Tytułem
wstępu, opiszę ostatnie perypetie Sasetki i Marudy. Są to dzieci,
które od prawie pół roku są już wolne prawnie. Rodzice
biologiczni mają odebrane prawa rodzicielskie, a chętnych rodziców
adopcyjnych nie brakuje. Cała dokumentacja została już jakiś czas
temu skompletowana. Psycholog z Ośrodka Adopcyjnego zapoznał się
już z naszymi dziećmi... czekaliśmy na napisanie opinii i pierwsze
spotkanie z rodzicami adopcyjnymi.
Na
szczęście pani psycholog była bardzo zajęta i wydanie oceny
trochę się przeciągało.
W
dniu, w którym była już gotowa i właśnie zabierała się do
wykonania „tego telefonu”, dostaliśmy wezwanie z sądu, ponieważ
dalsza rodzina rodziców biologicznych naszych dzieci, złożyła
wniosek o ustanowienie ich rodzicami zastępczymi.
Gdyby
pani z ośrodka nie była aż tak bardzo zapracowana, to rodzice
adopcyjni spotykaliby się ze swoimi dziećmi mniej więcej
od dwóch tygodni.
Czasami
się zastanawiam, jaką świadomość mają rodzice adopcyjni po
ukończeniu szkolenia i otrzymaniu kwalifikacji. Czy ktoś ich
informuje, że dopóki przysposobienie nie stanie się faktem
(stwierdzonym prawomocnym wyrokiem sądu), wszystko jeszcze może się
zdarzyć?
Jesteśmy
od kilku dni po rozprawie. Ciocia naszych dzieci (która chciała
wziąć je w opiekę zastępczą) dzwoniła do Majki jeszcze dzień
wcześniej. Zapewniała, że będą walczyć. Skąd my to znamy? Nie
zakładaliśmy, że sąd przychyli się do prośby rodziny – nie
było ku temu najmniejszych podstaw. Jednak czarny scenariusz
przewidywał odwołanie się od wyroku. Niestety to spowodowałoby,
że dzieci spędziłyby w naszej rodzinie jeszcze przynajmniej rok, a
z dużym prawdopodobieństwem nawet dwa lata..
Tym
razem okazało się, że rodzina chciała wziąć dzieci w opiekę
zastępczą, ponieważ uważała, że tak trzeba... że rodzina musi
się trzymać razem, choćby działo się bardzo źle. Ludzie ci,
sami nie byli do końca przekonani, czy faktycznie pragną
zaopiekować się tymi dziećmi.
Nie
byłem na tej rozprawie, ale z opowiadań Majki wnioskuję, że była
ona nietypowa. Przypominała bardziej spotkanie kilku osób, których
zadaniem jest rozwiązanie pewnego problemu. To była dyskusja, którą
na dobrą sprawę prowadziła Majka (zresztą zupełnie zapominając
o tym, że odpowiadając przed sądem, należy wstać). Nawet nie
została oficjalnie przesłuchana. Rodzina wycofała wniosek, co
oznacza, że okres uprawomocnienia się tej decyzji trwa tylko
tydzień (a nie trzy, gdyby sędzina wydała postanowienie –
jakiekolwiek).
Nie
oznacza to, że rodzice adopcyjni, którzy do nas przyjdą, mogą już
spać spokojnie.
Tata
biologiczny cały czas deklaruje chęć złożenia wniosku o
przywrócenie praw rodzicielskich. Sasetka ciągle mówi i czeka na
nową mamę. My z kolei tak lawirujemy, aby wszystko doprowadzić do
szczęśliwego zakończenia. Trochę mi doskwiera to, że pewne
cnoty, jak choćby uczciwość, zaczynają być towarem. Nie jestem
uczciwy wobec ojca dzieci i niestety zupełnie mi to nie przeszkadza.
Niech lepiej zrobi coś, aby po raz kolejny nie zostać „naszym
klientem”, bo jego kolejne dziecko jest już w drodze.
Przed
treningiem, zawsze robię sobie długą rozgrzewkę, bo w moim wieku
łatwo o jakąś kontuzję. Powyższy wstęp, też był dla mnie
rozgrzewką przed tym, o czym tak naprawdę chcę napisać. Długo
się zastanawiałem, czy jest sens wracać do tematu, który już
wielokrotnie był rozważany. Czy nie będzie to zwyczajne „bicie
piany”? Uznałem jednak, że warto.
Jesteśmy
pogotowiem rodzinnym od prawie pięciu lat, a dopiero teraz mamy
jasny pogląd na to, jak powinien wyglądać proces przekazania
dziecka rodzicom adopcyjnym. Nikt nas tego nie uczył, nikt nie uczy
też rodziców adopcyjnych.
Postanowiłem
napisać tę notkę, ponieważ rodzice adopcyjni dla Sasetki i Marudy mogą pojawić się
w naszym domu w każdej chwili. Pierwsze spotkanie jest zawsze bardzo
emocjonalne i rodzice raczej nie „będą mieli głowy” do
wysłuchania tego, o czym za chwilę napiszę. Zresztą potrzeba
czasu, aby wszystko rozważyć na chłodno. Dlatego dostaną tylko
link do dzisiejszego posta.
Na
ostatnich warsztatach, sporo czasu zostało poświęcone właśnie
procesowi umieszczania dzieci w rodzinie adopcyjnej. Dla mnie ważne
jest to, że nie są to już tylko słowa, których sens (przekazując
innym osobom), mogę przekręcić. Wprawdzie dr Teresa
Szumiło, kilka miesięcy temu (na wykładzie) formułowała bardzo
podobne wnioski, to jednak wówczas trzeba było trochę czytać
między wierszami. Tym razem jest to konkretny „papier”. Zawiera
on bardzo ważne myśli, z którymi powinni zapoznawać się zarówno
rodzice zastępczy jak też adopcyjni. Niestety proponowana metoda w
niektórych punktach ociera się o granicę prawa, a według
niektórych osób nawet ją przekracza. Nie wiadomo więc, czy mogłaby
zostać oficjalnie włączona do programu szkoleń.
Uważam
jednak, że z punktu widzenia dobra dziecka, a także dobra rodziców
adopcyjnych, jest to najkorzystniejsze rozwiązanie i my, jako
rodzice zastępczy, jesteśmy w stanie podjąć pewne ryzyko.
Potrzebujemy tylko wsparcia rodziców adopcyjnych.
Ponieważ
otrzymaliśmy zgodę, na przekazywanie rodzicom adopcyjnym
oryginalnej wersji otrzymanego tekstu, wydaje mi się, że nie
będzie nietaktem poszerzenie kręgu rodziców adopcyjnych, poprzez
umieszczenie go na tym blogu.
Przepiszę
więc fragment załącznika do warsztatów dotyczący adopcji,
następnie rozszerzę temat o to, co było dopowiedziane w ramach
omówienia zagadnienia (momentami posiłkując się wiedzą z innych
szkoleń), a na końcu może nasuną mi się jeszcze jakieś własne
uwagi.
Małe
dziecko w pogotowiu rodzinnym
dr
Magdalena Czub
„ Miłość matki w niemowlęctwie i dzieciństwie jest tak istotna dla zdrowia
psychicznego
jak witaminy i białko dla zdrowia fizycznego.” Bowlby, 1953
ADOPCJA
Przekazanie
dziecka nowym opiekunom wiąże się z zerwaniem dotychczasowego
przywiązania i koniecznością rozwinięcia przez dziecko nowego
przywiązania do nowych opiekunów.
Proces
ten zawsze wiąże się dla dziecka z traumą:
- utrata figury przywiązania (zaburzenie poczucia bezpieczeństwa i żałoba)
- utrata znajomego otoczenia (zaburzenie poczucia bezpieczeństwa)
Jak
pomóc dziecku w poradzeniu sobie ze zmianą opiekunów i otoczenia?
1. Zapewnić
jak najłagodniejsze przejście pod opiekę nowych osób:
a) rozłożone w czasie zapoznawanie dziecka z nowymi osobami:
-
kontakt w obecności dotychczasowych opiekunów
-
kontakt sam na sam w domu
-
spacery poza domem z opiekunami „starymi” i „nowymi”
-
spacery poza domem z nowymi opiekunami
-
wizyty dziecka wraz z dotychczasowymi opiekunami u „nowych”
opiekunów
-
samodzielne wizyty dziecka w nowym domu (np. weekend)
b)
mentalne przygotowanie dziecka:
- rozmawianie
z dzieckiem (lub opowiadanie mu) o zmianie miejsca
zamieszkania i opiekunów – podawanie wielu informacji o
nowym domu, rodzinie itp.
- rysowanie
lub odgrywanie na lalkach czy pluszakach wyobrażeń dziecka nt
nowej rodziny i „nowego życia”
- przygotowywanie
wraz z dzieckiem wyprawki (różnego rodzaju przedmioty
kojarzące się z RPO i rodziną biologiczną – np. zabawki,
kubek, łyżeczka, zdjęcia dziecka i opiekunów, „pamiątkowe
przedmioty”) i spakowanie ich w specjalny pojemnik
- sporządzenie
wraz z dzieckiem (o ile to możliwe) „historii
dotychczasowego życia” (opis prostymi słowami, rysunek,
zdjęcia itp.)
c) pożegnanie
z dzieckiem
-
przygotowanie specjalnego czasu przekazania dziecka rodzicom
adopcyjnym (czegoś w rodzaju przyjęcia pożegnalnego)
-
pokazanie dziecku dobrych stosunków pomiędzy dotychczasowymi
opiekunami a nowymi opiekunami
-
zapewnienie dziecka (po uzgodnieniu tego z rodzicami adopcyjnymi)
o utrzymywaniu kontaktu
2. Zapewnić
ciągłość doświadczeń życiowych:
a)
historia życia sporządzona z i dla dziecka powinna być w formie
trwałej, aby dziecko mogło wracać do niej przez wiele lat
b)
historia życia powinna zawierać osobiste wrażenia i uczucia
opiekunów w stosunku do dziecka oraz charakterystyczne, nietypowe
zdarzenia czy zachowania dziecka (takie jakie słyszymy w
opowieściach rodziców czy dziadków na temat naszego dzieciństwa)
c)
zaopatrzenie dziecka w album ze zdjęciami z okresu przebywania w
RPO
d)
sporządzenie opisu rozwoju dziecka dla nowych opiekunów (pomocne
będzie prowadzenie „pamiętnika” pobytu dziecka przez cały
okres przebywania w RPO):
-
informacje nt życia i doświadczeń dziecka przed pobytem w RPO
-
informacje nt zdrowia dziecka
-
informacje nt przebiegu rozwoju dziecka (fizycznego, intelektualnego
i emocjonalnego)
-
informacje nt potrzeb dziecka
-
informacje nt mocnych i słabych stron dziecka
e)
utrzymywanie kontaktu z dzieckiem po adopcji i opuszczeniu przez
dziecko RPO
Argumenty
dla rodziców adopcyjnych: Dziecko przygotowane na zmianę i
utrzymujące kontakt z poprzednimi opiekunami:
-
łagodniej przechodzi żałobę po utracie bliskich
-
kiedy nie czuje się zdradzone i porzucone ma większą gotowość
do nawiązania nowej bliskiej relacji
-
jest spokojniejsze i mniej przestraszone nowymi osobami i nowym
otoczeniem
-
brutalne zerwanie wcześniejszego przywiązania silnie zaburza
poczucie bezpieczeństwa i może spowodować reakcje potraumatycze,
które zaburzą zarówno jego rozwój jak i zdolność do
przywiązania się do rodziców adopcyjnych
Czymś co budzi największe emocje, są spotkania rodziców zastępczych z
dzieckiem, które już przebywa w nowym domu. Wprawdzie najczęściej
jest to jeszcze przed rozprawą o przysposobienie i dziecko mieszka z
rodzicami adopcyjnymi na zasadzie powierzenia pieczy (opiekunami
prawnymi nadal jest rodzina zastępcza), to często możliwość
takich spotkań wywołuje w rodzicach niepokój.
Zadaliśmy
pytanie: „jak szybko powinna nastąpić taka rewizyta?” Odpowiedź
brzmiała: „jak najszybciej”. Za pewną analogię do tej
sytuacji, przedstawiony został przykład, gdy dziecko idzie do
szpitala. Czego oczekuje? Tego, że rodzice szybko przyjdą go
odwiedzić. A to, że popłacze gdy rodzice odchodzą jest zupełnie
naturalne. Jest to dla dziecka o wiele mniej stresująca sytuacja, niż
gdyby ci rodzice wcale nie przyszli.
W
przypadku adopcji jest bardzo podobnie i nie ma co się łudzić, że
po tych kilku, czy nawet kilkunastu spotkaniach w domu rodziców
zastępczych, dziecko nawiąże tak silne więzi z rodzicami
adopcyjnymi, że dotychczasowa rodzina będzie już mało ważna. W
najlepszym razie, dziecko będzie czuło, że ma podwójny komplet
rodziców. Jednak w podświadomości może czuć, że jest to tylko
chwilowa sytuacja i że kiedyś wróci. Problemy mogą się zatem
pojawić po miesiącu, dwóch, a nawet później.
W
zacytowanym schemacie postępowania nie jest wyraźnie powiedziane,
że muszą to być wizyty (jest mowa o kontaktach). W przypadku
starszego dziecka mogą wystarczyć rozmowy telefoniczne albo tylko
spotkania na FB. Wówczas również ten początkowy okres
zapoznawania się z rodzicami, może być znacznie zredukowany. Gdy
patrzę na Sasetkę, z jaką niecierpliwością wyczekuje nowej mamy,
to nie jest wykluczone, że po powrocie z weekendu spędzonego w
nowej rodzinie, nie będzie chciała u nas zostać. Tutaj jest jedną
z wielu, zawsze musi poczekać na swoją kolejkę, a nawet zawalczyć
o swoje prawa. Nie oznacza to, że w którymś momencie nie zacznie
tęsknić.
Jak
jednak zapewnić kontakty młodszym dzieciom, jak nie li tylko poprzez
fizyczne spotkanie się?
Wbrew
pozorom, modelowy proces postępowania, w swoich założeniach nie
tylko dba o dobro dziecka. Może się to wydawać dziwne, ale chodzi
również o rodziców adopcyjnych. Często wydaje im się, że
dziecko nawiązało tak silne więzi z dotychczasowymi opiekunami, że
nie ma już szans, aby ponownie powstały tak silne relacje z nimi. W
takim poczuciu mogą żyć wiele miesięcy, a nawet lat. Rodzic
zastępczy może się jawić jako wróg, ktoś kto jedną wizytą
może zniszczyć budowane tygodniami (albo miesiącami) uczucie. A
przecież wystarczy spotkanie z rodziną zastępczą, aby się
przekonać, że jest zupełnie inaczej i tego rodzaju lęki nie
znajdują żadnego uzasadnienia.
Bywają
rodzice adopcyjni, którzy zrywają wszelkie kontakty z przeszłością
dziecka. Sami likwidują konta w mediach społecznościowych,
zmieniają numery telefonów, adresy e-mail.
Starają
się zatrzeć wszelkie ślady, na które dziecko w przyszłości
mogłoby trafić. Nie opieram się tutaj tylko na własnych
doświadczeniach (bo mam ich niewiele), ale w ten sposób wypowiadają
się głównie psychologowie, którzy spotykają się z takimi
rodzinami na terapiach. Mnie najbardziej zaskoczyło, że podobno są
takie Ośrodki Adopcyjne, które wręcz zalecają takie „ostre
cięcie”. Zastanawiam się, czy pracujący w nich psychologowie,
nigdy nie słyszeli czym jest więź? Nagłe zerwanie więzi może
wprawdzie skutkować wyparciem rodziny zastępczej z pamięci, jednak
z dużym prawdopodobieństwem ten temat kiedyś powróci.
Wydaje
się to nieprawdopodobne, ale wciąż zdarzają się rodziny
adopcyjne, które chcą wychowywać dziecko w przekonaniu, że jest
ono ich dzieckiem biologicznym. Nie potrafię sobie wyobrazić, jaki
ciągły lęk musi im towarzyszyć przez całe życie. Wszystko może
się wydać niemal w każdej chwili. Czy można powiedzieć, że oni
są szczęśliwi?
Ktoś
kiedyś pisał w komentarzach, że dziecko szczęśliwych rodziców,
będzie szczęśliwe. Zapewne w większości przypadków jest to
prawda. Natomiast mało prawdopodobne jest, aby szczęśliwe było
dziecko nieszczęśliwych rodziców, żyjących w ciągłym strachu.
Na
szczęście w zdecydowanej większości przypadków, rodzice
adopcyjni widzą potrzebę pielęgnowania wiedzy o rodzicach
biologicznych dziecka (a przynajmniej poinformowania o pewnych
faktach). Często jednak zapominają o rodzicach zastępczych. Nie
zdają sobie sprawy, że dla dziecka rodzice biologiczni są
najczęściej rodzicami tylko w sensie świadomościowym, natomiast
zastępczy – przede wszystkim emocjonalnym. Gdy kontakty z tymi
drugimi zostaną nagle zerwane, to pojawi się poczucie odrzucenia i
dziecku trudniej będzie przywiązać się do nowych rodziców.
Czasami rodzicom adopcyjnym wydaje się, że ich nowe dziecko jest
takie grzeczne, ułożone, że cały proces wtopienia się w ich
rodzinę przeszedł tak łatwo. Często jest to bardzo złudne. Może
świadczyć o tym, że dziecko funkcjonuje „w stanie wojny”. Jest
to sytuacja, w której człowiek działa najskuteczniej, bo jego
celem jest zapewnienie sobie bezpieczeństwa.
Dziecko
powinno mieć chimery, chcieć postawić na swoim, walczyć o swoją
autonomię. Inaczej problemy mogą pojawić się po czasie. Bywa, że
po miesiącu... ale również po kilku latach.
Autonomia,
o której przed chwilą wspomniałem, jest terminem
niedowartościowanym. Na wszystkich szkoleniach wszechobecna jest
tylko więź. Więź, więź i jeszcze raz więź. A przecież już
bardzo małe dziecko czuje potrzebę decydowania o sobie. Niestety te
próby często są tłamszone w zarodku. Nieskromnie stwierdzę, że
pod tym względem często ojcowie mogą mieć dużo więcej do
powiedzenia (niestety czasami narażając się swoim żonom,
partnerkom... mamom dzieci) . Weźmy jako przykład takiego Marudę.
Niedawno był pod moją opieką i wybieraliśmy się na rower. Może
to szumnie brzmi, ale wychodziliśmy na taras, a rowerek był
biegowy. W każdym razie, chłopiec uparł się, że chce założyć
te konkretne buty. Zgodziłem się, z czego Majka nie była
zadowolona, bo chłopak „zjechał” czubki od „wyjściówek”.
Ale poczuł, że dałem mu prawo podjęcia decyzji. Albo inny
przykład. Mamy taki jeden pokój, który najpierw był garażem,
później zamurowaliśmy bramę i stał się pokojem gościnnym, gdy
zostaliśmy pogotowiem, stał się pokojem jednej z córek, później
moją pracownią, a teraz... jest zwyczajną graciarnią. Majka
spotkała mnie któregoś dnia w tym pokoju razem z Marudą.
Robiliśmy pranie, ponieważ pokój pełni również funkcję pralni.
„Dlaczego zabrałeś go do tej rupieciarni?” – zapytała. „Bo
chciał” - odpowiedziałem.
Niestety
prowadzenie dziecka „za rączkę” powoduje, że często
dwudziestolatkowie, dla których w tej chwili cały świat stoi
otworem, zwyczajnie są zagubieni. Oni nie znają siebie, bo nigdy
nie było im dane poeksperymentować.
Dlatego
jestem dumny z moich dzieci, które po kolei rozpoczynają pracę
(jednocześnie studiując) i wyprowadzają się z domu. Właśnie
poszła do pracy najmłodsza z córek i pewnie za jakiś czas nas
poinformuje, że się wyprowadza. Mam wrażenie, że niektórzy sobie
myślą: „pewnie dziewczyny mają już dość dzieci z pogotowia”.
A ja myślę, że one zwyczajnie czują radość z tego, że mogą
podejmować własne decyzje i żyć swoim życiem.
Ale
też nigdy do niczego ich nie przymuszaliśmy. Gdy Kaśka rezygnowała
z kursu tańca, albo Kubuś z treningów judo, nie przekonywaliśmy
ich, że przecież mają świetne wyniki. Dziewczyny same decydowały
o sobie, a potem podejmowały kolejne wyzwania. Nie zawsze wygrywały,
czasami musiały zmierzyć się z porażką. Ale przynajmniej teraz
wiedzą czego chcą od życia.
Trochę
odszedłem od tematu. A przecież chciałem się tylko zastanowić,
co robią rodzice adopcyjni, gdy ich dzieci mówią, że tęsknią,
że chciałyby się spotkać z rodzicami zastępczymi... albo
przynajmniej do nich zadzwonić.
Pewnym
elementem, którego my nie stosowaliśmy w praktyce (ale to się
zmieni), jest tak zwane pudełko wspomnień, w którym powinny
znajdować się „pamiątki” pochodzące zarówno z okresu, gdy
dziecko było w rodzinie zastępczej, jak również biologicznej (o
ile takowe istnieją). My wprawdzie przekazujemy rodzicom adopcyjnym
rozmaite rzeczy: rysunki, kolorowanki, ulubione zabawki, kubeczki,
kocyki, zdjęcia (ale już w formie elektronicznej, bo być może
zechcą pokazać dziecku tylko te, na których nas nie ma). Chodzi
jednak o to, aby było to pudełko fizyczne (a nie wirtualne), w
którym będą również zdjęcia i to głównie takie, na których
istniejemy też my, nasze dzieci biologiczne i inne przebywające w
danym momencie dzieci zastępcze. Chodzi o to, aby dziecko mogło tam
zaglądać, wspominać, aby wiedziało, że jest tam jego przeszłość.
Być może nie wykrzyczy wówczas w wieku 14 lat: „powiedzcie mi w
końcu, kim ja naprawdę jestem!”
Rodzice
zastępczy mogą być ogromną pomocą dla adopcyjnych. Choćby
dlatego, że posiadają najwięcej informacji na temat okresu sprzed
adopcji (również na temat rodziców biologicznych). Pisałem
niedawno o Iskierce, która zadaje mnóstwo pytań, łącznie z tym
czy my przywieźliśmy ją do jej obecnego domu, czy rodzice odebrali
ją z naszego? Czy miała ze sobą jakąś zabawkę? Gdzie przebywała
wcześniej? Kim była ta rodzina?
Niestety
puenta nie będzie zbyt optymistyczna.
Szkolenie
było organizowane przez nasz Ośrodek Adopcyjny. Na kilkadziesiąt
pogotowi rodzinnych z nim współpracujących, chęć uczestniczenia
w warsztatach, wyraziły zaledwie cztery rodziny (jedną
usprawiedliwiam, bo zajęła się naszymi dziećmi).
Pewnie
wiele rodzin adopcyjnych, po przeczytaniu tego wpisu pomyśli: „o
czym ten facet właściwie pisze?”. Inne ucieszą się, że nie
musiały brać dzieci z naszego pogotowia (bo takie komentarze już
wcześniej były).
Najbardziej
współczuję rodzicom Sasetki i Marudy. Nie dość, że będą
musieli przeczytać cały tekst (bo inaczej Majka go zreferuje), to
jeszcze się do niego odnieść.
PS
Chciałbym tylko dodać, że nie staram się nikogo do niczego
zmusić, niczego nikomu narzucać. Mam tylko nadzieję, że będę
mógł pomóc rodzicom w podjęciu ich decyzji.
kropla drąży kamień, Pikuś. Robisz doskonałą robotę, a nie bijesz piany. Piszesz spokojnie to , o czym dyskusja trwa od dawna i pomagasz wdrazać nowe. Nowe i dobre. Zaraz pojawi się Nikola i zaneguje, ale kamienie poszły, to musi być wdrażane, bo to jest po prostu dobre. Mądre. Empatyczne. To jest stawianie w centrum dziecka i jego emocji jego drogi, a nie rodziców ado. To zresztą droga, która wcale nie odbiera rodzicom ado ich szczęścia. Bo można to odwrócić - szczęśliwe dziecko to szczęśliwa rodzina, a zatem i rodzice, czyż nie? Smerfetka swoją ofiarę - ofiarę ze swoich emocji i poczucia bezpieczeństwa już złożyła, ale może ochroni inne dzieci? za co trzymam kciuki. Bo tak, rodzina ado to nioe jest rodzina z dzieckiem biol. To inna rodzina, z inną drogą i inną sytuacją. Ani gorsza, ani lepsza, ale mająca inne warunki. Oby kolejni rodzice ado to rozumieli i nie usiłowali forsować swojej metody "cięcia" i zerwania, bo wszak nie oni są przywiązani do poprzednich opiekunów , a "tylko" dziecko. Oby rozumieli , że ich drobny krok - TYLKO zgoda i akceptacja kontaktu - to AŻ tyle dla ich dziecka, którego szczęścia przecież pragną. I by robili to z miłości do swego dziecka.
