wtorek, 28 czerwca 2016

--- Rodzice naszych dzieci cz.3

Rodzice adopcyjni.

Jest to grono osób, które są najważniejsze dla nas, jako rodziny zastępczej. Zajmujemy się dziećmi, które dostajemy pod opiekę, mając na względzie potencjalnych rodziców, którzy zechcą zaadoptować „nasze” dzieci. Jest to trochę tak, jak z dzieckiem, które wybiera sobie partnera na dalsze lata swojego życia i żeni się lub wychodzi za mąż. Z jednej strony jest to naszym celem, ale z drugiej, nie mamy zbyt wielkiego wpływu na wybranków (w tym przypadku, przedstawianych nam przez ośrodek adopcyjny).
Rodzice adopcyjni są ludźmi, których znam raczej słabo. W zasadzie jest to argument przemawiający za tym, że nie powinienem się w tej kwestii wypowiadać, ale być może moje zdanie będzie pewnego rodzaju wypadkową, w jaki sposób patrzy na rodzica adopcyjnego przeciętny człowiek.

Wydaje mi się, że tak samo jak bogatemu trudno jest zrozumieć biednego, tak samo ktoś, kto ma własne dzieci, nie jest w stanie zrozumieć tego, co dzieje się w umysłach ludzi, którzy są spragnieni posiadania własnego potomstwa. Nie będę więc wdawał się w rozważania dotyczące motywacji, aczkolwiek być może niektóre moje opinie mogą być kontrowersyjne. Jeżeli więc kogoś urażę, to z góry przepraszam i zapraszam do przedstawienia swojego zdania w komentarzach.

Rodzice adopcyjni przechodzą odpowiednie szkolenie i mogą zgłosić się do jednego lub kilku różnych ośrodków adopcyjnych. Każdy z takich ośrodków ma własne przepisy regulujące przekazywanie dzieci rodzicom. Wprawdzie każda rodzina, chcąca adoptować dziecko, określa swoje oczekiwania w stosunku do niego, to ośrodek adopcyjny proponuje im dzieci według własnego klucza (oczywiście biorąc pod uwagę zadeklarowane preferencje). Niektóre ośrodki informują rodziców o dziecku według kolejności zgłoszeń, inne próbują dobrać dziecko do rodziny (a dokładniej, rodzinę do dziecka). Wydawać by się mogło, że ta druga opcja jest bardziej rozsądna, jednak rodzi podejrzenia, że mogą pojawiać się rozmaite nieprawidłowości. Czas oczekiwania na dziecko waha się między kilkoma miesiącami (w naszym przypadku najkrótszym okresem było 6 miesięcy), a kilkoma latami.

Rodzice adopcyjny są nieco innym typem ludzi, niż rodzice zastępczy. Przede wszystkim są osobami, które pragną dziecka, myśląc głównie o własnym szczęściu. W mojej ocenie jest to bardzo dobra motywacja. Nawet biorąc pod uwagę ewentualne zaburzenia lub choroby dziecka, radość z jego posiadania musi być priorytetem. Bywa, że przedłużający się czas oczekiwania na „ten telefon”, powoduje, że rodzice zaczynają dopuszczać pewne cechy dziecka, które wcześniej odrzucali. Zdarza się, że ośrodki adopcyjne proponują rodzicom dzieci, nieco odbiegające od określonego przez nich wzorca – często dość znacznie. W większości przypadków powoduje to, że rodzice zaczynają szczegółowo interesować się danym zaburzeniem, czy chorobą i po takiej analizie decydują się na adopcję. Niektórzy uważają, że takie działanie ośrodków adopcyjnych jest nieco wątpliwe z moralnego punktu widzenia.

Patrząc z mojej strony (jako rodzica zastępczego, który chce znaleźć dla swojego dziecka, jak najlepszą rodzinę adopcyjną) jest to bardzo dobra praktyka. Może się jednak zdarzyć, że przedłużający się czas oczekiwania na dziecko spowoduje wyrażenie zgody na adopcję, bez dokonania chłodnej kalkulacji jego zaburzeń, co w przyszłości może się negatywnie odbić na życiu całej rodziny. Na szczęście ośrodki adopcyjne, proponując rodzicom konkretne dziecko, nie pokazują jego wizerunku, co w pewien sposób wymusza podjęcie bardzo świadomej decyzji.

A jakiego właściwie dziecka poszukują rodzice adopcyjni?
Krótko mówiąc, im młodsze tym lepsze. Po ukończeniu czterech lat, szanse dziecka na adopcję zaczynają maleć w postępie geometrycznym. Dzieci 6-7 letnie mogą mówić o szczęściu, gdy znajdą rodziców zastępczych, chociaż wielokrotnie są to dzieci bardzo wrażliwe, marzące o prawdziwej rodzinie, którą chciałyby kochać i przez którą czułyby się kochane.

W poniższym linku można doszukać się pewnych preferencji rodziców adopcyjnych, chociaż jak do tej pory jest tam moim zdaniem zbyt mało wpisów i ankieta ta jest póki co, niezbyt miarodajna.

http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=32&t=93229


Jednak jest jedna rzecz, która zwróciła moją uwagę. Jest to dość duża tolerancja na FAS, czyli zaburzenia będące konsekwencją picia alkoholu przez mamę w czasie ciąży.
Z moich doświadczeń wynika, że dziecko z zespołem FAS (a nawet tylko podejrzeniem), nie jest w ogóle brane pod uwagę przez rodziców adopcyjnych. Czyżby coś w tym względzie się zmieniało?

Kiedyś zacząłem się zastanawiać w jaki sposób funkcjonują osoby dorosłe, u których stwierdzono FAS. Większość opracowań dotyczących zaburzeń związanych z ekspozycją na alkohol w okresie płodowym, dotyczy opisów z wczesnego okresu życia. Przedstawiane problemy w większości przypadków przerażają potencjalnych rodziców, którzy chcieliby adoptować lub wziąć w opiekę zastępczą takie dziecko (chociaż w tym drugim przypadku – rodziców zastępczych - spotykam się z większym otwarciem na te zaburzenia).
Je też jeszcze dwa lata temu, gdybym chciał adoptować dziecko, FAS odrzuciłbym na pierwszym miejscu. Dzisiaj, gdy miałem do czynienia z kilkoma dziećmi (jako rodzic zastępczy) obarczonymi problemem swojej mamy, patrzę na tą sprawę zupełnie inaczej. Teraz, gdybym chciał adoptować dziecko, podejrzenie, czy też diagnoza FAS, nie byłyby dla mnie czymś aż tak przerażającym.
Ważna jest świadomość tego, czego można po takim dziecku oczekiwać. Jak zachowują się takie osoby w życiu dorosłym? Jak można pomóc dzieciom w okresie dorastania?
Truizmem jest stwierdzenie, że w przypadku tych dzieci nie można mówić o ich lenistwie, nieposłuszeństwie, jak też błędach wychowawczych ich rodziców. Dziecka z FAS, nie da się z tego wyleczyć, a co najgorsze ciężko jest też przewidzieć, jak trudne będzie ono wychowawczo.
Skupiać się trzeba na zaburzeniach wtórnych, które w okresie dorosłym mogą przejawiać się w postaci lęków, depresji, złości, skłonności do uzależnień, popadania w konflikty z prawem, podatnością na bezdomność, bycie bezrobotnym. W okresie dziecięcym występują zaburzenia przywiązania. W zależności od postępowania rodzica, może być więc tak, że w przyszłości, osoba z zespołem FAS może wcielić się zarówno w rolę ofiary jak też rolę prześladowcy.
Czy należy się bać FAS? A może wystarczy wiedzieć, jak z takimi dziećmi postępować?
Może wystarczy ograniczyć bodźce zaburzające koncentrację? Może wystarczy opieka psychologa?
Znam rodzinę, która adoptowała dwójkę dzieci. Jedno miało podejrzenie FAS (matka alkoholiczka – paradoksalnie wcześniactwo uratowało je przed dalszą destrukcją). W okresie dorastania, dziecko to (w przeciwieństwie do drugiego) zachowywało się bardzo dojrzale. Być może dlatego, że rodzice mieli świadomość wystąpienia pewnych nieprawidłowości i reagowali dużo wcześniej.
Termin FAS pojawił się w USA i było to trzy lata po moich narodzinach. Było więc to już prawie pół wieku temu. Jednak w Polsce minęło jeszcze jedno pokolenie, zanim negatywne skutki picia w ciąży dotarły do świadomości rodzin. Nawet dzisiaj wiele osób (często wykształconych) nie ma pojęcia co to jest.
Nie ma bezpiecznej dawki alkoholu wypitej w czasie ciąży. Nie trzeba być alkoholiczką, aby urodzić dziecko z zaburzeniami związanymi z wypitym w tym czasie alkoholem.
W czasach PRL-u, dużo częściej dochodziło do rozmaitych spotkań, w których alkohol lał się strumieniami. Kim są FAS-owcy z tamtych lat?
Ja, od zawsze byłem lekko cherlawy. Do dzisiaj często śmieję się z dowcipu, tylko dlatego, że wszyscy się śmieją (rozumiejąc podtekst czy metaforę dopiero po dłuższym czasie). Nie podejrzewam mojej mamy o picie w ciąży, ale moje życie rozpoczęło się w okresie wakacyjnym (i przez pierwszych kilkanaście dni, moi rodzice pewnie nie mieli świadomości, że ja już istnieję). Niestety czasami może wystarczyć jeden wieczorek zapoznawczy. Czy miałem (mam) FAS?
Kończę temat FAS, bo nie chciałbym, aby ktoś pomyślał, że go bagatelizuję. Jest to bardzo poważny problem. Uważam więc, że rodzice chcący adoptować dziecko, powinni taką ewentualność dobrze rozważyć (a przede wszystkim w najdrobniejszych szczegółach zapoznać się z tematem), najlepiej zanim zostanie im zaproponowane jakiekolwiek dziecko.



Nawet jeżeli rodzice adopcyjni decydują się na dziecko malutkie i zupełnie zdrowe, godząc się w pewien sposób na dłuższy czas oczekiwania, to zawsze należy się liczyć z rozmaitymi trudnościami, często takimi, o których nikt nigdy nie mówił.. Poniższy cytat nie jest czymś niezwykłym:

Szukałam sporo na tym forum, ale nigdzie nie udało mi się znaleźć żadnego wątku dotyczącego tematu depresji poadopcyjnej, która pojawia się u mamy adopcyjnej już po przeprowadzonej adopcji. Niby jest wszystko OK, dziecko śliczne, zdrowe, ładnie śpi, je, nie ma większych kłopotów, rodzina gratuluje, przyjaciele wspierają, mąż pomaga, ot - żyć nie umierać. Ale jednak nie wszystko gra...czujesz smutek, nieadekwatność sytuacji, nowa rola cię przerasta, czasem czujesz lęk, niepokój, masz poczucie zmarnowanego życia, ogólnego zdołowania, niechęci do wszystkiego...Nie wiem, może temat nie jest podejmowany, bo ogólnie adopcję, jak i rodzicielstwo, się idealizuje, w końcu jak można czuć depresję, jeśli się tyle lat o coś walczyło, jak można teraz być zdołowanym z tego powodu. A jednak można...ja byłam w takiej depresji (tak myślę) i mimo, że minęło już sporo miesięcy, czasem nadal mam takie dni...



Rozwinięcie tego bardzo ciekawego wątku można znaleźć pod linkiem:
http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/viewtopic.php?f=82&t=86688



Wydaje mi się, że pewnego rodzaju problemy emocjonalne u rodziców adopcyjnych mogą występować dużo częściej, niż u rodziców biologicznych. W tym przypadku można mówić nawet o nadmiarze wiedzy, nadmiarze oczekiwań, nadmiarze dyskusji na ten temat. I nagle cała ta nagromadzona energia musi zostać skonfrontowana z rzeczywistością. Do tego trzeba sobie jeszcze poradzić z całym otoczeniem (rodziną i znajomymi), którzy też wielokrotnie nie wiedzą jak się zachować. Być może sami rodzice adopcyjni w różnoraki sposób podchodzą do nowej sytuacji. Jedni oczekują zainteresowania i chcą na ten temat rozmawiać, inni wręcz przeciwnie potrzebują wyciszenia, skupiając się tylko na sobie i dziecku … chociaż w zasadzie akurat w tym przypadku, dokładnie tak samo jest, gdy rodzi się dziecko biologiczne.



Na koniec chciałbym poruszyć temat adopcji noworodka. Myślę, że jest to kwestia dosyć kontrowersyjna, a sprawa wyszła na blogu Lady Makbet, o którym już wielokrotnie wspominałem. Wiedziałem, że takie adopcje mają miejsce, natomiast zawsze mi się wydawało, że raczej dotyczą one adopcji ze wskazaniem (aktualnie może to być tylko dziecko z rodziny). Żyłem więc w niewiedzy, opierając się na tym, jak sprawa wygląda w naszym powiecie.
Trochę podrążyłem temat i okazuje się, że można adoptować noworodka prosto ze szpitala, chociaż tego rodzaju praktyki są niezwykle rzadkie. Sąd tak jak zawsze zwraca się do organizatora pieczy zastępczej (PCPR-u, MOPS-u), o ustanowienie tymczasowej opieki zastępczej. Organ ten najczęściej kieruje dziecko do rodziny zastępczej (głównie pogotowia rodzinnego). Bywa jednak, że podpisuje umowę z ośrodkiem adopcyjnym, na mocy której, rodziną zastępczą są przyszli rodzice adopcyjni.
Osoby te, w większości przypadków uważają, że jest to najlepsze rozwiązanie dla maluszka (ponieważ od samego początku przebywa w kochającej rodzinie, w której pozostanie na zawsze) i tego rodzaju sytuacji powinno być dużo więcej niż ma to miejsce aktualnie. Wydaje mi się, że może to dotyczyć tylko okoliczności, gdy mama biologiczna sama zrzeknie się praw rodzicielskich lub dziecko pochodzi z okna życia. W każdym innym przypadku byłoby to raczej „igranie ze śmiercią”.
Jednak nawet jeżeli dziecko pochodzi z okna życia, lub matka zdecyduje się na pozostawienie go w szpitalu tuż po porodzie, to ma jeszcze sześć tygodni na zmianę decyzji. Decydujący się na takie rozwiązanie rodzice adopcyjni, ponoszą ryzyko tego, że adopcja może nie dojść do skutku.
Oczywiście można dyskutować jakie rozwiązanie jest lepsze (rodzina zastępcza czy adopcyjna żyjąca przez jakiś czas w ogromnym stresie). Ku rozwadze przytaczam kilka wypowiedzi znalezionych w sieci:

Te pierwsze 6 tygodni to była niepewność i strach. Codzinnie ze łzami w oczach starałam się zapamietać, co musiałabym przekazać mb na temat Oleńki, gdybym musiała ją jednak oddać; kiedy ma kolki, jak trzeba ją masować aby brzuszek przestał boleć, ile mleczka pije o określonych godzinach, jak lubi być noszona itp. 
Może uznasz mnie za wariatkę, ale dobro dziecka było dla mnie ważniejsze - tym bardziej że wtedy miałam wszelkie przesłanki by wierzyć, ze mb oddała maleńką do adopcji bo nie miała środków do życia, mieszkania, wsparcia rodziny- oddała bo kochała. 
Sytacja się nieco zmieniła gdy nie zgłaszała sie na kolejne terminy w sądzie i ostatecznie pozbawiono ją praw rodzicielskich. Po 9 miesiącach.”

Ja (...) powiem ze troche to jest strach dlatego ze mb zawsze moze po dziecko wrocic tzn 6 tyg a ty wtedy zwariujesz wiem bo ja mialam mb ktora chciala nam oddac dziecko do azw a jak urodzila to sie rozmyslila tyle dobrze ze nawet nie zdarzylismy zabrac malej do domu bo to juz wogole bylaby kleska ale i tak strasznie to przezylam.Wiec niechce sobie nawet wyobrazac co moze czuc kobieta ktora opiekuje sie malenstwem iles tygodni a tu nagle mb wraca po dziecko. Oczywiscie moze osrodki faktycznie wiedza ze dana mb nie wroci i wtedy warto ryzykowac ale trzeba byc silnym wrazie czego.”

Z przykrością stwierdzam, że taka procedura budzi wiele wątpliwości...rodzice adopcyjni oczekujący na maleństwo bardzo często nie są w stanie realnie ocenić swoich możliwości poradzenia sobie z ewentualną koniecznością rozstania z dzieckiem (w przypadku gdy nie dojdzie do zrzeczenia po 6 tygodniach)...Poza tym rozstanie niemowlęcia z rodzicami, którzy mieli nimi być a nie będą jest też traumatycznym przeżyciem.”



