Smerfetka
przebywa w naszej rodzinie od ponad półtora roku. Patrząc z jej
perspektywy, można powiedzieć, że jest u nas od zawsze. Od kilku
miesięcy do mnie należy sprawowanie kontroli nad jej nocnym życiem.
Oznacza to tylko tyle, że Smerfetka, Gacek i ja, dzielimy wspólnie
jedną sypialnię. Dzieci śpią całkiem przyzwoicie, bo budzą się
dopiero mniej więcej o siódmej nad ranem (czasami tylko zdarzają
się nieprzewidziane sytuacje w środku nocy). Jednak w związku z
tym, że Majka odwozi Kapsla do przedszkola i wraca około
dziewiątej, moją rolą jest zabawienie maluchów do jej powrotu.
Prawdę mówiąc, nie jest to duży problem. Nawet powiedziałbym, że
to Smerfetka zabawia w tym czasie i mnie i Gacka (Białaska nie musi,
bo ten wypija mleko przed ósmą i potrafi dalej pospać, nawet do
dziesiątej). Dziewczynka niby nie zna jeszcze zbyt wielu słów, ale
buzia jej się nie zamyka (zupełnie jak Majce). Mógłbym jednym
tchem wymienić kilka, a nawet kilkanaście słów, które słyszę
codziennie jak: „mama”-ciocia, „tata”-wujek, "pa-pa” - do
widzenia, „ma” - nie ma, „da” - daj, „tak” - tak, „nie”
- nie ...
Jednak
ostatnimi czasy, spróbowałem nieco bardziej wsłuchać się w jej
słowa, i mam wrażenie, że stworzyła sobie własny język, za
pomocą którego stara się nam przekazać swoje opinie i emocje.
Poszczególne wyrazy są często bardzo podobne fonetycznie, czasami
różnią się tylko jedną literką, a nawet akcentem, który
padając na inną sylabę tego samego słowa, może oznaczać coś
zupełnie innego. Na przykład „lambam” to lampa, „bambam” -
banan, a „mlemlem” dotyczy czegoś związanego z jedzeniem
(wziąć, dostać). Nie jest to jednak język prosty. Wydawać by się
mogło, że skoro „bambam” to banan, to jedno „bam” oznacza
pół banana. Niestety tak nie jest. Smerfetka potrafi już łączyć
swoje wyrazy w zdania i przykładowy jej tekst: „mlemlem bambam,
bam” można przetłumaczyć jako „chciałam wziąć banana, ale
się wyrżnęłam”.
Niedawno,
opisując Kapsla, spróbowałem spojrzeć na świat jego okiem.
Teoretycznie, nie jest to jakiś nowatorski pomysł. Nawet na
szkoleniu dla rodzin zastępczych, naszym zadaniem było utożsamić
się z hipotetycznym dzieckiem, które zostaje odebrane rodzicom i
nagle znajduje się w zupełnie obcej rodzinie, bez jakiejkolwiek
świadomości tego, co je czeka w przyszłości. Pamiętam, że wówczas
nie zrobiło to na mnie większego wrażenia (widocznie mam słabą
wyobraźnię, a może nawet jestem mało empatyczny), za to
pozostanie na chwilę Kapslem … owszem – było pewnego rodzaju
przeżyciem.
Postanowiłem
więc, że na jakiś czas oddam głos Smerfetce. Sam jestem ciekawy,
jak podejdzie do moich słów, które wypowiadałem kilkanaście
miesięcy temu.
Smerfetko,
zapraszam:
Dzięki
tato. Zanim cofnę się do moich niemowlęcych miesięcy, pozwolę
sobie nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że ”mama” to ciocia, a
„tata” to wujek. Przecież Kaśka, Kamisia i Kubuś też tak do
was się zwracają. Mama to mama, a tata to tata – a nie ciocia i
wujek. Nie zauważyłeś, że do innych wujków mówię „eyyyy” a
do innych cioć „eyyyyji”. Zresztą trochę mnie dziwi, że każdą
panią, która pojawia się w naszym domu, nazywacie ciocią.
Najważniejszą dla mnie ciocią, jest ciocia Ela, którą od
miesięcy widuję kilka razy w tygodniu – chodzimy razem na
spacery, bawimy się, czasami bywam w jej domu. Chociaż ostatnio
zaczęły się pojawiać trzy inne ciocie, które spędzają ze mną
przedpołudnie, albo wieczór. Zaczynam lubić je coraz bardziej.
Jest
jednak jedna ciocia, która odwiedza nas niezbyt często. Jest bardzo
miła … uśmiecha się do mnie, a nawet czasami pobawi. Za to cały
czas coś sobie zapisuje. Jest to chyba ciocia wyjątkowa … albo
bardzo ważna. Ma na imię Jowita. Gdy ma nas odwiedzić, to pakujesz
wszystkie moje zabawki do pojemników, mówiąc że musi być
porządek, bo może ciocia będzie chciała zobaczyć pokój, w
którym śpimy. Po twoich porządkach nie mogę znaleźć karetki
pogotowia, która zawsze jest zaparkowana pod łóżkiem Gacka, ani
gadającej lalki mieszkającej na bujanym fotelu. No i od rana znowu
muszę wszystko wypakowywać, bo na pustej podłodze, zwyczajnie nie
da się żyć.
Przeczytałam
niedawno twoje wspomnienia z pierwszych dni mojego życia. Są to te
informacje mailowe, które wysyłałeś do cioci Jowity. Dodam tylko,
że Smerfetka jest imieniem, którym zwracasz się do mnie głównie
ty (inni tylko czasami). Tak naprawdę mam na imię Lianka.
Chociaż
??? W pewien sposób czuję się tym imieniem przez ciebie
wyróżniana.
Zresztą
nie tylko tym imieniem … choć może wynika to z tego, że jestem
jedyną „księżniczką” w gronie trzech rozbójników.
Ale
chyba nie zawsze tak było. Kiedyś napisałeś coś takiego:
„Pani
Jowito, przesyłam wypis Lianki ze szpitala. Małą musieliśmy
odebrać już w czwartek, ponieważ szpital miał problemy z jej mamą
biologiczną (momentami była agresywna i nieobliczalna) i na dobrą
sprawę ktoś musiałby być przy niej non stop. Dzisiaj mama
dziewczynki nas odwiedziła, co nie było dla mnie wielkim
zaskoczeniem. Nie wpuściliśmy jej do domu, ale porozmawialiśmy
przed domem i ustaliliśmy zasady dotyczące odwiedzin dzieci przez
rodziców. Pokazaliśmy jej córkę i pozwoliliśmy się z nią
przywitać. Mama była grzeczna i spokojna, chociaż widać było, że
nie jest osobą zupełnie naturalną. Mówiła, że ukradziono jej
dziecko i podobno jest u nas, ale musi sprawdzić, czy na pewno jest
to jej córka. Gdy ją zobaczyła, rozpłakała się - mówiła, że
odnalazła swoje dziecko i kilkukrotnie zadawała nam pytanie, czy my
nie chcemy ukraść jej dziecka. Majka trochę obawia się spotkań
z nią w naszym domu. Chciałaby, aby pierwsza wizyta odbyła się w
PCPR-ze. Ewentualne odwiedziny w naszym domu mogłyby się odbywać
tylko przy mojej obecności. Osobiście bardziej obawiam się tego,
że jak przyjdzie, to nie będzie chciała wyjść, niż tego, że
może dla nas stanowić jakieś realne zagrożenie fizyczne. Nawet
gdyby próbowała wyrządzić komuś jakąś krzywdę, to nie powinno
być problemu z jej ujarzmieniem (ma raczej wątłą posturę). W
sumie to jest mi jej żal. Zresztą podobnie jak innych rodziców
"naszych dzieci" (może z wyjątkiem mamy Luzaka).
Wszystkie mamy bardzo chcą być ze swoimi dziećmi, ale "coś"
im w tym przeszkadza. Ja staram się nie oceniać - myślę, że ma
to logiczne uzasadnienie, ale aby to zrozumieć trzeba by najpierw
samemu "sięgnąć dna". Nie wiem czy nie robimy błędu (a
jednocześnie krzywdy tym dziewczynom) poprzez wspieranie i
namawianie do "ogarnięcia się". I my i one, chyba mamy
świadomość tego, że jest to mało realne. Do tego my nawet nie za
bardzo chcemy, aby to im się udało. Mimo, że mamy na względzie
dobro dzieci, to jednak trochę jest to obłudne. Jak z perspektywy
czasu patrzę na mamę Foxika, to mam wrażenie, jakby ona oczekiwała
abyśmy jej powiedzieli : "pozwól dziewczynce odejść a
będziesz wielka". Trochę się wdałem w rozważania
psychologiczno-filozoficzne. Pewnie dlatego, że dzisiaj słucham
"Starego Dobrego Małżeństwa" (właśnie leciał "czarny
blues o czwartej nad ranem".) Jeżeli chodzi o Liankę (trochę
mi to imię nie pasuje - nie ma ładnego zdrobnienia - będziemy
chyba musieli wymyślić jakąś ksywkę) to raczej poczuła się u
nas dobrze. Większość czasu śpi, żółtaczki na razie nie
dostała, je ładnie. Od Irokeza odróżniam ją głównie po kolorze
smoczka.”
Wyszło
więc na to, że zacząłeś nazywać mnie Smerfetką, bo imię
Lianka nie ma ładnego zdrobnienia. No super … chociaż bardzo mi
się podoba, jak mówisz do mnie pieszczotliwie - Smerfuś.
Ale
i tak nie jest najgorzej, bo podobno mama jednej z dziewczynek,
przebywających kiedyś w naszej rodzinie, mówiła do niej Niunia.
Jednak
zadumałam się nad tym, co napisałeś o pani, którą razem z mamą
Majką nazywacie – mamą biologiczną. Maila, którego
przeczytałam, wysłałeś ponad półtora roku temu. Miałam wówczas
trzy dni i nic z tego nie pamiętam. Niedawno zobaczyłam tą panią
po raz drugi. Byliśmy w jakimś obcym pokoju. Były tam zabawki, ale
były też inne osoby, które na mnie patrzyły i zadawały jakieś
pytania. Ta pani mówiła do mnie „chodź do mamy”, przytulała
mnie, przyniosła mi pluszowego misia. Nie mogłam zrozumieć o co
chodzi – przecież moją mamą jest Majka, a misia już mam – śpi
ze mną w łóżeczku.
Przejdę
do kolejnych twoich wpisów:
„LIANKA:
To imię kojarzy mi się z mimozą (taką Barbarą z "Nocy i
dni"), dlatego nazywam ją Smerfetką. Niewiele mogę o niej
powiedzieć , bo jej dzień jest bardzo nudny - je, śpi, je, śpi,
je, śpi itd. (czasami ją jeszcze przewijamy, więc ma jakieś
urozmaicenie).”
Sama
nie wiem, czy mnie wtedy lubiłeś. Żebyś chociaż wspomniał, że
jestem śliczna …
Ale
może nie powinnam narzekać, może wszyscy „tatowie” tak mają?
Nawet
pisząc moją charakterystykę dla PCPR-u (w związku z kwartalną
oceną wszystkich dzieci), też za bardzo się nie wysiliłeś:
Ocena
rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (5 tygodni).
Ponieważ
Lianka jest aktualnie jedyną dziewczynką w naszym Pogotowiu,
nazywamy ją „Smerfetką”. Dziewczynka jest dzieckiem zdrowym.
Miała 10-tkę w skali Apgar. Przejawia wszystkie typowe dla
noworodka odruchy: Moro, Babińskiego, Rootinga i chwytny.
Pojawiła
się w naszej rodzinie w drugiej dobie życia. Jej problemem jest
mama, która ma schizofrenię paranoidalną, co niestety może być
pewną przeszkodą dla potencjalnych rodziców adopcyjnych. Faktem
jest, że prawdopodobieństwo wystąpienia tej choroby wynosi 50% gdy
oboje rodzice są schizofrenikami i dziecko wychowuje się w ich
rodzinie, Jednak wszelkie odstępstwa od tej zasady powodują, że
prawdopodobieństwo spada do kilkunastu procent. A poza tym, nawet
osoby cierpiące na schizofrenię, jeżeli poddadzą się leczeniu,
są zupełnie zwyczajnymi ludźmi.
Prawdopodobnie
ma alergię pokarmową, więc tydzień temu „przeszła” na
Nutramigen i obserwujemy co się będzie działo.
Wykaz
umiejętności dziecka:
- Jej wzrok nie jest jeszcze w pełni rozwinięty. Patrzy na nas, ale jeszcze nie rozpoznaje szczegółów.
- Słyszy, ale ma dużą tolerancję na hałas.
- Położona na brzuchu lekko unosi główkę i wydaje ciche dźwięki.
- Wie do czego służą rączki (gdy zabraknie smoczka – wkłada je do buzi).
- Ma tylko jeden rodzaj płaczu, albo ja nie potrafię jeszcze go rozróżniać.
- Potrafi płakać łzami – co jest nietypowe – zwykle występuje to dopiero po trzecim miesiącu życia.
- Dobrze trzyma główkę.
- Jest małomówna.
- Dużo śpi.
- Ładnie je.
- Uwielbia spacery i jazdę samochodem.
- Ma lekką przepuklinę pępkową, chociaż lekarz zaleca tylko obserwację. Ponieważ z upływem czasu nie było lepiej (a wręcz gorzej), od dwóch dni wprowadziliśmy naszą autorską metodę złotówkową. Jest to metoda prosta ale skuteczna. Wypracowaliśmy ją gdy był u nas Foxik – też miał przepuklinę pępkową.Stosowaliśmy różne plastry. Kosztowały ogromnie duże pieniądze (oczywiście w porównaniu do zwykłego plastra) a ich skuteczność była znikoma.Nasza metoda polega na przyklejeniu do pępka zwykłej złotówki, zwykłym plastrem.Trzeba tylko uważać, aby za bardzo nie potrząsać dzieckiem. Przy Foxiku wszystko się wydało, gdy poszła na rehabilitację. Podczas ćwiczeń nagle wypadła z niej złotówka. Najpierw była konsternacja, a potem dużo śmiechu. Przez jakiś czas była nazywana skarbonką.Od tego czasu metodę dopracowaliśmy – plastrujemy złotówkę krzyżowo, prawdopodobieństwo, że wypadnie jest znikome.
Podsumowując,
Smerfetka jest typowym niemowlakiem, będącym pod każdym względem w
normie rozwojowej.
Jedynym
„felerem” jest niestety jej mama.
Pod
koniec drugiego miesiąca mojego życia również napisałeś o mnie
krótką informację, bez większego zabarwienia emocjonalnego:
- zaczyna być coraz bardziej aktywna, wręcz domaga się zainteresowania swoją osobą,
- trochę się o nią obawiałem, ale tydzień temu byłem z Luzakiem na Obuwniczej (mając z sobą Smerfetkę i Irokeza) i panie rehabilitantki zdecydowanie stwierdziły, że mała jest w normie (tylko Irokez jest "na wyrost"),
- aktualnie zaczęła wodzić wzrokiem za nami, zaczyna się uśmiechać (w odpowiedzi na uśmiech),
- lubi głaskanie, przytulanie (niby to normalne, ale zawsze będę pamiętał "wczesnego Chapicka")
- zaczyna interesować się wiszącymi nad nią zabawkami,
- jako jedyna z dotychczasowych dzieci nie lubi "czułości" ze strony psa (ciekawy jestem czy to się zmieni).
Zastanawiam
się, kiedy stałam się dla ciebie naprawdę ważna.
Chętnie
przeczytałabym od razu wszystko co o mnie napisałeś, ale muszę
się przyznać, że jeszcze nie umiem czytać i to wszystko
opowiedziała mi mama Majka. Muszę więc grzecznie poczekać na
kolejną odsłonę.
A
swoją drogą, uwielbiam książeczki. Są nawet ciekawsze niż
zabawki.
To
chyba zasługa Majki.