Kilka
dni temu wydarzyło się coś, czego w żaden sposób nie potrafię
racjonalnie wytłumaczyć. Było około północy, gdy nagle ze
ściany spadł obrazek oraz słuchawka od domofonu. Obrazek był
raczej solidnie zawieszony na haczyku, ale nawet gdyby był źle
przytwierdzony (chociaż wisi już przynajmniej od dziesięciu lat) i
miał strącić w locie słuchawkę, to musiałby raczej lecieć po
orbicie, a nie w linii prostej. Mniej więcej godzinę później
sama włączyła się grająca zabawka, która miała już wyczerpane
baterie. Zbudziła i postawiła na nogi wszystkich dorosłych
domowników, którzy wyszli ze swoich pokoi. Wprawdzie po chwili
umilkła, jednak nie był to „łabędzi śpiew”, ale dźwięk
wydawany z pełną mocą. Wprawdzie przez pół nocy szalała wówczas
burza, to jednak trudno nam było jej przypisać sprawczą rolę.
W
zasadzie nie wierzymy w opowieści, że osoby umierające przychodzą
się pożegnać (chociaż ja mam trochę naturę sceptyczną – nie
jestem w stanie niczego zanegować w 100%), to jednak w tym momencie
trochę powiało grozą. Majka bała się zadzwonić do swojej mamy,
ale stwierdziliśmy, że jeżeli faktycznie to ona, to i tak już jej
nie pomożemy. Starałem się pocieszyć Majkę, że „babcia” nie
znalazłaby do nas drogi (bo z orientacją w terenie nie było
najlepiej), chociaż w stanie lotnym... kto to wie. Moi rodzice
raczej nie wybraliby się na tamten świat w tym samym momencie
(zwłaszcza w nocy), więc jedno z nich by zadzwoniło. Ale lęk był
i noc nieco niespokojna.
Wszedłem
więc pod kołdrę i zacząłem rozmyślać. Gdybym spał razem z
Majką, to byłoby mi łatwiej. Niestety teraz ona spędza noce z
Ploteczką. Świadomość tego, że być może po domu pałęta się
jakiś duch, powodowała że czułem się trochę dziwnie.
Jednak
szybko moje myśli zeszły na lęki dzieci. Przecież one odbierają
świat zupełnie inaczej. Nie mają ani wiedzy, ani doświadczeń,
które mam ja. Przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku miesięcy,
gdy czteroletnia Sasetka bała się pani chodzącej za oknem i stuków
dochodzących zza jej łóżka. Uważam, że nie można dziecka w
takim momencie wyśmiać, zawstydzić i kazać mu spać. Próbowałem
sytuację jakoś wytłumaczyć. Mówiłem więc, że za oknem to albo
widzi kota na parapecie, albo drzewa kołyszące się na wietrze. A
to co stuka, to woda w kaloryferze. Zawsze dodawałem, że w razie
czego, to jesteśmy za drzwiami.
Na
szczęście skorzystała z tego koła ratunkowego tylko kilka razy.
Dawniej, w sytuacji gdy budziła się w pustym (w sensie beze mnie)
pokoju, kładła się pod drzwiami i zaczynała płakać. Teraz już
wychodzi i krzyczy „wujek, wujek”. W nocy nie mam już wyjścia,
proszę aby poszła do łóżeczka i chwilę na mnie poczekała.
Czeka. Zastanawiam się jak długo dałaby radę – kilkanaście
minut, daje.
W
tej chwili miewa jakieś koszmary senne. Czasami krzyczy tak, że
trzeba do niej podejść.
- Coś ci się śniło?
- Tak.
- Ale co?
- Nie wiem.
Częściej
jednak krzyczy o różnych porach w nocy: „wujek, jesteś tutaj?”.
Wystarczy, że odpowiem: „tak, jestem” i śpi dalej.
Z
kolei Maruda, dopóki śpi, to jest wszystko dobrze. Jednak gdy tylko
się obudzi, jest wielki wrzask. Tylko raz udało mi się go
przekonać, aby się położył i dalej spał. Dzieje się to o
bardzo różnych porach, czasami o drugiej w nocy, a czasami dopiero
o siódmej nad ranem. Czy też ma jakieś koszmary senne?
Niestety
biorę go w takich sytuacjach do swojego łóżka. Obawiam się
jednak, że może to wzmagać lęk separacyjny, który w jego wieku
(dwa i pół roku) jeszcze bucha pełną parą.
No
i właśnie, czym jest lęk separacyjny? Odpowiedź niby prosta, jest
to strach przed rozstaniem z mamą. Ale co może dziać się w głowie
takiego dziecka?
Lęk
separacyjny pojawia się około ósmego miesiąca i potrafi trwać
nawet jeszcze kilka lat. Teoretycznie dziecko powinno zdobywać
doświadczenie i w wieku dwóch lat, wiedzieć że skoro mama za
każdym razem wracała, to w tym konkretnym przypadku też wróci. A
jednak nie wszystkie dzieci kierują się takim schematem myślowym.
Może to tak jak ze mną. To, że tym razem okazało się, iż to
jednak nie był duch, wcale nie oznacza, że gdy następnym razem
spadnie obrazek ze ściany, też nie będę miał takich samych
wątpliwości. Być może gdyby codziennie spadały obrazki, to bym
się do tego przyzwyczaił. A może bym stwierdził, że przecież
nie tylko moi najbliżsi chcą się ze mną pożegnać w chwili
śmierci? Może dzieci, które długo przeżywają lęk separacyjny,
mają jeszcze większą wyobraźnię?
A
jakie lęki mają jeszcze młodsze dzieci?
Smerfetka
na przykład bała się Endy'ego – postaci z jednej z bajek. Lęk
ten pozostał do samego końca, gdy miała już ponad dwa lata. Być
może gdybyśmy nie przełączali w tym momencie kanału na inny, to
by się z tą postacią oswoiła. Albo taki Hawranek, który niemal
od urodzenia uwielbiał bawić się z naszą Furią, teraz boi się
psów. Przejął lęk swojej mamy adopcyjnej. Prawdę mówiąc nie
mam zdania, czy z tego rodzaju drobnymi lękami należy walczyć.
Mama Hawranka, w którymś momencie stwierdziła, że jest gotowa się
poświęcić i kupi chłopcu yorkę. Ponieważ zapytała nas o
zdanie, to jej odradziliśmy. W końcu pies to pies – yorki też
się będzie bała, a chłopiec to wyczuje.
Z kolei niemowlaki, które do nas przychodzą, najczęściej boją się głośnych dźwięków: krzyków, szczekania psa, pukania przedmiotami. Ale również odgłosów, wydawać by się mogło, bardzo miłych: szumu wiatru, śpiewu ptaków, lejącej się wody. Plotka początkowo nerwowo reagowała zwłaszcza na głos Marudy, który jest bardzo ekspresyjny. Ciekawe jest to, że mimo iż Maruda krzyczy bardzo głośno, to jednak wyższy głos Sasetki jest słyszany przez sąsiadów oddalonych o prawie kilometr, a Marudę słyszą najwyżej ci najbliżsi. Niezależnie od tego, Ploteczka oswoiła swoje lęki. W tej chwili potrafi spać, często w bardzo trudnych warunkach, w których ja dla przykładu, natychmiast bym się obudził (dlatego ostatnio miewam bezsenne noce). Być może zdobywa doświadczenia na zupełnie innym poziomie... jeszcze nie rozumowym.
No
i na koniec pozostał Kapsel, jako przykład zupełnie odrębnej
kategorii lęków. On nie boi się niczego, poza tym, że nie będzie
mógł oglądać bajek.
Ja
pamiętam ze swojego dzieciństwa, że strasznie bałem się
zlodowacenia, że nasza Ziemia znowu pokryje się lodem (a byłem o
dwa lata młodszy od Kapsla). Rodzice tłumaczyli mi, że jest to
niemożliwe, bo musiałbym żyć tysiące lat. No to zacząłem się
bać, że nie będę żył tak długo.
Jednak
w przypadku Kapsla, spotkaliśmy się z kolejną koncepcją, że
chłopiec może mieć zaburzenia określane mianem dysocjacji, będące
konsekwencją wcześniejszych doświadczeń o charakterze
traumatycznym. Kapsel miał wujka, który go krzywdził... i to
bardzo. Dysocjacja jest zjawiskiem bardzo złożonym, więc może być
tak, że chłopiec przestał odczuwać strach. Mógł również
„wyłączyć” odczuwanie pewnych innych emocji.
W
psychologii (dotyczącej tematu traumy) istnieje takie pojęcie jak
„bodźce spustowe”, czyli podobne do tych, które występowały
podczas traumatycznego zdarzenia. Dziecko (i nie tylko dziecko)
potrafi się wówczas „wyłączyć” i na nowo przeżywać
traumatyczne zdarzenie. I nie chodzi o to, że sobie je zaczyna
przypominać, ale w swoim umyśle, rzeczywiście uczestniczy w tym,
czego wcześniej doświadczyło. Są też bodźce, które wywołują
złe wspomnienia, a te z kolei stają się bodźcami spustowymi.
Być może w przypadku chłopca nie istnieją bodźce spustowe, a może jeszcze ich nie odkryliśmy. Czymś takim może być na przykład dotyk - w jego przypadku "zły dotyk".
Być może w przypadku chłopca nie istnieją bodźce spustowe, a może jeszcze ich nie odkryliśmy. Czymś takim może być na przykład dotyk - w jego przypadku "zły dotyk".
Kapsel
wykazuje wiele cech dziecka, które doświadcza dysocjacji. Jednak
nawet, jeżeli jest to prawda, to nie jest to jego jedyną bolączką.
Majka w drodze do przedszkola zadała mu pytanie:
- Kapsel, a chciałbyś u nas zostać na zawsze?
- Mógłbym zostać.
- A gdybyś miał pójść do innej rodziny, takiej jak nasza?
- Tak, mogę pójść?
- A może chciałbyś pójść do takiej szkoły, w której byłoby dużo dzieci i tam byś się uczył, tam byś jadł i spał?
- Lubię dzieci. Chyba fajnie by tam było?
- Ale wolisz wrócić do mamy?
- Tak, chciałbym pójść do mamy.
- Czyli gdziekolwiek pójdziesz, będzie ci dobrze?
- Tak ciociu.
Kapsel
ma bardzo wyraźne zaburzenia więzi. Jednym z elementów jest też to, że lubi się przytulać czasami do zupełnie obcych osób. W obecnej sytuacji, w jakiś
sposób go to chroni. Jednak co z nim będzie w dorosłym życiu?
Do
tego jego niski poziom umysłowy, też raczej nie wynika z takich,
czy innych dysfunkcji. Chłopiec nadal ma problemy z liczeniem,
łączeniem w zbiory, rozwiązywaniem zadań dla czterolatka. Ciąg
przyczynowo-skutkowy jest u niego bardzo pogmatwany. Niedawno jechał
z Majką samochodem, stanęli na światłach, a on mówi: „to jest
wujka samochód”. Majka się zdziwiła, bo ani nie ta marka, ani
nie ten kolor. Okazało się, że chodziło o czerwone tylne światła.
Nie dał się przekonać, że inne samochody mają takie same
światła. Cały czas twierdził, że to był mój samochód.
Ostatnio
pisałem, że w testach określających stopień upośledzenia,
zabrakło mu kilku punktów do uzyskania niepełnosprawności
umiarkowanej, co dawałoby mu szansę na rodzinę specjalistyczną.
Pani psycholog z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, zdecydowała
jednak, że będzie miał przeprowadzone bardziej szczegółowe
testy.
Tak
więc, w ciągu najbliższych dwóch tygodni będą tylko zabawy
ruchowe i bajki (może w odwrotnej kolejności). Kapsel ma bardzo krótką pamięć, więc mamy
nadzieję, że wiele zapomni i obleje egzamin.
Nigdy
bym nie przypuszczał, że kiedyś będę się cieszył z niezdanego
testu. Ale z drugiej strony, dla chłopca może będą to
najpiękniejsze chwile z czasu, który pamięta.
Nie
wiem dlaczego zrobiłem w tym temacie tak rozbudowaną dygresję.
Może przyszło mi na myśl, że gdyby Majka zapytała Kapsla: „A
chciałbyś zostać duchem?”, on zapewne odpowiedziałby: „Tak
ciociu, mogę zostać duchem”.
Czy ten dialog z Kapslem nie jest wyrazem tego, że chłopiec właściwie nie do końca rozumie, o co go pytacie? I chce odpowiedzieć po prostu dobrze, poprawnie, tak jak jemu się wydaje, że Wy oczekujecie? B
OdpowiedzUsuńTak, jest to bardzo prawdopodobne.
UsuńKapsel wielokrotnie nie rozumie, co się do niego mówi. Czasami nawet się upewniam: „rozumiesz mnie?”. Odpowiada, że „Tak”, a potem robi zupełnie coś innego.
Bywa też, że się „zawiesza”, chociaż nie jest to najwłaściwsze słowo. Któregoś dnia mówię do niego „ściągnij skarpetki”. Popatrzył na mnie, a następnie wrócił do pierwotnych zajęć. Powtórzyłem to jeszcze dwa razy. Upewniłem się mówiąc „słyszysz mnie – tak”, „rozumiesz mnie – tak”, „to dlaczego tego nie robisz – cisza”. I wcale nie było to złośliwością z jego strony.
Nie zmienia to jednak faktu, że chłopiec czuje się wszędzie dobrze. Nawet gdy te dwa lata temu przywiozła go do nas poprzednia rodzina zastępcza, płacz trwał może ze trzy minuty. Do tego przy wejściu. O ile dobrze pamiętam, już się nie pożegnał. Powiedział tylko „cześć”, grzebiąc w pudle z zabawkami. Już był u siebie... po godzinie.
Jednak wracając do rozmowy Majki z Kapslem. Mnie zastanowiło pierwsze pytanie, ponieważ ani taka opcja nie istnieje, ani nigdy o tym nie było mowy (pozostałe możliwości już omawialiśmy, ale nie mam pojęcia jak Kapsel je rozumie). Sam nie zadałbym takiego pytania, obawiając się, że chłopak może się ucieszyć i wracać do tej możliwości w późniejszym okresie. Ale chyba moje obawy są na wyrost.
Czy to znaczy Pikusiu, ze rozpoczeliście z Kapslem terapię?
OdpowiedzUsuńJestem od niedawna RZ dla syna mojej siostry. Jest trochę młodszy, ma prawie 5 lat, ale jak czytam to co piszesz o Kapslu, to jak bym widziała mojego Mateusza. Nie mam dobrego kontaktu z moją siostrą i nie wiem, czy mogę jej ufać, ale podobno była z Mateuszem u lekarza, który skłaniał się raczej w kierunku ADHD. Czytałam dzisiaj cały dzień w internecie o tej dysocjacji, ale są tam tylko ogólniki i do tego nic nie rozumiem bo jak by to nie dotyczyło Kapsla. Co jest gorsze dysocjacja czy ADHD? Będę ogromnie wdzięczna, jeżeli napiszesz coś więcej w tym temacie, bo ty piszesz tak po ludzku. Plisss
Aga
Nie jestem psychologiem, a tym bardziej ekspertem od dysocjacji. Nauczyłem też się, że w tematach, w których ma się raczej mierne pojęcie, lepiej się nie odzywać.
UsuńZ Kapslem nie rozpoczęliśmy terapii. Byliśmy na warsztatach poświęconych między innymi dysocjacji. Grupa była bardzo elitarna (7 osób). W ciągu 12 godzin zajęć, można było nie tylko omówić teorię, ale odnieść ją do przykładów konkretnych dzieci z naszych rodzin zastępczych. Jednym z takich dzieci był też Kapsel.
Niczego nie obiecuję. Po prostu muszę się zastanowić, czy mam coś mądrego do powiedzenia w tej kwestii. A nawet jeżeli nie mądrego, to chociaż motywującego do myślenia.
Napisz
Usuńtak mi żal Kapsla, kurczę, jak można pomóc takiemu chłopcu? co dzieje się w jego głowie? jak z jego uczuciami? on nawet nie potrafi tego przekazać :/ Agata
OdpowiedzUsuń