Dzisiaj
zabrałem się do opisania bliźniaków na najbliższe spotkanie
zespołu oceniającego zarówno dzieci, ich rodziców, rozmaite
instytucje, no i oczywiście nas.
W
zasadzie bym sobie podarował ten wpis, ale Majka zadzwoniła do mnie
mówiąc „zmień ostatnie zdanie, pani Izolda będzie na zespole”.
I tak mnie to podkręciło, że jednak muszę coś napisać.
Oczywiście zmieniłem ostatnie zdanie, zwłaszcza, że nie za bardzo
musiałem się wysilić. W pierwotnej wersji było tak: „zmieniło
się tylko to, że zmieniła się pani”.
No ale
pani Izolda mogłaby to przeczytać i poczuć się urażona, więc...
co mi tam.
Ale
odniosę się do tego tematu, bo jest on dość ciekawy. Sama pani
Izolda jest bardzo młodym dziewczęciem, tuż po studiach,
naładowanym wiedzą. Mi zapewne brakuje tej wiedzy, za to mam
doświadczenie, a do tego „swoje lata”, co razem powoduje, że
nie powinienem być traktowany jak szczeniak, który przyprowadza do
przedszkola dziecko, nie mając pojęcia kto to taki. Ale tej kwestii nie będę
rozwijał.
Skupię
się na samym przedszkolu. Nie wiem, czy jest to jakiś obowiązujący
nurt, bo jest to nowe, prywatne przedszkole. Po kilkunastu miesiącach
funkcjonowania, wymienionych zostało sporo wychowawców (łącznie z
panią psycholog). Część została zwolniona, część zwolniła
się sama. Przedszkole nie toleruje behawioralnego podejścia do
dzieci. Nie istnieje coś takiego jak przyczyna i skutek, bodziec i
reakcja, kara i nagroda. Może i fajnie, ale nie w grupie. No dobrze,
niech będzie i w grupie – ale niech sobie nad tym sami zapanują.
Odbierając dzieci słyszałem tylko uwagi, uwagi i uwagi. A co
robić? Rozmawiać, rozmawiać i rozmawiać.
Nie
bywam już w tym przedszkolu, bo nie che mi się rozmawiać,
rozmawiać i rozmawiać (zwłaszcza z panią Izoldą, chociaż dziewczyna ogólnie jest nawet sympatyczna).
Ostatnio
Romulus rozsypał po całym pokoju płatki ze swojej miseczki. Nie,
że mu upadła i się rozsypały... zwyczajnie je rozrzucił. Majka
właśnie szykowała dzieci na spacer. Przekaz był prosty –
posprzątasz co rozrzuciłeś, to pójdziesz ze wszystkimi. Była
wielka awantura, płacz, krzyk, rzucanie się na podłogę. Gdy
wszyscy wyszli, zaczął sprzątać... i w końcu dołączył do
grupy. Oczywiście mu pomogłem... chodziło o sam fakt wyrażenia
chęci. Być może pani Izolda powiedziałaby, że go złamaliśmy,
że pokazaliśmy swoją siłę, że powinniśmy rozmawiać. Ale
gdybyśmy tylko rozmawiali, to nikt nie wyszedłby na spacer aż do wieczora.
Paśnik |
Na górze jest jeszcze ciekawiej |
Tylko schodzenie trochę przeraża |
A teraz
to, co za kilka dni przeczytają osoby zebrane na posiedzeniu
zespołu:
Rozwój
obu chłopców należy podzielić na kilka kategorii, ponieważ w
niektórych jest on galopujący, w innych nieharmoniczny, a w jeszcze innych można nawet postawić
tezę, że nastąpił regres w stosunku do tego co było kilka miesięcy temu.
Od
stycznia bliźniaki chodzą do przedszkola. Bardzo lubią przebywać
z dziećmi, są bardzo otwarci. Kiedyś chory Romulus, musząc
pozostać w domu (gdy pozostała trójka naszych dzieci wychodziła
do przedszkola) zrobił nawet małą aferę... ale taką malutką.
Również
panie w przedszkolu uważają, że fizycznie i społecznie chłopcy
są bardzo dobrze rozwinięci, a nawet przerastają swoich
rówieśników z grupy.
Nastąpił
ogromny postęp w sposobie wypowiadania się. Chłopcy są bardzo
grzeczni, a nawet szarmanccy. Na przykład otwierają barierkę (nie
stanowi ona już dla nich zabezpieczenia przed niczym) i mówią
„proszę ciociu”. Nawet do mnie mówią też już „proszę
wujku”, a nie jak wcześniej „prosze chujek”.
Rozumiemy
już wszystkie wypowiadane przez nich słowa. No może poza tym „łejo
adelaska”, chociaż czasami zastanawiam się, czy oni sami jeszcze
pamiętają co to było. Jednak bywa, że powtarzają ten zwrot i
wspólnie mamy niezły ubaw Chłopcy zaczynają rozumieć żarty i
sami się nimi posługują.
Starsze
o rok dzieci, które mieszkają w naszej rodzinie, wypowiadają się
dużo bardziej niezrozumiale i popełniają dużo więcej błędów
językowych. Początkowo wydawało nam się, że jest to kwestią
czasu i po dziesięciu miesiącach nauczyliśmy się rozumieć ich
mowę. Jednak bliźniaki na samym początku miały przeprowadzoną
ocenę przez logopedę. Nie kwalifikowały się wówczas na terapię,
ale gdzieś w kartotece ten fakt został odnotowany. Traf chciał, że
ta sama pani logopedka pracuje w przedszkolu, do którego dzieci
uczęszczają. Postanowiła po tym niecałym roku sprawdzić, jak się
teraz rzeczy mają. Nawet pani wychowawczyni nie chciała jej oddać
chłopaków na badanie, twierdząc: „ale oni przecież mówią”.
Okazuje się, że niektóre dzieci z tej samej grupy w ogóle nie
mówią. W każdym razie, pani logopedka była pod ogromnym wrażeniem
postępów dokonanych przez obu chłopców.
Fizycznie
nie można chłopcom niczego zarzucić. Chętnie biegają po lesie,
jeżdżą na rowerkach (na razie tylko biegowych), skaczą na
trampolinie (nawet zimą, gdy tylko śnieg na niej nie zalega) i
wchodzą do paśnika po dygoczącej się drabinie. Sprawnie
korzystają z wszelkiego rodzaju przyrządów na placu zabaw i w
parku rozrywki (do którego mają wykupiony karnet).
Społecznie
też są bardzo dobrze rozwinięci. Potrafią (i robią to chętnie)
nawiązać kontakt nawet z zupełnie obcymi sobie osobami. Dzięki
temu, pójście do przedszkola nie wiązało się z żadną traumą,
płaczem, odreagowywaniem wszystkiego w nocy.
Dzieci
uwielbiają chadzać na zakupy. Z jednej strony pewnie dlatego, że
jest to miejsce, w którym sporo się dzieje, a z drugiej że zawsze
są atrakcją (zarówno dla pań obsługujących klientów, jak też dla samych klientów). Chociaż staramy się rozdzielać rodzeństwo, aby
nie wydawało im się, że wszystko muszą robić razem. Bywa więc,
że jedzie do sklepu tylko jeden z nich, albo w konstelacji z połówką
drugiego rodzeństwa. Zabranie całej czwórki raczej wiązałoby się
z demolką sklepu.
Zdarza
się jednak, że jadą tylko bliźniaki i też jest to dla nich
jakieś doświadczenie, które być może przekonuje ich, że nie są
jednym ciałem. Kiedyś byliśmy w cukierni i pani zwróciła się do Romulusa (wyższego o głowę) mówiąc: „ty jako starszy powinieneś
być mądrzejszy”. Na to Remus: „ja jestem starszy”. I miał
rację... dwie minuty często robią wielką różnicę.
Gorzej
sytuacja wygląda z radzeniem sobie z emocjami. W tym przypadku
trudno jest napisać o bliźniakach, trzeba osobno napisać o Romulusie i osobno o Remusie.
Romulus jakby ciągle tkwi w cieniu swojego brata. Od samego początku
sprawiał wrażenie, że czuje się tym gorszym z braci. Starał się
na siłę zwrócić na siebie uwagę, był większym rozrabiaką (ale
bez przesady, wszystko było w granicach zachowań trzylatka). W
pewnym momencie zaczęło się to zmieniać. Może poczuł się
bardziej akceptowany, doceniany, albo traktowany na równi ze swoim
bratem. Pójście do przedszkola spłynęło po nim jak woda po
kaczce, albo może właściwsze jest określenie, że poczuł się
tam jak ryba w wodzie. Od dwóch tygodni wszystko nagle się
zmieniło. W przedszkolu stał się agresywny. Zaczął bić i gryźć
inne dzieci - tak że nawet krew się lała. W domu było nieco
lepiej... ale tylko nieco. Stał się nieposłuszny. Bywało, że
wpadał w niczym nieuzasadniony szał. Nie chciał sprzątać
zabawek, co dotychczas robił nawet z przyjemnością. Gdy kiedyś
moja żona go przytuliła i powiedziała „kocham cię”, on
odpowiedział „nie... ty kochasz Remusa”.
Trudno
powiedzieć, co może być przyczyną takich zachowań, chociaż
widzę trzy różne możliwości.
Pierwsza
to taka, że jednak różnicujemy bliźniaków (wyróżniając Remusa), ale tego nie dostrzegamy.
Druga,
że chłopcy zaczęli się spotykać jednocześnie z babcią oraz
mamą i tatą. Gdy spotkania miały miejsce trzy razy w miesiącu i
raz była to babcia, a raz mama, to wszystko było dobrze. Nie mamy
zbyt dużej wiedzy na temat tego co działo się w domu rodzinnym
dzieci. Ale być może zobaczenie rodziców znowu razem, spowodowało
że wróciły jakieś dawne wspomnienia. Być może Romulus zaczął
dysocjować. Przenosi się do czasu sprzed roku i nagle podchodzi do
któregoś z dzieci i „wali go w łeb”. Chociaż swojego brata
nie bije.
Trzecia
możliwość (być może najbardziej prawdopodobna) to taka, że dwa
tygodnie temu odchodziła od nas Plotka (do rodziny adopcyjnej).
Dziewczynka miała nieco ponad rok i dla chłopców była przecież
jak siostra. Byli z nią bardzo związani. Gdy schodzą rano po
schodach, to często mówią „cicho... bo Ploteczka śpi”. Niby
wiedzą, że już jej nie ma, ale ciągle istnieje w ich świadomości.
Będąc u nas, pożegnali już Sasetkę, Maludę i Kapsla... no i Ploteczkę.
Być może zastanawiają się, którego dnia oni też znikną. Nie
wiedzą tylko gdzie się ponownie pojawią... zresztą tak jak my.
Czwarta
możliwość...?
Remus jest bardziej spolegliwy, bardziej introwertyczny, nie wyraża swoich
emocji w sposób bardzo ekspresyjny. Chociaż w ostatnim czasie jest
bardziej empatyczny. Przejmuje się losem dziecka, któremu jest
przykro, albo które się wścieka. Kiedyś było mu wszystko jedno,
co dzieje się wokół.
A jednak
pójście do przedszkola nieco zmieniło jego świat... ale ten świat
bycia w przedszkolu. W przeciwieństwie do Romulusa, nie nadawał na
tych samych falach z panią wychowawczynią. Nie chciał spać (albo
chociaż wyciszyć się) w południe, zaczął robić siku w majtki,
łazić po meblach. I nagle wszystko wracało do normy po powrocie z
przedszkola - Remus stawał się innym dzieckiem.
Ale już
wszystko się zmieniło. Remus znowu nie ma zakładanej pieluchy
będąc w przedszkolu. Nie wchodzi na szafki, nie przeszkadza innym
dzieciom, które mają ochotę się przespać. Widocznie w końcu się
z panią dogadał.