Dzisiaj
przedstawię kolejnych kilkoro dzieci z doborowego towarzystwa, dla
których (będąc rodzicem zastępczym) stałem się fragmentem ich
życia. Tak się składa, że tym razem będą to dzieci bardzo małe,
które w przyszłości ewentualnie będą znały Majkę i mnie tylko
z opowiadań. Jednak z mojej strony mogę powiedzieć, że bardzo
było mi miło chociaż przez chwilę być ich tatą
FOXIK
Dziewczynka
urodziła się z wodogłowiem. Na szczęście wszystko skończyło
się na obserwacji (nie było konieczne wykonanie zastawki), jednak
sam fakt wystąpienia choroby mógł prowadzić do pojawienia się
rozmaitych opóźnień rozwojowych i konieczności rehabilitacji. W
przypadku dziewczynki mieliśmy do czynienia z lekkim opóźnieniem
ruchowym. W sferze psychicznej i emocjonalnej była w normie.
Foxikiem zainteresowali się Aretha i Joy, którzy najpierw zostali
jego rodzicami zastępczymi, a od jakiegoś czasu są jego rodzicami
adopcyjnymi.
Tak
więc dziewczynka ma nowe imię i nowe nazwisko. Jeżeli chodzi o
imiona dzieci przebywających w naszej rodzinie zastępczej, to w
większości przypadków mają one również (poza swoim imieniem)
jakąś ksywkę. Określenia, którymi posługuję się na tym blogu,
są w większości prawdziwe – mówiąc krótko, dzieci na nie
reagowały, gdy się do nich w ten sposób zwracaliśmy.
Do
dziewczynki odzywaliśmy się używając zarówno jej dotychczasowego
imienia, jak też mówiąc Foxik. Prawdę mówiąc często się
zastanawiamy nad etymologią pseudonimów, które nadajemy dzieciom i
kto pierwszy coś takiego wymyślił. Ponieważ wielokrotnie cała
nasza rodzina (ciocie, babcie) i inne zaprzyjaźnione osoby przejmują
te określenia, to mają one „wielu ojców”.
Zmierzam
jednak do tego, że dzieci potrafią reagować na wiele imion, co
powoduje, że kolejna jego zmiana nie stanowi dla nich większego
problemu. Tak więc Foxik ma teraz na imię zupełnie inaczej, ale
dla mnie pewnie na zawsze zostanie „Foxikiem”.
Ponieważ
Aretha i Joy są osobami, z którymi razem kończyliśmy kurs na
rodziców zastępczych, to Majka ma trochę więcej śmiałości i
częściej do nich dzwoni, a nawet upomina się o jakieś zdjęcia
dziewczynki. Oczywiście nie mamy żadnych praw domagać się
jakichkolwiek kontaktów z nową rodziną naszych byłych
podopiecznych, jednak w tym przypadku traktujemy rodziców Foxika
nieco inaczej. Chociaż … jak się dobrze zastanowić, to podobne
relacje mamy z większością rodziców naszych „byłych” dzieci.
Majka
zawsze się żaliła, że Aretha rzadko wysyła jej nowe zdjęcia
dziewczynki, ale … gdy mała skończyła dwa lata, dostaliśmy
książkę (nie miałem pojęcia, że coś takiego można zrobić) z
opisami i zdjęciami dotyczącymi dotychczasowego życia Foxika.
Również my (czyli Majka i ja) znaleźliśmy się w tej książce.
Coś niesamowitego. Będzie ona dla nas pamiątką, dzięki której
do historii Foxika będziemy wracać wielokrotnie.
Aretha
i Joy mieszkają stosunkowo niedaleko i raz na jakiś czas
dziewczynka razem z mamą nas odwiedza. Foxik bardzo lubi inne
dzieci, więc te spotkania pewnie sprawiają mu sporo przyjemności.
Dawniej dziewczynka wyrażała swoje emocje w sposób bardzo
ekspresyjny. Pamiętam, jak chciała przytulać i głaskach Luzaka
(który wówczas jeszcze był u nas). Biedny uciekał pod stół, bo
czułości wyrażane w takiej formie go przerastały. Było to krótko
po odejściu dziewczynki z naszej rodziny. Czyżby to oznaczało, że
u nas panuje „prawo dżungli”? W zasadzie tak to wygląda,
ponieważ aktualnie Foxik jest bardzo delikatny. Nawet dużo mniejsze
dzieci czują się zupełnie bezpiecznie w momencie przytulania, czy
też głaskania przez dziewczynkę. Rozwiązania są dwa, albo to
Aretha nauczyła Foxika dobrych manier, albo po prostu mała podrosła
i pewne jej zachowania uległy zmianie w sposób naturalny. Mam
nadzieję, że mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem.
Rodzice
Foxika zapraszają nas na urodziny dziewczynki. Za pierwszym razem
byliśmy trochę zestresowani (przynajmniej ja), ponieważ nie chcemy
za bardzo uczestniczyć w życiu rodzin dzieci, które były w naszej
rodzinie zastępczej. Miło jest się spotkać, ale można to zrobić
przy „małej czarnej”, a nawet na placu zabaw.
Jednak
urodziny Foxika są niezwykłe, to typowe „amerykańskie party” z
mnóstwem innych dzieci, połączone ze „szwedzkim stołem”,
„japońskimi tatami” i „polską gościnnością”. Na drugie
urodziny szedłem już zupełnie wyluzowany (co nie znaczy, że
zapraszam się na trzecie).
Rozmyślając
dzisiaj na temat przeszłości Foxika, naszła mnie jeszcze jedna
refleksja. Dotychczas staraliśmy się nie mówić o sobie „mama,
tata” tylko „ciocia, wujek”. Te drugie określenia są bardzo
trudne do wymówienia przez dzieci kilku-kilkunastomiesięczne. Tak
więc nasze dzieci zastępcze przez długi czas nie potrafią
wypowiedzieć słowa „mama” czy „tata”, ponieważ ich tego
nie uczymy. Kiedyś nawet pewna pani psycholog stwierdziła, że
Foxik jest trochę opóźniony, ponieważ jeszcze nie mówi „mama”.
Nawet tłumaczenie Majki, że nie mówi, bo tego słowa po prostu nie
zna, jakoś nie było wystarczającym argumentem. Jak się jednak
okazało, po tygodniu pobytu u Arethy i Joy-a, Foxik „biegle”
mówił „mama, tata”.
Tak
więc dzisiaj postanowiłem, że dla maluchów (nie mówię o
starszych dzieciach), będę tatą a nie wujkiem. Majka jak chce może
zostać ciocią. Ciekawe jest to, że w którymś momencie dzieci
same zaczynają tak do nas mówić (widocznie biorą przykład z
naszych „starych” dzieci), jednak następuje to dużo później.
Wydaje mi się, że na etapie malutkiego dziecka, może ono mieć
wiele mam i tat(usiów). Luzak nie pytany o zdanie, w którymś
momencie zaczął na mnie mówić tata, Chapic mówi na mnie raz
tata, raz mama. Tak więc dzisiaj zacząłem uczyć Smerfetkę słowa
„tata”.
FILEMON
Chłopiec
spędził u nas mniej niż trzy miesiące. Został przeniesiony do
innego pogotowia rodzinnego, w którym przebywał jego brat Maurycy.
To rozstanie było dla mnie bardzo przykre (mimo stosunkowo krótkiej
znajomości), ponieważ bardzo się polubiliśmy (… przynajmniej ja
jego). Rozumiałem jednak celowość takiej decyzji. Istniała szansa
na to, że chłopcy (nawet jeżeli nie będą mogli wrócić do mamy)
zostaną adoptowani razem.
Okazało
się jednak, że starszym bratem zajęła się jego babcia (jako
rodzina zastępcza), a Filemon aktualnie oczekuje na zakwalifikowanie
do adopcji.
Niestety
historie dzieci, z którymi mamy do czynienia są bardzo powikłane.
Filemon i Maurycy mieli wspólną mamę, ale innych ojców. Sąd
musiał więc podjąć decyzję co jest ważniejsze, więzi
braterskie czy inne więzi rodzinne (babcia Maurycego). Nie
zazdroszczę takich dylematów.
Do
tego mama chłopców jest w kolejnej ciąży. Może z kolejnym
partnerem jej się uda. Bardzo byśmy tego chcieli, ponieważ nie
była to zła dziewczyna. Miała dobre chęci, ale gdzieś się
zagubiła. Być może na jej życie miało wpływ mieszkanie w
rodzinie cioci (albo babci, dokładnie nie pamiętam), która
stanowiła dla niej rodzinę zastępczą.Może
gdyby kiedyś została przysposobiona (czyli zaadoptowana) przez
zupełnie obcą rodzinę, to jej życie wyglądałoby teraz inaczej.
Być
może Maurycy nie powinien pójść do babci, ale do rodziny
adopcyjnej razem z Filemonem?
Są
to zagadki, których rozwiązanie będzie znane za kilkanaście lat.
Z
prawnego punktu widzenia priorytetem jest aktualna rodzina –
dziadkowie, rodzeństwo, może jakaś ciocia. Wielokrotnie bywa, że
jest to wybranie lepszego zła.
Ale
też z drugiej strony, przecież nie każda rodzina adopcyjna daje
gwarancję tego, że dziecko będzie szczęśliwe.
Czasami
nawet nie o te rodziny chodzi, lecz może bardziej o to, czy potrafią
one tak wpłynąć na osobowość dziecka, aby w wieku dorastania
potrafiło w miarę obiektywnie spojrzeć na swoje życie i w miarę
obiektywnie podejmowało decyzje.
Jeszcze
kilka lat temu wydawało mi się, że najważniejsze jest to co czuję
– tu i teraz.
Nie
przypuszczałem jak ważne dla życia każdego człowieka są
„korzenie”.
CHAPIC
Wprawdzie
chłopiec cały czas jeszcze przebywa w naszej rodzinie, to jednak
nasze wspólne dni są już policzone. Kilka dni temu mieliśmy
odwiedziny rodziców adopcyjnych z Włoch.
Były
to duże emocje. Ja sam byłem tak podekscytowany, że do Eli (jednej
z ciociobabć) zacząłem mówić Krysiu. Nie potrafię sobie tego
wytłumaczyć. Przez kilka minut byłem przekonany, że ma na imię
Krysia, mimo że znamy się od wielu lat i często się spotykamy.
Nawet
nie potrafię sobie wyobrazić, co musieli czuć rodzice, którzy
przyjechali kilka tysięcy kilometrów, aby zobaczyć dziecko, które
prawdopodobnie będzie z nimi do końca ich życia.
Są
fantastyczni. Byli tak naturalni, jakbyśmy znali się od lat, mimo
że w spotkaniu brało udział szereg osób. Była pani z naszego
ośrodka adopcyjnego, przedstawicielka włoskiej organizacji
sprawująca nadzór nad całym procesem przysposobienia dziecka, w
„przelocie” pani Jowita (nasza koordynatorka z PCPR-u), tłumaczka
i my. I wszyscy „patrzyli im na ręce”. Ja w takiej sytuacji
chyba bym … nie potrafił wypowiedzieć ani jednego słowa. Jednak
oni nie dość, że bawili się z chłopcem, wychodzili na spacery,
to jeszcze chcieli wykonywać wszelkie czynności pielęgnacyjne. Nie
przeraziła ich nawet „kupa”. Nawet wydawało mi się, że
bardziej byli zdziwieni wyglądem pieluchy. Nie sądzę, aby włoskie
pampersy wyglądały inaczej. Po prostu nie mieli dotychczas do
czynienia z pieluchami, a jednak ich to nie przestraszyło. Przez dwa
dni karmili Chapicka, kąpali, układali do snu, witali go gdy się
obudził. Pewne rzeczy ich dziwiły, jak choćby to, że sypia w
śpiworze. Dopiero jak zobaczyli w jakim tempie potrafi rozebrać się
z piżamy (do naga, łącznie z pieluchą), uznali zasadność
używania śpiwora (chociaż naszym zdaniem jest to tylko jedna z
funkcji, które on pełni). Skoro już jestem przy tym temacie, to
przedstawię krótką instrukcję obsługi śpiwora dla dzieci. Są
ich dwa rodzaje (przynajmniej mi znane), na zamek błyskawiczny i na
napy. Ten drugi typ po kilku miesiącach nie zdaje egzaminu, bo
dzieci z niego wychodzą (po prostu się rozpinają). Te na zamek,
który rozpina się od góry – nadają się dla niewiele starszych
dzieci. Najlepsze są śpiwory rozpinające się od dołu. Chapic
jeszcze ich nie rozpracował, ale mieliśmy dziewczynki, które nawet
w takim śpiworze, trzeba było zaszywać na noc nitką (bo z niego
wychodziły i rozbierały się do naga).
Ale
wracając do Włochów. W naszej ocenie byli zachwyceni chłopcem.
Wprawdzie aktualnie mają czas do namysłu i sami stwierdzili, że
wszystko jeszcze muszą „przespać” i przedyskutować nim
powiedzą „tak”, to ich oczy mówiły wszystko (a zwłaszcza
płacz przy pożegnaniu). Jesteśmy więc prawie pewni, że nasz
Chapic zamieszka gdzieś koło Werony.
Martwi
nas tylko to, że chcą pozostać przy imieniu chłopca. Włosi
zwracają dużą uwagę na korzenie, co w pewien sposób przekłada
się również na zachowanie imienia. Niestety w języku włoskim
imię to brzmi prawie tak jak inne bardzo brzydkie włoskie
określenie. Tłumaczka nie miała odwagi wypowiedzieć tego słowa,
ale powiedziała, że zaczyna się na „ch”. Może więc lepiej
będzie jak Chapic będzie miał na imię choćby Carlo. Chyba
jeszcze podrążę ten temat.
Skoro
już jestem przy temacie adopcji włoskiej, to trochę opiszę jak to
wygląda u nich.
Zadaliśmy naszym gościom pytanie, dlaczego rodziny włoskie
decydują się na adopcję polskich dzieci z zaburzeniami, które to
zaburzenia są barierą nie do przebycia dla polskich rodzin. Okazuje
się, że we Włoszech jest bardzo mało dzieci, które można
adoptować. Tam nie ma ośrodków adopcyjnych, a o ewentualnej
adopcji decyduje sąd. Przede wszystkim rodziny włoskie (zwłaszcza
z południa) są bardzo „rodzinne”. Jeżeli rodzice z takich czy
innych względów nie mogą zajmować się swoim dzieckiem i sąd
ogranicza im władzę rodzicielską, to w większości przypadków
opiekę tą przejmuje ktoś z rodziny. W naszych realiach często
całe rodziny są dysfunkcyjne, czego osobiście miałem
„nieprzyjemność” doświadczyć.We Włoszech nie istnieje pojęcie „rodziny zastępczej”. Są tylko domy dziecka. Natomiast istnieje coś, na kształt rodziny pomocowej. Są to rodziny, które w charakterze wolontariatu, zajmują się dziećmi mającymi problemy. Nie jest to opieka całodobowa, ale na przykład zajmowanie się dzieckiem w weekend, zapraszaniem na obiady, sponsorowaniem zajęć dodatkowych (korepetycje, basen, sport) i tak dalej. Tamtejsze sądy niemal w nieskończoność dają szansę rodzicom (być może mając na względzie to, że dzieciom nie stanie się krzywda, bo w razie sytuacji podbramkowej ktoś z najbliższego otoczenia zareaguje).
Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest to, że do domów dziecka trafiają dzieci już kilkunastoletnie, mające za sobą bagaż doświadczeń w postaci kontaktów z takimi rodzinami pomocowymi, i jednocześnie ciągłym zaniedbywaniem przez własne rodziny biologiczne. Tych dzieci już nie chce adoptować żadna rodzina.
Jest też kolejny problem. Włoscy rodzice adopcyjni przez pierwsze dwa lata funkcjonują tak jak rodzina zastępcza w Polsce. Jeżeli w tym okresie znajdzie się jakakolwiek osoba z rodziny dziecka, która podejmie się nad nim opieki, to temat zostaje zamknięty. Przysłowie mówi, że „lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu”. Dlatego nasz chłopiec z podejrzeniem zespołu FAS wkrótce przestanie być „dzieckiem”, a stanie się „bambino”.
Niestety taki sposób funkcjonowania rodzicielstwa zastępczego jest we Włoszech krytykowany. Bardziej odpowiada im nasz model i nawet coś powoli zaczęło się dziać aby to zmienić.
Chyba na dzisiaj już skończę. Wprawdzie chciałem jeszcze opisać czwarte dziecko, ale losy Chapicka okazały się być dla mnie tak ciekawe, że trochę się rozgadałem.
Na koniec poruszę tylko jeszcze jedną sprawę. Jak wspomniałem wyżej, podczas wizyty włoskich rodziców, odwiedziła nas również pani Jowita z PCPR-u. Zadzwoniła, czy może przyjechać, bo nie może się doczekać informacji jak przebiegło spotkanie Chapicka z nowymi rodzicami. No to przyjechała i ich poznała. Mam wrażenie, że uciekła z pracy, bo takie spotkania raczej są ustalane dużo wcześniej (a do tego przyjechała autobusem, a nie samochodem firmowym).
Kiedyś pisałem maile do pani Jowity, co się u nas dzieje. Teraz nie nadążam, bo wie wszystko wcześniej. Nawet chadza z Majką do teatru – nie wiem czy zauważa, że powoli staje się kolejną „ciociobabcią”
Jeszcze raz ja-Anka- i jeszcze raz nie na temat :-) ale do rzeczy..dziekuję za telefon od Szanownej Małżonki ktory pomogł nam podjać ostateczną decyzję dot.bycia ZRZ.W zasadzie to nie pomogl ale otworzył oczy i sprawil ze podjelismy najlepszą z możliwych decyzji na dzien dzusiejszy o zostaniu tylko/aż;-) niezawodową RZ..póki co.Co bedzie kiedys czas pokaze. Dziekuję bardzo za pomoc i pozdrawiam! Anka
OdpowiedzUsuńNie dosyć, że odwalacie kawał dobrej roboty, to jeszcze zarażacie tym innych. Wielki szacun.
OdpowiedzUsuńAnka. Cała przyjemność po mojej stronie.Trzymam kciuki za pomyślność Waszej nowej rodziny zastępczej. Daj znać jak pojawi się jej nowy, mały członek.
OdpowiedzUsuń