Wszystko
co dobre, kiedyś się kończy (na szczęście to co niedobre –
też)
Dzisiaj
odebraliśmy nasze dzieci zastępcze, które przez cały sierpień
przebywały w rodzinie, która (jak się właśnie dowiedzieliśmy)
wkrótce zostanie zawodową rodziną zastępczą. Jednak będzie się
opiekować dziećmi starszymi niż nasze maluchy.
Odbiór
dzieci po urlopie, jest dla mnie zawsze trochę tremujący.
Zastanawiam się, jak zareagują, czy w ogóle nas poznają? Jak będą
wyglądały pierwsze dni po powrocie?
Dzisiaj
nie było źle, teraz smacznie śpią i wszystko wskazuje na to, że
potraktowały ten okres jak wyjazd na kolonię (zwłaszcza, że miały
dużo atrakcji i z pewnością były dopieszczane – od jutra okaże
się jak bardzo). W przyszłym tygodniu postaram się opisać jak
wyglądał powrót do codzienności.
Póki
co, chciałbym jeszcze trochę powspominać. „Wspomnienia to do
siebie mają, że zawsze chcesz czy nie chcesz, wracają” - jeszcze
miesiąc temu tak śpiewałem przy ognisku. Dzisiaj mogę tylko
przejrzeć kilka zdjęć i cieszyć się tym, co mnie spotkało. Na
dobrą sprawę, nie było to nic wielkiego, nie zwiedzałem wielkiego
świata, nie podziwiałem cudów architektury, nie zapoznawałem się
z obcą kulturą. Jednak nie to jest mi potrzebne. Pewnie Majka
miałaby ochotę na wakacje życia (bo coś ostatnio zaczyna
przebąkiwać), gdzieś z dala od naszego kraju. Prawdopodobnie
kiedyś do czegoś takiego dojdzie. Póki co, bardzo się cieszę, że
decyduje się spędzać urlop w ciszy i spokoju, bo myślę, że po
wakacjach życia, to ja będę potrzebował urlopu, aby po nich
odpocząć – taki już jestem.
Widok ze szlaku na Śnieżnik |
Majka spogląda na Czarną Górę - nasz kolejny cel. |
Niestety zaczynam też zauważać, że razem z Majką popadamy w rutynę, która potrafi się niemiłosiernie mścić.
Pierwszego dnia pobytu w górach, postanowiliśmy pójść na „lajcikową” wyprawę na Śnieżnik, aby sprawdzić naszą formę i zwyczajnie oswoić się z klimatem górskim. Trasę chcieliśmy pokonać w 4-5 godzin (wliczając w to pierogi i czeskie piwo „Opat” w schronisku pod Śnieżnikiem). Szlaki, którymi chcieliśmy pójść, były nam doskonale znane. Jednak schodząc, zdecydowaliśmy się na drogę rowerową, których jest wiele i oznakowane są w identyczny sposób.
Ciągle powtarzaliśmy naszym dzieciom (gdy wspólnie chodziliśmy po górach), aby zawsze sprawdzać swoją pozycję z mapą, że góry to nie spacer po parku i trzeba mieć w stosunku do nich, dużo pokory.
Niestety tym razem to my się nie popisaliśmy. Gdy już zorientowaliśmy się, że idziemy niewłaściwą drogą, próbowaliśmy znaleźć jakiś skrót, co spowodowało kolejne wydłużenie naszej trasy.
Jeden ze szlaków, na którym nie było "żywego ducha". |
A wszystko przepasane, jakby wstęgą, miedzą ... |
Tak więc wyszło na to, że była to
najdłuższa droga jaką przeszliśmy w czasie tego pobytu w górach
– prawie 9 godzin. Ale daliśmy radę, co było pewną pociechą
przy tej naszej niefrasobliwości. W kolejnych dniach byliśmy już
bardziej uważni. Chodziliśmy szlakami, które nie tylko były
urokliwe, ale też czasami mieliśmy wrażenie, że są dziewicze.
Bywało, że przez ponad godzinę nie spotkaliśmy żadnego turysty.
Bywało, że nagle wchodziliśmy w trawę „po pas”.
Oj, było
fajnie.
Nie mogę się zdecydować - ratować, czy pozwolić popadać w ruinę? |
Może
kiedyś uda nam się wyjechać w góry z dziećmi, które będziemy
mieli pod opieką. Może kiedyś będziemy mieć dzieci chodzące, uwielbiam zarażać górami (a Majka jest jeszcze bardziej
zaraźliwa).
Po
powrocie zabraliśmy się za porządkowanie pokoju dla Kapsla
(sześciolatka, który za kilka dni zagości w naszej rodzinie). To
było coś strasznego. Nie przypuszczałem, że w ciągu kilkunastu
miesięcy, można nazbierać tyle potrzebnych-niepotrzebnych rzeczy.
Pamiętam,
że 25 lat temu mieszkaliśmy z małą Kaśką na 9 m2 i jakoś się
mieściliśmy. Teraz mamy prawie 200 m2 i ciągle brakuje miejsca.
Jak to jest możliwe?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz