środa, 15 czerwca 2016

--- Rodzice naszych dzieci cz.2

Dzisiejszy tekst jest kontynuacją rozważań rozpoczętych w poprzednim artykule, dotyczących rodziców, z którymi mają do czynienia dzieci odebrane swoim rodzinom biologicznym.
Ostatnio skupiłem się na rodzicach biologicznych, dzisiaj spróbuję opisać rodziców zastępczych (czyli między innymi, kogoś takiego jak ja). Jacy ludzie decydują się na pełnienie takiej funkcji, jakie są ich motywacje i jakie korzyści odnoszą dzieci przebywające w rodzinie zastępczej (w porównaniu na przykład z domem dziecka). Na dobrą sprawę, od tego artykułu powinienem rozpocząć prowadzenie tego bloga wiele miesięcy temu. Ale jakoś wyszło inaczej.


Rodzice zastępczy.

Istnieją dwa podstawowe stereotypy funkcjonujące w odbiorze rodzin zastępczych przez zwyczajnych ludzi. Pierwsze wyobrażenie związane jest z bardzo popularnym (przynajmniej kiedyś) serialem „Rodzina zastępcza”, drugi dotyczy posądzania rodzin zastępczych, że wszystko co robią – robią dla pieniędzy.
Wprawdzie sielankowe życie przedstawione w filmie może mieć miejsce w rzeczywistości, to jednak nawet w każdej przeciętnej rodzinie biologicznej jest dużo więcej problemów, zwłaszcza w okresie dorastania „pociech”. A trzeba przecież brać pod uwagę fakt, że dzieci w rodzinach zastępczych pochodzą z bardzo różnych (najczęściej patologicznych, a nawet przestępczych) rodzin.
Drugie wyobrażenie związane jest głównie z tym, że przeciętny człowiek zna model rodziny zastępczej głównie z mediów, a te niestety pokazują tylko sytuacje skrajne (bo przecież reportaż, czy artykuł o codziennym życiu rodziny zastępczej, nie zwiększy poczytności, czy też oglądalności danego środka przekazu). Do tego być może dochodzi własna hierarchia wartości życiowych niektórych osób, dla których działanie, które nie przynosi wymiernych korzyści materialnych, jest bezcelowe. Jednak czasami się zastanawiam, czy przypadkiem same rodziny zastępcze nie nakręcają pewnej spirali poczucia piętnowania, widząc wokół intrygi, spiski, coś czego tak naprawdę nie ma lub występuje marginalnie.
Sam nigdy nie doświadczyłem bezpośredniego ataku na moją osobę (w takim sensie, że na przykład ktoś uważa, że bogacę się wychowując cudze dzieci). Za to spotykam się dużą sympatią i pomocą ze strony osób, których czasami nawet nie znam. Pewnie są tacy, którzy podejrzliwie na mnie patrzą, ale prawdę mówiąc niewiele mnie to interesuje.

W założeniu, opieka zastępcza (w każdej formie) jest związana z tymczasowością i koniecznością utrzymywania kontaktów dziecka z jego rodzicami biologicznymi (oczywiście gdy ci wychodzą z taką inicjatywą). Najczęściej rodzice zastępczy i biologiczni, to dwie różne „bajki”. Kontakty te bywają więc w większości przypadków uciążliwe.
Każdy rodzic zastępczy musi liczyć się z tym, że w którymś momencie dziecko zostanie uwolnione prawnie (czyli zostaną odebrane prawa rodzicielskie rodzicom biologicznym) i dziecko zostanie skierowane do ośrodka adopcyjnego. Rodzice zastępczy mają pierwszeństwo w procesie przysposobienia (czyli adopcji), jednak nie wszyscy są na to gotowi (choćby ze względów finansowych). Bywa więc, że ośrodek adopcyjny (po rozważeniu wszelkich plusów i minusów) nie kieruje dziecka do adopcji (co powoduje, że nadal pozostaje ono w rodzinie zastępczej). Dotyczy to jednak głównie dzieci, które od dłuższego czasu przebywają w rodzinie zastępczej (istnieją bardzo silne więzi), albo są to dzieci starsze, chore lub upośledzone. Jednak w przypadku, gdy rodzina zastępcza ma na celu znalezienie dla dziecka kochającej rodziny adopcyjnej, to ośrodek adopcyjny szuka rodziców również dla dzieci starszych, a nawet w znacznym stopniu opóźnionych w rozwoju.

