Dzisiejszy tekst jest
kontynuacją rozważań rozpoczętych w poprzednim artykule,
dotyczących rodziców, z którymi mają do czynienia dzieci odebrane
swoim rodzinom biologicznym.
Ostatnio skupiłem się na
rodzicach biologicznych, dzisiaj spróbuję opisać rodziców
zastępczych (czyli między innymi, kogoś takiego jak ja). Jacy
ludzie decydują się na pełnienie takiej funkcji, jakie są ich
motywacje i jakie korzyści odnoszą dzieci przebywające w rodzinie
zastępczej (w porównaniu na przykład z domem dziecka). Na dobrą
sprawę, od tego artykułu powinienem rozpocząć prowadzenie tego
bloga wiele miesięcy temu. Ale jakoś wyszło inaczej.
Rodzice zastępczy.
Istnieją dwa podstawowe
stereotypy funkcjonujące w odbiorze rodzin zastępczych przez
zwyczajnych ludzi. Pierwsze wyobrażenie związane jest z bardzo
popularnym (przynajmniej kiedyś) serialem „Rodzina zastępcza”,
drugi dotyczy posądzania rodzin zastępczych, że wszystko co robią
– robią dla pieniędzy.
Wprawdzie sielankowe życie
przedstawione w filmie może mieć miejsce w rzeczywistości, to
jednak nawet w każdej przeciętnej rodzinie biologicznej jest dużo więcej problemów, zwłaszcza w okresie dorastania
„pociech”. A trzeba przecież brać pod uwagę fakt, że dzieci w
rodzinach zastępczych pochodzą z bardzo różnych (najczęściej
patologicznych, a nawet przestępczych) rodzin.
Drugie wyobrażenie
związane jest głównie z tym, że przeciętny człowiek zna model
rodziny zastępczej głównie z mediów, a te niestety pokazują
tylko sytuacje skrajne (bo przecież reportaż, czy artykuł o
codziennym życiu rodziny zastępczej, nie zwiększy poczytności,
czy też oglądalności danego środka przekazu). Do tego być może
dochodzi własna hierarchia wartości życiowych niektórych osób,
dla których działanie, które nie przynosi wymiernych korzyści
materialnych, jest bezcelowe. Jednak czasami się zastanawiam, czy
przypadkiem same rodziny zastępcze nie nakręcają pewnej spirali
poczucia piętnowania, widząc wokół intrygi, spiski, coś czego
tak naprawdę nie ma lub występuje marginalnie.
Sam nigdy nie
doświadczyłem bezpośredniego ataku na moją osobę (w takim
sensie, że na przykład ktoś uważa, że bogacę się wychowując
cudze dzieci). Za to spotykam się dużą sympatią i pomocą ze
strony osób, których czasami nawet nie znam. Pewnie są tacy,
którzy podejrzliwie na mnie patrzą, ale prawdę mówiąc niewiele
mnie to interesuje.
W założeniu, opieka
zastępcza (w każdej formie) jest związana z tymczasowością i
koniecznością utrzymywania kontaktów dziecka z jego rodzicami
biologicznymi (oczywiście gdy ci wychodzą z taką inicjatywą).
Najczęściej rodzice zastępczy i biologiczni, to dwie różne
„bajki”. Kontakty te bywają więc w większości przypadków
uciążliwe.
Każdy rodzic zastępczy
musi liczyć się z tym, że w którymś momencie dziecko zostanie
uwolnione prawnie (czyli zostaną odebrane prawa rodzicielskie
rodzicom biologicznym) i dziecko zostanie skierowane do ośrodka
adopcyjnego. Rodzice zastępczy mają pierwszeństwo w procesie
przysposobienia (czyli adopcji), jednak nie wszyscy są na to gotowi
(choćby ze względów finansowych). Bywa więc, że ośrodek
adopcyjny (po rozważeniu wszelkich plusów i minusów) nie kieruje
dziecka do adopcji (co powoduje, że nadal pozostaje ono w rodzinie
zastępczej). Dotyczy to jednak głównie dzieci, które od dłuższego
czasu przebywają w rodzinie zastępczej (istnieją bardzo silne
więzi), albo są to dzieci starsze, chore lub upośledzone. Jednak w
przypadku, gdy rodzina zastępcza ma na celu znalezienie dla dziecka
kochającej rodziny adopcyjnej, to ośrodek adopcyjny szuka rodziców
również dla dzieci starszych, a nawet w znacznym stopniu
opóźnionych w rozwoju.
Niektóre osoby pragnące
pozostać rodzicem zastępczym, zastanawiają się po co właściwie
są szkolenia. Wielokrotnie są to ludzie, którzy wychowali już,
lub wychowują własne dzieci. Mają więc doświadczenie. A zatem
jaki jest tego cel? Przecież bywa, że bardzo młode osoby też
często mają dzieci i potrafią się nimi zajmować bez
jakichkolwiek szkoleń.
Niestety w przypadku
rodzicielstwa zastępczego, nierzadko trzeba zmierzyć się z dziećmi
bardzo trudnymi wychowawczo albo mającymi spore problemy zdrowotne.
Bywa, że przy pierwszych spotkaniach z dzieckiem, a nawet w
początkowym okresie wspólnego życia, nic nie zapowiada trudności,
które mogą się pojawić. Zdarza się zatem, że rodzice doskonale
przygotowani teoretycznie (poza szkoleniami można też korzystać z
pomocy psychologa, prowadzone są wspólne zajęcia z rodzicami
zastępczymi – tak zwane grupy wsparcia), mają chwile zwątpienia.
Bywa więc, że opieka nad dzieckiem zastępczym przerasta rodziców
pod względem emocjonalnym.
Zdarzają się zatem
przypadki (na szczęście niezbyt częste), że dziecko opuszcza taką
rodzinę. Bywa, że znajdzie się wówczas jakaś inna rodzina
zastępcza, gotowa podjąć się tego wyzwania. Najczęściej jednak
dziecko jest umieszczane w domu dziecka. Paradoksalnie wcale nie jest
ono z tego powodu nieszczęśliwe. To, że dziecko świadomie stara
się być bardzo trudnym w rodzinie zastępczej, wcale nie jest
odosobnionym przypadkiem. W końcu rodzina stara się zadbać o
takiego młodego człowieka, ukształtować go tak, aby w przyszłości
potrafił sobie poradzić we współczesnym świecie. Niestety jest
to związane z pewną kontrolą jego zachowania, często trzeba
zastosować jakiś „szlaban”, aby przywrócić pożądane
postępowanie. Dzieciom nie zawsze się to podoba (w końcu nawet
dzieci biologiczne często się przed tym buntują). W domu dziecka
jest większy luz. Można zginąć w tłumie innych dzieci.
Poza trudnościami natury
charakterologicznej, występują też rozmaite zaburzenia mające
podłoże medyczne. Za chwilę omówię różne formy funkcjonowania
rodzin zastępczych. W każdym razie pomijając pogotowie rodzinne, w
opiekę zastępczą w większości przypadków idą dzieci, które
mają jakiś defekt. Czasami jest to drobiazg (który poprzez
rehabilitację zniknie bez śladu), jednak często bywa, że
występują duże problemy ze znalezieniem dla takich dzieci rodziny
adopcyjnej.
Konkludując, pozostanie
rodziną zastępczą jest ogromnym wyzwaniem. Zdarzają się
sytuacje, że mimo szczerych chęci, świadomości podejmowanej
decyzji i odbytych szkoleń, jest coś, co zostało przeoczone …
albo zwyczajnie sprawa sama wymknęła się spod kontroli.
Poniżej przytaczam
fragmenty rozważań trzech różnych osób. Ktoś, kto myśli o
pozostaniu rodziną zastępczą, niech sobie je weźmie do serca.
Często są to tylko chwilowe zwątpienia, ale trzeba brać pod
uwagę, że coś takiego może mieć miejsce.
„Od
5 dni jestem Rz dla 4-latki. Z info od pracownika socjalnego 'zdrowe,
mądre dziecko' pewnie po jakichś przejściach. Dzisiaj już wiem,
że to molestowana dziewczynka, która wykazuje cechy rad. Sprawa
idzie do prokuratury. Ani razu nie zapłakała za matką, czy ojcem.
jest bystra, inteligentna, ładna i potrafi manipulować otoczeniem.
Mnie za zabranie z placu zabaw wyzwała od debilek i chamek, rzucała
we mnie kaloszami, szmatą, kopała drzwi i łóżko. Budowlańcowi,
który pracował za naszym płotem powiedziała, że nie jadła
śniadanka. Facet karmił dziecko przez płot kaszanką, gdy to
zobaczyłam wyszłam i spytałam jak mam to rozumieć. Wtedy
przypomniałam małej, że jadła płatki na mleku chwilę wcześniej.
