Oprę
się w tym wpisie na temacie szczepienia dzieci, chociaż już kiedyś
obiecałem sobie, że będą to dla mnie już sprawy zupełnie obce
(w kwestii rozmaitych komentarzy).
Ale...
tym razem już po raz ostatni (chyba) chciałbym się skupić na problemie ludzkich zachowań.
Kilka
dni temu wypłynęła w mediach sprawa Szymona, okrzyczanego przez
wszystkich drugim Alfiem Evansem. Chłopiec kilka dni po szczepieniu
przeciwko pneumokokom, zmarł (chyba... tutaj różne wiadomości
wzajemnie się zaprzeczają).
Rozpętała
się burza. Lekarze opiekujący się chłopcem zostali zmieszani z
błotem. Pojawiły się teksty podobno przez nich wypowiadane typu
„nie będziemy wentylować zwłok”, „widocznie szczepionka nie
była dobrze przebadana”. Woda na młyn dla antyszczepionkowców.
Jest
pewna strona, na którą chętnie zaglądam i wydaje mi się ona
bardzo rzetelna. Wypowiedzi z reguły nie są wulgarne, nikt nikogo
nie obraża – co najwyżej niektórzy się spierają. Tym razem
było zupełnie inaczej. Na kilkadziesiąt komentarzy, znalazłem
tylko jeden sugerujący, że jednak szczepionki są czymś dobrym dla
człowieka... powiedzmy dla ludzkości. Cała reszta była na
poziomie rozważań pięcioletniego Ptysia: „nie, bo nie”. Wbrew
swoim zasadom, postanowiłem wesprzeć tego gościa. Wprawdzie nie
potrzebował on tego wsparcia, ostatecznie stwierdzając, że
bełkotu czytać nie będzie, ale byłem ciekawy reakcji na mój
komentarz. Napisałem bardzo kulturalnie, bo nie w moim zwyczaju jest
obrażanie kogokolwiek. Dostałem jednego like'a (domyślam się od
kogo) i kilkadziesiąt minusów. Dowiedziałem się, że jestem
idiotą, debilem, lewackim łajnem i mam IQ poniżej 50. Dowiedziałem
się, że jak chcę, to sam mogę się szczepić, a potem zdychać.
Dowiedziałem się, że nie mam prawa mówić młodym rodzicom, jak
mają postępować ze swoimi dziećmi.
A
przecież tylko wypowiedziałem swoje zdanie. Stwierdziłem, że nie
wierzę w prawdziwość słów lekarzy (co przecież zostało potwierdzone
oficjalnym orzeczeniem szpitala) i że nie wierzę, iż szczepienia
są doświadczeniami firm farmaceutycznych robionymi na dzieciach.
Podałem przykład Królewny, która nigdy nie była na nic
zaszczepiona, ponieważ jej układ odpornościowy był
nieprzewidywalny i żaden lekarz nie był skłonny podjąć takiego
ryzyka. Poszedłem po bandzie, twierdząc że żyje dlatego, iż inne
dzieci są szczepione, że kontakt z wirusem odry byłby
prawdopodobnie dla niej śmiertelny, i że takie dzieci jak ona mogą
być kosztem wolnego wyboru rodziców dotyczącego szczepień.
Jest w
tym dużo prawdy. Majka jako opiekun prawny kilkukrotnie musiała
podejmować decyzje w kwestiach medycznych. Choćby podanie narkozy
było ogromnym ryzykiem (za pierwszym razem nikt nie wiedział, czy
to przeżyje) . Tyle tylko, że alternatywą była rezygnacja z
operacji, co też było zagrożeniem życia, a do tego wiązało się
z ogromnym bólem.
Przykład
wspomnianego Szymka jest bardzo przykry. To jest jego tragedia i
tragedia jego rodziny. Czy jednak szczepionka była przyczyną
śmierci? Może to zwykły zbieg okoliczności, a może rodzice zbyt
długo zwlekali z pojechaniem do szpitala? A może kontakt z
pneumokokiem w przedszkolu zakończyłby się tak samo? Tych „może”
jest bardzo dużo.
Napisałem
też, że każdy lek niesie z sobą pewne ryzyko, a przecież rodzice
którzy nie chcą szczepić dzieci, chodzą do lekarza, podają swoim
dzieciom antybiotyki i inne lekarstwa.
Ręce mi
opadły po przeczytaniu odpowiedzi:
"
..co robią przeciwnicy szczepień, gdy ich dziecko zachoruje na
całkiem zwyczajną chorobę? Nie chodzą do lekarzy?" tu
jest problem, te dzieci nie chorują, dziwne prawda?
Pikuś, nie chce tu o szczepienia hej, a o tym, że od lat ponad 18 mając do czynienia z niepełnosprawnymi dziećmi wiem jedno, rodzic musi obwinic siebie, lis, Boga lub coś...szczepionkę, niedbale w ciąży, zła dietę, a czasem nawet apap wzięty w ciąży.. by zwyczajnie nie zwariować. Stan niesprawności jest bardzo, ale to bardzo obciążający dla psychiki rodzica, który zwyczajnie chciał mieć zdrowe dziecko. Rodzice dzieci pełnoprawnych też to robią, w odniesieniu do innych tematów. Fakt, że szczepionki maja masę szkodliwych substancji dodatkowych, lecz nie każdy autyzm jest po szczepieniu. Jeśli już jednak jest, to nic tego potem nie zmieni, więc radzić sobie jakoś trzeba. Oiom, dziecko umierające, to byl szok nawet dla mnie, gdzie nie mam większego problemu z układem w stylu dziecię nie mówi, nie chodzi, nie widzi, nie rusza się prawie etc... A mimo to. 2 razy w życiu, raz w śpiączce przyjaciolki, a raz w innej sytuacji, towarzyszyła komuś na Oiomie... tak bardzo, bardzo to trudne... Więc tak trudno ludziom przyjąć, że zwyczajnie czasem dziecko może takie się urodziło,a może to po szczepionce,ale szczepionka jest łatwa odpowiedzią, tak to ona zawsze i wszędzie jest winna... Ze dziecko umiera i umarło. Wiesz, zerojedynkowe tłumaczenia są najprostsze dla każdego z nas, bo zabierają lęk.pozdrawiam Nikola
OdpowiedzUsuńPikuś poruszasz na Swoim blogu bardzo ciekawe tematy.Przyznam,że trafiłam na niego przez przypadek-mój brataniec walczy o sądowe uznanie ojcostwa,jego była niepelnoletnia dziewczyna nic nie powiedziała mu o ciąży i tylko dzięki ludzkim plotkom dowiedział się, że ma syna który miał trzy miesiące w styczniu 2018.Niestety mamy styczeń 2019 a on jako ojciec ciągle walczy-w sądach najpierw o testy dna,później o wyrok uznania syna,a w między czasie rodzina zastępcza która chce adoptować małego bombarduje go na rozprawach różnymi bzdurami.Robią wszystko ażeby mały został u nich,wynajeli najlepszą kancelarię adwokacką,zaangażowali księży po prostu horror.Ja wiem dla nich też jest to ciężki czas ale gdzieś jest granica-przez trzy miesiące cieszyli się malenstwem,które odebrali prosto z porodowki a tu pojawia się intrus i chcę odebrać im małego. Brataniec nie odpuszcza wywalczył widzenia trzy razy w miesiącu i mimo że musi pokonać 150km.zawsze na nich jest-tylko zastanawia nas jedno ile to jeszcze potrwa bo ostatnio adwokat poinformowala nas,że sprawą zainteresował się prokurator generalny który notabene jest znajomym księdza z parafii -powtórzę jeszcze raz horror!!!!!samotny młody ojciec nawet jak ma pracę, wsparcie rodziny jest zerem według naszego prawa.Przepraszam,że pozwoliłam sobie na prywatny komentarz,ale chcielibyśmy ażeby ludzie zobaczyli postepowanie niektórych sądów w polsce-od dnia kiedy odnalazłam Twojego bloga jestem częstym gościem na nim.Pikuś znajdź troszkę czasu i napisz książkę bo Twoje wpisy są bardzo interesujące dla nas zwykłych zjadaczy chleba nie mieści się w głowie ile krzywdy dorośli ludzie robią swoim dzieciom.Życzymy wytrwałości w prowadzeniu pogotowia-pełen szacun za to co robicie z żoną i gorący ukłon w stronę Waszych Córek!!!!pozdrawiamy i czekamy na dalsze historie
OdpowiedzUsuńHistoria, którą opisałaś jest bardzo smutna. Prawdopodobnie jest to stosowana przez niektóre ośrodki adopcyjne, adopcja noworodka. Rodzice przez pewien czas pełnią rolę rodzica zastępczego, ale celem jest adopcja. Pewnie wydawało się, że sprawa jest bardzo prosta. Samotna matka... albo sama zrzekła się praw rodzicielskich, albo wszystko wskazywało, że będą jej odebrane. I nagle pojawił się ojciec chłopca.
UsuńKtoś z tego duetu (ojciec – rodzice zastępczy) powinien odpuścić. Inaczej wszystko może trwać, trwać i trwać. I pewnie tak będzie. Niezależnie od tego jakie będzie postanowienie sądu, zapewne nastąpi odwołanie od wyroku. Czyli kolejny rok, badanie więzi, życie w ciągłym zawieszeniu.
Ciężko jest oddać dziecko, z którym żyło się ponad rok. Chłopiec jest tylko nieco starszy od naszej Ploteczki. Przejście do nowej rodziny idzie nam jak po grudzie. A przecież to jest naszym celem i z całego serca wspieramy rodziców adopcyjnych. W przypadku Twojego bratanka nie będzie współpracy – będzie wojna.
Ja staram się zawsze patrzeć oczami dziecka. W tym momencie najlepsze byłoby pozostanie w rodzinie, w której mieszka od urodzenia. Ale co ona mu powie o mamie, a zwłaszcza o tacie, który chciał aby z nim zamieszkał? Pewnie nic.
Teoria podpowiada mi, aby bratanek odpuścił. Ale inna teoria mówi, żeby walczył. A gdy odzyska syna, aby pozwolił dotychczasowej rodzinie być dla niego kimś bliskim. Wiem, że jest to cholernie trudne.
Nie mam pojęcia, jak ja bym w takim przypadku postąpił. Teraz, bo trzydzieści lat temu z pewnością bym walczył.
ja bym może też nie odpuszczała, ale jednak nie po 3 miesiącach. Jeśli po 3 miesiącach jest informacja, ze dziecko ma ojca biologicznego i zgłasza on gotowość do opieki (po zrobieniu testów dna itd., co oczywiście potrwa) to raczej powinno to ustawić sytuację, a na pewno nastawienie rodziny zastępczej. Angażowanie się w batalię i ściąganie adwokatów na pomoc wydaje mi się kuriozalne ze strony RZ. Nie po trzech miesiącach, nie z takim tłem sytuacyjnym, nie tutaj.
UsuńI jak rozwija sie sprawa bratanka i dziecka?
UsuńBardzo wspolczuje.
Z perspektywy dziecka,ktoś odpuścić musi.Zmiłości.
OdpowiedzUsuńWięzy krwi są ważne,duma ojcowska też. To zrozumiałe,aleto dziecko od paru miesięcy zna dotychczasowych opiekunów,a Ci opiekunowie to dziecko.w.
Jak jedna strona nie odpuści,to horror dziecku zafunduja Państwo.
I nie dotychczasowi opiekunowie,a ktoś,kyo poczuwa się i jest ojcem,ale jaka ma więź z tym dzieckiem.
???,to opiekunowie tuła,klada spać itd.
Wiadomo i zrozumiałe jest,ze rodzic pragnie walczyć i być rodzicem,ale...
Nikola
A ja napisze, że współczuję wam wszystkim. Bardzo.
OdpowiedzUsuńJedno z ryzyk adopcji, gdy praw zrzeka się samotna matka: zawsze może ujawnić się ojciec i może to być ojciec normalny, zasługujący na prawo wychowania własnego dziecka. Trzeba być na to gotowym. Miejsce na adopcję jest wtedy, gdy rodzic biologiczny zawodzi. Trudna sytuacja dla rodziny zastępczej, ale myślę, że w tym wypadku trzeba uszanować więzy krwi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam wszystkich,
Agnieszka
to jest to ogromne ryzyko rodziny, która bierze dziecko z nieuregulowaną sytuacją
OdpowiedzUsuńpodjęli ryzyko, a potem podjęli walkę, przedłuzając agonię
wszyscy wyjdą z niej w jakimś stopniu przegrani