sobota, 31 grudnia 2022

SAJGON

 


Bywają dzieci, które robią niesamowicie dobre pierwsze wrażenie. Jednym z nich jest Sajgon – niespełna trzyletni chłopiec, który mieszka z nami od kilkunastu dni. Pierwszego dnia, Majka zobaczyła w nim niezwykłą urodę i dobre wychowanie. Sajgon, podając rękę, przywitał się ze wszystkimi domownikami i posadzony na tapczanie grzecznie siedział. Rozglądał się tylko ujmująco dookoła, delikatnie uśmiechał, a zawołany przybiegał się przytulić.

Ja zobaczyłem w nim jedynie ogromny potencjał. W pełni zgadzam się z Majką, że Sajgon jest ładnym dzieckiem. Być może mu to kiedyś pomoże, o ile z jakichś powodów nie zostanie maskotką takiej czy innej grupy. Jednak na tę chwilę nie ma to żadnego znaczenia, a przymioty, które zaobserwowaliśmy na samym początku, i które właśnie wymieniłem, są jedynymi umiejętnościami chłopca.
Sajgon jest kilkumiesięcznym dzieckiem w skórze trzylatka. Jeżeli wynika to jedynie z zaniedbania, to chłopiec musi się odbić od dna. Dlatego uważam, że ma potencjał, a naszym zadaniem jest wydobyć wszystko co możliwe. Trudno powiedzieć ile czasu mu to zajmie. Gdzieś słyszałem, że dziecko wychowujące się w destrukcyjnym środowisku, potrzebuje przynajmniej drugie tyle czasu, aby nadrobić wszystkie zaległości. O ile w ogóle jest to możliwe. Oznacza to tylko tyle, że my najwyżej rozpoczniemy proces zdrowienia.

Gdybym miał określić chłopca jednym słowem, to powiedziałbym – masakra. A wydawało mi się, że już niewiele może mnie zaskoczyć. Z pozytywnych cech Sajgona mógłbym jeszcze dodać umiejętność chodzenia. Chociaż trudno się z tego w jakiś przesadny sposób cieszyć.

Nie wiem, czy chłopiec potrafi biegać, bo dotychczas jeszcze nie próbował się rozpędzić.

Sajgon nie potrafi mówić. Wydaje wprawdzie jakieś dźwięki, ale trudno to chociażby nazwać gaworzeniem. Nie są to sylaby, ale jakieś szumy, piski, a nawet próby odwzorowania odgłosów zasłyszanych gdzieś w otoczeniu. Te dźwięki często nie pochodzą ze strun głosowych, ale gdzieś z głębi ciała. Wielokrotnie gdy słyszę chłopca, to nie potrafię go zlokalizować. Stoi dwa metry ode mnie, a głos dochodzi jakby z drugiego pokoju, a nawet zza okna. Udaje mu się wydać dźwięk podobny do gongu na dworcu kolejowym, po którym można usłyszeć: „pociąg osobowy z Koluszek wjechał na tor przy peronie drugim”. Potrafi także wydać odgłos ptaka. Nie wiem jakiego, bo zacięcia ornitologicznego nigdy nie miałem. Zaniepokojony – warczy. Dysponuje również szerokim wachlarzem różnych odmian płaczu, czy też lamentowania. Nauczyliśmy się już odróżniać kiedy jest głodny, a kiedy spragniony. Inaczej płacze gdy chce pójść spać, a inaczej gdy właśnie się obudził i chce wyjść z łóżeczka. Jedyne zwroty, które jestem w stanie przelać na papier, brzmią: „e sze sze” i „ej te te”. Od kilku dni często powtarza coś pomiędzy „dziadzia”, „tata” i „ciocia”. W taki sam sposób zwraca się do mnie i do Majki, chociaż być może kiedyś dostrzeżemy jakąś subtelną różnicę.

Zaczęliśmy od konsultacji logopedycznych. Z jednej strony dlatego, że brak umiejętności mówienia bardzo nas niepokoił, a z drugiej, że jednak Sajgon bardzo starał się nawiązać z nami jakiś kontakt. Otwierał buzię i na tym się kończyło. Można powiedzieć, że w dużej mierze się uspokoiliśmy i możemy być dobrej myśli. Prawdopodobną przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak umiejętności gryzienia. Podstawą diety chłopca było do tej pory mleko i kaszka, a „podajnikiem” butelka ze smoczkiem. Każdy większy pokarm, który mu wkładaliśmy do buzi, próbował ssać, a mniejszy połknąć. Nie używał rąk.

