Cały
czas cieszymy się urlopem. W sumie to głównie Majka, bo ja po
powrocie znad morza musiałem trochę nadgonić w pracy, zwłaszcza
że za chwilę wyjeżdżamy w góry i znowu będę miał tygodniową
przerwę – mi to pasuje, ale moim klientom niekoniecznie.
Ale
cieszę się, że Majka odpocznie, bo następny czas dla siebie
będzie miała za rok (jak dobrze pójdzie). W tym roku zaplanowała
sobie każdy dzień wakacji. Doszło nawet do tego, że gdy jej
siostra zaproponowała wypad na grzyby, to … Majka nie miała już
wolnego terminu.
Nie
wiem jak ona to robi, ale dziewczyna jest po prostu bardzo
zorganizowana. Nawet planuje już przyszłe wakacje. Proponowała mi
wyjazd w Alpy, a nawet zdobycie Wezuwiusza, czy Kilimandżaro (zanim
całkowicie stopi się tam śnieg). Prawdę mówiąc, bardzo się
cieszę, że bierze takie przedsięwzięcia na siebie (ja w tym
czasie mogę zająć się czymś innym). Zaoponuję dopiero wówczas,
gdy zaproponuje mi zwiedzanie Luwru.
Ale
wracając do wakacji tegorocznych, udało nam się również
odwiedzić naszych byłych podopiecznych. Spotkaliśmy się z
Irokezem i Luzakiem, przed nami wizyta w Gumicku (czyli odwiedziny
Iskierki). Przez kilka dni gościliśmy również Królewnę. Często
się zastanawiam, czy te dzieci (widząc nas) mają jakieś
skojarzenia, czy też zwyczajnie jesteśmy dla nich ciocią i
wujkiem, których widują co jakiś czas. Pewnie najwięcej zależy
od tego, w jakim wieku odeszły z naszej rodziny. Ale tak naprawdę,
najbardziej cieszy nas, gdy słyszymy, że mają prawidłowe
zachowania społeczne, że nie mają problemów natury emocjonalnej,
że są typowymi urwisami w swojej kategorii wiekowej.
Tak
więc Majka wykorzystuje swój wolny czas po swojemu (poza wspólnymi
wyjazdami, odwiedza koleżanki, wypuszcza się „na miasto”,
niedługo jedzie na obóz sportowy), a ja po swojemu.
Wakacje
są okresem, w którym próbuję nadrobić zaległości w czytaniu
książek. Niestety nie potrafię czytać, przynajmniej nie tak jak
Majka. Ona czyta przez cały rok. Jedną ręką karmi dziecko, a
drugą przewraca strony. Nawet mam wrażenie, że potrafi czytać,
jednocześnie rozmawiając przez telefon. Wykorzystuje każdą wolną
chwilę, nawet jeżeli przeczyta tylko kilka stron. Niestety ja
jestem nieco innym charakterem. Jak już zacznę czytać, to muszę
skończyć i w międzyczasie nie potrafię zrobić niczego innego.
Dlatego czytam tylko na wakacjach.
Urlop,
to dla mnie również okres, gdy mogę trochę poszaleć w
internecie. Czytam wówczas głównie artykuły nieco bardziej …
filozoficzne. Zboczenie zawodowe (Majki), spowodowało, że
wychwytuję również teksty związane z rodzicielstwem zastępczym i
adopcyjnym, a gdy do tego dochodzi element doświadczeń i stawianie
hipotez, to z pewnością czegoś takiego nie pomijam.
Natknąłem
się ostatnio na „Eksperyment Calhouna”. Jest to opracowanie z
1968 roku, jednak w tym przypadku ma to istotne znaczenie. W pewnym
sensie dotyczy sytuacji, które dzieją się na naszych oczach
(prawie pół wieku później). Być może jestem trochę
przewrażliwiony, ale w ostatnich latach doświadczam w swoim
otoczeniu dużo więcej problemów związanych zarówno z płodnością, jak też
z chęcią posiadania potomstwa. A tego właśnie dotyczy to
doświadczenie.
Eksperyment
został przeprowadzony (jak to bywa najczęściej) na myszach. Prawdę
mówiąc, obiekt doświadczeń bardzo do mnie przemawia, ponieważ
kilkanaście lat temu, osobiście miałem okazję poznać zachowania
społeczne tych gryzoni. Moja pracownia przylegała do garażu, co
powodowało, że jesienią pomieszkiwała tam całkiem spora rodzina
(przez bramę garażową myszy przedostawały się bez problemu,
natomiast części mieszkalnej pilnował kot, więc było to w miarę
bezpieczne). Ogólnie bardzo lubię zwierzęta, więc ich obecność
nie stanowiła dla mnie większego problemu. Miałem okazję poznać
ich zachowania i jestem skłonny zgodzić się z naukowcami,
przeprowadzającymi doświadczenia z ich udziałem, że można je
odnieść do … człowieka.
Trochę
żałuję, że moje eksperymenty z myszkami zakończyły się w miarę
szybko. Byłem w stanie zaakceptować to, że wyjadały fusy kawy
(którą właśnie wypiłem), że właziły mi na klawiaturę (co
mnie trochę rozpraszało), że musiałem sprzątać ich kupy, a
nawet dawać im jeść (aby nie zżarły mi firmowych dokumentów).
Niestety przegięły, gdy zaczęły wkręcać się w drukarkę …
dalej nie będę opisywał.
Wrócę
więc do eksperymentu Calhouna. Cztery pary myszy zostały
umieszczone w idealnym środowisku, w którym jedzenia i picia było
pod dostatkiem, nie było naturalnych wrogów, i zadbano aby nie
dręczyły zwierzaki żadne choroby i pasożyty.
Początkowo
nastąpił gwałtowny wzrost populacji – wszyscy byli szczęśliwi.
Jednak stopniowo zaczął postępować podział osobników męskich na
dominujące i uległe. Ilość dzieci zależała od pozycji
społecznej rodziców. Z biegiem czasu zaczęło pojawiać się coraz
więcej osobników nieradzących sobie w sensie społecznym. Samce
zatracały umiejętność ochrony swojego terytorium, z kolei te
dominujące zaczęły ze sobą walczyć. Zaczęły pojawiać się
zachowania homoseksualne – niektóre osobniki męskie zaczęły
przyjmować rolę żeńską. Samice stawały się coraz bardziej
agresywne, zaczęły pełnić funkcję obrońcy gniazda. Wśród
samców zaczęli pojawiać się „pięknisie”, których nie
interesowało nic, poza jedzeniem, spaniem i dbaniem o swoje futerko.
U samic zaczął pojawiać się mechanizm naturalnej antykoncepcji –
płody były wchłaniane przez organizm. Dzieci, które się rodziły,
były odrzucane przez matkę, zanim wykształciły się u nich
prawidłowe zachowania emocjonalne i społeczne. Samice coraz
rzadziej zachodziły w ciążę, a ich młode coraz częściej nie
przeżywały. Po czterech latach od rozpoczęcia doświadczenia,
umarła ostatnia mysz.
Mam
wrażenie, że coraz bardziej zaczynamy naśladować myszy.
No, no, ciekawy eksperyment. Poczytałem, chociaż niektórzy zarzucją temu projektowi brak różnorodności genetycznej, co wpłynęło na wynik badania.
OdpowiedzUsuńMożemy spróbować powtórzyć ten eksperyment. Myszy u mnie dostatek.
UsuńPrzerażająca perspektywa dla ludzkości, ale coś w tym jest. A jak Majka zdecyduje się na Kilimandżaro to chętnie dołączymy.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszamy. My od jutra zaczynamy test naszych możliwości od znacznie niższych wzniesień. Na początek wybraliśmy Śnieżnik.
UsuńJa z kolei chętnie potowarzyszę Majce w zwiedzaniu Luwru, jeśli Ty nie reflektujesz. :)
OdpowiedzUsuńCo do eksperymentu - tak jak piszesz, naprawdę trudno się oprzeć wrażeniu, że to już się dzieje...
Zwiedzałam kiedyś Paryż przez 3 dni więc siłą rzeczy Luwr był tylko w pigułce, ale to mi chyba wystarczy. Nie wiem dlaczego Pikuś tak się boi, że go tam zaciągnę. Jedynym miejscem w którym żałowałam że nie ma go ze mną był Montmartre (chyba tak się to pisze)wieczorową porą. Atmosfera małej knajpki z muzyką na żywo -pianino i przeboje Edith Piaf, panorama Paryża nocą. Uroczo.Polecam.
Usuń