piątek, 27 maja 2022

--- Widok na przyszłość

 


Wyjechałem na trzy dni z domu. Zupełnie sam, nawet bez Majki. Ciekawe, czy zdążę zatęsknić. Pewnie nie – przecież to tylko trzy dni.

Mam trochę czasu, aby pomyśleć o przyszłości. Atmosfera ku temu jest wyśmienita: „Jak cicho! – Słyszę ciągnące żurawie, których by nie dościgły źrenice sokoła; Słyszę, kędy się motyl kołysa na trawie, kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła. W takiej ciszy, tak ucho natężam ciekawie (…) nikt nie woła.” Nikt nie krzyczy „wuja”, ani „tata”. Nikt niczego ode mnie nie chce.

I tak może być znowu za miesiąc – jeszcze przed wakacjami. Każde z naszej siódemki dzieci, może mieszkać już w nowych rodzinach. Teoretycznie – bo praktycznie wcale nie musi być tak pięknie.

Właściwie to nie do końca wiem, co ja tutaj robię. Na pewno nie przyjechałem na wypoczynek, ani w interesach. Zostałem zaproszony na jakiś wieczór. Może kawalerski, może autorski. Kto to wie. Będzie impreza. „Flirt i alkohole może tańce będą też. Drzwi otwarte zamkną potem się. No i cześć.” Więcej napisać nie mogę, bo nie przyjechałem tutaj incognito.

Ale z pewnością niczego nie będę kupował. Na niebywałe okazje nabieram się średnio raz na kilka lat, a nie dalej jak kilka dni temu zostałem właścicielem apartamentu. Więc na razie nic mi nie grozi. Właściwie to mam kilka apartamentów, albo jeden przechodni, który raz jest w Japonii, innym razem w Australii, na Teneryfie, w Peru, albo w jeszcze innym miejscu, który sobie wymyślę. A wszystko przez to, że zostałem zaproszony na pewne spotkanie razem z żoną lub partnerką. Żałuję, że nie wybrałem jakiejś partnerki, bo żona w pewnym momencie stanęła po stronie oferenta i moje logiczne argumenty zaczęły tracić jakikolwiek sens. Nie pomogło nawet wypomnienie zakupu garnków trzydzieści lat temu, bo Majka stwierdziła, że przecież wciąż ich używa i cały czas wyglądają jak nowe. Wyszło więc na to, że uchroniła mnie przed przegapieniem okazji życia. Chociaż biorąc pod uwagę to, że zostałem właścicielem apartamentu w pięciogwiazdkowym hotelu za równowartość garnków, to może ma rację. Niestety jestem nim tylko przez tydzień w roku, a do tego muszę tam sam dojechać, sam się wyżywić i sam zorganizować sobie atrakcje. Ale przecież to nie problem. Na szczęście po pięciu latach moje prawo własności samo wygasa.

Nie będę dalej pisał o sobie, tylko o dzieciach, które zostały z Majką w domu. Póki jeszcze mogę o nich pisać.

Mirabelka spotyka się już z nowymi rodzicami zastępczymi. Od drugich odwiedzin zaczęła ich witać wyciągniętymi w górę rączkami. Jest dobrze. Nawet bardzo dobrze. Jednak nie dajemy się zwieść tak dobrym zapowiedziom i prowadzimy proces przejścia jak zawsze – powoli i stopniowo zwiększając czas spotkań. Mam nadzieję, że sąd zdąży do lata (chodzi przecież tylko o zmianę zabezpieczenia), bo dziewczynka może wyjechać na pierwsze w swoim życiu wakacje zagraniczne. W trybie pilnym wyrabialiśmy jej dowód osobisty. Trochę było z tym problemów, bo nasz urząd stwierdził, że musi mieć zgodę sądu. Nie wystarczyło tłumaczenie, że mamy przecież rozszerzone uprawnienia do podejmowania decyzji w sprawach administracyjnych. Ponieważ na walkę z urzędnikami nie było zbyt wiele czasu, uderzyliśmy do sądu, który stanął na wysokości zadania i w ciągu kilku dni wydał zgodę na złożenie wniosku o wydanie dowodu. Niestety szybko się okazało, że aby złożyć wniosek, trzeba się najpierw umówić. A terminy były dwutygodniowe. Nie pozostało nic innego, jak złożyć dokumenty w innym mieście. Tam okazało się, że jest to możliwe nawet następnego dnia, a specjalna zgoda sądu wcale nie jest potrzebna. Tak czy inaczej, Mirabelka jest pewniakiem do wylotu.

Podobnie oceniam perspektywy Ziuty i Heli. Sędzia nie za bardzo wiedział jaką ma podjąć decyzję, więc na wszelki wypadek odroczył sprawę o kilka miesięcy. Ale bez problemu przeniesie dziewczynki do innej rodziny na czas trwania postępowania. Można rzec, że na zawsze, bo powrotu do mamy sobie nie wyobraża. Trzeba tylko mieć nadzieję, że jest osobą młodą , zdrową i nie zamierza zmieniać miejsca pracy, bo inny sędzia czasem może mieć zupełnie inną wyobraźnię. W każdym razie, na w miarę małe, zdrowe, inteligentne i urokliwe siostry, chętni znaleźli się natychmiast. Jutro dziewczynki jadą do nowych rodziców na cały weekend. Są bardzo podekscytowane. Od momentu, gdy Mirabelka zaczęła się spotykać ze swoimi rodzicami, one też zapragnęły mieć nową mamę i nowego tatę. I pomyśleć, że ich mama biologiczna cały czas twierdzi, że łączą ją z córkami bardzo silne więzi, a czas spędzony u nas jest niepowetowaną stratą dla ich zdrowia psychicznego. Chociaż ją może i łączą. Jednak to nie ona powinna przywiązywać się do dzieci, tylko odwrotnie.

Gorzej wygląda sytuacja Mopika, gdyż wciąż nie wiemy, czy ojciec odebrał decyzję sądu i czy już się uprawomocniła. No i czy sędzia już ją podpisał, albo przynajmniej zamierza. Zresztą z tym podpisywaniem uprawomocnionej decyzji to ja już zupełnie nic nie rozumiem. Dostaliśmy z sądu postanowienie o odebraniu władzy ojcu dziewczynki, które odbyło się na posiedzeniu niejawnym (bez niczyjej obecności). Jak by nie było, jakiś podpis tam był. Jak by nie było, na tej podstawie złożyliśmy wniosek do naszego sądu o opiekę prawną. To dlaczego ośrodek adopcyjny nie chce przyjąć zgłoszenia Mopika, tylko czekamy na kolejny podpis? I dlaczego składanie tego drugiego może trwać tygodnie? Nie mam pojęcia. Wiem tylko tyle, że dziewczynka rozjeżdża nam się coraz bardziej. Trafiliśmy z nią w końcu do psychologa. Zgodnie z jego zaleceniem, mamy zapewnić dziecku dużo ciszy i spokoju. I jeszcze mam uszyć dwukilogramową kołderkę z kamyczków akwarystycznych. Jakie to proste.

Sytuacja prawna Einsteina również jest już zamknięta. Sąd nie chciał dawać mamie chłopca czasu na naprawienie się, uważając że nie rokuje. Dlaczego w takim razie nie odebrał jej władzy rodzicielskiej, tylko asekurował się jedynie ograniczeniem? Bo tak jest bezpieczniej? W każdym razie rozpoczęło się poszukiwanie rodziny zastępczej. Może jednak nie być tak prosto jak w przypadku Mirabelki, gdyż chłopiec mimo tego, że w każdej dziedzinie robi kolosalne postępy, to zupełnie zdrowy na ciele i umyśle nie jest. Widok walącego głową o podłogę dwulatka, albo kręcącego się w kółko i wrzeszczącego bez sensu, i bez widocznego powodu – jest przerażający.

No i zostali mistrzowie horroru – Omen i Dagon. Zupełnie nieoczekiwanie przyszło z sądu pismo z decyzją o umieszczenie braci w rodzinie zastępczej. Mama jest poważnie chora i nie wiadomo kiedy w ogóle odbędzie się jakakolwiek rozprawa, a „siedzącemu” ojcu odbierać władzy rodzicielskiej nie wypada. Decyzja ze wszech miar słuszna.

Zobaczymy ilu będzie chętnych i jak długo wszystko potrwa. Na zbyt wiele nie liczę, ale przecież mam szczęście do niebywałych okazji, więc może będzie mi dane uszczęśliwienie spragnionych rodzicielstwa osób. Niestety będą to musieli być ludzie gotowi na wszystko. Dzieci są po badaniach psychologicznych, których wyników jeszcze nie znamy. Wiemy tylko, że nie będą dobre. Nie będzie też zapewne jednoznacznych wniosków, bo niewiele wiemy o przeszłości chłopców i warunkach w jakich dorastali. W grę wchodzi zaniedbanie, zaburzenia więzi, FAS, autyzm i niepełnosprawność umysłowa. Możliwe jest wszystko jednocześnie. Zaburzenia integracji sensorycznej i niewygaszone odruchy pierwotne są przy tym jedynie błahostką. Cieszyliśmy się, że Dagon z dystansem traktuje obcych. Że się do nich nie przytula, nie wchodzi im na kolana, nie łapie za ręce. Dobrze to rokowało w sensie przywiązaniowym. Teraz nie jest to już takie pewne. Być może jakieś zaburzenia lękowe biorą górę nad chęcią zbliżenia się do kogokolwiek. Poza tym, że chłopcy są coraz bardziej rozgadani (zwłaszcza Omen), w kwestii mowy niewiele się zmienia. Do tego ja zupełnie ich nie rozumiem. Dagon gada od rzeczy, a Omen nie dość, że pomija spółgłoski, to jeszcze posługuje się skrótowcami. Wypowiadane przez niego zdania brzmią mniej więcej tak: „Uja ina moje bije y et”. Będąc świadkiem sytuacji poprzedzającej wypowiedziane zdanie, mogę tylko wnioskować, że chciał powiedzieć: „Wujku, Hela zdzieliła mnie przez łeb”. Majka uważa, że wie co on mówi. Nie będę zatem szedł w zaparte i sprawiał wrażenia, że to ja nie jestem kumaty – są zdania, które rozumiem. Dla przykładu: „Ałatałam ule”. Jednak gdyby nie to, że codziennie układa te puzzle, codziennie się tym chwali i mówi o sobie jak dziewczynka, to z tłumaczeniem pewnie też miałbym nie lada problem. Poziom hałasu emitowany przez obu braci zdecydowanie przewyższa wszelkie normy zdrowotne. Obaj albo ryczą (to cytat z Ziuty: „Oni ryczą, płaczą malutkie dzieci”), albo szaleją. Tłumaczę im rozmaite rzeczy tylko dla zasady, bo albo nic do nich nie dociera (nadal robią to co robili), albo z głupawym uśmiechem zdają się mówić: „i co mi zrobisz”. Owszem, można się do tego przyzwyczaić. Można sobie wypracować jakieś schematy postępowania i tłumić negatywne emocje. Chociaż żal ściska serce, widząc dziewięciokilogramowe ciałko Mopika, albo Einsteina, ze śladami zębów Dagona.
Pozostaje tylko wiara w to, że chłopcy zupełnie inaczej zafunkcjonują w innej rodzinie i znajdzie się ktoś, kto zaakceptuje ich takimi, jakimi są.
Nasza rola dobiegła końca – sytuacja prawna chłopców jest już uregulowana. Mama ma ograniczoną władzę rodzicielską, żaden kolejny termin rozprawy nie został wyznaczony.

Jeszcze miesiąc temu zastanawialiśmy się z Majką, jak zorganizować tegoroczne wakacje. Jak zwykle, mamy zarezerwowane w Mielenku dwa pokoje z przybudówką. Teraz wiadomo, że skład będzie zupełnie inny, niż przypuszczaliśmy. Trzy mamy naszych pieczowych dzieci (byłych i jeszcze obecnych) są w kolejnej ciąży, więc i jakiś noworodek może się przytrafić.

Ciekawe co będzie dalej. Dzisiaj zostaje mi cieszyć się chwilą samotności.


sobota, 7 maja 2022

--- Dla dobra dziecka

Coraz trudniej mi się pisze. Przez pewien czas szukałem pretekstu, aby zakończyć tego bloga. Czułem się trochę jak mamy biologiczne naszych dzieci, które mówią: „Ja bardzo chciałam, ale odebrano mi prawa”. Mi jakoś nikt prawa nie odbiera. A nawet wprost przeciwnie, dowiaduję się, że mogę pisać – w zasadzie o wszystkim. Istnieje coś takiego jak klauzula prasowa, która powstała po to, aby pogodzić wolność wypowiedzi i informacji z ochroną danych osobowych. Długo się zastanawiałem, jak to jest możliwe, że redaktor jakiegoś artykułu, może zamieścić w gazecie tekst typu: „Karolina P. z podwarszawskich Łomianek, znana bliżej jako 'Gabrycha', została oskarżona o fizyczne i psychiczne znęcanie się na swoim trzyletnim synem...”, po czym ze szczegółami opisuje historię rodziny. Dlaczego on niby może, a ja nie. Tym bardziej, że jego bohaterów może zidentyfikować większość mieszkańców takich Łomianek, a moich najwyżej moi dobrzy znajomi, którzy i tak nie znają ich osobiście. Okazuje się, że działalność dziennikarska, literacka i artystyczna, nie podlega ustawie o ochronie danych osobowych (art.2 ust.1, ustawy z 1 maja 2018). Dotyczy to również treści zamieszczanych w internecie, choćby w postaci bloga. Jestem zatem jednocześnie dziennikarzem, jak i literatem. Artystą może też. Nie muszę pytać o zgodę osoby opisywanej, ani informować jej, że ją opisałem. Ponadto, takiej osobie nie przysługują prawa do sprostowania danych, czy sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. A tak w ogóle, to zanonimizowane dane osobowe nie są danymi osobowymi o ile ich ilość i układ nie pozwalają na ponowną identyfikację. W przypadku tego bloga, nie pozwalają. Bo przecież nie jest tak, że jakaś pani w sklepie czytająca opisy naszych dzieci, jest w stanie powiedzieć: „O! Przyszła do mnie mama biologiczna Einsteina”. Zresztą na ostatnim szkoleniu dotyczącym ochrony danych osobowych dowiedziałem się, że jako ojciec zastępczy (nawet niebędący opiekunem prawnym) mam prawo do wizerunku dziecka.

Przyczyna mojego zniechęcenia jest zatem zupełnie inna. Zaczynam dostrzegać mechanizmy, które nie pozwalają mi pisać o pieczy zastępczej lekko i przyjemnie. Majka wciąż prosi o jakiś optymistyczny wpis. Będzie dopiero za jakiś czas, gdy zbiorę więcej informacji o Einsteinie. Chłopiec robi ogromne postępy, mimo że jest obciążony chorobą alkoholową swojej mamy. Ale jest jeszcze młody i to daje mu ogromną przewagę choćby nad trzyletnimi bliźniakami. Jednak mimo tego, teraz widzę już jedynie szklankę do połowy pustą, bo przecież uszkodzenia mózgu nigdy się nie naprawią. Do tego zaczynam tracić z oczu światełko w tunelu zwanym systemem. Dobro dziecka przestało być dla mnie tym określeniem, jakim było jeszcze kilka lat temu. Teraz jest tylko sloganem, który często skrywa niekompetencje rozmaitych osób i instytucji, albo usprawiedliwia nawet najbardziej absurdalne decyzje. System pieczy zastępczej jest nieprecyzyjny. Opiera się na dobrej woli pojedynczych osób, które prędzej czy później trafiają na mur nie do przejścia. Mopik nadal z nami mieszka (już półtora roku), chociaż jest to najbardziej oczywista sprawa z jaką mieliśmy do czynienia. Mirabelce minął rok pobytu w naszej rodzinie i sędzia zdecydował się na razie na ograniczenie władzy rodzicielskiej. Dał szansę rodzicom, którzy wcale o nią nie prosili. Nawet nie przyszli na ostatnią rozprawę. Może zmieni zdanie za rok, może za dwa. A Mirabelka poczeka. Może u nas, może w innej rodzinie.

Piszę też pod presją bohaterów moich opowieści, którzy niekoniecznie chcą nimi być. Majka kiedyś obiecała, że będzie sprawdzać teksty przed opublikowaniem i tak robi. Zakreśla mi zdania z adnotacjami typu: „Ten się może obrazić”, „Od razu będzie wiadomo, kto to powiedział”, „Tak tego nie możesz nazwać”, „Idziesz na wojnę”. I niestety tak jest, że jeden się obraża, inny jest zły, a jeszcze kolejnemu jest przykro. Niektórzy są źli, choć wcale nie czytali co o nich napisałem. Usłyszeli coś od kogoś, nie próbując nawet poznać mojego zdania. A przecież nie będę każdego pytać o zgodę, żeby napisać tylko tyle, że do nas przyszedł. To ostatnie zdanie pewnie też zostałoby zakwestionowane przez Majkę. Znowu miałbym dopisek: „Będzie wiedział, że to o nim i może się obrazić”. Jednak tym razem, Majka będzie mogła to zrobić dopiero w komentarzu. Nie będzie cenzury przed publikacją. Inaczej mogłoby się skończyć jak poprzednim razem, gdy cały tekst wylądował w śmieciach, gdyż po ewentualnych korektach całkowicie zatraciłby swój sens.