Na szczęście Sajgona trudno nazwać niejadkiem, bo akceptuje wszystkie nowe smaki. Zastanawialiśmy się, jaką powinniśmy przyjąć metodę wprowadzania chłopca do naszej rodziny. Doszliśmy do wniosku, że samo pojawienie się w zupełnie nowym środowisku jest tak dużym stresem, że trudno go w jakiś spektakularny sposób zwiększyć jeszcze bardziej. Postanowiliśmy pójść za ciosem i nie bawić się w stopniowe rozkładanie zmian w czasie. Od razu zlikwidowaliśmy butelkę ze smoczkiem, a w jej miejscu pojawił się kubek-niekapek, talerzyk, miseczka i łyżeczka. Majka dała mi wolną rękę w kwestii wszystkich posiłków z wyjątkiem obiadu. Być może stwierdziła, że jeżeli ja chłopaka nawet trochę przegłodzę, to ona wynagrodzi mu to kaszą (albo kaszką) z jakimś sosem i roztartym mięsem, podawaną wprost do buzi.
Dużą sztuką były próby przekonania Sajgona do wzięcia jakiegokolwiek pokarmu w rękę. Pierwsze kęsy musiałem wkładać mu bezpośrednio do buzi. Otwierał usta i natychmiast, bez gryzienia, starał się połknąć podany kawałek. Szybko więc się okazało, że muszę wszystko kroić w kostkę nie większą niż w sałatce warzywnej, bo chłopiec krztusił się, a oczy wychodziły mu z orbit. Ale miałem po swojej stronie dwie sprzyjające okoliczności. Pierwszą była żarłoczność Sajgona i chęć najedzenia się za wszelką cenę, a drugą – nieoceniona pomoc Dagona. Ten drugi przez cały posiłek wyszczerzał zęby, pokazując młodszemu koledze na czym polega gryzienie. I tym sposobem, zupełnie jak w wierszu Tuwima, „ruszyła maszyna po szynach ospale”. Sajgon potrafił przesiedzieć przy śniadaniu ponad godzinę, a Dagon mu towarzyszył. I nawet nie wyjadał z jego talerza.

Wciąż się zastanawiam, czy Sajgon rozumie co do niego mówimy. Wydaje mi się, że bardziej reaguje na gesty, mimikę twarzy, czy sytuację, w której się znajduje. Gdy powiem do niego tylko „dzień dobry”, to się ze mną nie przywita. Podobnie jest w przypadku, gdy zwrócę się do niego słowami „chodź się przytulić”. Za to od razu reaguje na wyciągniętą rękę i otwarte ramiona.

Zdarzyło się, że trzymał w ręce talerz. Powiedziałem „podaj talerz”. Natychmiast rzucił go na podłogę i przyszedł się przytulić – miałem wyciągnięte ręce.
Sajgon lubi się przytulać. Przyjemność sprawia mu głaskanie, dotykanie. Teraz (po kilkunastu dniach) gdy do nas przychodzi – wyciąga ręce. Na początku tylko przychodził, a ręce miał opuszczone, albo natychmiast odwracał się tyłem.

Słyszy. Chociaż reaguje tylko na jedno imię – Sajgon. Gdy powiemy do niego „Sajguś”, „Sajgonek”, to nie ma żadnej reakcji.


Nieciekawie wygląda zabawa chłopca. Może się czepiam, bo przecież Sajgon potrafi wziąć do ręki samochodzik, książeczkę, albo jakiegoś plastikowego zwierzaka. Jednak nie wie, do czego te zabawki służą. A przynajmniej do czego służą innym dzieciom. Jego zabawa polega na przekładaniu czegokolwiek z jednego pudła do drugiego. A gdy już to pierwsze opróżni, to zaczyna przekładać w drugą stronę. Raz udało mi się wejść z nim w jakąś głębszą relację podczas zabawy. Zresztą zupełnie przypadkowo. Sajgon zaczął odnosić zabawki do szafki, po czym trzaskał drzwiczkami tak, że szyby w oknach dzwoniły. Powiedziałem tylko raz: „ciszej”, przykrywając przy tym palcem usta. Zupełnie na nic nie liczyłem, a jednak rozpoczęło to świetną zabawę, która trwała przynajmniej pół godziny. Zabawę, która mnie dokumentnie nudziła, ale Sajgon bawił się wyśmienicie. Co kilka sekund otwierał i bezszelestnie zamykał drzwi szafki, a ja pokazywałem kciuka i mówiłem „super”. Przy każdym zamknięciu zaczynał śmiać się w głos i mówił swoją mantrę: „e sze sze”.

Jednak zdarzyło się to tylko raz. Być może coś sobie wówczas przypomniał, a może nawet znalazł się na chwilę w innym czasie i w innym miejscu. Zazwyczaj tylko na mnie patrzy. Nie potrafi powiedzieć „tak”, „nie”. Nie potrafi kiwnąć głową – tylko stoi i słucha. Bez żadnej reakcji. Może nawet nie słucha. Tylko patrzy.

Trudno mi w jakiś szczególny sposób odnieść się emocjonalnie do całej sytuacji. Jeszcze jesteśmy obok siebie. Przynajmniej ja jestem obok. Wredny na co dzień Dagon jest bliski memu sercu, a bezproblemowy Sajgon tylko jest. Łazi za mną wszędzie i czeka, aż znowu zechcę gdzieś przejść. Jak ten pies.

Całość opisu Sajgona muszę zakończyć chociaż krótką charakterystyką jego mamy. Być może nawet taty, bo podobno jest on ważną postacią w życiu chłopca.

Początkowo mama twierdziła, że Sajgon jest zupełnie zwyczajnym dzieckiem, tylko rozwija się w innym tempie niż rówieśnicy. Być może ktoś jej powiedział, że trzylatek nieumiejący mówić i gryźć, raczej podlega innej ocenie, bo zmieniła zdanie. Stwierdziła, że kilka miesięcy temu chłopiec wszystko mówił i jadł wszelkie stałe posiłki. Nastał jednak jeden dzień, gdy tata Sajgona wyjechał na jakiś czas za granicę. Od tego momentu coś się chłopcu w głowie pomieszało i jest jak jest.
Ale przecież tata wrócił już kilka tygodni temu, a mama jakby nie patrzeć, powinna być dla dziecka osobą najważniejszą – nawet podczas nieobecności ojca. Czy można tym tłumaczyć zachowanie Sajgona?
Przyjmijmy, że można i poczekajmy co będzie dalej.
Mamy chłopca jeszcze na oczy nie widzieliśmy, chociaż deklarujemy chęć spotykania się i ona również. Zadzwoniła dwa razy. No ale przecież właśnie były święta, a za chwilę Nowy Rok. Dziecko może poczekać.

A tata? Standard. Typowy tata biologiczny naszych dzieci – nieobecny, nieznany.

Mama wychowywała się w pieczy zastępczej. Ma też starszą córkę (przyrodnią siostrę Sajgona). Obie mają tak zwany płodowy zespół alkoholowy. Dziewczynka również wychowuje się w rodzinie zastępczej.

Sajgon? Jak widzę jego przyszłość?

Buźkę faktycznie ma ładną. Trudno doszukiwać się jakichkolwiek cech dysmorficznych. Jednak kilkuletnie opóźnienie jest niezaprzeczalne.
Ktoś kiedyś zapytał, czy zawsze z Majką jesteśmy jednomyślni i zajmując się dziećmi mamy ustalony wspólny front. Mogę stwierdzić, że tak, a Sajgon jest wyjątkiem potwierdzającym tę regułę. Bo w przypadku tego chłopca, działamy jakby nieco inaczej. Majka traktuje go jak dziecko półroczne. Chłopiec płacze, czyli zgłasza swoją potrzebę, a jej zadaniem jest ją rozszyfrować i zaspokoić. Ja próbuję wymusić przyśpieszenie jego rozwoju. Skoro w ciągu kilku dni nauczył się gryźć, otwierać buzię przy myciu zębów, stawać na nogi przy przenoszeniu z miejsca na miejsce (wcześniej natychmiast uginał nogi)  i wyciągać ręce przychodząc się przytulić, to ma większy potencjał od niemowlaka, nawet jeżeli nie potrafi kiwnąć głową i wskazać na coś palcem. Bywają zatem sytuacje, gdy Sajgon zaczyna płakać. Chociaż jest to bardziej pojękiwanie, bo łzy mu nie lecą. Bywa, że się nawet domyślam czego chce. Na przykład, że chce się napić. Bo... dawno nie pił, wydawany głos jest inny niż wtedy gdy jest śpiący albo głodny, stoi trzy kroki przede mną. Ale ja mu życia nie ułatwiam i nie wzmacniam tych zachowań. Stanie godzinami tuż obok mnie i chodzenie za mną krok w krok (do kuchni, toalety, na fotel) może budzić rozmaite emocje. Dla mnie, po kilkunastu dniach, staje się to coraz bardziej irytujące. Zamierzam wygasić to zachowanie. Pozostając przy tej hipotetycznej potrzebie zaspokojenia pragnienia – Sajgon nauczył się już podejść do kubka, wziąć go do ręki i się napić. Teraz musi nauczyć się myśleć przyczynowo – skutkowo. Musi się w końcu zorientować, że pokazanie mi pustego kubka spowoduje, że naleję mu wodę. Musi nauczyć się pokazywać palcem i przynajmniej kiwać głową – przytakując, albo wyrażając dezaprobatę. Musi przestać być mało wymagającym dzieckiem stojącym z boku.

Sajgon jest moim wyzwaniem na następny rok. Uważam, że jego czas rozwijania się w swoim tempie już dawno minął. Teraz musi gonić uciekający pociąg.





16 komentarzy:

  1. Serce pęka . I bardzo mądrze napisane. Mam nadzieję , że Sajgon znajdzie kogoś, kto nie zapędzi się za mocno w łapaniu pociągów. Nie mówię , że to źle, jednak istnieje ryzyko, że spokojnie będzie sobie jechał krajoznawczą ciuchcią, mimo ogromnych nakładów. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko... Skąd bierzecie siłę i motywację? No i morze cierpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Powodzenia. Mam nadzieję ,że pociąg nie odjechał za daleko. Skoro logopedycznie jest w porządku być może należałoby wykonać test słuchu? Wierzę, że przy Was Sajgon szybko nadrobi braki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakby co, to z wielkim zaciekawieniem czekam na kolejne wpisy. Te ostatnie wciągają i trzymają w napięciu ;-)
    Beza

    OdpowiedzUsuń
  5. Dołączę do grona "Osiołków": i ja 🙂

    OdpowiedzUsuń
  6. I ja również :)

    OdpowiedzUsuń