niedziela, 11 września 2016

--- Powrót do normalności.

Powrót do normalności trochę trwał. Wprawdzie Białasek (po prawie dwóch tygodniach) jeszcze nie do końca wszedł na stare tory, to myślę, że mimo wszystko mogę powiedzieć, że jest już tak jak dawniej. Przez miesiąc nasze dzieci zastępcze przebywały w nieco innej normalności (w innej rodzinie zastępczej), która pewnie pod pewnymi względami była nieco lepsza, pod innymi, nieco gorsza – krótko mówiąc było inaczej, do czego dzieci potrafiły się bardzo szybko przyzwyczaić.
Taka umiejętność przystosowania się do nowych warunków jest ogromną zaletą dla młodego organizmu, a mi (jako ojcu zastępczemu) daje argument w rozmowach z rodzicami adopcyjnymi, do których trafiają nasze dzieci. Wielu osobom wydaje się, że przejście z jednej rodziny do drugiej jest dla dziecka traumatycznym przeżyciem. Też jeszcze kilka lat temu myślałem podobnie. Przypuszczam, że po części wiele zależy od wieku dziecku, a po części od tego, w jakim stopniu zaznajomiło się ono wcześniej z nową rodziną. Jeżeli chodzi o pierwszą kwestię, to coraz bardziej przesuwam granicę wieku. Dawniej uważałem, że bezbolesne (w sensie emocjonalnym) są rozstania dla niemowlaków, później poszerzyłem zakres wieku do kilkunastu miesięcy. Aktualnie odnoszę wrażenie, że również dzieci kilkuletnie potrafią godzić się z rozstaniami, bez większego uszczerbku na swoim zdrowiu psychicznym.
Wydaje mi się, że z punktu widzenia dziecka, mniejsze znaczenia ma to, od kogo ono odchodzi, a większe to, kto będzie jego kolejną rodziną. Dlatego staramy się kłaść ogromny nacisk na to, aby dziecko bardzo dobrze poznało nowych rodziców (również dotyczy to rodzin, do których idą nasze dzieci na czas naszego urlopu – przecież maluchom trudno byłoby wytłumaczyć, że za miesiąc znowu do nas wrócą). Ważne dla dziecka jest też to, że czuje ono akceptację „nowych” rodziców przez „starych” rodziców, a przede wszystkim, że wszystko wydaje się być procesem zupełnie normalnym, czymś co było celem, dążeniem, potrzebą – zarówno dziecka, jak i jego dotychczasowych rodziców.
Nie jestem fanem Słowackiego (zdecydowanie bardziej wolę Mickiewicza), jednak kilka jego sformułowań (dzisiaj można by użyć określenia – memów) zapadło mi w pamięci. „Aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa” - cytat, który dzisiaj strasznie ciśnie mi się na usta. Chciałbym powiedzieć (chociaż wychodzi mi to nieudolnie) przyszłym rodzicom adopcyjnym, aby się nie martwili o rozstania dzieci z dotychczasową rodziną zastępczą. W zdecydowanej większości przypadków, nie są to traumatyczne przeżycia. Wystarczy tylko rozłożyć cały proces w czasie (co tak, czy inaczej wymuszają procedury sądowe). Nie chciałbym wyciągać daleko idących wniosków, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że przyczyną trudnych rozstań (o których czasami się mówi) są rodzice, a nie dzieci.

Wrócę może do tematu, bo przez swoje dygresje, zaczynam się upodabniać do Majki.
Dzieci, od których wzięliśmy urlop (mimo wszystko, to sformułowanie ciągle mnie dręczy), miały 8, 12 i 16 miesięcy. Akurat tym razem udało się, że cała trójka poszła na wakacje do jednej rodziny, co z pewnością było ogromnym plusem. Wprawdzie ekwipunek naszej ferajny nie wymagał wynajęcia szerpów i osiołków, jednak trzeba było podjechać po towarzystwo dwoma samochodami, bo do jednego, z biedą zmieściłyby się bagaże. Jechaliśmy z dwóch różnych miejsc i tak jakoś wyszło, że pierwsza zajechała Majka. Nie było przywitania (ze strony dzieci) z otwartymi ramionami, co wcale nas nie zdziwiło, bo już nie raz mieliśmy do czynienia z taką sytuacją. Pierwszy podszedł Gacek (średni), później najstarsza Smerfetka, najdłużej trzymał dystans najmłodszy Białasek. Czy taka kolejność o czymś świadczy? Moim zdaniem,  zupełnie o niczym. Ja dojechałem po 20 minutach. Przypominanie sobie mojej osoby, zajęło dzieciom nieco mniej czasu, co zapewne też nie jest pretekstem do wysnucia jakiejkolwiek hipotezy. Jeżeli miałbym na tej podstawie wyciągnąć jakiś wniosek, to stwierdziłbym, że umiejętność zapominania, jest czymś fantastycznym, czymś bez czego trudno byłoby żyć.
Powrót do domu też był spektakularnym wydarzeniem. Dzieci chodziły z kąta w kąt, i było widać, że przypominają sobie „coś” - może miejsce, może jakieś zdarzenie? Cieszyliśmy się tylko, że widzimy radość w ich oczach.
Pierwsza noc była fantastyczna. Widocznie emocje poprzedniego dnia były tak wielkie, że cała trójka spała do dziewiątej. Niestety wkrótce się okazało, że dzieci uwielbiają noszenie na rękach. Na dobrą sprawę, możemy być tylko wdzięczni rodzinie, w której przebywały nasze dzieci, bo jest to dowód na to, że z pewnością nie były one zaniedbywane. W przeciwieństwie do naszej rodziny, ta wakacyjna była ... bardzo rozbudowana. Trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, w każdym razie nasze dzieci miały mnóstwo cioć i wujków, co powodowało, że nie miały one większych problemów ze znalezieniem pocieszenia w objęciach któregoś z nich. Niestety Białasek poszedł tak daleko w swoim uwielbieniu trzymania go na ręce, że (po powrocie) grzeczny był tylko wówczas, gdy ktoś z nim chodził po pokoju. Nie wystarczyło nawet posadzenie go na kolanach, bujanie w leżaczku, na koniku, nie mówiąc już o wspólnej zabawie na dywanie.
Dzisiaj, po prawie dwóch tygodniach, wszystko wróciło do normy. To co opisałem, jest przykładem, jak łatwo dziecko potrafi się przyzwyczaić do pewnych nawyków (zwłaszcza czegoś, co jest dla niego niezwykle atrakcyjne), oraz jak trudno jest to w przyszłości zwalczyć (a może całkiem łatwo – ostatecznie minęły tylko dwa tygodnie).
Pewnie, że ktoś mógłby powiedzieć: co złego jest w noszeniu dziecka na rękach? W zasadzie nic…, przecież my również nosimy nasze dzieci. Staramy się jednak, aby równie atrakcyjne były dla dziecka inne formy zabawy, także „sam na sam” z zabawkami (bez osób trzecich). Wielokrotnie spotkaliśmy się z opiniami rodziców adopcyjnych albo zastępczych, do których trafiają nasze dzieci, że są one bardzo grzeczne – ułożone, nie robią scen, nie strzelają „fochów” na ulicy, nie biją, nie krzyczą, niczego nie wymuszają.
Czasami się zastanawiam, czy nie wyrządzamy im w ten sposób jakiejś krzywdy. Może dziecko potrzebuje być rozpieszczone, może rzucenie się na podłogę, gdy nie dostanie batonika – ma jakiś pozytywny wpływ na rozwój jego osobowości?
Cały czas się uczymy, chociaż ciągle wychodzimy z założenia, że radość wynikająca ze spędzenia wspólnego czasu z rodzicem na dywanie (bawiąc się zabawkami, a nawet bez nich), jest czymś lepszym niż na przykład radość wynikająca z biernego noszenia na rękach.
Dziwny jest ten świat” - świat dzieci (który nadal odkrywam), bo świat dorosłych jakoś udało mi się już ogarnąć.



1 komentarz:

  1. Właśnie miałam zamiar podpytać co tam u waszych dzieciaczków. Chyba faktycznie powoli stajesz się ekspertem w tej dziedzinie.Interesuje mnie jeszcze to w jaki sposób radzicie sobie z trudnymi zachowaniami dzieci, czy macie jakieś sprawdzone sposoby np. dotyczące zasypiania czy karmienia. Czy może wasze dzieci samoistnie zamieniają się w grzeczne aniołki. Chodzi mi o to czy traktujecie je inaczej niż np. własne ze względu na ich potencjalne przeżycia z przeszłości.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń