czwartek, 14 lutego 2019

--- Nie, bo nie.


Oprę się w tym wpisie na temacie szczepienia dzieci, chociaż już kiedyś obiecałem sobie, że będą to dla mnie już sprawy zupełnie obce (w kwestii rozmaitych komentarzy).
Ale... tym razem już po raz ostatni (chyba) chciałbym się skupić na problemie ludzkich zachowań.

Kilka dni temu wypłynęła w mediach sprawa Szymona, okrzyczanego przez wszystkich drugim Alfiem Evansem. Chłopiec kilka dni po szczepieniu przeciwko pneumokokom, zmarł (chyba... tutaj różne wiadomości wzajemnie się zaprzeczają).
Rozpętała się burza. Lekarze opiekujący się chłopcem zostali zmieszani z błotem. Pojawiły się teksty podobno przez nich wypowiadane typu „nie będziemy wentylować zwłok”, „widocznie szczepionka nie była dobrze przebadana”. Woda na młyn dla antyszczepionkowców.

Jest pewna strona, na którą chętnie zaglądam i wydaje mi się ona bardzo rzetelna. Wypowiedzi z reguły nie są wulgarne, nikt nikogo nie obraża – co najwyżej niektórzy się spierają. Tym razem było zupełnie inaczej. Na kilkadziesiąt komentarzy, znalazłem tylko jeden sugerujący, że jednak szczepionki są czymś dobrym dla człowieka... powiedzmy dla ludzkości. Cała reszta była na poziomie rozważań pięcioletniego Ptysia: „nie, bo nie”. Wbrew swoim zasadom, postanowiłem wesprzeć tego gościa. Wprawdzie nie potrzebował on tego wsparcia, ostatecznie stwierdzając, że bełkotu czytać nie będzie, ale byłem ciekawy reakcji na mój komentarz. Napisałem bardzo kulturalnie, bo nie w moim zwyczaju jest obrażanie kogokolwiek. Dostałem jednego like'a (domyślam się od kogo) i kilkadziesiąt minusów. Dowiedziałem się, że jestem idiotą, debilem, lewackim łajnem i mam IQ poniżej 50. Dowiedziałem się, że jak chcę, to sam mogę się szczepić, a potem zdychać. Dowiedziałem się, że nie mam prawa mówić młodym rodzicom, jak mają postępować ze swoimi dziećmi.
A przecież tylko wypowiedziałem swoje zdanie. Stwierdziłem, że nie wierzę w prawdziwość słów lekarzy (co przecież zostało potwierdzone oficjalnym orzeczeniem szpitala) i że nie wierzę, iż szczepienia są doświadczeniami firm farmaceutycznych robionymi na dzieciach. Podałem przykład Królewny, która nigdy nie była na nic zaszczepiona, ponieważ jej układ odpornościowy był nieprzewidywalny i żaden lekarz nie był skłonny podjąć takiego ryzyka. Poszedłem po bandzie, twierdząc że żyje dlatego, iż inne dzieci są szczepione, że kontakt z wirusem odry byłby prawdopodobnie dla niej śmiertelny, i że takie dzieci jak ona mogą być kosztem wolnego wyboru rodziców dotyczącego szczepień.
Jest w tym dużo prawdy. Majka jako opiekun prawny kilkukrotnie musiała podejmować decyzje w kwestiach medycznych. Choćby podanie narkozy było ogromnym ryzykiem (za pierwszym razem nikt nie wiedział, czy to przeżyje) . Tyle tylko, że alternatywą była rezygnacja z operacji, co też było zagrożeniem życia, a do tego wiązało się z ogromnym bólem.

Przykład wspomnianego Szymka jest bardzo przykry. To jest jego tragedia i tragedia jego rodziny. Czy jednak szczepionka była przyczyną śmierci? Może to zwykły zbieg okoliczności, a może rodzice zbyt długo zwlekali z pojechaniem do szpitala? A może kontakt z pneumokokiem w przedszkolu zakończyłby się tak samo? Tych „może” jest bardzo dużo.
Napisałem też, że każdy lek niesie z sobą pewne ryzyko, a przecież rodzice którzy nie chcą szczepić dzieci, chodzą do lekarza, podają swoim dzieciom antybiotyki i inne lekarstwa.
Ręce mi opadły po przeczytaniu odpowiedzi:
" ..co robią przeciwnicy szczepień, gdy ich dziecko zachoruje na całkiem zwyczajną chorobę? Nie chodzą do lekarzy?" tu jest problem, te dzieci nie chorują, dziwne prawda?





9 komentarzy:

  1. Pikuś, nie chce tu o szczepienia hej, a o tym, że od lat ponad 18 mając do czynienia z niepełnosprawnymi dziećmi wiem jedno, rodzic musi obwinic siebie, lis, Boga lub coś...szczepionkę, niedbale w ciąży, zła dietę, a czasem nawet apap wzięty w ciąży.. by zwyczajnie nie zwariować. Stan niesprawności jest bardzo, ale to bardzo obciążający dla psychiki rodzica, który zwyczajnie chciał mieć zdrowe dziecko. Rodzice dzieci pełnoprawnych też to robią, w odniesieniu do innych tematów. Fakt, że szczepionki maja masę szkodliwych substancji dodatkowych, lecz nie każdy autyzm jest po szczepieniu. Jeśli już jednak jest, to nic tego potem nie zmieni, więc radzić sobie jakoś trzeba. Oiom, dziecko umierające, to byl szok nawet dla mnie, gdzie nie mam większego problemu z układem w stylu dziecię nie mówi, nie chodzi, nie widzi, nie rusza się prawie etc... A mimo to. 2 razy w życiu, raz w śpiączce przyjaciolki, a raz w innej sytuacji, towarzyszyła komuś na Oiomie... tak bardzo, bardzo to trudne... Więc tak trudno ludziom przyjąć, że zwyczajnie czasem dziecko może takie się urodziło,a może to po szczepionce,ale szczepionka jest łatwa odpowiedzią, tak to ona zawsze i wszędzie jest winna... Ze dziecko umiera i umarło. Wiesz, zerojedynkowe tłumaczenia są najprostsze dla każdego z nas, bo zabierają lęk.pozdrawiam Nikola

    OdpowiedzUsuń
  2. Pikuś poruszasz na Swoim blogu bardzo ciekawe tematy.Przyznam,że trafiłam na niego przez przypadek-mój brataniec walczy o sądowe uznanie ojcostwa,jego była niepelnoletnia dziewczyna nic nie powiedziała mu o ciąży i tylko dzięki ludzkim plotkom dowiedział się, że ma syna który miał trzy miesiące w styczniu 2018.Niestety mamy styczeń 2019 a on jako ojciec ciągle walczy-w sądach najpierw o testy dna,później o wyrok uznania syna,a w między czasie rodzina zastępcza która chce adoptować małego bombarduje go na rozprawach różnymi bzdurami.Robią wszystko ażeby mały został u nich,wynajeli najlepszą kancelarię adwokacką,zaangażowali księży po prostu horror.Ja wiem dla nich też jest to ciężki czas ale gdzieś jest granica-przez trzy miesiące cieszyli się malenstwem,które odebrali prosto z porodowki a tu pojawia się intrus i chcę odebrać im małego. Brataniec nie odpuszcza wywalczył widzenia trzy razy w miesiącu i mimo że musi pokonać 150km.zawsze na nich jest-tylko zastanawia nas jedno ile to jeszcze potrwa bo ostatnio adwokat poinformowala nas,że sprawą zainteresował się prokurator generalny który notabene jest znajomym księdza z parafii -powtórzę jeszcze raz horror!!!!!samotny młody ojciec nawet jak ma pracę, wsparcie rodziny jest zerem według naszego prawa.Przepraszam,że pozwoliłam sobie na prywatny komentarz,ale chcielibyśmy ażeby ludzie zobaczyli postepowanie niektórych sądów w polsce-od dnia kiedy odnalazłam Twojego bloga jestem częstym gościem na nim.Pikuś znajdź troszkę czasu i napisz książkę bo Twoje wpisy są bardzo interesujące dla nas zwykłych zjadaczy chleba nie mieści się w głowie ile krzywdy dorośli ludzie robią swoim dzieciom.Życzymy wytrwałości w prowadzeniu pogotowia-pełen szacun za to co robicie z żoną i gorący ukłon w stronę Waszych Córek!!!!pozdrawiamy i czekamy na dalsze historie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia, którą opisałaś jest bardzo smutna. Prawdopodobnie jest to stosowana przez niektóre ośrodki adopcyjne, adopcja noworodka. Rodzice przez pewien czas pełnią rolę rodzica zastępczego, ale celem jest adopcja. Pewnie wydawało się, że sprawa jest bardzo prosta. Samotna matka... albo sama zrzekła się praw rodzicielskich, albo wszystko wskazywało, że będą jej odebrane. I nagle pojawił się ojciec chłopca.
      Ktoś z tego duetu (ojciec – rodzice zastępczy) powinien odpuścić. Inaczej wszystko może trwać, trwać i trwać. I pewnie tak będzie. Niezależnie od tego jakie będzie postanowienie sądu, zapewne nastąpi odwołanie od wyroku. Czyli kolejny rok, badanie więzi, życie w ciągłym zawieszeniu.
      Ciężko jest oddać dziecko, z którym żyło się ponad rok. Chłopiec jest tylko nieco starszy od naszej Ploteczki. Przejście do nowej rodziny idzie nam jak po grudzie. A przecież to jest naszym celem i z całego serca wspieramy rodziców adopcyjnych. W przypadku Twojego bratanka nie będzie współpracy – będzie wojna.
      Ja staram się zawsze patrzeć oczami dziecka. W tym momencie najlepsze byłoby pozostanie w rodzinie, w której mieszka od urodzenia. Ale co ona mu powie o mamie, a zwłaszcza o tacie, który chciał aby z nim zamieszkał? Pewnie nic.
      Teoria podpowiada mi, aby bratanek odpuścił. Ale inna teoria mówi, żeby walczył. A gdy odzyska syna, aby pozwolił dotychczasowej rodzinie być dla niego kimś bliskim. Wiem, że jest to cholernie trudne.
      Nie mam pojęcia, jak ja bym w takim przypadku postąpił. Teraz, bo trzydzieści lat temu z pewnością bym walczył.

      Usuń
    2. ja bym może też nie odpuszczała, ale jednak nie po 3 miesiącach. Jeśli po 3 miesiącach jest informacja, ze dziecko ma ojca biologicznego i zgłasza on gotowość do opieki (po zrobieniu testów dna itd., co oczywiście potrwa) to raczej powinno to ustawić sytuację, a na pewno nastawienie rodziny zastępczej. Angażowanie się w batalię i ściąganie adwokatów na pomoc wydaje mi się kuriozalne ze strony RZ. Nie po trzech miesiącach, nie z takim tłem sytuacyjnym, nie tutaj.

      Usuń
    3. I jak rozwija sie sprawa bratanka i dziecka?
      Bardzo wspolczuje.

      Usuń
  3. Z perspektywy dziecka,ktoś odpuścić musi.Zmiłości.
    Więzy krwi są ważne,duma ojcowska też. To zrozumiałe,aleto dziecko od paru miesięcy zna dotychczasowych opiekunów,a Ci opiekunowie to dziecko.w.
    Jak jedna strona nie odpuści,to horror dziecku zafunduja Państwo.
    I nie dotychczasowi opiekunowie,a ktoś,kyo poczuwa się i jest ojcem,ale jaka ma więź z tym dzieckiem.
    ???,to opiekunowie tuła,klada spać itd.
    Wiadomo i zrozumiałe jest,ze rodzic pragnie walczyć i być rodzicem,ale...
    Nikola

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja napisze, że współczuję wam wszystkim. Bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jedno z ryzyk adopcji, gdy praw zrzeka się samotna matka: zawsze może ujawnić się ojciec i może to być ojciec normalny, zasługujący na prawo wychowania własnego dziecka. Trzeba być na to gotowym. Miejsce na adopcję jest wtedy, gdy rodzic biologiczny zawodzi. Trudna sytuacja dla rodziny zastępczej, ale myślę, że w tym wypadku trzeba uszanować więzy krwi.
    Pozdrawiam wszystkich,
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  6. to jest to ogromne ryzyko rodziny, która bierze dziecko z nieuregulowaną sytuacją
    podjęli ryzyko, a potem podjęli walkę, przedłuzając agonię
    wszyscy wyjdą z niej w jakimś stopniu przegrani

    OdpowiedzUsuń