Trudno
mi w ostatnim czasie sklecić sensownie choćby dwa zdania. Brak
weny, brak czasu... a może to, że ostatnio chadzam spać
przyzwoicie (przed północą), a przecież najlepiej myślę w nocy.
Spróbuję
jednak dokonać pewnego rodzaju analizy psychologicznej samego
siebie, w kontekście bycia rodzicem zastępczym.
Zdaję
sobie sprawę z tego, że w którymś momencie dojdę do ściany,
której nie będę w stanie pokonać. To jeszcze nie ten etap,
chociaż być może tak to w przyszłości będzie wyglądało.
Często się zastanawiam, co powoduje, że póki co, bycie rodzicem
zastępczym daje mi radość, poczucie satysfakcji? Być może rację
mają ci, którzy uważają, że trzeba mieć umysł psychopaty.
Na
początek dodam też, że wczoraj byliśmy z Majką na warsztatach
poświęconych więziom, przeznaczonych tylko dla pogotowi
rodzinnych. Jest to może o tyle istotne, że kilka razy się do nich
odniosę.
Większość
ludzi, którzy poznają naszą rodzinę, największe trudności
upatruje w konieczności rozstawania się z dziećmi przebywającymi
z nami przez kilka, kilkanaście miesięcy, a czasami kilka lat.
Najczęściej jest to stwierdzenie typu: „podziwiam waszą pracę,
ale ja bym tak nie mogła, jestem zbyt uczuciowa”.
Przyzwyczaiłem się już do tego, że niechcący i wcale nie w
złej wierze, ktoś mówi mi, że jestem zwykłą zimną kanalią. Bo
w końcu dla mnie, faktycznie rozstania są stosunkowo łatwe.
Podchodzę jednak do tego tak, jak do własnych dzieci. Ostatecznie
spędzają one z rodzicem tylko jedną trzecią jego życia (czasami
jeszcze mniej). Dzieci nie są dla rodziców, to rodzice są dla
nich. W pewnym momencie trzeba pozwolić im odejść i żyć własnym
życiem, bo we wzorcowym modelu rodziny, one tego właśnie chcą. Wczoraj się dowiedziałem, że przywiązanie powinno być terminem
dotyczącym tylko dzieci, ponieważ jego celem jest zapewnienie sobie
poczucia bezpieczeństwa. Więzi między rodzicem a dzieckiem powinny
więc polegać na umożliwieniu przywiązania się dziecka do
rodzica, natomiast rodzice powinni mieć tylko potrzeby opiekuńcze.
Niestety w rodzinach dysfunkcyjnych często jest odwrotnie. To rodzic
szuka poczucia bezpieczeństwa w dziecku, które siłą rzeczy,
takiego ciężaru nie jest w stanie udźwignąć. Rodzicielstwo
zastępcze (zwłaszcza w wersji pogotowia rodzinnego) jest dla mnie
prostym przełożeniem zasad z rodziny biologicznej, tyle tylko, że
wszystko odbywa się dużo szybciej. Tak więc nie było dla mnie
trudnym, pożegnanie Smerfetki (która mieszkała z nami od
urodzenia, przez ponad dwa lata). Problemem stało się to, że
wszelkie kontakty z rodziną adopcyjną dziewczynki zostały zerwane.
Nie dostajemy żadnego zdjęcia, żadnej informacji, nawet odpowiedzi
na życzenia świąteczne. Być może zostaniemy wykreśleni z jej
historii... być może z tej historii zostaną również wykreśleni
jej rodzice biologiczni.
Niestety
istnieje duży stopień prawdopodobieństwa, że to kiedyś wróci.
Rodzice adopcyjni nigdy nie będą mieli statusu rodziców
biologicznych. Czy tego chcą czy nie, czy to zaakceptują czy nie,
dziecko adopcyjne ma swoją historię. Niedawno zadzwoniła do nas
mama Iskierki. Dziewczynka ma już cztery lata (a może tylko cztery)
i zadaje mnóstwo pytań związanych ze swoją historią, ze swoimi
korzeniami. Iskierka zanim do nas przyszła, przebywała w innym
pogotowiu rodzinnym. Teraz interesuje się tym, kim była ta rodzina.
Wcale bym się nie zdziwił, gdyby zaproponowała swoim rodzicom
odwiedziny w tym pogotowiu. Mógłbym położyć na szali duże
pieniądze, obstawiając że ani rodzice, ani pierwsza rodzina
zastępcza, nie mieliby nic przeciw takiemu rozwiązaniu.
Wrócę
jednak jeszcze na chwilę do przypadku Smerfetki. Wczorajsze warsztaty były zorganizowane przez Ośrodek Adopcyjny, poprzez który
odchodzi od nas zdecydowana większość dzieci. Mogliśmy więc
podzielić się własnymi doświadczeniami dotyczącymi relacji z tym
ośrodkiem. Podobno prowadzący szkolenia dla rodziców adopcyjnych
sugerują rodzicom, aby pierwsze spotkanie dziecka z jego byłą
rodziną zastępczą nie następowało prędzej niż po upływie
sześciu miesięcy. Spojrzałem więc wczoraj na rodziców Smerfetki
nieco inaczej. Dla nich przekaz był jasny... kontakty z nami trzeba
ograniczyć, a najlepiej uciąć. Rodzice adopcyjni są bardzo różni.
Jedni są pewni siebie, inni zmagają się z własną traumą
związaną z niemożnością posiadania dziecka. Niezależnie od
tego, niewielu z nich czuje potrzebę mówienia na ten temat. Do
tego, dzieci też mają rozmaite deficyty, co powoduje kolejne
obciążenie psychiki. Kiedyś nie zdawałem sobie z tego sprawy. W
tej chwili, z każdym miesiącem coraz bardziej wsiąkam w tematykę
adopcji i rodzicielstwa zastępczego i zastanawiam się, jak
niewielką świadomość miałem kończąc kurs i uzyskując
kwalifikację.
Zapewne
podobnie jest w przypadku rodziców adopcyjnych po ukończeniu
szkolenia. Komu mają zawierzyć? Ja pewnie też bardziej zaufałbym
osobie szkolącej, niż rodzinie zastępczej. Tli się we mnie
jeszcze jakaś iskierka nadziei, że jednak coś zostało
przeinaczone, że może rodzice adopcyjni nie tak interpretują
przekazywaną wiedzę, że może coś należy powiedzieć wprost. Za
kilka dni pojawią się u nas rodzice adopcyjni dla Sasetki i Marudy.
Na pierwszym spotkaniu zawsze jest również przedstawiciel ośrodka
(najczęściej psycholog), więc nie omieszkam poruszyć tego tematu.
W każdym razie osoba prowadząca warsztaty, była kolejną, która
potwierdziła potrzebę odbycia kilku odwiedzin dziecka (w krótkim
czasie po odejściu do rodziny adopcyjnej) w jego nowym domu.
Wspomnę
też krótko, co w naszym ośrodku jest najczęstszą przyczyną
braku uzyskania kwalifikacji do pozostania rodziną adopcyjną.
Wprawdzie informacje te nie są nigdzie publikowane, to raczej nie
stanowią tajemnicy, ponieważ ta wiedza raczej nie przyda się
rodzicom, którzy chcieliby zafałszować swoje prawdziwe motywacje.
Najwyżej może im pomóc w podjęciu pierwszego kroku... chociaż
może bardziej w rezygnacji z tego kroku.
Najtrudniejsze
są przypadki, gdy jeden z małżonków jest przekonany do adopcji i
bardzo chce, a drugi decyduje się na ten czyn z miłości. Nie do
dziecka, ale do żony lub męża.
Próbując
dokonać oceny samego siebie, dochodzę do wniosku, że gdybym kilka,
czy kilkanaście lat temu, podjął decyzję o adopcji, to
najprawdopodobniej bym ją uzyskał. W tej chwili... raczej nie. Moje
przekonania strasznie ewoluują. Czuję się niemal jak nastolatek, w
którym buzują hormony. W tej chwili, do granic możliwości
„ciągnąłbym” in-vitro (za każde pieniądze). Adopcja? Dziecko
jak najmłodsze. Najlepiej noworodek, nawet ryzykując dość duże
ryzyko zaburzeń, czy też fakt, że istnieje możliwość zmiany
decyzji przez mamę w ciągu 6 tygodni.
Bo czy
adoptując dziecko starsze można być czegokolwiek pewnym?
Sasetka
i Maruda od jakiegoś czasu są wolni prawnie. Sprawa wydawała się
prosta. Rodzice zostali pozbawieni praw rodzicielskich. Mama
stwierdziła, że jest zbyt młoda i jeszcze nie dorosła do bycia
matką, zamieszkała ze swoją mamą, poznała nowego chłopaka.
Tata wprawdzie cały czas deklarował chęć walki o dzieci, to
jednak wszystko kończyło się tylko na słowach (a przecież
wystarczyło odwołać się od wyroku). Cała potrzebna dokumentacja
znalazła się w ośrodku adopcyjnym. Rozpoczęliśmy rozmowy ze
starszą Sasetką (bo Maruda jeszcze niewiele rozumie) na temat nowej
mamy i taty. Być może zbyt wcześnie, chociaż wykorzystaliśmy
rozmowę z Kapslem dotyczącą dzieci odchodzących z naszej rodziny
zastępczej. W tej chwili, Sasetka prawie codziennie wraca do tematu
nowej mamy. Jej tata w przeciągu prawie roku, odwiedził ją tylko
raz. Natomiast często dzwoni. Rozmowa nie trwa zbyt długo, bo żadna
ze stron nie za bardzo wie, o czym chciałaby porozmawiać.
Niestety
niedawno mama wróciła do taty, zaszła w kolejną ciążę (podobno
z nim) i teraz razem deklarują chęć odzyskania starszego
rodzeństwa. W moim umyśle pojawił się bardzo duży konflikt
lojalnościowy. Nie da się być uczciwym wobec wszystkich.
Rodzice
biologiczni w zasadzie interesują mnie najmniej. W końcu nie
odbiera się praw rodzicielskich z byle powodu. Nie przywykłem
jednak do okłamywania kogokolwiek. Nawet pomijanie pewnych faktów,
budzi we mnie pewien sprzeciw. Wszyscy zalecają nam zaprzestanie
jakichkolwiek kontaktów z rodzicami biologicznymi pod byle jakim
pretekstem.
Ostatnio
miała miejsce rozmowa telefoniczna Sasetki z tatą:
- Ty jesteś stary.
- Tak, ja jestem twój stary.
W końcu
ojciec się zorientuje, że ani matka nie jest jej starą, ani on jej
starym, tylko chodzi o nową mamę i nowego tatę... zwłaszcza gdy
rozpoczną się spotkania z rodzicami adopcyjnymi. Niestety to może
uaktywnić rodziców biologicznych i mogą złożyć wniosek o
przywrócenie praw rodzicielskich.
Co mówić
rodzicom adopcyjnym? Uczciwość nakazuje, aby poinformować ich o
planach rodziców biologicznych. Niestety złożenie wniosku o
przywrócenie praw rodzicielskich (nawet gdyby było już powierzenie
pieczy i dzieci mieszkałyby z nowymi rodzicami), spowoduje że
wszystko zostanie zawieszone w próżni. Dzieci wprawdzie nadal będą
mieszkać z przyszłymi rodzicami adopcyjnymi, ale rozpocznie się
procedura związana z rozpatrzeniem wniosku rodziców biologicznych.
To może trwać miesiącami, a nawet latami. Czy rodzice adopcyjni są
na to gotowi emocjonalnie?
Chodzi
mi po głowie pewien plan.
Utniemy
wszelkie kontakty dzieci z tatą. Tutaj chyba nie trzeba wymyślać
czegoś nadzwyczajnego. Wystarczy powiedzieć, że zmieniły się
przepisy i musi złożyć do sądu wniosek o uregulowanie widzeń.
Myślę, że to łyknie.
Sam nie
za bardzo wie jak to zrobić, więc wystąpi z wnioskiem o przyznanie
asystenta rodziny. To też możemy w jakiejś mierze opóźnić.
Rodziców adopcyjnych o niczym nie informujemy, żeby ich nie
denerwować.
Wykorzystujemy
dobre układy z sądem rodzinnym, aby maksymalnie przyspieszyć
rozprawę o przysposobienie.
Plan
doskonały?
Pytanie
tylko, co na to dzieci. One kiedyś dorosną i zapytają, jakim
prawem wymyśliłem taki plan. Najciekawsze jest to, że gdybym
zaczął wspierać rodziców biologicznych i dzieci by do nich
wróciły, to pewnie większych dylematów by nie miały. Żyłyby na
zasiłkach, jak ich rodzice, bez marzeń, ambicji, planów na
przyszłość.
Dobrze,
że to Majka podejmuje ostateczną decyzję.
Kolejną
będzie musiała podjąć w przypadku Kapsla. Ostatnio rozmawialiśmy
z Jowitą (naszą koordynatorką z PCPR-u) na temat umieszczenia go w
Domu Pomocy Społecznej.
Ja wręcz
zasugerowałem, czy warto na siłę poszukiwać rodziny zastępczej?
Przecież chłopiec może ją skrzywdzić.
Zdaję
sobie sprawę z tego, że mogło to mieć niewłaściwy wydźwięk.
Ostatecznie to, że chłopak przerósł mnie (a nawet Majkę), nie
oznacza, że nie istnieje rodzina, która potrafiłaby z nim świetnie
funkcjonować. Uważam jednak, że musiałby to być ktoś, kto miał
już kontakt z takimi dziećmi. Musiałby to być ktoś, kto
zaakceptuje fakt, że chłopiec być może za dziesięć lat, nadal
nie będzie znał dni tygodnia, albo miesięcy, czy pór roku. Ktoś,
kto zaakceptuje możliwość, że chłopak w wieku 18 lat spakuje
swój plecak i przeprowadzi się do mamy. Nie mam pojęcia jak Kapsel
postrzega swoją mamę, ale tam jest zawsze jedzenie, które jest
lekiem na wszystko, również dla dwumiesięcznej siostry chłopca.
Powoli zaczyna do mnie docierać teoria, że jedzenie może być
mamą.
Wszyscy
uważają, że Kapsel nie powinien wrócić do mamy. Nawet na
wczorajszych warsztatach, które przecież dotyczyły więzi, powrót
do mamy jawił się jako coś, co nie powinno się zrealizować. W
tej chwili Kapsel ma 8 lat, a funkcjonuje jak czterolatek. Przyjdzie
jednak taki moment, gdy emocjonalnie stanie się 15-latkiem. Wówczas
może być zagrożeniem przede wszystkim dla swojej siostry, ale
również dla mamy i samego siebie.
Inna
sprawa, że gdy oddamy go do DPS-u, to jego mama z pewnością się
na nas obrazi. Ona nadal uważa, że chłopiec jest zupełnie
normalny i powinien chodzić do zwyczajnej szkoły. Myślę też, że
nas przerosło upośledzenie chłopca, a dokładniej to, że jest on
z pogranicza – pewnego rodzaju koktajl głupoty i mądrości. Gdyby
się spokojnie zastanowić, to chłopiec nie jest aż taki zły.
Potrafi być posłuszny, tyle że co chwilę trzeba mu przypominać,
jak ma się zachowywać. Do wścibstwa też pewnie można się
przyzwyczaić. Ostatnio znalazł w łazience dwa pająki. Inne
dziecko pewnie by je rozdeptało. Kapsel zaczął je chronić.
Zamykał drzwi, żeby miały ciepło i nikomu nie pozwalał się do
nich zbliżyć. Jestem przekonany, że w Domu Pomocy Społecznej,
byłby wspaniałym pomocnikiem i opiekunem młodszych i słabszych.
Mógłby też bez ograniczeń spotykać się z mamą. Niestety,
chociaż rozumowo to ogarniam, to jednak sam fakt oddania dziecka do
DPS-u, trochę mnie przeraża. Nie potrafię sobie wyobrazić dnia, w
którym będziemy musieli go odwieźć do placówki. Tym bardziej, że
chłopcu chyba podoba się mieszkanie z nami. Ostatnio w
przedszkolu dzieci opowiadały kim chciałyby być w przyszłości.
Jeden chciał być strażakiem, inny lekarzem, kolejny policjantem. A
Kapsel? Byłem przekonany, że powiedział iż chce zostać koparką.
Widocznie jakiś czas temu zmienił zdanie. Teraz chce zostać Ciocią
Majką.
Opiszę
jeszcze dwumiesięczną Plotkę. Sprawa wydawała się prosta.
Niestety mama (mimo swojego upośledzenia w stopniu umiarkowanym)
została już widocznie przez kogoś odpowiednio poinstruowana. Zdaje
sobie sprawę z tego, że sąd najprawdopodobniej odbierze jej prawa
rodzicielskie. Jednak już teraz zaznacza, że natychmiast odwoła
się od wyroku, a jeżeli to nie pomoże, to pójdzie do mediów.
Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, że Plotka będzie kolejną
Smerfetką. A przecież jej mama, przez cały czas bycia w ciąży,
była pod opieką Pomocy Społecznej. Wszyscy od dawna wiedzą, że
nie ma możliwości, aby Plotka z nią zamieszkała. Prawo chroni
rodziców biologicznych, dając im szansę aby się naprawili.
Zastanawiam się, dlaczego to samo prawo nie chroni dziecka, dając
mu szansę na normalne życie.
Mama
Plotki już doskonale wie, czego oczekuje od niej system. Nawet
posługuje się pewną specyficzną terminologią. Ostatnio do nas
zadzwoniła, że ma nowego partnera, który akceptuje jej córkę, i
niedługo wyprowadzi się od mamy. Zwyczajna dwudziestoletnia
dziewczyna powiedziałaby, że poznała chłopaka.
Problem
w mojej ocenie polega na tym, że ten system określa pewne warunki
konieczne, które muszą zostać spełnione i które w jakiś
wymierny sposób da się zbadać (praca, mieszkanie). Jak jednak
sprawdzić, czy mama zapewnia dziecku poczucie bezpieczeństwa w
sensie emocjonalnym?
Majka na
ostatnim zespole próbowała wytłumaczyć mamie, że miłość do
dziecka, to niekoniecznie walka o jego odzyskanie. Czasami trzeba
pozwolić mu odejść, aby stało się szczęśliwym człowiekiem.
Nic nie dotarło. Jej wnioskiem końcowym było stwierdzenie: „będę
walczyć”. Dowiozłem na to spotkanie dziewczynkę, aby mama mogła
się z nią spotkać. W planach była godzina wspólnego pobytu.
Spotkanie zostało zakończone po 15 minutach. Nie polała się ani
jedna łza. Dla mamy najważniejsze było robienie zdjęć. Zupełnie
zapominała, że dziewczynka nie trzyma jeszcze sama głowy, więc
wokół niej stało troje osób, które tej głowy pilnowało. Na
koniec stwierdziła, że Plotka chyba nie ma najlepiej w naszej
rodzinie, bo ma zbyt duże rajstopy. Dobrze, że ubrałem
dziewczynkę w rzeczy wcześniej przygotowane przez Majkę, bo gdybym
sam wszystko wybierał z szafy, to dopiero by było.
Ostatnio
po kąpieli założyłem Sasetce piżamkę i skarpetki. Przyjrzała
im się przez dłuższą chwilę, po czym ze zdziwieniem stwierdziła:
„obydwie takie same?”. A jednak wydaje mi się, że na obecnym
etapie jestem dla niej najważniejszą osobą.
Piszę
dzisiaj o trudnościach. Dotychczas skupiłem się tylko na
problemach natury emocjonalnej. Wypada też wspomnieć o sprawach
typowo fizycznych.
Maruda i
Sasetka są pierwszymi naszymi „dziećmi wędrującymi”. Wychodzą
w nocy ze swoich łóżeczek (Maruda sam jeszcze nie potrafi wyjść,
więc krzyczy aby go wyciągnąć) i przychodzą do mojego łóżka.
Umówiłem się z Sasetką, że może przyjść do mnie dopiero
wówczas, gdy będzie jasno za oknem. Zmieniło się tylko tyle, że
klepie mnie w środku nocy w ramię i zadaje pytanie: „wujek, jest
już jasno?”. Czasami zdarza się to dwa, a nawet trzy razy w ciągu
jednej nocy.
Czekam
więc z niecierpliwością na rodziców adopcyjnych. Niech ich (tych
rodziców) dzieci uszczęśliwiają swoją czułością. A mają w
tym względzie ogromne potrzeby. Nad ranem czuję się jak orzełek
ze złotówki, z przyklejonymi do obu ramion dziećmi. Do tego jestem
symetrycznie podzielony na dwie strefy wpływów. Biada temu, który
zarzuci mi rękę na szyję, przechodząc oś symetrii. Wszystko to
powoduje, że mam „bezsenne noce, senne dnie”. Ostatnio, do
Jeleniej Góry udało mi się dojechać na dwóch red-bullach... aby
nie zasnąć. Trasy do stu kilometrów pokonuję na jednej puszcze.
Oczywiście
trochę żartuję, jednak w takich przypadkach zastanawiam się nad
pogotowiami rodzinnymi, które mają pod opieką czasami nawet
dziesiątkę dzieci. Z jednej strony podziwiam takie rodziny (że
dają radę), ale z drugiej zastanawiam się jak nad wszystkim panują
(zwłaszcza w godzinach nocnych). Podejrzewam, że gdybym zostawił
Sasetkę z Marudą w osobnym pokoju i do nich nie zaglądał, to w
pewnym momencie doszliby do wniosku, że nie ma sensu krzyczeć i
trzeba liczyć tylko na siebie. Ale czy o to chodzi?
wcale nie jesteś zimny, czy pozbawiony uczuć, jesteś bardzo sympatycznym i czułym gościem, lubię cię od początku tego bloga, od początku też miałam nadzieję, że rodzice Smerfetki wam i Małej tego nie zrobią. A jednak zrobili..... Agata.
OdpowiedzUsuńJa tam uważam, że rodzice Sme4fetki mają pełne prawo nie chcieć utrzymywać kontaktu. Z tego co pamiętam, to od samego początku dawali jasne sygnały, że go nie pragna..a pamiętaj Pikuś, że to była pierwsza z dwóch rodzin, na której chcieliście przetestować nowy model przekazywania dzieci z odwiedzinach w ich domu już po adopcji.
UsuńDawali Wam sygnał, że tego nie chcą. Zdecydowali się na te 1 odwiedziny. I tyle. Ich prawo. I mnie osobiście irytuje hipoteza, że zechcą i będą kazali zapomnieć dziecku o tym, że jest adoptowane itd...Nie wiesz tego Pikuś, to nie zakładaj z góry krzywdzące ich oceny.To, że nie chcą bezpośrednich i pośrednich kontaktów z Wami nie oznacza tego, że zechce zarabiać proces adopcji przed córka. Może Jej o tym nawet opowiadają. I po prostu nie chcą konfrontacji z Wami, bo szczerze z tego co kiedyś pisałeś, o odwiedzinach w domach po adopcji itd, naprawdę mogli się poczuć zmuszeni, bo Wy jako zastępczy nalegaliscie na odwiedziny tuż po adopcji. To się zgodzili. A teraz już nie chcą. Co nie znaczy, że nie dadzą córce, jak będzie miała 18 lat i poprosi dostępu do tego, by mogła odwiedzić np.mamę biologiczna.
Rozumiem stanowisko trenerów itd, że się zmienia. Jednak żaden ośrodek nie wprowadził jeszcze obowiązku odwiedzin tuż po adopcji. I złości mnie to, że gdzieś tam w podtekscie traktujesz Ich jako tych, którzy są niedobrze. ..świadczy o tym ta ironia..ze może i o korzeniach zapomną. ..
Poza tym myślę, że wcale rodzice nie mają mieć tylko potrzeby piekunczej a tylko dzieci maja prawo się przywiązywać.
Mam wrażenie, że wymagasz od rodziców adopcyjnych tego, co od rodziców zastępczych. ..a sam jednocześnie będąc spełniony w rodzicuelstwie ze swoimi biologicznym córkami. ..
Strasznie mnie drażni, że rodzice zastępczy czasem chcą by adopcyjne robili to, co Oni chcą.
