Jakiś
czas temu Majka dostała propozycję wyjazdu do Hiszpanii... na swego
rodzaju pięciodniowe wakacje. Tani przelot, tanie noclegi, wszystko
zorganizowane przez nasze córki i ich chłopaków. Wszystko
zaplanowane w każdym szczególe. Tutaj idziemy pieszo, tam lepiej
przejechać metrem. Kto chce zwiedza Camp Nou, kto nie to idzie w tym
czasie do pobliskiej knajpki na Sangrię i lody. I tak dalej...
Majka
zadała mi pytanie, czy może pojechać? W zasadzie to nie pytamy
się siebie nawzajem o pozwolenie, jedynie ustalamy terminy i
dyspozycyjność. Tutaj jednak wchodziła w grę opieka nad
Bliźniakami i Ptysiami przez kilka dni. Stwierdziłem, że dam radę.
Ostatecznie cała nasza czwórka chodzi do przedszkola, więc nawet
gdybym miał pojechać do jakiegoś klienta, to wystarczy, że wrócę
do siedemnastej... proste.
Jednak
Majka stwierdziła, że spróbuje mi nieco ułatwić ten czas. Być
może kierowała się tylko dobrym sercem, a może jednak nie do
końca ma zaufanie do moich umiejętności bycia ojcem zastępczym.
Ostatecznie okazało się, że Bliźniaki spędziły trzy dni u
swojej babci, a Ptysie z rodziną zastępczą, w której mieszka Bill
(czyli najstarszy z rodzeństwa). Moim zadaniem było więc tylko
odwiezienie i przywiezienie Romulusa i Remusa, oraz odebranie Ptysi z
przedszkola ostatniego dnia.
Spędziłem
więc trzy dni w zupełnej samotności i ciszy, z jaką dawno nie
miałem do czynienia. Nikt mnie nie wołał w środku nocy, nie
krzyczał że jest głodny, nie kazał lać wody do wanny, nie chciał
wyjść na spacer. Nikt też nie kazał mi zwiedzać jakiejś
bazyliki w Barcelonie, stadionu piłkarskiego, czy muzeum w Madrycie.
Mogłem robić tylko to, co sam chciałem. Taki weekend nie zdarzył
mi się od ponad trzydziestu lat.
Myślałem,
że uda mi się coś porobić w moim zaniedbanym ogrodzie, któremu
od wielu lat poświęcam bardzo mało czasu. Niestety tegoroczna
lutowa wiosna miała przebłysk zimy, a właściwie późnej jesieni,
gdyż przez cały czas padał deszcz.
W
związku z tym wyspałem się za wszystkie czasy i obejrzałem więcej
filmów niż w ciągu ostatniego ćwierćwiecza... poważnie.
Mój kwitnący ogród w środku lutego |
Ale
mogło być zupełnie inaczej. Na trzy dni przed wylotem Majki do
Hiszpanii, zadzwoniła nasza koordynatorka Jowita, że jest do
umieszczenia siedmiomiesięczny chłopiec. Wyraziliśmy zgodę.
Stwierdziłem, że jakoś sam dam radę, bo przecież szkoda
rezygnować z planowanej wycieczki. W końcu siedmiomiesięczny
chłopak jest już do pogadania. Nie minęło więcej niż dwie
godziny, gdy telefon zadzwonił po raz kolejny. Majka pomyślała, że
pewnie znalazł się ktoś z rodziny, kto podjął się opieki nad
dzieckiem. Takich sytuacji mieliśmy już kilka. Okazało się, że
jest jeszcze drugie dziecko, dla którego poszukiwana jest rodzina
zastępcza. Tym razem była to tygodniowa dziewczynka.
Co
robić? Wszystkie pogotowia rodzinne przepełnione. Czy damy radę
zaopiekować się jeszcze tą dwójką? A właściwie, czy to ja dam
radę z dwójką malutkich dzieci przez prawie pięć dni?
W takich
sytuacjach nie ma zbyt dużo czasu na podjęcie decyzji. Ostatecznie
ustaliliśmy, że bierzemy, i Majka nie zmienia swoich planów.
Po
kolejnej godzinie znowu telefon. Czyżby trzecie dziecko?