Później dziecko cały dzień mówiło, że ten pan ją kocha, a
potem straszyła mnie, że mu powie, że ja ją bije, co jest
oczywiście kłamstwem. Co według Was powinnam zrobić? Czy my sobie
poradzimy z dzieckiem po takich przeżyciach? Z jednej strony już ją
lubię, ale ona mną manipuluje...”
„Ja chłonę wszystkie emocje, nasiąkam nimi jak gąbka i spalam się. Przeraża mnie bezsilność i bezradność. Czuję się za głupia, zbyt niedoświadczona. Ciągle myślę, że mogłabym i powinnam dawać więcej, więcej wiedzieć, potrafić.
A jednocześnie nie mam siły ani czasu by tym się zająć.
Mąż nie potrzebuje samotności, oddzielenia od dzieci.
Ja czasem rozpaczliwie potrzebuję być SAMA. Dziś np. wysłałam wszystkich z domu (do przedszkola, szkoły, pracy), a sama zostałam w domu. Tylko pies jest, ale mądra sunia wie, że lepiej trzymać się z boku.
Dzieci nie wiedzą, wchodzą na głowę, domagają się uwagi, wszystkie na raz. Jest troje. Czasami mam ochotę uciekać.
I zawsze, kiedy poświęcam czas jednemu, mam wyrzuty sumienia, że odsuwam pozostałą dwójkę.
Za dużo się dzieje, za szybko.”
„Moje
małżenstwo prawie nie istnieje. Jak tylko mogę to wychodzę z
domu, żeby zapomnieć o tym, co tam się dzieje i nie mam ochoty tam
wcale wracać, chyba tylko ze względu na synka. Rano zanim wstane (a
przez pół dnia musze sobie radzic z dwójką sama) czasem mysle, ze
moze Mała wyparowala w nocy z łózeczka i że jej nie ma i moje
życie wróci do normy.Synek pójdzie do przedszkola, a ja będę
mogła normalnie wrócicd o pracy, zamiast iść na świadczenie
pielęgnacyjne i się z córką męczyć w domu.
A myślałam sobie - dam rady, pomożemy jeszcze jednemu biednemu dziecku, zapewnimy mu zajęcia, rehabilitację, otoczymy opieką. Takie dziecko akurat stanęło na naszej drodze życia. Jesteśmy w tym wszystkim sami z mężem, on też już czasem nie daje rady. A mała będzie potem chciała chodzić, biegać, być, jak inne dzieci. Każdy specjalista powtarza, że nie jest zle, że rokuje, ze moze normalnie chodzic, że to moze nawet nie byc porazenie mózgowe, tylko jakaś sprawa genetyczna (bo, poza tym mówi normalnie, ma sprawne rączki, a nawet kontroluje potrzeby fizjologiczne, co u dziecka z porażeniem jest czymś niespotykanym), ale co z tego, skoro nie ma żadnej motywacji i ani grozby, ani prosby jej do chodzenia nie sa w stanie nakłonić, bo nie. „
A myślałam sobie - dam rady, pomożemy jeszcze jednemu biednemu dziecku, zapewnimy mu zajęcia, rehabilitację, otoczymy opieką. Takie dziecko akurat stanęło na naszej drodze życia. Jesteśmy w tym wszystkim sami z mężem, on też już czasem nie daje rady. A mała będzie potem chciała chodzić, biegać, być, jak inne dzieci. Każdy specjalista powtarza, że nie jest zle, że rokuje, ze moze normalnie chodzic, że to moze nawet nie byc porazenie mózgowe, tylko jakaś sprawa genetyczna (bo, poza tym mówi normalnie, ma sprawne rączki, a nawet kontroluje potrzeby fizjologiczne, co u dziecka z porażeniem jest czymś niespotykanym), ale co z tego, skoro nie ma żadnej motywacji i ani grozby, ani prosby jej do chodzenia nie sa w stanie nakłonić, bo nie. „
Przejdę może do
przedstawienia różnych form bycia rodzicem zastępczym:
Rodzina zastępcza
spokrewniona.
W myśl ustawy, rodzinę
taką tworzą rodzice będący wstępnymi (czyli dziadkowie,
pradziadkowie) lub rodzeństwo dziecka (brat, siostra). Jest to o
tyle ciekawe, że dla przeciętnego człowieka, spokrewniony jest
każdy, kto należy do rodziny (bliższej lub dalszej). Jednak w myśl
przepisów prawa rodzinnego, spokrewnione są tylko te dwie grupy, o
których wspomniałem wcześniej. Nawet ciocia dziecka (na przykład
siostra jego mamy) jest osobą niespokrewnioną.
Rodziny zastępcze
spokrewnione, zwolnione są z odbywania szkolenia dla rodzin
zastępczych.
Rodzina zastępcza
niezawodowa.
Jest to największa grupa
rodziców zastępczych, ponieważ są to zarówno rodziny, które z
takich lub innych powodów chciałyby się zaopiekować nieswoim
dzieckiem, jak też osoby mu bliskie (dla których jest to dziecko
rodziców z rodziny, którym zawieszono lub odebrano prawa
rodzicielskie, ewentualnie nadal toczy się postępowanie w sprawie).
Wszystkie rodziny
zastępcze (poza wspomnianymi wcześniej rodzinami spokrewnionymi)
muszą przejść odpowiednie szkolenie, na końcu którego otrzymują
kwalifikację do pozostania rodzicem zastępczym (albo nie). Wbrew
pozorom nie jest to sprawa oczywista.
Rodzice zastępczy
niezawodowi, najczęściej planują zaopiekować się jednym
maluchem, biorąc ewentualnie pod uwagę jego rodzeństwo. Chociaż
ciekawe jest to, że rodzice ci, w przeciwieństwie do adopcyjnych,
wolą dzieci nieco starsze. Może nie nastolatki, ale też nie
niemowlęta.
Rodzina zastępcza
zawodowa.
W tym przypadku jedna
osoba z rodziny otrzymuje wynagrodzenie, natomiast druga jest
zobowiązania do uzyskiwania dochodów z innych źródeł. Chodzi o
to, aby nie istniała pokusa korzystania ze środków uzyskiwanych na
utrzymanie dzieci. Rodzina zawodowa najczęściej zajmuje się
wychowywaniem trójki dzieci zastępczych. W wyjątkowych przypadkach
(za zgodą rodziny) może być ich więcej, jednak ma to miejsce
głównie w przypadku opiekowania się kilkorgiem rodzeństwa.
Rodzina zastępcza
specjalistyczna.
Jest to forma zawodowej
opieki zastępczej. Można powiedzieć, że od zwykłej zawodowej
rodziny zastępczej, różni się ona tylko tym, że podopieczni mają
bardzo duże problemy. W większości przypadków chodzi o dysfunkcje
natury medycznej, ale bywa w takich rodzinach również tak zwana
trudna młodzież. Gdybym sam miał podjąć się takiego wyzwania,
to zdecydowanie wolałbym pierwszy wariant (czyli dzieci chore,
upośledzone). Jakoś częste wizyty na komisariacie policji nie są
moim marzeniem.
Niestety bardzo mało osób
decyduje się na tą formę rodzicielstwa zastępczego. W skali
kraju, jest to zaledwie niecałe trzysta rodzin.
Rodzinny dom dziecka.
W rodzinie tego rodzaju
przebywa ośmioro dzieci (oczywiście jest to liczba umowna, w
praktyce dzieci może być nieco więcej lub mniej). Podstawowa
różnica w porównaniu do zwykłego domu dziecka polega na tym, że
w rodzinnym domu dziecka, opiekunami są osoby zajmujące się
dziećmi przez całą dobę (najczęściej małżonkowie). Jest to po
prostu duża rodzina. Z psychologicznego punktu widzenia, każde
dziecko potrzebuje przynajmniej jednego stałego opiekuna, bo to daje
gwarancję harmonijnego rozwoju emocjonalnego. Zresztą nie tylko
dzieci to dotyczy. Nawet każdy z nas dorosłych, mimo że chętnie
wyjedzie na szalone wakacje (na których życie toczy się kilka razy
szybciej), z przyjemnością wraca do domu, do rodziny.
W rodzinnych domach
dziecka przebywają dzieci mające małe szanse na adopcję oraz
bardzo często liczne rodzeństwa, które umieszczone w zwykłych
(nawet zawodowych) rodzinach zastępczych, musiałyby być
rozdzielone.
Pogotowie rodzinne.
Jest to forma
krótkotrwałej (ale również zawodowej) opieki zastępczej. Do
takiej rodziny przychodzą dzieci, których rodzice z różnych
powodów nie mogą się nimi opiekować i sąd wydaje decyzję o
tymczasowym umieszczeniu dziecka w rodzinie zastępczej. Bywa, że
przywożone są tutaj dzieci z interwencji policji w ich rodzinnym
domu. Trafiają tutaj również dzieci porzucone (choćby z okien
życia). Wielokrotnie są to noworodki, które przychodzą prosto z
oddziału położniczego.
Ideą utworzenia pogotowi
rodzinnych była chęć zapewnienia dziecku domu rodzinnego na czas,
w którym ma ono nieuregulowaną sytuację prawną. Chodzi o czas, w
którym sąd musi podjąć decyzję, czy dziecko może wrócić do
rodziny biologicznej, czy też odbiera jej prawa rodzicielskie i
dziecko jest kierowane do ośrodka adopcyjnego. Teoretycznie dzieci w
pogotowiu rodzinnym powinny przebywać cztery miesiące, z
możliwością przedłużenia pobytu o kolejne cztery miesiące. Na
szczęście pozostawiona jest „furtka”, umożliwiająca dłuższy
pobyt w sytuacjach wyjątkowych.
W naszym pogotowiu, dzieci
przebywają średnio 10 miesięcy, chociaż bywają duże odchylenia
w obie strony. W przypadku, gdy nie widać „światełka w tunelu”,
bo nie zanosi się ani na adopcję, ani na powrót do mamy
biologicznej, dziecko kierowane jest do rodziny zastępczej
długoterminowej (wprawdzie takie określenie nie istnieje, jednak
mam na myśli dowolną rodzinę zastępczą, poza pogotowiem
rodzinnym).
Pogotowie rodzinne jest
dla wielu osób najtrudniejszą formą opieki zastępczej. Ponieważ
ta sytuacja dotyczy Majki i mnie, rozwinę temat nieco bardziej, niż
przy pozostałych postaciach rodzicielstwa zastępczego.
Jako główną przeszkodę
w podjęciu decyzji o pozostaniu pogotowiem rodzinnym, wymienia się
częste rozstania z dziećmi, które miało się pod opieką przez
wiele miesięcy. Ale nie tylko to często zniechęca potencjalnych
kandydatów do pełnienia tej roli. Duże znaczenie ma sam fakt
rotacji dzieci (czyli również ich rodziców biologicznych, z
którymi trzeba utrzymywać kontakty) oraz niepewność dnia
codziennego. Na dobrą sprawę, z dnia na dzień dowiadujemy się, że
wkrótce będziemy mieli nowych podopiecznych. Bywa, że jest to
nawet tylko kilka godzin. Wprawdzie teoretycznie istnieje
prawdopodobieństwo, że nawet w środku nocy podjedzie pod nasz dom
radiowóz i przywiezie jakieś dzieci (które jesteśmy zobowiązani
przyjąć), to jednak policja najpierw szuka pogotowia rodzinnego
(chętnego i w miarę „pustego”) telefonicznie. W ciągu dnia,
najpierw dzwoni do koordynatora pieczy zastępczej (w naszym
przypadku PCPR-u), jednak po godzinach pracy urzędu, decyzję muszą
podejmować rodziny zastępcze.
Kiedyś zadzwonił do mnie
w godzinach późnowieczornych podinspektor Nowak (oczywiście
nazwiska nie pamiętam, ale powiedzmy, że tak się nazywał),
zadając jedno krótkie pytanie: „Mamy piątkę dzieci do
umieszczenia od zaraz, ile jest pan w stanie przyjąć?”
Zgodziliśmy się wówczas na dwójkę. Poszukiwania rodzin trwały
do nocy. Ostatecznie znalazła się jakaś (chyba był to rodzinny
dom dziecka), która zdecydowała się przyjąć całą piątkę.
Wyjeżdżając z domu na
kilka dni (na przykład ostatni tydzień czerwca spędzamy z naszymi
dziećmi zastępczymi nad morzem), zgłaszamy ten fakt do PCPR-u, aby
wiedział, że nie jesteśmy w stanie wrócić do domu w ciągu kilku
godzin.
Niektórzy (nawet wśród rodzin zastępczych) uważają,
że aby zostać pogotowiem rodzinnym, trzeba mieć specyficzne
predyspozycje. Kiedyś wydawało mi się, że mają na myśli pewnego
rodzaju gruboskórność, zero empatii. Teraz podchodzę do tego
zupełnie inaczej. Być może chodzi o to, że okazało się, iż
(odpowiednio przygotowane) dzieci odchodzą do nowych rodziców bez
tęsknoty za nami i bez cienia żalu do nas. Nowi rodzice dużo
wcześniej spotykają się z dzieckiem, zabierają je na wycieczki,
często do swojego domu. My trochę się wycofujemy, a oni stopniowo
przejmują naszą rolę. Niestety nie zawsze jest to możliwe. Jednak
nawet w najgorszym przypadku, do kilku spotkań dochodzi. Przy małych
dzieciach, wielokrotnie jest to wystarczające. Pomijając powrót do
rodziny biologicznej lub pokrewnej, nie mieliśmy jeszcze rozstania z
dzieckiem kilkuletnim. Myślę, że w takim przypadku (o ile uznamy,
że jest to konieczne) będziemy się upierać, aby nowi rodzice
wcześniej stali się dla dziecka kimś ważnym, kimś kto w chwili
odejścia, będzie już dla niego rodziną. Tak więc rozstania
(odpowiednio przygotowane) nie są czymś strasznym. Osobiście,
bardziej obawiałbym się ciągłego stresu, gdybym był rodzicem
zastępczym z przebywającym u mnie dzieckiem od kilku lat, które
nadal nie ma uregulowanej sytuacji prawnej. Teoretycznie rodzic
biologiczny takiego dziecka, w każdej chwili może się nie
upomnieć. Wprawdzie prawdopodobieństwo powrotu po latach, jest
znikome, to jednak nie jest niemożliwe.
Kontakty
z rodzicami biologicznymi naszych dzieci zastępczych też jakoś
ogarniamy. Staramy się nie być wyniośli, ale też mamy własne
zdanie, które jesteśmy w stanie poprzeć konkretną wiedzą.
Zwłaszcza Majka w temacie chorób, zdrowia, pielęgnacji – jest
nie do zagięcia (ale w końcu ma wykształcenie medyczne). Zresztą
tak jakoś wyszło, że ona pełni rolę „złego policjanta” a ja
dobrego. O ile sprawdzało się to w przypadku naszych dzieci
(biologicznych), to nie przypuszczałem, że będzie równie
skuteczne w przypadku rodziców naszych dzieci zastępczych.
Nie
odniosłem się jeszcze w sposób bardziej szczegółowy do motywacji
rodziców zastępczych. Dlaczego podejmują się tak trudnego
zadania?
Pewnie
jest jakaś grupa, która (jak niektórzy mówią) robi to „dla
kasy”. Wydaje mi się jednak, że jest to margines, który można
pominąć.
W
większości przypadków są to ludzie, którzy kochają dzieci i
czują potrzebę opiekowania się nimi. Do takich ludzi należy
Majka. Jak sama mówi, przebywanie z dziećmi jest jej pasją. Moją
wprawdzie nie jest, ale potrafię to zrozumieć. W końcu też mam
swoje pasje.
Dla
mnie opieka nad dziećmi zastępczymi była pewnego rodzaju
wyzwaniem, próbą pokazania (choćby sobie samemu), że facet też
potrafi ogarnąć gromadkę dzieci (w końcu miałem doświadczenie z
trójką własnych). Decydując się na pozostanie rodziną
zastępczą, zbyt wiele nie ryzykowałem, bo wiedziałem, że w
przypadku, gdy moje wyobrażenie będzie zupełnie niezgodne z
rzeczywistością, to Majka potrafi nad wszystkim zapanować sama (ja
najwyżej byłbym wówczas typowo „technicznym” ojcem
zastępczym). Jednak mimo wszystko byłem skłonny zgodzić się
tylko na pogotowie rodzinne. Ta forma daje ten komfort, że w
przypadku całkowitego „wypalenia”, można wszystko zakończyć w
ciągu kilku miesięcy.
Okazało
się jednak, że są to fantastyczne przeżycia. Gdy dziecko mówi do
mnie „tata” i ledwo chodząc biegnie do mnie „na złamanie
karku”, to łza się w oku kręci, bo czuję, że jestem dla niego
całym światem. W takich chwilach mój „id” (mówiący: przecież
to nie twoje dziecko) walczy z „superego” (które chciałoby,
abym to dziecko adoptował). Na szczęście mam chyba bardzo dobrze
rozwinięte „ego”, które powoduje, że robię wszystko, aby
znaleźć dla tego dziecka jak najlepszych rodziców.
Przedstawione
powyżej motywacje, raczej sugerują, że z altruizmem nie mają one
nic wspólnego.
Niedawno
Majka była na szkoleniu dla rodzin zastępczych. Był tam temat
dotyczący postrzegania rodzin zastępczych przez otoczenie. Jednym z
potencjalnych zarzutów było stwierdzenie, że rodziny zastępcze
robią to dla siebie. Majka nie byłaby sobą gdyby nie podjęła
się polemiki z tym sformułowaniem (w końcu na większość spraw
patrzymy bardzo podobnie). Wydaje nam się, że tylko radość z tego
co robimy, daje siły do dalszego działania. Jeżeli nie ma
satysfakcji i zaspokojenia typowo egoistycznych potrzeb (np. znowu
jestem mamą czy tatą), to pasja może przerodzić się w zwykłą
harówkę, kiedy to wstając rano, myśli się tylko o tym, kiedy ten
dzień się zakończy.
Mam
nadzieję, że nawet gdy ktoś mówi, że chce się poświęcić
innym dzieciom, albo że czuje powołanie do rodzicielstwa
zastępczego, lub jest to dla niego czymś w rodzaju misji – też
ma na względzie własne szczęście, przyjemność, radość z
dawania.
Z kolei rodzice będący
krewnymi dziecka, prawdopodobnie kierują się przede wszystkim
odpowiedzialnością, wielokrotnie również miłością do dziecka,
a nawet jego rodzica, który trochę pogubił się w życiu. Ale
często bywa, że znalezienie rodzica zastępczego w rodzinie
dziecka, jest bardzo trudne. Nawet jeżeli ktoś ma wszelkie
predyspozycje (również pod względem prawnym), często nie decyduje
się zaopiekować dzieckiem swojego krewnego. Poza dodatkowym
obowiązkiem w postaci nowego członka rodziny, dochodzą jeszcze
kontakty z rodzicami biologicznymi dziecka (a te niekoniecznie są
pozytywne) oraz konieczność współpracy z koordynatorem pieczy
zastępczej, który interesuje się losem dziecka (w końcu jest w
jakiś sposób współodpowiedzialny za jego losy, a do tego
częściowo finansuje jego utrzymanie).
Nie sposób nie wspomnieć
o motywacjach osób, które kończą szkolenie dla rodziców
zastępczych, ponieważ jest to krótsza droga do posiadania dziecka,
w porównaniu z drogą adopcyjną. Wielokrotnie chodzi o spełnienie
wymagań niektórych ośrodków adopcyjnych, które niepotrzebnie
wydłużają czas oczekiwania (np. konieczność posiadania
pięcioletniego stażu małżeńskiego). Chyba nie jest to jakoś
uregulowane prawnie, ale większość ośrodków adopcyjnych
przyjmuje zasadę, że różnica wieku między matką a dzieckiem
adoptowanym nie może być większa niż 35-40 lat (liczby te różnie
się prezentują w różnych ośrodkach adopcyjnych). Rodzicielstwo
zastępcze daje więc nieco większe pole manewru.
Jednak w mojej ocenie
takie podejście do sprawy jest obarczone ogromnym ryzykiem. Dziecko
będące w pieczy zastępczej, cały czas tak naprawdę jest
dzieckiem swoich rodziców biologicznych (którzy są jego opiekunami
prawnymi). W ważnych decyzjach podejmowanych w stosunku do dziecka,
należy uzyskać ich zgodę – choćby w przypadku wyjazdów
zagranicznych czy przeprowadzanych zabiegów medycznych. Tylko w
wyjątkowych sytuacjach sąd powierza pewne decyzje rodzicom
zastępczym. Jednak największym problemem jest to, że postępowanie
prawne cały czas jest w toku. Mimo, że między poszczególnymi
rozprawami mijają miesiące, a często nawet lata, zawsze istnieje
prawdopodobieństwo, że rodzice „staną na nogi” i zaczną
ubiegać się o swoją latorośl. Wówczas można liczyć tylko na
silne więzi z rodziną zastępczą i dobrą wolę sędziego. Jednak
zawsze istnieje jakaś niepewność (oparta na dość dużym
prawdopodobieństwie), że dziecko wróci do swoich rodziców
biologicznych.
Jakiś czas temu
wprowadzono ustawę, wedle której po 18 miesiącach od umieszczenia
dziecka w rodzinie zastępczej, organizator rodzinnej pieczy
zastępczej powinien wnioskować do sądu o uregulowanie sytuacji
prawnej dziecka. Wymusza to więc na sądzie podjęcie decyzji, czy
dziecko wraca do rodziców biologicznych, czy też zostają im
odebrane prawa rodzicielskie i dziecko jest skierowane do ośrodka
adopcyjnego. Oczywiście sąd jest niezawisły, więc może sprawę
odroczyć, dając rodzicom biologicznym kolejną szansę na dalszą
naprawę. Również fakt, że organizator pieczy zastępczej powinien
złożyć wniosek do sądu, nie jest warunkiem obligatoryjnym
(przynajmniej dotychczas). Wielokrotnie do jego złożenia nie
dochodzi.
Do tego rodzice, którzy
wybierają taką drogę, są bardzo źle postrzegani przez ośrodki
adopcyjne (jako ci, którzy wykradają dzieci z kolejki adopcyjnej).
Najczęściej historia
dobrze się kończy dla dziecka i jego rodziców zastępczych, jednak
stres jest ogromny. Jest to więc w mojej ocenie droga dla ludzi
bardzo silnych psychicznie.
Oczywiście istnieje też
cały szereg rodzin zastępczych, które decydują się zaopiekować
jakimś dzieckiem, które często przypadkowo poznali w jakiejś
placówce – domu dziecka, domu pomocy społecznej, a nawet rodzinie
zastępczej zawodowej.
Jakie mają motywacje?
Zauroczenie? Dla mnie wystarczy.
Na
koniec jeszcze jedno małe przemyślenie.
Wielokrotnie
spotykam opinie rodzin zastępczych, które od dłuższego czasu
poszukują
dziecka … i nic. Prawdopodobnie są różne przypadki,
jednak najczęściej są to rodzice, którzy chcieliby wziąć w
opiekę najchętniej dziecko małe i zdrowe, a do tego najlepiej z
uregulowaną sytuacją prawną. Takich dzieci faktycznie nie ma, bo
kierowane są do rodzin adopcyjnych.
Ideą
rodzicielstwa zastępczego jest pomaganie dzieciom, których nikt nie
chce, lub w ich sprawie cały czas toczy się postępowanie sądowe.
Nie są to więc dzieci małe, zdrowe i wolne prawnie. Jest jednak
spore grono dzieciaczków z zaburzeniami rozmaitego rodzaju oraz
dzieci starszych, które czekają na takich właśnie rodziców.
Przez kilka miesięcy poszukiwaliśmy rodziców zastępczych dla
dziewczynki z porażeniem splotu barkowego i lekką wadą serca.
Długo nie było też odzewu w przypadku dzieci siedmioletnich.
Problemem
jest też często nieciekawa współpraca PCPR-ów z różnych
powiatów. A poza tym wielokrotnie zachowują się one jak brzydka
księżniczka, poszukująca pięknego księcia na białym koniu –
ale to już osobny temat.
"W czasach PRL-u, dużo częściej dochodziło do rozmaitych spotkań, w których alkohol lał się strumieniami. Kim są FAS-owcy z tamtych lat?"
OdpowiedzUsuńPostawiłeś pytanie, które i ja często sobie w myślach zadaję. I powtórzę Twoje zastrzeżenie: nie bagatelizuję problemu FAS żadną miarą. Po prostu mam świadomość, ze my, ludzie z tamtego pokolenia (PRL i wódencja jako element niezbędny każdych imienin i spotkania rodzinnego) byliśmy prawdopodobnie nierzadko wspomagani kieliszeczkiem dla kurażu, dla lepszej zdrowotności ciąży, a przecież nie pochodziliśmy z rodzin, które - ujmując to obrazowo- nie trzeźwiały. Mimo to nikt nie wiedział wtedy o FASie, wiec nikt się nie zastanawiał, czy ta etykieta nie powinna być nam przypisana zmieniając diametralnie nasze życie, choćby w zakresie decyzji rodziców adopcyjnych. Dziś jest inaczej. To dobrze, że mówi się głośno o FASie, a jeszcze lepiej, że prowadzi się społeczne kampanie profilaktyczne. Mam za sobą setki dyskusji na forach rodzicielskich, gdzie uparcie powtarzałam "nie ma bezpiecznej dawki alkoholu w ciąży". Mimo to mam te same wątpliwości, co Ty, bo etykieta FAS ma również tę drugą, ciemną stronę. Oddala dziecko, każe na nie patrzeć podejrzliwie, w jakiś sposób monstroizuje FASowców jako tych, których szanse na normalność są często odbierane również społecznie po prostu na podstawie załozenia, że FASowiec nie ma prawa odnaleźć się w normalnej rzeczywistości i bedzie generować problemy w rodzinie.
Spędziłam ostatnio kilka dni w pogotowiu rodzinnym. Były tam maluchy z FASem. Nawet dla mnie, osoby ze zdawałoby się dobrze ułożonym poglądem na FAS, było zaskoczeniem zrozumienie, że tak, to są normalne dzieci. Bawią sie, śmieją, jedzą jogurt. Przyniosą wiele szczęścia rodzicom, którzy zdecydują się nimi zostać. Bardzo bym chciała, aby FAS przestał być traktowany jak jeż, i aby zaczął być traktowany normalnie, bez przekreślania tych dzieci.