balet i hip-hop. Straciła zainteresowanie, gdy chcieliśmy
ją na te zajęcia zapisać.
Kontakty
z rodzicami biologicznymi
W
okresie trwania epidemii dziewczynka nie spotykała się ani z mamą,
ani z babcią. Były tylko wideo-rozmowy, które trwały po kilka
minut (raczej nie więcej niż trzy), gdyż Balbina nie za bardzo
była nimi zainteresowana. Gdyby dziewczynka nie była mobilizowana
przez ciocię, to prawdopodobnie spotkanie polegałoby na popatrzeniu
na siebie.
Wcześniej
kontakty miały miejsce mniej więcej raz na dwa tygodnie z mamą i
raz na dwa miesiące z babcią. Od czasu gdy zostały poluzowane
zasady epidemiologiczne, miały miejsce dwa spotkania z mamą.
Poprosiliśmy
mamę, aby wytłumaczyła dzieciom, że wkrótce będą miały
siostrę, albo brata. Wyszło jak wyszło. Młodsze rodzeństwo ani
nie zauważyło, że mama jest gruba, ani nie wyniosło ze spotkania
jakiejkolwiek informacji o dziecku. Jedynie najstarszy brat
stwierdził, że mama powiedziała, iż będzie się niedługo
opiekowała jakimś dzieckiem.
Balbina
nadal nie dopytuje o kontakty z mamą, a w trakcie ich trwania wciąż
najbardziej jest zainteresowana tym, co ma w torbie.
Uwagi,
potrzeby, oczekiwania
Planujemy
w niedługim czasie skontaktować się z terapeutą (ponieważ
psycholodzy już rozkładają ręce). Pewnym powtarzającym się
zaleceniem jest refleksja „co się stanie, gdy postąpimy tak, jak
życzy sobie tego dziewczynka?” Nie bardzo to się sprawdza, gdyż
jej głównym zamierzeniem jest przejęcie kontroli nad nami.
Działanie wbrew ustalonym zasadom, nie przynosi pożądanych
skutków.
Terapii
rodzinnej rozpoczynać nie będziemy, gdyż musiałaby się ona
skoncentrować na więziach. Być może należałoby się cofnąć do
pewnych etapów, których dziewczynka nigdy nie przeżyła...
noszenie na rękach, karmienie z butelki, smoczek na zaśnięcie. Być
może w jej przypadku byłoby potrzebne całkowite poświęcenie się
jednego z rodziców, a nawet rezygnacja z pracy zawodowej.
Od
terapeuty oczekujemy tylko wskazówek, jak radzić sobie z rozbudzoną
seksualnością, brakiem chęci do współpracy i napadami złości
(które dziewczynka miewa prawie codziennie).
Ptyś
(6 lat).
Sytuacja
zdrowotna
Ptyś
nie choruje, nie bywa nawet przeziębiony.
Jedynym
jego przeżyciem związanym z koniecznością nagłego udania się do
lekarza, była sytuacja, gdy wsadził sobie do ucha i nosa fragmenty
zabawek. Chyba na złość pani w przedszkolu, bo gdy ta do niego
podchodziła, to on wpychał coraz głębiej.
No
i jeszcze kilkanaście dni temu chłopiec zafundował nam kwarantannę
epidemiczną, gdyż w przedszkolu dostał temperatury 37,2 i miał
robione testy na koronawirusa.
Kilka
tygodni temu byliśmy u specjalisty w celu wykluczenia neurologicznej
przyczyny „zawieszania” się chłopca. Czekamy jeszcze na EEG
głowy, chociaż właściwie jest to już tylko formalność.
Ptyś
przestał się już zawieszać. Nie patrzy już przeze mnie, tylko na
mnie. Nie krzyczy, nie rzuca się na mnie z pięściami. Nie oznacza
to, że jest już zupełnie dobrze. W tej chwili chłopiec udaje, że
nie słyszy. Jeżeli coś od niego chcemy, to musimy szybko
wyartykułować zdanie w sposób jednoznaczny. Najgorzej zacząć w
stylu „słuchaj Ptysiu...”
W
sytuacjach konfliktowych chłopiec unika konfrontacji. Nie patrzy w
oczy, nie broni się, nie zaprzecza... ucieka.
Funkcjonowanie
dziecka w domu
Spróbuję
przedstawić Ptysia za pomocą pewnego tekstu, który napisałem o
nim kilka tygodni temu:
Ognik
to piękny krzew, i dlatego mam w ogrodzie kilkadziesiąt jego
egzemplarzy. Już jako dziecko upajałem się pięknem nie tylko
kwiatów kwitnących wiosną, ale głównie urodą jesiennych owoców,
mieniących się rozmaitymi barwami od czerwieni po żółty.
Od
ponad roku, gdy do naszej rodziny przyszedł Ptyś, patrzę na tę
roślinę jakby inaczej. Nie wiem dlaczego chłopiec ją sobie
upodobał. Lubi spędzać w grupie ogników długie chwile w
samotności. Gdy czasami dzieci przebywając w ogrodzie zaczynają
coś broić i wychodzę, aby dać im reprymendę, to Ptyś
natychmiast nurkuje w gąszczu ognika... nawet jeżeli jest zupełnie
niewinny. Dlaczego nie wybiera innych roślin, wśród których
również mógłby stać się niewidoczny? Bo on chce się stać
niewidoczny.
Zapomniałem
wam powiedzieć, że ognik ma bardzo długie ciernie. Nie ma takiej
możliwości, aby się w nim zaszyć i nie wyjść poranionym. Gdy
ostatnio byliśmy na jakichś badaniach w szpitalu, w wypisie zostało
odnotowane, że chłopiec jest pokaleczony niemal na całym ciele.
Co
ich łączy? Ptysia i jego spersonifikowany odpowiednik... czyli
ognik. Są jak bracia, jak dwie połówki jakiegoś większego
organizmu.
Gdy
Ptyś zamieszkał w naszej rodzinie, była akurat zima... bardzo
chimeryczna zima. Wiele pędów ognika przemarzło, a liście
(chociaż są zimozielone) zbrązowiały i opadły. Ptyś prezentował
się bardzo podobnie. Był połamany emocjonalnie.
I
nagle przyszła wiosna. Ognik przycięty i podsypany nawozem zaczął
rozkwitać bielą swoich kwiatów. Ptyś podążał jego śladem.
Stawał się coraz bardziej otwarty. Jesienią oboje cieszyli oko
paletą ciepłych barw. Ale nastała kolejna zima, tym razem bardzo
łagodna. Ognik zachował wszystkie zielone liście. Dlaczego Ptyś
znowu „przemarzł”?
Mocne
strony dziecka
Ptyś
staje się coraz bardziej pewny siebie... przynajmniej w grupie
rówieśników, a zwłaszcza w relacjach ze swoją młodszą siostrą.
Nie jest już bitą i kopaną ofiarą. Potrafi o siebie zawalczyć,
nawet uciekając się do przemocy. Częściej jednak posługuje się
fortelem, polegającym na tym, że wychodzi na chwilę z pokoju,
odczekuje kilkanaście sekund, po czym wchodzi informując swoją
siostrę „wujek powiedział, że zaraz przyjdzie i ciebie pobije”.
Ptyś
sprawia wrażenie jakby pobyt w naszej rodzinie był dla niego jakąś
formą terapii. Robi coraz większe postępy, których może my nie
zauważamy, ale widzą je osoby mające z chłopcem kontakt raz na
jakiś czas. Nas w pewien sposób zaskoczyło zdanie wychowawczyni z
przedszkola, która sporządziła notatkę dla psychologa z naszej
poradni. Było tam napisane, że Ptyś bardzo często wspomina w
przedszkolu swoją rodzinę. Tą rodziną okazała się ciocia,
wujek, Balbina, Romulus i Remus (czyli rodzina, w której chłopiec
teraz mieszka). Nawet Bill (najstarszy z rodzeństwa, mieszkający w
innej rodzinie zastępczej) postrzegany był jako ktoś bliski, ale
jednak spoza rodziny.
Ujawnione
u dziecka trudności
Nie
jest jednak tak dobrze jak byśmy chcieli. Zwłaszcza istniejąca
epidemia, która wymusiła ponad dwumiesięczną kwarantannę naszych
dzieci zastępczych spowodowała, że Ptyś cofnął się w wielu
aspektach do dawnych zachowań. W domu, wśród dzieci, zachowuje się
już bardzo pewnie. Nawet można powiedzieć, że jest „niegrzecznym”
sześciolatkiem, uczącym swoich kolegów nie najlepszych manier.
Potrafi na przykład zrobić siku do samochodziku stojącego na
środku pokoju.
Jednak
wciąż zachowuje ogromny dystans w stosunku do dorosłych. Wciąż
się ich boi. Gdy nie jest pewny swojego zachowania, to na wszelki
wypadek chowa się pod łóżko, szafkę, albo kaleczy się w
krzewach ognika.
Nie
nam przypada stawianie diagnozy, ale niektóre jego zachowania mogą
sugerować, że pod względem przywiązaniowym, jest w dużo gorszym
stanie, niż jego siostra. Jemu już na niczym nie zależy. Nie
buntuje się. Z pokorą przyjmuje każdą naszą decyzję. Jest
odporny na wszelkiego rodzaju kary. Powiedzenie „idź do swojego
pokoju się wyciszyć, bo za bardzo szalejesz”, jest nawet pewną
formą nagrody. Bo on lubi być sam... przynajmniej nikt mu wtedy nie
przeszkadza.
Ptyś
nie jest zbyt błyskotliwy, chociaż być może część zachowań
wynika z lęku wobec dorosłych. A może z obawy, że nie stanie na
wysokości zadania? Jednak gdy ma czas i wsparcie przy rozwiązywaniu
jakichś zadań, to jest lepiej.
Czasami
bawimy się w kalambury, czy też zadajemy sobie zagadki. Każdy
wymyśla swoje, chociaż ja pamiętam jeszcze kilka z własnego
dzieciństwa. Na przykład „stoi przy drodze na jednej nodze,
mógłbym przysiąc, że jest w niej tysiąc”, albo „mam kapelusz
w groszki białe, nie bierzcie mnie do kobiałek”. Dzieci próbują
odgadnąć, zadają pytania pomocnicze. Siostra Ptusia w obu
przypadkach wciąż twierdzi, że jest to żyrafa, a chłopiec...
zupełnie się alienuje. Nadal nie wierzy w siebie, w to że zna
odpowiedź, że potrafi coś zrobić. Czasami coś bąknie pod nosem
i jest to prawidłowe rozwiązanie zadania. Gdy go pochwalimy, to
przysunie się do nas, jednak przy następnym pytaniu znów odchodzi.
Spisaliśmy
niedawno pewne zwroty i słowa wypowiadane przez Ptysia. Wszystkie z
poniższych miały miejsce jednego popołudnia. Być może świadczą
one o zbytniej infantylności sześciolatka, ale może to być
również objaw jednego z lękowych stylów przywiązania... nawet
zdezorganizowanego. Słowa rzucane w przestrzeń, nieprawidłowy
wzorzec mowy, ciągłe trajkotanie i uporczywe, nonsensowne pytania.
Ptyś wprawdzie nie zadaje bezsensownych pytań, ale on wcale nie
zadaje pytań. Poniższe zdania chłopiec wypowiadał bez
świadomości, że ktoś go słucha. Mówił jakby sam do siebie.
Takie zachowanie ma miejsce również wtedy, gdy jest sam w pokoju,
albo gdy Balbina (jego siostra) już śpi.
Balbina,
hu hu
Romulus
majtusiu
O
tulu, tulu
Pupa,
siku
Ty
bębulku
Ty
kupaśny
Dziwaczne,
paraśne, papalatu
Jesteś
perepo
Na
kolację będzie dach, majtki, kupa, dudu
Ty
jesteś inacka
Lubisz
śmietany chodzące?
Zjem
cały dom
Formy
spędzania wolnego czasu
Ptyś
bardzo lubi przebywać w swoim towarzystwie. Obecność innych dzieci
często mu przeszkadza. Bywa, że rezygnuje z wyjścia do lasu, albo
na rower. Pozostaje w domu i buduje zamki z klocków, albo tory dla
pociągów. Lubi też kolorować i jest bardzo dokładny.
Jako
„zwierzę” ogrodowe, należałoby go uznać za szkodnika. Łamie
gałęzie, niszczy rośliny, rozsypuje żwir ze ścieżek, piasek z
piaskownicy. Wrzuca do oczka wodnego rozmaite zabawki, rozdeptuje
ślimaki. Uwielbia psuć. Siedzi i bezmyślnie wali jedną zabawką w
drugą. Rysuje po ścianach, zeskrobuje tynk. Rzuca zabawkami w
lampę, kamieniami w przejeżdżające samochody.
Rozwijanie
zainteresowań u dziecka
Ptysia
pociągają wszelkiego rodzaju zajęcia techniczne. W przedszkolu
uczęszcza na robotykę. Dokładnie nie wiem co tam robią, ale
chłopiec jest zadowolony i przynosi do domu różne dziwne
konstrukcje.
Jest
też fanem rowów melioracyjnych i rozmaitych kanałów ściekowych.
Kontakty
z rodzicami biologicznymi
Mama
jest dla chłopca tylko pewnego rodzaju pojęciem. Wie, że ją ma, i
jak każą jechać na spotkanie, to jedzie. Nie dopytuje, nie cieszy
się nawet na prezenty, które od niej dostaje.
Ale
chłopiec wciąż funkcjonuje w trybie przetrwania. Nie przychodzi
przytulić się z potrzeby serca. W jego rozumieniu, przytulenie jest
jakąś formą gry, rytuałem odprawianym codziennie po kąpieli... i
tylko tyle.
Uwagi,
potrzeby, oczekiwania
Podobnie
jak w przypadku siostry Ptysia, również zamierzamy skorzystać z
pomocy terapeuty. Wprawdzie chłopiec nie jest jakoś bardzo
problemowy i można nawet odbierać go jako sympatycznego,
przeciętnego sześciolatka, to jednak wiele jego zachowań nas
niepokoi.
Patrząc
z perspektywy czasu, Ptyś jest zupełnie innym chłopcem niż był
jeszcze rok temu. Jednak jego rozwój ma charakter naprzemiennych faz
postępu i regresji. Jest bardzo podatny na czynniki zewnętrzne, na
nowe sytuacje (jaką był choćby stan epidemii). Wówczas jego
rozwój się zatrzymuje, a nawet cofa.