Pozdrawiam, Nikola
Jeszcze pewna myśl. ..Łatwo powiedzieć Tobie czy Majce czy komus rodzicom biologicznym, że miłość polega czesem na ododaniu dziecka...by to zrobili.
UsuńOni tego nie przyjmują, bo to wymaga decyzji często wbrew sercu. Możesz być totalnie niewydolność rodzicem..ale kochasz...a oddać oznacza powiedzieć temu sercu STOP. A głowie powiedzieć. .TAK..rozmów oddaje...
Pikuś, znam bardzo, bardzo dużo rodzin, które totalnie nie były wydolność wychowawcz. ..jednak Oni tego jakby nie widzieli. Byli totalnie niewydolni, ale problem w tym, że Oni te dzieci kochają bardzo często. ..
Nie robią NIC by zmienić życie, miłość owszem polega na tym by te dzieci oddali...ale to jest taki sam argument rozmowy jak z miłości musisz zmienić życie w tym tym czy tamtym....sercem zaś Im najłatwiej powiedzieć. ..będę walczył...
I oczywiście, że oddanie tego dziecka i zgoda by odeszło do adopcji tu jest dobrem, ale to wymaga przymuszenia się i serca do czegoś wbrew pragnień. ..pragnień nawet niewydolnych matek, by dziecko było z nimi. A to wysiłek, na który nie stać każdego.
I żeby było jasne, uważam, że samo kierowanie serduszkiem itd może popsuć życie tych dzieci, khorych rodzice biologiczni nie chcą puścić, oddać itd...
Tyle, ze nie oddanie i mówienie będę walczyć bo kocham...jest prostsze. Nie rani rodziców biologicznych. I pewnie stąd mało kto z rodzicow biologicznych ma odwagę i siłę powiedzieć, idz do adopcji..nie odwołać się.
Nikola
Kto wie, co zrobić by telefon sam nie wstawia słów? ?? Zaraz zwariuje.. Nkola
UsuńNikola. Ja odniosę się tylko do jednej Twojej myśli. Przywiązanie opiera się na poczuciu bezpieczeństwa i oparciu jakie dorosły zapewnia dziecku i w takim rozumieniu tylko dziecko może przywiazac się do dorosłego opiekuna Gdy jest odwrotnie, gdy dorosły przywiązuje się do dziecka czyli opiera się na nim to jest mocno nie w porządku. Byś może chodzi tu głównie o nazewnictwo ale zwrócono nam na to uwagę i nie jest to wymysł Pikusia.
UsuńDo innych rzeczy się nie odniosę bo toczyło się już wiele dyskusji na ten temat i chyba nie dojdziemy do żadnych nowych wniosków.
Ale tak zwyczajnie po ludzku jest mi poprostu przykro że nie wiem co u Smerfetki 😥
Dzięki za wyjaśnienia. .
Usuńaha, jasne, czyli to o taki klucz interpretacji chodzi...Z tym się zgadzam, że jeśli przywiązanie jest opiera niem się dorosłego o dziecko, to to nie jest w porządku... i to bardzo, bardzo nie w porządku. Totalnie odwrócone rolkę. . W takim kluczu rozumienia tego słowa to pewnie, że tylko dziecko powinno się przywiązywać.
To rozumiem, że jest Wam przykro, że nie wiecie co u Smerfetki. Myślę, że nawet bardzo przykro.
Tyle, ze dla mnie cały czas Pikuś w tym wątku pisze w sposób oskarzycielsko, traktujący o wielkim złu, jakiego vopuszczajz die rodzice Smerfetki...
A wystarczyłoby właśnie napisać tyle...JEST MI przykro.??? Bo my wolelubtxmy mieć kontakt i wiedzieć co u Smerfetki. ...a nie snuć opcje, że rodzice adopcyjne chcą zapomnieć o korzeniach...?
bo to może tak naprawdę to o to chodzi? -O Was, o to, że to trudne, jak znika kontakt z sympatycznym ludźmi no i wiedzą o dziecku...które od urodzenia było u Was...???
I tak podziwiam Was za oddanie dziecka po 2 latach, które znaliscie od urodzenia..
Pozdrawiam serdecznie,
Nikola
Nikola, myślę, że Pikuś bardzo dobrze wie - i też pisze o tym na blogu, ja to w każdym razie wyczytuję - że potrzeba na poziomie serca jest miłością ze strony RB. I nikt tej miłości ani prawa do niej im nie odbiera. Oczywiście, że łatwo pisać, że najwyższym wyrazem tej milości powinno być 'puszczenie dziecka wolno', skoro to nie o naszym dziecku mowa.
UsuńNo ale też taka jest nasza rola: obserwujemy te sytuacje jednak ze szczególnego punktu i formułujemy opinię, bo może jednak ktoś musi ją sformułować jasno.
Szczególnie, że w tzw. debacie publicznej myśl o tym, że miłość nie przeszkadza krzywdzie dziecka jest myślą nieoswojoną. Ludzie generalnie nie kumają, że na miłości historia się nie kończy.
Dla mnie jedną z wartości bloga Pikusia jest konsekwentne pokazywanie tych nieoczywistości, z ktorych byc może - mam nadzieję - jednak przygodni czytelnicy wyciagną jakieś wnioski i w przyszłości będą oceniać sytuacje takich dzieci w sposób mniej zero jedynkowy, niż ma to miejsce obecnie.
Bloo: Ja nie uważam, że Pikuś odbiera prawo rodzi om bilogicznym do miłości. Tak, w debacie publicznej zbyt dużo jest podejście, że mamusia kocha toto wystarczy.
UsuńMoja refleksja była taka po prostu w odniesieniu do wzmianki, że Mają musiała starać się wytłumaczyć msmue , że oddanie dziewczynki to tez wielka miłość. Oczywiście, że Pikuś mówiąc to rodzicom, czy Majka, robią bardzo dobrze, że artykułu ja rodzicom biologicznym to, że mość ma różne oblicza...a samo serduszko do uszczesliwienia dziecka często nie wystarczy.
Ja chciałam tylko zwrócić uwagę na to, skąd może wynikać wg.mnie opór rodziców biologicznych. Bo to wymaga wysiłku. I dobrze, że często sądy nie idą tylko za ta deklarattwna miłością. ..pozdrawiam.
Nikola
ja próbowałam tej samej metody co Majka i osiągnęłam ten sam skutek: grochem o ścianę. Ale wiem, ze jest grupa RB, dla której usłyszenie słów o 'najwyższej formie miłości poprzez pozwolenie dziecku na odejście/ nową rodzinę" ma duże znaczenie i pozwala zacząć proces pożegnania. Czy wynika to z tego, że oni tak naprawdę 'położyli już kreskę' i szukają teraz ładnej formy, czy może z tego, że szukają racjonalizacji dla własnej niechęci/niemożności zmiany - nie wnikam. Ale ponieważ nigdy z góry nie wiadomo, jaka jest optyka RB i czy w ogóle jest w nich opór, warto te słowa o rezygnacji z walki w pewnym momencie wypowiedzieć (ofc w sytuacjach jasnych i nierokujących).
Usuńwreszcie kolejny post, nie dalej niż wczoraj rozmawiałem ze Śnieżką o tym że już miesiąc cisza na blogu ;)
OdpowiedzUsuńmama biologiczna Iskierki jest obecna w rozmowach w naszym domu od samego początku; kiedy Iskierka pyta (a jak wiecie bardzo dużo mówi więc dużo pyta) to odpowiadamy, nie jest łatwo czasem ale innej drogi nie rozpatrywaliśmy chyba nigdy; na razie nie było tematu taty biologicznego, kiedyś się pewnie pojawi, ciekawe jak ja wtedy zareaguje, co mi to zrobi, sam nie wiem;
co do Kapsla - mamy trochę podobną sytuację, działamy w kierunku powrotu Gusta do jakiegoś doku pomocy; po blisko 5 latach doszliśmy do momentu kiedy mamy dość; całkiem możliwe że jemu ta zmiana miejsca zamieszkania za dużo nie zrobi, często można odnieść wrażenie że Gusto nie ma żadnych preferencji, w ten sam sposób przyjmuje zupełnie różne rzeczy, zmiany które go dotykają;
pozdrawiam Dawid
po pierwsze doczekałam się nowego wpisu, hurra!
OdpowiedzUsuńpo drugie mam leciutką satysfakcję, że jednak nie jestem oszołomką z lansowaniem poglądu 'tak, więzi są ważne; tak, odwiedziny po adopcji są ważne", skoro zaczęto o tym mówić też na szkoleniach
po trzecie - z tego się własnie cieszę, że coś się zaczyna tu dziać i może kolejni rodzice nie będą popełniać w dobrej wierze tego błędu, który popełnili rodzice Smerfetki
po czwarte: najpierw się ucieszylam z wieści o Marudzie i Sasetce, a z kolejnymi zdaniami podłamałam.
To mi przypomniało, że x miesięcy temu usłyszałam w MRPiPS o pomyśle powołania 'adwokata dziecka' to jest osoby, która by reprezentowała dziecko w sprawach go dotyczących w sądzie rodzinnym, wychodząc ze stanowiska, że ma bronić jego interesu.
Strasznie mnie wkurzył ten pomysł.
Teraz myślę sobie, ze to jest fantastyczna idea sama w sobie. oczywiście pod warunkiem, że taki adwokat/ka nie dałby się omamić opowieściom z zielonego lasu o 'partnerze akceptującym moje dziecko' tylko zgłębił sprawę i zwrócił uwagę właśnie na to, o czym napisałeś: szeroko rozumiane bezpieczeństwo dziecka, w tym emocjonalne.
Mam poczucie, że z obecnym układem to my za daleko nie zajedziemy: rodzice mają prawo do adwokata z urzędu, są darmowe konsultacje prawne i szczęść im Swarożycu, niech korzystają, tylko efektem są później trzyletnie Smerfetki przeciągnięte pod kilem apelacji, niestawiennictwa na sprawach i rzewnych łez rodziców biologicznych.
Nie da sie tego złamać bez wzmocnienia pozycji dziecka, od dawna tak uważam. Pytanie jak ją wzmacniać?
aha, książka "koko szuka mamusi'. Jeśli jej nie macie to koniecznie kupcie lub pożyczcie. Jest wspaniała na czas wprowadzania rodziców adopcyjnych w życie dziecka (do 5 roku życia, rzekłabym, choć u mnie i ośmiolatek wysłuchał).
OdpowiedzUsuńTo o kurczaku? Koko... Nikola
Usuńnie wiadomo do końca, kim jest Koko, poza tym że ptaszkiem. I też celowo nie wiadomo, taki jest zamysł książki. Bardzo mądrej, bardzo.
UsuńPostaram się odnieść głównie do komentarzy Nikoli (przy okazji pozdrawiam - dawno się nie widzieliśmy), ale nie tylko.
OdpowiedzUsuńNie wydaje mi się, aby dotychczasowy ton moich wypowiedzi był oskarżycielski w stosunku do rodziców Smerfetki – dopiero teraz będzie. Zawsze powtarzałem, że to oni są rodzicami i to oni dyktują warunki. Czy przymusiliśmy ich do tego jednego spotkania? Być może w ich mniemaniu tak właśnie było. Staram się jednak wyciągać logiczne wnioski z całej zaistniałej sytuacji. Wysłaliśmy może ze 3 SMS-y i 2 e-maile w przeciągu sześciu miesięcy. Czy to już należy traktować jako nękanie? A może wystarczyłoby odpisać: „u nas wszystko w porządku, również pozdrawiamy”. Rozumiem, że ktoś może nas nie lubić i nie chcieć utrzymywać bliższych kontaktów. Jednak jeżeli kogoś nie stać na jednego SMS-a w roku, to nie łudźmy się, że będzie dziecku o nas opowiadał.
Rodzina adopcyjna jest czymś zupełnie innym niż rodzina biologiczna. Kto tego nie rozumie niech najpierw sobie kupi kota. Z dzieckiem adopcyjnym jest podobnie, nigdy do końca nie będzie twoje. Sporo się mówi o potrzebie informowania dziecka adopcyjnego o jego korzeniach. Tyle tylko, że najczęściej myśli się o rodzicach biologicznych.
To ja zadam pytanie: czym różni się mama biologiczna (która widziała dziewczynkę trzy razy w życiu) od nas? To my, przez ponad dwa lata byliśmy jej rodzicami i nie bójmy się tego nazywać po imieniu. Tak... ja byłem jej tatą. To między innymi dzięki mnie, jest jaka jest. I dlatego uważam, że ten jeden SMS w roku mi się należy.
Wrócę do ostatnich warsztatów. Były one prowadzone przez dr Magdalenę Czub (osobę kojarzoną zarówno z rodzicielstwem adopcyjnym jak i zastępczym). Było wiele dygresji. Pojawił się zarówno temat Kapsla, jak też Smerfetki. W przypadku tej drugiej, próba wyparcia przez rodziców adopcyjnych wszystkiego sprzed adopcji, jest bardzo prawdopodobna.
Przekazywanie dzieci rodzicom adopcyjnym, będzie tematem następnego spotkania (za miesiąc). Jednak już teraz wiem, że prowadząca chciałaby, aby zostały wprowadzone pewne standardy przekazywania dzieci rodzicom adopcyjnym. Jakieś uregulowania, które nie pozwalałyby na hermetyzację żadnej ze stron.
O miłości rodziców biologicznych do ich dzieci, też można by wiele pisać. Ująłbym to w ten sposób, że jest to życie w dwóch równoległych światach. Gdy do nas przychodzą i spotykają się z dzieckiem, albo opowiadają coś przed sądem, to w żadnej mierze nie jest to fikcja. Nie jest to udawanie. Oni naprawdę kochają swoje dzieci i w danym momencie byliby skłonni oddać za nie życie. Jednak przebywając z nimi, zapominają je nakarmić, albo idą na trzydniową imprezę (zostawiając trzylatkowi pełną lodówkę – niech sobie doskoczy). Przeskakują z jednego świata do drugiego, nie mając nad tym żadnej kontroli.
Czas, w którym czekaliśmy na rodziców, którzy pogubili się w życiu, dla mnie już się zakończył. Teraz to rodzic musiałby się wykazać ponadprzeciętną wolą odzyskania dziecka. Staję się coraz bardziej gruboskórny. Wiem o tym i wcale mi to nie przeszkadza. Powiem nawet, że chciałbym, aby moje doświadczenia mieli sędziowie orzekający w sądach rodzinnych.
No i jeszcze sprawa dzieci pokroju Kapsla, czy Gusto.
Dzisiaj od rana spędziłem dwie godziny z Ploteczką. Dało mi to takiego „powera”, że jeszcze teraz chce mi się śpiewać. Za chwilę wróci z przedszkola Kapsel. Już sam jego widok spowoduje, że „ręce mi opadną”.Jest to pewnego rodzaju przemęczenie materiału. Kiedyś się z nim bawiłem, biegałem po lesie. Sprawiało mi to przyjemność. Teraz irytuje mnie prawie każde wypowiedziane przez niego zdanie.
Zastanawiam się, ile jest rodzin, które czują podobnie (nawet w stosunku do swoich dzieci biologicznych), ale ich alter ego nie pozwala na podjęcie decyzji o umieszczeniu dziecka w placówce. A może tym dzieciom byłoby dużo lepiej w placówce?
Pikuś, może zajedziemy w Wasze strony i uda się jakoś spotkać...chociaż blisko nie mamy, ale wybieramy się do pewnego miasta, .. to przynajmniej juz ta sama strona Polski...teraz to jesteśmy cały czas po dwóch przeciwnych stronach kraju...i jeszcze w ich przeciwleglych krańcach. ..
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że aż tak...rzeczywiście napisanie " Wszystko w porządku", to konkretny komunikat...lub napisanie wprost, że " słuchajcie nie piszcie do nas".
Z tym się zgadzam. Ludzie dorośli powinni umieć się komunikować, jeśli czegoś nie chcą.
Życzę dużo wytrwałości, Kąpiel jest pewnie fajnym chłopcem. ..ale może On potrzebuje kontaktu 1: 2, rodziców tylko mających siłę i czas dla Niego. Wy macie obciążenie wynikające z opieki nad 4 dzieci...a do Kapsla to trzeba rodziny, która będzie tylko dla Niego? Bo jest na tyle absorbujący..
Pikuś,spróbuj nie porównywać Go do dzieci w normie, cieszyć się każdym drobiazgi em..może będzie Ci łatwiej. ...a zmęczenie materiału normalna sprawa.
Nie. Dzieciom w placówce nigdy nie będzie lepiej niż w dobrej rodzinie,zwłaszcza w przeciętnej placówce. Tylko jakiś ten fakt umieszczenia tam dziecka każdy musi sobie wytłumaczyć i to jest może takie tłumaczenie właśnie? Tyle, że sytuacja totalnego zmęczenia opiekuna w naszym polskim systemie wsparcia ( zerowego prawie) rodzin z dzieckiem niesprawnym, bardzo często do tej placówki prowadzi.Nie czaje, czemu asystentów, którzy przyjdą i zajmą die dzieckiem czy dorosłym niesprawnym i odciążyć rodzinę na pewien czas, brak u nas w kraju...
Dobrze, że powstają tzw.mieszkania wytchnieniowe itd.
Nikola
Pikus
PS. Nikola
I jeszcze coś. ..może właśnie w tym rzecz, że rodzice Smerfetki mają przekonanie i zmagają die z tym, że była mana biologiczna oraz Wy z poczuciem bycia Jej rodzicami, o którym piszesz. ..i tego jest dla Nich już za dużo? Bo to oznacza zmierzenie się z 2 parami rodziców. ..biologicznymi i zastępczymi, którzy byli jak biologiczni...bo całe życie dziewczynki...
UsuńTylko ja to bym wprost napisała na Ich miejscu, że " nie chcemy się kontaktować itd". Adopcja zakłada opowiadanie dzievku o rodzinie biologicznej, wiec stąd moja myśl, że to mogą i być może zechcą realizować.
Dla mnie jeśli nie chcą podtrzymywac kontaktów, które Wy chcecie, pisząc SMSy, należałoby, by to wprost Wam powiedzieli. Byłoby uczciwie.
Pikuś, mam pytanko...o hermetycznosc...na czym mogłaby polegać hermetycznosc ze strony rodzin zastępczych w przekazywaniu dziecka rodzicom adopcyjne? To apropos wypracowania wzorców przekazywania dziecka.
Nikola
Pikuś. Tobie się należy, Majce też. A Smerfetce nie? Jej też się ten kontakt należy. Z ludźmi ktorzk ją kochają i dawali poczucie bezpieczeństwa.agata.
OdpowiedzUsuńPikuś, a może to jest tak, że jeśli rodzice Smerfetki traktują Was właśnie jako Jej poprzednich rodziców, a tych par jest juz 2 poza nimi ( biologiczni i Wy całe zycie), to traktują Was trochę jak rodzinę biologiczna dziecka.
OdpowiedzUsuńŻaden rodzic adopcyjne nie utrzymuje kontaktów z rodziną biologiczna dziecka przecież!!!, a opowiadać o nich,często opowiadają. Jedno z drugim może nie mieć nic wspólnego.
Oni są w roli, że mają 2 rodziny oprócz siebie...i tak się zastanawiam w sumie, czy jakby ktoś z rodziny biologicznej powiedział rodzicowi adopcyjne, że ja to dziecko urodziłem. ..należy mi się kontakt...czy jakaś rodzina adopcyjne w ogóle by ten kontakt nagle zaczęła utrzymywać. ..? Nie.
Rodzice Smerfetki są w bardzo trudnej sytuacji, bo zaadoptować dziecko, które całe życie było w rodzinie zastępczej. ...ale w sumie to jak w rodzinie biologicznej...w sensie, że przeź całe życie. .a nie tymczasowo.
Ciężko Wam. Wiadomo.Szkoda, że Wam wprost nie komunikuja" nie chcemy utrzymywać kontaktu". Co do Smerfetki, to czy Jej się należy. ..szczerze, ( zaraz mnie zlunczujecue, trudno), myślę że nie.
To jest sytuacja adopcji. A adopcja oznacza, że teraz ma nowych rodziców swoich.
I Oni nie muszą utrzymywać z Wami kontaktu.
Mają nie ukrywać adopcji , oraz pozwolić 18 letniej córce na szukanie przeszłości.
Jak byście się czuli, gdybyście zaadoptować dziecko i rodzice biologiczni mówili, że mają prawo do kontaktu?
Pikuś, pewnie boli i może Was boleć. ..bo rodzicom biologicznym dziecko zabiera się czesto, bo są niewydolność.
Wy kochaluscie Smerfetke.
Tylko, że nadal to nie jest w porządku wymagać i zmuszać rodzinę adopcyjne do tego, by się kontaktowala..bo nam się należy.
Nie należy się. Oni tego nie chcą.
Oni są rodzina adopcyjne a nie kolejna zastępcza.
Rodzina z 2 innymi rodzinami w przeszłości. I na bank jestem pewna, że mogli nie przewidzieć, że pobyt u Was dziewczynki od urodzenia będzie dla Nich zbyt trudny.
Było dziecko. Małe. Czekali na nie.
Dla mnie to przykład, czemu dzieci szybciej i sprawniej powinny iść do rodzin...a nie siedzieć po 2 kąta w zastępczej..
Jedyne co, to niedobrze, że wprost nie piszą rodzice Smerfetke o swoich oczekiwaniach...
Jednak trochę to tak, jakby rodzice biologiczni chcieli kontaktu po adopcji....Oni mogą tak Was spostrzegac...
Smerfetce należy się wiedza i możliwość kontaktu z Wami jak urośnie. A w sumie to kontaktu z mama biologiczna, chociaż powinno być ze z Wami!!!!,
ale ja rozumiem, że Wam przykro...lecz Pikuś żadna rodzina adopcyjns nie chce kontaktów z biologiczna....może tak Was właśnie traktują? ? I DLATEGO ich nie chcą.
Zwłaszcza, że Wy byliście dobra rodzina " jakby biologiczna".
Pikuś, kochaliście Smerfetke. Trucno Wam. Jednak Oni naprawdę nic nie muszą.
A napewno Smerfetce się to teraz nie należy. Tylko jak skończy 18 lat.
Dajcie Im pożyć bez Was w tle ...
Smerfetke POSZŁA DO ADOPCJI a nie do rodziny zastępczej.
Ciekawe ilu z nas chciałoby zaadoptować dziecko i utrzymywać kontakt z rodzinami biologicznymi...??????
To tylko moje gdybanie....może ta rodzina w ogóle myśli o wszystkim inaczej
A że Tobie i Majce ciężko. To fakt. I że rodzice Smerfetki powinni napisać. .nie chcemy.to tez fakt.
PS. Zróbcie wszystko, by nie musieli tego przeżywać następni i Wy...przy Plotce.
A teraz będzie na moja głowę całą masą, że jak to... trudno...to dziecko jest w adopcji. Nie może żyć przeszłością jeśli rodzice tego nie chcą. Ma przeszłość znać. A to różnica.
Pozdrawiam serdecznie. Nikola
Nikola" to jest sytuacja adopcji". Piszesz to o Smerfetce. czy to był jej wybór? Ty oto stracisz jak nożem uciął cała rodzinę, bo TO JEST SYTUACJA ADOPCJI. Znowu ktoś potraktował Smerfetkę jak śmiecia. Agata
UsuńAgata, według Ciebie do kiedy PO ADOPCJI rodzice adopcyjne powinni utrzymywać kontakt z rodzicami zastępczymi?
UsuńNie mam na myśli sytuacji, gdy jest to dla obu stron mile i sprawie im przyjemnosc etc...
Tylko taka, gdy spotykają się, by dziecko nie straciło kontaktów?
Rozumiem, że jednak całe życie. ..bo jak nie, to kiedyś ten moment nadejdzie, to ostatnie spotkanie!
I o to chodzi, że ten moment każdy umiejscawia inaczej.
No nie, ale przecież wszyscy rodzice adopcyjne tak bardzo, bardzo pragną tych kontaktów z zastępczym.
Vo z tymi, którzy tych spotkań nie chcą, ale wytrzymają je dla dobra swojego dziecka?
Ile ma ich być? Przez ile miesięcy czy lat?...by nikt im nie . ..ze dziecka traktują jak śmiecia?
Kto ma to oceniać?
Pytam juz o momencie, gdy rodzice adopcyjne są op, mają pełne prawo do dzieci i dzuecko z nimi mieszka.
Nikola
Pikus, jeszcze cos: Tesla mowi, że " Niezależnie od tego, czy rodzice Smerfetki się odezwa do Was czy nie,to nadal będziecie mieli poczucie straty dopóki czegoś z tym nie zrobicie . Życzę Wam , jak i Nikola,żeby Plotka poszła jak najszybciej do adopcji. Nie zazdroszczę Wam wcale przyjmowania noworodkow i oddawania ich po tak długim czasie".
OdpowiedzUsuńmieliśmy już długą dyskusję na temat tego, czy rodzice Smerfetki (i inne osoby w podobnej sytuacji) mają prawo zrywać kontakty z RZ, w której dziecko nawiązało silne więzi. Nie chcę do niej wracać.
UsuńWażniejsze jest dla mnie to, że stanowisko popierające prawa dziecka i dostrzegające w nim podmiot, a nie przedmiot, przebija się powoli do świadomości rodzin i ekspertów. Wierzę, że taka będzie przyszłośc adopcji i że za kilka lat nikt nie będzie publicznie twierdzić, że dziecku nie należy się szacunek do jego przeszłości, utworzonych więzi i bezpiecznego przejścia do nowej rodziny.
dla mnie fakt, że rodzice Smerfetki nie powiedzieli niczego wprost nie ma żadnego znaczenia. Ich działanie jest jasne w interpretacji - nie chcą. Powiedzenie tego wprost nie ma żadnego praktycznego znaczenia, w tej sprawie nie chodzi o kulturę ani o jej brak, tylko o Smerfetkę.
Bloo. Dziecko przeszło do rodziny bezpiecznie. Po kilku tygodniach spotkań. Rodzice zostali przymusem do spotkania tuż po adopcji. Zgodzili się.
UsuńTo do jasnej ciasnej, dajcie im spokój.
Ich obowiązkiem jest powiedzieć dziecku prawdę. OPOWIEDZIEĆ historię życia. I udostępnić dane jak ta skończy 18 lat.
Widzę , że łatwo wymagać od rodzin biologicznych by oddawali dzieci...a wiele rodzin zastępczych pewnie by sobie nie poradziła z takim całkowitym oddaniem dziecka emocjonalnie.
Potrzeba Pokusić, by wiedzieć, że jest ok.to TWOJA potrzeba. Rozumiem ja. Tyle, że nic Ci się nie należy.
Chciałby ktoś z Was żyć w cieniu 2 par rodzin? ok. Biologicznie są w historii,a Wy? Wy chcecie być obecni w życiu tej rodziny. Smsem ..ale chcecie...
Bloo adopcja nie jest rodzicielstwa zastępczym i dla mnie brak kontaktów nie jest tożsame z brakiem szacunku do jego więzi.
To jest adopcja!!!!
Rodziny zastępcze toby tak chciały kontrolować i biologicznych i adopcyjnych...
Dajcie tym ludziom spokój.
Ten jeden SMS Smerfetce ani nie zaszkodzi ani nie pomoże. Tej rodzinie zaś to i owszem, może zaszkodzić.
Ja tu widzę, że Pikuś cierpi rozłąkę z Smerfetka...zresztą pisze o tym we wpisie.
I że takie przeciąganie to tak naprawdę potrzebne jest dorosłym. Tym, którzy dziecko oddają. I tylko i wyłącznie im.
Jestem pewna, że potem byłoby naleśnik na spotkanie, spotkania. ..i tak najbliższe 20 lat.
Jeśli to będzie kiedyś przymus wobec rodzin adopcyjnych podtrzymywanie kontaktów to...
...przymus przerodzić się ( ze niby dla dobra dziecka), w przymus prawny kontaktów z rodzicami biologicznymi zastepczymi, rodzina dalszą biologiczna, dalsza zastępcza. ...a ja pytam się. ..a gdzie będzie miejsce na nową tożsamość rodziny? Dziecka?
UsuńNie można żyć ciage przeszłością dziecka. A chętnych rodzin adopcyjne ych tez nie będzie.
Kto z Was chciałby mieć całą ekipę ludzi na głowie? Uwazajacych się za rodziców dziecka????
Moim zdaniem to jest problem rodzin zastępczych. To, że sami mają na głowie biologicznych. ..to nie wiedzieć czemu mogą chcieć by adopcyjne mieli na głowie ich.
I nie zgadzam się z Tobą bloo , że po miesięcznym okresie przejścia dziecka do nowej rodziny, każdy brak kontaktu i niechęć do niego to brak szacunku do jego przeszłości i więzi. ...
BO w takim razie, to rozumiem, że optymalną opcja w tym modelu byłoby, że biologicznie adopcyjni i zastępczy całe życie miło spędzają każdy weekend wspólnie? Albo razem mieszkają? ??
Wymagać z każdą dyskusja coraz więcej.
Dajcie Im być rodzicami, otwartość na przeszłość niech nie będzie ważniejsza od teraźniejszości.
PS. Uważam, że kultura nakazuje, a nie dobro Smerfetki napisać. ..nie chcemy.
Dobro Smerfetki to nie ciągle wraca nie do przeszłości. Wystarczy raczej w opowieściach. A rodzina teraz. Rodzina, która jest pietnowana, bo chce w końcu być rodzina bez realnej obecności w tle innych rodziców.
Rodziny takie, od których będzie się wymagało, by ciągle się dzieckiem z kimś dzielili...tylko dlatego, że rodziny zastępcze muszą się dzielić z biologicznymi...albo nie potrafią poradzić sobie z oddaniem dziecka.
Oddanie zaś i strata dzieci łatwe nie są. Bez względu na okoliczności.
Nikola
Pikuś, cieszcie się tymi, którzy utrzymują z Wami kontakt.
UsuńZawalczcie,by jak najszybciej Plotka poszła do adopcji.
I ufajcie, że historia dziewczynce zostanie przedstawiona, że nikt nie zatai faktu adopcji przed Nią.
Nie wymyslakcie juz sposób, które to Wam pozwolą być " jeszcze troszke" tymi ważnymi w życiu Smerfetki.
Rodzice Smerfetki nie chcą kontaktów.
Byleby dobrze o Was Jej opowiedzieli.
I trzymajcie się ciepło.
Nikola
Bloo: Nie zgadzam się z Tobą tez w tym, że stanowisko przeciwne do tego, że rodzice adopcyjne utrzymują kontakt z rodzicami zastępczym jest traktowaniem dziecka przedmiotowo.
OdpowiedzUsuńSmerfetce krzywda się nie dzieje.
A ważne jest dobro CAŁEJ rodziny.
Naprawdę wkurza mnie mocno, jak bardzo wymaga się od tych rodzin adopcyjnych, by tak wiecznie dzielili się na bieżąco tym dzieckiem.
I najczęściej to mówią ludzie...zrealizowano w rodzicielstwie .Adopcyjne najpierw mają być rodzicami. A potem pamiętać o historii dziecka. Nie na odwrót. I starczy jak o tej historii TYLKO OPOWIADAJĄ.
Nikola
Pozdrawiam.
Bloo..jeszcze coś, tamta dyskusja nie dotyczyła. ..czy mają prawo rodzice adopcyjne zrywać kontakt z rodziną zastępcza. ..a tego, czy powinno być spotkanie tuż po adopcji w ich domach.
OdpowiedzUsuńMają prawo kontakt zerwać. TO JEST adopcja.
Rodziny zastępcze zaś powinny chyba pracować mocno nad tym, by nie mieć tak silnej potrzeby kontroli rodzin adopcyjnych albo tak silnej potrzeby bycia w życiu dziecka...które nie jest już u nich...
Nikt nie mówi o przekazywaniu dziecka jak mebel. Jednak kiedyś rodzice zastępczy muszą oddać dziecko CALKOWICIE.
A nie tłumaczyć się, obrażając np.mnie, że jak ktoś broni takiego stanowiska, to traktuje dzieci przedmiotowo.
Nie.
Adopcja zakłada Nowość. Nowy rozdział w życiu. I zastepczy musza to dziecko puścić. ...
Bo to jest adopcja.
Rodzice adopcyjni nie powinni, chyba że dlatego, że się lubią! !! całe życie utrzumywac kontaktów z rodziną zastępcza.
Moim zdaniem to pomoże tylko zastępczym a zaszkodzi adopcyjnym.
Nikola
Nicola, nie chcę rozmawiać o tym, o czym napisalam ze 30 wpisów cytując badania, dzieci adoptowane i z RZ, ich rodziców adopcyjnych i opiekunów zastępczych, a także podając statystyki.
UsuńWciąż uważasz, że utrzymywanie kontaktów z RZ jest z różnych powodów zbędne - ok, przyjmuję to i szanuję, że masz prawo do takich przekonań niezależnie od tego, co mówią sami zainteresowani i co potwierdzają badania.
Ale liczę na wzajemność i zaakceptowanie tego, że moje stanowisko jest tu niezmienne, więc proszę, nie wciągaj mnie ponownie w dyskusję o dobru dziecka w pieczy, bo definiuję ją inaczej i tyle.
Dobro dziecka w pieczy definiujemy inaczej i ok.
UsuńJednak badania i zainteresowani to nie wszystko.
To tylko wybrana grupa.
Znajdzie się inna grupa, inny badacz. ..i inny wynik.
Wiec proszę o niepodważalne czegoś tylko dlatego, że nie jestem badaczem.
Wystarczyłoby zbadać tych, którzy uważają nie tak jak ty a tak jak ja i juz synku inne.
Ty patrzysz na dobro dziecko i głównie jego korzenie. Ja na dobro dziecka i bieżącej rodziny.
Tym się różnimy.
Moje stanowisko tez jest niezmienne.
Wiec proszę nie zarzuca mi, że traktuje dzieci przedmiotowo, bo uważam, że rodzice adopcyjne z zastępczym nie muszą spotykać się przez całe życie. I krzywda się nie dzieje.
Dzieci w pieczy czy adopcjizawsze będą zmagać się ze swoją przeszłością.
Jeśli zmusiły zaś rodziny adopcyjne do obowiązkowych kontaktów z zastępczym nic dobrego z tego nie będzie.
Adopcja to nie jest wzięcie pod opiekę dziecka...tylko zostanie rodzina.
Nikola
Ciekawe jakby wyszły wyniki badań, gdyby zbadać autentyczny zapał rodzin adopcyjnych do utrzymywania kontaktów z rodzicami zastępczymi?
UsuńNikola
...zapał. .....rozumiany jako motywację, ta deklaratywna i te w sytuacjach, gdy dochodziło by do tych kontaktów.
UsuńI na ile wspolgraloby to z cechami typu chęć spełnienia się w goli rodzica, zazdrość, posiadanie innych dzieci i inne czynniki...oraz czas pobytu dziecka w rodzinie zastępczej. ..
Może okazałoby się, że wszyscy rodzice adopcyjne tak super chcą tych kontaktów, a może odwrotnie...a może deklarują, że chcą. ..a kontaktują się bo wypada..albo...to obstawiam, że wyszło by, że zależy to mocno od wielu czynników. ..czy się lubi, jak długo bylo dziecko itd..
Tyle, że badanie przeprowadzone powinno może być nie tylko na tych, którzy te kontakty chcą urzymywac...i z góry wiadomo..ze powiedzą, że to super....tylko na tych mniej i niechetnych tez..
Nie znam się na metodologii badań. ..tak gdybam
Nikola
Te badania istnieją, wiele z nich referowałam i nie będę tego powtarzać. Ich metodologia też jest opisana i zapewniam Cię, że temu służy własnie dobór grup, aby zestawiać respondentów o różnym nastawieniu. Konkluzje są takie, jak przedstawiłam. Nie przyjmujesz tego do wiadomości, Twoja sprawa.
UsuńPisałam wiele razy i powtórzę to jeszcze raz, że w Polsce (i nie tylko w Polsce) przyzwyczailiśmy sie traktować dziecko jako skarb, ale jednocześnie jako taką figurę, wobec której mamy przeróżne wymagania. Na przykład wymaganie zaspokojenia naszych potrzeb przynależności: jesteś moja, tylko moja i z nikim nie muszę się tobą dzielić.
W tym jest sporo neurotyczności, czy to się komuś podoba czy nie.
I jest to też przedłużenie sytuacji, w której trauma rodzicow adopcyjnych, mających za sobą najczęsciej niepłodność, ma cały czas górować nad układem i wymuszać dostosowanie pozostałych stron. Legitymizujemy to, akceptujemy i domagamy się dla tego szacunku.
We mnie jest dużo szacunku, ale nie sprawia to, że nie widzę pewnej granicy: tak jak dziecko jest dla rodziców, tak oni są też dla dziecka. I apele do niańczenia ich traumy i neuroz odbieram jako wtórnie stygmatyzujące tych ludzi, bo to oznacza dokładnie, że założyliśmy, że oni są już tak biedni i tak doświadczeni, że nie możemy ich traktować jak dojrzałych jednostek, wobec których mamy pewne społeczne wymagania.
Sorry, ale nie - przeszłam niepłodność, napisałam o tym książkę i wiem o tym doświadczeniu naprawdę sporo, ale własnie z tej perspektywy mówię teraz, że proszę nas nie traktować jako dożywotnich pensjonariuszy istniejących w wyobraźni zakładów specjalnej troski.
I nie podoba mi się odgórne zakładanie, że rodzice adopcyjni to jest tak niesłychanie delikatna grupa, że wymaganie od nich wejścia w perspektywę potrzeb dziecka to już za dużo, zbyt wielki nietakt. Tak nie jest.
Towarzyszę teraz i uważam to za zaszczyt, w drodze adopcyjnej pewnej wspaniałej pary. Jesli kogoś można nazwać straumatyzowanym niepłodnością to własnie ich, bo mają za sobą ścieżkę niewyobrażalną i trwającą 20 lat. Znaleźli córkę, nie jest to dziecko bardzo małe i w pewnym sensie o historii podobnej do Smerfetki; długi pobyt w RZ, jest to też RZ na wzór Majkowo-Pikusiowej. Więzi są bardzo silne.
Ci ludzie współpracują z RZ do tego stopnia, ze obie strony zdecydowały o pewnego rodzaju dyplomatycznego zlekceważenia poradnictwa pań z OA. Dlaczego? Ponieważ rodzice mają jasną motywację: ich nowa rodzina musi się zacząć stabilnie i będą szli za głosem potrzeb córki. RZ z kolei jest ekspertką od tego dziecka i dzieli sie swoją wiedzą z rodzicami. Więc owszem, wprowadzili urlopowanie, długie przejście i biorą pod uwagę wzajemny kontakt poadopcyjny bo wiedzą, że w tym momencie należy pomóc dziecku. Dziecko jest na miejscu pierwszym, a nie dwadzieścia lat głodu rodzicielskiego. I to jest właśnie dojrzałość.
Ale to nie jest bohaterstwo, jak jest to tutaj przedstawiane - podążanie za potrzebą dziecka nie jest żadnym bohaterstwem, tylko powinno być traktowane jako standard. Jesli ktoś uważa, że to jest tak przykre, że nie można od rodziców wymagać dojrzałości, bo oni są biedni i straumatyzowani to niech mi wypłacze taką rzekę łez: nie dbam o to, bo jest to po pierwsze bzdura, a po drugie postawienie na głowie systemu adopcji, która mówi jasno "dziecko na miejscu pierwszym".
I w sumie dziwi mnie, że rozmawiamy o tym na serio i to nie pierwszy już raz.
Tak, dziecko jest najważniejsze.
Nie: potrzeba rozpoczęcia nowego rozdziału przez rodziców i nie ich smutna przeszłość, i nie ich obecne potrzeby domagające się zaspokojenia. Dorosłość to też umiejętność rozłożenia w czasie gratyfikacji, jak wszyscy wiemy, i jeśli ktoś tego nie łapie to prawdopodobnie oznacza, że ma do przemyślenia temat rodzicielstwa jako takiego, niezaleznie czy adopcyjnego, czy biologicznego, czy zastepczego, bo dość kluczowa lekcja nie została odrobiona.
Bloo Twoja książkę chętnie bym przeczy tala. To na serio.
UsuńBloo, oczywiście, wszyscy rodzice tak bardzo chcą tych spotkań, marzą o nich....
Nie. Jest grupa ludzi, która chce by ten proces się skończył. I nie w porządku wobec Nich jest zmuszanie Ich do wydłuża negocjacji wciąż modelu przekazywania dziecka.
Oczywiście, jeśli się Im wmowi- takim rodzicom adopcyjne, że to dla dobra Ich dziecka...to zrobią wszystko, co ktoś Im każe.
Bo każdy chce dobra swojego dziecka...
Ma taki rodzic wszystko przejść i porzucić wszystkie swoje potrzeby...bo w imię dobra dziecka.
Każdy Ci to zrobi...jeśli da sobie wmówić ze przedłużanie tych procedur w nieskończoność dobrem jest.
Może Ty akurat wypiera to, że dorośli mają potrzeby. I dzieci je mają.
I tak fajnie jest wymagać, by Ci adopcyjni to miesiącami przyjmowali dziecko, żyli ciągle z smsami i info od zastępczych, byli odwiedzane ciągle w ich domu TUŻ PO przyjęciu dziecka do tego domu...
Kto z Was chciałby mieć jako rodzic adopcyjne ciągły kontakt z rodzic ami biologicznymi wbrew woli? NIKT.
To nie chodzi o to, że Ci rodzice adopcyjne to takie bidulki po latach walki.
Chodzi mi o to, że Oni chcą być dla dziecka rodzicami.
Rodzicami, ktrzy będą tu i teraz tymi jedynymi...a o przeszłości będą opowiadać.
I co w tym złego ze rodzic chce być w koncu rodzicem?
Tylko, że to rodzice zastępczy chcą być nadal podświadomie często rodzicami. ..i dlatego ten proces jest rąk przedłużany.
Im do tego dajesz prawo...ze zastępczy nie chce oddać tak naprawdę dziecka. Bo..spędził z nim wiele lat.
Daj prawo adopcyjnym , by zastępczy dziecko im przekazali bez przeciągania.
No tak, ale przecież zastępczy przeciąga w imię potrzeb dziecka...nie. Może być , że z własnych potrzeb. Potrzeby by jeszcze trochę pobyć tym rodzicem...a nie dobra dziecka.
I na to dajesz przyzwolenie? A za tym stoi nie dobro dziecko a potrzeby r.zastępczej. A zgody na to by adopcyjni mogli się nacieszyć rodzicielstwem nie dajesz...?
Bloo...wypierane tego, że adopcja zawiera też chEC bycia rodzicem nie jest dobra
Ja tam uważam, że rodzice Smerfetki są bardzo odważni. Przeciwstawić się pomysłom z którymi się nie zgadza.
Może nie wiedzieli, że ich postawa zostanie uznana jako zaspokajanie tylko własnych potrzeb oraz nieliczne się z potrzebami własnego dziecka?
Jak będzie prawne rozwiązanie to nikt nie podskoczy...zastępczy będą zachwyceni...no bo jeszcze w tle gdzieś tam będą mogli długo być. ..a niektórzy adopcyjne Skuza uszy po sobie...i będą myśleć. .."nie mam prawa. ..nie mam prawa mieć już tego dziecka tylko dla nas, cieszyć się nim...bo mówią ze to mój egoizm i nie dbam o nie". Oby tak nie było.
I oby dzieci w miarę szybko..no nie jak paczka...trafiały do nowych rodzin..
PS. Bloo, fajnie, że możesz towarzyszyć tej rodzinie ado.
Nikola
Bloo: Jeszcze pewna myśl. Rodzice adopcyjni mają prawo tez do zaspokojenia swoich potrzeb bycia rodzicami.
UsuńTo nie roboty.
Ja widzę to odwrotnie trochę niż Ty...
Ktoś, kto mówi, że on tylko chciałby pomoc dziecku i dlatego chcę być rodzicem adopcyjne, a mówi, że nie na żadnych potrzeb, by dziecko przynależalo do Niego...to nie jest osobą niedojaka.
Wręcz przeciwnie, bo każdy, każdy rodzic ma potrzebę bycia rodzicem co zakłada przynależność dziecka do Niego.
Jeśli ktoś rąk nie ma, toto jest dziwne.
Mówię o rodzicach biologicznych, adopcyjnych.
Zastępczy troce inzczej...tez ja naha...ale id nich wymaga sie by trich ja tlumili...bo dzieci oddaja
...i często dopiero po zrealizowaniu się rodzicielsko i biologicznie ludzie decydują się na bycie zastępczymi .
I to , że będąc rodzicem chce by dziecko przynależalo do mnie...to jest normalne. A nie niedojrzałe.
Gratyfikacja...łatwo mówić, jeśli to Ty jako rodzina zastępcza decydujesz i chcesz decydować kiedy dziecko jest gotowe do przejścia i na czym mają polegać i ile na ich być spotkania od raxu tuż po adopcji.
Naprawdę za tym mogą też stać potrzeby zastępczych. ..oni czują ze dadzą radę. ..to dziecko puszczają. Tłumaczyć. ..ze jeszcze troszeczkę. .., jeszcze potem...a potem jeszcze tylko spotjania co pol roku...niby w imię dobra dziecka....to jest też chEc przynależności po stronie zastępczych.
A co jak co, ale od Nich wymaga się by umieli dziecko puścić. ..wiec podświadomie ta chęć może się objawiać przedłużeniem oddawania dziecka.
I tak jak adopcyjne zarzuca brak umiejetnosci czekania na gratyfikacje...tak zastępczy przeciąga by nie zastępować sobie poczucia straty i cierpienia.
Jedno i drugie wynika z naturalnej potrzeby posiadania i przynależności.
Ktoś, kto zabił w sobie to, że taka potrzebę ma...i opowiada bajki...ze on TYLKO z troski o dziecko chce być rodzicem adopcyjne. ..powinien zgłosić się na wolontariat lub do pracy w instytucji i to takiej gdzie zabronione przywiazywanie się i poczucie przynależności wobec dzieci.
Dziecko to skarb. Tak, ale rodzic adopcyjny ma prawo chcieć by dziecko przynależalo do Niego.
Zupełnie nie rozumiem, czemu niby tak bardzo zabija tę potrzebę w sobie...i starasz się to zrobić u innych?
Pzdr. Nikola
tak, ja naprawdę rozumiem, że wciaż stawiasz potrzeby rodziców nad potrzebami dziecka. Tyle że ja się z tym nie zgadzam i wyjaśniałam, czemu. Powtarzasz to cały czas pokazując na konflikt między potrzebami rodziców i dziecka, który moim zdaniem jest konfliktem fałszywym. Tu nie ma tak naprawdę konfliktu, ponieważ proces, który postuluje Pikuś i ja także, służy interesowi rodziny właśnie. A nie interesowi dziecka osobno i rodziców osobno.
UsuńMożna widzieć więc perspektywę długofalową, a można patrzyć na skutki krótkoterminowe - i w tym drugim podejściu zawsze wyjdzie nam konflikt.
ja przestałam rozumieć - uważałam, ze adopcja jest dla dzecka, a nie dla rodziców adopcyjnych?czy nie? agata
UsuńBloo: Nie. Inaczej rozumiemy dobro dziecka.I rodziny.
UsuńJa uważam, że dobro rodziny jest też dobrem dziecka.
Proces ten, jak jest zbyt przedłużany nie służy dziecku. I tyle.Ani jego nowej rodzinie.
Ja nie mówię o konflikcie między potrzebami rodzicami i dziecka, bo takie przedłużanie w nieskończoność dziecku nie służy. I nie jest dla niego dobre.
Ty uważasz, że jest. I dlatego uważasz może, że każda inna opcja, by było krócej bez tych dodatkowych pomysłów jest przeciwko interesom dziecka. A sprzyja rodzicom.
Ja cały czas niezmiennie mowie o tym, że nie zgadzam się, że przedłużanie jest dobre. Ani dla rodziców adopcyjnych ani dla dziecka. Ani dla Nich łącznie.
A postuluje, by wprowadzić normy prawne, które w nieskończoność ten proces wydłuża.
Rodzinie adopcyjne to może posłużyć to, jak w końcu będzie mogła być tym ekspertem, poczuć się tym rodzicem i pożyć. Bez zastępczych w tle. Chyba, że pragnie tych kontaktów i odwiedzin w domu etc.Jak nie pragnie, to nikomu nie wolno mówić, że taka rodzina robi źle. A to tu wybrzmiewa.
Pzdr.
Nikola
Agata: Adopcja jest dla dziecka.
UsuńI rodzice Smerfetki dla dziecka właśnie powiedzieli Stop. Teraz bez Was tworzymy dalej.
.Rodzice adopcyjne mają prawo cieszyć się, że są tymi rodzicami. A nie być potraktowano jako Ci, którzy działają na niekorzyść dziecka, bo chcą w miarę sensownie i szybko budować rodzinę z tym dzieckiem, zamiast trwać w niekończący się procesie przekazywania dziecka pod byle pretekstem smsow, odwiedzin itd.
Dla mnie rodzice Smerfetki nie zrobili Nic złego . A tak ich tu oceniacie. Poza tym, że mogli napisać smsa, proszę nie piszcie do nas.
Dla mnie Ci rodzice zrobili to co najlepsze dla swojej córki.
Bo z tego co rozumiem nie zabrali Jej jak rzecz na pierwszym spotkaniu, tylko po miesiącu. I mieli odwagę się postawić i nie przedłużać tego w nieskończoność, bo ktoś by chciał kontakt czy smsy.
Oni nie chcieli. I tyle.
W adopcji nie jest ważne tylko dziecko. Tylko całą rodziną tego dziecka.
Krzywdę to zrobią dziecku, jak żądają fakt adopcji.
Każda rodzina adopcyjna ma prawo nie przedłużać w nieskończoność tego oddawania- przyjmowania dziecka.
Rodzice Smerfetki nie wzięli jej po 1 dniu...chyba, że źle zrozumialam...
To byłaby krzywda. Wg mnie.
Nikola
...jak ukryja fakt adopcji miało być. ..
UsuńNikola
Nikola: nie, nie dla dziecka powiedzieli STOP tylko dla zaspokojenia wyłącznie swoich potrzeb : to dziecko jest moje, tylko moje i urodziło się wczoraj, nikogo nie kochało bo od dziś ma kochać MNIE. Piszesz o ZBYT dlugim p-rzekazywaniu, a to też widzę inaczej - dziecko stopniowo wchodzi w nową rodzinę i stopniowo rozluźnia więzy z RZ/Pikusiami ale niekoniecznie je ucina, na pewno nie. Po co? dla czyjego dobra? dziecka? które ich kocha i nie odkocha w miesiąc przecież
UsuńNo dobrze, ale to dziecko przechodzili do nowej rodziny nie jak paczka...tylko w ciągu miesiąca, a potem było jeszcze spotkanie w ich domu..
UsuńDo kiedy mają być spotkania?
Ono właśnie rozluźnia wiezy y z Rz Piusa i Majki.
To nie trwało 1 dzień...
Bo piszesz tu jakby dziecko przyjechali wsadził do samochodu i zawiezie do domu w ciągu 1 dnia.
To ile ma to trwać? Rok? 2 ? Miesiąc? 3?
I będzie ten moment ostatniego spotkania...i przyjdzie ktoś i powie, że za wcześnie. ..
Tę wieży były rozluźnia stopniowo.
Co oznacza dla Ciebie stopniowo?
Gdy rodzice chcą się spotykać z zastępczymi jest łatwiej, ale ile to ma trwać gdy nie chcą?
Najlepsza odp, pewnie, że wg.potrzeb dziecka...ale kto ma to określać, czy to juz?
Nikola
Myślę, że rodzice Smerfetki nie mają jakichś szczególnych uwag w stosunku do naszej rodziny. Oni zwyczajnie chcą się cieszyć swoją córką i o wszystkim zapomnieć.
OdpowiedzUsuńMy oczywiście mamy poczucie straty. Nie da się zapomnieć o spędzeniu dwóch wspólnych lat... i to lat najważniejszych dla rozwoju dziecka.
Owszem, dziecko ma prawo do poszukiwania swojej tożsamości, gdy stanie się pełnoletnie. Ale wówczas ma prawo robić co zechce. Dlaczego mu tego nie ułatwić? Dlaczego mu nie powiedzieć, że kiedyś mieszkałeś z ciocią Majką, tą którą znasz i co jakiś czas widujesz?
Kilka dni temu odwiedziliśmy Hawranka. Porozmawialiśmy, wypiliśmy kawę. Nawet za bardzo nie bawiliśmy się z chłopcem, bo trzymał dystans. Zna nas, ale nie jesteśmy już dla niego nikim ważnym. Przyjdzie jednak czas, gdy zacznie zadawać pytania. On zacznie. Niektóre dzieci nie pytają, bo rodzice adopcyjni wypierają ich przeszłość ze swojej świadomości. I tak może być w przypadku Smerfetki.
Bycie rodzicem adopcyjnym jest czymś zupełnie innym niż biologicznym. Tutaj nie powinno się zapomnieć, bo może się to w przyszłości zemścić.
Rodzice zastępczy to też ktoś zupełnie inny niż rodzice biologiczni. Ci pierwsi znają swoje miejsce w szeregu (są tylko ciocią i wujkiem), ci drudzy najczęściej będą się uważali za rodziców, którym się wydaje, że mogą mieć coś do powiedzenia. Ale też pewnie nie zawsze.
Albo czym się różnią rodzice zastępczy od adopcyjnych?. Zastępczy muszą umożliwiać kontakty z rodzicami biologicznymi. Adopcyjni mogą o nich zapomnieć. Ale czy to oznacza, że ci pierwsi są innymi ludźmi, są mniej empatyczni?
No i pytanie, czy rodzice zastępczy chcą kontrolować adopcyjnych?
Najczęściej jest tak, że rodzice zastępczy oddają dziecko adopcyjnym i temat zostaje zamknięty.
My jesteśmy pod tym względem nienormalni. Nie oznacza to jednak, że chcemy kogokolwiek kontrolować. Czy to, że moja siostrzenica odwiedza nas ze swoimi dziećmi, oznacza że chcemy ją w jakiś sposób kontrolować? A może to ona, przyjeżdżając do nas, chce nas skontrolować? Nie popadajmy w paranoję.
Prawo jest prawem i w żaden sposób nie chciałbym go zmieniać. Uważam jednak, że można by sporo poprawić w systemie szkolenia. I to zarówno rodzin adopcyjnych jak też zastępczych.
Przejdę więc Nikola do Twojego pytania sprzed dwóch dni, dotyczącego hermetyzacji rodzin i próby ustalenia pewnych zasad (o czym była mowa na ostatnich warsztatach).
Wypracowanie standardów przy przekazywaniu dziecka rodzicom adopcyjnym. miałoby właśnie polegać na tym, aby nie było dowolności. W tej chwili bywają przypadki, że rodzice mieszkający na drugim końcu Polski przyjeżdżają i odbierają dziecko adopcyjne jak paczkę. Nie jestem przeciwnikiem robienia szkolenia w Ośrodku Adopcyjnym oddalonym od miejsca zamieszkania o kilkaset kilometrów. Ale niech tacy rodzice zmierzą się z konsekwencjami podjętej decyzji. Niech zamieszkają w hotelu, wynajmą na chwilę jakieś mieszkanie. Sama Nikola dobrze wiesz, jak bardzo potrafiliście się poświęcić dla Królewny
Smerfetka i Gacek odchodzili od nas w tym samym czasie. Majka porozmawiała z naszą sędziną i niemal z dnia na dzień załatwiła powierzenie pieczy. Nie był to jeszcze czas (biorąc pod uwagę gotowość emocjonalną obu dzieci) na opuszczenie naszej rodziny. Rodzice Gacka to zrozumieli. Rodzice Smerfetki chcieli ją zabrać niemal natychmiast (bo mieli już „papier”). Więcej takiego błędu nie popełnimy.
Pikuś, oczywiście, że wariant przekazywania dziecka jak paczki jest nieludzki.
UsuńRodzice adopcyjne nie są biologicznym. I straszne byłoby, jakby o adopcji nie opowiadali dziecku.
Myślę, że świetny jest model, że jest ileś ram spotkań i dopiero dziecko trafia do rodziny.
Zastanawia mnie jednocześnie to, że kiedyś musi być ten stop...
Może to o to chodzi trochę, że jakby nie czuli, że muszą. ..toby kontakt utrzymywali? Nie wiem...ale głęboko jestem przekonana, że to iż rodzice Smerfetki są jedynymi, którzy akurat nie utrzymują z Wami kontaktu...to nie przypadek, że Oni...
To właśnie to chyba, że dziecko u Was tak długo bylo itd...,myślę , że w Polsce coraz więcej dzieci nie trafia do domów Małego Dziecka lecz do rodzin zastępczych. ...a dopiero do adopcji...i coraz częściej będą sytuacje, gdy rodzice adopcyjni będą mieć biologicznych i zastępczych przed sobą. ..
Zastępczy nie są mniej adopcyjni. Ani adopcyjni bardziej.
Adopcyjne NIE Mogą zapomnieć o biologicznych. Mają dziecku mówić o korzeniach.
Jednak nie muszą utrzymywać kontaktów.
Ja wierzę, że rodzice Smerfetki chcą cieszyć się córka, jednak nie zapomnieć o jej przeszłości.
Opowiedzieć dziecku o przeszłości. ..a pisać smsy lub spotykać się na kawie nie jest tym samym.
Wierzę w to, że nie żądają przed dzieckiem jego historii, mówiąc Jej o niej.
Cieszcie się tymi, z którymi macie kontakt.
Uszanujcie wybór rodziców Smerfetki. To nie przypadek chyba, że przy Smerfetki pierwsze małżeństwo, które nie chce kontaktów z Wami.
To pewnie o ten fakt tego ze od urodzenia, że całe życie Małej itd...a nie personalnie o Was.
PS. My nie poswiecalusmy się dla Królewny. Kochaliśmy. Jedynym rozwiązaniem była przeprowadzka daleko, to było oczywiste, że ten krok wykonaliśmy. Każdy by tak zrobił pewnie.
Pozdrawiam.Trzymajcie się cieplo
Nikola
a ja uważam, że jest to czysty przypadek. Twierdzę tak, bo znam wielu kandydatów na RA i RA. Łączą ich dwie rzeczy: każdy z nich przeszedł kurs i każdy chce mieć dziecko. Poza tym różnia ich osobowości, wyznania, charaktery, poglądy, wykształcenie, zarobki i tak dalej.
UsuńTo samo (brak charakterystyki ogólnej) mogę powiedzieć o rodzicach z ivf.
Jesli się komus wydaje, że sam fakt przejscia przez upierdliwą procedurę leczenia stanowi o tym, że ten rodzic będzie teraz taki super, dojrzały i mądry to jest naiwny. Kiepscy rodzice są w każdej grupie, wspaniali rodzice są w każdej grupie.
Smerfetka nie jest jedynym dzieckiem wychowywanym przez Majkę i Pikusia od niemowlęctwa.
Zwyczajnie rodzice Smerfetki mają inne podejście plus prawdopodobnie na tyle silne przekonania, że zdecydowali się przy nich trwać. Ich prawo.
Czy mozna apelować do Pikusia, aby to szanował? Jak widać można. Ale nie sądzę, aby Pikuś ich nie szanował. Pikuś po prostu nie zgadza się z ich podejściem i też ma do tego prawo.
Jednak pierwszym dzieckiem wychowywany od 3 dnia zycia.( Pikuś, popraw, jakby co!).
UsuńJa mam wrażenie, szacunek przejawia się też w tym, by nie pisać o tym, że się coś należy.
Pikuś, przeżywa stratę. I tyle. Całe wkurzenie, że nie odpisali na smsy jest Twoim wkurzeniem.
Dlaczego apeluje, byś Pikuś szanował Ich wybór. Ano dlatego, że pisząc .." mi się ten jeden SMS nalezy", jest to dla mnie nieszanowaniem tego, że Oni nie chcą.
Prawo Pikusa mieć swoje zdanie, pozdrawiam.
Nikola
Pikuś, to nie lepiej było poczekać z załatwianie papieru o powierzenie pieczy, dopóki dziecko byłoby na pójście do rodziny gotowe?
UsuńMnie by już zupełnie coś chyba trafiło. ..jakby papiery juz pozwalały. .a dziecko było niego owe.
Nie byłabym zła na dziecko lecz na ten papier...bo on by mi mówił, że mogę. ..a nie mogłabym ...
Nie da się tego jakoś odwrotnie? Odwiedzają dziecko...widzicie...ze jest gotowe...i dopiero wtedy papier?
Jak to ogarniać normalnie?
Nikola
To ja namieszałam. Ale intencje miałam dobre. Sędzina szła na urlop a potem my mieliśmy wyjechać. Nie chcieliśmy zabierać dzieci w okresie kiedy miały nawiązywać więzi z rodzicami a z nami rozluźniać. Niestety Sądy nie wydają decyzji na zawołanie. Składa się wniosek i czeka na decyzję przez bardzo różny czas. Zazwyczaj 3-4 tygodnie i to wystarcza ale czasem jest za szybko lub może się bardzo przedłużyć co oczywiście z różnych względów też nie jest korzystne dla tworzącej się rodziny.
UsuńI weź tu traf czlowieku czasowo z papierem tak akurat...by bylo w sam raz...fajnie, że przy innych dzieciach dobrze wymierzyliscie....bo to to już hard rockowo naprawdę jest...dziecko ni w ząb nie gotowe za to papier gotowy. ..
UsuńNikola
Najciekawsze jest to, że są to bardzo sympatyczni i ciepli ludzie. Na pewno dziewczynka ma u nich dobrze i jest kochana.
OdpowiedzUsuńDwa dni temu zadzwoniła do nas mama biologiczna Smerfetki, może z pięć – mama Iskierki, a miesiąc temu mama Hawranka i ciocia Asterii i Sztangi.
Co chcę przez to powiedzieć? Nic… tyle tylko, że rodzice adopcyjni muszą mieć świadomość, że ich rodzicielstwo jest nieco inne.
We wtorki chodzę na trening. Najczęściej kąpię więc dzieci ponad godzinę wcześniej. Wczoraj mi nie wyszło i Majka zajęła się kąpielą. Przez prawie dwie godziny był płacz. Rano o piątej obudził się Maruda krzycząc: „ma tośta ałć”, co można przetłumaczyć jako „nie ma wujka, bo pojechał samochodem”. Czy to nic nie znaczy? Czy można powiedzieć, że adopcja to nowy rozdział w życiu? Można...
Czy nie nadaję się na bycie rodzicem zastępczym? Nadaje się, i jestem tego pewien.
I tylko od rodziców adopcyjnych zależy, w jakim zakresie zechcą mnie (a jeszcze bardziej Majkę) wykorzystać.
Nowy ROZDZIAL...a nie nowe życie. Dlatego dzieciom trzeba mówić prawdę, że są adoptowaNe.Opowiadać o przeszłości. Pokazywać zdjęcia.
UsuńPikuś, a skąd ta myśl, że syn nie nadajesz?- zdurniales��..pewnie, że się nadajesz.
Tylko ja bym została jednak ba tym, żeby rodzice adopcyjni opowiadali historie obowiązkowo, a, odwiedzali, jeśli mają taka potrzebę. ..
a znów robisz z odwiedzin lub smsow z tego kanon zachowań obowiązujących...
Pozdrawiam. Nikola
Oni mają pełne prawo tylko opowiadać córce o korzeniach. I nacieszyć się tym, że to Oni są tymi rodzicami.Nikola
Pikuś, tłumaczem mógłbyś być.
UsuńNikola
Na pewno się zgodzę - rz nie należą się kontakty. Mogą one być, ale nie muszą. Z drugiej strony czasem życie weryfikuje poglądy. Dziecko niejako wymusza spotkania, nikt nie chce cierpienia własnego dziecka i choć ra chętnie po prostu zamknęłaby się z dzieckiem w domu, tworząc własną rodzinę, odrębny twór, decyduje się niejako na poszerzenie grona znajomych.
OdpowiedzUsuńBałabym się jakiegoś odgórnego ustalenia konieczności kontaktów itp. Część rz stawia się trochę na pozycji bogów - oceniają, krytykują itd. ( nie mówię tu broń Boże o Was, nie mówię też o naszej rz ). Kandydaci na rodziców czują się strasznie z tym, ale boją się postawić, zagryzają zęby na zasadzie "byle do końca" . I tutaj ustalenia odgórne narobiłyby więcej szkody niż pożytku. Zastanówcie się, czy nie byłoby to jeszcze dodanie władzy tym, którzy i tak czują się mocni.
Ja czytając Twoje wpisy, wyobrażając sobie Waszą rodzinę, czy też wspominając naszych widzę przed oczami rodziny po części wzorcowe, gdzie wszystko jest halo. Tylko, że nie wszędzie tak jest. Część rodziców później wybierze jedną drogę, inni odejdą swoją, całkiem odrębną - ale dzięki temu , że nie przymusu i jest wybór - takie spotkania itp. mają chyba sens.
P.S. Nie wyobrażam sobie: mieć w ręku postanowienie o pieczy i zostawić dziecko jeszcze w rz - za słaba bym na to była :)
A my mieliśmy dwukrotnie taką sytuację że postanowienie o powierzeniu pieczy już było ale WSPÓLNIE z rodzicami doszliśmy do wniosku że DZIECKO nie jest jeszcze gotowe.
UsuńWierzę, że to było potrzebne. Ale wyobrażam sobie jak niesamowicie trudne :)
UsuńWytrwali ludzie...ci, którzy czekali mimo postanowienia pieczy
UsuńNikola
Tak. Rodzice adopcyjne mogą chyba chcieć mieć już dość? Szczęśliwi oni to i dziecko szczesliwsze. Dobro wszystkich.
UsuńNikola
przepraszam, ale skończmy z bzdurą, ze szczęsliwy rodzic to szczęśliwe dziecko, bo tu wcale nie ma takiej zależności, jest tylko korelacja. A ta bzdura służy wielkiej grupie dorosłych do usprawiedliwiania rozmaitych egoizmów.
UsuńDla Ciebie bzdura. Dla mnie nie bzdura.
UsuńI co? I nic.
Sorry, ale słuchanie TYLKO potrzeb dziecka prowadzi do rozpieszczenia i niczego poza tym.
Szczęśliwa RODZINA.
Nie zgadzam się absolutnie z tym, że w adopcji ma być szczęśliwe tylko dziecko. Ma być szczęśliwa CALA rodzina.
I rodzice są ważnym podmiotem i częścią tej rodziny. Tak samo ważne jest dziecko.
I jak widać na tym blogu nie ma miejsca, by myśleć inaczej niż Ty bloo. Rodzice Smerfetki zostali objechani w notce, że chcą zerwać pamięć o biologicznych i o adopcyjnych, ja, bo niby nie patrzę na dobro dzieci i traktuje je przedmiotowo...a teraz okazuje się, że niby to bzdura.
Bloo..rozumiem, że masz swoje zdanie. Ja swoje.
Ty mojego nie szanuje i juz.
Egoixm rodziców a po drugiej stronie...rozpieszczone dziecko...gdy rodzice zapomną o DOBRU RODZINA, która zaczęli tworzyć a spojrzałem tylko na dobro dziecka.
Dobro rodziny zakłada dobro wszystkich jego członków.
Nie wiem czy może być szczęśliwe dziecko nieszczęśliwej matkii ojca adopcyjnych. To nie są bzdury. A jeśli są to dla Ciebie. I nie zabieraj mi prawa do myślenia inaczej, bo to robisz.
Pzdr.
Nikola
maksyma, że szczęsliwy rodzic to szczęsliwe dziecko jest bzdurą, bo zakłada zależnośc, a tam jest tylko korelacja. Napisałam to wyraźnie.
UsuńDziecko rodzica spełniającego się w pracy 12/24 i przynoszącego pracę do domu oraz szczęsliwego z powodu pracoholizmu nie jest dzieckiem szczęsliwym - masz prosty przykład, dlaczego ta maksyma jest bzdurą. Świat nie jest prosty i nie rządzą nim zasady zerojedynkowe.
Czasem szczęście rodziny wynika bezpośrednio z poświęcenia któregoś z członków, i to jest ok, jeśli tylko działa to rotacyjnie: raz ustąpi matka, raz ojciec, raz posunie się dziecko, raz ustąpi kolejne dziecko. Problem zaczyna sie, kiedy nie ma rotacji, tylko poświęca się jedna strona w stopniu nieproporcjonalnym, to dość logiczne.
Wiec owszem, z faktu, że zawiązanie rodziny adopcyjnej zaczyna się od większego ustępstwa rodziców na rzecz dziecka nie wynika - jak sugerujesz - ze będzie to dożywotni model tej rodziny. Nie wynika też, że rodzina adopcyjna będzie przez następne lata spędzać wigilię z rodziną zastępczą. Oraz nie wynika, że ktokolwiek tu lekceważy rozumienie rodziny jako całości, gdzie ważne sa potrzeby wszystkich jej członków.
Mówimy jedynie o uważności dorosłych w bardzo szczególnym momencie.
i jeszcze coś - rodzice dopiero poznający swoje dziecko nie są ekspertami od tego dziecka. Tak, staną się nimi oczywiście. Ale na razie jeszcze nimi nie są, bo go nie znają - mogą je kochac, mogą mieć ocean dobrej woli, ale to dziecko jest dla nich niepoznanym na razie swiatem.
Myślenie o rodzicach adopcyjnych jako o tych, którzy wraz z papierem nabywają kompetencji jest totalnym nieporozumieniem.
Argumentowanie, ze rodzice mają zawsze rację co do dobra dziecka, bo są jego rodzicami, jest błędne. Rodzice mają dobrą wolę, to na pewno, ale dobra wola to jeszcze nie jest racja.
Piszę to, aby pokazac, jak łatwo podążamy za etykietami i własną wiarą w ich moc sprawczą: w chwili obecnej jestem ekspertką od moich dzieci. Ich przyszli rodzice staną się tymi ekspertami dopiero po pewnym czasie, a ja im w tym procesie pomogę na ile będę mogła. Jeśli jednak zaufają nadmiernie w swoją kompetencję odnośnie dziecka, którego tak naprawdę nie znają, to zacznie się spory problem.
Ten problem wydarzył się z rodzicami Smerfetki, którzy z faktu formalnego bycia rodzicami wyciągnęli wniosek, że wobec tego są nieomylni i ich diagnoza sytuacji jest prawidłowa, ponieważ prawo dało im pewną etykietę. A to jest tylko etykieta, która dopiero z kolejnymi miesiącami i wspólnym życiem wypełnia się treścią.
I tu jest problem, że rodzice zastępczy nie chcą zaufać adopcyjne i uznać ich w końcu za ekspertów dziecka. To jest dokładnie to , co pisałam już, że przeciąganie procesu przekazywania dziecka, to tego przejaw.
UsuńKiedyś Ci rodzice zastępczy muszą oddać dziecko całkowicie, cżyli pozwolić budować rodzicom adopcyjne poczucie przynależności , oddać dziecko bez zadania, by jeszcze troszkę być gdzieś tam w tle, zaufać, że Ci nowi są juz ekspertami.
Przedłużanie tego procesu dla mnie wskazuje tylko na to, jak trudne może być to dla zastępczych. Pod pretekstem obea dziecka, wymyśla się coraz nowe formy , by jeszcze ciut pobyt w życiu tamtego dziecka, tamtej rodziny...i być może jako ekspert kontrolować.
Ekspertami to rodzice adopcyjni i , w tym Smerfwtki, będąc stawać się w całym wspólnym życiu.
Tylko wtedy, gdy zastępczy puszcza to dziecko. A rodzicom zaufaj.
Przedłużanie procedur to brak zaufania ze strony rodzin zastępczych do adop yjnych i oddalone od siebie cierpienia.
Nieprawda. Rodzice Smerfetki przez MIESIAC przejmowali opiekę, jak rozumiem.Poza tym zgodzili się na odwiedziny u siebie w domu.
A teraz powiedzieli stop. To my decydujemy u my wiemy. A że zastępczy chcieliby może jeszcze być ekspertami i nie oddać całkowicie dziecka, to inna sprawa.
Na szczęście o tym decydują adopcyjne, bo to by się mogło przeciągać bardzo długo. Kiedyś dziecko trzeba puścić. ..całkowicie. ..zaufać, że rodzice adopcjyjni wiedzą, co robią. A nie krytykować ich, bo jeszcze chcielibyśmy trochę tak tym ekspertem pobyc.
Rodzice Smerfetki nie wzięli Jej jak paczke.
Pzdr. Nikola
Wątpię, że pracocholik jest szczęśliwy. I chyba o tym wie, tylko sobie to tłumaczy jakoś.
UsuńJednak chyba rozumiem tok myślenia.
Nikola.
przecież tu nie o RZ chodzi tylko o dziecko. To jemu należy się zbudowanie pomostu, a nie dorosłym.
OdpowiedzUsuń"Zastanówcie się, czy nie byłoby to jeszcze dodanie władzy tym, którzy i tak czują się mocni"
Usuńna pewno piszemy o rodzinie zastępczej? To ona jest mocna i tak się czuje?
nie sądzę; blog Pikusia dobrze pokazuje, ile możemy i dlaczego tak bardzo mało. Jaką mamy władzę? To nie my wybieramy rodziców, tylko OA; to nie my decydujemy o pieczy tylko sąd; to nie nasza opinia przy ocenianiu zasadności powrotu dziecka do rodziców bio się liczy i często nawet nie jesteśmy pytani o zdanie; nie mamy też żadnego realnego wpływu na zasady przejścia dziecka - jesli rodzice adopcyjni nie chcą z nami współpracowac to nie będą.
Nie, rodziny zastępcze nie mają władzy. One mają zaledwie dzieci i to przez pewien czas historii tych dzieci. Mamy je za to x czasu 24 godziny przez 7 dni w tygodniu.
Mimo to nie jesteśmy ekspertami od tych dzieci, jak widać, ponieważ jeśli rodzic adopcyjny będzie sobie życzył postąpić jak uważa, to bez znaczenia jest, czy spędziliśmy z tymi dziećmi rok, dwa lata czy cztery - nasz głos staje się formalnie unieważniony, bo nie ma żadnych odgórnych zasad regulujących przekazywanie dziecka do nowego domu.
Kto na tym cierpi?
Tacy ludzie jak Pikuś? nie sądzę, my jesteśmy dorośli i szkoleni do tego, aby sobie radzić w takich sytuacjach.
Rodzice adopcyjni są happy bo mają dziecko w domu i żadnych ogonów przeszłości (tak sądzą).
Ale jest jeszcze ktoś w tym układzie.
To ona jest mocna i tak się czuje?
UsuńMoim zdaniem tak - dyktuje warunki w spotkaniach z ra, wyznaczając spotkania w godzinach np. do 15-tej, nie omieszka wytykać błędów rodziców itp. Nie wszyscy, oczywiście. Zaznaczam, że u nas tak nie było. Ale bywa. W oczach ra rodzina zastępcza ma siłę. Albo w części przynajmniej oczu.
Mam nadzieję że żadna z naszych rodzin tak nas nie postrzegała. Jedyne ograniczenia wynikały z rozkładu dnia dziecka:godziny pobudki, drzemki południowej czy wieczornej godziny snu. Mogli być u nas tak często i tak długo jak chcieli.
UsuńZdaję sobie niestety sprawę że Pogotowia są różne. Nie wszystkie chcą w płynny sposób przekazywać dzieci bo to czasochłonne i wymagające wysiłku całej rodziny. Na pytanie czy będę odwiedzać wszystkie dzieci jeśli będzie ich 50 lub więcej odpowiadam TAK wszystkie których rodzice będą chcieli nas widzieć. Po to jestem. I robię to przede wszystkim dla dzieci ale z dużą przyjemnością dla mnie i Pikusia.
Pomost zakłada, że w końcu przechodzi się na drugi brzeg. Czyli nie może trwać całe życie dziecka.
UsuńTen pomysł by trwało to ok.miesiąca u Pikusi jest fajny. Spotkania w do.u etc...i smsy itd...to już wydłuża nie go.
Ważni są wszyscy. Dziecko i rodzice. To adopcja. Nie pomoc dziecku w pieczy.
Nikola
Bloo..:na szczęście adopcyjne nie muszą przejmować się wszystkimi rodzinami wczesniejszymi, i zdaniem np.rodziny zastepczej
UsuńNa tym polega adopcja, że przychodzi moment gdy to Oni prawnie decydują.
Chciałabyś, by ta rodzina zastępcze całe życie była w tle? Może jeszcze pytana o zdanie? . Konsultowane z nią powinno być wszystko?
Jest taki moment kiedy to adopcyjne zaczyna decydować. ..i to jest otwarcie tego nowego zdziała przejście przez ten pomost...a nie ciągle bycie we wspólnym bagien z zastępczymi.
I co jak co, ale chyba na to pozwolić trzeba...a nie kurczowo wmawiać sobie, że tamto dziecko tak bardzo potrzebuje nadal rodziny zastępczej.
Potrzebuje uje wiedzy, że w niej było.
Aha i właśnie to jest to co mówię, że niby dowolność. ..ale...od razu..ze cierpi dziecko...bo ktoś do kogoś smsow nie pisze czy się nie kontaktuje.
Dziecko ma rodziców. Opowiedzą o przeszłości. Jest kochane.
Czy Pikuś cierpi to wie tylko On. Jednak rodziny zastępcze maja uczucia i tu akurat Pikuś dużo mówił, że to On chciałby i jemu się należy.
Nikola
Wolałabym, abyś nie mówiła mi, co myślę. Ponieważ nie myślę tak, jak sobie wyobrażasz. Pisałam tu wiele razy, że dla mnie punktem centralnym układu okołoadopcyjnego jest dziecko i że dla tego dziecka dorośli mają obowiązek posuwać się na ławce - jeśli nie prawny, to etyczny.
UsuńZ tego nie wynika, że RZ bierze dożywotni udział w zyciu dziecka. Nie jest to żadne 'wspólne bagno', więc może zastanów się także, jak Ty to postrzegasz i jak nacechowanych słów używasz.
Ja wiem jak postrzegam.
UsuńJa uważam, że rodzice adopcyjne wraz ze swoim dzieckiem mają pełne prawo tworzyć rodzinę, w której miejsce rodziny zastępczej jest tylko w opowieściach, o ile nie chcą się z Nią spotykać.
Nie blog, Ty piszesz o tym, że takie rozwiązanie jest przedmiotowym traktowaniem dziecka.
Nie jest, bo kiedyś to przekazywanie dziecka musi się po prostu skończyć.
Wymagasz by adopcyjne ciągle żyli tylko historia dziecka.
Oczywiście, że to jest dążenie by trwało jak naj dłużej przekazywanie dziecka.
I póki co to Ty mi mówisz co ja myślę, wskazując na to, że jeśli nie zgadzam się z Tobą to traktuje dziecko przedmiotowo, a postępowanie zgodne z moim modele rozumowania uważasz za nirpatrzacy na potrzeby dziecka.
A właśnie, że NIE.
Ważne jest dobro CAŁEJ rodziny.
Dążenie do tego, bybardzo rozciągać proces przekazywania dziecka w czasie i marzenie o tym, by wdrożyć odgórnie regulacje to przesuwanie tego czasu.
Niestety, ale to jest przesuwanie czasu oddania dziecka.
Rodzina zastępcza kiedyś powinna z dzieckiem które poszło do adopcji rozstać się, jeśli nie chcą dalej spotkań rodzice adopcyjni.
I nie wmawaj mi proszę, że każde działanie ku temu zmierzające szkodzi dziecku.
Dla mnie tez centrum jest dziecko i jego nowa rodzina.
Nie dajecie na tym blogu rodzinom takim jak rodzice Smwefetki do tego, by postępowali jak chcą.
Bowiem od razu są zarzuty, że to ze szkoda dla dziecka.
Z dobrem dla całej ich rodziny.
To jeśli nie całe życie, to niech wystarczy ten moment ok. pierwszego miesiąca przekazywania dziecka, bo w końcu ten proces skończyć się musi.
A tu już jest miesiąc, potem 3 spotkania, potem smsy i spotkania...kto na niby oceniać czy to juz? Z taką tendencja i lękiem ze strony rodzin zastępczych i dążeniem by było to odgórnie ustanowione i krytycyzmrm wobec postawy rodziców Smwefetki. ..to jesteśmy coraz bliżej tego, by trwało to całe życie.
Puścić w końcu tę dzieci, albo istota adopcji jest bezsensem.Adopcja zakłada nowość.
Pamięć o przeszłości i owszem.
Jednak jeśli się rąk przedłuża. ..to robi się bagno, o którym pisałam. ..bo coś niefajnego . A rodzice zastępczy są tu góra. ..bo mogą zdecydować iiedy uznają, że to już.
Co takich rozwiązań dążyć.
Ja ram się ciesze, ze Pikusiowi i Majce chociaż jedna rodzina otwarcie sprzeciwia się temu pomysłowi odwiedzin tuż po adopcji w domu.
Tylko, że ich postawa jest tu mocno krytykowana. I to mnie mocno irytuje, bo nie jest traktowana na równi, nie są traktowani jako Ci, którzy ROBIĄ DOBRZE dla swojego dziecka, dla swojej rodziny.
Za to jest dużo mowy o przedmiotowym traktowaniu dziecka itd.
Teraz w ogóle jakąś raka moda, że gdy się robi to co chcą dorośli to od razu zarzuty, że dziecka się nie szanuje.
Poza tym ten proces naprawdę jest mocno przeciąganie.
Pikuś z Majka dodali nowy element spotkań tuż po w domu, teraz chcą smsy itd...nikt z tego pomostu nigdy nie zejdzie na drugi brzeg...jak będzie w regulacjach prawnych przedłużanie takie przekazywanie dziecka.
Bloo: to kiedy ma się skończyćproces przekazywania dziecka, jeśli nie do 18?
Powiesz może, że wg.potrzeb dziecka. Tak, tylko rodzina zastępcza która stwierdzi, że jej się jeszcze należy kontakt, albo będzie die bała puścić dziecko, albo nie będzie radziła z tym sobie...będzie przeciąga to w nieskończoność.
Przyjdą tacy rodzice jak rodzice Smerfetki i powiedzą dosyć. .i przestaną się kontaktować. ..to zrobi się wielki krzyk ze strony zadtepcxych: ale jak Oni mogą się nie odzywać! Dziecko było u nas 3 lata.
Wiec zacznie się wydłuża nie.
Kto z Was chciałby np.mieć cały czas kontakt z rodziną biologiczna, będąc adopcyjna?
Ps2. Co do bagna. Wtedy robi się straszne bagno, gdy jedna strona jest przymusowa.
I używam słów, jakich chce.
pozdrawiam.
Nikoka
ponieważ nie robią dobrze. End of a story. I nikt nie twierdzi, że mu się należy - czytasz to, co chcesz przeczytać wmawiając nam różne rzeczy, które nie zostały tu napisane. Poza tym te hiperbole: "do 18 rż", "całe życie", "nikt by nie chciał", "cały czas kontakt" są zwyczajnie męczące.
UsuńOczywiście, że używasz słów jakich chcesz, co dla mnie jest jednym z problemów tej dyskusji, która stała się mało sympatyczna.
Wladnie, że nie. Wedlug Mnie robia BARDZO DOBRZE, a nie zle.
UsuńWEDŁUG CIEBIE nie robią dobrze, to nie znaczy, że tak jest.
Tylko i tylko według Ciebie i oaru osób.
Oni są rodzicami. I wg.nich robią dobrze.
I o to chodzi, to chcę właśnie caly czas powiedzieć, że wystarczy , ze zrobili INACZEJ, a już i w notce Piusa i w Twoich komentarzach...ATAK, że robią źle.
Wg Ciebie robią źle. I wg Pikusia
Wg.mnie robią dobrze. Bardzo dobrze nawet.
Ty mi wmawia różne rzeczy.
Co do stwierdzeń, że do 18 stki bedzie trwal proces przekazywanią itd i całe życie, to wynika to z pewnego faktu.
Faktu, że proces przekazywania,jak piszesz ma być rozciągnięty w czasie.
Najpierw przyklaskiwaliscie, że 1 miesiąc. Potem Pikuś z Majka wprowadzili, że 1-2 spotkania w domu tuż po przyjęciu dziecka do domu, a teraz Pikuś jest oburzony, że mu na cmsy nie odpowiadają.
Ty chcesz by był model odgórnie prawnie.Czyli nakazany .
Przy takim podejściu. ..to naprawdę dojdzie cie do tego, że to będzie trwało w nieskończoność.
Ja po prostu na wierzch wyciägnēlam to, że taka widzę tendencje w Twoich i Pikuś wypowiedziach. A może i taka Wasza potrzebę, by to wydłużac.
Ty mi wmawiasz rozne rzeczy, tez czytasz co chcesz.
Dla Ciebie tę stwierdzenia, o przedłużaniu w nieskończoność tego procesu przekazywania dziecka są męczące...a może właśnie dlatego,takie sä że odkrywają to, że tak byście chcieli by byli? Jak najdłużej i jak najmniej liczyć się z nową rodzina adopcyjna. Uważając tylko, że ona robi źle.
Sorry, ale DZIECKO rodziny zastępcze muszą kiedyś ODDAĆ DEFINITYWNIE.
Dyskusja nie jest mało sympatyczna przeze mnie.
Pikuś napisał, że Mu się należy. Rodzice Smerfetki robią BARDZO BARDZO dobrze. Właśnie ze względu na swoją Córkę.
I dzięki Bogu w końcu Oni decydują
Wszystkim rdzinom zastepczom zuczę zas umiejetnosci szybkiego i sprawnego ufania rodzinom adopcyjnym i radzenia sobie ze stratami w taki sposób, który nie obwinia adopcyjnych...ze robią źle, bo chcą w końcu Być rodzina bez zastępczych w tle.
Pozdrawiam.
Nikola
Nikola.Masz dużą zasługę w tym że ten wątek rozwinął się tak intensywnie ale mam wrażenie że w tym temacie już wszystko zostało powiedziane i to wielokrotnie. Chyba każdy z nas zostanie przy swoim zdaniu bo nadal patrzymy na sprawę zupełnie inaczej. Mogę Cię tylko zapewnić że to o czym pisze Bloo i Pikuś to nie opinia ich i jak piszesz jeszcze kilku osób lecz coraz powszechniej prezentowany zarówno w Polsce jak i na świecie trend(ale skoro nie przekonały Cię argumenty Bloo(dzięki za merytoryczność dyskusji) poparte literaturą i badaniami oraz autorytety przywoływane przez Pikusia to ja Cię tym bardziej nie przekonam) Skoro te rzetelne argumenty do Ciebie nie trafiają to tym bardziej proszę żebyś nie pisała co (tylko) Twoim zdaniem myślą rodziny zastępcze przekazując dzieci do adopcji. Dyskutujemy tu o szerszym problemie ale jednak na konkretnym przypadku więc odbieram to osobiście. Padło tu wiele rzekomych motywacji, intencji, uczuć i ocen z którymi absolutnie się nie utożsamiam, a mam mocne przekonanie że to co piszesz nie jest oparte na żadnych (nawet obarczonych największym błędem) badaniach lecz na Twoim wewnętrznym przekonaniu. Wydawało mi się że znamy się na tyle że lepiej rozumiesz nasze/moje motywacje i uczucia towarzyszące temu co robimy. Pozdrawiam.
UsuńMajka, nie miałam na celu urazić Cię, jeśli przypadkiem to zrobiłam to przepraszam.
UsuńNie. To są nadal przekonania moje, bloo,Pikusiá,
Dla mnie trendy są pochodnä roznych przekonań....a w sumie sä to przekonania mocno wylansowane przez pewną grupę.
Historia wychowania zawiera w sobie wiele przykładów tego, że nie to co dziś trendem jest, to jutro nim też bedzie
Badania zaś..tę szczerze, są może i ważne, ale dość zmienne tez...ilu badaczy tyle badań i wyników. Zslaszcza w naukach humanistycznych.
Nie wierzę, że wszyscy rodzice adopcyjne tak radośnie beda piac z zachwytu,gdy okaże się, że przed nimi i ich dzieckiem kgos wprowadzi jeszcze ze 3 etapy po adopcji juz, gdzie będą musieli spotykać się, utrzymywać kontakty itd. Nie mowie o tych, kurzy będą chcieli. Tylko o tej grupie, która nie będzie chciała.
Pojawił się wątek, że rodzice Smerfetki robią źle. Pisaliscie o nich negatywnie.
A ja chciałam tylko pokazać, że hipotetycznie po stronie rodzin zastępczych tez może być problem.
To nie jest tak, że adopcyjne, korzy nie kierują się literaturą i trendami robiä coś źle, ale zastępczy to i super.
Nie. Wiele motywacji uczuć może wpływać na to i stać u podstaw, że rodziny zastępcze tak bardzo chcą przedłużać proces oddania dziecka.
Co nie znaczy, że dotyczy to Ciebie Majka.
Ty i Pikuś tez domniemacie ze rodzice Smerfetki zapomną o korzeniach i adopcji.
Nie wiesz tego. A tak sądzisz.
Ja tez zatem sądzę co może myśleć rodzina zastępcza.
Jednak powtarzam nie traktuj tego aż tak osobiście, bo pewnie ze tu się mogę mylić.
Przepraszam bardzo, urazić Cię nie chciałam.
Mam inne zdanie niż Ty. Inaczej widzę dobro dziecka i rodziny.
I nic poza tym.
A to ze pisze, ze uważam np.ze rodzina zastępcza reż celowo może przedłużać proces przekazywania dziecka i może nie szanować myślących inaczej adopcyjnych, albo że może robić coś, bo sama sobie nie radzi z oddaniem dziecka do adopcji. To tak myślę. Moze tak być ale nie musi. Jest jakiś hipotetycznue możliwe, że tak jest. I o tę możliwość mi chodziło, nie o fakt.
Majka, ha po prostu uważam, że rodzice Smerfetki nie zrobili nic złego sobie ani dzuecku i tyle.
Ja uważam, że robicie świetna rzecz na świecie. A to, że się nie zgadzamy w czymś. Trudno.Tak to jest, że ludzie myślą różnie.
Przepraszam, jeśli poczułam się dotknięta. Nie to było moim zamiarem.
Nikola
A mnie się marzy, żeby nikt nie musiał nikomu niczego nakazywać lecz żeby RA i RZ,rozumiały proces budowania i przekazywania więzi oraz poszanowania historii dziecka, i żeby obie strony zrobiły wszystko z myślą przede wszystkim o dziecku. Nie realne?
OdpowiedzUsuńJa myślę że jak najbardziej i tu widzę rolę szkoleniowców i psychologów z OA ale również Pcpr-ów.
Nasza włoska RA dziękowała nam za chęć utrzymywania kontaktów bo postrzegali nas jako część historii swojego dziecka. Można?
A może rodzice Smerfetki zrobili wg.siebie wszystko, co uważają za dobre i najlepsze dla swego dziecka. Pewnie tak.
UsuńA że inne id oczekiwań Piusa i Twoich. Trudno.
Jeśli przejmą to ośrodki AO i Pcpry, to będzie to już prawo..czyli odgórnie przymuszenie do konkretnych zachowań.
Super, że dla rodziny włoskiej Chapicka jesteście ostoją.
Tylko nie dla każdego musicie być i nie znaczy to od razu, że taka rodzina nie myśli o korzeniach dziecka.
PS. Jak tam Twój włoski Majka, rozmawiasz juz płynnie?
Nikola
"Jeśli przejmą to ośrodki AO i Pcpry, to będzie to już prawo..czyli odgórnie przymuszenie do konkretnych zachowań. "
UsuńTego właśnie bym się bała najbardziej. Myślę, że większość rodziców chce dobrze dla dziecka, rozważa wszelkie opcje i widząc tęsknotę dziecka nie utnie kontaktów z rz jak nożem. Zrobią jak uważają.
Zrobienie z tego prawa jest niebezpieczne. Dorosły, rodzic jest w stanie sabotować te spotkania, nastawiać dzieci "odpowiednio". Sama niechętna postawa, spotkania jak za karę zrobią chyba więcej złego niż dobrego. Dziecko po raz kolejny będzie rozerwane pomiędzy jednym i drugim uczuciem. To chyba też jest istotne.
Pisałam o roli Pcpr-ów i OA w uświadamianiu jaką rolę w życiu dziecka pełni pierwszy opiekun np. w pogotowiu a nie o przymusie. Wiem że na siłę nic się nie zrobi. Wierzę że wszyscy rodzice adopcyjni chcą jak najlepiej dla swych dzieci ale chodzi o to żeby mieli wiedzę i przekonanie jakie to ważne.
UsuńByć może nie do końca precyzyjnie się tutaj wyraziłem. Nie chodzi o to, aby odgórnie nakazać rodzicom adopcyjnym utrzymywać kontakty z zastępczymi. Miałem na myśli uregulowanie procesu przejścia dziecka z rodziny zastępczej do adopcyjnej. W naszej rodzinie trwa to około miesiąca. Później 2-3 spotkania w nowym domu. Dalej pełna dowolność.
OdpowiedzUsuńOstatnio zostaliśmy zapytani, na jakiej podstawie umożliwiamy rodzicom adopcyjnym spędzanie z dzieckiem dnia, a nawet weekendu. Na żadnej. Jeżeli coś w tym czasie by się wydarzyło, to wchodzi prokurator i my za to odpowiadamy. Na dobrą sprawę, nie powinniśmy pozwolić tym rodzicom nawet wyjść samodzielnie na spacer, bo niczym to się nie różni. Zawsze powinniśmy być razem. Tylko jak rodzice adopcyjni mają nawiązać z dzieckiem więź, skory my cały czas jesteśmy w pobliżu?
Gdy parę dni temu razem z Majką byliśmy na szkoleniu, nasze dzieci były pod opieką innego zaprzyjaźnionego pogotowia. Nikt nie widział w tym niczego niezwykłego. A przecież czym taka rodzina różni się od adopcyjnej, która przeszła szkolenie, uzyskała kwalifikację, jest znana ośrodkowi i adopcyjnemu i w zasadzie wszystko zależy tylko od podpisu sędziego? Z prawnego punktu widzenia – niczym. Mamy do czynienia z pewnym paradoksem. System (że tak to ujmę) chciałby, aby rodzice brali udział w szkoleniach, ale jednocześnie cały czas muszą sprawować opiekę nad dziećmi. Teoretycznie powinniśmy wystąpić do sądu z wnioskiem, aby tego dnia nasi znajomi pełnili funkcję rodziny pomocowej. Być może dlatego, niektórzy nie biorą udziału w szkoleniach.
Odniosę się krótko do orzeczenia sądu o powierzeniu pieczy w przypadku Smerfetki. Był to okres przedświąteczny, później sędzina szła na urlop. Gdyby Majka z nią nie porozmawiała, to wszystko opóźniłoby się o miesiąc. O rozprawie związanej z przysposobieniem nie wspomnę, bo była to kwestia kilku kolejnych miesięcy. Papier był, ale jeszcze nie ten czas, aby dziecko odeszło. I tu jest pewien zgrzyt. Rodzice adopcyjni chcą jak najszybciej, zastępczy patrzą na to zupełnie inaczej. Przecież ja też chcę, aby to było jak najszybciej. W jakim celu miałbym opóźniać odejście do rodziny adopcyjnej? Finansowym? Jeżeli ktoś tak myśli, to raczej wszedł na niewłaściwą stronę.
Nikola sporo tutaj napisała. Patrzy jednak na wszystko oczami rodzica... zabezpieczenia jego potrzeb. Ja to nawet rozumiem. I być może dlatego niedawno wspomniałem, że pewnie kwalifikacji do bycia rodzicem adopcyjnym bym nie uzyskał.
Pikuś, no ale mnie rozczarowałes ....przecież wiadomo, że rodziny zastępcze to tylko dla pieniedzy. ..no...��Zaruje oczywiście. Nikola
UsuńNie. Pikuś, ja patrzę na zabezpieczenie potrzeb całej rodziny.
OdpowiedzUsuńTylko, że w tym wątku dużo mowy o uregulowania przekazywania dziecka nowej rodzinie, jest bardzo, bardzo dużo mowisz Pikuś, że to mają być regulacje przekazywania w taki czy inny sposób.
I akurat te 2- 3 spotkania w domu rodziców adopcyjnych, gdyby weszły w kanon procesu...jak zresztą cały obowiązkowy kanon...byłoby przymuszaniem odgórnie. Prawne nakazy są zmuszanie właśnie do określonych zachowań.
Teraz jest tak, że rodzice adopcyjni nie muszą pisać Ci smsow, bez względu na to, jak duże poczucie tego, że Ci się one należą. ..i jak duże poczucie tego, że krzywdzą tym dziecko Ty masz.
Gdy będzie to kanon to będzie prawny obowiązek tych 2 lub 3 spotkań na terenie domu adopcyjnych tuz po przyjeciu dziecka, czy też inna forma.
Potem ktoś wymyśli, że kontakty raz na pół roku powinno prawo nakazać itd itd...przecież Wy sami juz to robicie...kiedyś tylko wystarczył Wam miesiąc, na co się rodzice adopcyjni godzinie. Teraz juz 2- 3 spotkania w ich domu...a za chwilę co???
Na serio można tak aż do 18 stoi.
Pomost przekazywania to pomost. Każdym mostem przechodzi się w końcu na drugi brzeg...
Niby Pikuś piszesz, że potem dowolność. ..a tak bardzo negatywnie piszesz o rodzicach Smerfwtki w kontekście tego smsa...
Od razu, że nie powiedzą o adopcji dziecku, że chcą zapomnieć.
Nie. Oni ten proces widzą zapewnie zupełnie inaczej.
Ja tez go widzę inaczej...co nie znaczy, że nie myśle o dobru dziecka a tylko perspektywie rodzicow...
A takie jest przesłanie...niby dowolność, ale...rodzice adopcyjni Smerfetki powinni odezwać się do Was. Powinni pozwolić w 1 szych tygodniach na 2- 3 wizyty. Inaczej nie dbają o dobro dziecka, jego korzenie, więzi i w ogóle zapomną korzeniach przekazać dziecku o adopcji .. Na tym blogu to wybrzmiewa bardzo mocno..ze są źli. Traktują podmiotów dziecko, nie licza się z nim i takie tam.
ILE LAT ma trwać prEkazywanie dziecka? 18?
Kiedy pomost ma się w tych regulacjach skończyć? Po miesiącu?
Ok...zawsze znajdzie się ktoś. ..kto powie...nie to za krótko by uznać, że dziecko przekazaliśmy w sposób właściwy i zatroszczylismy się o nie w tym zakresie...
Mozemy tak wydłużac to o kolejne etapy....ale to już nie będzie adopcja...bo adopcja JEST NOWYM rozdziałem. ....
Szczerze, w życiu bym nie chciała musieć widywać rodzinę zastępcza w swoim domu w 1 szych dwóch tygodniach po adopcji dziecka.
Druga sprawa...tak myślałam, że to o terminy chodziło z tym orzeczeniem o zabranie dziecka do domu...
Szkoda,ze nie dało się papieru tak akurat w czasie, gdy dziecko jest gotowe pójść do rodziny...
Pozdrawiam. Nikola
Czytam regularnie Twojego bloga Pikuś i po raz pierwszy poprostu muszę sie odnieść: jestem mamą adopcyjna, mój synek pojawił się w Waszym pogotowiu mniej wiecej wtedy kiedy Smerfetka. Uważam że każdemu dziecku należy się indywidualne podejście tzn. jeśli dziecko ma być przekazane w wieku np.3 miesiace, moze nie bedzie potrzebne zeby odrazu sie spotykac jesli proces poznawania i przekazania był nazwe to prawidłowy. U nas w moim mniemaniu tak bylo, bylismy u Was prawie codziennie... Jeśli natomiast dziecko ma juz 2 latka wszystko się zmienia i moje zdanie jest takie że nie mozna poprostu odciąć dziecka od rodzicow... dziecko juz dużo rozumie, pyta i pamięta... ludzie nie znikaja... jestem za utrzymywaniem kontaktu z rz. Dziecko wie kto jest jego mamą i tatą nie należy tych kontaktów się obawiac. Kazdy jednak moze odczuwac to w inny sposob. Ps.w naszym OA zadne terminy pierwszych odwiedzin nie byly omawiane ani tymbardziej narzucane... pozdrawiam Was serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki za ten głos rozsądku 😄My też pozdrawiamy
UsuńRodzice Smerfetki nie przejęli dziecka po 1 dniu. Tak to rozumiem.Nikt nie odciął Piusa i Majki nagle, tylko stopniowo. Przez ten miesiąc czy coś... Dobrze Majka rozumiem?
UsuńMi osobiście chodzi tylko o jedno. O przestrzeń a nie krytykę dla tych rodziców adopcyjnych, którzy uważają, że przedłużanie nie ma sensu.
Bowiem to nie jest tak, że wszyscy adopcyjnei uważają, że to dla dziecka jest dobre. I a na bank tacy, co uważają np.ze utrzymywanie kontaktów będzie źle. To jest taka sama dokładnie decyzja, jak uważnie, że będzie to dobre.
Jeszcze w OA nie ma przymusu spotkań tuż po adopóki w domu adopcyjnych. U Majki i Pikusa zaczyna to być standardem. Na który rodzice Smerfetki niechętnie przystali, ale przystali. Na kolejne spotkania i smsy juz nie. I ja tylko o tym, że to nie jest nagle odcinanie dziecka id rodziców.
Oni i dziecko wystarczająco długo ten okres przechodzili.
Czego Wy jeszcze chcecie by co zrobili? By smsy pisali?
Jakby przyjechali , wzięli i pojechali to byłoby okropne. Właśnie takie nagle odcięcie.
Dobrze, że mieli odwagę iść za swoim przekonaniem i kiedyś zrobić Stop.
Ja tez uważam, że jak ludzie chcą, to niech utrzymują ze sobą kontakt. I jak 7wazaja to za konieczne.
Mówienie jednak, że nie robienie tego szkodzi dziecku i w ogóle, że to takie konieczne jest , wobec myślących inaczej w tym zakresie bardzo jest nie w porzadku. Bo albo zaczną robić coś czego nie chcä, albo obwiniać się, że robią inaczej.
To tak ogólnie. ..nie tylko do listu Anonimowego.
Nikt nie zabrania się zastępczym spotykać z adopcyjnymi, wiec nie doprowadzają do sytuacji, gdy adopcyjne po adopcji BEDA MUSIELI się spotykać.
Nikola
Napiszę swój ostatni komentarz w tym wątku, bo kręcimy się w kółko nie rozumiejąc swoich racji. Zapewne Nikola go skomentujesz. Nie wiem, czy mi się uda, ale postaram się krótko wypunktować swoje myśli.
OdpowiedzUsuń- Standardy, o których pisałem (co wcale nie jest moim pomysłem, tylko się z tym zgadzam), miałyby czasowo zamknąć się w dwóch-trzech miesiącach (a nie całym życiu). Cały proces przygotowania do adopcji trwa dużo dłużej i nikt nie robi z tego problemu. Należy przejść kilkumiesięczny okres szkolenia, uzewnętrznić się przed psychologiem i innymi rodzinami przygotowującymi się do adopcji, przeżyć wizytację pań z ośrodka. Trzeba udowodnić, że nie miało się konfliktu z prawem, że nie jest się alkoholikiem i ma się równo pod sufitem. Potem trzeba czekać miesiącami na telefon, poznać dziecko „na papierze” i podjąć decyzję. I to jest OK? Akceptujesz również dość długi okres spotkań rodziców z dzieckiem. Kością niezgody są te trzy spotkania w nowym domu dziecka? To nie ja to wymyśliłem. Minęło wiele miesięcy od momentu, gdy spotkałem się z tą koncepcją. Od tego czasu, każdy psycholog, którego o to pytam, mówi „tak..., tak właśnie powinno być”.
- Nikt nie mówi o tym, że rodzice zastępczy muszą wiecznie być obecni w życiu dziecka. Owszem, napisałem że uważam, iż ten jeden SMS w roku mi się należy. Nie znaczy to jednak, że „zjechałem” rodziców Smerfetki (przynajmniej w mojej ocenie). Mają prawo robić co chcą i moim obowiązkiem jest to uszanować. Myślę, że w tej materii długo nic się nie zmieni i gdybym sam został rodzicem adopcyjnym, to też nie chciałbym być do niczego przymuszany.
- Co oznacza obecność rodziców zastępczych w życiu dziecka adopcyjnego? Być może to też powinno być przedmiotem szkolenia. Boję się rodziców, którzy przyjdą do Sasetki i Marudy, bo mogą mieć Nikola takie podejście jak Ty. Pół biedy, gdy o tym powiedzą wprost... ale pewnie nie powiedzą, tylko będziemy traktowani jak jeden z elementów machiny adopcyjnej. Dobrze... weźmy pod uwagę moją siostrę i jej dzieci. Raz na jakiś czas do siebie dzwonimy, albo się spotykamy. Czy to oznacza, że ja w jakiś sposób ingeruję w życie jej rodziny? Nawet Majka jest matką chrzestną dziewczynki, a ja ojcem chrzestnym chłopca (albo odwrotnie). I co z tego? Nikt nie zakłada przymuszania nikogo do czegokolwiek. Więzy krwi? Darujmy sobie tę koncepcję.
- Rodzice Smerfetki podjęli decyzję, jaką podjęli. To nie tak, że mam do nich o to pretensje. Wiem, że chcą jak najlepiej. Staram się, aby moje komentarze nie oceniały ich negatywnie, bo wcale tak nie myślę. Próbuję tylko opisywać pewne mechanizmy. Być może za kilka lat do nas wpadną. Nasz adres ani numer telefonu się nie zmieni. Nie jest też tak, że brak kontaktu z dziewczynką jest dla mnie trudny emocjonalnie. Wiem na co się decydowałem. Nie mam poczucia straty i nie próbuję oceniać, ani tym bardziej obwiniać żadnego z rodziców adopcyjnych. Jeżeli już, to bardziej zastanawia mnie to, co myślą inni rodzice adopcyjni, którzy utrzymują z nami kontakt. Robią to dla nas? Dlatego, że uważają, że tak trzeba? Mam nadzieję, że nie.
- Pomost służy do przechodzenia w jedną i drugą stronę. Można go zatopić, ale wtedy pozostanie się tylko po jednej stronie.
- I może jeszcze temat tego jednego SMS-a w roku. Rodzice lubią się chwalić postępami swoich dzieci. Zapewne rodzice Smerfetki też wysyłają zdjęcia albo filmiki swoim znajomym i rodzinie. Dlaczego zostaliśmy wykluczeni z grona znajomych? Nie jest to zarzut. Jest to pytanie. Nie bo nie... dla zasady? Mam nadzieję, że rodzice Smerfetki nie czytają tego bloga, bo pewnie mogliby się bardzo zdziwić. W jakiś sposób dokonujemy ich psychoanalizy, a przecież przyczyna może być prozaiczna... może zwyczajnie nikomu niczego nie wysyłają i wcale nie jesteśmy w tym zakresie pomijani.
- Teoria, że rodzice zastępczy chcą na siłę przedłużać kontakt z dzieckiem, też nie potrafi się obronić. My chcielibyśmy oddać dziecko rodzicom w jak najkrótszym czasie. Ale między innymi po to chodzimy na rozmaite szkolenia, aby zrozumieć, że naszą rolą nie tylko jest się zaopiekować dzieckiem i je nakarmić. Nie próbujemy przekonywać rodziców do pewnych metod bo tak chcemy, albo że tak nam się wydaje, ale bardziej dlatego, że doszliśmy do wniosku, iż aż tak wielu specjalistów zajmujących się psychologią dziecięcą, zwyczajnie nie może się mylić.
UsuńPikuś, ok. To dlaczego tak krytycznie piszesz w notce o postepowaniu rodzicow Smerfetki?
UsuńPrzedłużacie ten kontakt. Był 1 miesiąc, teraz jakieś spotkania tuż po adopcji, domaga się smsow..przedłużać.
Rozumiem, że uważacie to przedłużanie za słuszne, ale coraz bardziej dazysz do tego, by inne myślenie uznać za niesłuszne. By wymagać od rodziców adopcyjne ych przedłużania tego okresu przekazywania dziecka.
Wtedy dopiero tacy rodzice jak Smerfetki będą mieli strasznie...bo będą musieli uznać to za słuszne bo Wy to uznaliscie i takie są trendy.
Nie zostawić miejsca by mogli myśleć inaczej, bo już teraz o takich w notce piszesz nie neutralnie ale oceniająco .
Pozdrawiam. Nikola
Dopiero mi się wyświetliło na moim porabanym telefonie...sorki Pikuś, bo najpierw wyskoczyła mi końcówka. ..Nikola
UsuńCałość przeczytana:
UsuńPikuś, a w takim razie czemu proces ma trwać 2 -3 miesięcy, a nie 4 lub miesiąc? Kto ma oceniać czy to juz? Czy jeszcze nie? Bo tak, to naprawdę tendencja do przedłużania może być ze strony zastępczych i skracania ze strony adopcyjnych.
Kto ma to oceniać? Zastępczy? Adopcyjni? Psycholog? Naukowcy? Modny trend? Dziecko? Kto? Pcpr? Oa?
Nieustalenie tego spowoduje znów jakieś zarzuty w stylu , że adopcyjne lub zastępczy nie zadbali o dobro dziecka w tym procesie, bo powiedzieli juz dość. ..
Widzisz Pikuś, dla mnie tę 3 spotkania w domu rodziny są o tyle inne...ze są juz po tTm, jAK ridzie adopcyjni formalnie nabieraja pRAW do dzieci.
I może to też o to chodzi...
Dla mnie wypowiedzi nt. rodziców Smerfetki nie były wolne od ich oceny, od oceny ich postępowania w notce. A potem w tym komentarzu NT. 1 smsa....
OK. Przyjmuje, że tak jak piszesz, nie obwinia rodziców Smerfetki, że robią źle oraz ze nie zjechała ich.
Mi bardzo bardzo negatywna opinia dotycząca Ich - postawy, jaka moze rwprwzentowac rodzic taki jakim sa przykladem,wybrzmuala z wypowiedzi i Twoich i bloo i na samym początku ram jednej osoby, stad moja wypowiedź.
Tez Wam życzę, byście może się kiedyś jeszcze spotkali.
I pamiętaj Pikuś, że ja nie jestem przeciwna rozłożone w czasie przechodzenia dziecka z rodziny do rodziny, ale przeciwna jestem spotkaniom id razu tuż po adopcji i wymyślaniu coraz to nowszych rzeczy oraz ubierania dobrego zdania NTtych rodzin, które zwyczajnie tego nie chcą.
Dobranoc.
Nikola
....odbierania dobrego zdania na ich temat, tym rodzinom, które zwyczajnie tego nie chcą. ..
UsuńPS. Ukradli mi telefon i znów pisze ba tym starym, co kiedyś, a on wstawia słowa. ..
Nikola
Pikuś też czytam Twojego bloga, uwielbiam sposób w jaki piszesz - z nieukrywaną szczerością i tak bezpośrednio piszesz o tym, o czym często głośno się nie mówi.
OdpowiedzUsuńJestem od kilku lat mamą adopcyjną, nasze pierwsze dziecko miało 3 miesiące kiedy się poznaliśmy, a tydzień później zamieszkało z nami. Oczywiście wtedy z euforii spać nie mogłam, że wszystko zadziało się tak szybko. Dziecię autentycznie bardzo szybko zaklimatyzowało się u nas (codziennie byliśmy u RZ, dała nam dużą swobodę w opiece), i wtedy też naprawdę nie widziałam nic zlego w tym, że po tygodniu zabraliśmy je do siebie. OA stał na stanowisku, źe dla dobra (!) wszystkich najlepiej będzie wszystko szybko ..... brakuje mi słowa....żeby szybko zabrać dziecię. Tylko nasze przekonanie, nasz szacunek do Jego historii nie pozwolił nam tak po prostu odjechać i powiedzieć "cześć". Kontakt telefoniczny w pierwszych tygodniach był nieustanny, ja nie wyobrażałam sobie nie opowiadać co u nas ludziom, którzy dla Dziecia byli przez 3 miesiące matką i ojcem, bratem, siostrą, dziadkiem i ciocią. Odwiedziliśmy ich kilkukrotnie w ciągu pierwszego roku, później okazjonalnie, bo też dzieli nas sporo kilometrów. I gdyby nie sytuacja losowa tej RZ, i gdyby nie to, że z ich strony nie było odpowiedzi na kontakt, spotykalibyśmy się do dziś. Nie wiem czemu wiele RA widzi zagrożenie, bo RZ jest łącznikiem, zna dane dziecka sprzed adopcji i dane RA i RB. Ale, kurczę, te dane zna pracownik Sądu, PCPR-u, Przychodni Zdrowia, USC i masa innych i nie rozumiem dlaczego akurat RZ miałoby zależeć, by one wypłynęły. A to słyszę często jako argument za odcięciem się od RZ. Żałuję, że moje Dziecię nie może pojechać do Cioci, która nocami tuliła, przytulała i dawała to, czego potrzebowało. Ale zawsze ciepło mówię o RZ i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś dojdzie do spotkania.
Dziś moja perspektywa jest inna, bo sama tworzę RZ. Mama jednego dzieciaczka, który był u nas ucięła kontakt od dnia. Zabrała do domu i koniec. Dzieć miał 3 miesiące, a drugie tyle wypłakałam z tęskonty. Pewnie nie tylko ja, ale inne dzieci też tęskniły (pewnie nadal tęsknią), przyszywane ciocie, babcie i inni, którzy tworzyli dla Dziecia rodzinę. Bolało, oj bolało. Niedługo ponad roczny Dzieć będzie od nas odchodził i już wiem, że cokolwiek RA sobie nie pomyślą, to proces odejścia musi być rozłożony w czasie, już nawet nie dla mnie, ale dla tego Dziecia (którego notabene traktuję szczególnie ze względu na Jego historię). I choć wiem, bo pamiętam doskonale to przebieranie nogami przed zabraniem Szczęścia do domu, RA nawet jeśli będzie to dla nich trudne, będą musięli to zaakceptować. I tak, boję się, że zerwą ten kontakt od razu. Swoją stratę przepracuje, bo mnie szkolono i jestem dojrzała, ale Dzieć może tego nie zrobić i za jakiś czas może się to zemścić.
To tak z perspektywy RA i RZ jednocześnie. Bo o perpektywie Dziecka już wyżej pisano niejednokrotnie.
Pozdrawiam, R.
Dlatego SUPER, że u Pikuxua nie jest to z dnia na dzień.
UsuńJa , żeby było to jasne absolutnie jestem za tym, by to był proces rozłożony w czasie np.1 miesiąca. Zabranie dziecka jak przedmiotu jest fatalne.
Nikola
R. Dzięki, to ważny głos bo przez pryzmat doświadczeń obu stron 🙂
UsuńPYTANIE, czym w takim razie wg.Was Pikus , Majka,bloo oopowinno kończyć się przekazywanie dziecka do rodziny?
OdpowiedzUsuńBloo..pisałaś, że nie będzie to trwało wiecznie, do 18. Czyli czymś xie kończy?
Mówię o sytuacji, gdy rodzice adopcyjni nie chcą towarzysko spotykać się z rodziną zastepczą?
Bo jak chcą. .to i całe życie się będą spotykać, ale chodzi o to, że tworzyc8e ten model i trafia Wam się rodzina, która pewne minimum zrobi, bo to dla powiedzie, ze dobra dziecka.
Jakie to niby minimum spotkań? Przebiegu? Wizyt? Smsów? ...kiedy uznać, że rodzina adopcyjne nie skrzywdził dziecka, pamiętała o wieża itd?...
Bo może być tak, że wyjdzie Wam, że tym minimum jest....utrzymywanie całe życie kontaktów.
A ja pytam o rodziny, które 5akuevo wariantu nie chcą.
Co uznać, że nie powinni adoptować? Czy co?
Bo przerwać nie dajecie rodzicom Smerfetki, a deklaruje cie, że nie przedłużacie procesu...wiec ba serio juz nie rozumiem.
Nikola
Jednak jeszcze napiszę, ponieważ jest coś, co nie do końca może być dla wszystkich oczywiste. Dzieci, które odchodzą do rodziców adopcyjnych po tym umownym miesiącu, są tam tylko na zasadzie powierzenia pieczy. Opiekunami prawnymi nadal jesteśmy my. Dopiero na rozprawie, która ma miejsce po mniej więcej trzech miesiącach, dziecko prawnie staje się członkiem rodziny adopcyjnej. I to na tej rozprawie, jesteśmy pytani jakie mamy zdanie na temat rodziny adopcyjnej. Nigdy nie naciskaliśmy na kontakty fizyczne w tym okresie, ale tak naprawdę, to już obecnie istniejące prawo daje nam dużo możliwości. I na dobrą sprawę, w pewien sposób nawet nas zmusza do współistnienia z tą rodziną. Bo jak można powiedzieć, że dziecko dobrze funkcjonuje w rodzinie, skoro od naszego rozstania nie mieliśmy żadnego kontaktu?
OdpowiedzUsuńOsobiście, to właśnie ten okres przyjąłbym, jako czas, w którym rodzice adopcyjni w jakimś sensie mogą czuć się niepewnie. Zwłaszcza, że w tym czasie rodzice biologiczni nadal mogą złożyć wniosek o przywrócenie władzy rodzicielskiej... ale o tym już pisałem.
Wrócę jeszcze do tego jednego SMS-a w roku (jakoś nie daje mi to spokoju). Dostajemy życzenia nawet od rodziców biologicznych dzieci, które już od dawna nie przebywają w naszej rodzinie. Odpowiadamy na nie. Wydaje się to być zupełnie naturalne. Chyba nie mam wrogów, ale sądzę, że nawet im bym odpowiedział. Zastanawiam się, czy jeżeli rodzice Smerfetki tak bardzo chcą o nas zapomnieć (tak tylko gdybam, bo być może powód jest zupełnie inny), to czy jest to zupełnie normalne?
A może masz zły numer telefonu, albo wpisałem coś Pikuś zle...
UsuńNikola
Jakäś odpowiedz dobrze by było, jak byście dostali.
UsuńNawet w stylu. Orosimy, nie piszcie do nas. Pozdrawiamy.
A może zgubili telefon i nie ma ha jak odpisać? Bo im wciągnęło numer do Was.
Lub po prostu nie chcą Was urazić tekstem, że nie chcą siē kontaktować lub nie mają odwagi tego powiedzieć lub nie wiedzą jak to napisać, byście nie poczuli die zranieni ....wiec może myślą co napisać i póki nie wymyśla nic nie pisze.
Tysiąc wariantów. Może jeszcze poczekasz Pikuś? Może coś napisze, choć niekoniecznie nawet, że chcą kontaktu.
Nikola
Pikus, dzirkuje za ten komrntarz.Dla mnie to BARDZO zmienia spojrzenie na sprawę.
OdpowiedzUsuńW pieczy to z tego co wiem kurator chyba sprawdza rodzinę, prawda? I to ze 2 razy.Tzn.kurator sprawdza na pewno, jak dziecko trafi z placówki. A jak z innej rodziny zastępczej?
Dla mnie piecza jest wciąż procesem przekazywania dziecka.
I to na co wewnętrznie bym wyraziła zgodę w pieczy, to już po przysposobienie nie.
W powierzenie pieczy to i niektórzy todzice nawet wszystkich dokumentów w domu dziecka nie mają itd.
To jeszcze proces.
Tu się zgadzam z tym, by były wizyty w domu.
Po adopcji juz nie, no chyba, że rodzice zastēpczy tego chcą.
Powierzenie pieczy to nadal okres przejściowy. Ja to tak widzę.
I nie chodzi o papier, ale o to ze ten papier o adopcji to sygnał, że ten czas nowego rozdziału. ..nie życia. ..się rozpoczął.
Nikola
Jestem przyszłą mama adopcyjna,po kwalifikacjach.I..często w rozmowach słyszałam,że dziecko z RZ to nie zawsze tak fajnie,
OdpowiedzUsuńże rodzice zastępczy utrudniają"oderwanie się dziecka",ze ciągle wtrącają się do sposobu poznawania z dzieckiem itp .I...po całej tej dyskusji - chyba im uwierzyłam.
Popieram całym sercem rodziców Smerfetki.Tez bym nie chciała kontaktów z byłą rodzina zastępczą ale powód mam jeszcze jeden.Nie ufałabym,że kiedyś w imię poczucia "że tak trzeba" nie dadzą informacji,nr.telefonu itp rodzinie biologicznej albo jakiegoś zdjęcia itp.
Mam prawo do swojego lęku.
I drugie.
Rodzic ma długo przyjeżdżać,mieszkać w hotelu itp.No ciekawe z czego żyć? to nie pracować już przed adopcja?
Urlop wypoczynkowy /bo macierzyński to po sprawie sądowe/ wykorzystają na jeżdżenie do Państwa bo Wy uważacie,ze ciągle za wcześnie?
Kurcze,nie tak to to powinno być,na całe szczęście mieszkam bardzo daleko i nie mam szans na spotkanie z dziećmi z waszej rodziny ale nie podoba mi się takie myślenie i tyle.
Pikusiowa Kaśka
to prawda, optymalnie jest adoptować dziecko z domu dziecka, najlepiej dużego, bo wtedy mniejsze ryzyko, że pojawi się na tyle zaangażowany opiekun/ka, aby stawiać wymagania przyszłym rodzicom. Wtedy masz szansę zabrać dziecko zaraz po poznaniu lub załatwić temat w ciągu paru wizyt, które możesz dogodnie poustawiać (np. w weekendy).
UsuńPo adopcji zaczynasz zycie od nowa, odcinasz grubą kreską. Dziecko się dostosuje, w końcu Ty jesteś jego mamą i wiesz najlepiej, co dla niego dobre i jakie ma potrzeby - poznałaś je gruntownie w ciągu czterech trzygodzinnych wizyt. Powodzenia!
ps. tak, to sarkazm.
i trochę na marginesie - nie chciałam wcześniej dyskutować z przekonaniem, że najlepiej się sprawdzają rozwiązania miękkie typu edukacja, szkolenia, podnoszenie świadomości. Lepiej wiec uczyć i rozmawiać niż wymuszać coś prawnie.
UsuńZ jednej strony sama wierzę w model miękki, z drugiej - jestem jednocześnie zwolenniczką wciągania pewnych rozwiązań w przepisy, ponieważ prawo ma też funkcję korygującą i edukacyjną.
Ustawiliśmy sobie system adopcyjny tak, że wymusiliśmy na kandydatach szereg zachowań, w tym niektóre bardzo mocno wkraczające w sferę prywatną (skan mieszkania, zbieranie opinii, kwalifikacja psychologiczna, wymagania stażu). Jednych można bronic z mniejszym, innych z większym przekonaniem, ale łączy je jedno: to jest system zerojedynkowy, albo akceptujesz albo odpadasz.
Ludzie więc się godzą na bardzo znaczne ograniczenia wolności - chodzą na kursy, choćby się odbywały w kosmicznych terminach; czekają pokornie i trzy lata aż zadzwoni telefon; robią publiczne wiwisekcje podczas szkoleń i tak dalej. Obiektywnie: podnoszą naprawdę spore poświęcenia i muszą się wykazać determinacją, aby adoptować. Raczej zgadzamy się, ze służy to jakiemuś większemu celowi typu powstanie stabilnej i dojrzałej rodziny.
Ale kiedy przychodzi moment, aby pójść krok dalej i zrobić coś ponad obecny standard prawny, typu: zrobić miesięczne przenosiny zamiast tygodniowych, zrobić plan kontaktów poadopcyjnych, zrobić coś wymagającego czasu i zaangażowania logistycznego, ale zrobić dobrowolnie, bez nacisku prawnego, to pojawia się bariera.
I moim zdaniem będzie tak dopóty dopóki prawo tu nie wypowie się klarownie i nie określi, co jest obowiązkiem, a co nim nie jest.
Dlatego ja mimo wszystko opowiadam się po stronie zmiany przepisów, które działania miękkie mogą wzmacniać, tłumaczyć i do nich przekonywać, ale np. obowiązek stworzenia planu przejścia i określenia ról wszystkich stron powinien być imo zapisany oddzielnym paragrafem. Plan można se modyfikować do zafajdanej śmierci, ale niech w ogóle sam plan będzie jako obowiązek. Inaczej się tej kwestii systemowo nie ruszy, bo nawet super zdeterminowany rodzic może powiedzieć po powierzeniu pieczy "całujcie mnie w sygnet, ja nic nie muszę". I formalnie ma rację.
Na drugą nóżkę jednak przypomnę, że jest grupa dzieci, która nie chce mieć kontaktów z przeszłością i wyraźnie to mowi. To życzenie trzeba szanować tak samo jak życzenie przeciwne. I temu też służy plan, bo jego celem jest rozpoznanie potrzeb dziecka i dostosowanie do tych potrzeb działań wszystkich dorosłych.
Bloo: czyli chodzi Ci o władzę nad dzieckiem trochę. ..bo opiekun, który stawia wymagania rodzicom?
UsuńJest taki moment, gdy tej władzy nad rodzicami adopcyjnymi nikt nie powinien, żaden opiekun zewnętrzny nie powinien już mieć. ..nikt kto stawia im wymagania rodzicielskie nie powinien im siedzieć na głowie. ..I NIE mam ba myśli Łamania prawa, władzy sadownicze, systemu prawnego państwa i takich tam urzędów i władzy, którym wszyscy obywatele podlegają.
Rodzic adopcyjny PO ADOPCJI ma prawo nie mieć na głowie po adopcji żadnej życzliwe pani. ..która będzie go instruowala, jak zakłada się dziecku czapkę. ..tak jak każdy rodzic.
Pozdrawiam. Nikola
"Adopcja to nie piecza zastępcza, z innymi rodzicami w tle." Ok, nie jest. Ale też Ci rodzice w tle będą zawsze i wszędzie, choćbyśmy pękli. Można o tym zapominać, dziecko również, ale nadejdzie moment, kiedy oni znowu się pojawią. Bo są w jakiejś części w dziecku.
UsuńJa się cieszę, że mojego dziecka po trzech trudnych latach w rb nie czekała instytucja. No tak, byłabym jedyną osobą ważną w jego życiu, wybawcą, jedyną osobą, która je kochała czy opiekowała się nim z sercem. Ale .. Pomijam zaburzenia więzi ( choć to bardzo istotne). Co tym osiągnę, co dobrego wypłynie z tego dla dziecka? Poczucie, że dla nikogo nie było ważne? Ja nie muszę mieć poczucia, że jestem jedyną dobrą osobą w życiu mojego dziecka, wolę, żeby ono bezpiecznie i w miarę możliwości szczęśliwie poczekało aż je znajdę.
Jestem za spotkaniami z rz. Bo trafiłam dobrze. Nie jestem za prawnymi obwarowywaniami tego, ponieważ jakiś procent (może znikomy) rz jest niefajna. Najpierw trzeba by nad tym „popracować”, aby rz nie byli przypadkowi ludzie, a tacy czasem bywają.
Przeraża mnie jednak to, że po kursie można mieć poczucie, że słabo, jeśli dziecko jest z rz. Po tych wszystkich szkoleniach, namyśle nad więziami , stratami, akceptacją. Wiem, że w razie nieprawidłowości w rz, zgłaszałabym to bez mrugnięcia okiem. Bo też te słabe rz funkcjonują dlatego, że rodzice boją się tego ruszyć.
I ta obawa, że rz dadzą kontakt do rb. Pozostaje liczyć, że tego nie zrobią, bo nie sądzę, aby funkcjonując w tym systemie mieli jakieś złudzenia co do rodzin biologicznych. A jeśli dane wyciekną.. Może już okrzepłam w adopcji, ale na dzień dzisiejszy mówię sobie – trudno, trzeba będzie dać radę. Nie popadam już w paranoję. Dane mogą wyciec wszędzie, człowiek nie znika jak kamień w wodę, Może w przypadku adopcji dziecka z daleka, ale lokalnej w miarę, w przypadku nieco starszego dziecka.. Na pieczy ono jeszcze funkcjonuje pod starym nazwiskiem, pojawia się służba zdrowia, sąd itd. Itp.
Pewnie łatwo mi mówić, bo jestem już „po”, ale to jeżdżenie do dziecka, spotkania, ewentualne kontakty z rz, to w sumie trwa tyle co mgnienie oka, choć kiedy się toczy, wydaje się nieskończonością.
Oczywiście, że w świadomości, pamięci i opowiadaniach, zdjęciach rodzice biologicznie i rodzice zastępczy powinni wg mnie, istnieć.
UsuńI fajnie byłoby, gdyby wszystkie rodziny zastępcze i adopcyjne chciały i potrafiły ze sobą ten czas wspólny spędzać, pisać xmsy, ślad życzenia, zapraszać się. ..
Ja tylko cały czas uważam, że to nie może być obowiązek, że to powinien być wybór rodziców, i na szczęście teraz nim jest. Mówię o sytuacji juz po adopcji.
Sama tam całym sercem jestem za kontaktami, gdy obie strony tego chcą.
A jak nie chcą, to ok, nie chcą i już.
Czy zdążą się, że dane wyciekaja? To to musi być kosmos...nie do pozazdroszczenia...
W przypadku starszych dzieci to stare nazwisko itd tez musi być mega, mega dla tych dzieciaków trudne...ale myślę, że większość z Nich cieszy die, gdy następuje zmiana...nie znam fie na tym, tak sobie dumam...Nikola
Ale jeśli dziecko chce spotkać rz? Jeśli tęskni, sygnalizuje, że chce zobaczyć, czy wszystko ok? Poprzestać na opowiadaniach? Ok, można nie przepadać za rz, można się buntować przeciwko ich podejściu. Ale przepraszam - oni żyją, są dostępni, nie są zagrożeniem realnym dla rodziny - jak można to udaremniać? Potem co opowiem dziecku jako wytłumaczenie swojej decyzji? Nie mogłeś ich spotkać, bo nie przepadaliśmy za tymi ludźmi?
UsuńNie mówię o rb, która tym zagrożeniem być może, tylko o rz.
odnośnie przepisów, o ktorych pisałam, to nie chodzi mi o przepis mówiący o konieczności (lub zakazie) kontaktu z RZ czy DD, ale o przepisie mówiącym o obowiazku sporządzenia PLANU.
UsuńLi i jedynie.
To z planu wychodzi mapa potrzeb konkretnego dziecka.
Poza tym mam intuicję, że obowiązek zebrania się wszystkich stron w celu przedyskutowania dobra dziecka, służyłby szerokiej refleksji nad tym oto niezwykłym problemem, że owszem, tam jest dziecko i to na nim się skupiamy, bo ono jest najważniejsze w tym wrażliwym momencie.
Z takiego planu mogłaby też wyniknąć decyzja, że przejście będzie krótkie i nie będziemy potem się odwiedzać, bo są dzieci, które właśnie takiego scenariusza sobie życzą.
Zasadniczo uważam, że ludziom są bardzo potrzebne refleksje ;) Do myślenia warto zachęcać, szczególnie do poszerzania perspektyw i wchodzenia w pozycję innych stron.
Po adopcji nie powinno być przymusu spotkań obu rodzin Na szczsecie jeszcze go nie ma.
OdpowiedzUsuńJeśli chcą to mogą obie rodziny i na spacery co tydzień się widywać. ..ale ja cały czas mowie o tych, którzy tego nie chca.
Gdzie, po ilu spotkaniach jest ta dobra granicą? By nikt im nie zarzucił, że nie działają dla dobra dziecka?
Moim zdaniem po orzeczeniu sądu. Niewyznaczanie tej granicy będzie przedłużanie lub skracanie po którejś ze stron.
I na serio. .aż do niewiadomą kiedy...
I powtarzam, że chodzi o to, by nie musiał być obowiązek tych poadopcyjnych juz spotkań.
Póki co nie jest. Na szczęście.
Bloo-co proponujesz w sytuacji, gdy rodzice adopcyjni nie chcą spotykać się po adopcji z zastępczymi ?
Bo ja proponuję, by nie musieli. I na szczęście nie muszą.
Póki co...
No chyba, że chcą. Ale to oczywiste.
Matka adopcyjne i ojciec adopcyjnyma prawo Poznawać i uczyć się dziecka CAŁE ich wspolne ZYCIE.
I nie musi być ekspertem id tego dziecka w chwili przejęcia Go pod opiekę.
Adopcja to nie piecza zastępcza, z innymi rodzicami w tle.
Jedynie z innymi w historii.
PS. Pikuś, jak tam dzieciaki się mają?
Pozdrawiam, Nikola
ja proponuję, aby kierować się potrzebą dziecka, a nie rodziców i byłych opiekunów. Pisałam to jakiś milion razy.
UsuńNatomiast mogę Cię zapewnić, że nic się w tej materii nie zmieni, więc wyrażane przez Ciebie szczęście z tytułu braku takiego obowiązku podążania za dzieckiem, wydaje się mieć cechy trwałe.
Dzieci są systemowo obsadzane w roli aktorów, którzy nie mają nic do powiedzenia i nie ma w tej chwili żadnego liczącego się publicznego głosu, który by się domagał zmiany tej sytuacji, wiec owszem, nic się tu w najbliższych latach nie zmieni.
Nie. Totalnie źle interpretuje moje wypowiedzi.
UsuńDla mnie danie świętego spokoju rodzinie adopcyjnej jest dbałością o dobro rodziny i podążanie za dobrej dziecka.
Jeśli uważasz ze szczęśliwa rodzina to nie jest rodzina w której dziecko może i najczęściej jest szczęśliwe to trudno.
Dla mnie jest.
To jest podążanie za szczęściem rodziny.
Rodzina adopcyjna ma prawo moralne i pranne, by zacząć żyć swoim życiem bez rodziców zastępczych na głowie.
Jeśli tego sobie nie życzy.
Poza tym to dorośli decydują co jest dobrem dla dziecka, wiec z ich głosem liczyć się trzeba. To Oni decydują i powinni decydować, bo dziecko jest dzieckiem i uwzględniając jego głos , ma prawo wymagać by mądre decyzję podejmowali oni właśnie.
Nie podoba mi się zupełnie postawa typu, dziecko robi co chce, rzadzięki i w dodatku nie może liczyć na konkretne decyzję dorosłych ludzi, którzy powinni z racji na to ze to Oni są dorośli dbać o nie, troszczyć się i dla jego dobra podejmowanie decyzje. ..a nie ww wszystkim dziecku zostawiać wybór. ..i dziecko wtedy nie ma oparcia w dorosłych, jest za to często totalnie rozpieszczonym dzieckiem bez poczucia bezpieczeństwa.
Wiec liczenie się z dobrymi rodzicami jest działaniem na rzecz dziecka, a nie traktowaniem go jak marionetki.
Pozdrawiam, Nikola
" to dorośli decydują co jest dobrem dla dziecka"
OdpowiedzUsuń...i może mieć to tyle samo wspólnego z dobrem dziecka co dekretowanie obowiązku pracy w PRL z rzeczywistą potrzebą tej pracy. Rzeczywistość nie polega na dekretowaniu, ona się dzieje i czasem dzieje się inaczej, niż byśmy to planowali czy chcieli.
Nikola, Jesteś tak skoncentrowana na wizji, że dobro rodziców rowna się dobro dziecka, że nie sądzę, aby jakikolwiek argument byl w stanie Cię przekonać. Choć w jakimś sensie doceniam ironię losu polegającą na tym, że toczymy tę dyskusję na blogu, który jest w całości poświęcony omawianiu rozmaitych historii, gdzie dobro rodziców bywa doskonale sprzeczne z dobrem dziecka. Widzisz te sytuacje, zamieszczasz tu rozmaite komentarze punktujące egoizm RB, krótkowzroczność, czasem brak dobrej woli, a czasem nieczułość instytucji. Na tym poziomie wszystko gra. Wystarczy jednak wejśc poziom wyżej i powiedzieć, że definiowanie dobra dziecka bywa problemem także w rodzinach wyżej i wysoko funkcjonujących, aby zaczęła się totalna blokada.
Podążanie za dobrem drugiej osoby nie jest traktowaniem jej jak marionetki, nie jest rozpieszczaniem i nie jest bezwarunkowym spełnianiem żądań. Potrzeby nie są żądaniami, chyba od tego należałoby zacząć. Co więcej te potrzeby mogą być różne - wektor może być nastawiony na kontakt z RB, może być nastawiony na kontakt z RZ, na kontakt z ciociami z DD, ale może być też nastawiony na 'dajcie mi święty spokój, chcę zacząć od nowa'.
Zauważ, że ja nigdzie i nigdy nie napisałam, że w sytuacji adopcji dziecka z RZ należy zawsze: przechodzić co najmniej miesiąc, odwiedzać się w planie co 14 dni, ciągnąć kontakt co najmniej pół roku etc.
Nie napisałam tego, ponieważ podkreślam konsekwentnie, że to własnie podążanie za dzieckiem daje nam odpowiedzi. Czy dziecko płacze? Czy tęskni? Czy pokazując na zdjęcie wujka mówi 'nie tata. To wujo. To mój tata '.
Tylko uważność, wrażliwość, wyczulenie na te sygnały może realizować w praktyce podążenie za tymi potrzebami, bo tylko wtedy można zrozumieć, jakie one w danym momencie są.
i ponownie Cię prosze, abyś nie wchodziła w rolę rzeczniczki praw rodziców adopcyjnych z doświadczeniem traumy itd., bo my nie jesteśmy ludźmi specjalnej troski i nasze perspektywy potrafią znacznie wykraczać poza Twoje rozpoznania. Tak więc byłoby fajnie, gdybyś okazała tej różnorodności nieco szacunku, nawet jeśli nie zgadzasz się z moim zdaniem. Tak się składa, że z kandydatami na RA pracuję od wielu lat i śmiem twierdzić, że znam tę grupę całkiem dobrze - nie jest jednolita, ma różne poziomy gotowości, różne style wychowawcze i tak dalej.
„Co więcej te potrzeby mogą być różne - wektor może być nastawiony na kontakt z RB, może być nastawiony na kontakt z RZ, na kontakt z ciociami z DD, ale może być też nastawiony na 'dajcie mi święty spokój, chcę zacząć od nowa'.
UsuńZauważ, że ja nigdzie i nigdy nie napisałam, że w sytuacji adopcji dziecka z RZ należy zawsze: przechodzić co najmniej miesiąc, odwiedzać się w planie co 14 dni, ciągnąć kontakt co najmniej pół roku etc.”
Tyle, że kto ma to oceniać? Rz, ra, instytucje? Tu tkwi niebezpieczeństwo. Dlatego właśnie działania miękkie w tej sferze i edukacja są dla mnie najbardziej w porządku.
Tak bloo, póki co to Ty dajesz sobie 100 procentowe prawo do posiadania racji, i tylko sobie...a jak ja chce przedstawić swoją racje to masz pretensje, że mam inny punkt widzenia. To jest tak a nie odwrotnie.
UsuńNie wmówisz mi, że WSZYSCY rodzice tak pragną tych spotkań. A Ci, którzy nie pragną przeciez tez robią to z podejściem, że dla dobra dziecka, a nie krzywdzenia Go.
Poza tym dla mnie akurat zaspokajanie potrzeb dziecka w DOBREJ, jak pisałam, rodzinie zakłada tez, ze rodzina ma być szczęśliwa.
Dziecko z nieszczęśliwi rodzicami nie będzie szczęśliwe. Nieszczęśliwi rodzice z dzieckiem tez nie. Aby rodzina była szczęśliwa wszyscy jej członkowie muszą być w podstawowym zakresie szczęśliwi.
Ja się cały czas zastanawiam, że jest takie ryzyko, iż nuedookreslenie tego powoduje później takie coś jak tu: Rodzice Smerfetki ( to przyklad) uznali, że dla dobra dziecka nie będą utrzymywać kontaktów.
I o to chodzi, że właśnie pojęcie rozmyte, że dla dobra dziecka podążamy za jego potrzebami i spotkania mają trwać tyle a tyle dni lub czasu jest bardzo ryzykowne...bo obie strony mogą ten czas ocenić różnie. .
Nie ocenie nie go oznacza, że możemy przeciągać w nieskończoność lub skracać do minimum...dlatego ja w pełni się z Tobą zgadzając , pytam juz kolejny raz: kto ma to oceniać? Dziecko, dorośli adopcyjne, zastępczy , OAO, pcpr, sąd? Dlatego o to pytałam...
Jeśli nikt i ma być tak jak jest, to wtedy ciągle będzie pojawiało się wielkie ale wobec tych rodziców, którzy PO ADOPCJI zwyczajnie utrzymywać kontaktu nie chcą. ..i wielkie pretensje do Nich, że robią źle. A w ich opinii robią dobrze.
Tak działania miękkie są świetne. Edukacja tez. Ja się cały czas zastanawiam nad grupa która nie chce tych kontaktów, bo ze istnieje grupa która postadopcyjnych kontaktów z rodz.zastępcza sobie życzy, to wiadomo. I bardzo dobrze.
Tylko co z resztą?
Bo ja za rzeczniczka się nie uważam, a Ty i owszem...mimo, że chyba tez nie reprezentujesz 100 procent grupy rodziców adopcyjnych...
Pozdrawiam.
Nikola
Blood, żeby było jasne, nie pisałam nic złośliwa ani z takimi intencjami.
UsuńJeszcze cos. Ja uważam, że dziecko jest dzieckiem. I nie zawsze potrafi swoje potrzeby określić właściwie. I co jak co, ale decyduje rodzic. On jest dorosły. Oczywiście słuchając dziecka. Nie odwracajmy ról. To rodzic decyduje za nieletniego dziecko. Rodzic adopcyjny. I nie może być tak, że ktoś teraz przyjdzie i temu rodziców nakazem spotykać się z rodziną zastępcza, gdy ów jest przekonany, że dla jego dziecka jest to niedobre.
Rodzice Smerfwtki może uznali, że dla ich dziecka i dla nich lepsze jest nieutrzymywanie kontaktów. I chodzi o to, by nikt im nie zarzucał, że nie dbają o dziecko...
Pozdrawiam. Nikola
nie mam ochoty rozmawiać dłużej o Smerfetce. I nie mam potrzeby dalszego dyskutowania o Twoich przekonaniach, już się z nimi zapoznałam, dziękuję. Jeśli będziesz chciała dołożyć argumenty z badań, dowody, cokolwiek konkretnego, wtedy chętnie wrócę do dyskusji.
UsuńJa tez zapoznała się z Twoimi. I przykre jest, że tylko sobie dajesz prawo do wszech wiedzy.
UsuńBadania zaś blog, to bardzo skromny wycinek rzeczywistości. Historia wychowania miała wiele teorii, opinii i poglądów na owo.
Badanią dziś są takie. Jutro inne.
A swoje zdanie mam prawo wyrażać tak jak i Ty. I nic nie zmieni tego.Bloo, nauka to jeszcze nie wszystko...
A puste hasła w stylu podążanie za dobrem dziecka...to każdy w tym systemie ich używa. Każdy, rozumiejąc je trochę inaczej.
Jakby co, to ani ja ANI TY ani żaden badacz nie zjedliśmy wszystkich rozmów, by nie dawać drugiej stronie szans do jego zdania.
A to robisz.
PS. Ciekawa sprawa. ..gdy ją Cię pytałam parę dni temu KTO MA TO OCENIAĆ? To była cisza...teraz komuś odpowiadasz poniżej. Masz prawo. Ale pamiętaj, że to pytanie juz wcześniej padło. I życzę wszystkim rodzinom adopcyjne, by nie musieli spotykać rodzin zastępczych, którzy wmówić im, że w nieskończoność wbrew ich woli muszą utrzymywać z nimi kontakt.
A Tobie Bloo życzę dużo radości z dzieci i więcej zaufania do puszczanie ich w świat. I zaufania dorosłym. A nie tylko nauce.