Niektóre osoby pragnące pozostać rodzicem zastępczym, zastanawiają się po co właściwie są szkolenia. Wielokrotnie są to ludzie, którzy wychowali już, lub wychowują własne dzieci. Mają więc doświadczenie. A zatem jaki jest tego cel? Przecież bywa, że bardzo młode osoby też często mają dzieci i potrafią się nimi zajmować bez jakichkolwiek szkoleń.
Niestety w przypadku rodzicielstwa zastępczego, nierzadko trzeba zmierzyć się z dziećmi bardzo trudnymi wychowawczo albo mającymi spore problemy zdrowotne. Bywa, że przy pierwszych spotkaniach z dzieckiem, a nawet w początkowym okresie wspólnego życia, nic nie zapowiada trudności, które mogą się pojawić. Zdarza się zatem, że rodzice doskonale przygotowani teoretycznie (poza szkoleniami można też korzystać z pomocy psychologa, prowadzone są wspólne zajęcia z rodzicami zastępczymi – tak zwane grupy wsparcia), mają chwile zwątpienia. Bywa więc, że opieka nad dzieckiem zastępczym przerasta rodziców pod względem emocjonalnym.
Zdarzają się zatem przypadki (na szczęście niezbyt częste), że dziecko opuszcza taką rodzinę. Bywa, że znajdzie się wówczas jakaś inna rodzina zastępcza, gotowa podjąć się tego wyzwania. Najczęściej jednak dziecko jest umieszczane w domu dziecka. Paradoksalnie wcale nie jest ono z tego powodu nieszczęśliwe. To, że dziecko świadomie stara się być bardzo trudnym w rodzinie zastępczej, wcale nie jest odosobnionym przypadkiem. W końcu rodzina stara się zadbać o takiego młodego człowieka, ukształtować go tak, aby w przyszłości potrafił sobie poradzić we współczesnym świecie. Niestety jest to związane z pewną kontrolą jego zachowania, często trzeba zastosować jakiś „szlaban”, aby przywrócić pożądane postępowanie. Dzieciom nie zawsze się to podoba (w końcu nawet dzieci biologiczne często się przed tym buntują). W domu dziecka jest większy luz. Można zginąć w tłumie innych dzieci.

Poza trudnościami natury charakterologicznej, występują też rozmaite zaburzenia mające podłoże medyczne. Za chwilę omówię różne formy funkcjonowania rodzin zastępczych. W każdym razie pomijając pogotowie rodzinne, w opiekę zastępczą w większości przypadków idą dzieci, które mają jakiś defekt. Czasami jest to drobiazg (który poprzez rehabilitację zniknie bez śladu), jednak często bywa, że występują duże problemy ze znalezieniem dla takich dzieci rodziny adopcyjnej.

Konkludując, pozostanie rodziną zastępczą jest ogromnym wyzwaniem. Zdarzają się sytuacje, że mimo szczerych chęci, świadomości podejmowanej decyzji i odbytych szkoleń, jest coś, co zostało przeoczone … albo zwyczajnie sprawa sama wymknęła się spod kontroli.

Poniżej przytaczam fragmenty rozważań trzech różnych osób. Ktoś, kto myśli o pozostaniu rodziną zastępczą, niech sobie je weźmie do serca. Często są to tylko chwilowe zwątpienia, ale trzeba brać pod uwagę, że coś takiego może mieć miejsce.

Od 5 dni jestem Rz dla 4-latki. Z info od pracownika socjalnego 'zdrowe, mądre dziecko' pewnie po jakichś przejściach. Dzisiaj już wiem, że to molestowana dziewczynka, która wykazuje cechy rad. Sprawa idzie do prokuratury. Ani razu nie zapłakała za matką, czy ojcem. jest bystra, inteligentna, ładna i potrafi manipulować otoczeniem. Mnie za zabranie z placu zabaw wyzwała od debilek i chamek, rzucała we mnie kaloszami, szmatą, kopała drzwi i łóżko. Budowlańcowi, który pracował za naszym płotem powiedziała, że nie jadła śniadanka. Facet karmił dziecko przez płot kaszanką, gdy to zobaczyłam wyszłam i spytałam jak mam to rozumieć. Wtedy przypomniałam małej, że jadła płatki na mleku chwilę wcześniej. Później dziecko cały dzień mówiło, że ten pan ją kocha, a potem straszyła mnie, że mu powie, że ja ją bije, co jest oczywiście kłamstwem. Co według Was powinnam zrobić? Czy my sobie poradzimy z dzieckiem po takich przeżyciach? Z jednej strony już ją lubię, ale ona mną manipuluje...”

Ja chłonę wszystkie emocje, nasiąkam nimi jak gąbka i spalam się. Przeraża mnie bezsilność i bezradność. Czuję się za głupia, zbyt niedoświadczona. Ciągle myślę, że mogłabym i powinnam dawać więcej, więcej wiedzieć, potrafić.
A jednocześnie nie mam siły ani czasu by tym się zająć.
Mąż nie potrzebuje samotności, oddzielenia od dzieci.
Ja czasem rozpaczliwie potrzebuję być SAMA. Dziś np. wysłałam wszystkich z domu (do przedszkola, szkoły, pracy), a sama zostałam w domu. Tylko pies jest, ale mądra sunia wie, że lepiej trzymać się z boku.
Dzieci nie wiedzą, wchodzą na głowę, domagają się uwagi, wszystkie na raz. Jest troje. Czasami mam ochotę uciekać.
I zawsze, kiedy poświęcam czas jednemu, mam wyrzuty sumienia, że odsuwam pozostałą dwójkę.
Za dużo się dzieje, za szybko.”

Moje małżenstwo prawie nie istnieje. Jak tylko mogę to wychodzę z domu, żeby zapomnieć o tym, co tam się dzieje i nie mam ochoty tam wcale wracać, chyba tylko ze względu na synka. Rano zanim wstane (a przez pół dnia musze sobie radzic z dwójką sama) czasem mysle, ze moze Mała wyparowala w nocy z łózeczka i że jej nie ma i moje życie wróci do normy.Synek pójdzie do przedszkola, a ja będę mogła normalnie wrócicd o pracy, zamiast iść na świadczenie pielęgnacyjne i się z córką męczyć w domu.
A myślałam sobie - dam rady, pomożemy jeszcze jednemu biednemu dziecku, zapewnimy mu zajęcia, rehabilitację, otoczymy opieką. Takie dziecko akurat stanęło na naszej drodze życia. Jesteśmy w tym wszystkim sami z mężem, on też już czasem nie daje rady. A mała będzie potem chciała chodzić, biegać, być, jak inne dzieci. Każdy specjalista powtarza, że nie jest zle, że rokuje, ze moze normalnie chodzic, że to moze nawet nie byc porazenie mózgowe, tylko jakaś sprawa genetyczna (bo, poza tym mówi normalnie, ma sprawne rączki, a nawet kontroluje potrzeby fizjologiczne, co u dziecka z porażeniem jest czymś niespotykanym), ale co z tego, skoro nie ma żadnej motywacji i ani grozby, ani prosby jej do chodzenia nie sa w stanie nakłonić, bo nie.


Przejdę może do przedstawienia różnych form bycia rodzicem zastępczym:

Rodzina zastępcza spokrewniona.
W myśl ustawy, rodzinę taką tworzą rodzice będący wstępnymi (czyli dziadkowie, pradziadkowie) lub rodzeństwo dziecka (brat, siostra). Jest to o tyle ciekawe, że dla przeciętnego człowieka, spokrewniony jest każdy, kto należy do rodziny (bliższej lub dalszej). Jednak w myśl przepisów prawa rodzinnego, spokrewnione są tylko te dwie grupy, o których wspomniałem wcześniej. Nawet ciocia dziecka (na przykład siostra jego mamy) jest osobą niespokrewnioną.
Rodziny zastępcze spokrewnione, zwolnione są z odbywania szkolenia dla rodzin zastępczych.

Rodzina zastępcza niezawodowa.
Jest to największa grupa rodziców zastępczych, ponieważ są to zarówno rodziny, które z takich lub innych powodów chciałyby się zaopiekować nieswoim dzieckiem, jak też osoby mu bliskie (dla których jest to dziecko rodziców z rodziny, którym zawieszono lub odebrano prawa rodzicielskie, ewentualnie nadal toczy się postępowanie w sprawie).
Wszystkie rodziny zastępcze (poza wspomnianymi wcześniej rodzinami spokrewnionymi) muszą przejść odpowiednie szkolenie, na końcu którego otrzymują kwalifikację do pozostania rodzicem zastępczym (albo nie). Wbrew pozorom nie jest to sprawa oczywista.
Rodzice zastępczy niezawodowi, najczęściej planują zaopiekować się jednym maluchem, biorąc ewentualnie pod uwagę jego rodzeństwo. Chociaż ciekawe jest to, że rodzice ci, w przeciwieństwie do adopcyjnych, wolą dzieci nieco starsze. Może nie nastolatki, ale też nie niemowlęta.

Rodzina zastępcza zawodowa.
W tym przypadku jedna osoba z rodziny otrzymuje wynagrodzenie, natomiast druga jest zobowiązania do uzyskiwania dochodów z innych źródeł. Chodzi o to, aby nie istniała pokusa korzystania ze środków uzyskiwanych na utrzymanie dzieci. Rodzina zawodowa najczęściej zajmuje się wychowywaniem trójki dzieci zastępczych. W wyjątkowych przypadkach (za zgodą rodziny) może być ich więcej, jednak ma to miejsce głównie w przypadku opiekowania się kilkorgiem rodzeństwa.

Rodzina zastępcza specjalistyczna.
Jest to forma zawodowej opieki zastępczej. Można powiedzieć, że od zwykłej zawodowej rodziny zastępczej, różni się ona tylko tym, że podopieczni mają bardzo duże problemy. W większości przypadków chodzi o dysfunkcje natury medycznej, ale bywa w takich rodzinach również tak zwana trudna młodzież. Gdybym sam miał podjąć się takiego wyzwania, to zdecydowanie wolałbym pierwszy wariant (czyli dzieci chore, upośledzone). Jakoś częste wizyty na komisariacie policji nie są moim marzeniem.
Niestety bardzo mało osób decyduje się na tą formę rodzicielstwa zastępczego. W skali kraju, jest to zaledwie niecałe trzysta rodzin.

Rodzinny dom dziecka.
W rodzinie tego rodzaju przebywa ośmioro dzieci (oczywiście jest to liczba umowna, w praktyce dzieci może być nieco więcej lub mniej). Podstawowa różnica w porównaniu do zwykłego domu dziecka polega na tym, że w rodzinnym domu dziecka, opiekunami są osoby zajmujące się dziećmi przez całą dobę (najczęściej małżonkowie). Jest to po prostu duża rodzina. Z psychologicznego punktu widzenia, każde dziecko potrzebuje przynajmniej jednego stałego opiekuna, bo to daje gwarancję harmonijnego rozwoju emocjonalnego. Zresztą nie tylko dzieci to dotyczy. Nawet każdy z nas dorosłych, mimo że chętnie wyjedzie na szalone wakacje (na których życie toczy się kilka razy szybciej), z przyjemnością wraca do domu, do rodziny.
W rodzinnych domach dziecka przebywają dzieci mające małe szanse na adopcję oraz bardzo często liczne rodzeństwa, które umieszczone w zwykłych (nawet zawodowych) rodzinach zastępczych, musiałyby być rozdzielone.

Pogotowie rodzinne.
Jest to forma krótkotrwałej (ale również zawodowej) opieki zastępczej. Do takiej rodziny przychodzą dzieci, których rodzice z różnych powodów nie mogą się nimi opiekować i sąd wydaje decyzję o tymczasowym umieszczeniu dziecka w rodzinie zastępczej. Bywa, że przywożone są tutaj dzieci z interwencji policji w ich rodzinnym domu. Trafiają tutaj również dzieci porzucone (choćby z okien życia). Wielokrotnie są to noworodki, które przychodzą prosto z oddziału położniczego.
Ideą utworzenia pogotowi rodzinnych była chęć zapewnienia dziecku domu rodzinnego na czas, w którym ma ono nieuregulowaną sytuację prawną. Chodzi o czas, w którym sąd musi podjąć decyzję, czy dziecko może wrócić do rodziny biologicznej, czy też odbiera jej prawa rodzicielskie i dziecko jest kierowane do ośrodka adopcyjnego. Teoretycznie dzieci w pogotowiu rodzinnym powinny przebywać cztery miesiące, z możliwością przedłużenia pobytu o kolejne cztery miesiące. Na szczęście pozostawiona jest „furtka”, umożliwiająca dłuższy pobyt w sytuacjach wyjątkowych.
W naszym pogotowiu, dzieci przebywają średnio 10 miesięcy, chociaż bywają duże odchylenia w obie strony. W przypadku, gdy nie widać „światełka w tunelu”, bo nie zanosi się ani na adopcję, ani na powrót do mamy biologicznej, dziecko kierowane jest do rodziny zastępczej długoterminowej (wprawdzie takie określenie nie istnieje, jednak mam na myśli dowolną rodzinę zastępczą, poza pogotowiem rodzinnym).
Pogotowie rodzinne jest dla wielu osób najtrudniejszą formą opieki zastępczej. Ponieważ ta sytuacja dotyczy Majki i mnie, rozwinę temat nieco bardziej, niż przy pozostałych postaciach rodzicielstwa zastępczego.
Jako główną przeszkodę w podjęciu decyzji o pozostaniu pogotowiem rodzinnym, wymienia się częste rozstania z dziećmi, które miało się pod opieką przez wiele miesięcy. Ale nie tylko to często zniechęca potencjalnych kandydatów do pełnienia tej roli. Duże znaczenie ma sam fakt rotacji dzieci (czyli również ich rodziców biologicznych, z którymi trzeba utrzymywać kontakty) oraz niepewność dnia codziennego. Na dobrą sprawę, z dnia na dzień dowiadujemy się, że wkrótce będziemy mieli nowych podopiecznych. Bywa, że jest to nawet tylko kilka godzin. Wprawdzie teoretycznie istnieje prawdopodobieństwo, że nawet w środku nocy podjedzie pod nasz dom radiowóz i przywiezie jakieś dzieci (które jesteśmy zobowiązani przyjąć), to jednak policja najpierw szuka pogotowia rodzinnego (chętnego i w miarę „pustego”) telefonicznie. W ciągu dnia, najpierw dzwoni do koordynatora pieczy zastępczej (w naszym przypadku PCPR-u), jednak po godzinach pracy urzędu, decyzję muszą podejmować rodziny zastępcze.
Kiedyś zadzwonił do mnie w godzinach późnowieczornych podinspektor Nowak (oczywiście nazwiska nie pamiętam, ale powiedzmy, że tak się nazywał), zadając jedno krótkie pytanie: „Mamy piątkę dzieci do umieszczenia od zaraz, ile jest pan w stanie przyjąć?” Zgodziliśmy się wówczas na dwójkę. Poszukiwania rodzin trwały do nocy. Ostatecznie znalazła się jakaś (chyba był to rodzinny dom dziecka), która zdecydowała się przyjąć całą piątkę.
Wyjeżdżając z domu na kilka dni (na przykład ostatni tydzień czerwca spędzamy z naszymi dziećmi zastępczymi nad morzem), zgłaszamy ten fakt do PCPR-u, aby wiedział, że nie jesteśmy w stanie wrócić do domu w ciągu kilku godzin.
Niektórzy (nawet wśród rodzin zastępczych) uważają, że aby zostać pogotowiem rodzinnym, trzeba mieć specyficzne predyspozycje. Kiedyś wydawało mi się, że mają na myśli pewnego rodzaju gruboskórność, zero empatii. Teraz podchodzę do tego zupełnie inaczej. Być może chodzi o to, że okazało się, iż (odpowiednio przygotowane) dzieci odchodzą do nowych rodziców bez tęsknoty za nami i bez cienia żalu do nas. Nowi rodzice dużo wcześniej spotykają się z dzieckiem, zabierają je na wycieczki, często do swojego domu. My trochę się wycofujemy, a oni stopniowo przejmują naszą rolę. Niestety nie zawsze jest to możliwe. Jednak nawet w najgorszym przypadku, do kilku spotkań dochodzi. Przy małych dzieciach, wielokrotnie jest to wystarczające. Pomijając powrót do rodziny biologicznej lub pokrewnej, nie mieliśmy jeszcze rozstania z dzieckiem kilkuletnim. Myślę, że w takim przypadku (o ile uznamy, że jest to konieczne) będziemy się upierać, aby nowi rodzice wcześniej stali się dla dziecka kimś ważnym, kimś kto w chwili odejścia, będzie już dla niego rodziną. Tak więc rozstania (odpowiednio przygotowane) nie są czymś strasznym. Osobiście, bardziej obawiałbym się ciągłego stresu, gdybym był rodzicem zastępczym z przebywającym u mnie dzieckiem od kilku lat, które nadal nie ma uregulowanej sytuacji prawnej. Teoretycznie rodzic biologiczny takiego dziecka, w każdej chwili może się nie upomnieć. Wprawdzie prawdopodobieństwo powrotu po latach, jest znikome, to jednak nie jest niemożliwe.
Kontakty z rodzicami biologicznymi naszych dzieci zastępczych też jakoś ogarniamy. Staramy się nie być wyniośli, ale też mamy własne zdanie, które jesteśmy w stanie poprzeć konkretną wiedzą. Zwłaszcza Majka w temacie chorób, zdrowia, pielęgnacji – jest nie do zagięcia (ale w końcu ma wykształcenie medyczne). Zresztą tak jakoś wyszło, że ona pełni rolę „złego policjanta” a ja dobrego. O ile sprawdzało się to w przypadku naszych dzieci (biologicznych), to nie przypuszczałem, że będzie równie skuteczne w przypadku rodziców naszych dzieci zastępczych.


Nie odniosłem się jeszcze w sposób bardziej szczegółowy do motywacji rodziców zastępczych. Dlaczego podejmują się tak trudnego zadania?
Pewnie jest jakaś grupa, która (jak niektórzy mówią) robi to „dla kasy”. Wydaje mi się jednak, że jest to margines, który można pominąć.
W większości przypadków są to ludzie, którzy kochają dzieci i czują potrzebę opiekowania się nimi. Do takich ludzi należy Majka. Jak sama mówi, przebywanie z dziećmi jest jej pasją. Moją wprawdzie nie jest, ale potrafię to zrozumieć. W końcu też mam swoje pasje.
Dla mnie opieka nad dziećmi zastępczymi była pewnego rodzaju wyzwaniem, próbą pokazania (choćby sobie samemu), że facet też potrafi ogarnąć gromadkę dzieci (w końcu miałem doświadczenie z trójką własnych). Decydując się na pozostanie rodziną zastępczą, zbyt wiele nie ryzykowałem, bo wiedziałem, że w przypadku, gdy moje wyobrażenie będzie zupełnie niezgodne z rzeczywistością, to Majka potrafi nad wszystkim zapanować sama (ja najwyżej byłbym wówczas typowo „technicznym” ojcem zastępczym). Jednak mimo wszystko byłem skłonny zgodzić się tylko na pogotowie rodzinne. Ta forma daje ten komfort, że w przypadku całkowitego „wypalenia”, można wszystko zakończyć w ciągu kilku miesięcy.
Okazało się jednak, że są to fantastyczne przeżycia. Gdy dziecko mówi do mnie „tata” i ledwo chodząc biegnie do mnie „na złamanie karku”, to łza się w oku kręci, bo czuję, że jestem dla niego całym światem. W takich chwilach mój „id” (mówiący: przecież to nie twoje dziecko) walczy z „superego” (które chciałoby, abym to dziecko adoptował). Na szczęście mam chyba bardzo dobrze rozwinięte „ego”, które powoduje, że robię wszystko, aby znaleźć dla tego dziecka jak najlepszych rodziców.
Przedstawione powyżej motywacje, raczej sugerują, że z altruizmem nie mają one nic wspólnego.
Niedawno Majka była na szkoleniu dla rodzin zastępczych. Był tam temat dotyczący postrzegania rodzin zastępczych przez otoczenie. Jednym z potencjalnych zarzutów było stwierdzenie, że rodziny zastępcze robią to dla siebie. Majka nie byłaby sobą gdyby nie podjęła się polemiki z tym sformułowaniem (w końcu na większość spraw patrzymy bardzo podobnie). Wydaje nam się, że tylko radość z tego co robimy, daje siły do dalszego działania. Jeżeli nie ma satysfakcji i zaspokojenia typowo egoistycznych potrzeb (np. znowu jestem mamą czy tatą), to pasja może przerodzić się w zwykłą harówkę, kiedy to wstając rano, myśli się tylko o tym, kiedy ten dzień się zakończy.

Mam nadzieję, że nawet gdy ktoś mówi, że chce się poświęcić innym dzieciom, albo że czuje powołanie do rodzicielstwa zastępczego, lub jest to dla niego czymś w rodzaju misji – też ma na względzie własne szczęście, przyjemność, radość z dawania.

Z kolei rodzice będący krewnymi dziecka, prawdopodobnie kierują się przede wszystkim odpowiedzialnością, wielokrotnie również miłością do dziecka, a nawet jego rodzica, który trochę pogubił się w życiu. Ale często bywa, że znalezienie rodzica zastępczego w rodzinie dziecka, jest bardzo trudne. Nawet jeżeli ktoś ma wszelkie predyspozycje (również pod względem prawnym), często nie decyduje się zaopiekować dzieckiem swojego krewnego. Poza dodatkowym obowiązkiem w postaci nowego członka rodziny, dochodzą jeszcze kontakty z rodzicami biologicznymi dziecka (a te niekoniecznie są pozytywne) oraz konieczność współpracy z koordynatorem pieczy zastępczej, który interesuje się losem dziecka (w końcu jest w jakiś sposób współodpowiedzialny za jego losy, a do tego częściowo finansuje jego utrzymanie).

Nie sposób nie wspomnieć o motywacjach osób, które kończą szkolenie dla rodziców zastępczych, ponieważ jest to krótsza droga do posiadania dziecka, w porównaniu z drogą adopcyjną. Wielokrotnie chodzi o spełnienie wymagań niektórych ośrodków adopcyjnych, które niepotrzebnie wydłużają czas oczekiwania (np. konieczność posiadania pięcioletniego stażu małżeńskiego). Chyba nie jest to jakoś uregulowane prawnie, ale większość ośrodków adopcyjnych przyjmuje zasadę, że różnica wieku między matką a dzieckiem adoptowanym nie może być większa niż 35-40 lat (liczby te różnie się prezentują w różnych ośrodkach adopcyjnych). Rodzicielstwo zastępcze daje więc nieco większe pole manewru.
Jednak w mojej ocenie takie podejście do sprawy jest obarczone ogromnym ryzykiem. Dziecko będące w pieczy zastępczej, cały czas tak naprawdę jest dzieckiem swoich rodziców biologicznych (którzy są jego opiekunami prawnymi). W ważnych decyzjach podejmowanych w stosunku do dziecka, należy uzyskać ich zgodę – choćby w przypadku wyjazdów zagranicznych czy przeprowadzanych zabiegów medycznych. Tylko w wyjątkowych sytuacjach sąd powierza pewne decyzje rodzicom zastępczym. Jednak największym problemem jest to, że postępowanie prawne cały czas jest w toku. Mimo, że między poszczególnymi rozprawami mijają miesiące, a często nawet lata, zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że rodzice „staną na nogi” i zaczną ubiegać się o swoją latorośl. Wówczas można liczyć tylko na silne więzi z rodziną zastępczą i dobrą wolę sędziego. Jednak zawsze istnieje jakaś niepewność (oparta na dość dużym prawdopodobieństwie), że dziecko wróci do swoich rodziców biologicznych.
Jakiś czas temu wprowadzono ustawę, wedle której po 18 miesiącach od umieszczenia dziecka w rodzinie zastępczej, organizator rodzinnej pieczy zastępczej powinien wnioskować do sądu o uregulowanie sytuacji prawnej dziecka. Wymusza to więc na sądzie podjęcie decyzji, czy dziecko wraca do rodziców biologicznych, czy też zostają im odebrane prawa rodzicielskie i dziecko jest skierowane do ośrodka adopcyjnego. Oczywiście sąd jest niezawisły, więc może sprawę odroczyć, dając rodzicom biologicznym kolejną szansę na dalszą naprawę. Również fakt, że organizator pieczy zastępczej powinien złożyć wniosek do sądu, nie jest warunkiem obligatoryjnym (przynajmniej dotychczas). Wielokrotnie do jego złożenia nie dochodzi.
Do tego rodzice, którzy wybierają taką drogę, są bardzo źle postrzegani przez ośrodki adopcyjne (jako ci, którzy wykradają dzieci z kolejki adopcyjnej).
Najczęściej historia dobrze się kończy dla dziecka i jego rodziców zastępczych, jednak stres jest ogromny. Jest to więc w mojej ocenie droga dla ludzi bardzo silnych psychicznie.

