Wielokrotnie w swoich opisach używałem
tytułowego pojęcia, chociaż nigdy nie napisałem co się tak
naprawdę pod nim kryje. Dzisiaj postaram się trochę przybliżyć
termin „kwartalna ocena dziecka w pieczy zastępczej”. Z jednej
strony, jest to kolejna odsłona życia rodziny zastępczej, a z
drugiej, pewnego rodzaju przybliżenie funkcjonowania całego systemu
opieki zastępczej.
Mimo, że słowo „system” nie
najlepiej się kojarzy, to jednak istnieją rozmaite normy, które
regulują funkcjonowanie rodzin zastępczych. Przeciętna osoba,
bazująca tylko na „rewelacjach” pojawiających się raz na jakiś
czas w mediach, może stwierdzić, że dziecko przebywające w
rodzinie zastępczej (jak również sama rodzina), nie podlega żadnej
kontroli. Na szczęście tak nie jest, chociaż dzisiaj skupię się
tylko na tym jednym elemencie. Organizator pieczy zastępczej (w
naszym przypadku PCPR) jest ustawowo zobligowany do dokonania oceny
dziecka przebywającego w rodzinie zastępczej. Dzieci do lat trzech
są opiniowane co kwartał, a starsze co pół roku. Trudno mi
powiedzieć, czy w każdym zakątku naszego kraju są stosowane
identyczne procedury (być może nie), więc skupię się na naszym
przykładzie.
Przede wszystkim muszę powiedzieć, że
ocenie podlegają dzieci przebywające w każdego rodzaju rodzinie
zastępczej. Nie ma więc znaczenia, czy jest to rodzina zawodowa,
czy też nie, czy ma pod opieką jedno dziecko, czy kilkoro.
Chociażby ten fakt wskazuje na dużą różnicę pomiędzy rodzicami
zastępczymi, a adopcyjnymi.
Pierwsze wrażenie może prowadzić ku
stwierdzeniu, że znowu jakiś urząd „wchodzi z butami” w
prywatne życie rodziny, wymagając z jej strony takiego, czy innego
zaangażowania. Niby tak... w końcu jest to związane z
przeznaczeniem swojego czasu, który można by wykorzystać choćby
na zabawę z dzieckiem. Być może podobnie mogą myśleć inne
osoby, biorące udział w takiej ocenie, na przykład pracownicy
ośrodka adopcyjnego, ośrodka pomocy społecznej, no i oczywiście
pracownicy PCPR-u, ponieważ każda z tych instytucji oddelegowuje
kogoś, kto wchodzi w skład zespołu opiniującego.
Czy ma to sens? W mojej ocenie tak.
Przede wszystkim jest to wartościowe spotkanie dla rodziców
biologicznych oraz zastępczych. Wbrew pozorom, najbardziej
nieszczęśliwi mogą być pozostali uczestnicy, którym zwyczajnie
tak nakazuje ustawa, chociaż w naszym przypadku mamy wrażenie, że
każda ze stron jest zainteresowana poruszanymi tematami i bardzo się
przykłada do nałożonych na nią obowiązków.
Jak wcześniej wspomniałem, w skład
zespołu dokonującego oceny dziecka wchodzą jego rodzice
biologiczni, osoba z PCPR-u prowadząca sprawę danego dziecka oraz ktoś
z dyrekcji, psycholog, osoba z ośrodka adopcyjnego oraz osoba
z ośrodka pomocy społecznej (opiekująca się rodziną biologiczną
dziecka)… no i oczywiście my, czyli rodzice zastępczy. Celem
takiego spotkania jest wypracowanie pewnej strategii dalszego
postępowania, chociaż pewnie każdy ma inne oczekiwania i na koniec
wyciąga zupełnie inne wnioski. Dla PCPR-u zapewne najważniejsze
jest potwierdzenie zasadności przebywania w pieczy zastępczej.
Opiekę społeczną pewnie interesują relacje rodziców
biologicznych z innymi instytucjami oraz rodzicami zastępczymi, a
przede wszystkim ich plany i zobowiązania na przyszłość.
Psycholog … raczej tylko służy pomocą przy omawianiu konkretnych
sytuacji. Osoba z ośrodka adopcyjnego …łowca głów? Chociaż
może bardziej – ktoś, kogo „klientem” może stać się
przebywające u nas dziecko (i warto wiedzieć jak najwięcej o jego
sytuacji). I na koniec rodzice zastępczy, czyli my … Dowiadujemy
się o wielu ciekawostkach z życia rodziców biologicznych (o
rozbojach, interwencjach policji, pobytach w areszcie, szpitalu
psychiatrycznym, ale również na przykład o ścisłej współpracy
i ogromnym wsparciu ze strony opieki społecznej), poznajemy
informacje, które ci, skrzętnie ukrywają (nawet odwiedzając swoje
dziecko w naszej rodzinie). Jednak najważniejsi na takim spotkaniu
są rodzice biologiczni. Trudno mi powiedzieć, jakie wnioski
wyciągają, ponieważ rzadko dzielą się swoimi spostrzeżeniami.
Niestety często bywa, że nawet na te spotkania nie przychodzą. Ci,
którzy chcą skorzystać z pomocy, otrzymują bardzo prostą
„receptę na życie”. Prostą? Nie zawsze, ale ujętą w kilku
konkretnych punktach. Czasami jest to związane z wyborem pomiędzy
dzieckiem, a toksycznym rodzicem, albo toksycznym partnerem.
Wielokrotnie rozumiem dylematy rodziców biologicznych – często
nie chcą radykalnych zmian w swoim życiu, a jeszcze częściej się
ich zwyczajnie boją.
Niestety jeszcze częściej nie chcą
pomocy (poza materialną), żyją w zupełnie innym świecie, czasami
mam wręcz wrażenie, że w innym wymiarze. Na dobrą sprawę nie
chcę ich w żaden sposób oceniać, bo zwyczajnie nigdy nie byłem w
„ich skórze”. Nie wiem też, co jest najlepsze dla dziecka?
Logika podpowiada, że rodzina adopcyjna, która roztacza przed
dzieckiem ogromne przestrzenie rozwoju. Serce … mówi dokładnie to
samo. A jednak, praktycznie przy każdym dziecku chcielibyśmy, aby
wróciło do rodziców biologicznych, którzy poukładaliby swoje
życie (naprawdę niewiele trzeba) . Na początku zawsze jest ogromne
zaangażowanie, jednak z każdym tygodniem ich zapał słabnie.
Dlaczego przestają walczyć o swoje dziecko?
Prawdę mówiąc, to co powyżej
napisałem o spotkaniach dotyczących oceny dzieci, było swego
rodzaju opowiadaniem ślepego o kolorach, bo tak naprawdę, nigdy na
takim spotkaniu nie byłem. W naszej rodzinie, to Majka jest naszym
„rzecznikiem prasowym” - ja jestem od „czarnej roboty”. Gdy
Majka jedzie na spotkanie do PCPR-u, ja zostaję z dzieciakami, i
prawdę mówiąc bardzo mi to pasuje. Przede wszystkim dlatego, że
moja żona jest w swojej roli rewelacyjna. Dziewczyna ma zwyczajnie -
dar. Pamiętam jak wiele lat temu (gdy jeszcze nie byliśmy
pogotowiem rodzinnym), potrafiła prowadzić festyny (na przykład z
okazji „Dni gminy”), albo brać udział w audycjach radiowych.
Teraz wykorzystuje swoje umiejętności na spotkaniach, dotyczących
oceny naszych dzieci zastępczych. Potrafi połączyć wiedzę i
pewność siebie z pokorą – rzadka sztuka. Udaje jej się zdobyć
przychylność każdej ze stron, biorących udział w spotkaniu.
Dziwi mnie tylko, gdy mówi, że tak naprawdę to jest nieśmiała.
Za to ja wcale nie jestem nieśmiały, jednak nie zamierzam wybierać
się z Majką do PCPR-u, bo pewnie skończyłoby się to dla mnie na
„posiedzeniu”. Jednak biorę na siebie pisemną prezentację
dzieci. Tak jakoś wyszło, że pierwsze opinie, wydrukowałem na
żółtych kartkach. Teraz stało się to pewnego rodzaju tradycją.
Osobiście, bardzo mnie cieszy fakt, że nie jest to tylko „sztuka
dla sztuki” i pewne informacje tam zawarte są wykorzystywane do
bardziej merytorycznego opisu danego dziecka oraz cały tekst jest dostępny dla rodziców biologicznych (zdarzyło się nawet, że został dołączony do złożonego przez nich wniosku o urlopowanie, w sądzie). Chociaż chyba
największą radość mi sprawia to, gdy widzę te żółte papiery w
dokumentacji ośrodka adopcyjnego – bo to znaczy, że również
rodzice adopcyjni mogą się zapoznać z czymś, co w jakiś sposób
jest pamiętnikiem ich przyszłego dziecka.
Dla przykładu, zamieszczę jeden z
czterech opisów, który przygotowałem na ostatnie spotkanie
dotyczące oceny naszych dzieci zastępczych (dotyczący 6 –
letniego Kapsla):
Ocena rozwoju dziecka
na podstawie obserwacji opiekunów.
Kapsel
jest w naszej rodzinie od trzech tygodni, więc tak naprawdę
niewiele jeszcze możemy o nim powiedzieć. Jednak wydaje się, że
fakt, iż jesteśmy jego trzecią rodziną zastępczą w stosunkowo
krótkim czasie, raczej nie najlepiej wpływa na jego zachowanie,
zwłaszcza dotyczące sfery emocjonalnej.
