Od
jakiegoś czasu zbieram się do opisania tego, jak ewoluowały moje
poglądy w kontekście rodzicielstwa zastępczego i adopcyjnego.
Często rozmaite osoby zadają mi pytania... bardzo różne pytania,
chociaż moje odpowiedzi wielokrotnie bywają podobne. Jak już się
z tym uporam, to zwyczajnie podam tylko link do strony.
Póki
co, łatwiej jest mi opisać dalsze losy dzieci, które z nami
mieszkały. Może nawet nie tyle ciekawe jest to, co się u nich w
tej chwili dzieje, ale to w jaki sposób rodzina, w której
przebywają, dba o ich historię, o to aby w ich świadomości nie
było kiedyś w tej kwestii białych plam.
Dzisiaj
napiszę o kilkorgu z tych dzieci. Kolejność jest zupełnie
przypadkowa, a cały tekst zakończy się w momencie, gdy poczuję,
że zaczynam wpadać w objęcia Morfeusza.
Mniej
więcej dwadzieścia lat temu oglądałem film „Masz wiadomość”.
Doceniam kunszt aktorski Toma Hanksa, chociaż (z bardziej
prozaicznych powodów) utkwiła mi w pamięci rola zagrana przez Meg
Ryan. Dzisiaj wróciłem myślami do tego filmu, ponieważ spodobał
mi się jego tytuł... bo to on, a nie fabuła, doskonale pasują do
tego, o czym chciałbym napisać (a już na pewno, od czego
chciałbym zacząć).
Pięć
lat temu mieszkała z nami Królewna. Niewidoma dziewczynka z
porażeniem mózgowym i wieloma innymi przypadłościami. Była mi
ona bardzo bliska, a rozstanie z nią było najtrudniejsze w mojej
dotychczasowej historii rodzica zastępczego. Być może nawet
pożegnanie Plotki będzie łatwiejsze. Tego jeszcze nie wiem, ale
jeśli tak będzie, to głównie dlatego, że ona trafi do kochającej
ją rodziny adopcyjnej. Królewna mieszka teraz w Domu Pomocy
Społecznej. Ja mam z nią mały kontakt. Widuję ją może ze dwa
razy w roku. Majka odwiedza ją częściej. Staramy się też spędzić
wspólnie kilka dni w czasie wakacji.
Niestety
Królewna jest dzieckiem, którym powoli wszyscy będą przestawać
się interesować. Myślę tutaj zarówno o wolontariuszach
przychodzących do DPS-u, jak też ludziach wspomagających finansowo
rozmaite fundacje. Królewna nie jest już małym bobaskiem. Za kilka
lat będzie nastoletnią dziewczynką, z coraz większymi problemami
zdrowotnymi. Nigdy nie usiądzie, nigdy nie wypowie żadnego
zdania... najwyżej będzie się uśmiechać. Nie jest to stan, który mobilizuje ludzi do pomocy. Łatwiej pomaga się gdy jest szansa na wyzdrowienie, niż gdy można tylko przynieść ulgę w cierpieniu.
Królewna ma
jednak Nataszę. Z prawnego punktu widzenia, jest to jej opiekunka
prawna, ale ja nazwałbym ją mamą... chociaż jak ktoś kiedyś
powiedział, jest to tylko „mama na dochodne”. Królewnie to
wystarczy, bo niejedna biznesmama widzi swoje dzieci rzadziej niż
Natasza Królewnę.
I
właśnie ta jej mama, poza poświęcanym czasem i sercem, próbuje robić różne
rzeczy, które pozwolą aby życie dziewczynki było łatwiejsze. Już
drugi rok z rzędu zbiera na pionizator i specjalistyczny wózek.
Wprawdzie dziewczynka ma jakieś przyrządy, które ułatwiają jej
życie, to Natasza (jako jej rehabilitantka od urodzenia), zdaje
sobie sprawę, iż nie jest to to, co być powinno (choćby dlatego,
że dziewczynka jest coraz większa, więc te potrzeby się
zmieniają). Ma otwarte konto w jednej z fundacji. Wspólnymi siłami
staraliśmy się zmobilizować znane nam osoby do przekazania jednego
procenta na jej cel. Po prawie dwóch latach udało się zebrać
zaledwie trzy tysiące złotych.
Majka
podobnie jak rok temu ruszyła z kampanią na swoim FB. Przeglądając
znajomych, natknęła się na osobę, która w zasadzie jest tam
przez przypadek. Niektórzy ludzie zapraszają każdego „jak leci”.
Majka stara się dobierać osoby, i znajomy musi być nawet kimś
więcej niż tylko znajomym. Prawdę mówiąc, to nawet się
zastanawiałem, czy odpowie na moje zaproszenie.
Osoba, o
której wspomniałem, jest jej dawną klientką. Trudno nawet
powiedzieć, czy się lubiły. Dziewczyna przychodziła na zabieg
kosmetyczny i chciała się tylko zrelaksować. Nie lubiła
rozmawiać, a Majka starała się to uszanować... chociaż pewnie
przychodziło jej to z trudem.
Trochę
zawahała się przed naciśnięciem klawisza „enter”, ale jednak
to zrobiła - kliknęła na „wyślij wiadomość”. Następnego dnia
otrzymała informację zwrotną: „a ile to kosztuje?” Majka
odpowiedziała, że pionizator to wydatek rzędu 16 tysięcy, ale
ważna jest każda złotówka. Liczyliśmy może na kilkadziesiąt
złotych. Kolejne pytanie: „a wózek?” Majka skonsultowała się
z Nataszą, podliczyły wszystko. Mamy trzy tysiące, NFZ finansuje
pięć. No to brakuje 21 400. Następnego dnia rano: „pani Majko,
przelałam 22 tysiące, potrzebuje pani jakieś potwierdzenie?”
Co u
Kapsla? Pewnie będzie coraz gorzej. To, że wyzywa siostry zakonne
od dziwek, to w zasadzie nikogo już nie dziwi. Jego kultura osobista
powoli „opada”. Chociaż siostry nadal uważają, że w
porównaniu z innymi chłopcami z tej placówki, wciąż prezentuje
wysoki poziom. Majka wybrała się ostatnio do niego razem z mamą
Gacka. Była ona dla Kapsla też ważną osobą. Chłopiec sporo dni
spędził z rodziną Gacka już po jego adopcji.
Mama
Kapsla zaczyna go odwiedzać coraz rzadziej, co zresztą
przewidywaliśmy. Sprawa o przywrócenie praw rodzicielskich cały
czas jest aktualna, chociaż nie wiem, czy istnieje jakiekolwiek
prawdopodobieństwo, aby chłopak z nią zamieszkał. Z nami mama nie
utrzymuje już żadnych kontaktów. Miała pozwolenie na urlopowanie
syna na święta. Majka nawet zaproponowała, że odwiezie go do
ośrodka, ale mama nie skorzystała z tej propozycji.
Ciekawe
jest to, że Kapsel cały czas reaguje na uwagi opiekunek typu „cioci
Majce będzie przykro, jak tego nie zrobisz”. Maja jest więc z
jednej strony straszakiem, ale z drugiej można powiedzieć, że
cieszy się dużym autorytetem wśród dzieci. Nie tylko Kapsla.
Nie wiem
jak ona to robi, ale dzieciaki ją lubią (a wręcz kochają) i
jednocześnie wykonują wszelkie jej polecenia. No, może nie
zawsze... chociaż w porównaniu ze mną, to można powiedzieć, że
zawsze.
Załączę
poniżej trzy zdjęcia, które zrobiłem w odstępie kilkunastu
sekund (podglądając poprzez elektroniczną nianię). Dzieciaki
uwijają się jak w ukropie (sprzątając zabawki), a Majka siedzi i
czyta książkę. Tak było przez kilkanaście następnych minut. Gdy ja podjąłem się takiego zadania, to niestety
sam musiałem wykonać większość czarnej roboty.
Zresztą
z każdym przyjętym dzieckiem, coraz bardziej przekonuję się, że
rodzic zastępczy przede wszystkim musi mieć zasady (umiejętność
opiekowania się jest sprawą drugorzędną). I te zasady trzeba
umieć przedstawić i wyegzekwować. I wcale nie tylko chodzi o
dzieci. Trzeba umieć powiedzieć swoje
zdanie również sądowi, PCPR-owi, rodzicom biologicznym. Ostatnio
na spotkanie z Ptysiami przyjechał Helmut. Zupełnie
niezapowiedziany, do tego zaczął robić Majce jakieś uwagi. Bardzo
często rodzice biologiczni traktują zastępczego jak opiekunkę do
dziecka. No to Maja wytłumaczyła mu grzecznie, że jest zwyczajnym
dupkiem, że jest co najwyżej ojcem przyszłego rodzeństwa Ptysi
(jeżeli wcześniej nie ucieknie), że do przebywających u nas
dzieci nie ma żadnych praw i jak jeszcze raz przyjedzie nieumówiony,
to spakuje dzieci do samochodu i spotkania nie będzie. Oczywiście
Majka wyraziła to nieco innymi słowami, ale przynajmniej to, że
musi się umawiać na wizytę – powinien zrozumieć.
Niestety
niewiele wiemy na temat Smerfetki. Rodzice się do nas nie odzywają,
do Ośrodka Adopcyjnego również. Niedawno wspomniałem, iż dotarły
do nas informacje, że wszystko jest w porządku, bo rodzice
Smerfetki utrzymują kontakt z inną rodziną adopcyjną. Dostałem
zresztą za to zjebkę od Majki, bo teoretycznie rodzice dziewczynki
mogą zaglądać na tego bloga, więc w jakimś sensie mogłem
pogrążyć tę rodzinę. Ale przecież dowiedzieliśmy się tylko
tyle, że jest okej i nic więcej. Nie sądzę też, aby rodzice
Smerfetki tutaj wchodzili. Oni zwyczajnie chcieli zapomnieć o
wszystkim co było „przed”.
Opiszę
może jeszcze Landrynę i Cezara. Rodzeństwo mieszkało z nami
zaledwie przez miesiąc, chociaż jeszcze kilka razy spotkaliśmy się
w późniejszym okresie. Rodzicom odebrano prawa rodzicielskie, a
dzieci zostały zakwalifikowane do adopcji... i zamieszkały w nowej
rodzinie. Niestety przypomniała sobie o nich babcia dzieci, która
niewiele różni się od rodziców. No ale prawo jest prawem, więc
sytuacja ciągnie się już prawie rok. Landryna jest już
nastolatką, i ma pełną świadomość istniejącej sytuacji.
Wszyscy żyją w wielkim stresie. Dzieci są całym sercem po stronie
rodziców adopcyjnych i nie wyobrażają sobie zamieszkania z babcią.
Ale sąd nadal myśli. Napisałem to dlatego, aby uzmysłowić osobom
postronnym (bo rodzice adopcyjni najczęściej o tym wiedzą), że
dopóki nie uprawomocni się orzeczenie o ustanowieniu rodziny
adopcyjnej (co następuje kilka miesięcy po powierzeniu pieczy i
zamieszkaniu z tą rodziną), wszystko może się zdarzyć.
Właśnie
doszedłem do wniosku, że jednak kolejność opisywanych dzieci nie
jest przypadkowa, chociaż wcale tego nie planowałem. Skupiłem się
na sprawach trudnych.
Tak
więc, aby dopełnić listę, muszę jeszcze wspomnieć o Białasku.
Chłopcem zaopiekowała się samotna mama. Niestety szanse na adopcję
miała niewielkie, więc wybrała drogę poprzez bycie rodzicem
zastępczym. Nie ukrywała, że ma motywacje adopcyjne. Wspólnie z
PCPR-em zaproponowaliśmy właśnie tego chłopca, bo wydawało się,
że sprawa jest bardzo prosta. Do tego sąd pod który chłopiec
podlega się nie pier...li i dobro dziecka faktycznie jest najważniejsze (co nie zmienia faktu, że do terminów też
można mieć wiele zastrzeżeń). Traf chciał, że mama biologiczna
poszła do więzienia. W takim przypadku nie można odebrać jej praw
rodzicielskich, bo przecież nie może pokazać, że jednak jest
wspaniałą mamą. Całkiem niedawno Białasek nas odwiedził. Jest
fantastycznym chłopcem. Nie wiem w jakim zakresie pamięta to, że
kiedyś z nami mieszkał. Być może nic nie pamięta. Ale świetnie
się bawiliśmy. Bardzo szybko wszedł w relację z naszymi dziećmi
zastępczymi, chociaż żadnego z nich nie znał. Zresztą jest to w
zasadzie regułą, że dzieciom które od nas odchodzą, najbardziej
brakuje dzieci... nawet niekoniecznie tych, z którymi się
wychowywały.
Wszystko
trwa już kilka lat, a mama po wyjściu z więzienia złożyła
wniosek do sądu o możliwość urlopowania chłopca w każdy
weekend, święto, ferie i wakacje. Ale nie przyszła na rozprawę.
No to sędzina się zdenerwowała i połączyła jej wniosek z
rozprawą o uregulowanie sytuacji prawnej chłopca. W zasadzie nie
mamy wątpliwości, jaka będzie decyzja. Ale mama może się
przecież odwołać, co spowoduje kolejne miesiące niepewności.
Przypomniałem
sobie o jeszcze jednej smutnej historii. Jest nią przypadek
Impresji. Majka jakiś czas temu zapakowała nasze dzieci do
samochodu i pojechała ją odwiedzić. Chociaż nie wiem, czy jest to
właściwe słowo, bo przecież dziewczynka spoczywa na cmentarzu.
Ale przynajmniej mamy pewność, że grób jest zadbany. Być może
dbają o niego sąsiedzi, bo rodzina mieszka w małej miejscowości,
w której relacje międzyludzkie wyglądają nieco inaczej niż w
dużych miastach.
Jeszcze
dwa przypadki... Sztanga i Asteria. Tutaj historia zatoczyła koło i
dziewczynki po kilkunastu miesiącach znalazły się w tym samym
punkcie, skąd zostały interwencyjnie zabrane. Starsza z nich jest
już dorosła i kiedyś pisała, że się zaręczyła. Jej wybranek
mógłby być nawet jej ojcem, ale nie doszukiwałbym się jakiegoś
psychologicznego podtekstu. Z młodszą nie mamy już kontaktu. Na
początku Majka wysyłała jej życzenia urodzinowe, ale przestała
na nie odpowiadać. Może tylko zmieniła numer telefonu, a może
sama chce wykreślić pewien fragment czasu ze swojej pamięci. My to
szanujemy. Jak by chciała, to nasze numery telefonów nie uległy
zmianie.
Teraz to
już chyba koniec. Więcej trudnych lub smutnych przypadków nie
pamiętam. Następnym razem będą już tylko te, które miały
szczęśliwe zakończenie. Mam nadzieję (a nawet jestem tego pewny),
że wkrótce Białasek, Landryna i Cezar, też dołączą do tej
grupy.
Królewna.W naszym sercu już na zawsze. Super z tym wózkiem i pionizatorem. Nikola
OdpowiedzUsuńWspaniała historia z pionizatorem dla Królewny i klientką Majki. Jejku :)
OdpowiedzUsuńNo i czekam na dalsze ciągi, ale ale! Pikuś, miałeś opisywac też własną ewolucję, a nie tylko historie dzieci ;)
Pikuś dziękuję za piękne opisy-życie nie zawsze pisze radosne zakończenia,wielokrotnie powtarzam to swoim synom.Czasami człowiek w gonitwie dnia codziennego nie zauważa drobiazgów z których powinien się cieszyć.Gdy trafiłam na Twojego bloga przeczytałam wszystkie historie i często myślę o tych dzieciakach.Pozdrawiam Was i życzę wytrwałości w walce z polskim systemem prawnym.
OdpowiedzUsuńTeż dziękuję za ten post. Chciałoby się, żeby każda z tych historii miała szczęśliwe zakończenie. Jestem pełna podziwu dla pracy, którą wykonujecie i Waszej wytrwałości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Agnieszka
Pełna wzruszenia czytałam Twój wpis. Świetne wieści o niespodziewanej pomocy dla Królewny. Dziękuję za uzupełnienie historii Waszych dzieciaków. I niezmiennie && zaciśnięte za happy end w każdym przypadku!
OdpowiedzUsuńJest opisana na blogu historia Impresji?? Bo nie znalazłam.
OdpowiedzUsuńTak, jest taka zakładka z prawej strony "wyszukaj na blogu".
UsuńMożna tam wpisać cokolwiek, imiona dzieci, tytuł postu.
Podaję też bezpośredni link:
http://pikusincognito.blogspot.com/search?q=impresja
O. Przypomniałam sobie dziś ten wpis. Czas leczy rany ale czytając zakreciła się łezka w oku. Przez chwilę poczułam tamte emocje 😥
Usuń