Oczywiście istnieje też cały szereg rodzin zastępczych, które decydują się zaopiekować jakimś dzieckiem, które często przypadkowo poznali w jakiejś placówce – domu dziecka, domu pomocy społecznej, a nawet rodzinie zastępczej zawodowej.
Jakie mają motywacje? Zauroczenie? Dla mnie wystarczy.


Na koniec jeszcze jedno małe przemyślenie.
Wielokrotnie spotykam opinie rodzin zastępczych, które od dłuższego czasu poszukują
dziecka … i nic. Prawdopodobnie są różne przypadki, jednak najczęściej są to rodzice, którzy chcieliby wziąć w opiekę najchętniej dziecko małe i zdrowe, a do tego najlepiej z uregulowaną sytuacją prawną. Takich dzieci faktycznie nie ma, bo kierowane są do rodzin adopcyjnych.
Ideą rodzicielstwa zastępczego jest pomaganie dzieciom, których nikt nie chce, lub w ich sprawie cały czas toczy się postępowanie sądowe. Nie są to więc dzieci małe, zdrowe i wolne prawnie. Jest jednak spore grono dzieciaczków z zaburzeniami rozmaitego rodzaju oraz dzieci starszych, które czekają na takich właśnie rodziców. Przez kilka miesięcy poszukiwaliśmy rodziców zastępczych dla dziewczynki z porażeniem splotu barkowego i lekką wadą serca. Długo nie było też odzewu w przypadku dzieci siedmioletnich.
Problemem jest też często nieciekawa współpraca PCPR-ów z różnych powiatów. A poza tym wielokrotnie zachowują się one jak brzydka księżniczka, poszukująca pięknego księcia na białym koniu – ale to już osobny temat.



1 komentarz:

  1. "W czasach PRL-u, dużo częściej dochodziło do rozmaitych spotkań, w których alkohol lał się strumieniami. Kim są FAS-owcy z tamtych lat?"

    Postawiłeś pytanie, które i ja często sobie w myślach zadaję. I powtórzę Twoje zastrzeżenie: nie bagatelizuję problemu FAS żadną miarą. Po prostu mam świadomość, ze my, ludzie z tamtego pokolenia (PRL i wódencja jako element niezbędny każdych imienin i spotkania rodzinnego) byliśmy prawdopodobnie nierzadko wspomagani kieliszeczkiem dla kurażu, dla lepszej zdrowotności ciąży, a przecież nie pochodziliśmy z rodzin, które - ujmując to obrazowo- nie trzeźwiały. Mimo to nikt nie wiedział wtedy o FASie, wiec nikt się nie zastanawiał, czy ta etykieta nie powinna być nam przypisana zmieniając diametralnie nasze życie, choćby w zakresie decyzji rodziców adopcyjnych. Dziś jest inaczej. To dobrze, że mówi się głośno o FASie, a jeszcze lepiej, że prowadzi się społeczne kampanie profilaktyczne. Mam za sobą setki dyskusji na forach rodzicielskich, gdzie uparcie powtarzałam "nie ma bezpiecznej dawki alkoholu w ciąży". Mimo to mam te same wątpliwości, co Ty, bo etykieta FAS ma również tę drugą, ciemną stronę. Oddala dziecko, każe na nie patrzeć podejrzliwie, w jakiś sposób monstroizuje FASowców jako tych, których szanse na normalność są często odbierane również społecznie po prostu na podstawie załozenia, że FASowiec nie ma prawa odnaleźć się w normalnej rzeczywistości i bedzie generować problemy w rodzinie.
    Spędziłam ostatnio kilka dni w pogotowiu rodzinnym. Były tam maluchy z FASem. Nawet dla mnie, osoby ze zdawałoby się dobrze ułożonym poglądem na FAS, było zaskoczeniem zrozumienie, że tak, to są normalne dzieci. Bawią sie, śmieją, jedzą jogurt. Przyniosą wiele szczęścia rodzicom, którzy zdecydują się nimi zostać. Bardzo bym chciała, aby FAS przestał być traktowany jak jeż, i aby zaczął być traktowany normalnie, bez przekreślania tych dzieci.

    OdpowiedzUsuń