OdpowiedzUsuńWitaj Agata.
UsuńTak,ku Twej radości pewnie???, Nikola się pojawiła. Cieszysz się, prawda??? Sorry, ale mam prawo negować lub negować.
Poza tym, ja nigdzie nie napisałam, że dziecko trzeba przestawiać jak paczkę i zerwać wszystkie więzi w ciągu 1 dnia.
Ja cały czas mowie tylko i wyłącznie o tym, że wielu z Was ciągle i w nieskończoność chciałoby przedłużać ten proces.
Dla mnie rodzice adopcyjne są w tym modelu przymuszani.Po prostu. Zrobią wszystko, by dziecko było z Nimi. Potraktuj to jako element procedury.
Ci ,którzy chcą utrzymywać kontakty niechaj je utrzymują. Ci zaś, którzy nie chcą,po DŁUGIM okresie przechodzenia dziecka do Nowego Domu nie muszą tego robić.
A Wy stawiacue mnie jako wredna kobiete, która chce od razu coś uciąć.
Stawianie zero-jedynki to co mowie: Nie zgadzam się na wieczne przeciąganie tuż po adopcji tych kontaktów, jeśli nie na woli z obu stron, tzn.ze jestem za wielką krzywda dziecka etc.
A może by tak PO ADOPCJI nie wywierać żadnego wpływu na decyzje rodzicow???
Wcale nie jest tak Pikusiu,ze nie zmuszasz rodziców.
...prosta rzecz-nawet tu na blogu rodzice mający odmienne zdanie NT. In vitro a już na temat przechodzenia dzieci do Nowej rodziny to w ogole...wypowiadają się w większości ANONIMOWO.
UsuńTo myślicie, że ktoś Wam wprost powie?
Rodzice Smerfetki nie chcieli kontaktów i...zostali tu prawie zlinczwani...
Na tym blogu nie ma miejsce na posiadanie swojego zdania. Notki i komentarze są bardzo sugerujące, jak należy myśleć. ..
Notka NT. Książek o in vitro tez mimo Twoich starań. ..jasno pokazuje, która wolisz. ..i super!...ze wiesz jakie masz zdanie.
Tylko Pikusiu, ten blog coraz bardziej zaczyna przypominać " kółko wzajemnej adoracji"...
To nie jest tak, że dasz jednym czy drugim rodzicom notkę z bloga...i zapytasz Ich czy chcą teraz byście odwiedzali Ich dom przez 18 lat albo chodzili na wspólne spacerki.
To rąk nue działa. ..bo dasz im notkę z konkretną sugestia...pewnie już dałeś.
Ilu powie NIE? Walcząc o to by w końcu być rodzicem. Nikt.
Tak więc, ku uciesze wielu żegnam klub wzajemnej adoracji.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie.
A zwłaszcza Ciebie blog, bo w końcu będą te dyskusje takie miłe i sympatyczne, jak to ostatnio ujęła.
Tsk-nalatwiej dyskutuje się ze zwolennikami.
I bardzo mi przykro, że zapominacie ze w procesie przechodzenia dziecka do nowej rodziny ważne jest to dziecko, ale też rodzice zastępczy i adopcyjni . I naprawdę robicie sobie krzywdę nie widząc tego, że niektórzy adopcyjne mogą chcieć ten proces sracac...ale zastępczy tez wydłuża. Samo wmawuanie sobie profesjonalizmu nic tu nie da.
Naprawdę za tym mogą stać potrzeby dziecka i jednej i drugiej rodziny, co odrzucacie .
Życzę rozwoju bloga. I miejsca by Anonimowi mogli się tu wypowiadać bez obaw, bo nue tylko głos większości ma rację bytu.
Pozdrawiam. I już widzę te radość, że głupia baba w końcu głupot nie będzie pisać.
Ha nie będę. ..ale kółka wzajemnej adoracji to nie jest dobre rozwiązanie.
Nikola
Przepraszam za błędy, ale naprawdę mam stary, używany telefon. Jeden mi ukradli jakiś czas temu no i cały czas jest z tym jak jest-a on czasem zmienia slowa. Nikola
UsuńI jeszcze cos zupewnić na koniec- Uwazam, że robicie Wszyscy świetna, bardzo trudna robotę.
UsuńI nie mam na myśli ani konkretnych rodzin zastępczych ani adopcyjnych.Chce tylkonpowiedziec, że i jedno i drudzy mogą mocno wpływać na ten proces, bo też są tylko ludźmi. I emocje wszystkich są tu ważne. Nie tylko dziecka. A rodziny.
Kończę. Pozdrawiam wszystkich. I liczę się z dużym atakiem...ale może nie bedzie
Nikola
Mam nadzieję Nikola, że nie mówisz poważnie. Myślimy nieco inaczej,ale co z tego?
UsuńTo właśnie Twoje komentarze mogą prowokować osoby myślące tak jak Ty, do wyrażania swoich opinii. A jakie ma znaczenie, że ktoś wypowiada się jako Anonimowy? Czy jeżeli podpisze się jako „R.”, „a.”, „Agata”, „Ula”, czy jeszcze jakoś inaczej, to ma to większe znaczenie? Ma tylko wówczas, gdy zamierza on w przyszłości brać udział w dyskusji i sam chce być w jakiś sposób identyfikowany ze swoimi wypowiedziami. Tylko Ciebie znam osobiście, pozostali są tylko znajomymi z sieci. OK, niektórzy jeszcze z książek.
O in vitro faktycznie wyraziłem swoją opinię. To jest blog. Nie jestem dziennikarzem i nie muszę być bezstronny. Natomiast mój ostatni wpis nie wynika z tego, że otrzymałem anonimowe maile. Wręcz przeciwnie – do każdej z takich osób mogę odpisać (bo przecież znam jej adres). Wydaje mi się (zresztą jedna z dziewczyn napisała to wprost), że nie były to słowa krytyki, ale „ku przestrodze”. Szkoda, że nie były to komentarze na blogu. Wydaje mi się, że bardziej chodziło o to, że nie dotyczyło to tego konkretnego wpisu, tylko wiele osób, po raz pierwszy spotkało się z wyrażanymi tutaj opiniami.
Bardzo bym chciał, abyś również napisała komentarz pod moim ostatnim wpisem (RODO). Nie znam Twojego zdania na ten temat, więc może niechcący dołączysz do grupy wzajemnej adoracji. Pytanie tylko, czy ta grupa nie stwierdzi, że jednak posuwam się zbyt daleko.
Sam zacząłem mieć wątpliwości.
Odpisuje na Twoja prośbę Pikusiu, napisze coś pod notka Rodo.
UsuńJa nie pisałam tu w kontekście maile, które otrzymałeś.
Bardziej w odniesieniu do tych wypowiedzi tu. Pod tym postem i wcześniejszymi.
Pikuś, nie martw się, kontakt z Wami mieć bardzo chce.
Tylko ja naprawdę coraz bardziej widzę, że tu trudno myśleć inaczej niż większość.
Pikuś. Masz prawo do swojego zdania. I świetnie, że je masz...
Ja bardziej w temacie, że to , że dasz adopcyjnym notkę, która jest poparciem dla określonej koncepcji czy czegokolwiek i potem zadasz takim rodzicom pytanie, czy się zgadzają. ..wiedząc, że w dużej mierze są Oni id Was zależni. ..bo u Was są Ich przyszłe dzieci ...to myślę, że to w takim sensie widzę to " jako zmuszanie", bo może się zdarzyć, że będą myśleli tak, hak chcecie by Oni myśleli.
Ja nie mowie o tych, którzy się podpisują czy podpisali. Po prostu to mnie zaciekawiło, że Ci wszyscy o przeciwnym zdaniu podpisują się bez żadnej literki, bez niczego tylko Anonimowy...
Dlaczego bardziej nie chcą brać udziału w dyskusji? Nie wiem, ale może nie widzą w niej miejsca dla siebie? Widząc, jak zlinczowano rodziców Smerfetki. Jak bardzo zadają ostrożnie pytania...dlaczego?
Nie wiem, ale myślę, że wiele osób o przeciwnych zdaniach nie napisze kontra dużej grupie swojego odmiennego zdania. Gdy notka sugeruje. W komentarzach linczuja...pamiętaj, że to samo możesz mieć potem w domu...rodzic nawet nie zastanowi się , czy zgadza się z tym bo chce się zgadzać. ..czy zgadza się bo sugeruje to notka i przeciwne zdanie jest pietnowane a ja chcę to dziecko mieć w domu...wiec dla świętego spokoju zrobię co Ci zastępczy każą. ..c.d bedzie
Nie musisz być bezstronności! Przecież sama o tym pisałam i ja powyżej.
UsuńPisząc te notkę nie myślałam o tym wpisie RODO ani o ludziach piszących Ci na maila
Mi chodzi tylko o to, żebyś pamiętał, że chcąc by rodzina podjęła jakąś decyzję NT przekazywania xzuecka..nie bez znaczenia jest jakie jest Twoje zdanie, które im przedstawiszybciej i to z jakimi opiniami Ty się zgadzasz...bo raczej jest ogromne prawdopodobieństwo, że Oni zrobią. ..To co TY uważasz za dobre i właściwe. ..bo przychodząc do Was są w pewnej zależności od Was...wiec lepiej się z tym kimś zgadzać. ..
Na temat in vitro nie chce się wypowiadać.
Napisze tylko, że język tej pierwszej książki dla licealistów. ..to jakisżart chyba...takie to ciężkie. .
O RODO napisze tam, gdzie RODO i potem już pisać nie bede-no chyba, że trafię w zdanie większości. A nie o to mi chodzi by w coś trafiać bądź nie trafiać.
I prośba na koniec: Napisz coś o tym, dlaczego dzieci z jednych powiatów nie mogą czesto zamieszkać w innych? Przecież to jakieś nienormalne jest, że dziecko z miasta X, które znam podpisało porozumienie i dziecko z wadą serca ma samotna matkę, która jest rodzina zawodowa....a dokładnie w innym miejscu Polski inne dziecko nie może być w zawodowej i niezawodnej. ..bo się PCPRY nie zgadzają. ..
Takich historii jest dużo. I nie rozumiem, czy naprawdę to tak wszystkim pasuje, że nikt o tym nic nigdzie nie mówił? Nie mówi? A tyle pustych rodzin. ..
Przemyśle temat.
Ciebie nie zlinxzuja. Gorzej ze mna
Nikola
Zacznę od tego, że jak najbardziej jestem ZA takim płynnym przejściem dziecka z RZ do RA, bez drastycznych cięć. W końcu dziecko to żywa istota, człowiek, a nie zabawka, którą przynosi się z półki sklepowej i sadza grzecznie w wyznaczonym miejscu w domu. I tak jak piszesz, w całym tym procesie to dziecko jest najważniejsze. Martwi mnie tylko jedno, bo jak wiadomo, tak jak i podejście RA jest różne tak też i RZ się od siebie różnią. Sam piszesz, że nie wiele RZ się doszkala, i pewnie wiele podchodzi emocjonalnie, w sensie ze emocje biorą górę. Dajmy na to, że dziecko od pierwszych dni swojego życia przebywa w RZ, i dopiero w wieku 3lat rusza cała procedura adopcyjna. Paradoksalnie to dorosły ma czasem większe problemy (np. Pierwsze dni w przedszkolu, pierwszy wyjazd rodzica na dzień czy dwa- dziecko często szybko odnajduje się w nowej sytuacji, a dorosły już niekoniecznie), pojawia się zazdrość i zaczyna się granie na emocjach dziecka "będziesz tesknil?? Bo ja będę płakać, będzie mi bardzo smutno, seruszko mi peknie.." itd itp. Także chciałabym aby jak najwięcej RZ było tak świadomych jak Wy. A to pudełko to genialny pomysł!!! Sama mam coś na wzór pamiętnika, dla naszego przyszłego Brzdąca, w którym są zapiski kiedy pierwszy raz pojawilismy się w ośrodku, kiedy dokumenty złożyliśmy, kiedy ruszyły szkolenia, co się na nich działo i że czekamy, cierpliwie czekamy aż pojawi się w naszym życiu i domu. A później zapiski ze wspólnego życia. Taka pamiątka. Zawsze się super czyta co się wyrabialo jako dziecko, czy śmieszne powiedzonka itd. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńRodzice zastępczy, podobnie jak adopcyjni, bywają różni. Jednak osobiście nie martwię się o sferę emocjonalną tych rodzin. Zwłaszcza pogotowia rodzinne mają wszystko poukładane, ich celem jest przekazanie dziecka rodzinie adopcyjnej albo biologicznej i nie grają na emocjach dzieci – zachowują się profesjonalnie. Oczywiście mogą mieć miejsce pojedyncze sytuacje, ale myślę, że raczej dotyczyłoby to przypadku „młodego pogotowia” (ktoś czegoś nie przewidział lub nie zauważył na etapie szkolenia), albo tak zwanej rodziny długoterminowej, która już na samym początku zakłada, że dziecko będzie z nią aż do pełnoletności.
UsuńBardziej martwią mnie dwie inne sprawy. Po pierwsze logistyka. Niektóre pogotowia opiekowały się już kilkudziesięcioma dziećmi. Nawet gdyby miały odwiedzić każde dziecko raz w roku, to staje się to niewykonalne. Do tego często mają kilkoro dzieci w bieżącej pieczy. Jak z całą ferajną jechać w odwiedziny? Można jeszcze spróbować załatwić jakąś opiekę na te kilka godzin, ale też wymaga to sporego wysiłku. Dlatego wydaje mi się, że spotkania w nowym domu dziecka powinny następować w początkowym okresie, a później bardziej wizyty w domu rodziny zastępczej (chociaż tutaj też zauważam, że niektóre rodziny adopcyjne mają pewne obawy – przynajmniej w okresie kilku-kilkunastu miesięcy po adopcji).
Druga sprawa, to niestety, ale już widzę podnoszące się głosy rodzin zastępczych: „kto nam za to zapłaci?” Nikt. Faktycznie dzieci adopcyjne często są „porozrzucane” w odległości nawet kilkudziesięciu kilometrów.
Uważam jednak, że warto propagować metodę, o której wspomniałem, bo wydaje mi się, że dla większości rodzin, rodzicielstwo zastępcze to nie tylko praca.
jedyne, co mnie martwi po tym wpisie to pytanie, jak teraz go rozkolportować po całym świecie, aby dotarł do jak największej liczby kandydatów na RA i istniejących już rodzin zastępczych. I oczywiście będę się do tego przyczyniać :)
OdpowiedzUsuńteż kombinuję jak to nieść w świat, mam koncepcję wymagającą dopracowania, ale jakaś mam :-)
UsuńTylko nas interesuje dobro dziecka ja rownież jestem pogotowiem 10 lat i dopiero teraz staje przed wielką tragedią dziecka otóż chłopczyk teraz 14 miesięczny jest z nami 9 miesięcy w tym czasu rodzicom biologicznym ograniczyli prawa i dla systemu i przepisów jego sytuacja jest uregulowana wiec powinien iść na pare miesięcy do kolejnej rz aż sad pozbawi rodziców władzy całkowicie może to nastąpi ba 6 miesięcy może szybciej . Sad pozbawi i adopcja i pytam się gdzie tu dobro dziecka by ten czas na adopcje nie mógł spędzić w pogotowiu tylko znów musiał zmieniać miejsce i opiekunów za nim pozna swoich przyszłych rodziców , serce pęka mi na tysiąc kawałków , chodziłam błagałam o przekształcenie mnie na zrz ale jest odmowa starosty bo on pogotowia potrzebuje choć od roku rzadnych nowych umieszczeń.
OdpowiedzUsuńDziecko jak rzecz przekazywana z ręki do ręki i niby chodzi o jego dobro przepraszam ale jestem wkur.... taką sytuacją .
Niestety w takich przypadkach więcej zależy od PCPR-u, niż od konkretnych przepisów. Nasz jest jakiś taki „ludzki”. Jeżeli pogotowia nie są nadmiernie obłożone (a najczęściej nie są), to bywają dzieci, które spędzają w nich nawet po kilka lat. My w tej chwili mamy ośmiolatka, który przebywa z nami od prawie dwóch lat i jakiś czas temu PCPR delikatnie nam zasugerował, abyśmy zaczęli oswajać się z myślą, że może będzie u nas jeszcze kolejne dwa lata. A przecież jesteśmy tylko pogotowiem.
UsuńByły jednak okresy, gdy brakowało wolnych miejsc. W takim przypadku, poszukiwana była rodzina zastępcza z motywacją adopcyjną. Praktycznie na każdym szkoleniu taką rodzinę można znaleźć i choć oficjalnie nikt o niczym nie wie, to w sytuacji kryzysowej, wiadomo do których drzwi zapukać. Od nas w ten sposób odeszła trójka dzieci. Czwarte jeszcze jest dzieckiem zastępczym, bo mama niedawno wyszła z więzienia.
A może niech starosta podpisze taką umowę jak mam ja od 4 lat: "jesteśmy ZRZ z możliwością pełnienia funkcji pogotowia rodzinnego. Dzieci mogą przebywać u nas od 4 do 8 m-cy lub do uregulowania w sądzie" Trafiają do nas dzieciaki z interwencji ale zostają do adopcji. Lub powrotu do rodziny biologicznej. U nas też dzieci są po1,5 czasem do 2 lat. Tak że to wszystko zależy jak pisze Pikuś zależy od Pcpr-u.
UsuńPikuś incognito Ty/Pogotowie macie jakąś stronę na FB?
OdpowiedzUsuńNiestety nie, to by nas już przerosło czasowo.
UsuńSory, może jutro bo późno, przeczytałam te wypociny, prowadzę Pogotowie 17 lat, wiele adopcji, wiele wysiłku i walki o dobro dziecka.Mam stały kontakt z wieloma rodzicami adopcyjnymi. Nawet czasami narzekam aby te wizyty w naszym Pogotowiu Rodzinnym - rozciągnęli w czasie. No ale zawsze jestem szczęśliwa, że mnie odwiedzają, przysyłają zdjęci swoich ratolośli. Miałam już 71 dzieciaków. Może mało , może dużo, nie wiem. Adopcji ponad 20,a opowieści o każdej za dużo aby to opisać!Mam dużo satysfakcji i radości z tego co robię. Obecnie przyjeżdżają do nas rodzice adopcyjni do małego chłopczyka, zachęcamy ich aby robili to jak najczęściej - nawet codziennie, zostawiamy ich samych z malcem w naszym domu na kilka godzin, jesteśmy w stanie znieść wszystko aby dziecko się do Nich przywiązało. Dla nas to nie jest łatwe ale przecież nie chodzi o nas a o "nasze" dziecko, bo jest nasze będąc w Pogotowiu rok czasu!!!!!!
OdpowiedzUsuńJa bym to ujął nieco inaczej - jesteście dla niego mamą i tatą.
Usuńmy to wiemy,ale adopcyjni, młodzi , pełni wiary w siebie?
UsuńOpiszę jeszcze pewną sytuację sprzed kilku dni. Dzieci oglądały „Reksia” - moją bajkę z dzieciństwa. Wszystkie stworzenia w gospodarstwie były głodne. Kury, kaczki, świnki przychodziły do Reksia z prośbą o pomoc. Piesek nie potrafił ich nakarmić, więc zapukał do drzwi domu. Wyłoniła się tylko ręka pokazująca tak zwaną „figę”. No to Reksio spakował swój dobytek, zabił deskami budę i opuścił gospodarstwo.
OdpowiedzUsuńKomentarz Sasetki (zupełnie nie pytanej o zdanie) był taki, że Reksio był niegrzeczny i musiał odejść z domu. Być może właśnie w taki sposób, dziewczynka odebrała umieszczenie jej w naszej rodzinie. I dlatego chciałbym zrobić wszystko, aby nie musiała tego przeżywać po raz drugi.
Nie uważasz Pikuś, że zaproponowana przez Ciebie metoda, jest -stosując Twoją retorykę - graniem na emocjach rodziców adopcyjnych?
OdpowiedzUsuńNie jest to moja metoda. Mówiąc górnolotnie, jestem jej orędownikiem. A mówiąc zwyczajnie, uważam, jest ona po prostu słuszna. Zresztą nie zawsze takie było moje zdanie. Kiedyś uważałem, że mam rację i teraz też uważam, że mam rację. Tyle tylko, że w tej chwili mam po swojej stronie trochę argumentów i parę lat doświadczeń.
UsuńAle co do emocji rodziców adopcyjnych. Często jest tak, że na początku pojawiają się życzenia i niby sympatyczne uwagi ze strony rodziny i znajomych: „życzę wam syneczka”, „nie czas już pomyśleć o dzidziusiu?”, „to kiedy powiększy się wam rodzina?”. To są pierwsze emocje, kiedy miałoby się ochotę rozstrzelać posłańca (ja przynajmniej bym miał). Później lata badań, prób, leczenia się. Być może zmierzenie się z decyzją o in vitro – to też są wszystko ogromne emocje. Wreszcie podjęcie decyzji o adopcji. Szkolenie, to dla mnie wręcz emocjonalny ekshibicjonizm. I na koniec, gdy jest już upragniona „pociecha”, pozostaje sobie odpowiedzieć tylko na jedno pytanie: czy zaprosić do grona naszych znajomych rodzinę, która jest ważna dla naszego dziecka?
Nie... nie uważam, abyśmy w jakikolwiek sposób grali na emocjach rodziców adopcyjnych. Mogą powiedzieć „tak”, albo „nie”. My przedstawiamy tylko pewne argumenty.
Do Anonimowego. Tak, ta metoda jest związana z emocjami. Z emocjami, z intelektem. Tak, to nie jest praca fizyczna. To empatia. Cała adopcja jest chyba zresztą oparta na uczuciach. Na miłości, która jest podstawą i punktem wyjścia. Tak, Anonimowy.
Usuńto była super ciekawa dyskusja i super ciekawy wpis, więc zapytam bezczelnie: A KIEDY KOLEJNY???
OdpowiedzUsuń:)
dobrze poinformowane źródła doniosły, że masz o czym pisac, Pikusiu...
Mówisz i masz.
UsuńMoże nie powinnam się tu wypowiadać, bo akurat w tym temacie jestem tylko teoretykiem. Twoje podejście, Pikusiu, jest mi jednak bardzo bliskie, bo też jestem za tym, żeby pozwolić dziecku zachować ciągłość własnej historii. Oczywiście jako mama adopcyjna mam swoje obawy - jedną z nich jest (może irracjonalny?) lęk, że pewnego dnia zacznie nas prześladować mama biologiczna, której przypomni się nagle, że kiedyś urodziła dziecko... I ten lęk wcale nie stoi w sprzeczności z tym, że chcę, żeby nasza córcia znała całą prawdę o swoim pochodzeniu. Piszę o tym, bo rodzice adopcyjni, choćby byli najlepiej przygotowani, mają w głowie masę różnych obaw i być może dlatego od początku bywają zaborczy. Prawda jest taka, że nam ciągle ktoś wypomina, że nasze dzieci nie są nasze... jeśli nie wścibska sąsiadka albo internetowy troll, to przedstawiciel rządu itd. Natomiast myślę, że zabierając dziecko z pogotowia lub RZ warto schować swoje ego do kieszeni i skupić się przede wszystkim na dobru dziecka. Maluchy lubią rutynę, więc im łagodniejsze zmiany, tym lepiej. A nikt przecież nie każe nowym rodzicom przyjaźnić się z RZ do samej śmierci...
OdpowiedzUsuńZauważyłam wśród moich znajomych RA, że traktują RZ jako konkurencję, a czasem nawet przeszkodę w wychowaniu adoptowanego dziecka. Nie śmiem tego oceniać, ponieważ nigdy nie byłam na miejscu ani jednych, ani drugich, ale przyznam, że mnie to dziwi.