Nadszedł
ten dzień, gdy poznaliśmy rodziców adopcyjnych Ploteczki.
Zawsze
pierwsze spotkanie jest w obecności psychologa z ośrodka
adopcyjnego. Tym razem nie było inaczej. Tradycją stało się, że
Majka wita gości, robi kawę (lub herbatę) i stara się rozluźnić
atmosferę. Bo emocje są ogromne. Ja przychodzę z dzieckiem nieco
później.
Pojawiłem
się więc z Plotką po chwili i jak zazwyczaj usiedliśmy sobie na
podłodze. Jest to bardzo bezpieczne... ja jestem w pobliżu, a
rodzice adopcyjni jeszcze gdzieś w tle. Wszyscy potrzebują kilku
(czasami kilkunastu) minut, aby ochłonąć.
Bardzo
bałem się tego kim będą nowi rodzice Ploteczki, tego jak daleko
od nas będą mieszkać i jakie będą mieli podejście do procesu
przekazania im dziewczynki.
Niedawno
wdałem się w dyskusję dotyczącą rodziców będących tej samej
orientacji seksualnej. Stwierdziłem, że dwie mamy mnie nie
przerażają, ale już dwóch ojców jest dla mnie trudne do
zaakceptowania. Zwyczajnie znam siebie, znam moich kolegów... po
prostu znam facetów. Jedna z osób napisała, że podchodzę do
sprawy patrząc swoimi oczami, postrzegam mężczyzn tak, jak
nauczyło mnie moje doświadczenie. No to zacząłem się
zastanawiać, co by się stało, gdyby nagle się okazało, że Majka
ma tego przysłowiowego na tym blogu „siusiaka”. Czy nagle
przestałbym ją kochać? Z pewnością nie. Pewnie bym się w niej
nie zakochał te trzydzieści lat temu... chociaż? W każdym razie
dotarło do mnie, że taka Majka może siedzieć gdzieś w ciele
jakiegoś faceta.
Być
może dożyję chwili, gdy rodzice adopcyjni będą tej samej płci,
albo że nie będą musieli mieć odpowiedniego stażu małżeńskiego
(bo będą tylko parą kochających się osób). Ja jestem już na to
gotowy, nasze prawo i ośrodki adopcyjne - jeszcze nie.
Każdym
rodzicom adopcyjnym nadaję jakieś pseudonimy. Niech tym razem
będzie to Elton i David. Elton to ona... i tym razem jest z
pewnością kobietą.
Przejdę
do tego pierwszego spotkania. Usiadłem z Plotką na podłodze i tak
miało pozostać, mieliśmy się zapoznawać na odległość.
Niestety moje zdolności reżyserskie spaliły na panewce, bo Elton
po kilku sekundach przyszła do nas, a David po kilkunastu
następnych. Impreza zeszła więc do parteru. Tylko pani Sławka
(psycholog) i Majka siedziały przy stole. Plotka była zadowolona.
Sprawdzała zarost Eltona i Davida. Pani Sławka nawet stwierdziła,
że coś zaiskrzyło między dziewczynką a Davidem. Chociaż może
tylko chodziło o to, że rano się nie ogolił.
Rodzice
adopcyjni w pełni zaakceptowali zaproponowany im sposób przyjęcia
Plotki pod swój dach.
Trochę
o nich opowiem. Mają już kilkuletniego chłopca, którego
adoptowali w wieku paru miesięcy. Tak więc Plotka ma już brata.
Dla niej jest to wielki bonus. Dla niego?... okaże się. W tej
chwili jest nią zafascynowany, ale jednocześnie zazdrosny. Elton i
David utrzymują też kontakty z rodzicami zastępczymi, od których
wzięli chłopca. Jak się okazało, znamy tę rodzinę z rozmaitych
szkoleń.
Ale
wracając do rodziców Plotki. Są fantastyczni. Czasami pierwsze
wrażenie nie jest najlepsze. Pamiętam rodziców Hawranka, którzy
na pierwszym spotkaniu dyskutowali, czy zabawka jest modelem atomu.