Na
szczęście nie. Chłopca zdecydowała się przygarnąć inna rodzina
zastępcza. Pozostała więc tylko dziewczynka.
Jednak
zaczęliśmy się głębiej zastanawiać, chociaż decyzja już
została podjęta. Przecież to noworodek. Przyjdzie do nowego domu.
Zetknie się z nowymi bakteriami. Na szczęście mieliśmy pozytywną
informację ze szpitala, że dziecko jest zdrowe.
No ale
będę musiał odebrać Bliźniaki od babci i Ptysie z przedszkola.
Majki najprawdopodobniej jeszcze nie będzie. Nawet jeżeli nic
nieprzewidzianego się nie wydarzy, to będę miał do dyspozycji
tylko mały samochód. Siedmioosobówkę zabiera przecież Majka. No
i znowu postawiliśmy sobie pytanie, czy nie zrezygnować z wyjazdu,
mieszając plany wszystkim uczestnikom wycieczki?
Z pomocą
przyszła nasza sąsiadka i przyjaciółka - Ela, która
zadeklarowała swoją pomoc. Stwierdziłem więc, że mając takie
wsparcie w sytuacji awaryjnej, jakoś sobie poradzę. Maja zadzwoniła
na porodówkę, kiedy można odebrać dziewczynkę. Okazało się, że
będzie jeszcze miała robione jakieś badania i dopiero w piątek.
Tyle tylko, że w piątek Majka będzie już się wygrzewać w
ciepłej Hiszpanii. Odebranie dziecka nawet mnie nie przeraziło,
chociaż ostatni raz na porodówce byłem dwadzieścia dwa lata temu.
Jednak lekarka stwierdziła, że nie będzie żadnego problemu z
pozostawieniem dziewczynki do poniedziałku.
Jak
ważne są te dwa dni dla dziecka? Dwa dni spędzone bez mamy...
nawet jeżeli można ją tylko nazwać Pikusiem. Pewnie ktoś by
powiedział, że bardzo ważne. Zdecydowaliśmy jednak, że
odbierzemy dziewczynkę w poniedziałek wieczorem. Być może nawet
ze starszym o tydzień kolegą, o przynależność którego spierają
się instytucje. Trwają ustalenia, czy ostatnim miejscem pobytu jego
mamy było miasto, czy powiat?
Tak więc
mamy Stokrotkę. Jej kolega nadal jest niewiadomego pochodzenia.
Dlaczego
akurat takie imię jej nadałem? Przyszła do nas z wiosną, a nie
chciałbym jej krzywdzić imieniem Wrzosiec.
Od
pierwszego dnia zawładnęła moim sercem. Jest to moja kolejna
miłość. Śpi w mojej sypialni... dokładniej w moim łóżku razem
z Majką. Ja znowu „wyleciałem” na piętro.
Mam też
wrażenie, że nie jest to miłość platoniczna. Ale mam też nadzieję,
że Stokrotka rzuci mnie za dwa, albo trzy miesiące. Sprawa toczy
się w naszym sądzie, który jest bardzo konkretny. Termin rozprawy
chyba nie zależy od „kolejki”, ale od ważności sprawy...
poczekamy, zobaczymy.
Jestem
przekonany, że nikt nie będzie miał ochoty dawać mamie Stokrotki
jakiejkolwiek szansy. Zespół maniakalno-depresyjny. W tej chwili
znajduje się ona na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego.
Ciągle uważa, że jeszcze jest w ciąży.
Do
porodu przyszła z jakimś facetem, którego wskazała jako ojca
dziecka. Jego odpowiedź była krótka: „co ty pierdolisz, gdy cię
bzykałem, to już byłaś w ciąży”. Kto jest więc ojcem
Stokrotki? Może jakiś pacjent szpitala psychiatrycznego? Może...
Dziewięć miesięcy temu, jej mama też była zamknięta.
To będą
dylematy przyszłych rodziców adopcyjnych dziewczynki. Rycie w
internecie, co to właściwie jest dwubiegunówka? Będą mieli
bardzo mało czasu, aby powiedzieć „tak” lub „nie”.
Pewnie
przeczytają, że prawdopodobieństwo wystąpienia tej choroby u
Stokrotki to 15-20%, a jeżeli oboje rodziców było chorych
psychicznie to aż 70%. No tak, tylko ojciec jest nieznany. Pozostaje
też pytanie, czy choroba mamy jest genetyczna, czy jej podłoże
jest środowiskowe? Nic nie wiadomo na temat dalszej rodziny
biologicznej dziewczynki. Jej mama jest dzieckiem adoptowanym.
Przerosła swoich rodziców adopcyjnych, mimo że w momencie
przyjścia do nowej rodziny była tylko trochę młodsza od naszych
Bliźniaków. Mając niewiele ponad dziesięć lat, rozpoczęły się
jej przygody z narkotykami, dopalaczami i rozmaitymi środkami
psychoaktywnymi. Gdy w wieku osiemnastu lat, rodzice adopcyjni
wystawili jej walizki przed próg, to wybijała szybę i wraz ze
swoim towarzystwem wchodziła do pokoju... bo przecież to był jej
pokój.
To co w
tej chwili opisuję, to są tylko strzępy informacji. Na dobrą
sprawę, to nikt nie wie, kto w tym układzie jest najbardziej
poraniony psychicznie. Nikt nie wie, czy zawinili rodzice adopcyjni
mamy Stokrotki, czy też to oni są ofiarami.
Mnie to
nie interesuje (chociaż oczywiście pochylam się nad smutnym losem mamy dziewczynki). Stoję na stanowisku, że to wychowanie ma kluczowe
znaczenie. Mama Stokrotki miała tylko trzy lata, gdy trafiła do
rodziny adopcyjnej. Jednak mogła przypominać albo Remusa, albo
Balbinę – co stanowi ogromną różnicę. Ale też mogła trafić
do zupełnie innej rodziny adopcyjnej i wszystko przybrałoby
zupełnie inny obrót. Tego rodzaju wątpliwości jest bardzo wiele.
Mama
Stokrotki jest bardzo młoda. Ledwo przekroczyła dwudziesty rok
życia. Zespół maniakalno-depresyjny najczęściej dopada osoby
grubo po trzydziestce. Moim zdaniem dziewczyna ma zryty mózg przez
wszelkiego rodzaju świństwa, które zażywała w swoim młodym
życiu. Jak jednak do tego podejdą rodzice adopcyjni?
Jeżeli
będą mieli jakiekolwiek wątpliwości, to będę mówił, że może
lepiej odpuścić sobie to dziecko. W naszym ośrodku adopcyjnym nie
spadną na koniec kolejki. Chyba to jest jedyny atut tego ośrodka,
który nie dobiera rodziców do dziecka, tylko każde z nich jest
proponowane według kolejności na liście rodzin adopcyjnych. Masz
wątpliwości, to za kilka tygodni będzie nowa propozycja. Pewnego
rodzaju targ, na którym handluje się żywym towarem.
Stokrotka
jest piękną dziewczynką i biada temu, kto ośmieli się powiedzieć
inaczej. Oczywiście żartuję... zapewne wygląda podobnie jak
tysiące innych noworodków. Jednak jest o kilka tygodni przed swoimi
rówieśnikami. Leżąc na brzuchu, potrafi podnieść głowę i
przekręcić ją z jednej strony na drugą. Już łączy dłonie, co
też nie jest normalne dla dziecka niespełna dwutygodniowego.
Czy jej
rodzice adopcyjni za kilka, albo kilkanaście lat stwierdzą, że ich
decyzja była największą pomyłką ich życia? A może za wszystko
co złe, obarczą geny? Przecież tak jest najprościej.
A może
przywiozą ją do mnie i powiedzą „tak ją kochałeś, to sobie ją
bierz”.
Mam
jednak nadzieję, że za jakiś czas stwierdzą, że jest to ich
największe szczęście. Bo to przede wszystkim od nich zależy jak
poprowadzą dziewczynkę w dorosłe życie. Jak na rodziców
adopcyjnych, to pozycję startową będą mieli wyśmienitą.
Załączę
dwa zdjęcia naszej Stokrotki. Pierwsze typowo blogowe, bez twarzy...
z zachowaniem wszelkich zasad chroniących wszystko co możliwe.
Jednak
na drugim zdjęciu chciałem pokazać jej urodę. Za dwa miesiące
dziewczynka będzie wyglądała zupełnie inaczej. A teraz kto ją na
nim rozpozna? Jej mama, która wciąż sądzi, że jeszcze jej nie
urodziła?
pierwsza! lecę czytać, ale mnie przetrzymałeś... :-)
OdpowiedzUsuńno i na razie to tyle, co mam do napisania. Słodziak. Piękna.
OdpowiedzUsuńŚliczna niunia. My ponownie wybierany się do OA. Może tym razem nam pozwolą wystartować o drugą adopcję. Może tym razem jest nam pisana dziewczynka? Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńPikuś, jak na razie tylko jedno - dziewczynka podnosi głowę i się obraca???
OdpowiedzUsuńHmm.. nie wiem tylko czy ta dwutygodniowa dziewczynka wyprzedza inne dzieci w rozwoju.. Bo pachnie mi to wzmożonym napięciem mięśniowym.. XXX
Jest też taka możliwość. Chociaż Stokrotka jest „luźniutka” przy przebieraniu. Pięknie śpi. Pamiętam dziewczynkę ze wzmożonym napięciem mięśniowym (Królewnę).Tych dwóch przypadków zupełnie nie da się porównać.
UsuńNasza fizjoterapeutka przyjedzie do Stokrotki, gdy skończy ona trzy miesiące. Nie dlatego, że nie ma czasu, ale dlatego że do tego wieku wszystko jest dopuszczalne. Obserwujemy każde zachowanie dziewczynki.
Tak. Mi też się zapaliła czerwona lampka z napisem wzmożone napięcie mięśniowe. Choć Pikuś bardzo chce wierzyć w wyjątkowość Stokrotki jesteśmy czujni
Usuńi jak malutka?
OdpowiedzUsuńStokrotka jest wspaniałą dziewczynką. Spędzam z nią bardzo dużo czasu, bo Majka ostatnimi czasy jakoś często jest nieobecna. Dwa dni temu jak wyszła z dziećmi do przedszkola przed ósmą, tak ledwo zdążyła je odebrać przed siedemnastą. Żeby nie było (czyli żebym nie musiał się za chwilę tłumaczyć)... większość tego czasu spędziła na posiedzeniu zespołu w PCPR.
UsuńByłem więc ze Stokrotką prawie cały dzień. Kiedyś bym się zastanawiał, co można z takim kilkunastodniowym dzieckiem robić? Bo wydaje się, że ono tylko śpi, albo wrzeszczy że chce jeść. Nam nawet zabrakło czasu na wyjście na spacer, więc na dobrą sprawę nie wychodziliśmy z łóżka. Tylko mniej więcej co trzy godziny szedłem zrobić kawę i mleko.
Czas, który teraz jest mi dany, jest czymś niepowtarzalnym. Gdy nasze dzieci były malutkie, to ja pracowałem na etacie. Teraz jestem „na swoim”, więc zawsze mogę powiedzieć „przepraszam, oddzwonię... jestem na posiedzeniu zarządu”. Kto wie, że to posiedzenie (a bardziej poleżenie) jest ze Stokrotką?
Doświadczam więc czegoś, czego nie doświadczałem jako ojciec naszych córek, i nie doświadczę tego jako dziadek. Również nie doświadczą tego rodzice adopcyjni Stokrotki. Może więc lepiej, że piszę o tym w komentarzu (bo te mało kto czyta), niż w osobnym wpisie. Sam nie wiem co bym czuł w takiej sytuacji będąc ojcem adopcyjnym. Bardziej radość, że dziecko było w dobrych rękach, czy może frustrację?
Stokrotka ma nieco ponad dwa tygodnie. Dużo śpi, ale potrafi też mieć trzygodzinne okresy aktywności. Bardzo rzadko płacze. Lubi siedzieć na kolanach wpatrzona w moje oczy. Jeszcze kilka dni temu patrzyła tylko w moją stronę, pewnie tylko zwracając się w kierunku głosu. Zaczyna się uśmiechać. Wystarczy jej muśnięcie palcem po policzku, delikatny buziak, podanie palca do potrzymania. Ten uśmiech nie jest już miną, czy grymasem, ale reakcją na jakieś moje zachowanie.
Mówcą to ja dobrym nie jestem, ale śpiewać to nawet lubię. Kilka lat temu jedna z naszych mam biologicznych śpiewała swojemu dziecku piosenki disco polo. Wówczas się z tego śmiałem, ale trochę później zacząłem brać z niej przykład. Nauczyłem się paru kawałków, które śpiewam naszym dzieciom. Gdy zaczynam „o tobie miła ciągle marzę...”, to Stokrotka zawsze się uspokaja, a często nawet uśmiecha. „Jesteś szalona” też jest dobrym uspokajaczem. Przy „Bohemian rhapsody” się rozpłakała... przynajmniej wiem, czego nie potrafię śpiewać.
Dziewczynka bardzo lubi leżeć na brzuchu... zwłaszcza na moim brzuchu. Niech sobie Majka mówi o wzmożonym napięciu mięśniowym. Nawet jeżeli tak jest, to Stokrotka przekłada głowę z jednej strony na drugą gdy ścierpnie, albo podnosi ją aby spojrzeć, czy jeszcze jestem. Jest to więc celowe działanie.
Ale to wszystko nie ma większego znaczenia w obliczu tego, że nasz sąd wyznaczył już termin rozprawy. Będzie jeszcze w marcu. Biorąc pod uwagę to, że od niedawna decyzja uprawomocnia się już po siedmiu dniach, możemy spodziewać się wizyty osób z ośrodka adopcyjnego na początku kwietnia i w maju już się będziemy żegnać.
Stokrotka ma szansę pobić rekord Irokeza. Trzymamy kciuki.
Pikuś, a...może wszystkie dziewczynki, które macie u Was od urodzenia...są wspaniałe?
OdpowiedzUsuńTak obserwuje i czytam od lat, że masz słabość po prostu do noworodków....
Nikola
a ja czytam, czytam, nie myśl sobie, że nie :-). Jako rodzic adopcyjny byłabym zazdrosna i szczęśliwa. Zazdrosna, ze to nie ja leżałam wtulona z maluchem, nie ja całowałam, pieściłam, ale szczęśliwa, bo ktoś robił to tak dobrze za mnie. Agata
OdpowiedzUsuńSłodziarka :-) Mój synek miał takie czółeczko i taki noseczek. Podobno jesteśmy ewolucyjnie zaprogramowani, żeby takie kształty (wypukłe czółko, mały nosek) wzbudzały w nas instynkty opiekuńcze. Fajnie o tym pisze jeden Niemiec, Droescher, w książce "Reguła przetrwania", naukowe fakty podane w przystępnej formie. Ze 30 lat temu podwędziłam Tacie i już mu nie oddałam :), więc jak lubicie takie klimaty, to polecam.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCudna jest zaadoptowałabym ja bez wachania tylko wiek 44 lata, a czekamy rok od kwalifikacji pozdrawiam
OdpowiedzUsuńod jutra kiblujecie z piąteczką w domu, tak? Ja z trójeczką. Home schooling będziemy organizować. Obyśmy tylko zdrowi byli.
OdpowiedzUsuńNasi jeszcze do końca tygodnia chodzą do przedszkola. Dopiero potem będzie armagedon. Nie wiem jak go przeżyję.
UsuńDzisiaj byłem zrobić jakieś zakupy. Kupiłem większą ilość mleka dla Stokrotki i duży zapas pieluch dla Balbiny, która noc w noc sika pod siebie (może dlatego, że za bardzo próbujemy ją motywować... a tego nie lubi). Kupiłem też sporo popcornu i niepsujących się bułeczek maślanych, bez których nasze dzieci nie wyobrażają sobie życia. Tak więc na blitzkrieg jesteśmy przygotowani. Makarony, mąki, konserwy sobie podarowałem, bo musiałbym podjechać ciężarówką.
Jeżeli sytuacja będzie się przedłużać, to najpierw zjemy kota, potem Balbinę, mnie... a na końcu zostanie Majka. Żeby nie było, że mam ochotę zjeść Balbinę... tak wyszło z wyliczanki.
ja mam makaron i przecier pomidorowy, mam też w zamrażarce karpia z BN 2018 :-). Może się biedak doczeka wreszcie. U nas bułeczki maślane nie, ale bułeczki mleczne są hiciorem.
Usuńsłodziak!
OdpowiedzUsuń