W
zasadzie chciałem napisać na zupełnie inny temat. Jednak w
komentarzach pod ostatnim postem pojawił się nowy wątek (który
niechcący sam zainicjowałem). Mam na myśli politykę prorodzinną,
która zmierza w kierunku wzmacniania rodzin biologicznych, nawet
kosztem szeroko rozumianego bezpieczeństwa dziecka. Maruda, mimo że
ma ogromne szanse na normalne życie w normalnej rodzinie, może stać
się ofiarą systemu tworzonego przez dorosłych.
Chłopiec
przebywa z nami już cztery miesiące (zresztą razem ze swoją
siostrą). Jest to podstawowy czas, w którym dziecko powinno
znajdować się w pogotowiu rodzinnym, i w którym to czasie powinny
być podjęte jakieś kroki prawne. Na tą chwilę, jest wyznaczony
termin rozprawy. W najlepszym razie, dzieci zamieszkają w nowej
rodzinie adopcyjnej mniej więcej na Wielkanoc (może nieco
wcześniej).
Organizator
pieczy zastępczej zwołuje co trzy miesiące tak zwane zespoły,
mające na celu dokonanie oceny dzieci przebywających w rodzinach
zastępczych. Prawdę mówiąc, w przypadku Marudy miałem okazję
uczestniczyć w takim zespole po raz pierwszy. Najczęściej
pozostaję w domu razem z dziećmi, a na spotkanie jedzie Majka, jako
ta bardziej wygadana.
Gremium
jest dość liczne. Przede wszystkim są rodzice biologiczni (chociaż
nie zawsze udaje im się dojść), dalej pani dyrektor PCPR-u,
psycholog, koordynator pieczy zastępczej, pracownik socjalny,
asystent rodziny lub ktoś inny ze strony ośrodka pomocy społecznej,
kurator sądowy, osoba z ośrodka adopcyjnego, Majka … no i tym
razem byłem ja.
W
zasadzie występowałem tam jako obserwator. Wyrażanie opinii
rodziców zastępczych spoczywało na Majce (jako tym rzeczniku
prasowym naszego pogotowia), więc ja mogłem coś dopowiedzieć, ale
nie musiałem. A jednak „stresik” był.
Za to
rodzice biologiczni – pełen luzik. Mama jakby nieobecna.
Odpowiadała podobnie jak dziecko kilkuletnie. Zapytana, czy chce się
starać o odzyskanie dzieci, mówiła że tak (bez większych
komentarzy). Stwarzała jednak wrażenie, iż gdyby zadać jej
pytanie nieco inaczej, na przykład „rozumiem, że pani celem
wcale nie jest odzyskanie syna i córki?”, również
odpowiedziałaby „tak”. Tata nieco bardziej kumaty, chociaż nie
do końca wiedział ile ma lat (zupełnie jak nasz Kapsel). W
rodzinie była przemoc, problemy z alkoholem. Od kilku lat nadzór
kuratora i ciągła opieka ze strony pomocy społecznej – dokładnie
tak … opieka.
Tata
zapytany, czy uważa, że powinien podjąć jakieś kroki, aby
stworzyć dzieciom odpowiednie warunki rozwoju, stwierdził że
wszystko jest w porządku i nie zamierza niczego zmieniać w swoim
życiu. Chociaż wcześniej mówił, że planuje sobie coś tam
wszyć. Nagle zmienił zdanie, albo nie zrozumiał o czym jest cała
dyskusja. Do tego rodzice już nie są razem. Mama krótko po
odebraniu jej maluchów, znalazła sobie nowego chłopaka. W
międzyczasie już kilka razy odchodziła i wracała do taty dzieci.
Na spotkaniu stwierdziła, że nie chce mieć już z nim nic do
czynienia. Tyle, że kurator takie teksty podobno słyszał już
wiele razy.
Wnioski
ze spotkania były jednoznaczne – brak wszelkich kompetencji do
sprawowania władzy rodzicielskiej. Do tego jeszcze dochodzi
negatywna opinia biegłych (tak zwane badanie więzi), która była
tak jednoznaczna, że dzieci nie powinny nawet znaleźć się w
naszej rodzinie, tylko od razu zostać skierowane do adopcji.
Od
tamtego spotkania minęło już trochę czasu. Wydaje mi się, że
rodzice dostali jasne przesłanie, że nie muszą się zmieniać,
mogą robić co chcą. Tyle tylko, że w rodzinie jaką tworzą -
Maruda i Sasetka być nie mogą. Mama chyba sobie już odpuściła
(chociaż jednoznacznie tego nie powiedziała), ale tata chce walczyć
o odzyskanie dzieci.
W jakim
celu? Od czasu gdy chłopiec z dziewczynką u nas przebywają,
jeszcze ich nie odwiedził. Podobno jest zapracowany. Ale czasami
dzwoni. Dopytuje co u nich słychać. Nawet padają propozycje
spotkania. Niestety facet ma pecha, bo trafił na Majkę. Nie stwarza
mu ona problemów z widzeniami, ale zawsze proponuje spotkanie w
piątek. Tego dnia, tata Marudy otrzymuje tygodniówkę i rozpoczyna
się impreza. Dzieci schodzą na drugi plan. Osobiście nie mam do
niego o to pretensji. Niech tylko pozwoli im odejść do normalnej
rodziny. Zastanawiam się, czy ma on jakikolwiek plan na wypadek,
gdyby jednak sąd wyraził zgodę na powrót dzieci do jego domu? A
właściwie gdzie jest jego dom? Dzisiaj tu, jutro tam. Co z nimi
zrobi, gdy zaprosi kolegów na weekendową balangę. Dotychczas
dzieci jakoś w tym czasie ogarniała mama, chociaż wesoło chyba
nie było. A może wprost przeciwnie … siostra Marudy po dziś
dzień często budzi nas z piosenką na ustach: „sto lat, sto lat
...”
Niestety
tata chłopca już zapowiedział, że w przypadku niekorzystnej dla
siebie decyzji, odwoła się od wyroku, co spowoduje że Maruda być
może opuści naszą rodzinę w wieku czterech lat … i być może
właśnie do niego. A dziewczynka? Nawet jeżeli odwołanie nie
przyniesie pożądanego skutku, Sasetka może być już dzieckiem
szkolnym. W tym wieku, szanse na adopcję maleją w postępie
wykładniczym.
Czytając
ten opis, można pomyśleć – co za rodzina? Przecież takim
ludziom natychmiast powinni odbierać dzieci. Problem polega na tym,
że taka sytuacja i zachowania rodziców, których dzieci są
umieszczane w naszej rodzinie, to pewnego rodzaju standard. Bardzo
podobnie jest w innych rodzinach zastępczych, w innych miastach. A
jednak bywa, że dzieci wracają – w imię korzeni, w imię
twierdzenia, że w rodzinie biologicznej jest najlepiej (niezależnie
od tego, jaka ona jest).
Świadomie
o rodzicach Marudy nie użyłem słowa „rodzina patologiczna”, bo
co ono w zasadzie znaczy – wadliwa, chorobliwa, nienormalna?
Wszystko zależy od punktu widzenia. Rodziny biologiczne naszych
dzieci zastępczych żyją w środowiskach, dla których takie
postępowanie i zachowanie, jest normalne.
Dla mnie
nie jest to normalne. Wydaje mi się, że przegrali swoje życie, że
nie dali rady, że gdzieś się zagubili. Błądzenie jest ludzką
rzeczą. Tylko czy są tacy mądrzy rodzice, którzy potrafią się
do tego przyznać? Wątpię, przecież ich rodzice, rodzeństwo,
kuzynostwo, żyje dokładnie tak samo.
Tym
razem walczyć o dzieci chce tata. Sytuacja dość nietypowa,
ponieważ ojcowie z reguły nie za bardzo są zainteresowani swoim
potomstwem (zwłaszcza jeżeli konsekwencją nie jest płacenie
alimentów).
Ciekawy
jestem jak postąpi sąd?
Sprawa
wydaje się prosta. Po jednej stronie jest tata, po drugiej cała
reszta PCPR, OPS, OZSS, OA, kurator sądowy. Taka trochę walka
Dawida z Goliatem. Czy wynik tej walki może być podobny?
Chyba
może. Opacznie rozumiane prawo dziecka do korzeni, wiara w możliwość
naprawienia rodziców biologicznych, kolejne dawanie szansy … to
może być droga, którą pójdzie sędzia.
Czy
zmiana takich rodziców jest realna? Ja już w to nie wierzę. Tym
bardziej, że psychologowie pracujący z rodzicami zastępczymi też
podkreślają, że kilkunastoletniego (a czasami nawet kilkuletniego)
dziecka nie da się już znacząco zmienić. Nawet jeżeli postępuje
ono w sposób niewłaściwy, to nie dlatego, że chce sprawić
przykrość swoim rodzicom zastępczym. Ono już takie jest. Tym
bardziej nie da się zmienić dorosłych ludzi.
Zastanawiam
się tylko, po co ich zmieniać, skoro im z tym dobrze.
Na
wspomnianym na początku zespole, rodzice Marudy wcale nie chcieli
usłyszeć tego, co powinni zrobić, aby odzyskać dzieci. Chcieli
usłyszeć to, co powinni powiedzieć, aby nas zaspokoić. Myślę
jednak, że bardzo się mylili, bo my chcielibyśmy usłyszeć, że
dają dzieciom zielone światło do życia w rodzinie adopcyjnej.
W
zasadzie, powinienem teraz napisać tak jak w niektórych filmach, że
wszelkie podobieństwa do opisanej historii są tylko przypadkowe.
Pewnie niejedni rodzice biologiczni mogliby w tym opisie odnaleźć
siebie … gdyby zaglądali na takie strony.
A sam
Maruda? Jaki jest?
Ocena
rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (prawie 2 lata).
Maruda
dosyć ciężko adaptował się w naszej rodzinie. Być może po
części wynikało to z faktu, że cały czas był dokarmiany mlekiem
mamy. Oderwanie od piersi mogło spowodować, że całe swoje
przywiązanie przeniósł na mamę zastępczą. Większość czasu
spędzał na jej kolanach. Początkowo histerycznie reagował na
widok łóżeczka. Tata zastępczy (czyli ja) musiał się sporo
napracować, aby zaskarbić sobie jego względy. Przez kilka dni nie
chciał ze mną zostawać sam na sam. Szedł pod drzwi (za którymi
zniknęła wychodząca mama zastępcza), rzucał się na ziemię i
płakał. Nie pomagały żadne sztuczki. Po kilku (czasami
kilkunastu) minutach sam się uspokajał i dalej już było dobrze. W
tej chwili (po ponad trzech miesiącach) jest już dużo lepiej,
jednak nadal bywa, że w ten sposób reaguje na osoby obce, lub
takie, które rzadko widzi (chociaż nie wszystkie). Bywa więc, że
emocje go przerastają, wówczas kładzie się na ziemi, zasłania
oczy i krzyczy.
Z
mamą biologiczną spotkał się do tej pory trzy razy. Przy
pierwszym spotkaniu (które miało miejsce po ponad miesięcznym
niewidzeniu się), chłopiec nie zechciał nawet zejść z kolan mamy
zastępczej. W kolejnych dwóch przypadkach było już lepiej.
Wykaz
umiejętności dziecka:
- Pod względem fizycznym, Maruda nie ustępuje swoim rówieśnikom. Sprawnie chodzi i biega. Nie stanowią dla niego przeszkody ani schody, ani tapczan, ani nawet pies. Ten ostatni jest aktualnie chyba jego ulubieńcem, ponieważ spędza z nim dużo swojego wolnego czasu. Przytula się do niego, głaszcze. Bywa nawet, że zaśnie w jego objęciach, a nawet w trakcie przechodzenia przez niego. Już dwa razy zdarzyło się, że zastaliśmy go śpiącego w pozycji, w której głowa znajdowała się po jednej stronie Furii (czyli psa), a nogi po drugiej. Cieszymy się tylko, że psu to zupełnie nie przeszkadza.
- Mimo swojej ruchliwości, Maruda jest chłopcem karnym, przestrzegającym określonych zasad, które doskonale rozumie. Rzadko kiedy próbuje się im przeciwstawić. Barierki ochronne przy wejściu na schody i do kuchni, na dobrą sprawę mogłyby nie istnieć. Dochodzi nawet do sytuacji, że (gdy ktoś zostawi je uchylone) podchodzi i je zamyka.
- Lubi chodzić wokół kominka (albo samodzielnie, albo w parze). Zauważyliśmy, że jest to swego rodzaju terapia uspokajająca, którą większość dzieci sama sobie wymyśla. Nawet siedmioletni Kapsel, w ten sposób się chociaż na chwilę wycisza. Niestety tylko na chwilę, bo z każdym okrążeniem przyspiesza … w końcu jest bieg. Maruda jest dużo bardziej stonowany.
- Potrafi bawić się samodzielnie. Nauczył się budować wieżę z klocków, a nawet tory dla samochodów, potrafi dopasować kształty klocków do otworów. Do rozwoju społecznego też trudno mieć jakieś zastrzeżenia (może poza pewną nieśmiałością w stosunku do obcych). Bardzo chętnie bawi się w towarzystwie innych dzieci lub z dorosłymi, których zna i lubi.
- Maruda jest dzieckiem bardzo pogodnym, uśmiechniętym i (jak nam się wydaje) bystrym. Bardzo łatwo zapamiętuje rozmaite rzeczy. Potrafi odnieść talerz po jedzeniu, wie gdzie trzeba wyrzucić pieluchę, czy odłożyć zabawkę. Jako pierwsze (przebywające u nas) dziecko w tym wieku, nie traktuje psiej miski z wodą jak kropielnicy, chociaż początkowo bardzo go ona intrygowała. Za to bardzo lubi miskę z chrupkami psa i na zabawie nią potrafi się skupić na kilka ładnych minut. Jednak również różni się trochę pod tym względem od innych dzieci. Nie wyjada psu jedzenia, lecz przekłada karmę z miejsca na miejsce. Najpierw wyjmuje jedzenie z miski na podłogę (po jednej chrupce). Gdy miska jest już pusta, rozpoczyna przekładanie w drugą stronę. Takich cykli może wykonać kilka. Niestety najczęściej kończy zabawę, gdy całe jedzenie leży rozsypane na podłodze.
- Je chętnie (samodzielnie) i dużo. Coraz lepiej pije z kubeczka. Początkowo nalewaliśmy mu tylko 2-3 łyki, bo większość wylewał na siebie.
- Niestety nie w każdej dziedzinie chłopak jest tak bardzo „do przodu”, co nie oznacza, że nie jest już w normie rozwojowej. Dużo mówi, chociaż nie wypowiada słów, a właściwie zróżnicowanych słów. Każde jego słowo ma w sobie frazę „eśśśść” z rozmaitą głoską z przodu. Mówi też „oooooooo!” gdy się dziwi. Jednak chyba zadomowił się już u nas na dobre, ponieważ dziwi się coraz rzadziej. Za to coraz częściej śpiewa.
- Bardzo lubi oglądać książeczki, chociaż słabiutko pokazuje co jest na obrazku.
- Od początku nie może zrozumieć, że pasta na szczoteczce do zębów nie służy do jedzenia, a kubek z wodą - do picia (mimo, że jego siostra daje mu dobry przykład).
Gdybym
miał Marudę jakoś podsumować, to powiedziałbym – dziecko
idealne. Sam je, ładnie śpi, potrafi skupić uwagę na samodzielnej
zabawie, łatwo zapamiętuje i się uczy. Czego chcieć więcej?
Zapomniałbym
może o najważniejszym – jest zdrowy.