Osobiście, patrząc z punktu widzenia rodzica zastępczego, który opiekował się już niejednym noworodkiem, mogę stwierdzić, że mówienie tutaj o dobru dziecka jest trochę na wyrost. Myślę, że bardziej chodzi o dobro rodziców adopcyjnych, dla których strata kilku pierwszych tygodni , a często miesięcy życia dziecka (kiedy pojawia się pierwszy uśmiech, pierwszy ząbek), jest czymś, co decyduje o podjęciu tak ryzykownej drogi. Ale czy warto?
Dla dziecka kilkutygodniowego, a nawet kilkumiesięcznego, ważne jest, aby od początku swojego życia, miało jednego stałego opiekuna (bo ma to ogromny wpływ na jego rozwój emocjonalny). Jeżeli nauczy się nawiązywać więzi, to przejście do rodziny adopcyjnej nie jest żadną traumą. Nawet jeżeli rozpoznaje już dotychczasowych domowników, to jest czas na zapoznanie się z nowymi rodzicami.



Niestety jest jeszcze coś, o czym muszę w tym temacie napisać.
Zdarzyła nam się sytuacja rodziców adopcyjnych, którzy zaczęli już spotykać się ze swoim przyszłym dzieckiem w rodzinie zastępczej. Mimo, że rodzice biologiczni mieli już odebrane prawa rodzicielskie, nagle po kilku tygodniach złożyli do sądu wniosek o przywrócenie im tych praw. Widocznie sąd znalazł ku temu powody, bo został wyznaczony termin rozprawy (chociaż nie jestem przekonany, czy w takiej sytuacji, sąd nie jest zwyczajnie zobligowany do przeprowadzenia rozprawy - a niestety terminy są z reguły dość odległe). Niedoszli rodzice adopcyjni zrezygnowali z tego dziecka. Trauma była tak duża, że do kolejnej adopcji podeszli dopiero po kilku latach.
Obawiam się, że obecna ustawa 500+ może spowodować, że takich sytuacji będzie więcej.









1 komentarz:

  1. Pikusiu, nasz ośrodek faktycznie dobiera rodziców do konkretnego dziecka i według mnie to jest dobra metoda, ponieważ:
    a) każda para (lub osoba samotna, która chce adoptować) ma swoje oczekiwania i wyobrażenia co do dziecka, a oprócz tego inne predyspozycje. Nie proponuje się np. malucha z FAS komuś, kto kategorycznie zaznaczył, że przerasta to jego możliwości wychowawcze.
    b) Pozwolę sobie na prosty przykład: 2 małżeństwa mają niemal identyczne preferencje co do adoptusia. Ośrodek szuka rodziców dla dziecka, które ma - powiedzmy - poważne problemy ortopedyczne. Oba małżeństwa byłyby w stanie je przysposobić, ale jedno z nich ma parterowy dom, a drugie mieszka na IV piętrze bloku bez windy. OA proponuje dziecko tym pierwszym - decydują względy czysto praktyczne, nie najważniejsze, ale jak najbardziej decyzja jest logiczna.
    c) Nasz OA stara się nie proponować dzieci rodzicom z tej samej miejscowości, żeby zminimalizować ryzyko przypadkowego natknięcia się na RB.

    A co do depresji poadopcyjnej... Rodzice adopcyjni mają często długi staż małżeński, bowiem najpierw starali się o dziecko biologiczne, a dopiero po czasie pogodzili się z bezpłodnością i dojrzeli do adopcji. Są to więc małżeństwa już "dotarte" i świetnie funkcjonujące jako duet. Pojawienie się dziecka, choć wyśnione i wyczekane, chyba zawsze jest szokiem, bo wywraca ten wypracowany porządek do góry nogami. Jedni sobie z tym radzą z łatwością, inni gorzej, a niektórzy wcale. Myślę, że dużo zależy tutaj od psychiki (teoretycznie testy w OA powinny zweryfikować te predyspozycje, ale nie zawsze się to udaje) i od tego, czy rodzic adopcyjny ma wsparcie - w mężu/żonie, rodzinie, pracodawcy, otoczeniu...

    OdpowiedzUsuń