Nie będę już zatem opisywał kuluarów towarzyszących pewnym sytuacjom – ze względu na wrażliwość niektórych osób. Dwie najmłodsze dziewczynki nadal z nami mieszkają i tyle. Decyzją sądu. Nie wpisują się w żaden typowy schemat, który pozwoliłby im zamieszkać w docelowej rodzinie. A nietypowy nie wchodzi w grę. Nie, bo... Znowu się zagalopowałem.

Odniosę się jednak do zasłyszanych tu i ówdzie zarzutów, że niepotrzebnie tak dokładnie opisuję historie i zachowania przebywających u nas dzieci – zwłaszcza tych starszych, trudniejszych, czy bardziej zaburzonych. Zamykam im drogę do szczęśliwej przyszłości i sprawiam, że kiedyś będą mogli przeczytać o sobie coś, co powinno pozostać tajemnicą na zawsze.

Problem polega na tym, że ze zwykłej przyzwoitości nie mogę pomijać pewnych zachowań naszych dzieci i mojego ich odbioru. Jeżeli jakiś rodzic zainteresowany przebywającym u nas dzieckiem odpowie: „Mnie to nie przeraża”, to bardzo dobrze. Ale będzie miał jakiś punkt odniesienia, jakąś perspektywę. Czasami z przerażeniem obserwuję poszukiwania rodzin dla dzieci, które powinny znaleźć się w rodzinach specjalistycznych. Poszukiwania, które powinny skupić się na kręgu osób świadomych, doświadczonych i odpowiednio przeszkolonych, a nie dokonywane wśród ludzi dobrego serca. „Ma FAS i RAD, ale jest cudownym dzieckiem” i późniejsze skargi rodziców: „Nikt nam o tym nie powiedział”, „Zataili to przed nami”, albo niewinne i tajemnicze: „Jest hardcore, ale dajemy radę”.
Dlatego staram się również opisywać trudne sytuacje, kiedy dzieci próbują dyktować rodzicom swoje sposoby postępowania. Starają się ich sobie podporządkować w celu zaspokojenia swoich potrzeb funkcjonowania w znanym zestawie zachowań. Miesiącami budują chaos, który pamiętają z pierwszych lat życia i wcale nie pragną się zbliżyć emocjonalnie do rodziców. Zdarza się bowiem, że witamina „M” (bezgraniczna i bezwarunkowa miłość) niczego nie naprawia, a kolce jeżyka nie zaczynają odpadać. Bywa, że planowana radość z macierzyństwa powoli przekształca się w bezradność i zwątpienie.

Niektórzy sugerują, że chociaż przedstawiam rzeczy ważne i przydatne wielu osobom, to robię to kosztem opisywanych dzieci, które za kilka lat mogą odnaleźć tutaj swoją historię.

Z ostatnią częścią tego zdania się nawet zgadzam. Ktoś, kto wie, w jakim okresie swojego życia przebywał w pieczy zastępczej i znane mu są pewne fakty z tego czasu, a do tego będzie zdeterminowany w poszukiwaniu własnej tożsamości – może dojść do wniosku, że jest to opis jego życia. Być może pozna szczegóły, o których nowa rodzina, z jakichś powodów, nigdy mu nie powiedziała. Jednak z uporem maniaka będę twierdził, że ma do tego prawo. I skoro włoży tyle wysiłku, aby dotrzeć do opisu swojej osoby, to będzie to znaczyć, że jest na to gotowy i tej wiedzy potrzebuje. Nie jest przecież wykluczone, że któreś z moich dzieci będzie kiedyś chciało rozpocząć psychoterapię. Historia rozpoczynająca się dopiero w piątym, trzecim, a nawet w drugim roku życia, z pewnością sytuacji nie ułatwi.

Chyba tylko z tego powodu będę dalej pisał. Chociaż pewnie nieco rzadziej. Ale taka jest moja definicja dobra dziecka.