Chłopiec
ma problem z moczeniem się. Wprawdzie nie chodzi o kałuże, ale
tylko o popuszczanie, to jest to jednak sytuacja, którą powinniśmy
jakoś rozwiązać, a przynajmniej wypracować pewną strategię
postępowania. Sam fakt moczenia się nie jest niczym nadzwyczajnym w
przypadku dzieci, które poczuły się odrzucone przez matkę (w
skrajnych przypadkach może trwać nawet do 14-15 roku życia).
Wydawałoby się, że najlepszą metodą jest stosowanie nagród,
jednak gdy ta nagroda jest już w zasięgu ręki, i nagle emocje
przerosną umysł, to jej odebranie staje się zwyczajną karą, a
tego bardzo nie chcemy robić. W tej chwili wielki słój z
cukierkami, które może dostać gdy nie „posika się” przez trzy
dni z rzędu (która to zasada została przeniesiona z poprzedniej
rodziny zastępczej), praktycznie go nie interesuje, ponieważ
chłopiec wie, że jest on poza jego zasięgiem.
Skłaniamy
się więc ku temu, aby traktować jego przypadłość jako coś, co
ma prawo się zdarzyć, i chcielibyśmy, aby nie miał poczucia
wstydu, ani świadomości tego, że sprawia nam tym przykrość.
Kapsel
jest nieco poniżej normy rozwojowej, stąd między innymi orzeczenie
o potrzebie kształcenia specjalnego. Trudno jednak aktualnie
powiedzieć w jakiej mierze jest to skutek zaniedbań
opiekuńczo-wychowawczych, a w jakiej jakiegoś rodzaju zaburzeń.
Wykaz umiejętności
dziecka:
- Jest prawie samowystarczalny w zakresie ubierania się, mycia, kąpieli, korzystania z toalety. Wprawdzie często myli lewy but z prawym, tył i przód bluzki, nie potrafi zawiązać sznurowadeł a nawet zapiąć guzików, to jednak jest to chyba przypadłość dotycząca dużej grupy sześciolatków. Sprawia wrażenie, jakby nie bardzo wiedział do czego służy szczoteczka do zębów, o czym zresztą świadczy stan jego uzębienia.
- Nie potrafi jeszcze prawidłowo posługiwać się sztućcami (zwłaszcza nożem), ale stara się jak może i nawet gdy wystąpią trudności, nie posiłkuje się ręką.
- Stara się być bardzo pomocny, ale nie bardzo „mierzy siły na zamiary”. Na razie uczymy się siebie. Jak do tej pory, najbezpieczniejszym zajęciem (chociaż dość obrzydliwym), jest zbieranie myszy z tarasu, które przyniesie kot. Na szczęście idzie jesień i taras będzie już ciągle zamknięty. Ale będziemy starali się wdrażać go do pewnych czynności, które będzie lubił i będą bezpieczne. Okazało się na przykład ostatnio, że potrafi sprawnie nakarmić kaszką Gacka (naszego podopiecznego). Natomiast pozwolenie mu na wycieranie naczyń, jest obciążone dużym ryzykiem.
- Jest typowym sześciolatkiem, który nie potrafi usiedzieć na miejscu, dlatego staramy się zapewnić mu trochę ruchu. Został zapisany na trening judo dla przedszkolaków. Po pierwszym spotkaniu był bardzo podniecony i wyraził chęć dalszego uczestnictwa w zajęciach. Nie wiadomo jak to będzie, bo po pierwszym bieganiu ze mną po lesie, też był bardzo zadowolony, ale od tego czasu nie mogę go namówić, aby to powtórzyć. Prawdopodobnie sporo w tym mojej winy, bo gdy dobiegliśmy do paśnika, zapytałem czy wracamy krótszą, czy dłuższą drogą. Odpowiedział, że dłuższą, więc przebiegliśmy prawie 4 kilometry (ale dał radę). Niestety wówczas jeszcze nie wiedziałem, że nie rozróżnia pewnych pojęć.
- Wprawdzie Kapsel jest strasznym gadułą, to jednak musimy brać pod uwagę to, że nie rozróżnia słów przeciwstawnych: dalej-bliżej, mniejszy-większy, dłuższy-krótszy itd. Nie odróżnia też sformułowań: z przodu – z tyłu. Niedawno odbierałem go z przedszkola. Zadał mi pytanie: czy mogę usiąść z tyłu? Oczywiście – odpowiedziałem. Patrzę, a on ładuje się na przednie siedzenie. Nie wie też która to jest strona lewa, a która prawa.
- Ma też dziwne nawyki dotyczące słownictwa. Mówi, że chciałby być wyścigówką lub koparką, zamiast że chciałby mieć wyścigówkę lub koparkę.