Nikola
dziękuję za życzenia, ale o ile mi wiadomo z nas dwóch to ja jestem praktyczką: mam dzieci, prowadzę RZ i pracuję w tym obszarze od lat. Nauka jest moim dodatkowym zawodem. Tak więc to dość zaskakujące życzenia jak na kogoś, kto nie jest skłonny poprzeć własnych opinii ani badaniami, ani praktyką, ani doświadczeniem.
Usuńps. o zespole pisalam Ci w innym wątku, ale nie jestem zdziwiona, ze tego nie pamiętasz.
Jestem pedagogiem. Ja od lat zaś mam do czynienia z bardzo różnymi rodzicami dzieci zdrowych i niepełnosprawnych.
UsuńI uważam, że to rodzic decyduje.
JZnam różnych rodziców i takich, którzy boją się puszczać dzueci w świat tez...
I tak Ciebie spostrzegam, wiec życzę co uważam za stosowne
A zresztą to co Ty o mnie wiesz...o tym co mysle w każdym aspekcie...w sumie nic
Pozdrawiam. Nikola
To fajnie, że choć ja Ciebie nie znam, Ty nie wahasz się omawiać szeroko (i nie pierwszy raz), jak mnie 'spostrzegasz'. Z grzeczności nie napiszę, jak nazywamy takie zachowanie oraz co sądzę o przypadkowych osobach, które nieproszone wypowiadają się na temat mojego prywatnego życia (spoiler: stosunek do własnych dzieci się zalicza do tej strefy)
UsuńDroga bloo, nie dogadamy się pewnie, kłócić nie ma się o co, jedynie prosze Cię byś pamiętała, że ani ja ani Ty możemy się mylić.
UsuńNie tylko ja. Ty również. Mimo działalności naukowej, posiadaniu dzieci i innych czynników o których mówisz.
Ty oceniasz. Jak ja oceniam to się unosi.
Tyle w tym temacie. Dobranoc.Nikola
Nie, ja Ciebie nie oceniałam i nie oceniam, bo nie mam w zwyczaju niesprowokowana posuwać się do osobistych wycieczek. Może to jednak dobry moment, aby napisać jasno, że moja uprzejmość się całkowicie kończy w miejscu, w którym obca osoba wypowiada się na temat moich dzieci. Sugerowałabym potraktować to serio, bo potrafię być bardzo asertywna i nie przebieram wtedy w słowach.
UsuńOceniasz mnie bloo, oceniasz...
UsuńJa na temat Twoich dzieci nic nie pisze przecież!!!!!
Dobra, ok, obie jesteśmy przekonane co do naszych racji. Powtarzam, bezsensem jest się kłócić.
Jednak widzisz sama, że rodzic tez bardzo chce mieć prawo decydowania.
I ludzie tuż po adopcji tez je chcą mieć. Walcząc o dobro swoich dzieci.
Dobranoc raz jeszcze.
Nikola
odpisuję Anonimowemu niepodpisanemu, więc nie wiem, kto to jest ;)
OdpowiedzUsuńKto miałby ustalać? To proste i już działa, tylko w innych sferach. Sąd rodzinny też nie podejmuje decyzji samowładnie, a na podstawie opinii wielu stron. Myślę, że kluczem do wszystkich sytuacji spornych jest sytuacja myślenia kolektywnego. Innymi słowy: zespołu.
W UK decyzja o planie zapada zespołowo. W zalezności od sytuacji i wieku dziecka w zespole uczestnicza przyszli rodzice, rodzice zastępczy, koordynator RZ, koordynator dziecka (serio, jest taki ktoś i czemu nie ma go w Polsce?), pracownik społeczny z OA, ale też mogą być to: wychowawczyni szkolna, wychowawca z domu dziecka, psycholog dziecka, kurator i każda osoba, która ma konkretny mandat wobec tego konkretnego dziecka.
Zespół działa razem - każda strona przedstawia swoją opinię, dzieli się własną perspektywą, omawia swoje argumenty i wątpliwości. Przy dzieciach starszych o zdanie jest pytane oczywiście samo dziecko (w sumie od tego powinnam zacząć).
Ten rodzaj działania występuje też w obszarze medycyny (konsylia), oświaty (rady), nawet w samych ośrodkach adopcyjnych (zespoły), ale dziwnym trafem nie rozszerza się tego trybu na sytuację przejścia dziecka do RA (i do RZ też nie, a to też jest ten sam przypadek, bo są dzieci 'wędrujące').
Uważam, że to błąd.
Uważam, że działanie zespolowe i decyzje podejmowane w trybie kolektywnym są jak demokracja: być może nie jest doskonała, ale nikt dotąd niczego lepszego nie wymyślił.
Ten rodzaj pracy wymusza skoncentrowanie się na wspólnym celu i działanie na rzecz szukania sposobów, a nie wymyślania powodów. Mam też poczucie (nie jest ono gołosłowne, bo ten system działa w praktyce innego kraju), że o wiele większe ryzyko zgubienia dobra dziecka jest tam, gdzie decyzję podejmuje jedna-dwie osoby niż tam, gdzie tych osób jest kilka i system narzuca im konieczność znalezienia wspólnego rozwiązania. To jest planu.
Spójrzmy też na inne sfery życia - gdzie jest największe ryzyko nadużyć w dowolnej strefie? Tam, gdzie proces nie jest przejrzysty, bo decydentem jest jedna osoba. Gdzie to ryzyko jest najniższe? Tam, gdzie pracują zespoły ludzi, bo wtedy znacząco spada ryzyko korupcji, wykorzystania wpływów, zrobienia czegoś pod stołem i tak dalej. Pojawia się za to konieczność słuchania innych stanowisk i przemyślenia własnego.
Jeszcze do bloo: JA CIEBIE parę dni temu pytałam juz o to, kto miałby decydować by nie było przedłużania ani skracania czasu przekazywania dziecja ukontaktów.
OdpowiedzUsuńWiec ciesze się, że chociaż anonimowe to odpiszesz.
Pozdrawiam.
Nikola
proszę uprzejmie, lubię ludziom sprawiać radość.
UsuńDziękuję. Nikola
UsuńCo do planu zaś, to pomysł jest dobry. Tyle, że chyba powinien być opracowywany jakoś tak w miarę szybko, po pierwszym zapoznaniu z rodzicami adopcyjnymi. A znając nasze polskie realia to nim się wszyscy by zebrali..
OdpowiedzUsuńNikola
Czytam opowieści Pikusia i komentarze do nich od dość dawna.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim chcę napisać, że jestem pod ogromnym wrażeniem mądrości Pikusia i Majki w podejściu do dzieci, wrażliwości i refleksyjności.
Ale nie to mnie skłoniło do napisania. Chciałam się odnieść do dyskusji, jaka się tu wywiązała. Wiem, że dyskutujecie nie po raz pierwszy - czytałam wcześniejsze rozmowy.
Moim zdaniem podstawowym błędem jest założenie, że dziecko trafiając do rodziny adopcyjnej ma czystą kartę, nie ma doświadczeń, osobowości, tożsamości. Że jest jak pakunek, który można przestawić z miejsca na miejsce. Że można (czy wręcz należy) zmienić mu imię i (o ile rodzice adopcyjni mają taką fantazję) udawać, że dotychczasowego życia nie miało. Że dziecko sobie "przeniesie więź" (cóż za kuriozalne określenie). Że pamiętanie o jego historii jest opcjonalne. Że stworzy się rodzinę tak, jak stwarza się z noworodkiem. Że adopcja ma być odwzorowaniem narodzin. Otóż nie powinna być, bo z definicji niewiele w tych procesach podobieństw. I to jest podstawowa kwestia, której należy mieć świadomość. Nie jest tak, że po adopcji rodzic adopcyjny nagle staje się takim samym rodzicem, jak "każdy rodzic". Założenie, ze "rodzina adopcyjna ma prawo zacząć żyć swoim życiem bez rodziców zastępczych na głowie" pachnie mi przekonaniem, że czas z rodziną zastępczą był dla dziecka gorszy, że należy go wymazać, najlepiej zapomnieć, a przynajmniej tych wspomnień nie podtrzymywać. Dla dziecka, zwłaszcza takiego, które całe swoje dotychczasowe życie spędziło w rodzinie zastępczej, nie ma "nowego startu", a założenie, że jest jakieś nowe "swoje życie" rodziny adopcyjne nie wiąże się z szacunkiem do przeszłości dziecka, a z szacunkiem wyłącznie do potrzeby rodziców adopcyjnych. W takiej narracji rodzic adopcyjny jest zbawcą, rycerzem na białym koniu, który przybył uratować nieszczęsne dziecko, biedną sierotkę (która przecież prawie nigdy nie jest sierotą) i jednym ruchem wymazać jej/jego dotychczasową historię.
Druga rzecz, niejako powiązana z pierwszą, to jednak podążanie za dzieckiem i szacunek do niego jako posiadacza swoich potrzeb (a nie zachcianek!) i osoby mającej najwięcej kompetencji w zakresie tego, kim jest i co jest mu potrzebne. To nie dorośli decydują, co jest dobrem dziecka. Podążanie za dzieckiem nie oznacza, że dziecko robi co chce, że jest rozpieszczone i brak mu poczucia bezpieczeństwa. To są jakieś archaiczne teorie, zanegowane dziesiątki razy. I dziwi mnie, że takie prawdy wygłasza pedagożka. Zaufanie do dziecka i jego dotychczasowych opiekunów (a nie zakładanie, że chcą pouczać, wychowywać rodziców adopcyjnych czy ich kontrolować) to jednak podstawa.
K.K.
K.K- Zle mnie zroxumislas.Ja nigdzie nie napisałam i nie uważam, że nie trzeba podążać za dzieckiem.
UsuńTyle, że to dorosły ocenia jak na potrzeby dziecka odpowiedzieć, w jaki sposób. Nie dziecko. Po przeanalizowaniu wszystkich sygnałów ,uważnym spojrzeniu na jego potrzeby dorosły ocenia co jest dla dziecka dobre a co nie. Nie ocenia tego dziecko, bo jest dzieckiem.
Rodzic ma słuchać potrzeb dziecka, ale co w związku z nimi będzie dobre a co złem ma ocenić on jako rodzic. I dobry rodzic umie to zrobić.
Ja nigdzie nie mówiłam o podążaniu za dzieckiem, że jest źle.
Podążaszkoda rodzice, oceniasz i decydujesz co będzie dla Twojego dziecka dobre.
W takim sensie to nie dziecko decyduje ale rodzic.
Robienie zaś zupełnieTYLKO i CIAGLE tego co chce dziecko powoduje właśnie roxpieszczenie.
Nikola
Ja powtórzę kolejny raz, że mi naprawdę nie chodzi o to, żeby wymazać z pamięci dziecka fakt adopcji i przestawić jak pakunek. Adopcja to nie poród.
UsuńTylko dlaczego, jeśli rodzice adopcyjni ( przykładowo Smerfetki), ocenia, że po miesiącu przejmowania dziecka i jednej wizycie w okresie preadopcyjnym to dla ich córki wystarczy, są za to pietnowani chociażby tu na tym blogu w komentarzach?
Bo ktoś uważa , że to zbyt szybko.Stąd pytanie, kto ma oceniać itd itd.
W sytuacji, gdy ludzie chcą spotkań po adopcji sprawa jest prosta.
A gdy nie chcą? Bo uważają, że to dla ich dziecka dobre...bo tak ocenimi potrzeby swojego dziecka...zmuszać ich? Co robić wtedy?
Mówię o tych, którzy ocenili, że ich dziecku to wystarczy.
Nikola
Dziecko od urodzenia (powiedzmy, że 3 lata) przebywało w rodzinie zastępczej. To jedyna rodzina, jaką zna, jedyna też, jaka zna je. To ta rodzina wie, przy jakiej piosence zasypia, dlaczego boi się tygrysa, a smoka już nie, że pije tylko w niebieskim kubeczku, że złości się, kiedy w sklepie nie może wkładać zakupów do koszyka, że ma swoją ulubioną książkę, z której historie trzeba opowiadać tylko w jeden określony sposób. Że nie znosi spinek we włosach, ale gumki są już ok. Że uwielbia gilgotanie w brzuszek, ale w stopy już nie. Że może godzinami wyglądać przez okno i patrzeć na psy, rowery i ptaki.
UsuńRodzice adopcyjni na początku nie wiedzą o dziecku nic. Znają je miesiąc (przy dobrym wietrze), więc mniej niż 1/36 jego życia. Nie mają pojęcia o jego upodobaniach, temperamencie, potrzebach, zainteresowaniach, oczekiwaniach. Ale to oni i tylko oni mają prawo o dziecku decydować, oceniać, co jest dla niego dobre, co jest jego potrzebą, kiedy dziecku wystarczy kontaktów z dotychczasową rodziną. To oni mają prawo nie chcieć kontaktu. To oni mają prawo uciąć relację. Wszechwładcy.
Ciągle zadajesz pytania, więc i ja je zadam: dlaczego rodzice adopcyjni mają prawo o tym decydować? Bo tak zapisano w dokumentach? Bo sędzia wydała wyrok? Bo takie są teraz przepisy? Bo to ICH dziecko...?
Piszesz, że przekazywanie to pomost i że każdym mostem przechodzi się w końcu na drugi brzeg. Ironizujesz, że "ktoś wymyśli, że kontakty raz na pół roku powinno prawo nakazać", że "serio można tak do 18". To przekonanie wynikające właśnie z uznawania adopcji za coś ostatecznie odcinającego, a rodziny zastępczej za historię zamkniętą. A to nie powinien być pomost, którym się idzie tylko w jedną stronę. Dziecko powinno mieć możliwość przebiegania przez niego wiele razy, by ostatecznie osiąść w docelowej rodzinie - ale nadal z możliwością odwiedzin po drugiej stronie rzeki - nawet do osiemnastki. Nie powinno się tego traktować jako przejścia i zamknięcia z trzaskiem bramy. Adopcja jest nowym rozdziałem, a nie nową książką. A nowy rozdział oznacza, że zawsze można zajrzeć do starego, poszukać tam wsparcia, wskazówek, wyjaśnień.
K.K.
P.s. Chciałabym Ci szczerze polecić książki o rozwoju dziecka. Np. Searsów, Stuarta Shankera, Margot Sunderland czy choćby Faber i Mazlish. A na początek jednak Bowlbyego.
Więzi i owszem. Ale przestrzeń do budowania NOWEJ sieci tez musi być.
UsuńI po adopcji, bo długim przejściu do nowej rodziny to jest czas na to.
Jestem totalnie przeciwna wychowywaniu dzieci, gdzie one we wszystkim decydują wg.swoich potrzeb, często rozumianych w sposób dziecięcy, no bo są dziecmi-to wiadomo.
Dorosły ma zdecydować co jest dla dziecka dobre , patrząc na potrzeby dziecka. A nie ma oceniać dziecko. Dziecko owszem może oceniać, ale nie w kluczowych sprawach. ..i fakt, ten zakres się powiększa jego kompetencjiz wirkirm, ale decyzje, co robić. .ma podjąć dorosły.
Tak, dokładnie tak-to Rodzic adopcyjne ma prawo decydować co jest dla JEGO dziecka dobre a co nie. Nikt inny za niego nie powinien tego robić. Oczywiście po adopcji i po długim okresie poznania dziecka.
Nie rodzic zastępczy. Po adopcji ocenia i decyduje rodzic adopcyjne, bo to jego dziecko od tej pory. X szacunkiem do historii, ale jego.
Tak. W którymś momencie trzeba uznać rodzinę zastępcza za rozdział zamknięty. Oczywiście za rozdział, do którego można wracać w opowieściach. Chyba, że obie strony pragną spotkań.
Zgadzam się, że po tym pomoście dziecko ma biegać, ale tylko w czasie przechodzenia do nowej rodziny i po to jest cały ten proces rozciągnięty w czasie przechodzenia dziecka do nowej rodziny.
Przychodzi jednak moment, gdy dziecko ma przejść na " drugi brzeg" i tak, jeśli rodzice uznają, że dla ich dziecka to dobre, to ono realnie wracać tam nie musi i juz.
Mówię o SYTUACJI PO ADOPCJI. Po DŁUGIM okresie przechodzenia do nowej rodziny.
I rodzice z dzieckiem mają pełne prawo uczyć się siebie. Siebie. W tej relacji.Proces przechodzenia do nowej rodziny rozłożony w czasie wystarczy by nauczyli się troszeczkę siebie nawzajem...reszta przed nimi. I to wg mnie jest dobre. Bardzo dobre,ze maja tworzyć tę relacje crodzic-dziecko jako swoje, z nowym sposobem zasypianie, tulenia itd... W długim okresie przechodzenia dziecka do nowej rodziny mają się poznać. Z tym się zgadzam. Ale naprawdę po miesiącu, albo trzech ( wg.propozycji Pikusia), trochę już się obie strony ( dziecko i rodzice adopcyjni)poznają, na tyle.. by na tym etapie wiedzieć co jest dobre dla dziecka i co lubi a czego nie lubi. Dalej , po adopcji...będą się siebie uczyć jeszcze całe życie. I to dobre.
Adopcja zakłada trochę nowości. Inaczej, jeśli rodzic adopcyjni ma tylko kopiować relacje z poprzednim opirkunem ( a to i tak niewykonslne), to byłoby to bezsens.
Powstaje inna relacja, inna rodzina, rodzina, która poznaje dziecko, ale wie po rozmowach z zastępczym i przejmowanie przez 1-3 miesiące na tyle o dziecku, że ma prawo decydować co dla niego jest dobre.
I to ta relacja ma być najważniejsza, bo jest docelowo relacja.
Tak, pytam ciągle i mówię o przedłużanie, bo naprawdę to jest bardzo niepokojące. ..to trochę taki przekaz,: mamo, znasz dziecko za krótko, byś decydowała co dla niego dobre...to kto i kiedy ma odwagę powiedzieć, że ta mana zna już to dziecko wystarczająco???
To co, do tego czasu o wszystko ma pytać rodzinę zastępcza? Mówię już po adopcji. Zawsze będzie coś, czego mana adopcyjni nie będzie o dziecku wiedzieć. I co, przepraszam, zamiast zaufać dobie i wsłuchać się w potrzeby dziecka, że wszystkim ma ciągle latać do rodziny zastępczej? By ta druga była usatysfakcjonowana, a może ta pierwsza czuła się zaopiekowana?
Tak. Dla mnie jest taki moment, gdy rodzina po długim okresie poznawania dziecka po prostu zaczyna żyć swoim życiem. Rodzina zastępcza jest przeszłością tego dziecka. I uważam, że o tej przeszłości trzeba dziecku mówić. Spotykać się można, ale ja nie uważam tego za konieczne.
Tak. To jest nowy rozdział. Stary zamykamy. Po długim okresie przechodzenia dziecka. Stary rozdział ma istnieć w świadomości, ale nie musi być realnie od któregoś momentu obecny w życiu dziecka.
Bo naprawdę inaczej to całe życie adopcyjne mogą chodzić po porady do zastępczych, a chyba nie o to chodzi.
I nie mówię tego złośliwie, tylko tak uważam.
Nikola
Dziękuję za książki. ☺Przeczytam.Bolwbego znam. Faber i Mazlish tez.Resztę chętnie przeczytam.
UsuńNikola
czytam to wszystko i nie wierzę,
OdpowiedzUsuńNikola :"pani, która instruuje jak dziecku zakładać czapkę". Toż to straszne spłycenie dramatu dziecka jest. Pora spojrzeć na to spoza własnych, egoistycznych potrzeb dorosłego człowieka. otóż: jest dziecko, mały człowiek (duży sam powie, a przynajmniej ma taką możliwosć, czasami nie powie...) za którego myśli dorosły i uważa, że na bank wie. Postaw się raz w sytuacji tego dziecka: jest mama i tata, nawet, jeśli to dziecko nazywa RZ Pan/Pani; WUj/ciocia. I ta mama i tata go komuś pzrekazują. Obcemu komuć. Nawet, jeśli ta obca pani łkając ze wzruszenia odnalazła oto własne dziecko, to jest jej punkt widzenia. Nie dziecka. Dziecko w tym momencie nie odnajduje, tylko traci. Tę dotychczasową mamę i tate. I tak jest. Jak słońce nad światem. Dziecko w prawidłowo funkcjonujacej RZ czy pogotowiu czuje się bowiem kochane, czuje się bezpieczne i czuje się u siebie. Mówimy o maluchach nie rozumiejących swej sytuacji prawnej. Nie myślących jak dorosły. To dziecko na pewno nie pragnie tego przejścia, a już na pewno nie na takich warunkach, jakie Bloo tu - i słusznie - tępi. To dziecko musi powoli rozluźnić "stare" więzy i nawiązać nowe. Nie wiem, jak długo. Zalezy. ALe normalny rodazic, który to oto dziecko "odnalazł" - powinien te potrzeby rozumieć, bo one są oczywiste i nie skierowane przeciwko niemu. Za dzieckiem iść powienien. Za. A nie : "długo czekałem to ucinam nożem". tego kochający rodzic swemu dziekcu robic nie powinien. I nie traktować tego "starego " życia dziecka jako koszmaru. Ono tam nawiazało więzi, tam nauczyło sie kochać. Agata.
Agata, ale ja cały czas pisze o tym, co juz po adopcji, że to powinien być wybór rodziców.
UsuńI że proces przekazywania dziecka, to ma być procesem rozciagnietym w czasięgu. .. Tylko jak każdy proces powinien się kiedyś skończyć.
Ja nie mówię tu o przekazaniu dziecka jak paczki. Przychodzisz i zabierasz. Tak. Nawiązało dziecko więzi. I dlatego stopniowo przechodzi do nowej rodziny.
Jednak to rodzice adopcyjne powinni decydować, kiedy uznają, że przejście jest zakończone. I nikt nie na prawą im mówić,gdy zdecydują, że to już, że jeszcze , że to za wcześnie.
Kiedy wg.Ciebie Agata, jest moment, że rodzice dla dobra dziecka nie muszą spotykać się z zastępczymi?
Ktoś to określić musi.
I jeśli to będzie wcześniej opracowany plan, to ok, jeśli zostawiamy to tak, że oceniaja adopcyjne to tez ok, ale w przypadku każdego dziecka musi to zostac określone. ..by nie bylo...ze jeszcze troszeczkę. ..jeszcze potrzebuje tych odwiedzin itd itd. ..bo tak to można naprawdę ciągle i dlugo to przeciągać lub odwrotnie wziąć jak paczkę i przestawić w nowe miejsce.
Dziecko traci,ma przejść łagodnie, ale w końcu ma się znaleźć ba tym drugim brzegu.
Z nowymi rodzicami.
PS.Przykład z czapka celowo przejaskrawilam i splycilam.
Nie wolno dziecka przestawić jak paczkę. Ale nie wolno wymagać tez, by cały czas musieli być obecni realnie rodzice zastępczy w tle,( opowiadanie historii to co innego)
I jeszcze raz powiem-nie chodzi mi absolutnie o sytuację, gdy ktoś jest za spotkaniami.
Tylko rodzice postępujący inaczej tez maja prawo wiedzieć, że robią dobrze, nie utrzymując PO adopcji tych kontaktów.
Nie mowie o procesie przekazywania dziecka...procesie rozciągniętym jakoś w czasie.
Nikola
K.K. - pisałyśmy w tym samym czasie, niemal to samo :-)
OdpowiedzUsuńAgata - ostro, ale w punkt. Zgadzam się z każdym słowem.
OdpowiedzUsuńK.K.
Przede wszystkim, dziękuję doktorowi Агбазаре za to, że oddał mi mojego ukochanego w ciągu 48 godzin. Nie mam nic do powiedzenia, jak tylko podziękować i powiedzieć, że jestem szczęśliwy.. Moja ukochana traktuje mnie lepiej, i spędza większość swojego czasu ze mną teraz mówi mi, jak bardzo mnie kocha, niż kiedykolwiek wcześniej.. Jeśli masz jakiekolwiek problemy ze swoim kochankiem, skontaktuj się z lekarzem Агбазарой e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub WhatsApp +2348104102662, bo on jest rozwiązaniem wszystkich problemów w relacjach
OdpowiedzUsuń