Przyjęliśmy nowe dziecko.
Żartowałem – dziewczynka na zdjęciu
to nasza wnuczka.
Chociaż sytuacja związana z naszą
rodziną zastępczą jest rozwojowa. Dzieje się dużo, a nie powinno
dziać się nic.
Ale o tym za chwilę. Zacznę od
obecnej sytuacji Majki i jej postępów.
W zasadzie można powiedzieć, że
przyjęła schemat rozwojowy Dagona. Robi skokowy postęp, a potem
długo nic, a nawet następuje pewien regres. Najbardziej
spektakularna poprawa jej stanu zdrowia miała miejsce w szpitalu
rehabilitacyjnym, w którym w ciągu trzech tygodni przeszła z
pozycji leżącej do zrobienia pierwszego kroku. A potem zaczęła
się uczyć chodzić, podobnie jak robią to nasze najmłodsze
dzieci. I nadal się uczy. Porusza się powoli, co jakiś czas traci
równowagę i się zatacza. Potrafi już usiąść na podłodze i z
niej wstać. Ale sama – z dzieckiem nawet nie próbuje, bo jest to
trochę ryzykowne. Poza zaburzeniami równowagi, problemem jest wciąż
kiepskie czucie w stopach. Jakiś specjalista powiedział Majce, że
układ nerwowy regeneruje się w tempie jednego milimetra na dobę i
w pełni sprawne nogi może mieć dopiero za jakieś dwa lata. Jak ja
zmierzyłem długość jej nóg, to mi wyszło, że raczej za cztery.
Ostatnio Majka coraz częściej
przebąkuje, że chciałaby spróbować przejechać się samochodem.
Staram się nie podtrzymywać tego tematu, a nawet udaję, że nie
słyszę. Nasz mniejszy samochód pożyczyliśmy na czas nieokreślony
siostrzenicy, a dużego jakby trochę szkoda. Jakoś nie jestem
przekonany, czy Majka potrafi ucelować w pedał hamulca, a przynajmniej
zareagować w odpowiednio krótkim czasie.
Wolę skupiać się na spacerach,
chociaż gdy tak chodzimy trzymając się za rękę, to wyglądamy
jak „nawalona patologia”. Dlatego spacerujemy głównie po
najbliższej okolicy, bo tutaj wszyscy nas znają – co zresztą
było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Zawsze myślałem, że jestem w
dużej mierze anonimowy. Wychodziłem z założenia, że skoro ja
kogoś nie znam, to on mnie również. Okazuje się, że jest
inaczej, gdyż bywają sytuacje kiedy dla przykładu jakaś młoda
dziewczyna, którą pierwszy raz widzę na oczy, zatrzymuje się przy
płocie, albo zaczepia mnie na chodniku słowami: „Cześć Pikuś,
i co u Majki?”. A potem w rozmowie z Majką próbuję dochodzić
kto to mógł być.
W każdym razie teraz przeżywamy
miesiąc miodowy i cieszymy się tą chwilą, bo nie wiemy jak długo
ona potrwa. Ja dość szybko nadrobiłem zaległości w pracy, a
nawet jako tako doprowadziłem ogród do porządku. Przynajmniej w
takim zakresie, że już nic nie wysycha i rośliny nie zarastają
się na śmierć. Rośnie jeszcze mnóstwo chwastów, więc chociaż
wcześniej wzorowałem się bardziej na ogrodach japońskich, to
teraz chwilowo przyjmuję styl wiejski w wersji chaotycznej.
Mam nawet czas na oglądanie filmów. W
zasadzie to obejrzałem już wszystko co mnie interesowało.
Majka jest dziewczyną, która ma
ogromną podzielność uwagi. Potrafi jednocześnie robić wiele
rzeczy i jeszcze do mnie gadać. Ja w danym momencie umiem robić
tylko jedno. Dlatego często jej powtarzam, że jak przekazuje mi coś
ważnego, to ma się upewnić, że dotarło.
Zaczyna być nudno. Powoli dochodzę do
wniosku, że mój cel życia – czyli dobrnięcie do błogiej
emerytury – być może jest chybiony i za parę lat zwyczajnie będę
zawiedziony.
Majka jakoś jeszcze się nie nudzi.
Potrafi godzinami haftować i relaksować się ciszą.
|
Najnowsze dzieło (jeszcze nieoprawione) |
|
A to największa duma |
Robi sobie
tylko przerwy na zajęcia rehabilitacyjne. A tych jest całkiem sporo
– wirówki, masaże (a w zasadzie jakieś ugniatania), rowerki,
joga, spacery i autorehabilitacja (czyli zadania domowe). Chociaż
jak ostatnio ją odbierałem po zajęciach i stwierdziła: „obmacał
mi całe ciało”, to nie za bardzo wiedziałem jak się zachować.
Niedawno padło hasło „bioprądy”, więc pewnie będziemy mieli
kolejny przerywnik w naszym nudnym życiu. Potem jedziemy do
sanatorium, a jeszcze wcześniej, albo krótko po nim – do innego
sanatorium. Od wyjścia ze szpitala już dwa razy byliśmy na
wakacjach nad morzem (oczywiście w Mielenku). Majka ma zalecone
chodzenie po różnych fakturach, więc zarówno morski piasek jak i
fale, doskonale się w te zalecenia wpisują. W Mielenku mamy do
plaży mniej więcej kilometr. Majka pokonywała tę trasę bez
odpoczynku. Powiedziałbym, że lepiej niż ja, bo mnie jej tempo
nieco przygniata.
|
Podobno nie ma dzikich plaż |
Mogę tylko dodać, że ZUS przyznał
Majce zasiłek rehabilitacyjny na następne pięć miesięcy (bo
półroczny okres zwolnienia z pracy już się skończył). I to
tylko na podstawie wypisu ze szpitala – więc chyba faktycznie było
źle.
Zostaliśmy poproszeni na rozmowę do
naszego PCPR-u. Zastanawialiśmy się, czy być może dostaniemy
dyplom pożegnalny i uścisk dłoni na zakończenie dziesięcioletniej
współpracy. Decyzję o czasowym nieprzyjmowaniu dzieci już
podjęliśmy, więc trudno byłoby znaleźć jakiś argument, który
mógłby ją zmienić. Panią dyrektor ucieszyło to spotkanie, a
przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Zaczęła od przytulenia
Majki. Mnie nie przytuliła – a szkoda – może nie wypadało.
Nieważne. Rozmowa była bardzo miła.
Od nas zależy kiedy wrócimy i czy w
ogóle wrócimy. Wszyscy na to liczą oraz na to, że nastąpi to
szybko. Ale bez pośpiechu. Jedyny wymóg po powrocie, to ustawowa
trójka dzieci. Czyli luzik. Trójeczkę to ja jestem w stanie sam
ogarnąć nawet bez Majki... przynajmniej przez jakiś czas. Być
może Majka jeszcze będzie na zasiłku rehabilitacyjnym, którego
przerwać nie można, ale nie będzie problemem podpisanie
umowy-zlecenia ze mną. W końcu sprawdziłem się przez te cztery
miesiące pobytu Majki w szpitalu i nie pozwoliłem na umieszczenie
dzieci w zupełnie nowych rodzinach. Przekazałem je rodzicom
docelowym. Jestem super, hiper i co tam jeszcze. Jestem Batmanem,
Iron-Manem i każdym ze stajni Marvela jednocześnie.
No nie do końca. I mam w tym temacie
kilka przemyśleń.
Pierwszą sprawą jest to, że rodziną
zastępczą się jest, a nie bywa. Nawet jeżeli przyjmuje ona formę
pogotowia rodzinnego. W świetle prawa jesteśmy taką samą rodziną
jak każda inna. W dniu pójścia Majki do szpitala, cały czas byłem
ojcem całej piątki mieszkających ze mną chłopców. Nie mogłem
powiedzieć: „Proszę po nich przyjechać i ich zabrać. Mam swoją
pracę i nie mogę się nimi opiekować ”. W tym momencie zupełnie
abstrahuję od jakiejkolwiek teorii przywiązania, czy zwykłej
przyzwoitości. Mogłem jedynie liczyć na dobrą współpracę z
różnymi osobami. Nawet nie urzędami – osobami. Na szczęście
się nie zawiodłem. I mam nadzieję, że ja też nikogo nie
zawiodłem.
Poszukiwanie nowych rodzin dla chłopców
trochę przypominało przyspieszoną budowę księgi popytu w świecie
finansów i gospodarki. Omen, Dagon i Sajgon już spotykali się z
potencjalnymi rodzinami. Już im byli znani. Argus był pewnego
rodzaju rarytasem w pieczy zastępczej. Istniała pokusa oddania go
niemal natychmiast, bo przecież był malutki. Pewnie tak zrobiłaby
większość ojców zastępczych na moim miejscu. Pewnie tak
zrobiłaby większość PCPR-ów i tak chciałaby większość rodzin
marzących o niemowlaku.
Argus odszedł powoli, etapami – tak
jak wszystkie inne dzieci, gdy Majka była z nami. I to uważam za
swój sukces. Nawet zapoznałem nowych rodziców z mamą biologiczną
chłopca (po prawie miesiącu od odejścia Argusa ode mnie). Było to
spotkanie w dość dużym gronie, bo przecież i Majka już z nami
była. Ucieszył się na mój widok, ale nie mam pojęcia czy mnie
poznał. Później spotkaliśmy się jeszcze na rozprawie w sądzie,
na którą zaproszono Majkę, a nie mnie. W zasadzie sąd wiedział,
że Majka była z Argusem tylko półtora miesiąca, a ja prawie pół
roku. Gdy Maja szła do szpitala, to Argus miał nieco ponad dwa
miesiące i wszystko co jest ważne działo się później. Ale może
sąd wiedział też, że ona jest bardziej wygadana, więc decyzja o
jej przesłuchaniu była słuszna.
Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek
zobaczę Argusa. Wszystko zależy od bardzo wielu czynników.
Wszystko zależy od potrzeb i wrażliwości nowych rodziców. Od ich
umiejętności wsłuchiwania się w dziecko, co wcale nie jest łatwe.
Chyba już pisałem o Sasetce, która zupełnie wyparła fakt adopcji
i bardzo się zdziwiła, gdy zobaczyła swoje zdjęcie wiszące na
ścianie w naszym domu. Niedawno zadzwoniła mama adopcyjna Hawranka,
który (jak się okazuje) cały czas uważał, że my jesteśmy jego
rodziną biologiczną. To ja mam jeszcze jakąś trzecią mamę? –
zapytał jakiś czas temu. Nie widzieliśmy się kilka
dobrych lat. Jeszcze nie ma takiej potrzeby.
Argus mieszka już z nowymi rodzicami
zupełnie oficjalnie. Tym razem sąd wyrobił się stosunkowo szybko,
bo w niecały miesiąc, a sprawa o odebranie władzy rodzicielskiej
będzie się pewnie jeszcze ciągnąć wiele miesięcy, a może i
lat. Mama biologiczna ma tylko jedno marzenie, aby móc się spotykać
z synem co jakiś czas. Rodzicom zastępczym, póki co, to nie
przeszkadza. Sprawa może się skomplikować, gdy spotkania zaczną
przeszkadzać Argusowi. Ale to nie prędzej jak za kilka lat.
Obelixa zupełnie sobie odpuściłem.
Raz na jakiś czas pojawiają się takie dzieci, o których chce się
jak najszybciej zapomnieć. Widziałem go już po powrocie Majki. Nie
wzbudzał we mnie żadnych emocji, chociaż może tylko tak mi się
wydaje. Po prostu był i patrzył na mnie. Jego nowa mama zaprasza
nas do siebie. Nie wiem co z tego wyjdzie. Obelix zapewne nie ma
potrzeby spotkania się. Ja również. Zbyt dużo krzywdy
emocjonalnej wyrządził dzieciom, które były dla mnie ważne. Jest
przypadkiem, przy którym zachowałem się nieprofesjonalnie. Nie
dałem z siebie nic poza opieką, co na szczęście trwało bardzo
krótko.
Decyzją sądu Obelix został już
przyznany nowej rodzinie zastępczej. Gdy się o tym dowiedziałem,
kamień spadł mi z serca. Nie ma już żadnej możliwości, aby
kiedyś wrócił.
Niedawno dostałem wezwanie na policję
w sprawie „zamieszkiwania z Obelixem”. Tak lakonicznie napisane
zdanie powoduje, że mogę się tylko domyślać o co chodzi. Bardzo
mnie to nurtuje, ale muszę jeszcze na kilka dni okiełznać swoją
ciekawość.
Sajgon jest chłopcem, który jakby
wrócił, to bym się wcale nie zmartwił. Ale byłoby to dla niego z
ogromną szkodą i wiem, że nie wróci. Sprawa o przejęcie pieczy
leży w sądzie. Pewnie na dolnej półce, bo przecież z punktu
widzenia sądu, chłopiec jest zabezpieczony. Teoretycznie wciąż
jest na naszym stanie, a nowa mama co dwa miesiące przedłuża umowę
o bycie rodziną pomocową.
Rodzice biologiczni ciągle są
aktywni. Raz się schodzą, raz rozchodzą. Raz się kochają, raz
nienawidzą. Dają coraz więcej argumentów, aby odebrać im władzę
rodzicielską. Ale zarówno dla chłopca, jak i jego nowej mamy jest
to męczące. Chociaż daje radę. Wie czego chce i doprowadzi
sprawę do końca. Raz na jakiś czas się spotykamy. Czy jest to
Sajgonowi potrzebne? Nie mam pojęcia. Ale lubi przychodzić. Być
może nawet nie do nas. Może tylko do tego miejsca.
Kto mi jeszcze został?
Porażka systemu. A przede wszystkim
moja porażka – Omen i Dagon.
Zastanawiam się, czy wszystko
potoczyłoby się inaczej, gdyby Majka była z nami. Wydaje mi się,
że nie, ale tym razem to tylko ja byłem odpowiedzialny za
przekazanie chłopców nowej rodzinie. To ja uznałem, że wszystko
idzie w dobrą stronę.
Omen z Dagonem wracają do systemu. Po
raz który? Doliczyłem się już czterech rodzin na przestrzeni
dwóch lat. Czterech, co do których chłopcy prawdopodobnie mieli
nadzieję, że będą w nich na zawsze.
Znowu szukamy rodziców. Pewnie jacyś
się pojawią. Nie wiem tylko, czy chłopcy są gotowi na kolejny,
taki sam krok, który prowadzi donikąd.
Chciałbym napisać na ten temat dużo
więcej. Zwłaszcza na temat ich obecnych zachowań. Ale wiele osób
by mnie zamordowało – z Majką na czele. Nie mogę.
Psycholożka twierdzi, że lepiej
wszystko zakończyć teraz niż za rok, czy dwa. Ale lepiej dla kogo?
Czasami się zastanawiam, czym kierują
się psycholodzy, do których przychodzą rozmaite osoby ze swoimi
problemami. Zapewne dobrem. Myślę, że dobrem swojego klienta. Czy
w tym przypadku dobro Omena i Dagona było w jakiejś mierze brane
pod uwagę?
Z technicznego punktu widzenia, łatwiej
teraz wycofać z sądu wniosek o pozostanie rodziną zastępczą, niż
składać drugi o jej rozwiązanie. Mnie zastanawia tylko to, czy
można było wszystko przewidzieć wcześniej. I kto mógł to
zrobić?
Tygodnie znajomości. Dziesiątki
przegadanych godzin. Kilka niezależnych ocen i opinii.
Im jestem starszy, tym coraz bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że nikt tak do końca nie zna samego
siebie. Nigdy nie może powiedzieć: „zawsze”, „nigdy”, „to
mnie nie dotyczy”.
Jeżeli rodzina, w której chłopcy
wciąż jeszcze przebywają, zdecyduje się na przedłużenie umowy
do końca roku, a nie zostanie w tym czasie znaleziona kolejna
rodzina zastępcza na stałe, to Omen z Dagonem wracają do nas.
Proste. Tak stanowi prawo i taka możliwość nawet mnie nie
przeraża.
Co jednak będzie, jeżeli życie
zaproponuje inny scenariusz? Co się stanie jeżeli obecna rodzina
rozwiąże umowę z dnia na dzień? Przecież ma tylko status
rodziny pomocowej.
Chłopcy, po odejściu kilka miesięcy
temu, odwiedzili nas już parę razy. Dagon zawsze się do mnie
przytulał, opowiadał, chwalił nowymi umiejętnościami. Omen jakby
bał się, że znowu tu wróci. Może tak wyglądają jego koszmarne
sny.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że po
ewentualnym powrocie już nic nie będzie jak dawniej. Chłopcy już
nigdy nam nie zaufają. A przynajmniej mi, bo przecież to ja im
mówiłem, że odchodzą na zawsze. Do mamy, która będzie na ich
zawołanie, do nowych pokoików, nowych łóżeczek, nowych
zabawek... nowego przedszkola. Na pożegnanie każdy z chłopców
przyniósł mi roślinkę ze swoim imieniem. Obiecałem, że będę o
nie dbał, a oni będą wpadać w odwiedziny i sprawdzać jak rosną.
|
Na pierwszym planie Dagon, w oddali Omen |
Lista chętnych do zaopiekowania się
Omenem i Dagonem kurczy się w zastraszającym tempie. Właściwie to
już jej nie ma. Liczy sobie zero pozycji. Być może szybkie
wyznaczenie kolejnego terminu rozprawy przez sąd, zwieńczonej
odebraniem władzy rodzicielskiej, pozwoliłoby na poszerzenie
poszukiwań o nową grupę chętnych – z bazy rodzin adopcyjnych.
Ale jest to tylko pewna, niczym nie poparta, hipoteza. Bardziej
prawdopodobna jest próba sięgnięcia do zasobów, które do tej
pory nigdy nie były brane pod uwagę. Nie były dlatego, ponieważ
stanowią jakąś grupę zwiększonego ryzyka. Przynajmniej jeśli
chodzi o przypadek naszych chłopców.
Ale być może trzeba będzie po nie
sięgnąć, bo przecież trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. My
jesteśmy tylko pogotowiem, w którym dzieci nie mogą przebywać w
nieskończoność. Czy mamy czekać kolejnych pięć lat, aż osiągną
wiek umożliwiający umieszczenie ich w domu dziecka?
Coś tutaj poszło nie tak. Być może
zbyt szybko chcieliśmy znaleźć chłopcom rodzinę. Teraz, każda
kolejna będzie zadawała sobie pytanie: „Dlaczego poprzednicy ich
nie chcieli?”.
W zasadzie to nie wiem dlaczego ich nie
chcieli. Być może mieli zbyt duże oczekiwania. Być może wydawało
im się, że chłopcy zaczną robić kolosalne postępy, że
odwdzięczą się miłością za przygarnięcie porzuconych sierotek.
Nie wiem co myśleli. Nikt niczego nie obiecywał. Wręcz przeciwnie.
Nawet nie wiem, który z chłopców
mógł wydawać się dzieckiem trudniejszym. Bezemocjonalny i
jednocześnie przytulający się do każdego Omen, czy ekspresyjny i
niepotrafiący zapanować nad swoimi emocjami Dagon?
Wydaje mi się, że kluczem jest
poznanie chłopców i umiejętność wypracowania sobie własnych
metod postępowania. Nieksiążkowych, nieszablonowych – zdobytych
we współpracy z terapeutą. Teraz nawet nie wiem, czy chłopcy
chodzą na jakąkolwiek terapię.
Mimo, że przez kilka miesięcy nie było Majki z nami, to nie miałem
większych problemów z ogarnięciem rozmaitych zachowań dzieci. Być
może przyczyną było to, że już dobrze się znaliśmy. Że
doskonale potrafiliśmy przewidzieć zachowania drugiej strony i
jakkolwiek może to dziwnie zabrzmieć – potrafiliśmy się
zjednoczyć i współpracować w obliczu trudnej sytuacji. Gdyby
chłopcy umieli czytać, to napisałbym na ścianie wielkimi
literami: „Nie, to nie”. Było to najczęściej powtarzane przeze
mnie zdanie, które w jakiś dziwny sposób było lekiem na trudne
zachowania obu braci. Na przestrzeni kilku tygodni bycia bez Majki,
miałem tylko jedną trudną sytuację z Dagonem. Nie chciał założyć
butów w przedszkolu. Nie, to nie. Pójdziesz w skarpetkach –
powiedziałem. Zabrałem jego buty, poszedłem z Omenem odbić kartę
przy wyjściu z przedszkola i otworzyłem drzwi. Dagon dobiegł i
założył buty na chodniku. Co bym zrobił, gdyby jednak został w
przedszkolu? Pewnie zaprowadziłbym do samochodu Omena i Argusa, a
potem wzorem strażaka Sama wrócił po Dagona i wyniósł niczym z
płonącego budynku. Takie sytuacje już mi się zdarzały. Raz z
Remusem i kilka razy z Ptysiem. Można się zatem pokusić o
stwierdzenie, że Dagon nie jest aż tak trudnym dzieckiem.
Kim zatem mogą być kolejni rodzice,
którzy przyjdą do chłopców? Może tacy, którzy nie przepracowali
jeszcze swojej bezpłodności. A może samotna mama?
Dotychczas z dużą empatią
podchodziłem do tego drugiego przypadku. Uważałem, że takie osoby
mają pod górkę w systemie adopcyjno-pieczowym. Zresztą nadal tak
uważam – mają.
Większość ośrodków adopcyjnych w naszym kraju
kieruje się niepisaną zasadą ograniczonego zaufania do osób
samotnych. Dla nich najważniejsza jest rodzina. Do tego składająca
się z mamy i taty, a dokładniej – kobiety i mężczyzny. Samotne
kobiety mają niewielką szansę na adopcję malutkiego i zdrowego
dziecka. Próbują zatem „obchodzić” system drogą pieczy
zastępczej. Trzeba jasno stwierdzić, że tak robią, bo nie mają
innego wyjścia. Ale tutaj z kolei napotykają na mur często nie do
przeskoczenia w postaci rodziny biologicznej dziecka. Do tego małe, zdrowe i
wolne prawnie dzieci nie pozostają w pieczy zastępczej. Natychmiast
kierowane są do ośrodków adopcyjnych, w których (jak już
wspomniałem) czeka na nich mama i tata. W związku z tym, samotna
mama mająca motywacje adopcyjne, nie dostanie zdrowego noworodka z
prostą sytuacją, który po kilku miesiącach uwolni się prawnie i
pójdzie do adopcji. A to oznacza, że na samotne mamy w pieczy
zastępczej czekają dzieci z nieuregulowaną sytuacją prawną,
trudne emocjonalnie, z rozmaitymi zaburzeniami i przede wszystkim
starsze. Czyli kółko się zamyka, bo wychodzi na to, że jest tak
samo jak w ośrodku adopcyjnym. Są na samym końcu listy. W zasadzie
są na liście rezerwowej. Stanowią zasoby, po które sięga się w
ostateczności.
Gdyby zastanowić się nad tym
dogłębniej, to na dobrą sprawę trudno nie dojść do wniosku, że
powinno być zupełnie na odwrót. To właśnie samotne mamy powinny
dostawać małe i zdrowe dzieci, bo przy takich mają największe szanse na sukces. Najlepiej od razu do adopcji, przy której
określenie „rodzina biologiczna” jest tylko terminem, z którym
będzie trzeba się zmierzyć w kontekście opowiadania dziecku jego
historii.
Dlaczego tak uważam? Nie mam jakiegoś
wielkiego doświadczenia w tej kwestii. Ale jakieś mam. Naszkicuję
po krótce mój (bardzo subiektywny) obraz osoby samotnej, starającej
się o dziecko z „systemu”. Można się z nim zgodzić, albo nie.
Można spróbować wrysować w ten obraz Omena i Dagona na podstawie
moich wcześniejszych opisów chłopców. Przynajmniej ja tak zrobię.
No i właśnie dochodzę do wniosku, że tylko
taki desperat jak ja, który nagle został sam z piątką dzieci pod
opieką, mógłby uwierzyć w powodzenie takiego przedsięwzięcia.
Samotna mama poszukująca dziecka w
systemie okołopieczowym, ma około czterdziestki (plus-minus pięć
lat). Jest wykształcona, zamożna, pewna siebie, posiadająca dużą
teoretyczną wiedzę w temacie, z którym chce się zmierzyć. Jest
sympatyczna, elokwentna, daje się lubić. Wszystko ma zaplanowane w
najmniejszych szczegółach, włącznie z odpowiednio dobraną grupą
wsparcia – najczęściej w osobie mamy, siostry, czy przyjaciółki.
Wszystko jest dobrze, dopóki na tym całym misternie zbudowanym
planie nie zaczną pojawiać się rysy. A niemal na pewno coś
pójdzie nie tak. Choćby dlatego, że dziecko wcale nie będzie
chciało ten plan realizować. Choćby dlatego, że demon rodziny
biologicznej zacznie być potężniejszy niż się wcześniej
wydawało. Trzeba będzie sięgnąć po plan awaryjny, który często
przekracza możliwości pojedynczej osoby. Głównie w zakresie
czasowym i emocjonalnym. Wsparcie na dochodne nie wystarczy.
Dlatego w przypadku naszych chłopców
bardzo ważne jest poznanie ich początkowych zachowań. Przy każdej
rodzinie wracają niemal do punktu wyjścia i odgrywają swoją rolę
od początku. Zmieniają tylko metody, bo przecież są coraz starsi
i mądrzejsi.
Nie wiem jak się wszystko dalej
potoczy, ale już teraz można powiedzieć, że chłopcy mają w
życiu przechlapane. A ja nie wiem jak mogę im pomóc.