Pod ostatnim postem, pojawił się
komentarz (a w zasadzie pytanie) Uli, który skłonił mnie do
głębszej refleksji. Jak to właściwie jest, że udaje nam się
zapanować nad często sporą gromadką maluchów? I nie chodzi o
zabawienie ich przez kilka godzin na placu zabaw, czy w pokoju z
zabawkami, ale o bycie z nimi przez 24 godziny na dobę. Często nam
się zdarza, że wzbudzamy podziw u osób, które nas odwiedzają,
ponieważ ich dzieci albo zasypiają godzinami, albo jedzą przez pół
dnia, albo są rozpieszczone do granic możliwości, albo wrzeszczą,
biegają, nie dają się opanować … i każdy tylko czeka, aż
wreszcie podrosną. W rodzinach zastępczych tego rodzaju co nasza
jakoś udaje się to wszystko ogarniać, nie nadwyrężając swojego
zdrowia psychicznego (w większości przypadków).
Co jest kluczem? Może pozwalamy
dzieciom płakać przed snem (wychodząc z założenia, że w końcu
się zmęczą)? A może jak nie chcą jeść, to im nie dajemy (stąd
niektóre są takie cherlawe)?
Oczywiście, że nie.
Jeszcze zanim zostaliśmy pogotowiem
rodzinnym, ale już mieliśmy do czynienia z innymi rodzinami
zastępczymi o takim właśnie charakterze, też nurtowały mnie tego
rodzaju pytania, chociaż sam nie wiem dlaczego, ale jakoś nie
miałem odwagi ich zadać.
Gdybym teraz miał krótko odpowiedzieć
na stawiane pytania, to określiłbym to jednym słowem – rytuały.
Gdybym miał rozwinąć temat, to dorzuciłbym – bycie
konsekwentnym.
Zacznę może od końca, czyli
przygotowywania dzieci do snu nocnego. Tutaj najważniejsza jest
kąpiel. Nie zdarzyło nam się, aby nasze dzieci zastępcze nie były
wykąpane, mimo że codzienna toaleta całego ciała wcale nie jest
konieczna i przy naszych córkach biologicznych nie przestrzegaliśmy
tego tak rygorystycznie. Jednak dzieci (nawet niemowlaki) w jakiś
sposób kojarzą sobie kąpanie ze spaniem. Nie potrafię sobie tego
wytłumaczyć, ale zdarza się, że któremuś z naszych dzieci nieco
przeciągnie się drzemka południowa. Nie dość, że śpi ono
wówczas dłużej niż zazwyczaj, to po przebudzeniu, do kąpieli
pozostaje mu zaledwie godzina (a nie jak zwykle trzy lub cztery).
Okazuje się, że niczego to nie zmienia. Nie dość, że zasypia tak
jak zawsze, to sen nocny niczym nie odbiega od przeciętnego.
Mieliśmy też kiedyś niewidomą dziewczynkę. Obawialiśmy się, że
mogą nas w tym przypadku napotkać problemy – przecież dziecko
nie wiedziało kiedy jest noc. A jednak w ciągu dnia (nawet gdy
spała w absolutnej ciszy) budziła się po 2-3 godzinach. W nocy
przesypiała do rana. Być może trochę demonizuję kąpiel i
zupełnie inne prawa rządzą naturą dziecka, jednak jest ona dla
nas najważniejszym punktem dnia – po prostu wiemy, że po
dwudziestej mamy już czas dla siebie a ewentualne niespodzianki ze
strony dzieci są sporadyczne.
Sama kąpiel też jest elementem tak
ciekawym, że być może można by na ten temat napisać pracę
naukową. Dzieci bardzo lubią wodę, lubią się w niej pluskać i
ewentualne niezadowolenie przejawiają w momencie wycierania i
ubierania w piżamki. Ciekawe jest jednak to, że zdarzają się
przypadki, gdy nowe dziecko przez kilka dni wzbrania się przed
kąpielą, a jeżeli już wejdzie do wody, to za żadne skarby nie
pozwoli położyć się na plecach. A jeszcze ciekawsze jest to, że
słyszeliśmy opinie od rodziców, którzy adoptowali lub wzięli w
opiekę zastępczą dziecko z naszej rodziny, że najgorszą rzeczą
dla tego dziecka jest kąpanie. Czy zmieniło ono upodobania? Czy ja
kąpię w jakiś specyficzny sposób? Nie sądzę – raczej jest to
kojarzenie pewnych faktów występujących „przed” lub „po”.
Ale jakich? A może właśnie przyczyna tkwi w nieuchronności
kąpieli. W końcu, „jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co
się ma”.
Kolejną sprawą jest południowe
spanie. Nie dotyczy to dzieci przedszkolnych i szkolnych, bo te (jak
sama nazwa wskazuje) w tym czasie są poza domem. Maluchy zwyczajnie
zaczynają czuć znużenie i czasami większym problemem jest
„przetrzymanie” przez jakiś czas dziecka, które ziewa, trze
oczy, i nawet jak się uśmiecha, to chyba tylko dlatego, aby sprawić
nam przyjemność.
Jednak południowe spanie jest czasem,
w którym można zrobić coś konkretnego – obiad, posprzątać
pokój dzienny, a nawet wykonać jakieś mniej lub bardziej konieczne „telefony”. Dlatego ważne jest, aby dzieci chodziły spać o tej samej godzinie. Wbrew pozorom jest to bardzo łatwo osiągnąć. Może to takie małe przedszkole, ale myślę, że nie wpływa to w żaden sposób na rozwój emocjonalny dziecka.
Poranek … też jest ciekawym tematem,
biorąc pod uwagę zachowania dzieci. Przede wszystkim, zaczyna się
on różnie – niestety tutaj nie ma reguły. Bywa, że dzieci budzą
się o piątej, ale potrafią też pospać do siódmej. Ciekawe jest
to, że nawet śpiąc w jednym pokoju, wzajemnie sobie nie
przeszkadzają … w większości. Są bowiem wyjątki - niektóre
dzieci są tak hałaśliwe, że mogą spać tylko w pokoju z Majką,
która nie wiem jakim cudem, potrafi jednocześnie spać jak też
kontrolować sen dziecka. Takim przypadkiem była opisywana jakiś
czas temu Iskierka, która w pewnym momencie awansowała (jako
starszak) i została umieszczona w pokoju na piętrze, którym w
ciągu nocy to ja zarządzam. Niestety Iskierka miała taką
przypadłość, że bez żadnego ostrzeżenia wydawała z siebie
przeraźliwy krzyk. Można się było do tego przyzwyczaić w ciągu
dnia, jednak w nocy stawiała na nogi wszystkich śpiących w naszym
pokoju (zwłaszcza mnie). Po trzech dniach zamieniłem ją na dużo
młodszego Chapicka, który do tej pory spędzał noce razem z Majką.
Ostatnimi czasy, śladami Iskierki
zaczyna iść przebywająca aktualnie u nas Smerfetka. Wydaje dźwięk
równie wysoki co niespodziewany – niestety bywa, że w środku
nocy. Powoli zastanawiam się nad jej podmianką na Białaska, który
aktualnie spędza noce w pokoju Majki, a być może bardziej
nadawałby się do męskiego pokoju, w którym spałby z Gackiem i ze
mną.
Jednak nie o tym chciałem napisać w
tym temacie...
Ciekawą rzeczą jest to, że dzieci po
przebudzeniu (nawet jeżeli jest to o piątej rano) dostają mleko i
przynajmniej przez dwie godziny potrafią zajmować się same sobą.
Czasami jeszcze się „kimną”, co dodatkowo wydłuża czas do
ostatecznego wyjścia z pieleszy. Dostają zabawki do łóżka i to
im wystarcza. Widząc „kumpla” w łóżeczku po przeciwnej
stronie pokoju, potrafią prowadzić z nim dyskusje, śmiać się,
podskakiwać – są to niezwykłe zachowania, co ja wykorzystuję na
dosypianie.
