Powrót
do normalności trochę trwał. Wprawdzie Białasek (po prawie dwóch
tygodniach) jeszcze nie do końca wszedł na stare tory, to myślę,
że mimo wszystko mogę powiedzieć, że jest już tak jak dawniej.
Przez miesiąc nasze dzieci zastępcze przebywały w nieco innej
normalności (w innej rodzinie zastępczej), która pewnie pod
pewnymi względami była nieco lepsza, pod innymi, nieco gorsza –
krótko mówiąc było inaczej, do czego dzieci potrafiły się
bardzo szybko przyzwyczaić.
Taka
umiejętność przystosowania się do nowych warunków jest ogromną
zaletą dla młodego organizmu, a mi (jako ojcu zastępczemu) daje
argument w rozmowach z rodzicami adopcyjnymi, do których trafiają
nasze dzieci. Wielu osobom wydaje się, że przejście z jednej
rodziny do drugiej jest dla dziecka traumatycznym przeżyciem. Też
jeszcze kilka lat temu myślałem podobnie. Przypuszczam, że po
części wiele zależy od wieku dziecku, a po części od tego, w
jakim stopniu zaznajomiło się ono wcześniej z nową rodziną.
Jeżeli chodzi o pierwszą kwestię, to coraz bardziej przesuwam
granicę wieku. Dawniej uważałem, że bezbolesne (w sensie
emocjonalnym) są rozstania dla niemowlaków, później poszerzyłem
zakres wieku do kilkunastu miesięcy. Aktualnie odnoszę wrażenie,
że również dzieci kilkuletnie potrafią godzić się z
rozstaniami, bez większego uszczerbku na swoim zdrowiu psychicznym.
Wydaje
mi się, że z punktu widzenia dziecka, mniejsze znaczenia ma to, od
kogo ono odchodzi, a większe to, kto będzie jego kolejną rodziną.
Dlatego staramy się kłaść ogromny nacisk na to, aby dziecko
bardzo dobrze poznało nowych rodziców (również dotyczy to rodzin,
do których idą nasze dzieci na czas naszego urlopu – przecież
maluchom trudno byłoby wytłumaczyć, że za miesiąc znowu do nas
wrócą). Ważne dla dziecka jest też to, że czuje ono akceptację
„nowych” rodziców przez „starych” rodziców, a przede
wszystkim, że wszystko wydaje się być procesem zupełnie normalnym,
czymś co było celem, dążeniem, potrzebą – zarówno dziecka,
jak i jego dotychczasowych rodziców.
Nie
jestem fanem Słowackiego (zdecydowanie bardziej wolę Mickiewicza),
jednak kilka jego sformułowań (dzisiaj można by użyć określenia
– memów) zapadło mi w pamięci. „Aby język giętki powiedział
wszystko, co pomyśli głowa” - cytat, który dzisiaj strasznie
ciśnie mi się na usta. Chciałbym powiedzieć (chociaż wychodzi mi
to nieudolnie) przyszłym rodzicom adopcyjnym, aby się nie martwili
o rozstania dzieci z dotychczasową rodziną zastępczą. W
zdecydowanej większości przypadków, nie są to traumatyczne
przeżycia. Wystarczy tylko rozłożyć cały proces w czasie (co
tak, czy inaczej wymuszają procedury sądowe). Nie chciałbym
wyciągać daleko idących wniosków, ale istnieje duże
prawdopodobieństwo, że przyczyną trudnych rozstań (o których
czasami się mówi) są rodzice, a nie dzieci.
Wrócę
może do tematu, bo przez swoje dygresje, zaczynam się upodabniać
do Majki.
Dzieci,
od których wzięliśmy urlop (mimo wszystko, to sformułowanie
ciągle mnie dręczy), miały 8, 12 i 16 miesięcy. Akurat tym razem
udało się, że cała trójka poszła na wakacje do jednej rodziny,
co z pewnością było ogromnym plusem. Wprawdzie ekwipunek naszej
ferajny nie wymagał wynajęcia szerpów i osiołków, jednak trzeba
było podjechać po towarzystwo dwoma samochodami, bo do jednego, z
biedą zmieściłyby się bagaże. Jechaliśmy z dwóch różnych
miejsc i tak jakoś wyszło, że pierwsza zajechała Majka. Nie było
przywitania (ze strony dzieci) z otwartymi ramionami, co wcale nas
nie zdziwiło, bo już nie raz mieliśmy do czynienia z taką
sytuacją. Pierwszy podszedł Gacek (średni), później najstarsza
Smerfetka, najdłużej trzymał dystans najmłodszy Białasek. Czy
taka kolejność o czymś świadczy? Moim zdaniem, zupełnie o
niczym. Ja dojechałem po 20 minutach. Przypominanie sobie mojej
osoby, zajęło dzieciom nieco mniej czasu, co zapewne też nie jest
pretekstem do wysnucia jakiejkolwiek hipotezy. Jeżeli miałbym na
tej podstawie wyciągnąć jakiś wniosek, to stwierdziłbym, że
umiejętność zapominania, jest czymś fantastycznym, czymś bez
czego trudno byłoby żyć.
