Losem
człowieka rządzą rozmaite siły. Losem faceta głównie kobiety.
Moim Majka... ale często okazuje się, że nie tylko.
Ostatni
dzień roku skłania głównie do dzielenia się życzeniami (czasami
noworocznymi, a czasami urodzinowymi), lecz również stanowi
pretekst do rozmaitych podsumowań.
To jak
postrzegam nasze dzieci zastępcze po roku wspólnego pobytu, w dużej
mierze jest też związane z miesięcznym byciem obok siebie...
fizycznie bardzo daleko.
Nie mam
wątpliwości, że rozłąka naszych dzieci zastępczych z nami jest
czymś złym. Nie mam też już wątpliwości, że ta sama rozłąka,
która pozwala nam nieco odetchnąć i z innej perspektywy spojrzeć
na wiele spraw, w dłuższym okresie wpływa bardzo pozytywnie na
nasze relacje i rozumienie rozmaitych rzeczy.
Już jesteśmy razem - ubieramy choinkę |
A tak żegnaliśmy dzisiaj Stary Rok... trochę pusto na tym stole, nawet kielonków nie podano |
Tegoroczny
urlop od dzieci (wiem jak źle to brzmi) uzmysłowił mi, że być
może moje dotychczasowe przekonania, wcale nie są takimi pewnikami
jak myślałem.
Zacznę
od opisania pewnych zachowań Ptysi i Bliźniaków przed rozstaniem z
nami, w trakcie rozłąki, i po powrocie do naszej rodziny.
Ptysie
są rodzeństwem, którego starszy brat przebywa w innym pogotowiu
rodzinnym. Dzieci mają częsty kontakt i świadomość swojej
sytuacji... chociaż nigdy nie dopytują „co będzie dalej?”. W
mojej ocenie (ale również psychologa), cała trójka przejawia
zachowania związane z traumą po przeżyciach z przeszłości, o
czym już wcześniej często pisałem.
Ptysia i
Balbiny nie przygotowywaliśmy w jakiś szczególny sposób do pobytu
w rodzinie, w której mieszka ich brat Bill. Dzieci wiedziały, że
spędzą tam wakacje... chociaż to były nasze wakacje. Miało być
fajnie, bo przecież miło jest być razem. W zasadzie było – tak
samo jak w przypadkach, gdy Bill spędzał wakacje u nas... do
pewnego momentu.
Przewidywałem,
że dzieci mogą być bardzo grzeczne w rodzinie swojego brata, w
której nigdy nie były jeszcze dłużej niż dwa dni z rzędu.
Brałem nawet pod uwagę możliwość, że przejdą w tryb
przetrwania i będą idealnymi dziećmi przez cały miesiąc.
Ptyś na
dwa dni przed pójściem do domu swojego brata i ostatnim spotkaniem
się z mamą, zaczął powoli wchodzić w rolę, która nie była
dla mnie zaskoczeniem. Chował się pod stołem, walił głową w
ścianę – zarówno w domu jak też w przedszkolu. Balbina
zachowywała się normalnie, co można podsumować terminem „uparte
dziecko”.
Pierwsze
dni pobytu w nowej rodzinie przebiegły pod znakiem sielanki. Balbina
była bardzo grzeczna, a Ptyś oddawał się rysowaniu. Nigdy
wcześniej nie robił tego z takim zapałem (wręcz nie lubi
rysować), więc zastanawiałem się, czy jest to już jakaś forma
zawieszania się, lub bycia niewidocznym. Panie w przedszkolu też
zauważyły, że Ptyś jest inny. Grzeczniejszy, bardziej skory do
współpracy. Balbina w przedszkolu też nie sprawiała problemów,
co nie było może czymś niezwykłym, ale wychowawczynie zauważyły
jakąś zmianę na plus.
Dzieci
zupełnie nas nie wspominały, co razem wzięte powodowało, że
Majka zaczęła nawet się zastanawiać, że może jednak coś z nami
jest nie tak. Na jej wątpliwości odpowiadałem „poczekaj”,
chociaż brałem przecież pod uwagę możliwość takich zachowań
dzieci przez cały miesiąc.
Mniej
więcej w połowie pobytu zaczął działać syndrom starszego brata
(tak działo się, gdy Bill przebywał u nas przez dłuższy czas).
Ptyś zrobił kilka awantur w domu, a Balbina w przedszkolu. Ptyś
tylko krzyczał (prawdopodobnie przenosząc się jednocześnie w inny
czas i inne miejsce), natomiast Balbina rzucała krzesłami, drapała
swoje ulubione panie wychowawczynie, nie dawała się opanować.
W tym
momencie zrobię małą dygresję dotyczącą naszego prywatnego
przedszkola, o którym już nie raz wspominałem. Nasze panie
wychowawczynie miały okazję poznać zupełnie inne zachowania tych
samych dzieci i... zupełnie inne zachowania rodziców zastępczych.
Do tej pory byliśmy jedyną znaną im rodziną zastępczą, gdyż
większość personelu jest tuż po studiach. Dla większości
pracujących tam osób, jedyną receptą na naprawienie dziecka jest
rozmowa z rodzicem (w sensie dziecka z rodzicem)... i musi ona
przynieść zamierzony skutek. No cóż... to tylko
teoria. Praktyka jest dużo bardziej skomplikowana, o czym wiedziały
panie przedszkolanki z kilkudziesięcioletnim stażem z państwowego
przedszkola, do którego uczęszczał kiedyś Kapsel. Ciekawy jestem
jak bylibyśmy postrzegani, gdyby do obecnego przedszkola uczęszczał
Kapsel. Przecież on też rzucał nawet stołami, wchodził na jakieś
rury centralnego ogrzewania, zapychał toalety.
Mam
wrażenie, że wakacyjny tata zastępczy wyświadczył nam dużą
przysługę. Na wszelkie telefony z przedszkola odpowiadał „proszę
sobie poradzić, nie mam możliwości przyjechać po dziecko”.
„Proszę podpisać, że przyjmuje pan do wiadomości, że dziecko
rzucało krzesłami... proszę bardzo”.
A teraz
Bliźniaki.
Przygotowania
do wakacji trwały ponad miesiąc. Chłopcy znali rodzinę (w której
mieli spędzić cztery tygodnie) z poprzedniego roku. W międzyczasie
też kilka razy się spotkaliśmy. A jednak był duży opór.
Początkowo Majka mówiła „zostańcie na chwilę, ciocia musi coś
załatwić”. Później ta chwila trwała coraz dłużej... i
dłużej. Na końcu chłopcy mieli już świadomość tego, że przez
jakiś czas będą mieszkać w innym domu. Jednak cały czas
wiedzieli, że jest to tylko sytuacja tymczasowa... że za jakiś
czas znowu będziemy razem. Przez cały nasz urlop o nas wspominali i
dopytywali, kiedy wreszcie wrócą. Dzwonili przez telefon, aby upewnić się, że
istniejemy – tylko nadal załatwiamy swoje sprawy.
Pamiętaliśmy
sytuację sprzed roku, gdy chłopcy po wakacjach nie za bardzo
chcieli do nas wrócić. Przez kilka tygodni zawoziliśmy ich co
kilka dni na parę godzin do rodziny wakacyjnej. Teraz spodziewaliśmy
się czegoś podobnego. Jednak ostatni telefon rozwiał wszelkie
wątpliwości. Majka zapytała Remusa „fajnie jest?”.
Odpowiedział „nie, chcę do ciebie”.
Powrót.
Bliźniaki
weszły do domu jakby wymazując sobie cały miesiąc z pamięci.
Chłopcy nawet się ze mną nie przywitali. Tylko się do mnie
uśmiechnęli i podeszli do swoich zabawek. Gdy zapytałem „co
chcecie na kolację?”, odpowiedzieli „to co zawsze”.
Ptysie
zaskoczyły mnie w zupełnie drugą stronę. Zwłaszcza Ptyś, który
gdy mnie zobaczył, to wtulił się we mnie i powiedział „kocham
cię”. Z takim zachowaniem z jego strony, dotychczas spotkałem się
zaledwie kilka razy.
Sytuacja
prawna całej czwórki wygląda bardzo źle. Podczas naszego urlopu
miały miejsce dwie rozprawy, na których nie zostały podjęte żadne decyzje.
Nie
zostaliśmy poproszeni ani na jedną, ani na drugą. Teoretycznie sąd
zna nasze zdanie, gdyż PCPR dołącza moje opisy do przesyłanej mu
dokumentacji.
Czy to
czyta?
Na
rozprawę Bliźniaków została zaproszona tylko psycholożka z OZSS,
która po tak zwanym badaniu więzi, wydała opinię, że chłopcy
powinni pójść do adopcji, i nie ma większych więzi z rodzicami i
rodzeństwem. Czy miała tylko utwierdzić sędzinę w jej przekonaniach? Ja tak to odebrałem... inni spodziewają
się jednak, że chłopcy zostaną umieszczeni w rodzinie zastępczej
długoterminowej.
W
wigilijną noc rozdawaliśmy prezenty... właściwie to Święty
Mikołaj zostawił je pod choinką. Zarówno Ptysiom, jak i
Bliźniakom powiedzieliśmy, że za dwa dni spotkają się ze swoimi
rodzicami, i u nich na pewno też Mikołaj zostawił jakieś
podarunki.
Chłopcy
dwa świąteczne dni spędzili u swojej babci. Miała tam zawitać
mama, a może i tata. Nie przyszła. Popiła (o czym śpiewają
skowronki), zapomniała, czy nie miała ochoty spotkać się z
dziećmi? Dwa dni później zadzwoniła, że chce przyjechać do
swoich dzieci i była zdziwiona, że o tym tygodniu może zapomnieć.
Ale wykazała chęć. Dobrze wie, że ta informacja dotrze do sądu.
Mama dla bliźniaków jest w zasadzie nikim. Nawet rodzina wakacyjna
zwróciła na to uwagę. Ważni jesteśmy my i ich babcia.
A mama
Ptysi? Ta co w sądzie deklaruje, że przeznacza miesięcznie pięćset
złotych na swoje dzieci. Przyszła. Balbina dostała pluszaka za
punkty z biedronki, a Bill i Ptyś jakiś pistolet. Starszy z braci
zepsuł go po kilku minutach, a Ptyś oddał mu swój, twierdząc że
takimi zabawkami się nie bawi. Chłopiec za swoje zachowanie dostał
w domu specjalną zabawkę, chociaż nasza pochwała chyba była już
wystarczającą nagrodą.
Zarówno
mama Bliźniaków, jak i Ptysi deklarują, że odwołają się od
każdej decyzji, która nie spowoduje powrotu dzieci do rodziny
biologicznej. Co to oznacza? Przynajmniej kolejny rok pobytu dzieci w
naszej rodzinie. Biorąc pod uwagę, że obie mają swojego prawnika,
jest to bardzo prawdopodobne.
Wszystko
to powoduje, że z coraz większą obawą spoglądam w przyszłość.
Przynajmniej jeżeli chodzi o Romulusa i Remusa. Tegoroczny przykład pokazał, że dobre przygotowanie do zamieszkania z nową rodziną,
niekoniecznie musi być gwarantem sukcesu. Bliźniaki zwyczajnie nie
chcą mieszkać z nikim innym, jak tylko z nami. Ich rodzice są dla
nich nikim, a ich babcia jest zwyczajną babcią, do której chętnie
jadą na weekend.
Ptyś
sprawia wrażenie jakby pobyt w naszej rodzinie był dla niego jakąś
formą terapii. Robi coraz większe postępy, których może my nie
zauważamy, ale widzą je osoby mające z chłopcem kontakt raz na
jakiś czas. Chociaż nas w pewien sposób zaskoczyło zdanie
wychowawczyni z przedszkola, która sporządziła notatkę dla
psychologa z naszej poradni. Było tam napisane, że Ptyś bardzo
często wspomina w przedszkolu swoją rodzinę. Tą rodziną okazała
się Majka i Pikuś, Balbina, Romulus i Remus. Nawet Bill utożsamiany
był jako ktoś bliski, ale jednak spoza rodziny.
Niektórzy
rodzice adopcyjni często wspominają o witaminie „M”, która
potrafi czynić cuda i wyprowadzić dziecko z rozmaitymi traumami na
prostą. Nie do końca się z tym zgadzam, bo przecież sama miłość
nie wystarcza. Czasami może nawet przynieść więcej szkód, niż
pożytku. A jednak w przypadku Ptysia zaryzykowałbym stwierdzenie,
że nawiązała się między nami jakaś nić porozumienia, którą
chyba mógłbym nazwać miłością. Chłopiec jest już
przewidywalny, a ja mam wrażenie, że próbuje podążać za moimi
oczekiwaniami i sprawia mu to przyjemność. Pewnie, że czasami
szaleje z innymi dziećmi, ale na tym polega dzieciństwo. Gdyby ktoś
mnie teraz zapytał, czy byłbym skłonny adoptować trudnego
pięciolatka po przejściach, to odpowiedziałbym, że „tak”.
Minął jednak aż rok od momentu, gdy chłopiec znalazł się w
naszym domu. W jakiś sposób udało mu się przewartościować swoje
postrzeganie rzeczywistości. Być może akurat jemu pomógł nasz
urlop i miesiąc rozłąki. Przebywał w rodzinie, w której zapewne
panują inne zasady, inaczej oceniane są pewne zachowania. Czy
faktycznie brak konsekwencji i łamanie zasad są kluczem do dzieci
pokroju Ptysia?
Balbina
niestety po roku tkwi emocjonalnie w tym samym miejscu. Być może
przyczyną jest nasz brak profesjonalizmu. Być może powinniśmy z
Majką odbyć jeszcze jakieś szkolenia, a być może jednak
rozpocząć terapię z psychologiem, chociaż ten odradzał ją nam –
rodzicom zastępczym „na chwilę”. Balbina przychodzi do mnie i
mówi „kocham cię”. Jest to jednak zupełnie inne „kocham
cię”, niż w wykonaniu Bliźniaków, czy Ptysia. Jest to „kocham
cię” nastawione na określony cel. Odpowiadam jej „ja też cię
kocham”, daję buziaka, przytulam. Jednak oboje odgrywamy pewnego
rodzaju scenkę. Dobrze wiemy, że ani ona nie kocha mnie, ani ja
jej. Czy to się zmieni? Ile jeszcze czasu potrzeba?
Bliźniaki,
chociaż po wakacjach wróciły strasznie rozpaskudzone i hałaśliwe,
to jednak nadal są nasze. Bo przecież jak tu nie kochać Remusa,
który mówi:
- Wujku, mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
- No, słucham.
- Emmm, muszę pomyśleć... chcę siku.
Do tego wciąż mówi "wujku jesteś piękny". Chciałem to pominąć milczeniem, ale uczciwość mi nie pozwala... do Majki mówi "jesteś piękna, mądra i dobra".
Dołączę
jeszcze moją ostatnią ocenę Ptysi (sprzed ponad dwóch miesięcy).
Tę, z którą zapoznał się sąd... a przynajmniej powinien się
zapoznać.
Przeczytałem
ten tekst po kilku miesiącach, gdyż musiałem zmienić imiona na
potrzeby bloga. Teraz napisałbym go nieco inaczej. Przede wszystkim
bym się tak nie wymądrzał.
Ptyś
(5 lat 5 miesięcy),
Balbina
(4 lata i 2 miesiące).
Rodzeństwo
mieszka z nami już prawie rok. Jest to zdecydowanie zbyt długi
okres, ponieważ zdaniem psychologa z fundacji „Dziecko w Centrum”,
zarówno Balbina jak i Ptyś powinni jak najszybciej rozpocząć
terapię psychologiczną. Oboje przejawiają zachowania
potraumatyczne wynikające nie tyle z samego rozstania z rodziną
biologiczną, ile są one związane z zaburzeniami więzi.
Prawdopodobne jest też istnienie głębszych urazów natury
psychicznej, emocjonalnej i seksualnej. Problem polega na tym, że
taką terapię należy rozpocząć dopiero w momencie, gdy dzieci
znajdą się już w docelowej rodzinie (gdyż główny nacisk
powinien być położony na procesy przywiązaniowe).
Rozwój
dzieci w każdej sferze jest nieharmoniczny. Przez jakiś czas idą
do przodu, by za chwilę cofnąć się do zachowań sprzed kilku
tygodni. W dużej mierze podłożem tego jest spotykanie się z mamą
i bratem Billem (przebywającym w innej rodzinie zastępczej).
Zwłaszcza
dotyczy to kontaktów rodzeństwa, które są częste i niekiedy
kilkutygodniowe. W tym okresie dochodzi do bardzo dziwnych sytuacji,
które pozwalają nam przypuszczać, że dzieci wspólnie zaczynają
przejawiać dawne zachowania. Wzajemnie są dla siebie czynnikiem
spustowym uruchamiającym mechanizmy o charakterze dysocjacyjnym.
Szczególnie
widać to po zachowaniu Ptysia, który raz na jakiś czas sprawia
wrażenie, jakby jednocześnie przebywał w dwóch miejscach i dwóch
czasach jednocześnie. Jest to dość łatwe do zauważenia, ponieważ
jego oczy stają się wówczas zimne, nie wyrażające żadnych
emocji, albo wprost przeciwnie, ukazujące naprzemiennie (zaledwie w
ułamkach sekundy) lęk, agresję i ufność. Dotyczy to również
mimiki twarzy.
Przedstawię
kilka sytuacji, które miały miejsce właśnie podczas pobytu Billa
w naszym domu. Nie zdarza się to (najwyżej sporadycznie i nie o
takim nasileniu), gdy najstarszy z rodzeństwa odwiedza nas na kilka
godzin, albo przebywa w swojej rodzinie zastępczej.
- Pewnego dnia, a właściwie późnego wieczora (bo dzieci po kąpieli przebywały już w swoim pokoju i miały spać), chłopiec nieoczekiwanie zaczął mieć przebłyski ułańskiej fantazji. Biegał po pokoju, wysypywał klocki z pojemników, rzucał zabawkami, krzyczał (co zupełnie nie było w jego stylu). Wiedziałem, że to się źle skończy, więc odwlekałem jak mogłem swoją reakcję. Było wprawdzie kilka ostrzeżeń, w tym dwa ostateczne, ale nie przynosiło to żadnego efektu. Nawet rodzeństwo domagało się uspokojenia go, bo chciało już spać. Gdy po raz kolejny wszedłem do pokoju, Ptyś po raz kolejny tej nocy struchlał i zimnymi oczami wpatrywał się w prost w moją twarz. Znowu liczył na to, że może go nie zauważę i wyjdę z pokoju. Jednak tym razem złapałem go za rękę i starałem się odizolować od innych, aby trochę ochłonął. Zaczął się wyrywać, pluć na mnie, krzyczeć, że mnie nie lubi i mnie pobije, próbował mnie gryźć. Wyjątkowo nie bił mnie pięściami, jak to już wcześniej bywało. Postawiony przy ścianie dość szybko przestał się awanturować... zmienił jednak taktykę. Zaczął mnie straszyć, że odgryzie sobie palec. „To odgryź”, odpowiedziałem. Było to dość ryzykowne posunięcie, ponieważ Ptyś ma dużą tolerancję na ból. Gdy czasami przychodzi po opatrunek, to nie dlatego, że go coś boli, ale dlatego, że leci mu krew. Jednak tym razem widocznie stwierdził, że mu się to nie opłaci, więc zagroził pogryzieniem kartonów z papierem, które stały w pobliżu. Też nie zrobił tym na mnie większego wrażenia, ale swoją obietnicę zrealizował. Po kilkunastu minutach uspokoił się na tyle, że mógł wrócić do rodzeństwa, i dalej był już spokojny. Dla zasady pytam w takich sytuacjach o powód jego zachowania, próbuję tłumaczyć – ale nie wiem, czy cokolwiek do niego dociera.
- W innym przypadku chłopiec zaczął wylizywać talerz po obiedzie. Dotychczas nigdy tak się nie zachowywał, więc spokojnie zwróciłem mu uwagę, że tak nie należy robić, że nie jest to kulturalne zachowanie. Znowu się zawiesił. Jednak tym razem po chwili zaczął lizać talerz od dołu, później gryźć widelec. Nie reagowałem... no to podszedł do drzwi i zaczął gryźć klamkę. Ja nadal nic. Pewnie powinienem być konsekwentny do końca. A może właśnie nie, tym bardziej, że inne dzieci zaczęły się śmiać z jego zachowania. Pewnie powinienem zająć go czymś innym i na przykład powinniśmy pójść wspólnie umyć samochód... chociaż wątpię czy coś z tego by wyszło. No ale nie spróbowałem. Gdy zaczął gryźć drewnianą futrynę, to skończyło się to wypadem do jego pokoju. Było to dużym błędem, gdyż chłopiec wcale nie przemyślał swojego zachowania, a jedynie utwierdził się w przekonaniu, że nadal może liczyć tylko na siebie. W pokoju Ptyś najpierw się zabarykadował. Wyrzucił pod drzwi niemal wszystkie zabawki, które miał pod ręką i część mebli, które był w stanie przesunąć. Po kilkunastu minutach wszystko uporządkował i przyszedł do nas jakby nigdy nic.
- Kolejna sytuacja jest o tyle inna, że chłopiec sam doprowadził się do stanu, w którym ewidentnie dysocjował. Poszedł do swojego pokoju po jakąś zabawkę. Nagle usłyszałem trzaskanie drzwiami. Wszedłem na piętro i pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to ten jego pusty wzrok. Stał i walił drzwiami tak, że dom trząsł się w posadach. Gdy tylko mnie zobaczył, to rzucił się na mnie z pięściami. Chciał mnie kopnąć, szukał zabawki którą mógłby mnie zdzielić. Już wiedziałem, że powinienem spróbować go przytulić. Tak też zrobiłem, chociaż może bardziej chodziło o ograniczenie jego ruchów. Pewnie wyczuł moje emocje (że wcale nie mam nastroju na przytulanki), bo zaczął na mnie pluć i się wyrywać. Odpuściłem. Spędziliśmy razem kilkanaście minut. On siedział w kącie, a ja po drugiej stronie ściany. W pewnym momencie podszedł do mnie, uśmiechnął się, dał buziaka, przybił piątkę i się przytulił. Nie wracałem do jego zachowania, ale miałem wrażenie, że chłopiec niczego nie pamiętał.
- Najdziwniejszą rzeczą było zachowanie tym razem całej trójki dzieci w dniu, gdy przyjechali do nas w odwiedziny goście. Wielu z tych ludzi, nasze dzieci zastępcze widziały po raz pierwszy, chociaż to raczej nie powinno mieć znaczenia (przynajmniej tak nam się początkowo wydawało). Mniej więcej od połowy imprezy, wszyscy zaczęli zachowywać się nienaturalnie. Bill usiadł na skarpie, z dala od wszystkich (również innych dzieci), Ptyś wszedł pod samochód i ani prośbą, ani groźbą nie dało się go przekonać, aby wyszedł. Balbina z kolei trzymała się blisko mnie, co jakiś czas przychodząc się przytulić. Była smutna, niewiele mówiła, tylko obserwowała to, co działo się wokół. Za to inna dwójka naszych dzieci zastępczych w tym czasie brylowała na parkiecie. Chłopcy przechwalali się swoją sprawnością fizyczną, pokazywali zabawki, śpiewali piosenki. Wszystko zmieniło się w chwili, gdy ogłosiłem przygotowanie do kolacji i zapowiedziałem w niedalekiej przyszłości kąpiel i spanie. Nagle całej trójce poprawił się nastrój, a nawet poprosiły o jeszcze trochę czasu na skoki na trampolinie. Nie była to pierwsza impreza, w której dzieci brały udział, chociaż pierwsza, która nie dotyczyła jakiegoś dziecka (na przykład uroczystości urodzinowej). Za każdym razem bywało na nich sporo osób, więc raczej o tłum nie chodziło. Czy mieliśmy do czynienia z retrospekcją, z odtwarzaniem w pamięci jakichś sytuacji z przeszłości dzieci? Dziwiło nas tylko to, że ponury nastrój prysł jak bańka mydlana w sposób nagły. Co się mogło wydarzyć? Wgłębialiśmy się w najdrobniejsze szczegóły, które przychodziły nam do głowy, by w końcu dojść do wniosku, że dzieci uznały, że ci obcy ludzie przyszli po nich. Tak naprawdę nie mamy pojęcia, jakie myśli zaprzątają głowy dzieci z rodzin zastępczych. Nasza dwójka była już świadkiem odejścia jednej dziewczynki do adopcji, a Bill rozstał się z dwojgiem swoich kolegów. Być może najstarszy z rodzeństwa pomyślał, że teraz przyszła kolej na nich, i na dobre przestraszył Ptysia i Balbinę. Gdy zorientowali się, że jednak tutaj pójdą spać, wszelkie obawy stały się nieaktualne. Nie wiem dlaczego, ale jakoś nie braliśmy pod uwagę możliwości, że dzieciaki pokłóciły się gdzieś za domem i zwyczajnie nie miały ochoty się do nikogo odzywać. A przecież to było chyba najbardziej logicznym wytłumaczeniem.
Gdy
rodzeństwo jest w komplecie, to pojawiają się zachowania zupełnie
niewytłumaczalne. Znowu wracają epitety typu dupa, pipa i inne.
Znowu dzieci rzucają zabawkami w siebie, albo w lampę. Znowu chodzą
po meblach, biegają po pokoju, skaczą z drabinek. Znowu straszą
się duchami i czarownicami. Opowiadają o babci z pałką, która
podobno jest postacią z bajki, ale dzieci przez cały okres pobytu w
naszej rodzinie nigdy tej bajki nie oglądały.
Znowu
przejawiają niepokojące zachowania o zabarwieniu seksualnym.
Balbina zdejmuje majtki i przybiera nietypowe pozy kojarzące się
jednoznacznie z filmami dla dorosłych. Chłopcy kładą się razem
do łóżka i szepczą do siebie prawie dotykając się ustami. Czy
odgrywają w ten sposób jakieś role?
Pewne
dziwne zachowania wynikające ze wspólnego przebywania rodzeństwa,
przenoszą się również na życie przedszkolne. Zwłaszcza widać
to po Ptysiu, który rozładowuje swoje emocje w sposób bardzo
niekonwencjonalny. Gryzie buty (lub własną rękę), wkłada do buzi
skarpetki, albo małe przedmioty do nosa i ucha. Jedna z takich
przygód zakończyła się na izbie przyjęć.
Staramy
się w miarę możliwości traktować dzieci tak jak „dzieci
zranione”, co oznacza, że nie stosujemy tradycyjnych metod
wychowawczych. Łamiemy zasady, bywamy niekonsekwentni. Nie zawsze
jest to możliwe, gdyż często patrzy na to również, pozostała
dwójka dzieci zastępczych.
Z
psychologicznego punktu widzenia, mniejsze znaczenie ma niwelowanie
rozmaitych niedoborów, jak choćby nabywanie wiedzy, korygowanie wad
wymowy, czy niewłaściwych zachowań społecznych. Nasza praca
skupia się zatem na dużej dawce kontaktu fizycznego, w tym
zwłaszcza wzrokowego i dotykowego.
Nie jest
to proste, ponieważ Balbina dopiero od kilku miesięcy zaczęła się
przytulać. Najciekawsze jest to, że czuje taką potrzebę tylko w
stosunku do mnie (czyli ojca zastępczego). Mama zastępcza nadal
jest w swego rodzaju niebycie emocjonalnym. Balbina nie odrzuca
przytulania, ale sama się do niej nie przytula, chociaż bez
zmrużenia oka wykonuje jej polecenia. Gdy nie zgadza się z moją
opinią, to potrafi krzyczeć i tupać w podłogę.
Największą
trudność mamy z prawidłowym odczytaniem zachowań dzieci. Może
być tak, że agresja czy krzyk, czyli zachowania uchodzące za
naganne, mogą być objawem zdrowienia. Walka z nimi może tylko
spowodować ich zamianę na jeszcze bardziej destrukcyjne.
Tak więc
rozmaite bunty, wykłócanie się o swoje, a nawet gdy Ptyś mówi do
mnie „głupi wujek”, uznajemy za coś pozytywnego (mimo że na
obelgi reagujemy i zwracamy chłopcu uwagę). Wcześniej Balbina
często unikała jakichkolwiek bliższych relacji z nami, za to
chętnie przytulała się do zupełnie obcych sobie osób w różnych
miejscach. Teraz już tego nie robi, chociaż jeszcze chętnie
wszystkich zagaduje.
Ptyś
nie miał większych problemów z dotykiem, chociaż do dzisiaj
rzadko sam przychodzi się przytulić. Sprawia wrażenie, jakby nadal
podświadomie traktował nasz dom jak miejsce wrogie. Być może
kiedyś wypracował w sobie mechanizmy pozwalające mu na przetrwanie
w takim wrogim środowisku, do których w niektórych sytuacjach
wraca, reagując agresją bądź ucieczką.
Zarówno
Ptyś jak też Balbina uczęszczają na zajęcia logopedyczne.
Zwłaszcza chłopiec nadal mówi dość niewyraźnie, a do tego
wymawia niektóre wyrazy rozpoczynając od samogłoski. Dla przykładu
mówi: „Remus abrał ój apeć es ytania”.
Dzieci
chętnie biorą udział w zajęciach dodatkowych w przedszkolu. Oboje
chodzą na warsztaty naukowe, do tego chłopiec na robotykę, a
dziewczynka na judo. Balbina tym sposobem sprawnie nauczyła się
liczyć. Gdy miała policzyć jabłuszka w książeczce, to nie
bardzo jej wychodziło. Przełamała się, gdy zaczęła liczyć
przysiady. Być może zorientowała się, że gdy po ośmiu powie
cztery, to będzie musiała wykonać jeszcze sześć przysiadów, a
nie tylko dwa.
Ptyś
niedługo zacznie uczęszczać na zajęcia korekcyjno-kompensacyjne.
Aktualnie jesteśmy umówieni na ocenę psychologiczną w Poradni
Psychologiczno-Pedagogicznej, która jest niezbędna do rozpoczęcia
zajęć. Czekamy też na wyznaczenie terminu konsultacji
neurologicznej, która była zaleceniem poprzedniego badania
psychologicznego. Ma ona na celu wykluczenie neurologicznego
charakteru jego zaburzeń. Nie naciskamy na przyspieszenie tego
badania, ponieważ widać duży postęp zarówno w koordynacji
ruchowej, jak też myśleniu przyczynowo-skutkowym, czy szeregowaniu
zdarzeń. Nadal jednak w tej sferze chłopiec jest w dolnej granicy
normy.
W
opiniach przekazywanych z przedszkola, Ptyś wypada nieco gorzej niż
według naszych obserwacji. Zapewne problem polega na tym, że
chłopiec gorzej funkcjonuje w większej grupie i trudno jest mu się
otworzyć. W domu również często jest niechętny, aby rozpocząć
jakieś zadanie, nadal ma niską wiarę w siebie. Jednak gdy zauważa,
że mu wychodzi, zwłaszcza gdy na tle młodszych od niego naszych
dzieci zastępczych wręcz błyszczy, to jest to dla niego bardzo
motywujące. Przykładem może być układanie puzzli. W domu bardzo
chętnie to robi, a w przedszkolu unika wszelkich układanek.
Podobnie jest z liczeniem. W przedszkolu uchodzi za dziecko, które
nie potrafi liczyć. W domu niby jest podobnie, gdy poprosimy go o
to. Jednak gdy się bawi i nie ma świadomości, że ktoś go
obserwuje, to sprawnie potrafi zarówno liczyć, jak też policzyć
(choćby klocki) w zakresie dziesięciu.
Od
września dzieci uczęszczają do osobnych grup w przedszkolu.
Chłopiec funkcjonuje teraz dużo lepiej niż kiedyś. Wprawdzie
siostra dawała mu pewne wsparcie, to jednocześnie w jakimś sensie
go tłamsiła.
Pewnym
ciekawym zachowaniem dziewczynki była nadopiekuńczość w stosunku
do brata. Z jednej strony o niego dbała, ale gdy próbował mieć
inne zdanie, to go biła. Być może było to też jakieś zachowanie
wyniesione z domu. W tej chwili Balbina przeniosła swoje instynkty
macierzyńskie na innego chłopca. Nie ma jednak łatwo, gdyż ten
chłopiec potrafi się bronić, a do tego ma brata bliźniaka, który
bez wahania staje w jego obronie.
W
przedszkolu dzieci nie sprawiają problemów. Balbina uchodzi za
dziewczynkę pogodną i zabawną, a Ptyś dziecko spokojne i
zdyscyplinowane (chociaż nie zawsze tak było).
Dzieci
spotykają się z mamą raz na dwa tygodnie. Prawie rok temu
ustaliliśmy taką częstotliwość spotkań, z możliwością jej
zwiększenia w przyszłości. Muszę przyznać, że nie było
sytuacji, aby mama nie przyszła w odwiedziny do dzieci bez
usprawiedliwienia. Jednak nigdy nie upomniała się o to, aby
spotykać się częściej.
Początkowo
mama raz na jakiś czas dzwoniła i chciała rozmawiać z dziećmi,
chociaż one nie zawsze miały na to ochotę. Otrzymywała jednak
wyczerpujące informacje na temat funkcjonowania dzieci w naszej
rodzinie. W pewnym momencie dowiedzieliśmy się, że nasze rozmowy
są bez naszej zgody nagrywane. Od tego momentu byliśmy niechętni
do opowiadania o dzieciach przez telefon. Nadal jednak mama mogła
rozmawiać z Ptysiem i Balbiną, i oczywiście miały miejsce
spotkania z dziećmi. Wkrótce jednak rozmowy były coraz rzadsze, aż
w końcu przeszły w pytania o dzieci poprzez SMS-y (mniej więcej
raz w tygodniu). Najczęściej brzmiały one: „co u dzieci, proszę
powiedzieć, że je kocham”. Bywały jednak okresy dłuższej
przerwy, jak choćby między ... Od ... (daty rozprawy) są one
regularne.
Rodzice
biologiczni naszych dzieci zastępczych najczęściej starają się
pamiętać o rozmaitych uroczystościach swoich pociech. W tym
przypadku też miały miejsce urodziny dzieci. Ptyś został
zaszczycony obecnością swojej mamy, chociaż powiedziała tylko
„wszystkiego dobrego, synek”, a prezent był dużo gorszy niż
ten, który w tym dniu otrzymała Balbina. Z kolei w przypadku
dziewczynki, gdy wszystko było już dokładnie ustalone (łącznie z
tortem i wielką fetą), zadzwoniła rano, że wszystko odwołuje, bo
jest niedysponowana. Do tego, o wszystkim powiadomiła nas poprzez
mamę zastępczą Billa, z prośbą o przekazanie Balbinie życzeń
urodzinowych. Nie mogła chociaż zadzwonić do dziewczynki?
Najciekawsze
jest to, że na Balbinie nie zrobiło to większego wrażenia.
Zapytała tylko, czy od nas dostanie tort i wyprawimy jej urodziny.
Zresztą dzieci nie wspominają mamy, nie dopytują o następne
spotkanie. Za to często spotykamy się z pytaniem „A kiedy
pojedziemy do Billa?”
Czasami
zastanawiamy się, na ile mama zna potrzeby dzieci i jakie są jej
kompetencje rodzicielskie. Pewnego razu kupiła swoim latoroślom
nieco większe podarunki. Siedmioletni Bill dostał
dwudziestoelementowe puzzle, a czteroletnia Balbina grę logiczną
dla dzieci powyżej siódmego roku życia. Może chodziło o to, że
gra była w kolorze różowym, a puzzle niebieskim.
Wkrótce
rodzeństwo ponownie spędzi razem kilka tygodni w rodzinie
zastępczej Billa. Balbina i Ptyś wielokrotnie już tam bywali, ale
zawsze był to pobyt najwyżej dwudniowy. Nie jest wykluczone, że
ponownie (przynajmniej Ptyś) przejdą w tryb przetrwania i będą
idealni... bo tak było na samym początku.