Kilka
dni temu rozpoczęliśmy urlop. Dokładniej mówiąc, to Majka go
rozpoczęła, ponieważ ja z punktu widzenia PCPR-u, mam bardzo
dziwny status (biorąc pod uwagę osobę współprowadzącą
pogotowie rodzinne). W zasadzie jestem stroną w umowie określającej
naszą działalność. Mam pewne obowiązki (poza wspomaganiem Majki
w opiece nad dziećmi, muszę mieć na przykład jakieś stałe
zatrudnienie, a przynajmniej dochody), oraz prawa (głównie w
zakresie reprezentowania przebywających u nas dzieci – między
innymi mam prawo odebrać dziecko ze szpitala a nawet wyjechać z nim
na samodzielne wakacje). Jednak gdybym miał się jakoś określić,
to powiedziałbym, że jestem wolontariuszem z szerokim wachlarzem uprawnień. Tak więc mój urlop muszę organizować we własnym
zakresie i tak go dopasować, abym mógł wyjechać na wakacje razem
z Majką.
Prawo
do urlopu przysługuje dopiero od kilku lat. Dotyczy ono tylko
zawodowych rodzin zastępczych, a więc pogotowi rodzinnych,
rodzinnych domów dziecka i typowych zawodowych rodzin zastępczych
(potocznie zwanych długoterminowymi). Przez długi czas było mi
bardzo trudno zaakceptować możliwość wzięcia urlopu, ponieważ
wydawało mi się, że w pewien sposób biorę urlop od własnych
dzieci (bo w takich kategoriach traktujemy nasze dzieci zastępcze).
Wydawało
mi się, że jest to pewnego rodzaju sprzeczne z celem, do którego
zmierzamy. Mamy zaopiekować się dziećmi, wzbudzić w nich poczucie
bezpieczeństwa, nauczyć nawiązywania więzi. Ogromną rolę
przywiązuje się do przekazania dziecka nowej rodzinie (na przykład
adopcyjnej), tak aby nie poczuło się ponownie odrzucone, nie miało
poczucia straty. I tu nagle ktoś (czyli ustawodawca) wymyślił coś
takiego jak urlop? Okazuje się, że mimo wszystko, nie taki diabeł
straszny jak go malują. Dzieci przebywające w rodzinach zastępczych
są przyzwyczajone do tego, że mają kontakt z rozmaitymi osobami.
Choćby to, że mają podwójnych rodziców (nas i swoich
biologicznych), podwójnych dziadków, a nawet podwójne rodzeństwo,
powoduje że są one bardzo otwarte w stosunku do innych osób.
Zwłaszcza fakt, że muszą dzielić się naszą miłością z innymi
dziećmi przebywającymi w naszym pogotowiu, sprawia że każde
zainteresowanie nimi przez innych, odbierają bardzo pozytywnie.
Oczywiście taka sytuacja ma również swoją ciemną stronę
(dlatego staramy się, aby dzieci jak najszybciej znalazły nową
rodzinę), jednak w przypadku naszego urlopu jest ogromnym plusem.
Problemem jest więc tylko zaznajomienie naszych dzieci z ich
rodzicami urlopowymi dużo wcześniej. Nie może być mowy o tym, że
nagle zawozimy je do jakiejś rodziny zastępczej, a sami jedziemy
na urlop. W tym roku obawialiśmy się trochę o Smerfetkę, która
bardzo mocno przeżywała lęk separacyjny. Było to kilka miesięcy
temu, gdy w naszej rodzinie pojawił się Białasek. Rozważaliśmy
nawet taką sytuację, że ona jako jedyna pojedzie na wakacje z
nami. O ile pobyt nad morzem nie stanowiłby większego problemu, o
tyle chodzenie po górach, już tak. Pozostawiliśmy wszystko swojemu
losowi. W międzyczasie przyszedł do nas jeszcze kolejny chłopczyk
– dziesięciomiesięczny Gacek. Smerfetce nie dość, że przeszedł
okres, w którym nie schodziła Majce z kolan, to jeszcze stała się w swoim mniemaniu ich starszą siostrą, służącą radą, ale też
nie znoszącą sprzeciwu.
W
każdym razie w ubiegłym miesiącu dzieci zapoznały się z
rodzicami urlopowymi, a nawet spędziły próbnie jedną noc w ich
domu. Było rewelacyjnie, zwłaszcza że mieszkają oni razem ze
swoim wnukiem, co dodatkowo „rozluźniło” atmosferę. Tak więc
idąc na urlop byliśmy o nie spokojni, chociaż nie przeszkodziło
to Majce już kilka razy zadzwonić – jak się czują?
Ale
nie zawsze jest tak prosto. Dwa lata temu mieliśmy u siebie
niewidomą dziewczynkę z porażeniem mózgowym. Nawet przez myśl
nam nie przeszło, aby pojechać bez niej na wakacje. Nie była na
coś takiego gotowa.
Jako
pogotowie rodzinne, opiekujemy się głównie małymi dziećmi
(chociaż nie jest to regułą i starsze dzieci też pojawiają się
w takiej tymczasowej opiece zastępczej) i może łatwiej jest je
przygotować do rozstania. Jednak co zrobić ze starszymi dziećmi,
które mogą poczuć się porzuconymi, zwłaszcza gdy rodzice
zastępczy mają też własne dzieci (biologiczne), z którymi pojadą
na wakacje? We wrześniu przyjdzie do nas sześcioletni chłopiec,
który aktualnie też przebywa w takiej rodzinie urlopowej.
Dodatkowym szokiem będzie dla niego to, że nie wróci do
dotychczasowej rodziny zastępczej, u której przebywał. Niestety
czasami tak bywa. Zobaczymy, jak wpłynie to na jego zachowanie i
adaptację w nowym środowisku (czyli u nas).
Wrócę
jednak do urlopu w przypadku starszych dzieci zastępczych.
Wielokrotnie rodzina zastępcza ma jakiś dobry kontakt z inną
rodziną, która jest dobrze zaznajomiona z dziećmi. Niekoniecznie
musi to być rodzina zastępcza. Wielokrotnie może być to ktoś
bliski – rodzice, rodzeństwo. Jeżeli nie mają szkolenia dla
rodzin zastępczych (co jest najczęstszym przypadkiem), to PCPR nie
może ich ustanowić rodziną urlopową. Niektórzy się przeciwko
temu buntują, wskazując na bezduszne przepisy. Jednak zastanawiając
się nad tym głębiej, trzeba wziąć pod uwagę fakt
odpowiedzialności za rodzinę urlopową. Można jednak wystąpić do
sądu o urlopowanie dziecka, nawet w przypadku zupełnie obcej
rodziny. Odpowiednio uzasadniony wniosek, poparty opinią
dotychczasowej rodziny zastępczej i PCPR-u, w większości
przypadków rozpatrywany jest pozytywnie. Może trzeba napisać ze
dwie kartki więcej, ale dziecko ma możliwość spędzić wakacje z
kimś, kto jest mu bliski. Może to być również rodzina
biologiczna dziecka, co jest dla niej dużą szansą, zwłaszcza
jeżeli myśli o jego odzyskaniu. Alternatywą jest jeszcze wysłanie
dziecka (na ten czas) na obóz lub kolonię.
Możliwości
jest sporo i czasami trzeba się trochę zaangażować w poszukiwania
rodziców urlopowych lub szukać jakichś innych rozwiązań. PCPR ma
tylko obowiązek znaleźć opiekę dla dzieci zastępczych (na czas
urlopu). Bywa jednak, że nie ma chętnych rodzin zastępczych do
pełnienia tej funkcji. W takim przypadku jedyną alternatywą może
być umieszczenie dziecka w domu dziecka, a myślę, że na coś
takiego nie zgodziłaby się żadna rodzina zastępcza.
Tak
więc dzięki ustawie o wspieraniu rodzin i systemie pieczy
zastępczej, jesteśmy na wakacjach bez naszych dzieci zastępczych.
Niewątpliwie jest to nam bardzo potrzebne, ponieważ dzieci, mimo że
urocze, nie dają nam zbyt dużo czasu na wypoczynek, a ten jest
potrzebny każdemu, choćby raz w roku.
Nasze
dzieci biologiczne są już dorosłe (i same jeżdżą na swoje
wakacje), co powoduje, że mam możliwość przebywać z Majką sam
na sam (oczywiście nie zawsze).
Rozpoczęliśmy od wyjazdu na obóz harcerski. Pewnie dziwnie to brzmi, jednak jesteśmy związani z pewną drużyną (Maja od podstawówki, ja dołączyłem dużo później). Ponieważ drużyna ta nadal istnieje (już kilkadziesiąt lat), tradycją się stało, że każdego roku, "stara" ekipa przyjeżdża w odwiedziny w trakcie trwania obozu. Myślę jednak, że największą atrakcją jest spotkanie się w dawnym gronie. Oczywiście bierzemy udział w apelu, a nawet rozmaitych zabawach (i nie chwaląc się, w większości wygrywamy - nawet te sprawnościowe), to jednak najważniejsze jest nasze ognisko (bo wyjazd jest dwudniowy), na którym śpiewamy piosenki z dawnych lat. Młodzi harcerze mają już zupełnie inny repertuar i trudno jest nam znaleźć coś, co moglibyśmy zaśpiewać wspólnie.
Zresztą my sami nie do końca pamiętamy teksty naszych dawnych piosenek, mylimy zwrotki, mieszamy wersy ... ale przecież nie o to chodzi. Są to zawsze bardzo miłe spotkania, które długo się wspomina.
Wróciliśmy do domu, aby się przepakować i następnego dnia wyjechaliśmy nad morze, do Mielenka. Uwielbiamy spokój, więc ta
miejscowość
bardzo nam pasuje.
|
Majka o zachodzie słońca |
Wprawdzie pogoda jest raczej
kiepska, to jednak ma to też swój urok. Gdyby taka przytrafiła nam
się miesiąc temu (gdy byliśmy tutaj z naszymi dziećmi), to raczej
nie bylibyśmy szczęśliwi. A teraz … przede wszystkim
nadrobiliśmy wszelkie zaległości związane z pobytem w łóżku …
czyli głównie dobrze się wyspaliśmy. Nikt nas nie budzi, więc
nie zjawiamy się na plaży prędzej niż koło południa. Wieczorami
nikogo nie trzeba kąpać, więc możemy pospacerować brzegiem
morza. Krótko mówiąc: Hulaj dusza, piekła nie ma.
Nasze
morze jest wbrew pozorom bardzo atrakcyjne. Osobiście nie za bardzo
lubię leżeć plackiem na kocu, więc wakacje nad Bałtykiem były
dla mnie dotychczas ciekawe tylko ze względu na pewne doznania (szum
morza w świetle zachodzącego słońca, spacery wzdłuż plaży,
krótkie wygrzanie kości na słońcu, smażona rybka – i to w
zasadzie wszystko). Nigdy nie miałem tutaj takich przypływów
adrenaliny, jak choćby w górach – wisząc na łańcuchach lub
wchodząc po drabinkach. Ale chyba to się zmienia... Leżymy któregoś
dnia z Majką na plaży. Opalamy się, czytamy książki, popijamy
zimne piwko – żyć nie umierać. W pewnym momencie podnoszę głowę
ponad parawan, a tam … totalna ewakuacja. Pomyślałem, że może
ktoś ogłosił alarm o tsunami (co jak się okazuje już
wielokrotnie w Polsce się zdarzało), ale nawet Majka, która nie
jest tak głucha jak ja, nic nie słyszała. Jednak gdy spojrzałem
na zachód, to już nie musiałem się domyślać o co chodzi. Chmura
szelfowa (zwana też wałem szkwałowym), jakiej nigdy w życiu nie
widziałem. Do tego, jak po chwili walnął grom z jasnego nieba, to
czym prędzej zacząłem się zbierać do ucieczki. Tylko Majka, ze
stoickim spokojem stwierdziła, że musi jeszcze dokończyć
rozdział, który czyta. Niestety w tamtej chwili nie było mi w
głowie robienie zdjęcia.
|
Zdjęcie z internetu |
Znalazłem jednak w internecie fotografię,
która doskonale obrazuje to co wówczas widziałem (włącznie z
leżącą i niczym się nie przejmującą Majką).
Wyobrażam sobie
jednak, jak by ona reagowała (Majka), gdyby ta sytuacja wystąpiła
miesiąc temu, gdy byliśmy tam razem z trójką dzieci. Nie byłoby
szans na ucieczkę. Samo zebranie całego majdanu, zajęłoby nam
więcej czasu, niż teraz wraz z dobiegnięciem do domu. Jednak dawne
ludy plemienne (zwłaszcza koczownicze) dobrze wiedziały co robią,
zachowując odpowiednie odstępy czasowe pomiędzy kolejnymi dziećmi.
Chodziło o to, aby w nagłych sytuacjach, jedna osoba dorosła brała
na plecy jedno małe dziecko i uciekała ratując życie.
Tak,
czy inaczej, chmury i nieprzewidywalność natury, niewątpliwie
dodają uroku pobytowi nad naszym polskim morzem (zwłaszcza w oczach kogoś takiego jak ja, kto niekoniecznie lubi upały i opalanie się tak
długo, aż skóra zacznie schodzić). Myślę, że zamieszczone poniżej zdjęcia to potwierdzają.
|
Robiłem zdjęcia chmurom, a Majka wcięła się w kadr. |
Pomijając
pogodę, Bałtyk faktycznie jest inny niż poprzednimi laty. Jest
bardziej przepełniony i o dobrą kwaterę jest dużo trudniej.
Słyszałem opinie, że winna temu jest obawa przed wakacjami w
krajach południowych, a nawet program 500+ (co w mojej ocenie
oznaczałoby, że mimo wszystko się on sprawdza – przynajmniej w
pewnym zakresie). Nie wiem ..., żadnych badań nie przeprowadzałem.
Wiem za to, że są miejsca ciche i spokojne. Zdjęcia, które
zamieszczam, zrobiliśmy jednego dnia w odstępach
kilkudziesięciominutowych.
|
Mielenko godzina 12:00 |
|
Dziesięć minut później, kilkaset metrów dalej na wschód od Mielenka. |
|
Mielno, pół godziny później, 3 km dalej. |
|
Mielno - tak wyglądała plaża na odcinku kilku kilometrów. |
|
Chłopy - 2 km na zachód od Mielenka, godz. 14:30 (dużo luźniej niż w Mielnie). |
Z
mojego punktu widzenia, Mielenko ma tylko jedną wadę. Plaża jest
zupełnie nieprzystosowana dla osób niepełnosprawnych i ludzi z
wózkami dziecięcymi. Brak podjazdów i miejsc widokowych. Za to
jest piękny las, który trzeba przejść w drodze na plażę, nie ma
straganów, budek z lodami, nieprzyjemnych zapachów – jest sama
natura. A skoro nam udało się miesiąc temu wjeżdżać na plażę
dwoma wózkami (w tym jednym bliźniaczym), to chyba mimo wszystko
jest ona przyjazna dzieciom.
Na
koniec opiszę jeszcze śmieszną historię, która mi się wczoraj
przytrafiła. Stoję sobie w kolejce, aby zamówić obiad dla Majki i
siebie. Podchodzi pewna starsza pani (tylko ciut starsza ode mnie) i
próbuje otworzyć butelkę z piwem, otwieraczem znajdującym się na
ladzie.
Po
chwili uważnie mi się przygląda, po czym dodaje:
Nie
wiem, czy ta pani pomyliła okulary, które miała na nosie, czy też
ta butelka nie była jej pierwszą, jednak sprawiła mi swoim
zachowaniem ogromną przyjemność.
Prawdę
mówiąc od jakiegoś czasu, bardzo lubię osoby, które zwracają
się do mnie po imieniu (lub po prostu per „ty”), nawet jeżeli
są dużo młodsze ode mnie.
Majka
mówi, że to skutek przechodzenia andropauzy. Dodaje też do tego
jednym tchem, że pewnie to pomogło mi podjąć decyzję o
pozostaniu rodziną zastępczą, oraz że przez to, nadal nie mam
zamiaru zejść z maty (mimo coraz większego ryzyka urazu). Być
może ma rację, ja jednak zaraz ripostuję, że chyba lepiej, jeżeli
podświadomie odmładzam się w ten sposób, niż szukając nowej
dziewczyny.
Wakacje
z Majką dopiero się rozpoczynają i myślę, że najciekawsze
dopiero przede mną. Cieszy mnie to, że wracamy do lat
młodzieńczych. Potrafimy przegadać pół nocy (sam nie wiem skąd
biorą nam się tematy), a potem spać do południa. Jak za dawnych
lat śpiewamy stare harcerskie piosenki. Chociaż tutaj trochę
nawalam, bo gdy ona próbuje wejść drugim głosem, ja „ciągnę”
za nią. Ale chęci mamy i sprawia nam to dużą frajdę.
Jutro
podobno kolejny deszczowy dzień … już nie mogę się doczekać.