- Za to bardzo często używa zwrotów grzecznościowych: proszę, dziękuję, przepraszam. Zagaduje zupełnie sobie obce osoby i jest to bardzo kulturalne, a do tego logicznie uzasadnione. Jedynie musimy go nauczyć, że należy mówić „proszę pani”, a nie „pani”, oraz „słucham” zamiast „co”.
- Rzadko miewa skrajne nastroje jak inne sześciolatki (od euforii do ataku złości), jednak bywają sytuacje, które bardziej byłyby naturalne dla 2-3 latka. Potrafi rzucić się na podłogę, krzyczeć, kopać, szarpać się.
- Ma fobię na punkcie paznokci u nóg. Nie daje ich sobie obciąć (chociaż mojej żonie jakoś udało się go do tego namówić dwa razy), co powoduje, że jego stopy wyglądają fatalnie. Ma jednak tego świadomość, bo kiedyś wrócił z przedszkola z krzykiem: ciocia udało się ! Myśleliśmy, że chodzi o to, że się nie zmoczył, a on dalej: udało się … nie musiałem ściągać skarpetek.
- Na dobrą sprawę nie potrafi nawet policzyć do pięciu, chociaż powinien już dodawać i odejmować w zakresie liczby 10.
- Nie potrafi skupić się na jakiejś czynności dłużej niż na 2-3 minuty. Nie umie bawić się twórczo, układając klocki, puzzle, budując wieżę. Największą atrakcją jest oglądanie bajek w telewizji.
- Mówią, że nie potrafi rysować, chociaż może zwyczajnie wzoruje się na klasykach. Niestety przypadł mu do gustu tylko jeden styl – abstrakcjonizm.
- Nie rozróżnia kolorów. Zastanawiamy się, czy aby na pewno jest to kwestia pewnych opóźnień, ponieważ potrafi pogrupować figury np. okrągłe i kwadratowe. Natomiast, gdy pokazujemy mu żółty przedmiot oraz trzy inne, w kolorze żółtym, niebieskim i czerwonym, nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, który z nich jest w takim samym kolorze – zwyczajnie zgaduje.
- Nie zna ani jednego wierszyka, czy też piosenki.
- Za to ma pewną wiedzę ogólną, którą pewnie sobie wypracował, aby nie zginąć w brutalnym świecie. Wie jak się nazywa i ile ma lat, ma dobrze rozpracowanego pilota od telewizora, a będąc w odwiedzinach u naszej byłej podopiecznej, która przebywa w domu opieki prowadzonym przez siostry zakonne, widząc zakonnicę – krzyknął: Ooo!!! Matka Boska.
- Jest bardzo opiekuńczy w stosunku do młodszych dzieci, przebywających w naszym pogotowiu.
- Trochę tylko wzbudza moją zazdrość, gdy patrzy Majce prosto w oczy i mówi: „chciałbym, abyś była tylko moja”.
Podsumowując,
Kapsel jest pogodnym dzieckiem i nie przewidujemy z nim większych
problemów wychowawczych. Społecznie jest naszym zdaniem całkiem
dobrze rozwinięty. Ruchowo też niczego sobie. Natomiast możliwości
nadrobienia zaległości w sferze emocjonalnej, percepcyjnej,
poznawczej i językowej są ogromną niewiadomą … ale jednak jest
to dla nas dużym wyzwaniem.
Pozwolę sobie wtrącić merytoryczną uwagę wobec drobnego, aczkolwiek istotnego szczegółu - zastępowanie terminu "pomoc" społeczna potocznym określeniem "opieki" zdaje się znacząco choć niepostrzeżenie kształtować postawy osób zwłaszcza z niej korzystających. Jakiś czas temu osobiście słyszałam, jak jedna z mocno zadłużonych matek biologicznych (posiadającej kilkoro dzieci w pieczy zastępczej) powiedziała, że czeka, aż "gmina DA jej mieszkanie"... A Gmina nie tyle jest od zaopiekowania się jej mieszkańcami (termin zakłada, że mamy do czynienia z ludźmi niezdolnymi do ponoszenia odpowiedzialności za swoje czyny), co od wspierania ich w trudnej sytuacji życiowej - nawet jeśli efekt działań jest ten sam.
OdpowiedzUsuńW związku z powyższym zachęcam aby rozważył Pan wprowadzenie tej drobnej zmiany przy kolejnych wpisach na blogu - którego, przyznam, od jakiegoś czasu bardzo chętnie i w miarę regularnie czytam, i uważam za bardzo wartościową i dobrą robotę z Pana strony ;)
Pozdrawiam,
Flora
Dziękuję za zwrócenie uwagi. Z pewnością będę już o tym pamiętał.
Usuń