W dniu,
gdy odeszła od nas Plotka, zmienił się stan mojej świadomości.
Zawsze gdy odchodzi od nas dziecko, poznaję nowych rodziców, nowe
sytuacje, zdobywam nowe doświadczenia, które jak sądzę pozwalają
mi być coraz lepszym przy kolejnej adopcji.
Jednak
tym razem zmienił się również mój stan skupienia. Krótko
mówiąc, przeszedłem w stan lotny... taka sublimacja. Dzisiaj byłem
u klienta. Wracając, minąłem znany sobie zjazd. Wiedziałem, że
mam jeszcze pięć kilometrów do kolejnej krzyżówki, która
zaprowadzi mnie do domu. Przejechałem kilkaset metrów... no może
kilometr, i nagle zobaczyłem wielki napis „punkt poboru opłat –
500 metrów”. Zacząłem się zastanawiać, gdzie ja właściwie
jestem, bo przecież na drodze, którą jechałem, nigdy czegoś
takiego nie było... nagle znalazłem się na autostradzie. Do
najbliższego wyjazdu miałem kolejnych 20 kilometrów. Wyjechałem
niedaleko od miejsca, w którym mieszka Plotka. Dzisiaj nie
odwiedziłem jej, bo przecież widzieliśmy się wczoraj. Zacząłem
się jednak zastanawiać, jak było to możliwe. Drogę, którą
jechałem, znam jak zły szeląg. Nadrobiłem ponad pięćdziesiąt
kilometrów, a dojechałem do domu o pięć minut szybciej, niż gdy
rano jechałem w przeciwną stronę. Nie potrafię tego wyjaśnić.
Teoretycznie można by rozważać taką możliwość, że przysnąłem
za kierownicą. Tyle tylko, że nie jechałem autonomicznym
samochodem Tesli, tylko starym gratem Majki, który nie osiąga
prędkości światła... a nawet dźwięku. Jak nic – teleportacja.
Niestety musiałem za nią zapłacić. Na szczęście tylko 7
złotych.
Po tym
przydługim wstępie, opiszę nasze wczorajsze spotkanie z Plotką.
Elton i Majka ustaliły, że ten pierwszy raz spotkamy się bez
dzieci zastępczych (czyli Ptysi i Bliźniaków), za to wizyta będzie
bardzo szybko. Mam nadzieję, że niczego nie pomieszałem, chociaż
nawet jeżeli tak, to bardzo będzie to pasowało do imienia, które
nadałem dziewczynce. Zresztą próbowałem dociec, dlaczego wydawało
mi się, że Plotka zasypia tylko w obecności taty. No i była to
tylko plotka, którą przekazała mi Majka. Był to tylko jednorazowy
incydent, gdy tata położył się obok Plotki (w czasie południowej
drzemki), i gdy chciał już wyjść, to zaskrzypiała podłoga i
musiał wrócić. Ostatecznie przyszła do niej Elton. Mam nadzieję,
że tym razem niczego nie pomyliłem... chociaż pewności nie mam.
Skupię
się może na faktach. Na tym co widzę i czytam.
Po
naszym wyjściu z wczorajszego spotkania, Elton napisała, że musi
nas zmartwić, ale dziewczynka nie płakała za nami, zjadła
deserek, poszła na spacer, a potem spać. Oczywiście było to
napisane z przymrużeniem oka (no powiedzmy kilkoma emotkami), bo
wszyscy wiemy, że z tego tylko należy się cieszyć. I chociaż
cały czas w jakiś sposób tęsknię za Ploteczką, to wiem że
wszystko wspólnie przeprowadziliśmy najlepiej, jak było to
możliwe. Przynajmniej według tego, co w tej chwili wiemy. Pisałem
już, że Plotka ma czteroletniego (mniej więcej) brata, którego
Elton i David adoptowali te kilka lat temu. Elton stwierdziła, że
od tego czasu bardzo zmieniło się podejście ośrodka adopcyjnego
do procesu przekazania dziecka rodzinie adopcyjnej. Zresztą my też
mamy podobne zdanie, bo przecież kilka lat temu również odchodziły
od nas dzieci do adopcji – głównie z tego ośrodka. Dawniej
nacisk był kładziony na czas. Na to, aby jak najszybciej złożyć
wniosek w sądzie o powierzenie pieczy, aby dziecko jak najszybciej
znalazło się w rodzinie adopcyjnej. Teraz na „dzień dobry”
rodzice otrzymali informację, że dwa tygodnie spotkań dzień w
dzień, to jest minimum. I to jest dobre, chociaż pewnie może być
uciążliwe. Staramy się wspomagać rodziców, więc Majka zawoziła
dziewczynkę rano (gdy tata był w pracy) a wieczorem rodzice ją
odwozili. W tym przypadku nie było problemu, bo przejazd w jedną i
drugą stronę zamykał się w półtorej godziny. Niestety mam coraz
większe wątpliwości do zasadności adopcji, gdy odległość
między rodzicami, a miejscem pobytu dziecka, wynosi dobrych
kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilometrów – no chyba, że też
potrafią się teleportować.
Plotka
oczywiście nas poznała i ucieszyła na nasz widok. Bardzo fajnie
się bawiliśmy (jak zawsze w parterze – czyli na podłodze). Nadal
ma stare przyzwyczajenia i na przykład przychodzi, w specyficzny
sposób układając główkę do całowania po szyi. Krążyła tak
przez kilka minut między Elton, Majką a mną. Zauważyliśmy też
nowe zachowania, uśmiech numer siedem – którego wcześniej nie
było. Mała na pożegnanie przybiła piątkę i zrobiła pa-pa.
I
chociaż ogromnie się cieszę z tej adopcji, to jednak gdzieś sercu
żal. Pamiętam (jeszcze było to u nas), gdy Ploteczka się
przewróciła. Romulus przybiegł krzycząc „Plotka sie wyrzneła”.
Chciałem podbiec, ale uświadomiłem sobie, że to już nie ja
jestem tatą. Bo ten stał obok.
I być
może dlatego tak długo zwlekałem z przekazaniem rodzicom
informacji o tym blogu. Właściwie to nigdy im o nim nie
powiedziałem. Elton sama na niego trafiła i poznała po zdjęciu...
nie wiem tylko czy moim, czy Plotki.
Mama
biologiczna dziewczynki cały czas się odzywa. Pyta co u małej,
prosi o zdjęcie. Zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie ma
już żadnych praw do dziewczynki. Nie potrafi zrozumieć prostej
decyzji sądu, ale jest w stanie wynająć prawnika, który na fali
obowiązującej ideologii, bez zawahania złoży wniosek o
przywrócenie praw rodzicielskich, zupełnie nie wgłębiając się w
ten konkretny przypadek.
Niestety
jest to kolejna sytuacja, gdy ukrywamy prawdę... chociaż w
zasadzie to zwyczajnie okłamujemy mamę biologiczną. Przesyłamy
zdjęcia (w końcu trochę ich mamy). Majka nie chciała, abym o tym
pisał. Ale nie mogę... Nie mogę zrozumieć, dlaczego rodzic
biologiczny, który kilka miesięcy temu miał odebrane prawa
rodzicielskie, nadal może złożyć wniosek o ich przywrócenie,
mimo że dziecko mieszka już w rodzinie adopcyjnej i rodzice mają
powierzoną nad nim pieczę.
No to
przesyłamy mamie na przykład takie zdjęcie (jak poniżej)
wyszukane gdzieś tam. Plotka to, czy nie Plotka? Kiedyś jedna z
mam, przychodząc na spotkanie ze swoim dzieckiem, zwyczajnie go nie
poznała i przywitała się z innym. Mamie Plotki też możemy wysłać
dowolne zdjęcie. Czekamy do rozprawy i uprawomocnienia się wyroku.
Najbardziej
przykre jest to, że z taką łatwością nauczyłem się kłamać. A
może bardziej to, że zostałem do tego zmuszony przez niesprawne
prawo.
kłamstwo... może po prostu nie piszesz całej prawdy? Piszesz, że u Ploteczki wszystko ok i czego się nauczyła. Pewnych rzecz po prostu NIE piszesz. Może mamie Plotki też w ten sposób ułatwiasz....
OdpowiedzUsuńW zasadzie, to problem ma z tym Majka. Aż się dziwię, że nie napisała jakiegoś komentarza. Ona uważa, że każdy rodzic ma prawo do pożegnania się ze swoim dzieckiem. Mama Plotki spotkała się z nią tylko dwa razy (dla swojego bezpieczeństwa, żeby nie było że to znowu plotka... napiszę, że może trzy), i każde spotkanie było w pecepeerze na posiedzeniu zespołu. Co ona właściwie wie o swoim dziecku, nie mówiąc o jakichkolwiek więziach.
UsuńSą różne typy rodziców biologicznych. Być może jest to niewłaściwe, że ich jakoś szufladkuję, ale jako kryterium stosuję tylko jeden element: „bezpieczni”, „niebezpieczni” i „bardzo niebezpieczni”. Do mamy Irokeza, Majka zadzwoniła tuż przed odejściem chłopca do adopcji. Podziękowała, ale stwierdziła, że emocjonalnie nie jest w stanie już się z nim spotkać. Mamie Messengera nawet Majka zawoziła chłopca do domu, bo dziewczyna nie za bardzo ogarniała przejazdy komunikacją miejską i podmiejską. Ale jako matka była opiekuńcza i ostatecznie chłopiec do niej wrócił.
Mama biologiczna Plotki należy do ostatniej grupy. Sama nie ogarnia niczego, za to ma bardzo buntowniczo nastawioną rodzinę i wielokrotnie twierdziła, że będzie się odwoływać od wszystkiego. Na szczęście, do tej pory były to tylko słowa. Majka chciała do niej zadzwonić i zaproponować ostatnie spotkanie. Długo o tym rozmawialiśmy. Nawet poruszyliśmy ten temat w obecności Elton. Biorę winę na siebie, bo upierałem się, aby pozostawić ją w nieświadomości aż do czasu uprawomocnienia się postanowienia o przysposobienie. Być może powinienem mieć jakieś wyrzuty sumienia... ale nie mam.
Majka jest bardzo szlachetna, ale w tej szlachetności mogłaby niechcący zaszkodzić - Plotce właśnie. Uważam, ze dobrze robisz. Tu trzeba ważyć interesy, prawa. Mama Plotki miała swój czas. I on minął.
UsuńMoim zdaniem...to nie Plotka. Uważam,ze oczywiście rodzice biologicznie powinni mieć szansę odwoławcza,gdy im ktoś zabierze dziecko,ale .... Tylko przy ograniczeniu praw. Odebranie powinno skutkowac definitywnym brakiem kontaktu,ani jakichkolwiek opcji odwoławczych Ps.Agata pozdrawiam,napisze Ci tu,jak znajdę dziś chwile. Nikola
OdpowiedzUsuńto prawo brzmi debilnie, ale ono ma swój sens. Np. w przypadku dzieci, które nie idą do adopcji, tylko zostają w RZ (albo w domu dziecka, albo są Kapslem). Te dzieci nie wracają do rodziców, zostają w jakimś zupełnie innym miejscu, a choć ich rodziców uważa się niezdolnych do przejęcia opieki nad dziećmi, nadal daje im się prawo kontaktów.
OdpowiedzUsuńKiedy myśli się o Plotce to to prawo uderza nieczułością, ale kiedy myśli się o Kapslu - już niekoniecznie (tzn. wiem, że jego mama chyba nie odwiedza go zgodnie z obietnicami, ale gdyby faktycznie to robiła to korzyści Kapsla byłyby raczej spore).
No i jest jeszcze ten nieprzyjemny kontekst, że w przypadku dzieci nieadoptowalnych również nastąpi moment pełnoletności. Wiadomo nie od dziś, że większość dorosłych z pieczy wraca do rodzin, bo nie ma dokąd pójść. Dla wielu z nich to jest jedyna opcja dachu nad głową, więc też z tego względu zachowanie kontaktu zwiększa szanse dorosłego dzieciaka, że nie pocałuje klamki (choć ja niestety uważam, ze tę szansę zwiększa nie tyle kontakt, co fakt, że usamodzielniony wychowanek dostaje kasę i to właśnie ona zmiękcza serca mamuś oraz tatusiów, oczywiście do chwili, w której się skończy).
ogólnie to jest dziwne prawo, w niektórych przypadkach szkodliwe, w innych niekoniecznie.
Bloo,ogolnie tak. Jednak dla mnie albo albo.T wraz przerabiany historię,o której nie mogę tu nic napisać,ale w której rodzic z odebranymi prawami,nieodeiedzajacy dziecka w placówce typu Kapslowej wcale, będzie pytany o pewną zgodę. Rodzic ma odebrane prawa. Opiekun prawny będzie pytał,bo się boi,se decyzja,ktora wyda,jak rodzic się dowie zostanie wykorzystana przeciwko placówce. Rodzic id 3 lat ma zabrane prawa. Zero kontaktów z Jego strony,nie korzysta z tej możliwości. Nikola
OdpowiedzUsuńale to są dwie odrębne kwestie. Jeśli rodzic ma odebrane prawa i jest ustanowiony opiekun prawny to pytanie rodzica o zgodę w dowolnej sprawie jest nonsensowne. I obok prawa, ponieważ ten rodzic de facto nie ma prawa do podejmowania żadnej decyzji o dziecku.
UsuńOkej, rozumiem, że opiekun prawny się boi, bo strach jest irracjonalny i nie trzeba go tłumaczyć. Ale to jest problem tego opiekuna, a nie problem prawny - nawet gdyby decyzja dotyczyła umieszczenia dziecka w Nowej Zelandii to prawo jest po stronie opiekuna prawnego, a nie ansów rodzica. On sobie wtedy zachowuje prawo do kontaktu z dzieckiem i jego broszka, w jaki sposób dotrze do tej Nowej Zelandii (prawo do styczności z dzieckiem po odebraniu władzy rodzicielskiej nie nakłada na nikogo obowiązku ułatwiania tego kontaktu np. poprzez zablokowanie mobilności opiekuna prawnego).
Tak więc tutaj - niezaleznie od tego, czego sprawa dotyczy - to nie jest temat luki między odebraniem praw rodzicielskich i prawem do kontaktu z dzieckiem, a temat strachu opiekuna prawnego.
Nie mam nic przeciwko prawu do styczności - nawet po odebraniu praw rodzicielskich. W przypadku Kapsla, odwiedziny mamy bardzo pozytywnie na niego wpływają (nawet gdy są rzadkie). Jednak bardzo bym chciał, aby kwalifikacja do adopcji już blokowała jakiekolwiek ruchy prawne rodzica biologicznego. Chociaż może nie sama kwalifikacja, ale moment zaproponowania dziecka rodzicom adopcyjnym. Albo chociaż decyzja o powierzeniu pieczy nad dzieckiem.
OdpowiedzUsuńDo rozprawy o przysposobienie w przypadku Plotki, jest jeszcze sporo czasu. Potem okres uprawomocnienia się tej decyzji. Mama biologiczna cały czas może w tym okresie wykonać jakiś ruch prawny. Może złożyć wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. W zasadzie to nawet może poprosić o spotkanie się z dziewczynką. Oczywiście można jej powiedzieć, że nie ma takiej opcji i może wystąpić z wnioskiem do sądu. Termin rozprawy zapewne byłby późniejszy, niż termin rozprawy o przysposobienie.
Jednak taka świadomość bardzo obciąża psychicznie rodziców adopcyjnych. Akurat rodzice Plotki podchodzą do tego bardzo spokojnie (albo tylko sprawiają takie wrażenie). Bywali jednak rodzice, dla których te trzy-cztery miesiące były najgorszymi w ich życiu. A to być może przekłada się na relacje z dzieckiem. Ono jest już moje, ale jeszcze nie do końca.
no więc właśnie, prawo powinno wyróżniać sytuację dzieci, ktore są w preadopcji, a konkretnie powinien być to moim zdaniem moment po pierwszej styczności, jeśli kandydaci na RA podejmują decyzję na 'tak' (w przypadku dzieci starszych ten moment powinien być jeszcze uzupełniony o ich zgodę na adopcję). To powinno kończyć styczność z RB.
UsuńW praktyce działa to jednak tak, że RZ oddające dzieci do adopcji mają do wyboru: kłamać albo ryzykować.
Na ostatnim zespole notabene usłyszałam, ze jeśli już sąd ostatniej instancji odbierze prawa (na co się zanosi) to rodzic bio nie panikuje, bo spox, on złoży wniosek.
- ale jaki wniosek? - pyta koordynatorka
- taki, żeby to zatrzymać - odpowiada RB, który nie klei wprawdzie terminologicznie głąba, ale świetnie wie, że istnieje taki magiczny wniosek działający jak joker: wyciągasz go z rękawa i wtedy możesz zacząć grę od początku.
Oczywiście my wiemy, że ten wniosek nazywa się 'wniosek o przywrócenie praw', RB nie pamięta tej nazwy, ale i tak świetnie kojarzy co i z czym do czego.
tak że w tym miejscu chciałam serdecznie pozdrowić adwokata z urzędu naszego pana taty, bo wykonał robotę na piąteczkę.
aha, przeczytałam to co napisałam i doszłam do wniosku, że wychodzę na jakąś straszną sukę, która nie rozumie rodzicielskiej miłości i chciałaby odbierać dzieci bez ścieżki odwoławczej itd. No tak nie jest, wiadomo.
UsuńPo prostu jak się jest po tej drugiej stronie i diluje z RB oraz rozdźwiękiem między ich wizjami, a rzeczywistymi możliwościami to prędzej czy później dochodzi się do wniosku, że to jest praktycznie nieograniczona obstrukcja w świetle prawa. W ten sposób można dziecku literalnie przerąbać jakiekolwiek szanse na adopcję i zrobi się to absolutnie lege artis.
Mnie jest po ludzku żal MB Plotki, bo też jestem matką i rozumiem walkę do krwi, nawet totalnie bez sensu, bo walczy się emocjami, posesywnością i różnymi nieracjonalnymi motywami, które mają prawo być nieracjonalne.
Ale żal mi jest, że nie ma w tym systemie żadnej osoby funkcyjnej, która miałaby uprawnienie oraz obowiązek do powiedzenia rodzicowi bio "panie, weź pan się uspokój i odpuść, już wystarczy tej gry, bo nawet jak pan nie odpuścisz to my i tak zamykamy pokój zabaw, sorry".
Mi też jest bardzo żal mamy biologicznej Plotki. Zresztą nie tylko tej jednej mamy. Większość rodziców przebywających u nas dzieci, ma strasznie pod górkę. Gdyby urodzili się w innej rodzinie, to wszystko pewnie wyglądałoby zupełnie inaczej.
UsuńMyślę, że walka tych rodziców z systemem, wielokrotnie jest powodowana sercem, chociaż niekoniecznie działaniem. Istnieje coś takiego jak niemoc... chcę, ale nie mogę. Tak się mówi, że przyszło 500+ i nagle rodzice rzucili się w celu odzyskiwania swoich dzieci. Nie mam jeszcze w tym względzie jasno sprecyzowanego zdania... póki co, podchodzę do tego tematu dość sceptycznie.
Brałem udział w jednym zespole, gdy pani psycholog powiedziała do obecnego tam taty: „Proszę pana, przecież nikt nie wymaga od pana pójścia na terapię, leczenia się odwykowego, zmiany dotychczasowego trybu życia. Może pan zwyczajnie pozwolić dziecku odejść do rodziny adopcyjnej.” Byłem wówczas pod ogromnym wrażeniem.
ja też podchodzę sceptycznie do zjawiska 'jest 500+ więc teraz zaczęła się walka o dzieci'. Dla mnie ta niemoc, o której piszesz, ma różne źródła. Kiedyś byłam dość przekonana o tym, że gdyby w Pl była edukacja seksualna, darmowa antykoncepcja, aborcja i jeszcze porady reprodukcyjne dla klientów OPSów (w sensie, że asystent rodziny pyta się życzliwie, czy klientka chce mieć kolejne dzieci, czy może chciałaby aby pójść z nią na wizytę do lekarza w charakterze zaufanej osoby, może potrzebuje porady, cokolwiek) to problem by się w sporej mierze rozwiązał, bo ciąża to żadna przyjemność dla osób np. trwale uzależnionych. Więc, dowodziłam, kobiety ze środowisk dotkniętych już zabraniem dzieci, raczej nie są chętne do rodzenia kolejnych dzieci.
UsuńDziś nie jestem już tego taka pewna. Przede wszystkim dostrzegłam, ze dzieci są często jedyną prawdziwą własnością, jedynym sukcesem. Tym ludziom wiele się nie udało i wszystko im można zabrać: pracę, godność, mieszkanie, bezpieczeństwo. Częsci z tej listy nigdy czasem nie mieli. A dziecko to jest ktoś taki, kto wyrósł prosto pomimo tego całego syfu, zła, nieszczęścia; ktoś w jakimś sensie doskonały, niosący nadzieję na lepszą przyszłość, w ogóle niosący nadzieję.
Więc ja myślę, że te dzieci są chciane - w zupełnie innym sensie, niż kiedy ja mówię o swoich dzieciach 'chciane', ale mimo wszystko.
I jasne, że to wszystko, co napisałam, da się podciągnąć pod ogólną koncepcję leczenia rodziców kosztem dzieci i traktowania dzieci przedmiotowo - wiem. Mówię tylko, że ten aspekt jest ważny, kiedy zastanawiamy się, dlaczego rodzice nie chcą dzieci uwalniać i czemu składają fafnasty wniosek do sądu, aby przedłużyć agonię. Tak, to jest egoistyczne, i dla ludzi krótkowzrocznych może się to zawrzeć w argumencie z 500+, ale 500+ nie jest ani kluczem do zagadki, ani nawet dużą częścią odpowiedzi. To jest wszystko po prostu bardziej skomplikowane.
PIkuś -moze jakaś inicjatywa ustawodawcza? Pisze zupełnie serio.
OdpowiedzUsuńPlotka to, czy nie?
OdpowiedzUsuńTak to już z Plotkami bywa, że nie zawsze do końca wiadomo, czy tylko plotka to czy prawda...
Np. we wpisie "Plotka 5" piszesz, że inni znajomi rodzice oczekujący dziecka odwodzą nas od takiego przejścia Plotki do domu - będzie sprostowanie... Rozmawialiśmy ze znajomymi, którzy mają również adoptowane dziecko (adoptowali w tym samym czasie co my Juniora) i stwierdzili oni, że nie chcieliby tak robić, że tak jak to u nich było tzn.szybko i bez kontaktu "po", było ok i to im odpowiadało. A dodam, że rodzina i znajomi kibicowali nam i was w przejściu i nikt (przynajmniej nam otwarcie) tego nie negował.
Aha, temat spokoju: faktycznie, jakoś dziwnie spokojni jesteśmy, ale pewnie dzięki Juniorowi (już to przerabialiśmy i wiemy czym to pachnie).
I jeszcze jedno, przecież nadal możesz ją przytulać i pocieszać gdy płacze z jakiegoś powodu (lub bez), niech Plotka wykorzystuje super wujka - nie hamuj się Pikuś��.
Elton
Pikuś - odtad jedziesz tam codziennie po pracy i tulisz. I smutki idą precz :-)
UsuńElton u jednego dziecka jest dobrze, u drugiego gorzej, u trzeciego zupełnie źle, a u każdego może się okazać, że tak zerwane więzi zaskutkowały fatalnie, co na jaw wyszło później. To jak z ryzykownym zachowaniem. Jednemu się udało. Czy to oznacza, że uda się kolejnemu? i czy to ryzykowne zachowanie naprawdę pzryniosło tyle przyjemności ryzykujacemu? No i można sie bawić swoim życiem, ale cudzym?
UsuńAgata, zgadzam się z Tobą, dlatego uważamy, że lepiej nie odcinać sie od RZ, przynajmniej zaraz po przejściu, przede wszystkim ze względu na dobro dziecka. A odbija się to m.in. w momencie pójścia dziecka do przedszkola lub szkoły, bo jak wyjaśnić dziecku "Czy ja tu będe mieszkać?", skoro samo ma odmienne doświadczenie (przypomina się trauma: "ktoś dobry" już był i go nie ma, więc pewnie i mama z tatą też "znikną"...)?
UsuńElton
Dla mnie to był duży stres, całe to czekanie, aż synek bedzie nasz na 100%. Wcześniej nikt nas nie uświadamiał, że to tak działa. Myślałam, że pozbawienie praw gwarantuje mi spokój ale niestety tak się nie dzieje. Matka biologiczna mojego dziecka długo się wahała, odwiedzała, kupowała ciuszki, dlatego stres był czy się nie rozmysli. Myślę, że prawo w tej kwestii powinno się zmienić. My na rozprawę czekalismy nieco ponad miesiąc. Co w przypadku, gdy ktoś czeka kilka miesiecy, rok? Ciężko być rodzicem, kiedy na karku czuje się oddech rodziny biologicznej.
OdpowiedzUsuń