W tym
roku postanowiliśmy wyjechać na wakacje również z naszymi dziećmi
zastępczymi. Sytuacja była o tyle sprzyjająca, że po odejściu
Chapicka do włoskiej rodziny adopcyjnej, mieliśmy pod opieką tylko
Smerfetkę i Białaska. Uznaliśmy, że w takim składzie wypoczną
nie tylko dzieci, ale również my. Zarezerwowaliśmy pokój nad
morzem i czekaliśmy tylko na dobrą pogodę. Jednak kilka dni przed
wyjazdem, przyszedł do naszej rodziny dziesięciomiesięczny Gacek.
Trochę było nam żal rezygnować z wyjazdu, więc mimo że jeszcze
zbyt dobrze nie poznaliśmy chłopca, postanowiliśmy nie rezygnować
z naszych planów. Domówiliśmy tylko dodatkowy pokój, kupiliśmy
kolejne łóżeczko turystyczne i pojechaliśmy. Obawialiśmy się
podróży, ponieważ dodatkowe dziecko wymusiło wyjazd dwoma
samochodami. Tak więc kilkugodzinną jazdę nad morze, dzieci
musiały spędzić we własnym towarzystwie. Tylko Białasek mógł
trochę „pogadać” ze mną, bo jechał na przednim siedzeniu
mojego samochodu. Okazało się, że droga minęła dzieciom bardzo
szybko, ponieważ cała trójka, w większości ją przespała.
Zamieszkaliśmy
w pokojach wydzielonych z części dawnej stodoły. Można więc
powiedzieć, że zagościliśmy w gospodarstwie agroturystycznym,
chociaż jedynym zwierzakiem, którego można było zauważyć, był
kot. Jednak dla nas i naszych dzieci, ważny był głównie duży,
pięknie utrzymany ogród, z poustawianymi wiatami, będącymi
alternatywą na ewentualną deszczową pogodę. Jednak aura nam
dopisała, mieliśmy tylko jeden dzień z deszczem.
Wakacje z dziećmi, były też dla mnie ciekawym doświadczeniem. Wydawało mi się, że nie będziemy w żaden sposób wzbudzać sensacji. W końcu uznałem, że przecież bywają dziadkowie, którzy zabierają swoje wnuki na wczasy i na taką rodzinę moim zdaniem wyglądaliśmy. Największą atrakcją dla innych jest zawsze wózek trojaczy. Jednak tym razem wzięliśmy dwa osobne wózki (trojakiem po plaży nie dałoby się przejechać, chociaż bliźniakiem też nie było łatwo). Najpierw byliśmy wielką zagadką dla właścicielki restauracji (albo raczej wakacyjnej jadłodajni), w której jedliśmy obiad. Znamy się od wielu lat i pewnie pamięta nas również z okresu, kiedy przyjeżdżaliśmy z naszymi córkami. A tu nagle trójka berbeci. Muszę przyznać, że zachowała klasę, bo było widać, że męczy ją pytanie: „kim one są?”, ale skupiła się na pytaniach ogólnych: „jak mają na imię?”, „w jakim są wieku?” itp. Kolejka przy barze stawała się coraz dłuższa, a ona cały czas oddawała się rozmowie z nami, pewnie licząc na to, że Majka uchyli rąbka tajemnicy. Nie wiem dlaczego (przecież moja żona bardzo lubi się chwalić naszymi dziećmi zastępczymi), jednak Maja pozostawiła ją z tymi wątpliwościami do następnego dnia. Ale za to jak już zaczęła opowiadać, to przyszedł tego posłuchać cały personel – panie kucharki, sprzątaczki … a nawet pies (który jednak szybko uciekł, bo czułości Smerfetki nie przypadły mu do gustu).
Nie
przypuszczałem, że plaża jest miejscem, w którym można
dowiedzieć się o sobie wielu ciekawych rzeczy. Chyba mało kto
zdaje sobie sprawę z tego, że każde, nawet szeptem wypowiedziane
zdanie, lecąc z wiatrem, jest doskonale słyszane nawet
kilkadziesiąt metrów dalej.
Zawsze
mi się wydawało, że rodzina z kilkorgiem dzieci (wyglądająca na
szczęśliwą), motywująco wpływa na innych. Pokazuje swoim
przykładem, że wielodzietność nie jest niczym strasznym, a
przynajmniej uzmysławia mamom z jednym dzieckiem, jak mają dobrze.
Po części pewnie tak jest, jednak efektem ubocznym jest wzmożone
przeklinanie. Najczęściej słyszane zdania, brzmiały mniej więcej
tak:
„Ja
pier...lę, bliźniaki i jedno takie trochę starsze”.
„Ty,
patrz tego z bliźniakami, ale ma prze...ne”.
„O
k...wa, zobacz tych”.
Osobną
sprawą były rozważania, kim my dla tych dzieci jesteśmy
(dziadkami czy rodzicami?), no i czy Smerfetka jest nieco wyrośniętym
„trzecim bliźniakiem”, czy też opóźnionym w rozwoju dzieckiem
z poprzedniej ciąży.
Jednak
któregoś dnia wracaliśmy z plaży i nagle przez mijających nas
ludzi, zostaliśmy zagajeni słowami: „widzę, że wam też nie
jest lekko”. Spojrzałem na nich … wózek bliźniaczy, a przy nim
trzeci, niewiele lepiej chodzący niż Smerfetka. Oni ..., przynajmniej
ze dwadzieścia lat młodsi od nas. I wówczas zrozumiałem tych
wszystkich ludzi, których przez kilka dni wysłuchiwałem na plaży,
ponieważ w tym momencie przychodziły mi na myśl dokładnie takie same zdania.
Jednak
chyba wypływa z tego bardzo pozytywny wniosek. To co przeraża u
innych, często u siebie samego jest „bułką z masłem”.
Na dziadka to ty Pikuś za bardzo nie wyglądasz na tych zdjęciach, bo domyślam się, że to ty na nich figurujesz. Super wakacje dla maluchów. Czy takie wyjazdy musicie gdzieś zgłaszać, uzyskać zgodę, czy tylko informujecie do pcpr?
OdpowiedzUsuńDzięki za komplement, chociaż moim zdaniem pasuje do mnie stare powiedzenie: "z tyłu liceum, z przodu muzeum". Ale za bardzo się tym nie przejmuję, bo wiem, że Majka lubi starocie.
UsuńJeżeli chodzi o Twoje pytanie, to problematyczne mogłyby być tylko wyjazdy zagraniczne (wówczas wymagana byłaby zgoda opiekuna prawnego, czyli w większości przypadków, rodziców biologicznych dzieci). Na wakacje w kraju, nie potrzebujemy niczyjej zgody i nigdzie nie musimy tego zgłaszać. Jednak dla własnego bezpieczeństwa, powiadamiamy PCPR o takich zamiarach. Mogłoby się zdarzyć, że rodzice biologiczni, nagle bardzo chcieliby się spotkać ze swoim dzieckiem (chociaż ich również informujemy o takich planach), albo PCPR musiałby szybko umieścić gdzieś nowe dziecko. Lepiej więc, gdy nasza pani koordynator wie, że nas w danym okresie nie ma w domu.
Zdradź jeszcze gdzie znalazłeś taką piękną i pustą plażę. Też mieliśmy ochotę końcem czerwca wybrać się nad Bałtyk, ale ostatecznie dotarliśmy na Mazury.Mieszkając na południowym wschodzie kraju szybciej dotrzemy na Chorwację niż nad Bałtyk, więc trochę się już stęskniłam za polskim morzem.
UsuńPolecam Mielenko (ok 4 km na zachód od Mielna). Jeden sklep, jeden bankomat, jedna smażalnia, jedna wędzarnia, jedna lodziarnia, jedna gospoda (wybór dań może niewielki, ale smaczne, z zupą w cenie). Zero jarmarcznych stoisk. Piękna, pusta plaża (przynajmniej w porównaniu do Mielna). Nasze ulubione miejsce od wielu lat. Wpadamy tam nawet na 2-3 dni (bo warto).
UsuńWielkie dzięki. Sprawdzimy przy najbliższej okazji.Na razie w planach kilka dni w górach, tu przynajmniej mamy blisko.
UsuńFajne zdjęcia. Razem z Kasią mamy nadzieję, że w nastepnych postach pojawią się kolejne. Wprawdzie wyobraźnię myślę, że mamy, to jednak dotychczas wydawało nam się, że Smerfetka jest trochę bardziej niebieska :)))
OdpowiedzUsuńJeszcze odnośnie tego chichotu w nocy przypomniało mi się, że podczas jednego pobytu nad morzem od wczesnego świtu dręczyła nas jakaś mewa czy inne ptaszysko, siedzące na dachu budynku.
OdpowiedzUsuńDla mnie też na dziadka jakoś nie wyglądasz ;-)Czasy się trochę zmieniły, znam wiele rodzin, które po czterdziestce maja małe dzieci. Ja myślę, że to samo szczęście. Miłego odpoczynku Wam życzę!
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń