W
zasadzie chciałem napisać na zupełnie inny temat. Jednak w
komentarzach pod ostatnim postem pojawił się nowy wątek (który
niechcący sam zainicjowałem). Mam na myśli politykę prorodzinną,
która zmierza w kierunku wzmacniania rodzin biologicznych, nawet
kosztem szeroko rozumianego bezpieczeństwa dziecka. Maruda, mimo że
ma ogromne szanse na normalne życie w normalnej rodzinie, może stać
się ofiarą systemu tworzonego przez dorosłych.
Chłopiec
przebywa z nami już cztery miesiące (zresztą razem ze swoją
siostrą). Jest to podstawowy czas, w którym dziecko powinno
znajdować się w pogotowiu rodzinnym, i w którym to czasie powinny
być podjęte jakieś kroki prawne. Na tą chwilę, jest wyznaczony
termin rozprawy. W najlepszym razie, dzieci zamieszkają w nowej
rodzinie adopcyjnej mniej więcej na Wielkanoc (może nieco
wcześniej).
Organizator
pieczy zastępczej zwołuje co trzy miesiące tak zwane zespoły,
mające na celu dokonanie oceny dzieci przebywających w rodzinach
zastępczych. Prawdę mówiąc, w przypadku Marudy miałem okazję
uczestniczyć w takim zespole po raz pierwszy. Najczęściej
pozostaję w domu razem z dziećmi, a na spotkanie jedzie Majka, jako
ta bardziej wygadana.
Gremium
jest dość liczne. Przede wszystkim są rodzice biologiczni (chociaż
nie zawsze udaje im się dojść), dalej pani dyrektor PCPR-u,
psycholog, koordynator pieczy zastępczej, pracownik socjalny,
asystent rodziny lub ktoś inny ze strony ośrodka pomocy społecznej,
kurator sądowy, osoba z ośrodka adopcyjnego, Majka … no i tym
razem byłem ja.
W
zasadzie występowałem tam jako obserwator. Wyrażanie opinii
rodziców zastępczych spoczywało na Majce (jako tym rzeczniku
prasowym naszego pogotowia), więc ja mogłem coś dopowiedzieć, ale
nie musiałem. A jednak „stresik” był.
Za to
rodzice biologiczni – pełen luzik. Mama jakby nieobecna.
Odpowiadała podobnie jak dziecko kilkuletnie. Zapytana, czy chce się
starać o odzyskanie dzieci, mówiła że tak (bez większych
komentarzy). Stwarzała jednak wrażenie, iż gdyby zadać jej
pytanie nieco inaczej, na przykład „rozumiem, że pani celem
wcale nie jest odzyskanie syna i córki?”, również
odpowiedziałaby „tak”. Tata nieco bardziej kumaty, chociaż nie
do końca wiedział ile ma lat (zupełnie jak nasz Kapsel). W
rodzinie była przemoc, problemy z alkoholem. Od kilku lat nadzór
kuratora i ciągła opieka ze strony pomocy społecznej – dokładnie
tak … opieka.
Tata
zapytany, czy uważa, że powinien podjąć jakieś kroki, aby
stworzyć dzieciom odpowiednie warunki rozwoju, stwierdził że
wszystko jest w porządku i nie zamierza niczego zmieniać w swoim
życiu. Chociaż wcześniej mówił, że planuje sobie coś tam
wszyć. Nagle zmienił zdanie, albo nie zrozumiał o czym jest cała
dyskusja. Do tego rodzice już nie są razem. Mama krótko po
odebraniu jej maluchów, znalazła sobie nowego chłopaka. W
międzyczasie już kilka razy odchodziła i wracała do taty dzieci.
Na spotkaniu stwierdziła, że nie chce mieć już z nim nic do
czynienia. Tyle, że kurator takie teksty podobno słyszał już
wiele razy.
Wnioski
ze spotkania były jednoznaczne – brak wszelkich kompetencji do
sprawowania władzy rodzicielskiej. Do tego jeszcze dochodzi
negatywna opinia biegłych (tak zwane badanie więzi), która była
tak jednoznaczna, że dzieci nie powinny nawet znaleźć się w
naszej rodzinie, tylko od razu zostać skierowane do adopcji.
Od
tamtego spotkania minęło już trochę czasu. Wydaje mi się, że
rodzice dostali jasne przesłanie, że nie muszą się zmieniać,
mogą robić co chcą. Tyle tylko, że w rodzinie jaką tworzą -
Maruda i Sasetka być nie mogą. Mama chyba sobie już odpuściła
(chociaż jednoznacznie tego nie powiedziała), ale tata chce walczyć
o odzyskanie dzieci.
W jakim
celu? Od czasu gdy chłopiec z dziewczynką u nas przebywają,
jeszcze ich nie odwiedził. Podobno jest zapracowany. Ale czasami
dzwoni. Dopytuje co u nich słychać. Nawet padają propozycje
spotkania. Niestety facet ma pecha, bo trafił na Majkę. Nie stwarza
mu ona problemów z widzeniami, ale zawsze proponuje spotkanie w
piątek. Tego dnia, tata Marudy otrzymuje tygodniówkę i rozpoczyna
się impreza. Dzieci schodzą na drugi plan. Osobiście nie mam do
niego o to pretensji. Niech tylko pozwoli im odejść do normalnej
rodziny. Zastanawiam się, czy ma on jakikolwiek plan na wypadek,
gdyby jednak sąd wyraził zgodę na powrót dzieci do jego domu? A
właściwie gdzie jest jego dom? Dzisiaj tu, jutro tam. Co z nimi
zrobi, gdy zaprosi kolegów na weekendową balangę. Dotychczas
dzieci jakoś w tym czasie ogarniała mama, chociaż wesoło chyba
nie było. A może wprost przeciwnie … siostra Marudy po dziś
dzień często budzi nas z piosenką na ustach: „sto lat, sto lat
...”
Niestety
tata chłopca już zapowiedział, że w przypadku niekorzystnej dla
siebie decyzji, odwoła się od wyroku, co spowoduje że Maruda być
może opuści naszą rodzinę w wieku czterech lat … i być może
właśnie do niego. A dziewczynka? Nawet jeżeli odwołanie nie
przyniesie pożądanego skutku, Sasetka może być już dzieckiem
szkolnym. W tym wieku, szanse na adopcję maleją w postępie
wykładniczym.
Czytając
ten opis, można pomyśleć – co za rodzina? Przecież takim
ludziom natychmiast powinni odbierać dzieci. Problem polega na tym,
że taka sytuacja i zachowania rodziców, których dzieci są
umieszczane w naszej rodzinie, to pewnego rodzaju standard. Bardzo
podobnie jest w innych rodzinach zastępczych, w innych miastach. A
jednak bywa, że dzieci wracają – w imię korzeni, w imię
twierdzenia, że w rodzinie biologicznej jest najlepiej (niezależnie
od tego, jaka ona jest).
Świadomie
o rodzicach Marudy nie użyłem słowa „rodzina patologiczna”, bo
co ono w zasadzie znaczy – wadliwa, chorobliwa, nienormalna?
Wszystko zależy od punktu widzenia. Rodziny biologiczne naszych
dzieci zastępczych żyją w środowiskach, dla których takie
postępowanie i zachowanie, jest normalne.
Dla mnie
nie jest to normalne. Wydaje mi się, że przegrali swoje życie, że
nie dali rady, że gdzieś się zagubili. Błądzenie jest ludzką
rzeczą. Tylko czy są tacy mądrzy rodzice, którzy potrafią się
do tego przyznać? Wątpię, przecież ich rodzice, rodzeństwo,
kuzynostwo, żyje dokładnie tak samo.
Tym
razem walczyć o dzieci chce tata. Sytuacja dość nietypowa,
ponieważ ojcowie z reguły nie za bardzo są zainteresowani swoim
potomstwem (zwłaszcza jeżeli konsekwencją nie jest płacenie
alimentów).
Ciekawy
jestem jak postąpi sąd?
Sprawa
wydaje się prosta. Po jednej stronie jest tata, po drugiej cała
reszta PCPR, OPS, OZSS, OA, kurator sądowy. Taka trochę walka
Dawida z Goliatem. Czy wynik tej walki może być podobny?
Chyba
może. Opacznie rozumiane prawo dziecka do korzeni, wiara w możliwość
naprawienia rodziców biologicznych, kolejne dawanie szansy … to
może być droga, którą pójdzie sędzia.
Czy
zmiana takich rodziców jest realna? Ja już w to nie wierzę. Tym
bardziej, że psychologowie pracujący z rodzicami zastępczymi też
podkreślają, że kilkunastoletniego (a czasami nawet kilkuletniego)
dziecka nie da się już znacząco zmienić. Nawet jeżeli postępuje
ono w sposób niewłaściwy, to nie dlatego, że chce sprawić
przykrość swoim rodzicom zastępczym. Ono już takie jest. Tym
bardziej nie da się zmienić dorosłych ludzi.
Zastanawiam
się tylko, po co ich zmieniać, skoro im z tym dobrze.
Na
wspomnianym na początku zespole, rodzice Marudy wcale nie chcieli
usłyszeć tego, co powinni zrobić, aby odzyskać dzieci. Chcieli
usłyszeć to, co powinni powiedzieć, aby nas zaspokoić. Myślę
jednak, że bardzo się mylili, bo my chcielibyśmy usłyszeć, że
dają dzieciom zielone światło do życia w rodzinie adopcyjnej.
W
zasadzie, powinienem teraz napisać tak jak w niektórych filmach, że
wszelkie podobieństwa do opisanej historii są tylko przypadkowe.
Pewnie niejedni rodzice biologiczni mogliby w tym opisie odnaleźć
siebie … gdyby zaglądali na takie strony.
A sam
Maruda? Jaki jest?
Ocena
rozwoju dziecka na podstawie obserwacji opiekunów (prawie 2 lata).
Maruda
dosyć ciężko adaptował się w naszej rodzinie. Być może po
części wynikało to z faktu, że cały czas był dokarmiany mlekiem
mamy. Oderwanie od piersi mogło spowodować, że całe swoje
przywiązanie przeniósł na mamę zastępczą. Większość czasu
spędzał na jej kolanach. Początkowo histerycznie reagował na
widok łóżeczka. Tata zastępczy (czyli ja) musiał się sporo
napracować, aby zaskarbić sobie jego względy. Przez kilka dni nie
chciał ze mną zostawać sam na sam. Szedł pod drzwi (za którymi
zniknęła wychodząca mama zastępcza), rzucał się na ziemię i
płakał. Nie pomagały żadne sztuczki. Po kilku (czasami
kilkunastu) minutach sam się uspokajał i dalej już było dobrze. W
tej chwili (po ponad trzech miesiącach) jest już dużo lepiej,
jednak nadal bywa, że w ten sposób reaguje na osoby obce, lub
takie, które rzadko widzi (chociaż nie wszystkie). Bywa więc, że
emocje go przerastają, wówczas kładzie się na ziemi, zasłania
oczy i krzyczy.
Z
mamą biologiczną spotkał się do tej pory trzy razy. Przy
pierwszym spotkaniu (które miało miejsce po ponad miesięcznym
niewidzeniu się), chłopiec nie zechciał nawet zejść z kolan mamy
zastępczej. W kolejnych dwóch przypadkach było już lepiej.
Wykaz
umiejętności dziecka:
- Pod względem fizycznym, Maruda nie ustępuje swoim rówieśnikom. Sprawnie chodzi i biega. Nie stanowią dla niego przeszkody ani schody, ani tapczan, ani nawet pies. Ten ostatni jest aktualnie chyba jego ulubieńcem, ponieważ spędza z nim dużo swojego wolnego czasu. Przytula się do niego, głaszcze. Bywa nawet, że zaśnie w jego objęciach, a nawet w trakcie przechodzenia przez niego. Już dwa razy zdarzyło się, że zastaliśmy go śpiącego w pozycji, w której głowa znajdowała się po jednej stronie Furii (czyli psa), a nogi po drugiej. Cieszymy się tylko, że psu to zupełnie nie przeszkadza.
- Mimo swojej ruchliwości, Maruda jest chłopcem karnym, przestrzegającym określonych zasad, które doskonale rozumie. Rzadko kiedy próbuje się im przeciwstawić. Barierki ochronne przy wejściu na schody i do kuchni, na dobrą sprawę mogłyby nie istnieć. Dochodzi nawet do sytuacji, że (gdy ktoś zostawi je uchylone) podchodzi i je zamyka.
- Lubi chodzić wokół kominka (albo samodzielnie, albo w parze). Zauważyliśmy, że jest to swego rodzaju terapia uspokajająca, którą większość dzieci sama sobie wymyśla. Nawet siedmioletni Kapsel, w ten sposób się chociaż na chwilę wycisza. Niestety tylko na chwilę, bo z każdym okrążeniem przyspiesza … w końcu jest bieg. Maruda jest dużo bardziej stonowany.
- Potrafi bawić się samodzielnie. Nauczył się budować wieżę z klocków, a nawet tory dla samochodów, potrafi dopasować kształty klocków do otworów. Do rozwoju społecznego też trudno mieć jakieś zastrzeżenia (może poza pewną nieśmiałością w stosunku do obcych). Bardzo chętnie bawi się w towarzystwie innych dzieci lub z dorosłymi, których zna i lubi.
- Maruda jest dzieckiem bardzo pogodnym, uśmiechniętym i (jak nam się wydaje) bystrym. Bardzo łatwo zapamiętuje rozmaite rzeczy. Potrafi odnieść talerz po jedzeniu, wie gdzie trzeba wyrzucić pieluchę, czy odłożyć zabawkę. Jako pierwsze (przebywające u nas) dziecko w tym wieku, nie traktuje psiej miski z wodą jak kropielnicy, chociaż początkowo bardzo go ona intrygowała. Za to bardzo lubi miskę z chrupkami psa i na zabawie nią potrafi się skupić na kilka ładnych minut. Jednak również różni się trochę pod tym względem od innych dzieci. Nie wyjada psu jedzenia, lecz przekłada karmę z miejsca na miejsce. Najpierw wyjmuje jedzenie z miski na podłogę (po jednej chrupce). Gdy miska jest już pusta, rozpoczyna przekładanie w drugą stronę. Takich cykli może wykonać kilka. Niestety najczęściej kończy zabawę, gdy całe jedzenie leży rozsypane na podłodze.
- Je chętnie (samodzielnie) i dużo. Coraz lepiej pije z kubeczka. Początkowo nalewaliśmy mu tylko 2-3 łyki, bo większość wylewał na siebie.
- Niestety nie w każdej dziedzinie chłopak jest tak bardzo „do przodu”, co nie oznacza, że nie jest już w normie rozwojowej. Dużo mówi, chociaż nie wypowiada słów, a właściwie zróżnicowanych słów. Każde jego słowo ma w sobie frazę „eśśśść” z rozmaitą głoską z przodu. Mówi też „oooooooo!” gdy się dziwi. Jednak chyba zadomowił się już u nas na dobre, ponieważ dziwi się coraz rzadziej. Za to coraz częściej śpiewa.
- Bardzo lubi oglądać książeczki, chociaż słabiutko pokazuje co jest na obrazku.
- Od początku nie może zrozumieć, że pasta na szczoteczce do zębów nie służy do jedzenia, a kubek z wodą - do picia (mimo, że jego siostra daje mu dobry przykład).
Gdybym
miał Marudę jakoś podsumować, to powiedziałbym – dziecko
idealne. Sam je, ładnie śpi, potrafi skupić uwagę na samodzielnej
zabawie, łatwo zapamiętuje i się uczy. Czego chcieć więcej?
Zapomniałbym
może o najważniejszym – jest zdrowy.
Nie jestem rz, a znam wiele przypadków dzieci, których rodzice dostają szanse w nieskończoność. Świetne dzieci, spragnione rodziców, już nawet nie związane z rb za mocno, bo przecież spotkanie z mamą czy tatą raz na jakiś czas trudno nazwać wielce wiążącymi. I z czasem w dziecku narasta złość, którą pokazuje na zewnątrz, a dziecko robi się trudne. Z maluszka funkcjonującego ok robi się dziecko z problemami z zachowaniem, wyobcowane i wiek coraz poważniejszy. Już nawet 6 latkowi trudniej jest odnaleźć ra. Nie wiem co kieruje sędziami, ale wiem, że z nimi się nie dyskutuje... Serce mi się kraje na samą myśl... K.
OdpowiedzUsuńzupełnym przypadkiem trafiłam na wywiad z sędzią rodzinną, która szefuje jakiejś organizacji sedziowskiej i jest mocno zaangażowana w temat pieczy zastepczej i adopcji, i która opisała swój schemat pracy - między innymi organizowanie raz na pół roku zespołów, w których uczestniczy. Było to dla mnie szokujące, bo do tej pory na pytanie, czy jest możliwe, aby sędzia rodzinny wziął udział w zespole (dla laików- chodzi o ten zespół, o którym pisze Pikuś w notce) słyszałam, że to nie wchodzi w grę, bo sędzia jest niezawisły i niezależny, więc nie może się w taki sposób włączać (potwierdzał to nawet mój osobisty mąż będacy prawnikiem przy okazji). Nie drązyłam więc uznając, że sprawa jest klarowna. Okazuje się, że nie jest i ze jest przynajmniej jedna sędzia w Polsce, która to robi.
UsuńOd momentu, w którym to przeczytałam, mam nowy cel w życiu - to postępowanie powinno być standardem moim skromnym zdaniem i obowiązywać każdego sędziego i sędzię rodzinną. Tylko w taki sposób sędzia może się dowiedzieć, co dokładnie się dzieje z rodziną, jakie są podejmowane wysiłki na rzecz odzyskania dzieci i jak sprawa wygląda bez znieczulenia oraz jak to widzą wszystkie strony- to własnie wychodzi na zespołach.
Bloo, z tego co napisałaś mniemam, że to sędzia zwołuje zespoły. I pewnie ma do tego prawo, bo skoro może wnioskować o zaopiniowanie danej sprawy (w formie papierowej), to również może to zrobić w formie spotkania (nie przecząc swojej niezależności). Obawiam się jednak, że żaden sędzia nie przyszedłby na takie posiedzenie do PCPR-u, bo to być może godziłoby w niezawisłość. A szkoda.
UsuńGdy patrzę w tej chwili na nasze zespoły, to niektóre rodziny zastępcze już narzekają, że przybycie na takie spotkanie jest dość trudne (w końcu trzeba znaleźć na ten czas opiekę dla dzieci). Myślę, że inne podmioty też mogą mieć problemy ze znalezieniem czasu. Na przykład do każdego opiniowanego dziecka powinien przyjść ktoś z ośrodka adopcyjnego, niezależnie jakie są szanse tego dziecka na adopcję. A tych dzieci naprawdę jest sporo. Najlepszym rozwiązaniem byłoby połączyć takie zespoły. Ale czy to jest możliwe?
Być może jedynym rozwiązaniem byłoby przeniesienie tego obowiązku na sądy.
możliwe, ale mnie obecnie zaciekawiło coś innego - Polska nie prowadzi w ogóle statystyk ani danych dotyczacych dalszych losów dzieci 'zwróconych' do rodzin biologicznych, więc nikt nie wie, czym się taka decyzja kończy dla dzieci w praktyce. Jest to dość niesamowite zważywszy na fakt, że takie statystyki są dostępne dla USA czy Wielkiej Brytanii, i nie są to nowe inicjatywy, dane są zbierane od wielu lat. Nie mam pojęcia, dlaczego w Polsce żadna instytucja się tym nie zajęła?
UsuńDotarłam jednak do danych z UK, gdzie system wspierania rodziny jest rozwinięty bez porównania bardziej niż u nas, socjal jest szerszy, możliwości terapii i podnoszenia umiejętności wychowawczych są szeroko dostępne, a asystent rodziny nie jest przedmiotem walki z OPSem, tylko defaultowym pracownikiem przypisanym rodzinie.
Jakie są efekty?
W ciągu 3 lat od powrotu dziecka do RB, 47% dzieci zostaje ponownie odebranych z domów rodzinnych powodu nadużyć, przemocy, zaniedbań i wyrządzenia im krzywdy przez najbliższych.
Blisko połowa tych powrotów jest w rzeczywistości eksperymentem społecznym na najbardziej bezbronnych, czyli dzieciach, dokonywanym w imię dawania szans rodzicom.
ok, ok, przepraszam za spam, ale dorwałam się własnie do niesamowitego narzędzia, to jest dokument przygotowany przez badaczy z UK (no wiem, zero zaskoczeń), ktorego celem jest sporządzenie planu powrotu dziecka do RB, przy czym oni dają tam konkrety - np. które czynniki sprzyjają powtórzeniu krzywdy dziecka, a ktore czynią tę krzywdę mniej prawdopodobną. Nie będę pisać, że szkoda, że w Polsce w ogóle takiego dokumentu ani badań nie ma, ale chciałam się podzielić moimi zaskoczeniami.
UsuńNa przykład czynnik "nadużycie seksualne z penetracją albo trwające dłuższy czas", który - jestem przekonana - każdy z nas uznałby za całkowity nokaut rodziny, jest oceniany jako mniej ryzykowny w sensie ryzyka powtórzenia się, jesli rodzina otrzyma pomoc społeczną, niż "zaniedbanie" i "konflikt między rodzicami i przemoc między nimi". Te ostatnie zostają oflagowane najwyższym ryzykiem, podobnie jak "brak wsparcia w bliższej i dalszej rodzinie".
Najgorsze, że większość cech RB naszych dzieci mieści się własnie we flagach wysokiego ryzyka powtórki, choć one wyglądają z pozoru niewinnie, jakby rozpatrywać je pojedynczo.
Chyba nie powinnam tego czytac, bo wpadam w depresję. Niemniej gdyby ktoś chciał naprawdę rzetelnej lektury to zostawiam link:
https://www.nspcc.org.uk/globalassets/documents/research-reports/reunification-practice-framework-guidance.pdf
Nasi rodzice biologiczni (którym odebrano lub ograniczono prawa rodzicielskie) w 100% załapują się w widełki najwyższego ryzyka powtórki. Czasami mam nawet wrażenie, że mamy naszych dzieci zastępczych, być może dałyby sobie radę same, gdyby nie wikłały się w kolejne związki. Zaniedbanie, przemoc, konflikty w rodzinie – to jest standard.
UsuńWsparcie dalszej rodziny? Najczęściej jest tak, że wszyscy mają podobny światopogląd.
Bywa jednak, że ktoś chciałby pomóc i zaopiekować się dzieckiem. Zdarza się również, że ta rodzina jest zupełnie normalna. Problem polega na tym, że rodzicom biologicznym wcale nie zależy, aby ich dziecko zamieszkało u siostry, brata, rodziców …
Wręcz przeciwnie, wolą dom dziecka, bo tam wszystko jest bardziej proste.
Rodzina jest zawsze traktowana jako ktoś, kto chce się dorobić na ich dziecku. Nie istnieje poczucie skruchy, a im bliższe pokrewieństwo, tym jest gorzej.
Nigdy nie rozumiałam, czemu " krew" i geny maja byc wazniejsze od tego, by mały czlowiek moglby byc szczesliwy.
OdpowiedzUsuńKolejny raz o tym myślałam...gdy miałam świadomosc...ze gdyby miedzy nami a Królewną płynęła ta sama krew w jakimkolwiek stopniu...to znów to wszystko byłoby prostsze...a tak...tak to płynął czas tylko...i dzis to mozemy jedynie dobrze myslec o Krolewnie, ale decyzje rozne trzeba bylo podjac, z troski o Nią.
Nie wierze, ze w dzisiejszej Polsce nie jest traktowana lepiej ciocia( w swietle prawa powinna przejsc wszystko tak samo), niz ktos obcy w procedurach adopcyjnych lub zastepczych.
I nie neguje znaczenia wiezi z rodzina jako takich.
Ale czesto wygrywa owo- bo to " rodzina".
Nikola
sledzę tę historię z zainteresowaniem, bo jest odbiciem lustrzanym naszej. Tyle że my już bliżej końca prawdopodobnie.
OdpowiedzUsuńNieprofesjonalnie napiszę, że zaczyna mi się powoli otwierać nóż w kieszeni na hasło 'dac rodzinie biologicznej szansę'. Z powodów dokładnie opisanych w tej notatce, których ocenę podzielam.
Ale jeśli otwiera mi się nóż na powyższe hasło, to na mądrość "rodzina zastepcza powinna się nauczyć, ze jej podstawowym obowiązkiem jest wspierac rodzinę biologiczną i pomagać w powrocie dzieci, zamiast dążyć ku uwolnieniu dzieci do adopcji' otwiera mi się siekiera.
Mam też taką luźną refleksję, że orędownictwo powrotów dzieci do RB wzrasta im większa odległość od sprawy. Dokładnie mam na myśli to, że najmniej temu rozwiązaniu na ogół kibicują kuratorzy, asystenci rodziny oraz PCPRy, a więc ci, którzy mają niekłamaną przyjemnośc pracować bezpośrednio z RB, chodzić na wizyty i oglądać sytuację jeden do jednego, bez filtrów i zmiękczeń, zaś najbardziej ci, którzy pracują już nie z rodziną i dziecmi, a dokumentami bądź z płaczącymi RB przychodzacymi do ich biur - sędziowie, organizacje pozarządowe i rozmaici eksperci.
Powyższe jest pewnym uogólnieniem, bo nie każda RB nie rokuje, ale bazując na doświadczeniu wieloletnich rodzin zastępczych ośmielę się powiedzieć, że tych rokujących jest garstka.
https://opinie.wp.pl/byl-sobie-chlopczyk-ewa-winnicka-nie-jestem-czulostkowa-ale-nad-aktami-sledztwa-ryczalam-jak-wol-6182408229090945a tak tylko chciałam się podzielić - warto przeczytać i wywiad, i książkę
OdpowiedzUsuńTak, książkę mam na liście do przeczytania
Usuń