Po wymianie kilku zdań doszli do wniosku, że chyba jednak nie, bo
nie ma jądra. Razem z panią Sławką robiliśmy wówczas wielkie
oczy. I chociaż za plecami się z tego podśmiewaliśmy, to tak
naprawdę mogło to być zwiastunem czegoś niedobrego. Czy dwoje
wykształconych ludzi (będących wykładowcami na wyższych
uczelniach) będzie w stanie podążać za dzieckiem, które być
może nie będzie spełniać ich oczekiwań? W tamtym przypadku
okazało się, że jednak potrafili potraktować adopcję dziecka,
jako wyzwanie. Jako coś, o czym nie mają zielonego pojęcia...
czego muszą się nauczyć. Pytali o wszystko, co nam wydaje się
oczywiste, brali udział we wszystkich rytuałach dnia codziennego
(karmieniu, kąpieli, układaniu do snu). Zadawali pytanie „gdzie
jest przód pieluchy”, albo „czy siusiak ma być podwinięty w
górę, czy w dół”, czy też „co zrobić, aby kropelki z
butelki z witaminą C, zechciały wykapać na łyżeczkę”.
Dziecko było dla nich pojęciem tak abstrakcyjnym, jak dla mnie
funkcjonowanie sygnalizacji świetlnej. A jednak była to jedna z
najbardziej udanych adopcji. Rodzice potrafili zejść do poziomu
dziecka.
W
przypadku rodziców Ploteczki, wiele elementów pomijamy. Bo przecież
wiedzą jak przewinąć, wykąpać, czy nakarmić dziecko. Być może
jest to błąd. Może powinniśmy chociaż poudawać, że uczymy ich
jak mają dać jeść, albo pokazać jakie zwyczaje panują podczas
kąpieli. Byłby to też kolejny (jakże ważny) element „przejścia”.
Plotka
ma zwyczaj podchodzić do mnie i pochylać się, kładąc głowę
prawie na podłodze. Wiem, że oczekuje wówczas całowania po szyi i
zrobienia masażyku pleców. Do Majki tak nie podchodzi, do rodziców
pewnie też nie. A może podchodzi, tylko oni nie wiedzą o co
chodzi. Wprawdzie wspominaliśmy o tym już na pierwszym spotkaniu,
ale nieco niezręcznie było to prezentować. Ja ją całuję po
szyi, a ona wtedy warczy – trochę perwersyjne.
Elton i
David przychodzą prawie codziennie. Mniej więcej do piątego
spotkania wszystko przebiegało tak jak w dotychczasowych
przypadkach. Plotka cieszyła się będąc w towarzystwie rodziców
(a często też brata). W pewnym momencie chyba się zorientowała,
że coś jest nie tak. Przestała cieszyć się z tych odwiedzin,
przez większą cześć czasu płakała. Mówiliśmy, że może ma
kiepski dzień (oszukując też samych siebie). Próbowaliśmy
zmieniać pokoje. Jednak zły nastrój natychmiast mijał w momencie,
gdy rodzice od nas odchodzili.
I
wówczas pojawiło się zwątpienie. Rodzice wiedzieli, że nie jest
to czas na odejście, że Plotka nie jest jeszcze gotowa. Byli trochę
(a nawet bardzo) przerażeni. Mają też kontakt z innymi rodzicami
adopcyjnymi, oczekującymi na dziecko. Niektórzy przekonywali ich,
że to wszystko nie ma sensu, że powinni zaprzestać spotkań, a w
momencie powierzenia pieczy zwyczajnie zabrać dziewczynkę do
siebie. Okazało się, że metoda nagłego cięcia nie jest procedurą
proponowaną przez ośrodek adopcyjny, za to jest dość popularna
wśród rodziców adopcyjnych. Być może dlatego, nasz ośrodek od
jakiego czasu trochę zmienił swoje zasady. Kiedyś bywały
sytuacje, że rodzice adopcyjni już po trzech dniach składali
wniosek w sądzie o powierzenie pieczy. Teraz ma to miejsce po
trzech, albo czterech tygodniach, co w pewien sposób wymusza na
rodzinie okres spotykania się z dzieckiem. Nasi rodzice jeszcze nie
złożyli wniosku, ale Majka już ustaliła z panią sędziną, że
podpis będzie w ciągu dwóch-trzech dni. Natomiast rodzice
zobowiązali się do tego, że wspólnie ustalimy, kiedy Plotka
będzie gotowa na odejście (niezależnie od decyzji sądu).
Widząc
bunt Ploteczki, postanowiliśmy nieco zmodyfikować nasze
dotychczasowe postępowanie. Po raz pierwszy w historii, Majka
zaczęła zawozić dziewczynkę do domu rodziców adopcyjnych.
Najpierw były tam w charakterze gości. Później Maja zostawiła
Plotkę i pojechała na kawę do mamy Gacka (bo to mniej więcej ta
sama miejscowość). Jutro Plotka jedzie na cały dzień, a za
tydzień na weekend. Jest już dobrze. Przeżyliśmy kryzys.
Dziewczynka
chyba jest już gotowa. Pewnie nie jest to jeszcze ten czas, gdy
uważa iż ma czworo rodziców. Wprawdzie Elton z Davidem bywają u
nas często (i tych spotkań było już kilkanaście), to jednak są
one stosunkowo krótkie. W przypadku Hawranka bywało tak, że gdy
wstawałem rano, oni już byli, a gdy szedłem spać – jeszcze
byli. Ale za to w tym przypadku, po zamieszkaniu już z nową
rodziną, wpadniemy kilka razy w odwiedziny. Może nawet z naszymi
dziećmi, bo Bliźniaki i Ptysie są przecież dla Plotki jak
rodzeństwo. Wiele się mówi o trudności rozstań z rodzicami –
najpierw biologicznymi, potem zastępczymi. Dużą wagę przywiązuje
się do nierozdzielania rodzeństw. Ale mało kto zwraca uwagę na
to, że dziecko idące do adopcji też ma rodzeństwo. I wcale nie to
biologiczne, ale to z którym wychowywało się przez wiele miesięcy,
a czasami lat.
Za
kilkanaście dni wszystko będzie pozamiatane. Nieśmiertelnik jest
już w drodze, pudełko wspomnień zamówione. Zostało tylko
wywołanie kilku zdjęć i zgranie reszty na płytkę. Jest mi
potwornie ciężko, chociaż tego przecież chciałem, a lepszych
rodziców adopcyjnych nie mogłem sobie wymarzyć. Trudne to...
Trudne jak diabli
OdpowiedzUsuńPikuś,no Plotka była z Wami od urodzenia. Wy Jej imię też nadawaliście,to nie dziw się,że Ci ciężko. Majce też.
OdpowiedzUsuńMałej i Rodzicom też...
Będzie dobrze.
W ogóle,to ciekawe,ze tak małe dziecko trafi do rodziny z dzieckiem adopcyjnym.
Przecież kandydatów na rodzicow adopcyjnych jest więcej,niz dzieci wolnych prawnie.
Więc bardzo ciekawe,ze OA zdecydował się malutkie roczne Dzieciątko powierzyć rodzinie,ktora już jedno dziecko adopcyjne ma. To taka luźna myśl.
Bardzo dobrze,tylko tak mnie zastanawia,ze nie uruchomił się tam mechanizm,najpierw maluszków szuka rodziny bezdzietne,bo par oczekujących na zdrowe malutkie dziecko jak wiadomo jest wiele.
Nikola
Na tym właśnie polega metoda naszego OA. Dzieci są przyznawane rodzicom według kolejności na liście. Dla rodziców starających się o drugie, czy trzecie dziecko – jest to niewątpliwie plus. W innym ośrodku mogliby się nigdy nie doczekać.
UsuńRodzice Gacka też stoją w kolejce... ale są jeszcze daleko.
Trudna historia. Próbuję sobie wyobrazić, co może się dziać w głowie tak małego dziecka, jak ono to wszystko odbiera, jak to wpływa na jej odczuwanie i myślenie o świecie, relacjach z ludźmi i sobie samej. Co myślą o tej sytuacji pozostałe dzieci? Co czują, kiedy widzą, że inne dziecko nagle gdzieś odchodzi, znika?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Agnieszka
Też często się zastanawiam, co w takich momentach myślą pozostałe dzieci. Tłumaczymy im, że do Plotki przychodzą jej rodzice i że wkrótce zamieszka razem z nimi. Nie rozwijają tematu, ale być może zastanawiają się, kiedy po nich przyjdzie ich mama. Tyle, że oni tę mamę znają, bo się z nią spotykają. Co by było, gdyby nagle przyszła mama, która wyglądałaby zupełnie inaczej? A co czują dzieci biologiczne mieszkające w pogotowiu, które widzą jak co chwilę znika jakieś dziecko? Może też się zastanawiają, kiedy przyjdą po mnie? Okres przedszkolny jest najtrudniejszy, bo dzieci funkcjonują jeszcze na zasadzie odczuć, instynktów. Trzeba tłumaczyć, rozmawiać – ale co z tego pozostaje w ich głowie? A co w sercu?
UsuńA może post na ten temat? Po tylu latach prowadzenia pogotowia pewnie nazbierało się już sporo doświadczeń i przemyśleń.
UsuńAgnieszka
Trzymam za Was wszystkich kciuki. Za wszystkich. Czytanie tego jest trudne, co dopiero bycie w środku i doświadczanie.
OdpowiedzUsuńMój mąż niedawno wdał się w dyskusję z rodziną typu pogotowianego, która wypuszcza dzieci do adopcji po 3 dniach - w czym problem, przecież się poznali, spotkali, pokochali... Był tym spotkaniem tak roztrzęsiony, że chciał zapalić (nie pali od lat).
Oboje nas krzepi myśl, że jednak istnieją takie rodzinne pogotowia jak Wasze.
Po 3dniach od pierwszego spotkania???
UsuńPrzez 3 spotkania,to Oni co najprędzej się dopiero mają okazję zobaczyć i zapamiętać,ze istnieją wzajemnie. Na pewno nie pokochać.
Nikola
no nie jest tajemnicą, że wiele pogotowi rodzinnych działa na zasadzie taśmy. Mnie się to nie podoba, pani się to nie podoba, temu panu w piątym rzędzie też się to nie podoba, a jednak tak jest. Ten rodzaj pogotowi na ogół nie ma też większych problemów z obecnym kształtem ustawy, po prostu podążają za przepisami: dziecko było w pogotowiu trzy miesiące? okej, trzy dni na styczność wystarczą. Dziecko było pół roku? Trzy dni oblecą. Dziecko było dwa lata? Trzy dni dadzą radę.
UsuńW świetle tych praktyk pomysły Majki i Pikusia, aby kontynuować kontakt są absurdalne - nikt nie będzie kontynuować kontaktu, jeśli takich adopcji jest 30 w ciągu 4 lat. To by pożarło czas takiej rodziny zastępczej, która przecież ma pod opieką cały czas nowe dzieci. To samo dotyczy procesu przechodzenia: trząść się nad dzieckiem to można wtedy, kiedy ma się tych dzieci w porywach troje na raz (albo rodzeństwa), ale jeśli ma się ich więcej to po prostu dba się o sprawne funkcjonowanie rodziny - wizyty w godzinach od-do, szybko, szybko, kolejni kandydaci czekają.
Czy to jest fajne? nie, nie jest. Czy to tak funkcjonuje? Jestem przekonana, że częściej niż sądzimy. Czym to się wtedy różni od ośrodka preadopcyjnego albo domu małego dziecka? Nie umiem odpowiedzieć na pytanie.
Ale wiem jedno: obecne prawo stworzyło fantastyczne warunki, aby takie praktyki mogły zaistnieć i rozkwitnąć. Nikt nie limituje liczby dzieci umieszczonych w jednej rodzinie, a przepis mający to teoretycznie regulować pozostaje na papierze. Pensja dla opiekuna zawodowego jest tak niska, ze każde dodatkowe dziecko oznacza dodatkowe 1000 zł (oraz 500+), więc czego się nie ma z głodowej pensji to można dosztukować pieniędzmi na utrzymanie dziecka.
A do tego robi się to z błogosławieństwem wielu organizatorów, którzy uważają, ze to fenomenalnie, ze dana rodzina weźmie 10 dzieci i uratuje je przed domem dziecka (a organizatorowi zapewni dumne statystyki, ze większośc dzieci poniżej 10 rż umieszcza się w rodzinach zastępczych).
W takich warunkach nie tylko niemożliwa jest praca nad dobrym przechodzeniem, nie mówiąc już o kontynuacji więzi, ale zagadkowa [dla mnie] staje się w ogóle opieka nad dziećmi, z których prawie każde wymaga indywidualnej pracy, rehabilitacji, wyrównywania rozwoju itd.
Ale owszem, to działa i ma się dobrze. To znaczy dorośli mają się dobrze, bo co do dzieci to bym polemizowała.
To ja odpowiem, czym różni się pogotowie z dziesiątką dzieci od domu dziecka. Niczym. A nawet jest gorszym rozwiązaniem. Znam takie rodziny zastępcze i nawet nie mam do nich o to pretensji, bo przyjmowanie takiej ilości dzieci jest zwyczajnie wymuszane. I chociaż one (te rodziny) się na to godzą, bo alternatywą jest umieszczenie dziecka w placówce, to ja tego nie rozumiem, bo tracą na tym dzieci przebywające w rodzinie (często również te biologiczne). My w tej chwili mamy piątkę dzieci, nie mamy już swoich biologicznych, ja jestem dyspozycyjny. I to jest moim zdaniem max. Plotka jest już na wylocie, więc za chwilę będzie czwórka.
UsuńZwrócę uwagę na kilka szczegółów.
Dzieci budzą się w nocy. Messenger budził się 2-3 razy, Plotka przynajmniej raz. No to weźmy przypadek, gdy jeden z rodziców wstaje codziennie o szóstej, bo musi pójść do pracy. Pozostaje drugi, mając pod opieką choćby piątkę budzących się kilka razy w ciągu nocy. Do tego taka sytuacja trwa i twa, bo przecież są pogotowia z kilkunastoletnim stażem. Jak wygląda noc w takim domu?
W ciągu dnia taką gromadkę też trzeba ogarnąć. Jedni idą do przedszkola, drudzy do szkoły. Reszta zostaje w domu. Trzeba posiłkować się osobami, które będą pomagać. Nawet PCPR takie osoby zatrudni. Tyle tylko, że za te pieniądze nikt nie chce pracować. Przez nasz dom przewinęło się już wiele osób. Przychodzą młode dziewczyny szukające pracy. I jak tylko coś znajdą, to odchodzą – zresztą wcale się temu nie dziwię. Dla dzieci jest to sytuacja bardzo trudna. Ciocia pojawia się i znika. Ta w domu dziecka jest chociaż codziennie przez osiem godzin. My już zrezygnowaliśmy z osób do pomocy, z wolontariuszy. Albo jesteśmy rodziną, albo placówką.
Gdy piszę o tym, że mamy piątkę dzieci pod opieką, to tak naprawdę jest mi wstyd. Powinniśmy mieć trójkę, bo dla tej trójki moglibyśmy stworzyć komfortowe warunki. Stajemy się rodziną zawodową i to słowo „zawodowa” zaczyna mieć dla mnie coraz gorszy wydźwięk. Kupiliśmy samochód siedmioosobowy, bo już się nie mieściliśmy do mojego „clio”.
Jak kiedyś napiszę, że przekroczyliśmy piątkę dzieci, to proszę o komentarz, że jestem debilem, idiotą i lewackim łajnem. Mam nadzieję, że zrozumiem.
Pikuś nareszcie-chodź z drugiej strony Ploteczka jest dla Ciebie kimś bardzo ważnym, wspomniałeś o tym we wcześniejszych wpisach.Przed Tobą i Majka bardzo trudny okres,ale najważniejszy że Nowa rodzina Ploteczki chcę z Wami utrzymywać kontakt.Kurcze podziwiam Was za to co robicie dla tych Maluszków, z Twoich wpisów można odczuć miłość i zaangażowanie w wykonywaną pracę -na rzecz tych pokrzywdzonych przez los Dzieci.Kolejne dzieciątko znalazło dom,mimo buntu Ploteczki szukaliscie sposobu ażeby przekazanie do nowego domu odbywało się etapami-bez pośpiechu. Wielki szacun dla WAS!!!!!!a co czują dzieciaki?-też się nad tym zastanawiam,zastanawiam się również nad tym jak dużo taki dzieciak pamięta np.z pierwszych dwóch lat życia.
OdpowiedzUsuńpierwszych dwóch lat się nie pamieta, pamieta jedynie mózg - zadane mu rany, porzucenie, cierpienie, to pamieta, to pozostaje , ale wspomnienia nie
OdpowiedzUsuńpamięta też ciało
UsuńPrzez jakiś czas wspomnienia z wczesnego dzieciństwa pozostają (przynajmniej u niektórych dzieci). Iskierka odchodziła od nas mając 14 albo 15 miesięcy. Po roku od tego czasu, zaczęła opowiadać swojej mamie, że ciocia Majka sadzała ją na klapkę. Chodziło o taką dziecięcą nakładkę na ubikację. Miała też inne wspomnienia i ani razu nie mijała się z prawdą. Teraz pewnie tego nie pamięta, a jeżeli już, to raczej jest to wynikiem przypominania, opowiadania w formie anegdot.
UsuńAgata, chodziło mi o pamięć ciała. Myślałam też konkretnie o dzieciach z doświadczeniem wykorzystania seksualnego, które są na tyle małe, że świadomie tego nie pamiętają, ale pamięta to ich ciało. Nie jestem w tym temacie ekspertką, ale od dłuższego czasu zwraca moją uwagę, jak podobnie zachowują się w okresie dorastania dzieci z takim doświadczeniem: abnegacja, chowanie brudnych podpasek po domu, niechęć do zabiegów higienicznych itd. Można powiedzieć, że akurat na taką grupę zachowań trafiłam i są one ze sobą zupełnie niepowiązane, ale mnie się wydaje, że są właśnie bardzo powiązane. Poprzez karanie lub zaniedbywanie ciała wyraża się po pierwsze odmowę dorastania (bo dorastanie oznacza również fizyczną gotowość seksualną, a więc gotowość na ponowne doświadczenie czegoś, co ciało zapamiętało jako krzywdę ), a po drugie karanie tego ciała za nieposłuszeństwo, bo zmienia się wbrew woli danej osoby.
UsuńTo jest smutne i skomplikowane, a tym bardziej jest takie, im bardziej dorośli wychodzą z założenia, że jeśli dziecko nie pamięta sytuacji krzywdy to nie należy mu o niej przypominać. Z pewnością byłoby to bolesne i wielu mogłoby je nazwac powtórną traumatyzacją nastolatka/ki, tyle że jeśli się dziecka nie skomunikuje z jego/jej przeszłością to można usuwać objawy, a nie przepracować przyczynę.
a, rozumiem....Dziękuję :(
UsuńMoje pierwsze wspomnienia pochodzą z okresu, gdy nie miałam jeszcze 2 lat.
UsuńPozdrawiam,
Agnieszka
Bloo możesz rozwinąć?
OdpowiedzUsuńA propos ciała. Pojawiła się niedawno pewna teoria, że być może Ptysie mogły być ofiarą molestowania seksualnego. Nie mam w zwyczaju oglądać odbytu naszych dzieci, ale padło na mnie (bo Majka jeszcze bardziej nie ma takiego zwyczaju, a nawet jest to dla niej odrażające). Żeby nie podchodzić do dzieci wybiórczo, zorganizowałem wspólne smarowanie na owsiki... zwykłą oliwką, ale musiałem to jakoś ubrać w słowa. Niczego podejrzanego nie zauważyłem, za to dzieciaki miały świetną zabawę. Nawet Plotkę musiałem posmarować, bo przecież jak wszyscy, to wszyscy.
OdpowiedzUsuńOby tylko nie zaczęli opowiadać o tym jutro w przedszkolu, bo skończę na pierwszej stronie gazet.
Pikuś - padłam :-)
UsuńZ trzylatkami z jednej strony jest wielki ubaw, a z drugiej trzeba bardzo uważać co się mówi. Od opisanej w powyższym komentarzu historii minęło już przecież kilka dni. Dzisiaj dzieciaki zaczęły (jak zawsze po kąpieli) domagać się witaminek.
UsuńBalbina mówi "a jeszcze to", wskazując na oliwkę. Na to Romulus: "przecież to jest na owsiki".
Prostuję😜oglądanie odbytów, zwłaszcza dzieci nie jest dla mnie odrażające ale jeżeli Pikuś kąpię, smaruje klaty i nosy to również odbyty. Wydaje mi się to bardziej naturalne i jak widać dzieci tak to przyjęły 😊
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za adaptację Ploteczki w nowej rodzinie. I za Was, aby jak najmniej bolało Was to rozstanie. Jesteście wielcy!
OdpowiedzUsuńMS
A ja podrzucę pomysł na post : Messenger, Smerfetka i Julek z Sasetka oraz Kapsel. czy jest dalszy ciąg?
OdpowiedzUsuńJest jeszcze Iskierka, Foxik, Hawranek, Białasek i paru innych. W zasadzie to tylko Smerfetka nie ma ciągu dalszego.
Usuńsą, są, możesz jechać z koksem,jest o czym pisać i jest grono wiernych czytelników :-)
UsuńCzekamy Pikuś czekamy na dalsze losy dzieciaków!!!!chociaż zdaję sobie sprawę ,że żyjecie z Majka w ciągłym biegu.
UsuńTeż bym chętnie poczytała o dalszych losach dzieci, a zwłaszcza jak ułożyły się ostatecznie sprawy ze Smerfetką.
UsuńPozdrawiam, Agnieszka