poniedziałek, 15 sierpnia 2016

--- Urlop cz 2

Cały czas cieszymy się urlopem. W sumie to głównie Majka, bo ja po powrocie znad morza musiałem trochę nadgonić w pracy, zwłaszcza że za chwilę wyjeżdżamy w góry i znowu będę miał tygodniową przerwę – mi to pasuje, ale moim klientom niekoniecznie.
Ale cieszę się, że Majka odpocznie, bo następny czas dla siebie będzie miała za rok (jak dobrze pójdzie). W tym roku zaplanowała sobie każdy dzień wakacji. Doszło nawet do tego, że gdy jej siostra zaproponowała wypad na grzyby, to … Majka nie miała już wolnego terminu.
Nie wiem jak ona to robi, ale dziewczyna jest po prostu bardzo zorganizowana. Nawet planuje już przyszłe wakacje. Proponowała mi wyjazd w Alpy, a nawet zdobycie Wezuwiusza, czy Kilimandżaro (zanim całkowicie stopi się tam śnieg). Prawdę mówiąc, bardzo się cieszę, że bierze takie przedsięwzięcia na siebie (ja w tym czasie mogę zająć się czymś innym). Zaoponuję dopiero wówczas, gdy zaproponuje mi zwiedzanie Luwru.

Ale wracając do wakacji tegorocznych, udało nam się również odwiedzić naszych byłych podopiecznych. Spotkaliśmy się z Irokezem i Luzakiem, przed nami wizyta w Gumicku (czyli odwiedziny Iskierki). Przez kilka dni gościliśmy również Królewnę. Często się zastanawiam, czy te dzieci (widząc nas) mają jakieś skojarzenia, czy też zwyczajnie jesteśmy dla nich ciocią i wujkiem, których widują co jakiś czas. Pewnie najwięcej zależy od tego, w jakim wieku odeszły z naszej rodziny. Ale tak naprawdę, najbardziej cieszy nas, gdy słyszymy, że mają prawidłowe zachowania społeczne, że nie mają problemów natury emocjonalnej, że są typowymi urwisami w swojej kategorii wiekowej.

Tak więc Majka wykorzystuje swój wolny czas po swojemu (poza wspólnymi wyjazdami, odwiedza koleżanki, wypuszcza się „na miasto”, niedługo jedzie na obóz sportowy), a ja po swojemu.
Wakacje są okresem, w którym próbuję nadrobić zaległości w czytaniu książek. Niestety nie potrafię czytać, przynajmniej nie tak jak Majka. Ona czyta przez cały rok. Jedną ręką karmi dziecko, a drugą przewraca strony. Nawet mam wrażenie, że potrafi czytać, jednocześnie rozmawiając przez telefon. Wykorzystuje każdą wolną chwilę, nawet jeżeli przeczyta tylko kilka stron. Niestety ja jestem nieco innym charakterem. Jak już zacznę czytać, to muszę skończyć i w międzyczasie nie potrafię zrobić niczego innego. Dlatego czytam tylko na wakacjach.

Urlop, to dla mnie również okres, gdy mogę trochę poszaleć w internecie. Czytam wówczas głównie artykuły nieco bardziej … filozoficzne. Zboczenie zawodowe (Majki), spowodowało, że wychwytuję również teksty związane z rodzicielstwem zastępczym i adopcyjnym, a gdy do tego dochodzi element doświadczeń i stawianie hipotez, to z pewnością czegoś takiego nie pomijam.
Natknąłem się ostatnio na „Eksperyment Calhouna”. Jest to opracowanie z 1968 roku, jednak w tym przypadku ma to istotne znaczenie. W pewnym sensie dotyczy sytuacji, które dzieją się na naszych oczach (prawie pół wieku później). Być może jestem trochę przewrażliwiony, ale w ostatnich latach doświadczam w swoim otoczeniu dużo więcej problemów związanych zarówno z płodnością, jak też z chęcią posiadania potomstwa. A tego właśnie dotyczy to doświadczenie.
Eksperyment został przeprowadzony (jak to bywa najczęściej) na myszach. Prawdę mówiąc, obiekt doświadczeń bardzo do mnie przemawia, ponieważ kilkanaście lat temu, osobiście miałem okazję poznać zachowania społeczne tych gryzoni. Moja pracownia przylegała do garażu, co powodowało, że jesienią pomieszkiwała tam całkiem spora rodzina (przez bramę garażową myszy przedostawały się bez problemu, natomiast części mieszkalnej pilnował kot, więc było to w miarę bezpieczne). Ogólnie bardzo lubię zwierzęta, więc ich obecność nie stanowiła dla mnie większego problemu. Miałem okazję poznać ich zachowania i jestem skłonny zgodzić się z naukowcami, przeprowadzającymi doświadczenia z ich udziałem, że można je odnieść do … człowieka.
Trochę żałuję, że moje eksperymenty z myszkami zakończyły się w miarę szybko. Byłem w stanie zaakceptować to, że wyjadały fusy kawy (którą właśnie wypiłem), że właziły mi na klawiaturę (co mnie trochę rozpraszało), że musiałem sprzątać ich kupy, a nawet dawać im jeść (aby nie zżarły mi firmowych dokumentów). Niestety przegięły, gdy zaczęły wkręcać się w drukarkę … dalej nie będę opisywał.
Wrócę więc do eksperymentu Calhouna. Cztery pary myszy zostały umieszczone w idealnym środowisku, w którym jedzenia i picia było pod dostatkiem, nie było naturalnych wrogów, i zadbano aby nie dręczyły zwierzaki żadne choroby i pasożyty.
Początkowo nastąpił gwałtowny wzrost populacji – wszyscy byli szczęśliwi. Jednak stopniowo zaczął postępować podział osobników męskich na dominujące i uległe. Ilość dzieci zależała od pozycji społecznej rodziców. Z biegiem czasu zaczęło pojawiać się coraz więcej osobników nieradzących sobie w sensie społecznym. Samce zatracały umiejętność ochrony swojego terytorium, z kolei te dominujące zaczęły ze sobą walczyć. Zaczęły pojawiać się zachowania homoseksualne – niektóre osobniki męskie zaczęły przyjmować rolę żeńską. Samice stawały się coraz bardziej agresywne, zaczęły pełnić funkcję obrońcy gniazda. Wśród samców zaczęli pojawiać się „pięknisie”, których nie interesowało nic, poza jedzeniem, spaniem i dbaniem o swoje futerko. U samic zaczął pojawiać się mechanizm naturalnej antykoncepcji – płody były wchłaniane przez organizm. Dzieci, które się rodziły, były odrzucane przez matkę, zanim wykształciły się u nich prawidłowe zachowania emocjonalne i społeczne. Samice coraz rzadziej zachodziły w ciążę, a ich młode coraz częściej nie przeżywały. Po czterech latach od rozpoczęcia doświadczenia, umarła ostatnia mysz.

Mam wrażenie, że coraz bardziej zaczynamy naśladować myszy.

6 komentarzy:

  1. No, no, ciekawy eksperyment. Poczytałem, chociaż niektórzy zarzucją temu projektowi brak różnorodności genetycznej, co wpłynęło na wynik badania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możemy spróbować powtórzyć ten eksperyment. Myszy u mnie dostatek.

      Usuń
  2. Przerażająca perspektywa dla ludzkości, ale coś w tym jest. A jak Majka zdecyduje się na Kilimandżaro to chętnie dołączymy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie zapraszamy. My od jutra zaczynamy test naszych możliwości od znacznie niższych wzniesień. Na początek wybraliśmy Śnieżnik.

      Usuń
  3. Ja z kolei chętnie potowarzyszę Majce w zwiedzaniu Luwru, jeśli Ty nie reflektujesz. :)
    Co do eksperymentu - tak jak piszesz, naprawdę trudno się oprzeć wrażeniu, że to już się dzieje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwiedzałam kiedyś Paryż przez 3 dni więc siłą rzeczy Luwr był tylko w pigułce, ale to mi chyba wystarczy. Nie wiem dlaczego Pikuś tak się boi, że go tam zaciągnę. Jedynym miejscem w którym żałowałam że nie ma go ze mną był Montmartre (chyba tak się to pisze)wieczorową porą. Atmosfera małej knajpki z muzyką na żywo -pianino i przeboje Edith Piaf, panorama Paryża nocą. Uroczo.Polecam.

      Usuń