Powrót
do domu też był spektakularnym wydarzeniem. Dzieci chodziły z kąta
w kąt, i było widać, że przypominają sobie „coś” - może
miejsce, może jakieś zdarzenie? Cieszyliśmy się tylko, że
widzimy radość w ich oczach.
Pierwsza
noc była fantastyczna. Widocznie emocje poprzedniego dnia były tak
wielkie, że cała trójka spała do dziewiątej. Niestety wkrótce
się okazało, że dzieci uwielbiają noszenie na rękach. Na dobrą
sprawę, możemy być tylko wdzięczni rodzinie, w której przebywały
nasze dzieci, bo jest to dowód na to, że z pewnością nie były
one zaniedbywane. W przeciwieństwie do naszej rodziny, ta wakacyjna była ... bardzo rozbudowana. Trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, w każdym razie nasze dzieci miały mnóstwo cioć i wujków, co powodowało, że nie miały one większych problemów ze znalezieniem pocieszenia w objęciach któregoś z nich. Niestety Białasek poszedł tak daleko w swoim
uwielbieniu trzymania go na ręce, że (po powrocie) grzeczny był tylko wówczas,
gdy ktoś z nim chodził po pokoju. Nie wystarczyło nawet posadzenie
go na kolanach, bujanie w leżaczku, na koniku, nie mówiąc już o
wspólnej zabawie na dywanie.
Dzisiaj,
po prawie dwóch tygodniach, wszystko wróciło do normy. To co
opisałem, jest przykładem, jak łatwo dziecko potrafi się
przyzwyczaić do pewnych nawyków (zwłaszcza czegoś, co jest dla
niego niezwykle atrakcyjne), oraz jak trudno jest to w przyszłości
zwalczyć (a może całkiem łatwo – ostatecznie minęły tylko dwa
tygodnie).
Pewnie,
że ktoś mógłby powiedzieć: co złego jest w noszeniu dziecka na
rękach? W zasadzie nic…, przecież my również nosimy nasze
dzieci. Staramy się jednak, aby równie atrakcyjne były dla dziecka
inne formy zabawy, także „sam na sam” z zabawkami (bez osób
trzecich). Wielokrotnie spotkaliśmy się z opiniami rodziców
adopcyjnych albo zastępczych, do których trafiają nasze dzieci,
że są one bardzo grzeczne – ułożone, nie robią scen, nie
strzelają „fochów” na ulicy, nie biją, nie krzyczą, niczego
nie wymuszają.
Czasami
się zastanawiam, czy nie wyrządzamy im w ten sposób jakiejś
krzywdy. Może dziecko potrzebuje być rozpieszczone, może rzucenie
się na podłogę, gdy nie dostanie batonika – ma jakiś pozytywny
wpływ na rozwój jego osobowości?
Cały
czas się uczymy, chociaż ciągle wychodzimy z założenia, że
radość wynikająca ze spędzenia wspólnego czasu z rodzicem na
dywanie (bawiąc się zabawkami, a nawet bez nich), jest czymś
lepszym niż na przykład radość wynikająca z biernego noszenia na rękach.
„Dziwny
jest ten świat” - świat dzieci (który nadal odkrywam), bo świat
dorosłych jakoś udało mi się już ogarnąć.
Właśnie miałam zamiar podpytać co tam u waszych dzieciaczków. Chyba faktycznie powoli stajesz się ekspertem w tej dziedzinie.Interesuje mnie jeszcze to w jaki sposób radzicie sobie z trudnymi zachowaniami dzieci, czy macie jakieś sprawdzone sposoby np. dotyczące zasypiania czy karmienia. Czy może wasze dzieci samoistnie zamieniają się w grzeczne aniołki. Chodzi mi o to czy traktujecie je inaczej niż np. własne ze względu na ich potencjalne przeżycia z przeszłości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.