sobota, 23 września 2023

--- Miesiąc miodowy

Przyjęliśmy nowe dziecko.


Żartowałem – dziewczynka na zdjęciu to nasza wnuczka.

Chociaż sytuacja związana z naszą rodziną zastępczą jest rozwojowa. Dzieje się dużo, a nie powinno dziać się nic.

Ale o tym za chwilę. Zacznę od obecnej sytuacji Majki i jej postępów.

W zasadzie można powiedzieć, że przyjęła schemat rozwojowy Dagona. Robi skokowy postęp, a potem długo nic, a nawet następuje pewien regres. Najbardziej spektakularna poprawa jej stanu zdrowia miała miejsce w szpitalu rehabilitacyjnym, w którym w ciągu trzech tygodni przeszła z pozycji leżącej do zrobienia pierwszego kroku. A potem zaczęła się uczyć chodzić, podobnie jak robią to nasze najmłodsze dzieci. I nadal się uczy. Porusza się powoli, co jakiś czas traci równowagę i się zatacza. Potrafi już usiąść na podłodze i z niej wstać. Ale sama – z dzieckiem nawet nie próbuje, bo jest to trochę ryzykowne. Poza zaburzeniami równowagi, problemem jest wciąż kiepskie czucie w stopach. Jakiś specjalista powiedział Majce, że układ nerwowy regeneruje się w tempie jednego milimetra na dobę i w pełni sprawne nogi może mieć dopiero za jakieś dwa lata. Jak ja zmierzyłem długość jej nóg, to mi wyszło, że raczej za cztery.

Ostatnio Majka coraz częściej przebąkuje, że chciałaby spróbować przejechać się samochodem. Staram się nie podtrzymywać tego tematu, a nawet udaję, że nie słyszę. Nasz mniejszy samochód pożyczyliśmy na czas nieokreślony siostrzenicy, a dużego jakby trochę szkoda. Jakoś nie jestem przekonany, czy Majka potrafi ucelować w pedał hamulca, a przynajmniej zareagować w odpowiednio krótkim czasie.
Wolę skupiać się na spacerach, chociaż gdy tak chodzimy trzymając się za rękę, to wyglądamy jak „nawalona patologia”. Dlatego spacerujemy głównie po najbliższej okolicy, bo tutaj wszyscy nas znają – co zresztą było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Zawsze myślałem, że jestem w dużej mierze anonimowy. Wychodziłem z założenia, że skoro ja kogoś nie znam, to on mnie również. Okazuje się, że jest inaczej, gdyż bywają sytuacje kiedy dla przykładu jakaś młoda dziewczyna, którą pierwszy raz widzę na oczy, zatrzymuje się przy płocie, albo zaczepia mnie na chodniku słowami: „Cześć Pikuś, i co u Majki?”. A potem w rozmowie z Majką próbuję dochodzić kto to mógł być.
W każdym razie teraz przeżywamy miesiąc miodowy i cieszymy się tą chwilą, bo nie wiemy jak długo ona potrwa. Ja dość szybko nadrobiłem zaległości w pracy, a nawet jako tako doprowadziłem ogród do porządku. Przynajmniej w takim zakresie, że już nic nie wysycha i rośliny nie zarastają się na śmierć. Rośnie jeszcze mnóstwo chwastów, więc chociaż wcześniej wzorowałem się bardziej na ogrodach japońskich, to teraz chwilowo przyjmuję styl wiejski w wersji chaotycznej.
Mam nawet czas na oglądanie filmów. W zasadzie to obejrzałem już wszystko co mnie interesowało.
Majka jest dziewczyną, która ma ogromną podzielność uwagi. Potrafi jednocześnie robić wiele rzeczy i jeszcze do mnie gadać. Ja w danym momencie umiem robić tylko jedno. Dlatego często jej powtarzam, że jak przekazuje mi coś ważnego, to ma się upewnić, że dotarło.

Zaczyna być nudno. Powoli dochodzę do wniosku, że mój cel życia – czyli dobrnięcie do błogiej emerytury – być może jest chybiony i za parę lat zwyczajnie będę zawiedziony.

Majka jakoś jeszcze się nie nudzi. Potrafi godzinami haftować i relaksować się ciszą. 


Najnowsze dzieło (jeszcze nieoprawione)

A to największa duma

Robi sobie tylko przerwy na zajęcia rehabilitacyjne. A tych jest całkiem sporo – wirówki, masaże (a w zasadzie jakieś ugniatania), rowerki, joga, spacery i autorehabilitacja (czyli zadania domowe). Chociaż jak ostatnio ją odbierałem po zajęciach i stwierdziła: „obmacał mi całe ciało”, to nie za bardzo wiedziałem jak się zachować. Niedawno padło hasło „bioprądy”, więc pewnie będziemy mieli kolejny przerywnik w naszym nudnym życiu. Potem jedziemy do sanatorium, a jeszcze wcześniej, albo krótko po nim – do innego sanatorium. Od wyjścia ze szpitala już dwa razy byliśmy na wakacjach nad morzem (oczywiście w Mielenku). Majka ma zalecone chodzenie po różnych fakturach, więc zarówno morski piasek jak i fale, doskonale się w te zalecenia wpisują. W Mielenku mamy do plaży mniej więcej kilometr. Majka pokonywała tę trasę bez odpoczynku. Powiedziałbym, że lepiej niż ja, bo mnie jej tempo nieco przygniata.



Podobno nie ma dzikich plaż


Mogę tylko dodać, że ZUS przyznał Majce zasiłek rehabilitacyjny na następne pięć miesięcy (bo półroczny okres zwolnienia z pracy już się skończył). I to tylko na podstawie wypisu ze szpitala – więc chyba faktycznie było źle.

Zostaliśmy poproszeni na rozmowę do naszego PCPR-u. Zastanawialiśmy się, czy być może dostaniemy dyplom pożegnalny i uścisk dłoni na zakończenie dziesięcioletniej współpracy. Decyzję o czasowym nieprzyjmowaniu dzieci już podjęliśmy, więc trudno byłoby znaleźć jakiś argument, który mógłby ją zmienić. Panią dyrektor ucieszyło to spotkanie, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Zaczęła od przytulenia Majki. Mnie nie przytuliła – a szkoda – może nie wypadało. Nieważne. Rozmowa była bardzo miła.

Od nas zależy kiedy wrócimy i czy w ogóle wrócimy. Wszyscy na to liczą oraz na to, że nastąpi to szybko. Ale bez pośpiechu. Jedyny wymóg po powrocie, to ustawowa trójka dzieci. Czyli luzik. Trójeczkę to ja jestem w stanie sam ogarnąć nawet bez Majki... przynajmniej przez jakiś czas. Być może Majka jeszcze będzie na zasiłku rehabilitacyjnym, którego przerwać nie można, ale nie będzie problemem podpisanie umowy-zlecenia ze mną. W końcu sprawdziłem się przez te cztery miesiące pobytu Majki w szpitalu i nie pozwoliłem na umieszczenie dzieci w zupełnie nowych rodzinach. Przekazałem je rodzicom docelowym. Jestem super, hiper i co tam jeszcze. Jestem Batmanem, Iron-Manem i każdym ze stajni Marvela jednocześnie.

No nie do końca. I mam w tym temacie kilka przemyśleń.

Pierwszą sprawą jest to, że rodziną zastępczą się jest, a nie bywa. Nawet jeżeli przyjmuje ona formę pogotowia rodzinnego. W świetle prawa jesteśmy taką samą rodziną jak każda inna. W dniu pójścia Majki do szpitala, cały czas byłem ojcem całej piątki mieszkających ze mną chłopców. Nie mogłem powiedzieć: „Proszę po nich przyjechać i ich zabrać. Mam swoją pracę i nie mogę się nimi opiekować ”. W tym momencie zupełnie abstrahuję od jakiejkolwiek teorii przywiązania, czy zwykłej przyzwoitości. Mogłem jedynie liczyć na dobrą współpracę z różnymi osobami. Nawet nie urzędami – osobami. Na szczęście się nie zawiodłem. I mam nadzieję, że ja też nikogo nie zawiodłem.

Poszukiwanie nowych rodzin dla chłopców trochę przypominało przyspieszoną budowę księgi popytu w świecie finansów i gospodarki. Omen, Dagon i Sajgon już spotykali się z potencjalnymi rodzinami. Już im byli znani. Argus był pewnego rodzaju rarytasem w pieczy zastępczej. Istniała pokusa oddania go niemal natychmiast, bo przecież był malutki. Pewnie tak zrobiłaby większość ojców zastępczych na moim miejscu. Pewnie tak zrobiłaby większość PCPR-ów i tak chciałaby większość rodzin marzących o niemowlaku.

Argus odszedł powoli, etapami – tak jak wszystkie inne dzieci, gdy Majka była z nami. I to uważam za swój sukces. Nawet zapoznałem nowych rodziców z mamą biologiczną chłopca (po prawie miesiącu od odejścia Argusa ode mnie). Było to spotkanie w dość dużym gronie, bo przecież i Majka już z nami była. Ucieszył się na mój widok, ale nie mam pojęcia czy mnie poznał. Później spotkaliśmy się jeszcze na rozprawie w sądzie, na którą zaproszono Majkę, a nie mnie. W zasadzie sąd wiedział, że Majka była z Argusem tylko półtora miesiąca, a ja prawie pół roku. Gdy Maja szła do szpitala, to Argus miał nieco ponad dwa miesiące i wszystko co jest ważne działo się później. Ale może sąd wiedział też, że ona jest bardziej wygadana, więc decyzja o jej przesłuchaniu była słuszna.

Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę Argusa. Wszystko zależy od bardzo wielu czynników. Wszystko zależy od potrzeb i wrażliwości nowych rodziców. Od ich umiejętności wsłuchiwania się w dziecko, co wcale nie jest łatwe. Chyba już pisałem o Sasetce, która zupełnie wyparła fakt adopcji i bardzo się zdziwiła, gdy zobaczyła swoje zdjęcie wiszące na ścianie w naszym domu. Niedawno zadzwoniła mama adopcyjna Hawranka, który (jak się okazuje) cały czas uważał, że my jesteśmy jego rodziną biologiczną. To ja mam jeszcze jakąś trzecią mamę? – zapytał jakiś czas temu. Nie widzieliśmy się kilka dobrych lat. Jeszcze nie ma takiej potrzeby.
Argus mieszka już z nowymi rodzicami zupełnie oficjalnie. Tym razem sąd wyrobił się stosunkowo szybko, bo w niecały miesiąc, a sprawa o odebranie władzy rodzicielskiej będzie się pewnie jeszcze ciągnąć wiele miesięcy, a może i lat. Mama biologiczna ma tylko jedno marzenie, aby móc się spotykać z synem co jakiś czas. Rodzicom zastępczym, póki co, to nie przeszkadza. Sprawa może się skomplikować, gdy spotkania zaczną przeszkadzać Argusowi. Ale to nie prędzej jak za kilka lat.

Obelixa zupełnie sobie odpuściłem. Raz na jakiś czas pojawiają się takie dzieci, o których chce się jak najszybciej zapomnieć. Widziałem go już po powrocie Majki. Nie wzbudzał we mnie żadnych emocji, chociaż może tylko tak mi się wydaje. Po prostu był i patrzył na mnie. Jego nowa mama zaprasza nas do siebie. Nie wiem co z tego wyjdzie. Obelix zapewne nie ma potrzeby spotkania się. Ja również. Zbyt dużo krzywdy emocjonalnej wyrządził dzieciom, które były dla mnie ważne. Jest przypadkiem, przy którym zachowałem się nieprofesjonalnie. Nie dałem z siebie nic poza opieką, co na szczęście trwało bardzo krótko.

Decyzją sądu Obelix został już przyznany nowej rodzinie zastępczej. Gdy się o tym dowiedziałem, kamień spadł mi z serca. Nie ma już żadnej możliwości, aby kiedyś wrócił.
Niedawno dostałem wezwanie na policję w sprawie „zamieszkiwania z Obelixem”. Tak lakonicznie napisane zdanie powoduje, że mogę się tylko domyślać o co chodzi. Bardzo mnie to nurtuje, ale muszę jeszcze na kilka dni okiełznać swoją ciekawość.

Sajgon jest chłopcem, który jakby wrócił, to bym się wcale nie zmartwił. Ale byłoby to dla niego z ogromną szkodą i wiem, że nie wróci. Sprawa o przejęcie pieczy leży w sądzie. Pewnie na dolnej półce, bo przecież z punktu widzenia sądu, chłopiec jest zabezpieczony. Teoretycznie wciąż jest na naszym stanie, a nowa mama co dwa miesiące przedłuża umowę o bycie rodziną pomocową.

Rodzice biologiczni ciągle są aktywni. Raz się schodzą, raz rozchodzą. Raz się kochają, raz nienawidzą. Dają coraz więcej argumentów, aby odebrać im władzę rodzicielską. Ale zarówno dla chłopca, jak i jego nowej mamy jest to męczące. Chociaż daje radę. Wie czego chce i doprowadzi sprawę do końca. Raz na jakiś czas się spotykamy. Czy jest to Sajgonowi potrzebne? Nie mam pojęcia. Ale lubi przychodzić. Być może nawet nie do nas. Może tylko do tego miejsca.

Kto mi jeszcze został?

Porażka systemu. A przede wszystkim moja porażka – Omen i Dagon.
Zastanawiam się, czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Majka była z nami. Wydaje mi się, że nie, ale tym razem to tylko ja byłem odpowiedzialny za przekazanie chłopców nowej rodzinie. To ja uznałem, że wszystko idzie w dobrą stronę.
Omen z Dagonem wracają do systemu. Po raz który? Doliczyłem się już czterech rodzin na przestrzeni dwóch lat. Czterech, co do których chłopcy prawdopodobnie mieli nadzieję, że będą w nich na zawsze.
Znowu szukamy rodziców. Pewnie jacyś się pojawią. Nie wiem tylko, czy chłopcy są gotowi na kolejny, taki sam krok, który prowadzi donikąd.
Chciałbym napisać na ten temat dużo więcej. Zwłaszcza na temat ich obecnych zachowań. Ale wiele osób by mnie zamordowało – z Majką na czele. Nie mogę.
Psycholożka twierdzi, że lepiej wszystko zakończyć teraz niż za rok, czy dwa. Ale lepiej dla kogo?
Czasami się zastanawiam, czym kierują się psycholodzy, do których przychodzą rozmaite osoby ze swoimi problemami. Zapewne dobrem. Myślę, że dobrem swojego klienta. Czy w tym przypadku dobro Omena i Dagona było w jakiejś mierze brane pod uwagę?
Z technicznego punktu widzenia, łatwiej teraz wycofać z sądu wniosek o pozostanie rodziną zastępczą, niż składać drugi o jej rozwiązanie. Mnie zastanawia tylko to, czy można było wszystko przewidzieć wcześniej. I kto mógł to zrobić?
Tygodnie znajomości. Dziesiątki przegadanych godzin. Kilka niezależnych ocen i opinii.
Im jestem starszy, tym coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nikt tak do końca nie zna samego siebie. Nigdy nie może powiedzieć: „zawsze”, „nigdy”, „to mnie nie dotyczy”.

Jeżeli rodzina, w której chłopcy wciąż jeszcze przebywają, zdecyduje się na przedłużenie umowy do końca roku, a nie zostanie w tym czasie znaleziona kolejna rodzina zastępcza na stałe, to Omen z Dagonem wracają do nas. Proste. Tak stanowi prawo i taka możliwość nawet mnie nie przeraża.

Co jednak będzie, jeżeli życie zaproponuje inny scenariusz? Co się stanie jeżeli obecna rodzina rozwiąże umowę z dnia na dzień? Przecież ma tylko status rodziny pomocowej.

Chłopcy, po odejściu kilka miesięcy temu, odwiedzili nas już parę razy. Dagon zawsze się do mnie przytulał, opowiadał, chwalił nowymi umiejętnościami. Omen jakby bał się, że znowu tu wróci. Może tak wyglądają jego koszmarne sny.

Zdajemy sobie sprawę z tego, że po ewentualnym powrocie już nic nie będzie jak dawniej. Chłopcy już nigdy nam nie zaufają. A przynajmniej mi, bo przecież to ja im mówiłem, że odchodzą na zawsze. Do mamy, która będzie na ich zawołanie, do nowych pokoików, nowych łóżeczek, nowych zabawek... nowego przedszkola. Na pożegnanie każdy z chłopców przyniósł mi roślinkę ze swoim imieniem. Obiecałem, że będę o nie dbał, a oni będą wpadać w odwiedziny i sprawdzać jak rosną.

Na pierwszym planie Dagon, w oddali Omen

Lista chętnych do zaopiekowania się Omenem i Dagonem kurczy się w zastraszającym tempie. Właściwie to już jej nie ma. Liczy sobie zero pozycji. Być może szybkie wyznaczenie kolejnego terminu rozprawy przez sąd, zwieńczonej odebraniem władzy rodzicielskiej, pozwoliłoby na poszerzenie poszukiwań o nową grupę chętnych – z bazy rodzin adopcyjnych. Ale jest to tylko pewna, niczym nie poparta, hipoteza. Bardziej prawdopodobna jest próba sięgnięcia do zasobów, które do tej pory nigdy nie były brane pod uwagę. Nie były dlatego, ponieważ stanowią jakąś grupę zwiększonego ryzyka. Przynajmniej jeśli chodzi o przypadek naszych chłopców.

Ale być może trzeba będzie po nie sięgnąć, bo przecież trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. My jesteśmy tylko pogotowiem, w którym dzieci nie mogą przebywać w nieskończoność. Czy mamy czekać kolejnych pięć lat, aż osiągną wiek umożliwiający umieszczenie ich w domu dziecka?
Coś tutaj poszło nie tak. Być może zbyt szybko chcieliśmy znaleźć chłopcom rodzinę. Teraz, każda kolejna będzie zadawała sobie pytanie: „Dlaczego poprzednicy ich nie chcieli?”.
W zasadzie to nie wiem dlaczego ich nie chcieli. Być może mieli zbyt duże oczekiwania. Być może wydawało im się, że chłopcy zaczną robić kolosalne postępy, że odwdzięczą się miłością za przygarnięcie porzuconych sierotek. Nie wiem co myśleli. Nikt niczego nie obiecywał. Wręcz przeciwnie.
Nawet nie wiem, który z chłopców mógł wydawać się dzieckiem trudniejszym. Bezemocjonalny i jednocześnie przytulający się do każdego Omen, czy ekspresyjny i niepotrafiący zapanować nad swoimi emocjami Dagon?
Wydaje mi się, że kluczem jest poznanie chłopców i umiejętność wypracowania sobie własnych metod postępowania. Nieksiążkowych, nieszablonowych – zdobytych we współpracy z terapeutą. Teraz nawet nie wiem, czy chłopcy chodzą na jakąkolwiek terapię.
Mimo, że przez kilka miesięcy nie było Majki z nami, to nie miałem większych problemów z ogarnięciem rozmaitych zachowań dzieci. Być może przyczyną było to, że już dobrze się znaliśmy. Że doskonale potrafiliśmy przewidzieć zachowania drugiej strony i jakkolwiek może to dziwnie zabrzmieć – potrafiliśmy się zjednoczyć i współpracować w obliczu trudnej sytuacji. Gdyby chłopcy umieli czytać, to napisałbym na ścianie wielkimi literami: „Nie, to nie”. Było to najczęściej powtarzane przeze mnie zdanie, które w jakiś dziwny sposób było lekiem na trudne zachowania obu braci. Na przestrzeni kilku tygodni bycia bez Majki, miałem tylko jedną trudną sytuację z Dagonem. Nie chciał założyć butów w przedszkolu. Nie, to nie. Pójdziesz w skarpetkach – powiedziałem. Zabrałem jego buty, poszedłem z Omenem odbić kartę przy wyjściu z przedszkola i otworzyłem drzwi. Dagon dobiegł i założył buty na chodniku. Co bym zrobił, gdyby jednak został w przedszkolu? Pewnie zaprowadziłbym do samochodu Omena i Argusa, a potem wzorem strażaka Sama wrócił po Dagona i wyniósł niczym z płonącego budynku. Takie sytuacje już mi się zdarzały. Raz z Remusem i kilka razy z Ptysiem. Można się zatem pokusić o stwierdzenie, że Dagon nie jest aż tak trudnym dzieckiem.

Kim zatem mogą być kolejni rodzice, którzy przyjdą do chłopców? Może tacy, którzy nie przepracowali jeszcze swojej bezpłodności. A może samotna mama?

Dotychczas z dużą empatią podchodziłem do tego drugiego przypadku. Uważałem, że takie osoby mają pod górkę w systemie adopcyjno-pieczowym. Zresztą nadal tak uważam – mają.
Większość ośrodków adopcyjnych w naszym kraju kieruje się niepisaną zasadą ograniczonego zaufania do osób samotnych. Dla nich najważniejsza jest rodzina. Do tego składająca się z mamy i taty, a dokładniej – kobiety i mężczyzny. Samotne kobiety mają niewielką szansę na adopcję malutkiego i zdrowego dziecka. Próbują zatem „obchodzić” system drogą pieczy zastępczej. Trzeba jasno stwierdzić, że tak robią, bo nie mają innego wyjścia. Ale tutaj z kolei napotykają na mur często nie do przeskoczenia w postaci rodziny biologicznej dziecka. Do tego małe, zdrowe i wolne prawnie dzieci nie pozostają w pieczy zastępczej. Natychmiast kierowane są do ośrodków adopcyjnych, w których (jak już wspomniałem) czeka na nich mama i tata. W związku z tym, samotna mama mająca motywacje adopcyjne, nie dostanie zdrowego noworodka z prostą sytuacją, który po kilku miesiącach uwolni się prawnie i pójdzie do adopcji. A to oznacza, że na samotne mamy w pieczy zastępczej czekają dzieci z nieuregulowaną sytuacją prawną, trudne emocjonalnie, z rozmaitymi zaburzeniami i przede wszystkim starsze. Czyli kółko się zamyka, bo wychodzi na to, że jest tak samo jak w ośrodku adopcyjnym. Są na samym końcu listy. W zasadzie są na liście rezerwowej. Stanowią zasoby, po które sięga się w ostateczności.
Gdyby zastanowić się nad tym dogłębniej, to na dobrą sprawę trudno nie dojść do wniosku, że powinno być zupełnie na odwrót. To właśnie samotne mamy powinny dostawać małe i zdrowe dzieci, bo przy takich mają największe szanse na sukces. Najlepiej od razu do adopcji, przy której określenie „rodzina biologiczna” jest tylko terminem, z którym będzie trzeba się zmierzyć w kontekście opowiadania dziecku jego historii.
Dlaczego tak uważam? Nie mam jakiegoś wielkiego doświadczenia w tej kwestii. Ale jakieś mam. Naszkicuję po krótce mój (bardzo subiektywny) obraz osoby samotnej, starającej się o dziecko z „systemu”. Można się z nim zgodzić, albo nie. Można spróbować wrysować w ten obraz Omena i Dagona na podstawie moich wcześniejszych opisów chłopców. Przynajmniej ja tak zrobię.

No i właśnie  dochodzę do wniosku, że tylko taki desperat jak ja, który nagle został sam z piątką dzieci pod opieką, mógłby uwierzyć w powodzenie takiego przedsięwzięcia.

Samotna mama poszukująca dziecka w systemie okołopieczowym, ma około czterdziestki (plus-minus pięć lat). Jest wykształcona, zamożna, pewna siebie, posiadająca dużą teoretyczną wiedzę w temacie, z którym chce się zmierzyć. Jest sympatyczna, elokwentna, daje się lubić. Wszystko ma zaplanowane w najmniejszych szczegółach, włącznie z odpowiednio dobraną grupą wsparcia – najczęściej w osobie mamy, siostry, czy przyjaciółki. Wszystko jest dobrze, dopóki na tym całym misternie zbudowanym planie nie zaczną pojawiać się rysy. A niemal na pewno coś pójdzie nie tak. Choćby dlatego, że dziecko wcale nie będzie chciało ten plan realizować. Choćby dlatego, że demon rodziny biologicznej zacznie być potężniejszy niż się wcześniej wydawało. Trzeba będzie sięgnąć po plan awaryjny, który często przekracza możliwości pojedynczej osoby. Głównie w zakresie czasowym i emocjonalnym. Wsparcie na dochodne nie wystarczy.
Dlatego w przypadku naszych chłopców bardzo ważne jest poznanie ich początkowych zachowań. Przy każdej rodzinie wracają niemal do punktu wyjścia i odgrywają swoją rolę od początku. Zmieniają tylko metody, bo przecież są coraz starsi i mądrzejsi.

Nie wiem jak się wszystko dalej potoczy, ale już teraz można powiedzieć, że chłopcy mają w życiu przechlapane. A ja nie wiem jak mogę im pomóc.