sobota, 22 kwietnia 2023

--- Kot Schrödingera

Jako obiekt kwantowy jestem teraz jednocześnie żywy i martwy. Jak ten kot tytułowego noblisty.

Nie przypuszczałem, że samotne zajmowanie się dziećmi może być tak frustrujące, demotywujące i dołujące. Dużą negatywną rolę odgrywają rodzice biologiczni, którzy chcą się spotykać, dostać zdjęcie i jakąś informację. Dochodzą też... już nawet nie chce mi się pisać, co musi robić samotny ojciec zastępczy. Nie chcę też opisywać mojej pracy zawodowej, która legła w gruzach, a która już niedługo może być podstawą naszego utrzymania.

Próbuję spoglądać na swoje życie z pozycji obserwatora. Wtedy jest łatwiej. Wydaje mi się ono ciekawe, a nawet zabawne. Na przykład ostatnio przestały mi się zamykać drzwi pasażera w samochodzie. A dokładniej – otwierały się przy skręcie w lewo. Teraz to się samo naprawiło, ale z kolei wszystkie inne drzwi przestały się otwierać. Chłopcy wchodzą do tyłu od strony kierowcy, a w bagażniku został uwięziony najlepszy wózek Argusa. Stary, kilkunastoletni model dużo gorszej marki nie ma tyle elektroniki i wszystko w nim działa. Ale nie ma izofixów, a ja wszystkie inne foteliki wydałem przyszłym mamom chłopaków. Zresztą tych uwięzionych w siedmioosobówce nie mam jak wyciągnąć, bo przecież drzwi się nie otwierają. Nie mogę też pojechać do blacharza – no bo jak?

Nie mam pojęcia kiedy cokolwiek się zmieni. Nie wiem kiedy Obelix wróci z psychiatryka, ani Sajgon z rodziny pomocowej. Trudno mi też powiedzieć kiedy odejdzie Omen z Dagonem i czy w ogóle odejdą.

Przyglądam się rodzinom, które ukończyły szkolenie dla rodziców zastępczych i uzyskały odpowiednie kwalifikacje. Jakie mają motywacje? Czyje potrzeby chcą zaspokoić? Widzę ich lęki, wręcz fobie. Ale idą drogą pieczy zastępczej. Bo co? Bo nie mają innego wyjścia.

Omen z Dagonem stali się jacyś mili. Ciągle się do mnie przytulają. Dagon wręcz nie schodzi z moich kolan. Nie chcą słuchać o mamie Natalii, do której za chwilę mają odejść. Za to wciąż mówią, że kochają ciocię Majkę i ciocię Elę (która jest naszą sąsiadką i w obecnej sytuacji często ich zabiera do siebie). Ciocia Natalia nie chce zabierać chłopców do swojego domu, bo tam płaczą. Tłumaczy to tym, że zapewne chcieliby tam zostać na zawsze, ale muszą wrócić do mnie. Nie jestem przekonany. Wręcz mam zupełnie inne zdanie. W związku z tym zabiera ich na spacery. Rzadko kiedy wytrzymuje dwie godziny. Temu się nawet nie dziwię, bo dwie godziny w ciągłym skupieniu jest wyczynem – z tymi chłopcami.

Dużo rozmawiam z Omenem i Dagonem. Nie wiem czy cokolwiek rozumieją. Dzisiaj była taka wymiana zdań:

       – Jak już pójdziecie do cioci Natalii, to może wam na to pozwoli.

       – Ale wrócimy na kolację – odpowiedzieli.

Chłopcy ciągle pytają, kiedy na obiad będzie futro. Kilka dni temu, gdy zrobiłem im spaghetti, zapytali co będzie na obiad jutro. No i teraz muszę coś wymyślić.

Nie jestem dobrym ojcem zastępczym. Jestem najwyżej dość dobrym ojcem. Zaspokajam tylko potrzeby emocjonalne będących ze mną dzieci. Chłopakom puszczam bajki w telewizji, a najmłodszego Argusa biorę jedynie na kolana. Boję się, że padnie mi kręgosłup, co zdarza się raz na kilka miesięcy. Teraz jestem sam i muszę rozważać zupełnie inne scenariusze.

Za kilka dni mam superwizję. Chciałem ją odwołać, bo nijak nie wpisuje się ona w moje dotychczasowe życie. Ale pójdę. Jestem ogromnie ciekawy jak psycholożka rozważy dobro moje, Majki i dzieci.

sobota, 15 kwietnia 2023

--- Życie po życiu

Mija czwarty tydzień bez Majki. Czwarty tydzień życia w matrixie, którego końca nie widać.

Jakoś daję radę.
Postanowiłem, że mieszkające z nami dzieci doprowadzę do końca. Odejdą do swoich nowych rodzin tak, jak to działo się zawsze. Bez ostrego cięcia i bez pośpiechu.
Chociaż może tylko tak mi się wydaje, że jest to moja decyzja i że mogłem powiedzieć: „Sorry, proszę zabrać mi te nie moje dzieci, bo ja jestem tylko mężem matki zastępczej prowadzącej pogotowie rodzinne”. Z prawnego punktu widzenia, cała piątka jest moja i tylko moja. Tak przecież zadecydował sąd. Umowę o prowadzenie pogotowia też podpisałem razem z Majką. Jestem więc ojcem piątki dzieci tak samo jak inny ojciec. Każdy ojciec – zastępczy, adopcyjny, biologiczny.

Powoli zacząłem wdrażać się w tematy, których dotychczas zupełnie nie ogarniałem. Spotykam się z rodzinami biologicznymi naszych dzieci – mamą, która próbuje mnie podrywać i babcią sprawdzającą czystość uszu i długość paznokci. Koordynuję dziesiątki tematów wydzwaniając tam gdzie trzeba i pisząc tu i ówdzie. Odpowiadam na pytania w sądzie, z których najtrudniejszym okazało się: „Ile ma pan lat?”. Piszę wnioski o odrzucenie spadku i organizuję strój galowy z okazji dnia prosinfoniki – nie wiedząc nawet czym jest ta prosinfonika.

Jako przykład mogę też podać pranie. Samo pranie, a nawet jego wysuszenie, od zawsze było proste. Ale już składanie i segregacja tego prania należała do Majki. Teraz mam cały worek skarpetek, które nie mają swojej pary i nijak nie potrafię zrozumieć dlaczego tak jest. Poszedłem zatem po rozum do głowy i stwierdziłem, że będę pranie ogarniał „wsadami”. Wrzucam więc do pralki wszystko z danego dnia – to, co chłopcy zdejmują z siebie przed wejściem do wanny. No i właśnie wyciągnąłem z suszarki taki wsad, a w nim trzy skarpetki. Każda w innym kolorze i nie ma czwartej.
Mam też problemy z odróżnieniem bluzki od piżamy. Na szczęście chłopcy są nieco bardziej ogarnięci i czasami gdy ubieramy się do przedszkola mówią: „Wujek, zakładasz nam piżamę”. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że przecież od zarania dziejów to ja zajmowałem się kąpielą i to ja zakładałem dzieciom piżamy. Powinienem mieć je w małym palcu, znać jak szeląg zły czy cokolwiek jeszcze. A jednak jestem jak daltonista, który stara się odróżnić kolory po odcieniach.
Ostatnio dałem rano Omenowi spodnie do założenia. Prosto z prania. Całkiem przyzwoite, nawet sprawdziłem czy nie ma w nich dziur. Coś a'la moro – melanż beżowo brązowy. Na szczęście zainteresowały mnie sznureczki, które wychodziły jakby od wewnętrznej strony. Okazało się, że były to zwyczajne dżinsy przewrócone na lewą stronę. Strach pomyśleć co by było, gdyby chłopiec tak poszedł do przedszkola.

A'propos wspomnianego wsadu. Obelixowi przebywającemu w szpitalu psychiatrycznym wykupiłem pralnię. Drugim rozwiązaniem było jeżdżenie co kilkanaście dni po dwieście kilometrów w jedną stronę i dowożenie czystych rzeczy. Ciekawy jestem rachunku, który dostanę na koniec miesiąca. Jeden wsad to kwota pięćdziesięciu pięciu złotych. Ja przy trójce mieszkających ze mną dzieci robię dwa wsady dziennie. Pewnie wsad pralniczy jest większy. Nie ma to jednak znaczenia. Ważne, że nie muszę odwiedzać Obelixa. Z tym chłopcem nie wiąże mnie nic. A właściwie jego ze mną. Byliśmy z sobą przez chwilę. W pojęciu astronomicznym było to mrugnięcie powieką albo i mniej. A jednak jesteśmy połączeni decyzją sądu i Obelix do mnie wróci – prędzej czy później. Raczej prędzej, bo okazuje się, że wcale nie jest chory psychicznie. Nie jest też niepełnosprawny umysłowo. Jest emocjonalną i intelektualną kaleką będącą wynikiem siedmioletnich zaniedbań. Potrzebuje rodziny, która będzie chciała go z tej otchłani wydobyć. Czy taka się znajdzie? Przestałem już wierzyć w cuda, ale może się mylę. Wierzę w to, że się mylę.

Omen z Dagonem zaczęli spotykać się z kolejną rodziną. Omen na drugim spotkaniu wczepił się w potencjalną mamę mówiąc, że ma go zabrać do domu. Dziewczyna miała łzy w oczach. Pewnie sobie pomyślała, że ta biedna sierotka wreszcie znalazła swoją wymarzoną mamusię i nie może się z nią rozstać. Dagon ze stoickim spokojem przyglądał się wszystkiemu, siedząc u mnie na kolanach. Próbowałem jej wytłumaczyć, że prawidłowe jest zachowanie Dagona, a Omen ten sam numer może wykręcić za pół roku, gdy przyjdzie do niej zupełnie obca mu osoba.

Chłopcy mają zupełnie inne problemy. Dagon będzie wymagał jeszcze wielu miesięcy, o ile nie lat, terapii. I nie ma żadnej gwarancji, że będzie lepiej. Ostatnio czekając w samochodzie zaczął walić głową w szybę. Gdy dostał ode mnie zwyczajną „zjebkę”, to ugryzł siedzącego obok Omena. Tak bez powodu, aby rozładować energię. Może więc być tak, że w wieku kilkunastu lat walnie głową w szybę, raniąc siebie i niszcząc okno – bo z czymś nie będzie chciał się zgodzić. Omen z kolei może wykrzyczeć: „Nie jesteś moją matką i spadaj na drzewo”. Wszystko to nie musi się wydarzyć, ale może i prawdopodobieństwa nie da się określić procentami. Nie wiem czy potrafię to rodzicom wytłumaczyć. Nie wiem czy potrafią to zrozumieć.

Nie wiem co będzie za tydzień, albo dwa. Dzisiaj przyszedł do nas w odwiedziny Sajgon. Przebywa w rodzinie pomocowej. Czas pobytu nieubłaganie dobiega końca, więc chłopiec musi sobie przypomnieć mnie, nasz dom, mieszkające z nami dzieci. Omen, podobnie jak w tamtą mamę, wczepił się w tymczasową mamę Sajgona i chciał aby zabrała go do swojego domu. Nie wiem czy powinienem o tym powiedzieć tej mamie, która myśli, że jest tą wymarzoną i wyczekiwaną.

Sajgon wyszedł za drzwi, ale przed płotem rzucił się na ziemię i za cholerę nie chciał wejść do samochodu.

Gdybym dziesięć lat temu miał dzisiejsze doświadczenia, to nie wchodziłbym do tej wody.

Nie wiem jak mam promować pieczę zastępczą. To taki film dla ludzi o mocnych nerwach – jak to kiedyś bywało w zapowiedziach horrorów. To taki film dla Majki, która lubiła jak coś się dzieje, która lubiła zawalczyć o jakieś dziecko. Lubiła albo tylko mi się wydawało, że lubiła.

Musimy z Majką odpocząć. Dobrze o tym wiem.

Niektórzy próbują mnie wspierać pisząc, że muszę o siebie zadbać, że przekroczyłem czerwoną linię, że mam już swój wiek, że powinienem wystawić dzieci za próg i niech się system martwi. No nie jest to wspierające. Ale jest tak cholernie motywujące do tego, aby pokazać, że dzieci którymi się teraz zajmuję, odejdą tak jak zawsze. A potem będzie koniec.

niedziela, 2 kwietnia 2023

--- Okienko

 


Nigdy nie przestawiałem plastikowego okienka w kalendarzu ściennym. Dzisiaj wciąż pokazuje ono siedemnasty dzień miesiąca.

Od kilkunastu dni jestem samotnym ojcem zastępczym. Nie wiem jak długo potrwa taki stan. Być może kilkanaście tygodni, albo tylko kilkanaście dni.

Majka trafiła do szpitala. Z dnia na dzień. Odwiozła Jacka i Placka do rodziny biologicznej, poszła spać, a rano już nie mogła wstać z łóżka. Na szczęście zmieściliśmy się do siedmioosobowego samochodu, więc stosunkowo szybko znalazła się w szpitalu.
Przyczyny jej stanu nie są znane do teraz. Istnieje tylko pewna hipoteza, która zakłada, że osłabiony stresem organizm został zaatakowany wirusem opryszczki. W każdym razie Majka nie może się poruszać, ledwo utrzymuje w ręce telefon, a silne leki przeciwbólowe powodują, że czasami mówi bardzo wolno i trudno zrozumieć co ma na myśli. Ogólnie rokowania są dobre, ale wszystko może trwać bardzo długo, a końcowe zalecenia będą brzmiały: „Jak najmniej stresu”.
Majka może spędzić w szpitalu jeszcze kilka tygodni, a potem czeka ją jeszcze dłuższa rehabilitacja. Istnienie naszego pogotowia rodzinnego wisi na włosku. Ja bym nawet nie bronił się rękami i nogami przed powrotem do życia sprzed dziesięciu lat. Jednak dla Majki piecza zastępcza była całym jej życiem. Niemal od dnia, w którym się poznaliśmy, była jej marzeniem, a przychodzące dzieci stawały się jej wyzwaniem. Bycie mamą zastępczą nadal jest jej pasją, której chyba nic nie może zastąpić. Może się zatem okazać, że brak dzieci będzie większym stresem, niż stres związany z byciem z nimi.

Za wcześnie jednak na dzielenie skóry na niedźwiedziu. Na tę chwilę, żadne z naszych dzieci jeszcze nie ucierpiało. Żadne nie musiało z dnia na dzień znaleźć się w obcej rodzinie. Jak już wspomniałem, Jacek z Plackiem rzutem na taśmę zdążyli od nas odejść, do swojej mamy, na stałe. Obelix jest na planowanych badaniach w szpitalu psychiatrycznym, a Sajgon z kimś bardzo mu bliskim. Ze mną został Omen, Dagon i Argus.

Trudno mi w jakikolwiek sposób przewidywać przyszłość. Żyję chwilą. Tym, czy z przeziębienia Argusa nie wyjdzie zapalenie płuc, albo czy nie zapomnę zapłacić za wycieczkę chłopców w przedszkolu. Nie ogarniam jeszcze przedszkolnej aplikacji. Do dzisiaj, nigdy żadnym dzieciom nie czyściłem uszu, ani nie obcinałem paznokci. A wydawało mi się, że jestem równorzędnym partnerem Majki, bo przecież potrafię przewinąć, nakarmić, wykąpać, zrobić obiad i posprzątać. Wiem gdzie są dokumenty dzieci, rzeczy do ubrania, a nawet zapasowe mydło i proszek do prania. Wydawało mi się, że wiem wszystko.

Bycie samotnym ojcem jest bardzo ciekawym doświadczeniem. Jedni traktują mnie jak bohatera, inni jak potencjalną ofermę. A jeszcze inni każą wystawić dzieci za przysłowiowy próg i skupić się tylko na Majce.

Muszę jednak przyznać, że krąg osób chcących nieść pomoc naszej rodzinie jest ogromny. Myślę, że przynajmniej podwoiłem ilość kontaktów w telefonie i na rozmaitych portalach społecznościowych. Odczytuję też ciekawe wiadomości w telefonie typu: „Czy mam państwu przynieść obiadek?”, albo „Czy tata potrzebuje jakiejś pomocy?” i zupełnie nie mam pojęcia kto jest ich nadawcą.

Pierwszy raz w życiu byłem na zespole oceniającym nasze dzieci. Za chwilę pierwszy raz spotkam się z rodzicami biologicznymi na spotkaniu z ich dzieckiem, a później pierwszy raz pojadę na rozprawę w sądzie. Wiele rzeczy robię pierwszy raz – sam, bez Majki. Nawet tramwaje zaczynam ogarniać, chociaż dotychczas wszędzie jeździłem samochodem. Zdobywam nowe doświadczenia. Ostatnio szukałem przystanku tramwajowego, na którym kilka godzin wcześniej wysiadłem. Miasto, które trzydzieści lat temu miałem w małym palcu i znałem wszystkie jego ulice, nagle stało się labiryntem. W końcu odnalazłem wspomniany przystanek, ale nie przewidziałem, że tramwaj w drugą stronę będzie jechał z drugiej strony. Niby proste i logiczne, ale skończyło się na bieganiu po torowisku. Zaczynam uczyć się chodzić, podobnie jak za chwilę będzie to robić Majka – w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Kilka dni temu poszedłem z Argusem do lekarza na szczepienie. Teoretycznie na szczepienie, bo kaszlał, więc nie spodziewałem się niczego poza lekami na wyzdrowienie. No i dostałem jakiś Benodil do nebulizacji. Lekarka, gdy dowiedziała się, że Majka jest w szpitalu, trzy razy upewniała się, czy aby zrozumiałem, że mam robić inhalację i do tego dwa razy dziennie. Zapewniałem, że nie raz takie rzeczy robiłem i wszystko mam pod kontrolą. Nie przewidziałem tylko tego, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie Majka przechowuje inhalator. Kilka pokoi, dwa razy tyle szaf i kilkadziesiąt pudeł do przejrzenia. A Majka była już na takim etapie, że nawet ręce odmawiały jej posłuszeństwa. Nie potrafiła odpisać na prostego sms-a. Wszystkie wiadomości zaczęły przechodzić pocztą pantoflową, których nadawcami były osoby odwiedzające Majkę. Dopiero po kilku dniach dowiedziałem się, gdzie są wiosenne kurtki, czapki i buty naszych chłopców. Próbowałem jakoś sobie radzić. Wychodziło jako tako. Najłatwiejsze było kupowanie w sklepie, a nawet dokonywanie zakupów w ilościach hurtowych, na przykład majtek i skarpetek dla Obelixa. Bywało też, że coś udało mi się znaleźć, choćby piękne białe adidasy dla Omena... albo bardziej mokasyny – prawie nówki. A może nówki? Chłopiec wszystkim się chwalił, że ma nowe buty. Wciąż w nich chodzi i swoich z jesieni nie chce, chociaż są mu jeszcze dobre. Wyzwaniem było kupienie stroju gimnastycznego dla Obelixa. Był to wymóg szpitala, a czas realizacji zadania został skrócony do trzech godzin. Zupełnie jak w jakimś reality show. W odwiedzanych sklepach nikt nie wiedział, co mi zaproponować. Ostatecznie kupiłem białą podkoszulkę i piżamę, której krótkie spodenki trochę przypominały sportowe.

Zacząłem zwracać uwagę na rzeczy, które zupełnie nie interesowały mnie kiedyś. Na przykład na to, co może o swojej rodzinie powiedzieć czterolatek w przedszkolu. A może na przykład stwierdzić, że na obiad dostaje biszkopty i żelki. Niby nic wielkiego, w końcu wyobraźnia małego człowieka jest nieograniczona.

Niestety ostatni tekst Dagona w przedszkolu brzmiał: „Ciociu, zesrałem się w trzy dupy”.
Więc życzcie mi szczęścia.