Bywa, że jednak zaczynają się
denerwować – krótko mówiąc – wrzeszczeć. Wówczas puszczam
ich luźno po pokoju, który tak naprawdę jest jednym wielkim
łóżeczkiem z mnóstwem zabawek. Nie wiem dlaczego, ale najlepszą
z nich jestem dla nich – ja. Chodzą po mnie, zaglądają do oka,
ucha, nosa. Nawet się nie kłócą, tak jak wciągu dnia, o to kto
pierwszy wejdzie mi na głowę lub poskacze po brzuchu. Pecha mają
tylko wtedy, gdy muszę pojechać do klienta i rano spoglądając na
moje łóżko, mnie tam nie widzą. Okazuje się jednak, że wcale
przez to nie płaczą. Wychodzą chyba z założenia, że skoro mnie
nie ma, to nie ma sensu się wydzierać i przez jakiś czas
zadowalają się zabawkami, które przed wyjściem im podrzucam.
Z kolei Majka nieco inaczej wychowuje
„swoje dzieci”. Łóżeczka ma tuż przy swoim łóżku i wychodzi z założenia, że najlepszą
zabawką jest jej ręka, która poda smoczek, pogłaszcze po
policzku, przytrzyma za rączkę. Wkłada więc nad ranem (gdy
dziecko zaczyna się budzić) swoją rękę przez szczebelki i też
tym sposobem opóźnia rozpoczęcie dnia. Na szczęście rzadko
ogarnia w nocy więcej niż jednego malucha, bo rozpiętość łóżka
jest zdecydowanie większa, niż rozpiętość jej rąk.
Zostało mi jeszcze opisanie tego, co
dzieje się w nocy. Tutaj niestety jest bardzo różnie i kładąc
się spać, nigdy nie można być niczego pewnym. Bywa, że pierwsza
pobudka jest o siódmej, a nawet ósmej, ale zdarzają się sytuacje,
gdy dziecko ma ochotę na zabawę o trzeciej lub czwartej. Mam
wrażenie, że pewien wpływ ma na to pogoda. Gdy pada deszcz, to
mimo że krople bardzo głośno odbijają się o okna dachowe, dzieci
smacznie śpią. Natomiast gdy jest piękne, rozgwieżdżone niebo,
to jakoś częściej się budzą – takie małe wilkołaki.
Z kolei niemowlaki (takie maksymalnie
do pół roku), które na szczęście ogarnia Majka, budzą się w
miarę regularnie co 3-4 godziny, dostają mleko i zasypiają dalej.
Najbardziej nieprzewidywalne są noworodki (ale tych nie ma zbyt
dużo). Zdarzały się więc sytuacje, że miewałem kursy tańca w
samym środku nocy.
Patrząc z mojej perspektywy, właśnie
noce są najbardziej uciążliwe. Z kolei dla Majki jest to czas tuż
przed kąpielą (zwłaszcza, że ewentualne przedszkolaki i
szkolniaki też potrafią dać się we znaki).
Jeżeli chodzi o jedzenie, to nie
zdarzyło nam się dziecko, które nie chciało nic jeść. Bywają
niejadki, jednak zawsze jest coś, co lubią. Wprawdzie w naszym domu
praktycznie nie istnieją słodycze, to jednak równie wielkim
przysmakiem okazują się różnego rodzaju deserki, jogurty i przede
wszystkim owoce. Nie trafiło nam się jeszcze dziecko, które nie
lubiłoby żadnego owocu. Nawet jeżeli któreś nie do końca ma
ochotę na śniadanie, to wielokrotnie „dopchnie” się
winogronami, borówkami, malinami. Nie pamiętam dziecka, które nie
lubiłoby bananów, a do tego szlagierem okazuje się kiwi, które
mimo nieco kwaśnego smaku, jest jednym z najbardziej uwielbianych
owoców. W każdym razie, gdy czasami policzymy wszystko, co dziecko
zjadło w ciągu dnia, to stwierdzamy, że z pewnością nie może
być głodne. Inną sprawą są pewnego rodzaju nawyki. Stały dostęp
do owoców sprawia, że dziecko może mieć poczucie, że życie
polega na ciągłym jedzeniu. Pewnie dietetyk mógłby mieć do nas
zastrzeżenia. W każdym razie, tak wyglądało życie naszej rodziny
od zawsze, a żadna z naszych córek nie może narzekać na nadwagę.
Chciałbym się jeszcze odnieść do
pytania Uli, czy traktujemy nasze dzieci zastępcze jakoś inaczej,
niż traktowaliśmy nasze córki biologiczne, biorąc pod uwagę ich
przeżycia z przeszłości?
Myślę, że Majka – nie, a ja … na
pewno nie. Przede wszystkim mylą mi się wszystkie ich historie,
które tak naprawdę są bardzo podobne. Jedynie, gdy w przypadku
jednego z dzieci istniało podejrzenie molestowania seksualnego,
byliśmy początkowo bardzo ostrożni, ale też okazało się, że
nie ma powodów, aby traktować je w jakiś szczególny sposób.
Staram się tylko „kodować” sobie
wszelkie zakazy – kto czego nie może jeść, albo jaką część
ciała trzeba oszczędzać w zabawach ruchowych ...chociaż i tak nie
raz zdarzyło mi się, że odkładając dziecko na matę, zwyczajnie
je sadzałem – i dziwiłem się, że się przewraca, a przecież
nawet nie potrafiło pełzać.
Jednak ogólnie bardzo pozytywnie
oceniam naszą decyzję o pozostaniu pogotowiem rodzinnym. Jak do tej
pory, jest lepiej, niż się tego spodziewałem.
W końcu, ja jestem wiecznie młodym
tatą, Majka spełnia swoją życiową pasję. Bardziej martwi nas
to, jak długo wytrzymamy kondycyjnie … ale póki co, siłownię
mamy za darmo.
Przeczytałem przed chwilą to co sam
napisałem i stwierdziłem, że może to być odebrane jako
sielaneczka – żyć nie umierać. Aby nieco złamać ten barwny
świat odcieniami szarości, opiszę jeszcze dzisiejszą sytuację.
Od niecałych trzech tygodni opiekujemy się sześcioletnim Kapslem.
Chłopiec jest bardzo sympatyczny i pomijając to, że trzeba do
niego powiedzieć kilka razy, zanim wykona polecenie, to muszę
stwierdzić, że jest posłuszny. Dzisiaj okazało się, że jest
również nieprzewidywalny. Majka wyjechała na cały dzień na
zawody nordic walking, więc chcąc nie chcąc przypadła mi opieka
nad całą aktualnie mieszkającą z nami czwórką. Abym jednak nie
popadł w depresję, Maja już tydzień temu załatwiła Kapslowi
kilkugodzinne spotkanie z rodziną zastępczą, w której przebywał
jakiś czas temu. Wracamy dzisiaj ze spaceru, a on siada na schodach
przed domem i mówi, że poczeka na ciocię i wujka. Nie pomagały
argumenty, że musi się umyć, przebrać, a przede wszystkim zrobić
„siku” (bo ma z tym trochę problem). Wychodziłem do niego trzy
razy w odstępach pięciominutowych, bo mieliśmy jeszcze trochę
czasu, a on „nie i nie”. Pomyślałem, bunt trzylatka.
Stwierdziłem jednak, że „kto mieczem wojuje, od miecza zginąć
może”. Skoro stosuje taktykę trzylatka, to w taki sposób go
potraktuję. Wziąłem go za rękę i się zaczęło... Chyba za
bardzo wczuł się w swoją rolę, bo rzucił się na ziemię, zaczął
kopać, krzyczeć. Gdy zwyczajnie wziąłem go „pod pachę”, aby
wnieść do domu, wyrywał się niemiłosiernie. Na szczęście ja
sobie dałem z nim radę bez większych problemów, jednak jeśli
wywinie taki numer Majce, gdzieś z dala od domu i w obecności
pozostałej trójki maluchów – to już nie będzie tak wesoło.
Najciekawsze jest to, że po kilkunastu minutach płaczu i leżenia
na podłodze, nagle wstał, poszedł do toalety, przebrał się w
wyjściowe rzeczy i zachowywał się tak jakby cała ta sytuacja nie
miała miejsca.
No, ale to są tylko takie osobliwości
w tym naszym ciągłym „dniu świstaka”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz