sobota, 13 lutego 2021

--- Przerwa

 


Na kilka tygodni zawieszam prowadzenie bloga. Zbyt wiele się dzieje, parę rzeczy muszę przemyśleć.

Gdy kilka lat temu stawiałem tutaj pierwsze kroki, to były to tylko opisy dzieci... opisy ich zachowań i relacji między nami. Było to lekkie, łatwe i przyjemne. Czasami może nawet dowcipne. Ale ta formuła już nigdy nie wróci. Bo i po co? To było dobre na rozgrzewkę.

Ktoś kiedyś powiedział, że jestem jego zastępczym guru. Jeszcze inny, że dzięki mnie został rodzicem zastępczym. Tyle, że ze mnie taki guru, jak z koziej dupy trąba. Zastanawiam się, ile osób zwiodłem swoją sielankową wizją pieczy zastępczej. Ale wówczas tak właśnie czułem. Nawet miałem ku temu podstawy. Kilkoro bezproblemowych dzieci, kilkoro rodziców biologicznych o niezbyt skomplikowanym życiorysie. Czasy też były inne. Nawet w trudnych przypadkach, gdzieś tam na horyzoncie zawsze majaczyła możliwość adopcji zagranicznej. Teraz ważniejszy jest patriotyzm. Nieważne, że sprowadza się on do zamieszkania w domu dziecka, albo domu pomocy społecznej. Zresztą tych pierwszych powstaje coraz więcej. Można nawet powiedzieć, że powstają narodowe domy dziecka. Tylko co one mają wspólnego z domem?
Teraz prawie każda matka biologiczna ma swojego prawnika. Jest on przez mamy nazywany ich mecenasem. Taki mecenas, nawet z urzędu, musi wykorzystać wszystkie kruczki prawne. Choćby w imię zasady, że przecież rodzina jest najważniejsza. Dziwna jest ta prawnicza definicja rodziny. Gdybym cofnął się jakieś pięć lat z trójką naszych obecnych dziewczynek, to z dużym prawdopodobieństwem już wkrótce byśmy się żegnali. A tak przychodzi mi wynajmować coraz większą ilość pokoi w domu pani Dorotki nad morzem.

Doświadczenie przychodziło stopniowo. Pojawiały się coraz to inne przypadki. Niektóre dużo trudniejsze niż te początkowe. Zwiększało się grono znajomych... że tak powiem „z branży”. Na pewnym etapie pojawiło się określenie „system”... o jakże pejoratywnym zabarwieniu. Uderzyło mnie to, że ten system tworzą zwyczajni ludzie, którzy jak mantrę powtarzają frazę „dobro dziecka”. Jednak każdy to „dobro” postrzega na swój sposób, często w myśl zasady „nie wychylaj się”.

Chcąc wszystko opisać z mojej perspektywy, musiałem wejść za kurtynę. A tam jest dużo ciemniej niż na scenie. Dylematy, wątpliwości, nietrafione decyzje. Ludzie, którzy nie zawsze poruszają się wyznaczonymi przez system ścieżkami. Są zbyt empatyczni, albo za mało empatyczni. Popełniają błędy ufając swojemu sercu, albo są zupełnie obojętni. Oczywiście nie pomijałem też sukcesów różnych rodzin, których mimo wszystko było najwięcej. Starałem się pokazać pewnego rodzaju różnorodność zachowań wielu osób, aby ci którzy zamierzają rozpocząć przygodę z pieczą zastępczą zrozumieli, że to nie będzie wejście do rzeki, której nurt płynie leniwie, a woda zawsze sięga najwyżej kolan. Bywają miejsca, gdzie wir wciąga nawet wytrawnego pływaka. Zdarza się, że poziom wody w bardzo krótkim czasie się podnosi mogąc zatopić każdego.

Dlatego właśnie opisując swoje przypadki, często wybiegałem myślami w przód. Rozważałem co może być najlepsze dla dzieci, aby móc w porę zareagować - coś skorygować, póki jeszcze jest czas. Nie potrafię bezczynnie czekać na to, co przyniesie los. Często stawałem w roli sędziego, albo psychologa... chociaż nie jestem ani jednym ani drugim. Czy mam moralne prawo do takich rozważań? Tak przy wszystkich?

Ale z drugiej strony, być może jakaś rodzina zastępcza będzie miała za jakiś czas podobną sytuację i podobne dylematy. Może jakaś rodzina planująca odbycie szkolenia zada sobie pytanie „czy mnie to nie przerośnie?”. Nie ma znaczenia jaka będzie odpowiedź... ważne, że będzie.
Ten blog jest również ważny dla naszej rodziny. Chociaż sporo już tutaj napisałem, to w różnych sytuacjach wiem, gdzie mam szukać potrzebnych informacji, do których w rozmaitych sytuacjach musimy wrócić.

Majka ostatnio przeżywa jakieś rozterki. Zastanawia się co można, czego nie można... obawia się oceny, chociaż ma w danej sytuacji jasno sprecyzowany pogląd, i na dobrą sprawę już podjęła decyzję. Ja wielokrotnie też potrzebuję czasu, aby wyrobić sobie zdanie na dany temat. Szukam, rozważam, wielokrotnie nie wystarczy tylko przespać się z problemem... potrzeba czasu. Ale jak już mam swoje zdanie, to potrafię go bronić, nawet jeżeli znam kontrargumenty. A może zwłaszcza wtedy, gdy znam kontrargumenty.

Ostatnio przyszła do nas psycholożka z ośrodka adopcyjnego. Porozmawiała z Bliźniakami, z nami. Popatrzyła na naszą rodzinę i zachowania chłopców. Była przerażona tym co nas wszystkich czeka. Nie była pierwszą osobą, która stwierdziła, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, abyśmy to my adoptowali Romulusa i Remusa. Tak... teraz byłoby to optymalne rozwiązanie. Ale nie w perspektywie dziesięciu, czy piętnastu lat. Nie chcę znowu przywoływać kontrowersyjnych analogii. Ktoś mógłby zapytać „skąd wiesz?”. A skoro już wiem, to przecież mógłbym się jakoś przygotować, coś zaplanować. Okej... wiem.
Wrócę jednak do Majki. Czasami daje mi szlaban na opisanie jakiejś sytuacji. Staram się spełniać jej prośby, chociaż nie zawsze mi to do końca wychodzi. Tak też było dwa dni temu. Obiecałem, że nie napiszę o pewnej sprawie na blogu. Ale przecież widziałem jaka chodzi struta, chociaż podjęła już decyzję. Moje poparcie nie za bardzo ją satysfakcjonowało. Czuła się jak trybik systemu, a nie empatyczna matka zastępcza. Pomyślałem sobie, że przecież tylko obiecałem, że nie napiszę nic na blogu. Ale przecież jeszcze jest facebook. Dostała ogromne wsparcie zarówno od grupy, jak też w wiadomościach prywatnych. No i łatwiej było stawić czoło wyzwaniu, czując poparcie nawet jakichś wirtualnych znajomych. Wrócę do tego wątku za jakiś czas... teraz nie mogę.

Przed nami bardzo trudny okres... poznanie rodziców adopcyjnych dla Bliźniaków. Już tylko dni dzielą nas od momentu, gdy staną w progu naszego domu.

Czy można urazić kogoś, kogo się jeszcze nie zna? Być może wkrótce się okaże.

Poszukiwanie rodziców adopcyjnych dla chłopców będzie trudne. W tym przypadku system kolejkowy naszego ośrodka adopcyjnego chyba schodzi na drugi plan, chociaż oficjalnie nic się nie zmienia. Nazwałbym go układem hybrydowym, i muszę przyznać, że reguły gry naszego ośrodka coraz bardziej zaczynają do mnie przemawiać. Wielokrotnie zastanawiałem się, na jakich zasadach inne ośrodki dobierają rodziców do niemowlaka... a nawet dziecka rocznego, czy dwulatka. Może chodzi o kolor oczu, albo włosów?

Rodzice adopcyjni Bliźniaków nie tylko będą musieli wyrazić gotowość do przyjęcia dwójki, jakby nie było, starszych dzieci, ale również do zaakceptowania w swoim życiu naszej rodziny i rodziny Marlenki. Te więzi są zbyt silne, aby o nich zapomnieć nawet w przeciągu roku, czy dwóch. Babcia Basia też jest bardzo ważną osobą w życiu Romulusa i Remusa. Ale chyba podtrzymywanie tych relacji mogłoby przerosnąć każdą rodzinę widniejącą na liście naszego ośrodka.
Moja niepewność jest zogniskowana na „słuchaniu”. Zastanawiam się, czy rodzice którzy do nas przyjdą, usłyszą to co mówimy my i pani psycholog, czy może to co zechcą usłyszeć. Być może w wielu kwestiach przytakną, ale w duszy pomyślą „przecież ja wiem lepiej”. Może nawet czasami będą mieli rację na zasadach ogólnych. Ale teraz to my najlepiej znamy te dzieci. Chłopcy świetnie funkcjonują w świecie jasno określonych zasad i ustalonych granic. Oczywiście nasze granice nie są ani zbyt szerokie, ani zbyt sztywne. Bliźniaki mogą podejmować własne decyzje, uczyć się na popełnianych błędach i ponosić konsekwencje swoich wyborów. O tych granicach będziemy rozmawiać, bo przecież każda rodzina ma swoje priorytety. I nawet taka duperela jak chodzenie w domu boso lub w paputkach może mieć ogromne znaczenie, jeżeli nagle chłopcy dostaliby zakaz chodzenia bez papci.
Czasami spotykam się z opiniami rodziców adopcyjnych, którzy nie dostali kwalifikacji do bycia rodzicem adopcyjnym, bo za bardzo pokochaliby dziecko. Czy można za bardzo kogoś kochać? Myślę, że jest to pewnego rodzaju metafora, która sprowadza się do „wolności bez granic”. Początkowo postawione granice są coraz bardziej oddalane, bo rodzic nie może patrzyć jak dziecko jest smutne. Trzeba mu wynagrodzić te lata tułaczki, życia na przystanku. Powoduje to, że dzieci przestają ponosić konsekwencje swoich czynów, rodzice zaczynają tracić autorytet, mając coraz mniejszy wpływ na zachowanie dziecka - stając się bezradnymi wychowawczo.

Jednak nie to będzie najtrudniejsze w rozmowie z rodzicami, którzy do nas przyjdą. W przypadku małych dzieci, które z naszej rodziny przechodzą do rodziny adopcyjnej, nikt nas nie pyta co sądzimy o nowych rodzicach. Przeszli szkolenie, otrzymali kwalifikację i to wystarczy. Każdy maluch wsiąknie w taką rodzinę bez większych problemów.

Po raz drugi w naszej historii otrzymaliśmy prosty przekaz... „na was skupia się odpowiedzialność za to co się będzie działo”. Na każdym etapie procesu możemy powiedzieć „nie, to nie ma sensu”, a ośrodek zamknie sprawę. Nie będzie zgłębiał tematu, wysłuchiwał odwołań. Tutaj rodzice adopcyjni są najmniej ważni. Jeżeli nie zaiskrzy i chłopcy nie poczują, że jest to ich nowa rodzina, to... szukamy kolejnej. Dlatego tak ważna jest forma zwracania się do osób, które zaczną spotykać się z Bliźniakami. Na pewno nie od początku „mama” i „tata”. Bez sensu byłoby też mówienie „ciocia” i „wujek”. Przez jakiś czas można używać formy bezosobowej: „goście”, „państwo”, „oni”. Ale jak długo? To może mówienie po imieniu – przecież każdy ma swoje imię. Zobaczymy.
Musimy o tym powiedzieć nowym rodzicom, licząc na ich zrozumienie i na to, że podjęta ewentualnie decyzja o przerwaniu procesu byłaby naszą wspólną. Nie chcę występować w roli sędziego, bo akurat w tym przypadku takie porównanie byłoby jak najbardziej uzasadnione.

Tak więc wrócę, gdy wszystko już się zakończy. Opiszę ile będę mógł... być może niewiele.

No chyba, że wcześniej już nie będę mógł wytrzymać i podejmę się jakiegoś lekkiego i mało kontrowersyjnego tematu. Na przykład opiszę uśmiech Calineczki, albo Blanki. Tego drugiego jeszcze nie widziałem. Nawet nie mam pojęcia jak długo się czeka na uśmiech dziecka pogryzionego przez własną matkę.