Bywają dzieci, które robią
niesamowicie dobre pierwsze wrażenie. Jednym z nich jest Sajgon –
niespełna trzyletni chłopiec, który mieszka z nami od kilkunastu
dni. Pierwszego dnia, Majka zobaczyła w nim niezwykłą urodę i
dobre wychowanie. Sajgon, podając rękę, przywitał się ze
wszystkimi domownikami i posadzony na tapczanie grzecznie siedział.
Rozglądał się tylko ujmująco dookoła, delikatnie uśmiechał, a
zawołany przybiegał się przytulić.
Ja zobaczyłem w nim jedynie ogromny
potencjał. W pełni zgadzam się z Majką, że Sajgon jest ładnym
dzieckiem. Być może mu to kiedyś pomoże, o ile z jakichś powodów
nie zostanie maskotką takiej czy innej grupy. Jednak na tę chwilę
nie ma to żadnego znaczenia, a przymioty, które zaobserwowaliśmy
na samym początku, i które właśnie wymieniłem, są jedynymi
umiejętnościami chłopca.
Sajgon jest kilkumiesięcznym
dzieckiem w skórze trzylatka. Jeżeli wynika to jedynie z
zaniedbania, to chłopiec musi się odbić od dna. Dlatego uważam,
że ma potencjał, a naszym zadaniem jest wydobyć wszystko co
możliwe. Trudno powiedzieć ile czasu mu to zajmie. Gdzieś
słyszałem, że dziecko wychowujące się w destrukcyjnym
środowisku, potrzebuje przynajmniej drugie tyle czasu, aby nadrobić
wszystkie zaległości. O ile w ogóle jest to możliwe. Oznacza to
tylko tyle, że my najwyżej rozpoczniemy proces zdrowienia.
Gdybym miał określić chłopca
jednym słowem, to powiedziałbym – masakra. A wydawało mi się,
że już niewiele może mnie zaskoczyć. Z pozytywnych cech Sajgona
mógłbym jeszcze dodać umiejętność chodzenia. Chociaż trudno
się z tego w jakiś przesadny sposób cieszyć.
Nie wiem, czy chłopiec potrafi
biegać, bo dotychczas jeszcze nie próbował się rozpędzić.
Sajgon nie potrafi mówić. Wydaje
wprawdzie jakieś dźwięki, ale trudno to chociażby nazwać
gaworzeniem. Nie są to sylaby, ale jakieś szumy, piski, a nawet
próby odwzorowania odgłosów zasłyszanych gdzieś w otoczeniu. Te
dźwięki często nie pochodzą ze strun głosowych, ale gdzieś z
głębi ciała. Wielokrotnie gdy słyszę chłopca, to nie potrafię
go zlokalizować. Stoi dwa metry ode mnie, a głos dochodzi jakby z
drugiego pokoju, a nawet zza okna. Udaje mu się wydać dźwięk
podobny do gongu na dworcu kolejowym, po którym można usłyszeć:
„pociąg osobowy z Koluszek wjechał na tor przy peronie drugim”.
Potrafi także wydać odgłos ptaka. Nie wiem jakiego, bo zacięcia
ornitologicznego nigdy nie miałem. Zaniepokojony – warczy.
Dysponuje również szerokim wachlarzem różnych odmian płaczu, czy
też lamentowania. Nauczyliśmy się już odróżniać kiedy jest
głodny, a kiedy spragniony. Inaczej płacze gdy chce pójść spać,
a inaczej gdy właśnie się obudził i chce wyjść z łóżeczka.
Jedyne zwroty, które jestem w stanie przelać na papier, brzmią: „e
sze sze” i „ej te te”. Od kilku dni często powtarza coś
pomiędzy „dziadzia”, „tata” i „ciocia”. W taki sam
sposób zwraca się do mnie i do Majki, chociaż być może kiedyś
dostrzeżemy jakąś subtelną różnicę.
Zaczęliśmy od konsultacji
logopedycznych. Z jednej strony dlatego, że brak umiejętności
mówienia bardzo nas niepokoił, a z drugiej, że jednak Sajgon
bardzo starał się nawiązać z nami jakiś kontakt. Otwierał buzię
i na tym się kończyło. Można powiedzieć, że w dużej mierze się
uspokoiliśmy i możemy być dobrej myśli. Prawdopodobną przyczyną
takiego stanu rzeczy jest brak umiejętności gryzienia. Podstawą
diety chłopca było do tej pory mleko i kaszka, a „podajnikiem”
butelka ze smoczkiem. Każdy większy pokarm, który mu wkładaliśmy
do buzi, próbował ssać, a mniejszy połknąć. Nie używał rąk.
Na szczęście Sajgona trudno nazwać
niejadkiem, bo akceptuje wszystkie nowe smaki. Zastanawialiśmy się,
jaką powinniśmy przyjąć metodę wprowadzania chłopca do naszej
rodziny. Doszliśmy do wniosku, że samo pojawienie się w zupełnie
nowym środowisku jest tak dużym stresem, że trudno go w jakiś
spektakularny sposób zwiększyć jeszcze bardziej. Postanowiliśmy
pójść za ciosem i nie bawić się w stopniowe rozkładanie zmian w
czasie. Od razu zlikwidowaliśmy butelkę ze smoczkiem, a w jej
miejscu pojawił się kubek-niekapek, talerzyk, miseczka i łyżeczka.
Majka dała mi wolną rękę w kwestii wszystkich posiłków z
wyjątkiem obiadu. Być może stwierdziła, że jeżeli ja chłopaka
nawet trochę przegłodzę, to ona wynagrodzi mu to kaszą (albo
kaszką) z jakimś sosem i roztartym mięsem, podawaną wprost do
buzi.
Dużą sztuką były próby
przekonania Sajgona do wzięcia jakiegokolwiek pokarmu w rękę.
Pierwsze kęsy musiałem wkładać mu bezpośrednio do buzi. Otwierał
usta i natychmiast, bez gryzienia, starał się połknąć podany
kawałek. Szybko więc się okazało, że muszę wszystko kroić w
kostkę nie większą niż w sałatce warzywnej, bo chłopiec
krztusił się, a oczy wychodziły mu z orbit. Ale miałem po swojej
stronie dwie sprzyjające okoliczności. Pierwszą była żarłoczność
Sajgona i chęć najedzenia się za wszelką cenę, a drugą –
nieoceniona pomoc Dagona. Ten drugi przez cały posiłek wyszczerzał
zęby, pokazując młodszemu koledze na czym polega gryzienie. I tym
sposobem, zupełnie jak w wierszu Tuwima, „ruszyła maszyna po
szynach ospale”. Sajgon potrafił przesiedzieć przy śniadaniu
ponad godzinę, a Dagon mu towarzyszył. I nawet nie wyjadał z jego
talerza.
Wciąż się zastanawiam, czy Sajgon
rozumie co do niego mówimy. Wydaje mi się, że bardziej reaguje na
gesty, mimikę twarzy, czy sytuację, w której się znajduje. Gdy
powiem do niego tylko „dzień dobry”, to się ze mną nie
przywita. Podobnie jest w przypadku, gdy zwrócę się do niego
słowami „chodź się przytulić”. Za to od razu reaguje na
wyciągniętą rękę i otwarte ramiona.
Zdarzyło się, że trzymał w ręce
talerz. Powiedziałem „podaj talerz”. Natychmiast rzucił go na
podłogę i przyszedł się przytulić – miałem wyciągnięte
ręce.
Sajgon lubi się przytulać.
Przyjemność sprawia mu głaskanie, dotykanie. Teraz (po kilkunastu
dniach) gdy do nas przychodzi – wyciąga ręce. Na początku tylko
przychodził, a ręce miał opuszczone, albo natychmiast odwracał
się tyłem.
Słyszy. Chociaż reaguje tylko na
jedno imię – Sajgon. Gdy powiemy do niego „Sajguś”,
„Sajgonek”, to nie ma żadnej reakcji.
Nieciekawie wygląda zabawa chłopca.
Może się czepiam, bo przecież Sajgon potrafi wziąć do ręki
samochodzik, książeczkę, albo jakiegoś plastikowego zwierzaka.
Jednak nie wie, do czego te zabawki służą. A przynajmniej do czego
służą innym dzieciom. Jego zabawa polega na przekładaniu
czegokolwiek z jednego pudła do drugiego. A gdy już to pierwsze
opróżni, to zaczyna przekładać w drugą stronę. Raz udało
mi się wejść z nim w jakąś głębszą relację podczas zabawy.
Zresztą zupełnie przypadkowo. Sajgon zaczął odnosić zabawki do
szafki, po czym trzaskał drzwiczkami tak, że szyby w oknach
dzwoniły. Powiedziałem tylko raz: „ciszej”, przykrywając przy
tym palcem usta. Zupełnie na nic nie liczyłem, a jednak rozpoczęło
to świetną zabawę, która trwała przynajmniej pół godziny.
Zabawę, która mnie dokumentnie nudziła, ale Sajgon bawił się
wyśmienicie. Co kilka sekund otwierał i bezszelestnie zamykał
drzwi szafki, a ja pokazywałem kciuka i mówiłem „super”. Przy
każdym zamknięciu zaczynał śmiać się w głos i mówił swoją
mantrę: „e sze sze”.
Jednak zdarzyło się to tylko raz.
Być może coś sobie wówczas przypomniał, a może nawet znalazł
się na chwilę w innym czasie i w innym miejscu. Zazwyczaj tylko na
mnie patrzy. Nie potrafi powiedzieć „tak”, „nie”. Nie
potrafi kiwnąć głową – tylko stoi i słucha. Bez żadnej
reakcji. Może nawet nie słucha. Tylko patrzy.
Trudno mi w jakiś szczególny sposób
odnieść się emocjonalnie do całej sytuacji. Jeszcze jesteśmy
obok siebie. Przynajmniej ja jestem obok. Wredny na co dzień Dagon
jest bliski memu sercu, a bezproblemowy Sajgon tylko jest. Łazi za
mną wszędzie i czeka, aż znowu zechcę gdzieś przejść. Jak ten
pies.
Całość opisu Sajgona muszę
zakończyć chociaż krótką charakterystyką jego mamy. Być może
nawet taty, bo podobno jest on ważną postacią w życiu chłopca.
Początkowo mama twierdziła, że
Sajgon jest zupełnie zwyczajnym dzieckiem, tylko rozwija się w
innym tempie niż rówieśnicy. Być może ktoś jej powiedział, że
trzylatek nieumiejący mówić i gryźć, raczej podlega innej ocenie,
bo zmieniła zdanie. Stwierdziła, że kilka miesięcy temu chłopiec
wszystko mówił i jadł wszelkie stałe posiłki. Nastał jednak
jeden dzień, gdy tata Sajgona wyjechał na jakiś czas za granicę.
Od tego momentu coś się chłopcu w głowie pomieszało i jest jak
jest.
Ale przecież tata wrócił już kilka
tygodni temu, a mama jakby nie patrzeć, powinna być dla dziecka
osobą najważniejszą – nawet podczas nieobecności ojca. Czy
można tym tłumaczyć zachowanie Sajgona?
Przyjmijmy, że można i poczekajmy co
będzie dalej.
Mamy chłopca jeszcze na oczy nie
widzieliśmy, chociaż deklarujemy chęć spotykania się i ona
również. Zadzwoniła dwa razy. No ale przecież właśnie były
święta, a za chwilę Nowy Rok. Dziecko może poczekać.
A tata? Standard. Typowy tata
biologiczny naszych dzieci – nieobecny, nieznany.
Mama wychowywała się w pieczy
zastępczej. Ma też starszą córkę (przyrodnią siostrę Sajgona). Obie mają tak zwany płodowy
zespół alkoholowy. Dziewczynka również wychowuje się w rodzinie
zastępczej.
Sajgon? Jak widzę jego przyszłość?
Buźkę faktycznie ma ładną. Trudno
doszukiwać się jakichkolwiek cech dysmorficznych. Jednak
kilkuletnie opóźnienie jest niezaprzeczalne.
Ktoś kiedyś zapytał, czy zawsze z
Majką jesteśmy jednomyślni i zajmując się dziećmi mamy ustalony
wspólny front. Mogę stwierdzić, że tak, a Sajgon jest wyjątkiem
potwierdzającym tę regułę. Bo w przypadku tego chłopca, działamy
jakby nieco inaczej. Majka traktuje go jak dziecko półroczne.
Chłopiec płacze, czyli zgłasza swoją potrzebę, a jej zadaniem
jest ją rozszyfrować i zaspokoić. Ja próbuję wymusić
przyśpieszenie jego rozwoju. Skoro w ciągu kilku dni nauczył się
gryźć, otwierać buzię przy myciu zębów, stawać na nogi przy
przenoszeniu z miejsca na miejsce (wcześniej natychmiast uginał nogi) i wyciągać ręce przychodząc się
przytulić, to ma większy potencjał od niemowlaka, nawet jeżeli
nie potrafi kiwnąć głową i wskazać na coś palcem. Bywają zatem
sytuacje, gdy Sajgon zaczyna płakać. Chociaż jest to bardziej
pojękiwanie, bo łzy mu nie lecą. Bywa, że się nawet domyślam
czego chce. Na przykład, że chce się napić. Bo... dawno nie pił,
wydawany głos jest inny niż wtedy gdy jest śpiący albo głodny,
stoi trzy kroki przede mną. Ale ja mu życia nie ułatwiam i nie
wzmacniam tych zachowań. Stanie godzinami tuż obok mnie i chodzenie
za mną krok w krok (do kuchni, toalety, na fotel) może budzić
rozmaite emocje. Dla mnie, po kilkunastu dniach, staje się to coraz
bardziej irytujące. Zamierzam wygasić to zachowanie. Pozostając
przy tej hipotetycznej potrzebie zaspokojenia pragnienia – Sajgon
nauczył się już podejść do kubka, wziąć go do ręki i się
napić. Teraz musi nauczyć się myśleć przyczynowo – skutkowo.
Musi się w końcu zorientować, że pokazanie mi pustego kubka
spowoduje, że naleję mu wodę. Musi nauczyć się pokazywać palcem
i przynajmniej kiwać głową – przytakując, albo wyrażając
dezaprobatę. Musi przestać być mało wymagającym dzieckiem
stojącym z boku.
Sajgon jest moim wyzwaniem na następny
rok. Uważam, że jego czas rozwijania się w swoim tempie już dawno
minął. Teraz musi gonić uciekający pociąg.
Serce pęka . I bardzo mądrze napisane. Mam nadzieję , że Sajgon znajdzie kogoś, kto nie zapędzi się za mocno w łapaniu pociągów. Nie mówię , że to źle, jednak istnieje ryzyko, że spokojnie będzie sobie jechał krajoznawczą ciuchcią, mimo ogromnych nakładów. Powodzenia
OdpowiedzUsuńO matko... Skąd bierzecie siłę i motywację? No i morze cierpliwości.
OdpowiedzUsuńPowodzenia. Mam nadzieję ,że pociąg nie odjechał za daleko. Skoro logopedycznie jest w porządku być może należałoby wykonać test słuchu? Wierzę, że przy Was Sajgon szybko nadrobi braki.
OdpowiedzUsuńJakby co, to z wielkim zaciekawieniem czekam na kolejne wpisy. Te ostatnie wciągają i trzymają w napięciu ;-)
OdpowiedzUsuńBeza
Ja również :-)
UsuńI ja!:)
OdpowiedzUsuńI ja:-)!
OdpowiedzUsuńDołączę do grona "Osiołków": i ja 🙂
OdpowiedzUsuńI ja!
OdpowiedzUsuńI ja
OdpowiedzUsuńJa tez
OdpowiedzUsuńI ja również :)
OdpowiedzUsuńJa też;)
OdpowiedzUsuńI ja!
UsuńI ja też!
OdpowiedzUsuńI ja!
OdpowiedzUsuń